Wątek: Pustka [+18]
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-07-2021, 12:44   #1
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Pustka [+18]

Środa
"Dzień -2"



Biiip... biiip... biiip...

Przenikliwy dźwięk budzika, oznaczający nadejście godziny szóstej rano, zdążył zabrzmieć trzy razy i nastała cisza.
Dla niektórych wstawał nowy dzień.

Jessica spokojnie otworzyła oczy, przez chwilę wpatrując się w sufit. Sekunda, dwie, trzy… wygrzebała się spod koca, po czym złożyła go starannie i ułożyła w nogach łóżka. Przetrzepała również poduszkę, dokładnie trzy razy, i obróciła ją na drugą stronę, a potem podeszła do okna i otworzyła je na całą szerokość, co robiła każdego dnia, bez względu na panującą na zewnątrz pogodę.

Do sypialni oprócz świeżego powietrza głośną falą wdarły się odgłosy miasta, które nigdy nie zasypiało. Co prawda rozmowy nie docierały na szóste piętro, ale dla klaksonów, syren, pracujących silników taka odległość nie stanowiła problemu. A dla Jessiki były one codziennością, podobnie jak muzyka puszczana przez sąsiada mieszkającego dwa piętra wyżej, czy szczekanie psa sąsiadki. Biedny Apollo jak zawsze nie mógł się doprosić, by pani zechciała wreszcie go wyprowadzić na dwór.

Jessica jak zawsze policzyła do piętnastu z zamkniętymi oczkami, i lekko zmarszczonymi brewkami, po czym zamknęła okno i opuściła sypialnię… najpierw oczywiście otwierając jej zamknięte drzwi kluczem. Skierowała kroki do łazienki, słysząc ciche "brrrr" działającej już maszyny do kawy.

Złożona w kostkę piżama. Szybki, trwający dokładnie cztery minuty prysznic, bez moczenia włosów.
Każda rzecz odłożona tam, skąd została wzięta, zaraz po użyciu. Umycie ząbków elektryczną szczoteczką, użycie nici dentystycznej… Trzy minuty na doprowadzenie łazienki do idealnego porządku. Rzut oka, czy wszystko jest na swoim miejscu… szlafrok, klapki.

Następnie kawa w dłoń i jogurt, i marsz na balkon. 7 minut na krzesełku, pierwszy tego dnia posiłek. Jak co dzień, jak zawsze, jak od niepamiętnych czasów. Spoglądanie na miasto w milczeniu, czasem lekki grymas, gdy któryś z tuzinów odgłosów był dla niej jednak nieco za głośny.

Po mini-śniadaniu porządne ustawienie krzesełka i stolika i powrót do pokoju dziennego, połączonego z otwartą kuchnią. Kubek i łyżeczka do zmywarki, plastikowy kubeczek do śmietnika… zupełnie zbędne przetarcie szmatką płyty kuchennej, odłożenie szmatki na miejsce. Poprawienie jej o mikromilimetr, by prosto wisiała.

Spojrzenie na cykający zegar na ścianie, w cichym mieszkaniu… trzeba się szykować do pracy. Dezodorant, krem, lekki makijaż. W końcu i powrót do sypialni, wybór bielizny i ubioru, ze starannie posortowanej szafy, równie staranne położenie owych rzeczy na łóżku. Zmarszczenie brwi. Spódniczka krzywo leżała. Jessica ją podniosła obiema dłońmi, po czym ponownie, jeszcze bardziej ostrożnie położyła znowu na łóżko. Zmarszczone brewki zniknęły. Tak, teraz się mogła ubierać.

Zegar wskazywał 7:00, gdy Jessica opuściła mieszkanie, by po chwili wsiąść do nieco skrzypiącej windy, która niespiesznie zwiozła ją na pierwsze piętro. W windzie leżały jakieś papierki.
- Bydło… - Szepnęła blondynka z niesmakiem.

Na parterze Jessica skinęła głową portierowi, sprawdziła czas i opuściła budynek. Przejście przez ulicę po pasach, pokonanie jednej przecznicy (160m), i w końcu przystanek autobusowy...

7:12... 7:13... 7:14... 7:15... 7:16… 7:17.

Autobus linii 30 zatrzymał się z piskiem opon.


Jessica weszła jako pierwsza. Jak to się zwykle zdarzało, jeśli wiedziało się, gdzie stanąć.
Znajomy autobus, znajomy kierowca, paru znajomych-nieznajomych w środku. Wszystko jak co dzień, jak zawsze, jak od paru lat.
O 7:18 autobus ruszył. Był spóźniony 2 minuty. Jeszcze się nie denerwowała...

