Wątek: Pustka [+18]
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2021, 21:49   #5
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Piątek (13-go)
"Dzień 0
"



Biiip... biiip... biiip...

Jessici w sypialni jednak już nie było.

Pomieszczenie zostało przewietrzone, a pościel poskładana. Ząbki umyte, prysznica jednak jeszcze nie brała.

Ona sama, siedziała zaś już dawno na balkonie, z nieco podkrążonymi oczami. Nadal w koszuli nocnej, choć owinięta kocem, z bosymi stopami podciągniętymi na krzesło, miała opartą brodę na swych kolanach, a ręce owinięte wokół nóg. Na stoliczku obok stała do połowy wypita już kawa, oraz pojemniczek Xanaxu.

Wzięła całą tabletkę.

Oczy z powiększonymi źrenicami wpatrywały się w miasto, ale właściwie to w jeden bliżej nieokreślony punkt… Jessica po prostu patrzyła się w dal. Bez celu, bez sensu.

Biiip... biiip... biiip…

6:05


To był tylko sen. To był tylko sen, tylko koszmar spłatany przez jej umysł. Naprawdę przecież się obroniła przed molestowaniem, zadała cios łokciem, i gnida sobie poszła.

Biiip... biiip... biiip...

6:10


Musiała się ruszyć. Przemóc swą niechęć do życia, do kolejnego dnia pełnego ostrych dla jej umysłu dźwięków, do tego całego cyrku, w jakim brała udział, do wyścigu śmierdzących szczurów, do… bycia owieczką prowadzoną na rzeź.

Stuknęła kilka razy czołem o własne kolana. Musi-bum. Się-bum. Ruszyć-bum. Już!

To będzie dobry dzień, to będzie dobry dzień…

Prysznic. Jogurt. Druga kawa. Makijaż zasłaniający nieco podkrążone oczy. Szybkie posprzątanie czego trzeba.

Tabletka działała w pełni.

To będzie dobry dzień…

~ ~ ~


Brak wiary w sen nie oznaczał powrotu całkowitego zaufania do metra w całości, a podróżujących nim pasażerów w szczególe. Protokolantka sądowa nie zarabiała jednak tyle, by móc rozbijać się po mieście taksówkami. Znajomych z samochodami Jessica nie posiadała, ale istniała jeszcze jedna opcja. Uber. Było szybciej niż metrem i taniej niż taksówką. Wystarczyło dać ogłoszenie, a potem z grona zgłoszeń wybrać odpowiedniego kierowcę.
Najlepiej kobietę.



Lucy Scott pojawiła się przed blokiem z minutowym wyprzedzeniem. Nieco starsza, uśmiechnięta pani, chyba Latynoska...
- Panna Johnson? - spytała, uchylając okno pasażera.
Jessica ograniczyła się do skinienia głową, po czym usiadła na prawym, tylnym siedzeniu.
- Dzień dobry - wydusiła w końcu z siebie.
- Dobry, a będzie nawet jeszcze lepszy - zapewniła Lucy.
- Z pewnością... - Jessica usiadła dość sztywno i zapięła pasy.
Ruszyli.

Lucy trzymała się przepisów równie sztywno, jak Jessica siedziała na swoim miejscu - jedna mogłaby służyć za wzór porządnego kierowcy, druga - za marmurową rzeźbę. Z tym, że rzeźby nie mrugały i nie oddychały.
- Sąd Compton, huh? Przeskrobałaś coś? - Lucy zerknęła we wsteczne lusterko na Jessicę.
- Uhh… nie… ja tam… pracuję… - Padła w końcu odpowiedź.
- Taaaka młoda prawniczka? No co ty! - Powiedziała wesołym tonem Lucy.

A Jessica się uśmiechnęła.

- Nie… ja tam w biurach… - Odpowiedziała.
- Huuh-huuuh, kiedyś pewnie i tak nią zostaniesz - Lucy pokręciła tak płynnie głową, jak to robią właśnie starsze mulatki, lub czarnoskóre, a blondynka znowu się lekko uśmiechnęła. Lek działał z potężną dawką. Czy ten dzień naprawdę będzie "lepszy"?

Przed budynkiem sądu samochód zjawił się o parę minut wcześniej, niż się tego Jessica spodziewała.

8:00


- Dziękuję bardzo - powiedziała Jessica wysiadając, i wręczyła jeszcze Lucy dwa dolary napiwku.
- Trzymaj się złotko! - Padła miła odpowiedź, i Lucy odjechała.
Jessica odprowadziła wzrokiem samochód Lucy, a potem rozejrzała się by sprawdzić, czy wszystko na tym świecie znajduje się na właściwym miejscu.
Budynek sądu, dwa radiowozy, palmy, park. I Ahmed ze swoim rowero-wózkiem.

