Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-07-2021, 01:37   #4
Klio
 
Reputacja: 1 Klio ma wspaniałą reputacjęKlio ma wspaniałą reputacjęKlio ma wspaniałą reputacjęKlio ma wspaniałą reputacjęKlio ma wspaniałą reputacjęKlio ma wspaniałą reputacjęKlio ma wspaniałą reputacjęKlio ma wspaniałą reputacjęKlio ma wspaniałą reputacjęKlio ma wspaniałą reputacjęKlio ma wspaniałą reputację
Każda historia miała ponoć swój początek, symboliczny moment wejścia na odpowiednią ścieżkę i wykonania pierwszego kroku od którego wszystko się zaczynało - tak mówiła masa mądrości ludowych, oraz wszelkiej maści przysłów. W praktyce zazwyczaj ciężko było wyznaczyć jeden moment, od którego wszystko się zaczyna, leczy była to również kwestia ponoć indywidualnej perspektywy. Ta, jak wiadomo, nie zawsze potrafiła stawiać na racjonalizm i uwielbiała mamić duszę niczym najlepszy kuglarz. Rzeczy widziane nie należały do tych samych, co mieszkają wewnątrz umysłu. I nie istniała żadna inna rzeczywistość prócz tej, jaką posiadało się w sobie. Dlatego też większość istot rozumnych żyło tak nierealnie, ponieważ zewnętrzne obrazy uważały za rzeczywistość, a swego własnego świata wcale nie dopuszczały do głosu. Może i były dzięki temu nawet szczęśliwe, jednak z chwilą gdy pozna się już raz tamto, inne, nie ma wyboru i niewygodnie iść drogą obieraną przez większość. Oczywiście dało się żyć wedle ustalonych norm i standardów, ale gdzie tu prawdziwa radość?
Na to pytanie Moreya nie miała jasnej odpowiedzi, prócz mglistego wrażenia że zasługuje na więcej, a żeby to osiągnąć należało się postarać i ruszyć przed siebie, byle nie pozostawać w jednym miejscu, bo choć spokój też był duszy potrzebny, był również synonimem zastoju.
Zastój to śmierć, naoglądała się jej choć młodo wyglądająca twarz wydawała się przeczyć podobnym stwierdzeniom.
Teraz jednak, pośrodku traktu obrośniętego po obu stronach wysokimi drzewami ciężko szło nie zadawać sobie pytania czy jednak ten pośpiech i parcie do przodu tym razem przekroczyło już pewne granice oddzielające zaplanowaną wędrówkę od beztrosko niebezpieczniej samowolki.
Nie chciała czekać na karawanę, choć może powinna. Albo choć znaleźć kogokolwiek do towarzystwa podczas drogi innego niż koń. Ten stał uwiązany do pnia grubości talii jego jasnowłosej właścicielki, skulonej parę kroków obok, tuż przy niewielkim ognisku. Wyciągała do niego ręce, wieszając pusty wzrok na płonących wesoło polanach tak naprawdę ich nie widząc. Płomienie odbijały się czerwonymi refleksami w oczach barwy płynnego złota, spoglądających daleko poza czas i przestrzeń przykurzonej drogi. Patrzyły na przeszłe wydarzenia, mieszając je z bardziej przyziemnymi sprawami.
Przy sprzyjających wiatrach za dwa dni powinna zobaczyć Zirth, przy mniej sprzyjających utknie w trasie dodatkową dobę co przy ilości opadów nękających okolicę zaczynało przypominać atrakcje równie pociągającą, co łamanie kołem.
Gdzieś wysoko ponad głową kobiety zaszumiały złowieszczo iglaste korony, strząsając drobinki wszechobecnego deszczu wpust na śmiertelne głowy. Koń zarżał, a Moreya wzdrygnęła się, kiedy zbłąkana kropla wpadła za kołnierz płaszcza. Przez wyziębione ciało przeszedł dreszcz, szeleszcząc piórami pary śnieżnobiałych skrzydeł złożonych ściśle i przytulonych do kobiecych pleców aby zachować jak najwięcej ciepła.