Przystanek, drugi, trzeci... ktoś wsiadł, paru ktosiów wysiadło... Wpatrywała się w okno, unikając kontaktu wzrokowego z innymi pasażerami. 16 minut później i 7 przystanków dalej, wysiadła. Skierowała swoje kroki do metra.

Linia A "Niebieska". W podziemnym przejściu grało kilku amatorskich grajków… mało kto zwracał na nich uwagę, choć były i osoby, które im wrzuciły do otwartego futerału jakieś drobne. Niemal każdy się spieszył, ona również. Nawet na grajków nie spojrzała, ich "jazgot" jej bowiem działał na nerwy… przyspieszyła niepotrzebnie kroku.

Bramki. Kilku znudzonych policjantów przy nich, pilnujący porządku, i dbający o to, by nikt owych bramek nie przeskakiwał, i nie podróżował na gapę. Zeskanowanie biletu miesięcznego, zielone światełko, bramka otwarta, wejście w dalszą część kompleksu metra… Peron.


Zegar powoli odmierzał czas - sekundy płynęły w miarę szybko, minuty - zdecydowanie wolniej.
Jessica cierpliwe czekała. Być może nie zamieniona w posąg, ale niemal się nie poruszała, jedynie od czasu do czasu zerkając na zegar i sprawdzając czas. I, jak zawsze, niemal nie zwracając uwagi na tych, co wraz z nią oczekiwali na przyjazd metra,
Ona nie patrzyła na nikogo, ale parę osób przyglądało jej się - od czasu do czasu. Fakt faktem - gwiazdą filmową ona nie była, na okładkach gazet ani nawet na ostatnich stronach brukowców nigdy się nie znalazła, i do tego ledwie 155 centymetrów wzrostu, ale ogólnie biorąc było na czym zawiesić oko.
Typek w skórzanej kurtce, nijak nie pasującej do aktualnej pory roku, bezczelnie gapił się na tyłek Jessiki. Stojący niedaleko niego urzędnik(?) w garniturze ogarniał spojrzeniem całą sylwetkę, a żująca gumę nastolatka z niezrozumiałą niechęcią obserwowała długi i gruby blond-warkocz Jessiki. Ta z kolei, z początku niczego nie świadoma, wpatrywała się w jeden z nowych plakatów, jakie porozwieszano w metrze. W pełni się z owym plakatem zgadzała… nagle przeszły ją dreszcze. Poczuła na sobie czyiś wzrok. Westchnęła. Szybko omiotła spojrzeniem okolicę z kamienną twarzą, po czym znowu wbiła wzrok w plakat. Dłoń na pasku torebki przewieszonej przez ramię została mocniej zaciśnięta. Palce drugiej dłoni zaś, ułożonej wzdłuż jej ciała, zaczęły się niespokojnie poruszać, i pocierać opuszkami o siebie… To ją uspokajało. I przywracało JEJ naturalny porządek świata.
- Te, mała, kopsnij szluga... - U boku Jessiki, jak spod ziemi, wyrósł 'uzbrojony' w gitarę typek, jeden z tych, co namiętnie lekceważyli wołające z plakatów napisy.
Jessica natomiast zlekceważyła intruza.
- Księżniczka.... - mruknął grajek, a słowo to zdecydowanie komplementem nie było. Obrócił się na pięcie i powędrował szukać hojniejszego darczyńcy. A Jessica musiała policzyć do dwudziestu...


Pociąg linii niebieskiej wjechał na peron z opóźnieniem tak niewielki, że zwróciła na to uwagę tylko Jessica. Ale dla niej ważna była każda sekunda, a co dopiero cała ich piętnastka… Metro zatrąbiło ostrzegawczo dla ludzi na peronie, a ona aż zacisnęła zęby, na chwilę sprężając się wewnętrznie. A przecież dźwięk był jej znany i nie powinien robić żadnego wrażenia. A jednak robił.
Drzwi wagonów otworzyły się, wypluwając na peron parę garści podróżnych, którzy ruszyli ku schodom, walcząc z falą tych, co w tym samym momencie usiłowali dostać się do środka.
Jessica w tym konflikcie udziału nie brała. Cierpliwie przeczekała starcie dwóch przeciwstawnych sił, a potem spokojnie weszła do wagonu.
Niestety, "jej" miejsce było zajęte przez okularnika z nosem niemal wbitym w ekran smartfona.

