Wątek: Pustka [+18]
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-07-2021, 16:52   #3
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Czwartek
"Dzień -1"




Biiip... biiip... biiip...

Ta sama rutyna.

Te same czynności, ten sam czas.

Posłanie łóżka, przewietrzenie sypialni, poranny prysznic, mycie zębów, kawa i jogurt na balkonie. Później makijaż i inne zabiegi kosmetyczne, ubranie się, wyjście z mieszkania o 7:00.

Tym razem śmieci leżały na korytarzu, w pobliżu zsypu. Kartony po pizzach, jakieś kubki, papierki, wszystko walało się tam po podłodze…
- Świnie.

~ ~ ~


Autobus linii 30 spóźniał się 4 minuty. Cztery minuty. Każda z nich powodowała u Jessici coraz bardziej narastającą panikę, którą zauważyło nawet kilka osób na przystanku. Zrobili nawet od niej kroczek w tył… tak na wszelki wypadek.

Drżące ramionka, przyspieszony oddech, obie dłonie mocno zaciskające się na pasku torebki. Do tego jednak ta nieruchoma poza, i kamienny wyraz twarzy, z jedynie "ognistym" wzrokiem wbitym w kierunku, skąd miał nadjechać autobus…
- Spóźni się jeszcze trzy minuty.
- Dolar, że o pięć.
Dwaj młodziankowie robili zakłady podgrzewając atmosferę, za nic sobie mając powagę sprawy. Na takie niepoważne podejście do zagadnienia Jessica zareagowała mocniejszym zaciśnięciem ust, które zamieniły się w wąską kreskę.

Sześciominutowe spóźnienie...

Tym razem nikt się nie pchał, bowiem przyszli pasażerowi traktowali Jessicę jak tykającą bombę. Jedynie dowcipni młodzieńcy, gdzieś za plecami głównej bohaterki tego dramatu, zaczęli się przerzucać jakimiś uwagami, których treść na szczęście ginęła w ogólnym hałasie zanim mogła dotrzeć do uszu zainteresowanej.

Jeden przystanek, drugi...

Kierowca zachowywał się tak, jakby czas nie istniał, a punktualność była słowem występującym tylko w słownikach. I nie zauważał bladości twarzy jednej z pasażerek, która była coraz bardziej pewna, że pociąg linii Blue odjedzie jej sprzed nosa, a ona sama spóźni się do pracy.
Tępym wzrokiem spoglądała przed siebie, a jedyną myślą, jaka krążyła w jej głowie, było coraz bardziej przerażone "spóźnię się... spóźnię się... spóźnię się..."
Jeszcze zanim autobus podjechał do przystanku, gdzie miała wysiąść, Jessica stała już przy drzwiach, wyczekując momentu ich otwarcia, by wybiec na zewnątrz. Tak też uczyniła, gdy w końcu autobus się zatrzymał, a drzwi otwarły.
- Przepraszam! Przepraszam! - Jakoś była w stanie z siebie wydusić, lawirując między ludźmi…

Najgorsze były światła na przejściach dla pieszych. Musiała na nich czekać, ruch był bowiem tak duży, iż nie było mowy o przebiegnięciu przez ulicę. Ale kusiło.


Pędem do metra… raz się nawet poślizgnęła na schodach, zjechała po dwóch butami, przytrzymując się w ostatniej chwili poręczy. Mało brakowało, a wyłożyłaby się jak długa, obijając dupę i plecy… parę osób i tak zwróciło uwagę, nawet się z niej naśmiewając pod nosami.

Wpadła zziajana na peron… pod czujnym spojrzeniem dwóch policjantów. Były 2 minuty do odjazdu i metro już stało!. Czuła, że jest spocona, zwłaszcza pod pachami. Nic a nic jej się to nie podobało. Jak ona teraz, taka śmierdząca, ma pracować…

Świat walił się na jej oczach, a jakimś dziwnym trafem nikt prócz niej tego nie zauważał, wszyscy byli ślepi i głusi.
Pierwsze fale "metrowiczów" już się przewaliły i tylko parę osób jeszcze stało na peronie. Ale i oni już pakowali się do środka.
Spanikowana Jessica nie szukała już 'swojego' wagonu. Nie namyślając się zbytnio ruszyła w stronę najbliższego wejścia, gnana obawą, że w dniu tak pełnym niepowodzeń kolejne może nastąpić w każdej chwili.

W wagonie znalazła się, gdy zegar zaczął odliczać ostatnie 60 sekund.
Złapała za poręcz z siłą i zapałem rozbitka łapiącego koło ratunkowe. To, że może oddychać, uświadomiła sobie, gdy drzwi się zamknęły i metro ruszyło… i po paru chwilach pożałowała, że oddycha nosem. Oprócz denerwujących dźwięków, rozmów, śmiechów, płaczącego dziecka(?), i całej masy przygniatających ją odgłosów, poczuła smród. Niemyte ciała, oddechy ludzi, mieszanka tuzinów różnych perfumów, wszystko to ją otaczało, wraz z owym tłumem wśród którego stała. Zrobiło jej się trochę niedobrze… wraz z kolejnymi stacjami, z wsiadającymi i wysiadającymi pasażerami, Jessica przesunęła się nieco w wagonie, i znalazła przy jednym z okien, wciąż stojąc.