Do odgłosów spadających kropli wody i szumu konarów dołączył odgłos kopyt uderzających o ziemię. Tempo nie było szybkie bardziej przynoszące na myśl leniwy spacer niż ucieczkę przed siłami natury. Dawało wystarczająco dużo czasu by przygotować się na przybycie gości, bez wątpienia bowiem w grę wchodziła większa ilość koni. Jak się wkrótce okazało dokładną liczbą była czwórka. Poza parą wierzchowców, które na swych grzbietach miały jeźdźców, doliczyć należało taką samą liczbę zwierząt jucznych. Wyższy z jeźdźców zeskoczył na ziemię w bezpiecznej odległości od ogniska i uniósł dłoń w górę.
- Wybacz że przeszkadzamy - zaczął uprzejmie, podnosząc nieco głos by przekrzyczeć deszcz. - Czy znajdzie się miejsce przy ognisku dla dwójki podróżnych?
Dłonią wskazał na siebie i na drobniejszą postać, która nadal znajdowała się w siodle. Oboje mieli na sobie szerokie płaszcze z kapturami, które nie pozwalały na dokładną ocenę ich właścicieli ale też całkiem dobrze chroniły przed ulewą.

Przyjazne bądź wrogie zamiary również skrywały się pod warstwami przemoczonego materiału, ciężkie do ujrzenia i zdemaskowania nim prawdopodobnie nie będzie za późno. Skrzydlata dziewczyna podniosła wpierw wzrok, następnie głowę tak, by spoglądać wprost na niemajonego przez dłuższą chwilę. Z jednej strony płaszcze kryć mogły broń, z drugiej… cztery wierzchowce niosły całkiem sporo być może interesujących drobiazgów, a Moreya uwielbiała interesujące drobiazgi, a im bardziej błyszczące tym lepiej.
- Mesina wam sprzyja, jeśli wasze zamiary są pokojowe - odezwała się wreszcie, wskazując zapraszająco miejsce przy ogniu. Wzrok wciąż tkwił w stojącym obcym - W innym wypadku lepiej będzie jeśli ruszycie dalej - opuściła rękę, prostując plecy i złote oczy przenosząc na mniejszą postać na koniu - Miejsca nie braknie tu, czy dalej. Wasz wybór.
Nieznajomy wypuścił z dłoni wodze i zrobił krok do przodu unosząc w górę ręce.
- Nie mamy złych zamiarów - zapewnił zsuwając z głowy kaptur i wystawiając na działanie deszczu długie, czarne włosy. Długie były także jego uszy co wystarczyło by rozpoznać w nim elfa. Błękitne oczy zdawały się lśnić okruchami lodu, chociaż usta układały się mu w lekki i przyjazny uśmiech.
- Zwą mnie Lif - przedstawił się, a następnie gestem dłoni wskazał na drugą postać, która właśnie opuszczała grzbiet swojego wierzchowca. - To zaś jest Rei. Zmierzamy do Zirth - wyjaśnił, podchodząc bliżej. Słysząc swoje imię, towarzysząca mu osoba także zsunęła z głowy kaptur ukazując drobną, trójkątną twarzyczkę okoloną długimi, rudymi włosami.
Na czole miała dwa niewielkich rozmiarów rogi. Druga para, znacznie większa od pierwszej, znajdowała się po bokach głowy. Wypisz wymaluj demon, a biorąc pod uwagę brak skrzydeł można było dodać iż niższego rodu. Dziewczyna skinęła głową na powitanie po czym zajęła się zwierzętami podczas gdy Lif zajął miejsce przy ognisku.

Decyzja zapadła, czas zaś miał pokazać ile prawdy zawierają słowa ciemnowłosego elfa. Złootoka miała nadzieję, że okazanie człowieczeństwa tym razem jej nie narobi problemów.
Parsknęła cicho, naciągając kaptur na głowę i ponad ogniem obserwowała nowo poznane towarzystwo. “Człowieczeństwo” zaprawdę było zwrotem nie do końca pasującym do ich aktualnego składu.
- Moreya - również się przedstawiła, posyłając mężczyźnie czarujący uśmiech - Ciężko nie zmierzać do Zirth, gdy jest ono najbliższym miastem w okolicy w stronę, w którą ustawiamy końskie łby przed spięciem ich boków piętami - uśmiech pogłębił się, nabierając szczerze rozbawionego wyrazu - Niemniej skoro tu jesteśmy, a wydaje mi się, że do świtu zostaniemy… właśnie miałam zacząć przygotowywać wieczerzę. Wasza obecność daje motywację, aby było to coś więcej ponad paczkę sucharów i butelkę wina.