Podeszła do sprzedawcy z lekkim uśmiechem na twarzy. To był dla niego pierwszy szok. Zamówiła kawę… i z krótkim chichotem poprosiła o ciastko. Ahmed zaniemówił. Zamrugał parę razy, jakby nie wiedział, czy to sen, czy jawa.
- Ciastko? - powtórzył z wyraźnym niedowierzaniem w głosie. - Tak, tak, już daję...
Wręczył Jessice kubek i papierową torebkę z ciastkiem. Po uiszczeniu opłaty, Jessica kiwnęła do niego lekko głową.
- Miłego dnia.
- Yyyy… tobie również… panienko - Ahmed wykonał gest dłonią, dotykając palcami okolic serca, ust, a potem czoła, na końcu lekko "wypuszczając" swoją dłoń w kierunku Jessici. Był to religijny znak pokoju, chyba od Muzułmanów, tyle blondynka wiedziała…

Usiadła w końcu na "swojej" ławce, po czym zabrała się za kawę i ciastko. Dodatkowa porcja cukru nieco ją po chwili pobudziła, lekko usuwając zmęczenie, i uboczne efekty Xanaxu. Rozglądała się trochę po okolicy, pod wpływem leków będąc chwilowo niczym inna osoba. Uśmiechała się…

~ ~ ~


Rozprawa mijała za rozprawą, stosy papierów to rosły, to malały. Uśmiech Jessici powoli przyblakł, lecz uważny obserwator mógł go jeszcze dostrzec. Gdyby, oczywiście, ktokolwiek zainteresował się bliżej malutką protokolantką. Tych od zainteresowań było jednak niewielu, a tylko jeden zdecydował się rzucić "świetnie wyglądasz" pod jej adresem. To jednak nie spotkało się z nadmiernym entuzjazmem ze strony skomplementowanej, która odpłaciła się jedynie leciutkim skinieniem głowy.

I wtedy nadszedł ten cios.

Derek Tollefson, lat 35. Wysoki, szpakowaty ogrodnik. Nigdy nie karany, nigdy w rejestrze policyjnym. Zadźgał nożem swoją 6-letnią córeczkę, swojego 2-miesięcznego syna, a następnie własną żonę. Wyszedł z domu na ulicę, i wrzeszczał coś o demonach. Musiało go obezwładnić 7 policjantów.

Siedział na sali z obojętnym wzrokiem, wpatrując się gdzieś w podłogę, nie reagując praktycznie na nic… od czasu do czasu, rzucał jednak spojrzenie, od którego robiło się Jessice słabo.

Spojrzała w końcu na sędzinę błagającym wzrokiem. Ta zrozumiała.
- 15 minut przerwy! - Młoteczek stuknął kilka razy.

Kolejna tabletka Xanaxu.

~ ~ ~


- Sąd najwyższy stanu Kalifornia, skazuje Dereka Tollefsona na potrójny wyrok dożywotni. Niech pana ma Bóg w opiece…

Bam. Bam. Bam.

Za każdym uderzeniem młoteczka, pierwszy raz w życiu Jessicę przechodziły dreszcze. A Derek się uśmiechał, skuwany kajdankami. Uśmiechał się tak… niepokojąco.

~ ~ ~


Nie umiała się już skupić na praktycznie niczym do 16:30. Coś niby w biurze robiła… jednak nie robiła. Przekładała papiery z prawej na lewą, z lewej na prawą. Segregowała, kiwała głową, iż robi to źle, układała na nowo.

Gdyby nie ta wcześniejsza dawka Xanaxu, pewnie by się tu "rozpadła"... zdecydowanie była już otępiona lekiem, przynajmniej jednak nic w niej wewnętrznie nie szalało. Jeszcze kwadrans, za chwilę weekend…

Skinieniem głowy pożegnała wychodzące koleżanki. Zamknęła szafkę z dokumentami, rozejrzała się dookoła sprawdzając, czy wszystko jest na swoim miejscu, potem chwyciła torebkę i wyszła.
Winda.
Hol.
Wyjście.
Trzy schody.
110 metrów do przejścia dla pieszych.
Światło czerwone.

Ruszyła przed siebie ledwo światła zmieniły się na zielone.

Samochód, który nagle wyskoczył zza rogu nawet nie próbował hamować. Wprost przeciwnie - kierowca dodał gazu. A Jessica znalazła się wśród tych, którzy nie zdążyli zejść mu z drogi.

Jackson Coleman, lat 24. Uciekał właśnie po dokonaniu napadu na sklep, mimo iż nie goniła go jeszcze policja…


Uderzył autem w nogi Jessici, łamiąc je obie, wraz z lewym biodrem. Siłą rozpędu, mała blondyneczka została rzucona na przednią szybę pędzącego auta, którą rozbiła głową. Przeturlała się bezwładnie po dachu, gubiąc i bucik, po czym niczym jakaś bezwładna kukiełka, w końcu z okropnym mlaśnięciem wylądowała na ulicy, łamiąc obojczyk, prawą rękę, i stopę pozbawioną obuwia.

Auto nie zwolniło nawet na sekundę, a wszystko trwało może właśnie dwie.

Krzyki przerażenia przechodniów.

Nie czuła nic. Jedynie jej oczy spowijała coraz większa ciemność.

- Jezu, taka młoda…
- Zabił ją…
- Ile krwi, zaraz się porzygam…
- Heh, zesikała się.

W finałowym momencie, gdy całun ciemności już prawie całkowicie odebrał ostatni zmysł Jessici, ta poczuła, jakby… coś ją dotknęło. Coś okropnie lodowatego dotknęło jej zmasakrowanego ciała.


 
Kerm jest offline