Sięgnęła do torebki, wyciągnęła małe, beczułkowate opakowanie. Xanax. Antydepresant, przepisany na takie chwile… odgryzła pół tabletki, połknęła popijając malutką buteleczką wody, jaką i w owej torebce również miała…


Jakiejś większej reakcji nie było. To było Los Angeles. Tu można było zobaczyć krowę na środku ulicy czy Spidermana aresztowanego przez policję. No... może wokół niej zrobiło się na chwilkę odrobinę więcej miejsca. Mimo wszystko nazwa Xanax wywierała pewne wrażenie, a nikt nie mógł wiedzieć, czy blondyneczka w torebce nie nosi czegoś bardziej niebezpiecznego, niż buteleczka tabletek.

Kolejna stacja, i kolejna… trochę bolały ją już nogi od stania. Tabletka zaczęła jednak działać, było trochę lepiej. Wpatrywała się w okno, rozmyślając o tym, jak w pracy będzie musiała przetrzeć pachy mokrymi chusteczkami… być może i nie tylko pachy.

Nagle poczuła czyjąś łapę na swoim tyłku, i serce podeszło jej do gardła. Zesztywniała, niczym posąg. Być może krzyknęłaby, gdyby szok nie odebrał jej oddechu.
Posągi z natury nie reagują na bodźce zewnętrzne, obojętne na wszystko. Jessika obojętna nie była, krew zamarzała jej w żyłach, ale bezruch obrócił się przeciwko niej, bowiem zachęcone brakiem reakcji łapsko obmacywało w najlepsze jej tyłek... i pozostawało dziękować wszystkim bogom, że nie nosiła mini.
- Może tak mały numerek? - Poczuła na szyi i uchu czyjś gorący, pachnący tanim winem oddech. Zadrżała na całym ciele, przerażona wizjami dalszych…"kontaktów" i w końcu jakimś cudem przemogła swój paraliż wywołany strachem, robiąc pół kroczku do przodu. W stronę szyby. Ale ta męska świnia nie ustępowała, po chwili znowu był przy niej, i…
- Mała, pokażę ci kilka ciekawych rzeczy... - obiecywał głos. Jedno łapsko ponownie zaczęło obmacywać tyłek panny Johnson, a drugie... spoczęło na jej biodrze i ruszyło w górę, w poszukiwaniu kolejnych, jeszcze ciekawszych krągłości. - Widzę, że masz ochotę... - Obleśny szept zabrzmiał w jej uszach, a usta blondynki zadrżały. Wreszcie, sama nie wiedząc, skąd wzięła na to siły, i jak przemogła paraliżujący ją strach… dała kuksańca łokciem. Pierwszy, słabiutki. Drugi, już mocniejszy…
- Compton station! - rozbrzmiało w całym wagonie.
Jessica, niczym współczesna Galatea, ożyła i, przepychając się w bok, wśród pasażerów, ruszyła do wyjścia, chcąc jak najszybciej wydostać się z więzienia, jakim niespodziewanie stał się wagon metra. Nie spojrzała ani razu w kierunku swojego napastnika…

~ ~ ~


Była jeszcze długi czas zdenerwowana, i obecna-półprzytomna. Stację opuściła praktycznie na "automacie", idąc tam gdzie zawsze, jak co dzień, jak zawsze, jak od wielu lat…

Na jednym z przejść dla pieszych, chciała nawet wejść na czerwonym świetle, co wywołało pisk opon paru aut, i przeszywające do szpiku kości trąbienie.
- Patrz jak leziesz durna cipo!! - Wrzasnął ktoś z jednego z pojazdów.
Nie zareagowała nawet skrzywieniem ust. Nie podziękowała też uczynnej duszyczce, która w ostatniej chwili chwyciła ja za ramię i powstrzymała przed zrobieniem samobójczego kroku. Ledwo światło zmieniło się na zielone, ruszyła przez jezdnię, zdolna zmieść każdą przeszkodę, jak pojawiłaby jej na drodze.

Byle dalej, byle szybciej... zostawić daleko za sobą stację i metro. Do Ahmeda nie odezwała się ani słowem, płacąc dwa dolce za kawę, i nie czekając na resztę. On z kolei, widząc jej minę, i dzisiejszy, całkowity brak ochoty na cokolwiek, nawet sobie darował pytanie o ciastko.

Jessica usiadła na ławce w parku, trzymając kubek kawy w obu dłoniach na swych kolanach, wpatrując się w budynek sądu.

Wreszcie wstała. Nawet nie myśląc o tym co robi, wyrzuciła do kosza kubek z połową zawartości, po czym ruszyła w stronę Compton Court.

Trzy stopnie, hol… kontrola przepustki przez security, przejście przez bramkę wykrywania metalu, przepuszczenie torebki przez maszynę rentgenowską… jak co dzień, jak zawsze, jak od wielu lat.

Ledwo znalazła się na swoim piętrze skręciła w stronę ubikacji, dostępnych tylko dla personelu. Musiała z siebie zmyć wszystkie ślady pechowego początku dnia.
Do idealnego stanu było baaardzo daleko, ale gdy Jessica wreszcie ponownie znalazła się na korytarzu, dla zwykłego obserwatora jej wygląd nie odbiegał od tego, do czego przyzwyczaili się wszyscy spotykający się z nią każdego dnia. Ale nieco sztywny chód i ręka kurczowo zaciśnięta na pasku torebki dobitnie świadczyły o tym, że z Jessicą coś się dzieje. I że nie jest to nic dobrego. Do biura wkroczyła już opanowana, perfekcyjna, wprost idealna.
Jak zawsze.
 
Kerm jest offline