Usta ściągnięte w kreskę, przymrużone oczy. Dłoń mocno zaciskana na uchwycie, a serce walące w piersi. Wpatrywała się w "intruza" stojąc dwa kroki za nim, głęboko oddychając, i cała wprost drżąc wewnętrznie.
- "Jak on śmiał?? Dlaczego on tam siedzi?? Przecież to jej miejsce!! Co… co ona ma teraz zrobić? Co… teraz??" - Burza myśli szalała w jej głowie. Cały dzień dla Jessici został już przekreślony.

Niczego nie świadomy okularnik wysiadł dwa przystanki później, a Jessica opadła na opuszczone przez niego krzesełko z uczuciem królowej, która właśnie odzyskała swój tron.
Może jeszcze dało się coś ocalić? Może jest jeszcze jakaś szansa? Może świat nie zmierza ku ostatecznej katastrofie? Nie była pewna… ale raczej pozytywnych myśli nie miała.

….


Trzecia stacja, czwarta, piąta… Washington, Vernon, Slauson. Jak co dzień, jak zawsze, jak od wielu lat. Wpatrując się w szybę, nie zwracając uwagi na otaczające ją tłumy w porannej "Rush hour". Z torebką na kolanach, a na niej położonymi dłońmi. Wyprostowane plecy, złączone kolana i stopy, dosyć dziwna, wprost "sztywna" poza. Wyraz obojętności na twarzy... brak smartfona w dłoniach, czy nawet książki. Brak słuchawek w uszach. Jedynie spojrzenie wbite w szybę metro.

- Compton station! - wypluły z siebie głośniki, uprzejmie informując co poniektórych, że pora oderwać się od komórek czy rozmyślań, podnieść zadek z krzesła, zabrać bagaż i zająć miejsce jak najbliżej drzwi.
Doświadczeni podróżnicy nie rzucili się natychmiast do wyjścia, lecz Jessica wiedziała swoje. Strategiczne miejsce blisko wyjścia dawało pewność, że nacierający tłum nie wepchnie filigranowej blondynki w głąb wagonu, który poniósłby ją w obcy, niebezpieczny świat.

Idąc z tłumem przez peron, a następnie opuszczając stację ku wyjściu na "Main Street", poczuła zapach uryny. Skrzywiła się, i zadrżały jej usta… przyspieszył nieco jej oddech, a ona sama kroku. Po chwili była w końcu na świeżym powietrzu, i odetchnęła z ulgą. Jedynie na milisekundę.

Miejski jazgot, klaksony, rozmowy, śmiechy, dzwoniący telefon, jakaś muzyka… Miliony dźwięków do których nie była w stanie przywyknąć. Już od tak dawna, jak co dzień, jak od wielu lat.

8:07. Przejście dla pieszych. Światło zielone. Kolejne. Następne.
800 metrów.
Dziesięć, jedenaście minut niezbyt szybkiego marszu.
I wreszcie znajomy gmach.


"Sąd wyższej instancji Kalifornii. Hrabstwo Los Angeles. Sąd Compton".


Jessica zwolniła kroku… trochę jakby się uspokoiła. Dwa radiowozy, ZAWSZE stojące na placu, funkcjonariusze w nich, znudzonym wzrokiem obserwujący pieszych. Jak co dzień, jak zawsze, jak od paru lat. Ledwie kilkaset metrów w bok siedziba Szeryfa, a obok Ratusz. Duży parking, trochę zieleni, mały park, palmy…

Po (niepotrzebnym)kontrolnym zerknięciu na zegarek na nadgarstku, skierowała swoje kroki w stronę parku. Tam o tej porze zawsze stał ze swoim rowero-wózkiem Ahmed, obwoźny sprzedawca kawy, pączków, i paru innych słodkości. Jego kawa smakowała Jessice.

Nie tylko jej zresztą, dlatego też przy wózku Ahmeda kręciło się zwykle parę osób. To jednak Jessice nie przeszkadzało. Jakoś zdołała się przyzwyczaić.
Ahmed uśmiechnął się na widok stałej klientki i bez pytania podał jej kubek kawy - czarnej, bez mleka i cukru, takiej, jaką najbardziej lubiła.
- Ciasteczko? - spytał.
To była ich odwieczna zabawa. Pytanie i przecząca odpowiedź. I z pewnością byłby bardziej zaskoczony niż Jessica, gdyby ta nagle powiedziała TAK. Ale Jessica nigdy nie miała w planach takiej ekstrawagancji.

W końcu zapłaciła, wydusiła z siebie uśmiech, oddaliła, i usiadła na ławeczce w parku, blisko sądu. Ostatnie minuty przed wejściem do środka, ostatnie chwile spokoju… jak co dzień, jak zawsze, jak od paru lat.



Jessica Johnson, lat 28.
Protokolantka sądowa.
Samotna.
Autystyczna.
 
Kerm jest offline