- Jako że wprosiliśmy się na miejsce, pozwól by wieczerza z naszych zapasów została złożona - zaproponował wyciągając dłonie w kierunku ognia. - Co prawda nie mamy nic szczególnie wyrafinowanego jednak niedawno udało się nam upolować młodą łanię i mięsa nam nie brakuje. Rei - zwrócił się do demonicy, nie odwracając jednak spojrzenia od złotookiej. - Wyciągnij więcej mięsa i te dwie butelki, które zostawiliśmy na koniec.
Dziewczyna skinęła głową, także nie kierując spojrzenia na elfa i zaczęła przerzucać rzeczy w jukach. Oboje sprawiali wrażenie jakby słowne porozumiewanie się między sobą było dla nich czynnością którą dopiero musieli sobie przypomnieć.
- Cóż zatem sprowadza cię w te strony? - Zapytał jakby w próbie zatarcia owego wrażenia.

Skrzydlata wymownie spojrzała w kierunku z którego przybyła i wzruszyła ramionami, poprawiając ułożenie skrzydeł. Para obcych przyciągała uwagę, byli o wiele wdzięczniejszym obiektem obserwacji i kontemplacji, niż niby żywa, ale jednak martwa okoliczna natura.
- Ten sam trakt jaki i was tu przywiódł - znów zawiesiła wzrok na elfie, przybierając łagodny uśmiech, maskujący dziką radość iż to nie jej zapasy się uszczuplą diametralnie tego wieczora. - Twoja towarzyszka zatem błogosławieństwem się jawi, zwłaszcza w długich podróżach - odwróciła twarz ku diablicy i kiwnęła jej głową, a potem wróciła do poprzedniego obiektu zainteresowania.
- Zmierzam do Zirth, ale to chyba oczywiste… a dalej? - wydęła lekko usta - Zostawię to w łaskawych dłoniach Mesiny. Co zaś z wami? Dwoje wędrowców na czwórkę koni… albo się wam spieszy wybitnie, więc je często zmieniacie by jak najmniej na trakcie czasu zmitrężyć. - zamilkła na chwilę, nim nie dokończyła dość zmęczonym tonem - Wybaczcie proszę, dawno już prócz mego konia nie miałam innego towarzystwa, a on dość małomówny ostatnio. Pewnie przez te ciągłe ulewy - zakończyła pogodniej.

- Nie spieszy się nam - odpowiedział, opierając łokieć na kolanie i opierając twarz na dłoni. Drugą podniósł z ziemi patyk i zaczął się nim bawić.
- Ot, nie lubimy zatrzymywać się zbyt często w osadach czy miastach. Wolimy swobodę, którą nam daje posiadanie przy sobie wszystkiego co potrzebne w drodze - wyjaśnił.
- Jedna z butelek nie przetrwała - rozległ się nagle dźwięczny, dziewczęcy głos dobiegający zza jego pleców. Rei trzymała w jednej dłoni wypchany worek, a w drugiej ocalałą butelkę otuloną w skórzany pokrowiec.
- Mówi się trudno - Lif nie wydawał się być przejęty stratą. Przesunął się za to nieco na bok, robiąc miejsce dla demonicy która bez zwłoki z owego miejsca skorzystała i od razu zabrała się do rozdawania płatów wędzonego mięsa i owalnych placków rozsiewających silną, ziołową woń.
- Jakoś sobie poradzimy - dodał, odbierając od niej mięso. - Mówiłaś coś o własnym napitku - zwrócił się do Morey. - Okazuje się, że jednak będzie on nam potrzebny. Co prawda mamy jeszcze bukłak ziołowej nalewki, ta jednak zdecydowanie nie pasuje do posiłku tego posiłku - wyjaśnił uprzejmie, jakby się obawiał, że propozycja skorzystania z zapasów anielicy zostanie źle odebrana.

