Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-07-2021, 20:56   #1
hen_cerbin
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację
[WFRP II ed.] Ostatni. Nóż w plecy. Część IV.

PROLOG
Najazd wroga odparto. Bohaterowie zdobyli skarby i wrócili do domu. Tam czekały już na nich ukochane, awanse i nagrody. Tak, w bajkach historia kończy się w momencie zwycięstwa. Ale nasza historia w tym miejscu się dopiero rozpoczyna.

***

Zwycięstwo! Sukces! Wiktoria!
Ale jakim kosztem? Ile potu, ile grozy, ile krwi? Ile mogił pozostawionych na szlaku?

Powiadają, że zwycięzców się nie sądzi. To prawda. Sądzi się bowiem innych,
Kiedy opadnie bitewny pył, nadchodzi czas rozliczeń. Strach zmienia się w żądzę zemsty. Dalekiego wroga trudno się nienawidzi, a jeszcze trudniej się na nim mści. Na szczęście zawsze znajdą się jacyś wrogowie wewnętrzni. A nawet jeśli nie, można ich przecież stworzyć. Oskarżyć o kolaborację. O niewystarczającą pomoc. O niezapobieżenie kryzysowi. Któryś z nich w złości w końcu powie coś czego nie powinien. A wtedy rozpali się stosy.

***

Powiedzieć, że w Nuln gotowało się niczym w kotle czarownicy to jak nic nie powiedzieć. Upadek Pfeildorfu przeraził Wissenlandczyków, a śmierć Wielkiej Baronowej Etelki von Toppenheimer wywołała szok na szczytach władzy. Nawet jeśli baron Olaf Sektliebe, jej adoptowany syn i następca przejmie schedę po matce (co przy jedenastce rodzeństwa wcale nie było pewne), nie będzie miał dość środków by poradzić sobie finansowo. Plany podziału prowincji snute przez Elektorkę legły w gruzach.
Wrzało również w Zgromadzeniu, organie teoretycznie doradczym, w praktyce odpowiedniku rządu prowincji, radośnie ignorowanych przez Elektorkę. Czy jak głosiły plotki była zainteresowana tylko nowymi strojami i dworem, czy też była słabym zarządcą świadomym swoich braków na tyle, że zrezygnowała z zajmowania się tym dla dobra wszystkich, czy może celowo udawała głupszą niż jest - dość, że to Zgromadzenie musiało radzić sobie z sytuacją w prowincji, a choć wiele dobrego można powiedzieć o procedurach demokratycznych - nie były one ani szybkie ani nie przebiegały gładko, kiedy stronnictwa kupców, fabrykantów, wojska, dworu, szlachty prowincjonalnej i nieludzi (wpływy tych ostatnich zmalały dosyć znacznie po zdradzie ze strony Karak Hirn) kotłowały się i zawierały sojusze rozpadające się jeszcze w tym samym tygodniu. Aż dziw, że udało się w ogóle jakieś siły zebrać i wysłać. Wtedy jednak sytuacja była pilna. Teraz nie. Więc choć sytuacja była tak kryzysowa jak nie tak dawno temu przedstawiał to w pewnym namiocie szef wywiadu swoim nowo werbowanym agentom, działania Zgromadzenia były zwykle spóźnione i w najlepszym razie fragmentaryczne. Nuln funkcjonowało. Ale nie zamierzało pomagać. A może inaczej - każdy uważał że pomóc należy - ale nikt nie zamierzał na to płacić. Niektórzy jednak płacili - nawet jeśli nie pieniędzmi, to odczuwaną powszechnie pogardą i niechęcią, jak krasnoludy. Albo tylko pogardą, jak uchodźcy. A goście z poza Imperium (i inni, którzy mieli pecha być za nich uznanymi) nawet życiem, jeśli komuś ktoś wyglądał na “oberwańca z południa”. Samosądy, ogólne “wzmożenie czujności”, plotki o zdrajcach w szeregach szlachty, wojska, kupców… Po zwycięstwie upojeni nim ludzie mają tendencję do przynajmniej chwilowego odpuszczenia sąsiadowi. W końcu “wygraliśmy”. Po porażce… nigdy. W końcu to “oni przegrali”. A nawet jeśli “my”, to zawsze “przez kogoś”.
Atmosfera w mieście stali była ciężka nie tylko ze względu na wyziewy z hut.