Tak się jednak nie stało, butelka z ciemnozielonego szkła zamknięta woskowym czopem wylądowała obok ognia, wraz z zachęcającym gestem właścicielki. Równie chętnie przyjęła poczęstunek, dziękując cicho. Nie spróbowała jednak, wpierw obracając kawałki mięsa między palcami, a żołądek zaburczał zdradziecko.
- Miasta bywają męczące - przyznała cicho, wypuszczając powietrze nosem. Nie każde i nie zawsze, lecz ciągły natłok oraz gwar potrafiły srogo zmęczyć. Niestety tam gdzie tłok, tam łatwiej o zarobek, więc siłą rzeczy podróże Morey odbywały się od miasta do miasta, z przerwami na ciszę szlaku pod otwartym, pełnym gwiazd niebem, gdzie to zielone gałęzie wysokich drze robiły za sufit. Pająków również nie brakowało, zupełnie jak w szeregowych karczmach.
Potrząsnęła głową, spinając rozbiegane myśli by wróciły bliżej ognia. Elf i demon… ciekawa para, niemniej na tym etapie nie wypadało pytać którzy bogowi i w jaki sposób spletli ich ścieżki. Każdy kto szanował swoją prywatność umiał też szanować cudzą.
- Zmierzacie do Sonarii, bądź innego z miast Kannon? - rzuciła niezobowiązująco - Są piękne, zwłaszcza stolica.

- Nie mamy miejsca docelowego - poinformował ozdabiając słowa lekkim wzruszeniem ramion. - Jak już wspomniałem cenimy sobie swobodę. Czasem zatrzymujemy się w jednym miejscu na dłużej, czasem także bierzemy udział w przedsięwzięciach które wydają się interesujące. Może kiedyś… - Nie dopowiedział chociaż wyraz jego twarzy uległ zmianie. Znajdujący się na niej poprzednio uśmiech zgasł.
- Wątpliwe - wtrąciła Rei, zgarniając wierzchem dłoni krople deszczu z oczu.
- Pewnie masz rację - zgodził się z nią Lif ponownie unosząc kąciki ust chociaż przyszło mu to z większym trudem. - Nie należymy do rodzaju, który osiada w jednym miejscu, zakłada ogródek i spędza wieczory w wygodnym fotelu.
- Skoro zdążamy w tym samym kierunku to może połączymy siły? Ten trakt nie należy do najbezpieczniejszych - zaproponował, zmieniając temat.

Moreya udała, że zastanawia się nad propozycją, choć zanim pytanie padło do końca już znała odpowiedź. Podnosząc oczy ku zachmurzonemu niebu grała na czasie i cierpliwości pozostałej dwójki, jednocześnie ciesząc się z ich odpowiedzi. Nie jechali w tereny dla niej kłopotliwe, wolała później nie natrafić na kogoś idącego za plotką, nim sama nie postanowi domu odwiedzić.
- Możliwe - wreszcie przerwała ciszę, wracając uwagą do elfa. Poruszyła się, sięgając po butelkę, a posiłek chwilowo kładąc na podołku.
- Faktycznie, kłopotliwym dla was byłaby ucieczka poza zasięga rażenia - wymownie kiwnęła głową do tyłu, jakby wskazywała płaczące niebo. Między palcami anielicy zalśniło niewielkie ostrze którym zaczęła zdrapywać wosk z ciemnozielonego szkła.
- A dla mnie kłopotliwym jest zostawienie Edgara na pastwę losu - dodała poważniej, pozornie uwagę całą poświęcając pracy przy butelce - Dobrze więc, póki jedna droga przed nami razem możemy jechać… jeśli zaś byliście już w Zirth, powiedzcie gdzie warto się zatrzymać. Szanuję swoją skórę, nie lubię gdy jest gryziona przez karczemne pluskwy.

Rei rzuciła spojrzenie na Lifa, a następnie wstała.
- Przygotuję posłania - mruknęła, a następnie wsunęła do ust ostatni kawałek swojego miejsca i oddaliła się z powrotem do miejsca, w którym przywiązała konie.
- Zatrzymamy się w Złotych Skrzydłach - poinformował elf. - Jest to porządna karczma prowadzona przez krasnoluda o imieniu Turstyn z którym już parę razy się spotkaliśmy. Jego żona jest utalentowaną kucharką co tylko podnosi poziom tego przybytku. Nie jest to jednak tanie miejsce - zaznaczył. - Turstyn zna się na interesach i wie, że może sobie pozwolić na wygórowane ceny. Skoro jednak przybędziesz wraz z nami jestem pewien, że uda się wytargować przyjaźniejszą sakiewce cenę - zapewnił.
W międzyczasie Rei zaczęła rozstawiać prosty, dwuosobowy namiot. Szło jej to sprawnie, jakby czynność tą wykonywała setny raz.

Opis brzmiał całkiem sympatycznie, zwłaszcza część o kuchni i rabacie. Złotooka zaśmiała się dźwięcznie, marszcząc przy tym zabawnie nos. Sięgnęła też wreszcie po jedzenie, butelkę oddając elfowi.
- Zatem to spotkanie pośrodku zielonego niczego już wyszło mi na dobre. Jestem skłonna do zaprawdę niecnych czynów za dobrze wypieczonego kapłona z ziołami i kaszą, a do tego jeszcze zupa z małży...a do tego dobre czerwone winno korzenne - wyraźnie się rozmarzyła, skubiąc powoli suszone mięso i nad czymś się zastanawiała.
- Kolejni co zaginionych świątyń i skarbów szukają w dzikich ostępach między puszczą bez końca, a górami bez szczytu? - spytała wreszcie.

Roześmiał się w odpowiedzi i trzeba było przyznać, że był to przyjemny dźwięk.
- Trochę tak, a trochę nie. Jeżeli okazja się nadarzy by zbadać nieznane wcześniej rejony, dlaczego jej odmawiać? Nie szukamy ich jednak na siłę - zaznaczył, może nieco zbyt mocno. - Niezbadane świątynie i grobowce zwykle oznaczają więcej niebezpieczeństw niż skarb w nich ukryty jest wart. Niekiedy trafi się jednak okazja by wpaść w posiadanie czegoś, co usprawiedliwia nadstawianie karku. Takiej okazji mówimy tak i pozwalamy się jej wieść za rękę.
Upił łyk wina, a następnie drugi i dopiero wtedy oddał butelkę jej właścicielce. Trzeba było przyznać, że nie zachowywał się jak typowy przedstawiciel swojej rasy. Wino wszak pić należało z kielicha. Może spędził w drodze tyle czasu że zdziczał? Miało się też wrażenie jakby bardzo się starał być dobrym towarzyszem przy ogniu, kimś beztroskim i nie wartym większej uwagi.

Było w nim coś intrygującego, jak nieuchwytny na pierwszy rzut oka cień przenikający gesty i mimikę. Nie dawał się zaliczyć do szeregowych, pospolitych przedstawicieli swojego gatunku… prawdopodobnie. Może chodziło o ruchy, może o intonację - Moreya miała swędzące wrażenie umiejscowione pod skórą przez co nie dało się go podrapać. Nie należało jednak do uczuć wybitnie niemiłych, na swój sposób urzekająco mijał im czas. Zostawał cień nadziei pielęgnowany gdzieś na dnie serca.
Nadziei, że to wszystko jeszcze nie zakończy się przed świtem żadna tragedią.
- Nic w przyrodzie nie ginie Lif - podniosła szkło do toastu i patrząc rozmówcy w oczy upiła spory łyk. Od razu zrobiło się cieplej.
- Zmienia tylko właściciela - oddała butelkę - Takie ludzkie powiedzenie, słyszałam je kiedyś w Tahar i sporo w nim racji. Ludzie w ogóle mają chyba powiedzenia na wszystko i każą okazję - parsknęła,wchodząc na wody tematów lekkich oraz niezobowiązujących… i dziękuję - posłała mu naprawdę wdzięczny uśmiech , kciukiem wskazując na przywiązanego do drzewa konia - Zaprawdę jesteś o niebo lepszym rozmówcą od Edgara. Zabawiasz rozmową, oferujesz wspólną podróż niebezpiecznym traktem, do tego mamisz obietnicą mniejszego bólu sakiewki przy kwaterunku… - pokręciła jasnowłosa głową z udawaną zadumą nim nie skończyła myśli - Zaczynam się szczerze obawiać wystawionego na koniec rachunku.

- Postaram się by nie był on zbyt bolesny do przyjęcia - zapewnił żartobliwie kryjąc oczy za szkłem przechylonej butelki. Gdy ponownie ich spojrzenia się spotkały kryło się w nich jedynie poprzednio tam widoczne zainteresowanie nową osobą. Było co prawda dość chłodne, mogło tu jednak po prostu chodzić o sam kolor oczu.
- Długo zamierzasz zatrzymać się w mieście? - zapytał oddając butelkę.