***

Co ciekawe, w Imperium, jako takim, nastroje były dokładnie odwrotne. W końcu “my, ludzie”, wygraliśmy. Ludzie, którzy całe swoje życia spędzili w lęku przed nadejściem Chaosu, dowiedzieli się, że kiedy ten w końcu nadszedł, Imperialna Armia odparła najazd zwyciężając w walnej bitwie. Wieści rozeszły się szybko. Kto by nie świętował takiego sukcesu? Kto by się przejmował jakimiś resztkami mutantów i innych stworów kryjących się po lasach? Jeszcze przy okazji sporo zielonych poszło do piachu, nawet wampiry przestraszyły się i wróciły do siebie.
Sukcesy te wiązał się jednak z wieloma wyrzeczeniami. I rosnącymi podatkami. Rósł w siłę pogląd, że może i jaki potwór zeżre czasem drwala czy myśliwego, a banda zwierzoludzi zabije kupca na trakcie (i dobrze tak, burżujowi!), ale to w sumie nie jest takie znowu częste, a i może mnie osobiście nie dotknie. Za to poborca podatkowy, oby oparszywiał skurwiel, zawsze przylezie i co roku woła więcej. Pogłówne, podymne, podatek od pasa, od drzwi i okien, od przychodu i dochodu, tylko patrzeć, aż za oddychanie też każą płacić. Że niby na wojsko co broni przez wrogiem. Nu, to wroga pokonali, to spokój bydzie, to i piniondza już brać tyle nie powinni. Co? Dalej chco wiecej? Trzymajta mie chopy, bo nie strzymie…
I o ile chłopom zawsze było źle, jak to chłopom, to ostatnio zaczęli sarkać także kupcy. I mieszczanie. I różni tacy intelektualiści, co to sugerowali, że skoro w końcu wygraliśmy, to może by już trochę na wymianę poglądów pozwolić i znaleźć na nią inne miejsce niż szafot czy szczyt fachowo zbudowanego stosu.
Na dwory podobne herezje jeszcze nie przeniknęły (w końcu mało kto narzeka na podatki, których i tak, z racji urodzenia, nie płaci), ale i nie zauważono tam także tego, że trudno będzie usadzić z powrotem na roli i zmusić do kornego klękania pod butem kogoś, kogo dopiero co nauczono, że z muszkietem jest w stanie ze stu kroków powalić dzikiego Norsemena. A także tego, że kiedy ktoś przetrwał widok ryczących biegnących na niego bestii Chaosu i nie porzucił piki ani nie uciekł, widok szlachcica z jego mieczykiem może u niego wzbudzić jedynie śmiech.

***

O tym wszystkim, i o wielu innych rzeczach rozmawiano tego dnia obiedzie dziękczynnym za uratowanie jedynej córki Hrabiny von Liebwitz, Magritty. Spotkanie było kameralne, z dwudziestką gości, ledwo czterdziestką służby i zaledwie jednym pieczonym w całości łosiem (plus dwa dziki, cztery jelenie i tak dalej, aż do szesnastu królików i trzydziestu dwóch perliczek) oraz skromnym wyborem z dwunastu win. Uboga oprawa imprezy podpowiedziała Gustawowi von Essing, że wdowa po Leosie von Liebwitz, rodzonym bracie Elektorki, wciąż była w żałobie. Zginął biedak gwałtowną śmiercią, w niejasnych okolicznościach, takie wydarzenia sprawiają, że trudniej się ze śmiercią pogodzić.
Przy stole znajdował się poza wymienionymi oczywiście brat wdowy i wuj Magritty, którego jakoś do tej pory nikt o imię nie spytał (co najwyraźniej nie przeszkadzało mu szczególnie), dwóch zaproszonych listownie krasnoludów z oddziału Gustawa, Galeb Galvinson oraz Detlef Thorvaldsson oraz Roz Bauer, wyglądająca jak ktoś kto po długiej i ciężkiej chorobie dochodzi do siebie. Udawanie kogoś, kto ostatnie tygodnie spędził za granicą na leczeniu, było może mniej konieczne wśród zaufanych gości Hrabiny, ale Roz dobrze wiedziała, że nawet wśród nich może pracować ktoś taki jak ona, kto sprzedaje informacje każdemu kto zapłaci.
Pozostali goście, jak Gustaw także szybko się domyślił, będą służyć głównie do tworzenia pozorów, że impreza dalej trwa, kiedy już pewne osoby, do których zresztą sam się również zaliczał, przeniosą się do mniejszego gabinetu na piętrze. W tamtym pokoju nie będzie łosia, dzików ani perliczek, nie będzie służących i nie będzie rozmów o niczym. Chociaż, jak dobrze wiedział, z takich nieznaczących rozmów można wynieść zaskakująco dużo informacji, jeśli tylko się umie. A on potrafił.
Miał jedynie nadzieję, że jego towarzysze, do tej pory nie grzeszący manierami i umiejętnością kurtuazyjnej rozmowy nie obrażą gospodyni dopóki nie będą mogli “zniknąć”. Nie martwił się jednak zbytnio - matka jedynaczki dużo może wybaczyć wybawcom swojej córki.
 
__________________
Ostatni
Proszę o odpis:
Gob1in, Druidh, Gladin

Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 11-08-2021 o 05:13.
hen_cerbin jest offline