Moreya zapatrzyła się w ogień, szukając odpowiedzi pomiędzy strzelającymi wesoło kawałkami drewna. Kończyła też powoli kolację, dojadając ziołowe chlebki. Pozostawiały przyjemny posmak na języku, o wiele przyjemniejszy niż zatęchłe suchary jakie pozostały w jej sakwie.
- Przez jakiś czas. - padła zwięzła, cicha odpowiedź. Złoto znów zmierzyło się z chłodem okruchów lodu - Póki nie stwierdzę że mam dość hałasu miasta i czas na zmianę. Nie przepadam za długim przesiadywaniem w jednym miejscu. Co to za radość budzić się codziennie i ten sam widok mieć przed oczami? - tym razem ona zadała pytanie, unosząc dla lepszego efektu jedną brew.

- Żadna - zgodził się z nią i lód jakby nieco stopniał, chociaż nieznacznie.
- Namiot gotowy - demonica powróciła do ognia chociaż nie zajęła przy nim miejsca.
- Pora zatem na odpoczynek - Lif podniósł się lekko i otrzepał płaszcz do którego przykleiło się kilka liści. - Rei weźmie pierwszą wartę, jeżeli ci to nie przeszkadza - zaproponował. - Możesz wziąć ostatnią, dzięki temu lepiej wypoczniesz - dodał, z czymś na kształt troski. Jego towarzyszka nie czekała na końcowe ustalenia co do wart. Zamiast tego obrzuciła wzrokiem ich małe obozowisko, a następnie ruszyła w stronę jednego z pobliskich drzew, o grubych, rozłożystych konarach. Zajęcie miejsca na jednym z nich zajęło jej chwilę, głównie dzięki pomocy ogona, która to część skryta była do tej pory w fałdach płaszcza. Po chwili przestała być widoczna dla złotych oczu, całkiem jakby zlała się w jedno z pniem lub też z poruszanymi wiatrem liśćmi.
- Rei życzy dobrej nocy. Na swój sposób - wyjaśnił Lif.

Pułapka została zastawiona, długi sen z którego Moreya już się nie obudzi również nosił znamiona cudownej propozycji, jakże kurtuazyjnej. Takiej, na którą chętnie by poszła, choć może bez tragicznego dla siebie finału.
- Wezmę środkową, jeśli to nie stanowi problemu - uniosła wzrok do góry, tam gdzie elfia twarz - Naprawdę doceniam kurtuazję w waszych słowach oraz zachowaniu, nie musicie jednak aż tak się mną przejmować. Nie wszyscy skrzydlaci są przesadnie delikatni - Rozprostowała bez ostrzeżenia skrzydła, strząsając spomiędzy białych piór resztki wody.
- Odpocznij, obudzę cię gdy nadejdzie czas - dodała, podwijając kolana pod brodę i zaraz potem otuliła się pierzastym pledem. - Dobrej nocy Lif. Niechaj Nastia ześle na ciebie dobry sen, skoro to na ziemiach jej domeny dziś przyjdzie nam uciec do krainy snów.

- W namiocie jest dość miejsca dla dwojga. Nie musisz tutaj moknąć.
Propozycja została rzucona tonem z grubsza obojętnym, jakby jej niestosowność nie zdołała przedrzeć się do świadomości elfa. Był to mało prawdopodobny scenariusz, nie dało się jednak ukryć, że nie rzucił tych słów w ramach żartu bowiem w jego głosie nie było nawet najmniejszego śladu rozbawienia.
- Zapewniam że nie gryzę. - Przynajmniej dopóki nie dodał ostatnich słów.
Deszcz padał sobie dalej w najlepsze, wiatr nieco się wzmógł, konary drzew trzeszczały nad ich głowami. Z części obozowiska, w której znajdowały się konie, dotarł do nich odgłos kopyta uderzającego o ziemię, który sugerował niezadowolenie zebranych tam zwierząt na warunki, w których przyszło im spędzić noc. Lif czekał cierpliwie, tak jak one wystawiony na działanie sił przyrody, całkiem jakby nigdzie się mu nie spieszyło i jakby w ogóle nie dostrzegła strug wody lejących się z nieba.

- Ty nie gryziesz, a co z twoją towarzyszką? - blondynka udała powagę, w głowie rozważając wszelkie za i przeciw. Ostrożność podpowiadała, by zachować czujność. Serce ciągnęło do suchego, wygodnego namiotu, zwłaszcza że chyba zanosiło się na burzę.
- Poza tym nie wiem czy przypadkiem któreś z was nie ma alergii na pióra - dodała uprzejmie, równie uprzejmie obserwując elfa - Tak jak ty nie wiesz, czy przypadkiem ja nie gryzę.

Uśmiechnął się.
- Zaryzykuję - odparł, odwracając się i ruszając w stronę namiotu. Wyraźnie dawał jej do zrozumienia, że wybór pozostawia w jej rękach i nie zamierza dalej namawiać. Nie wypowiedział się także w kwestii ewentualnych upodobań demonicy, chociaż uszy Morey wyłapały parsknięcie, jakie doleciało od strony drzewa, na które wspięła się Rei. Dziewczyna musiała mieć całkiem czuły słuch.

Skrzydlata postać drgnęła, kokon ze skrzydeł odrobinę się rozluźnił i w blasku dawanym przez ognisko pojawiła się blada dłoń ze złotym krążkiem poruszającym się między palcami. Dziewczyna przypatrywała się monecie, aż nagle pstryknęła podrzucając ją do góry. Okrąg zatoczył parę kółek w powietrzu żeby ponownie wylądować na otworzonej ręce.
- Niech będzie - Moreya zacisnęła pięść, szybkim ruchem stając na nogi. Ruszyła w kierunku namiotu, przed wejściem trzepiąc skrzydłami w daremnej próbie pozbycia się jak najwięcej wilgoci.

Zewnętrzny wygląd namiotu różnił się nieco od tego, co znalazła gdy weszła do środka. Zamiast ciasnej przestrzeni w której ledwie się dwie osoby mogły zmieścić zastała pokój z dużym łóżkiem, który zajmował środek pomieszczenia. Oprócz łóżka był też kominek, w którym radośnie płonął ogień pożerający grube kłody drewna i wesoło trzaskający iskrami od czasu do czasu. Przed kominkiem stały dwa fotele, wyglądające na bardzo wygodne i zachęcające do zajęcia w nich miejsca. Pomiędzy nimi stał niski stolik na trzech nogach, na którym znajdowała się taca z owocami i karafka z winem oraz dwa kielichy. Po przeciwnej stronie pokoju stała solidna, dębowa szafa z trzema drzwiami zaś po jej bokach dwa kufry o ciężkich wiekach. Podłogę pokrywał puszysty dywan w odcieniu soczystej, młodej trawy. Za oświetlenie służył trzypoziomowy żyrandol ozdobiony górskimi kryształami. Wystroju dopełniała półka z książkami, częściowo schowana za zagłówkiem łóżka.
Lif zdejmował właśnie płaszcz, odkładając go na oparcie jednego z foteli. Pod nim miał długą, czarną szatę przewiązaną w pasie szkarłatną szarfą. Spod szarfy wystawały złote łańcuszki, do których przytwierdzona była pochwa z mieczem. Jeżeli posiadał jeszcze jakąś broń, nie było jej widać na pierwszy rzut oka.
- Kielich wina przed snem? - zapytał, nie odwracając się w jej stronę i nie czekając na odpowiedź zajął się rozlewaniem trunku.

- Z zewnątrz wygląda na mniejszy - skrzydlata skończyła się rozglądać, a na jej twarzy pojawiło się uznanie. Wygodnie sobie poczynali, z podobnym wyposażeniem rzeczywiście mogło się nie zajeżdżać do miasta przez dłuższy czas. Idąc za przykładem gospodarza zdjęła płaszcz, wieszając go na oparciu fotela i wreszcie odetchnęła swobodnie, gdy część mokrej materii przestała jej ciążyć.
- Za wino już podziękuję, starczy jak na jeden wieczór - dodała niezobowiązującym tonem - Wszak nie wypada abym traciła nad sobą kontrolę. Szczególnie że po sutym posiłku zaczynam naprawdę czuć powieki jadące niebezpiecznie w dół i w dół. A wypada trzymać pion, choćby czysto teoretycznie… macie tu balie?

- Wedle życzenia - odstawił karafkę i odwrócił głowę tak by móc ją widzieć. - Pozory często mylą. Balię z ciepłą wodą znajdziesz za półką z książkami. Wystarczy ją lekko odsunąć. Co zaś kontroli się tyczy pozwól iż zatrzymam swoje zdanie dla siebie - uśmiech, którym ją obdarzył różnił się znacząco w stosunku do tych, jakie widziała do tej pory. Miał w sobie nieco wyższości ale też pewną dozę drapieżności. Całkiem jakby zmiana otoczenia odbiła się na jego zachowaniu odsłaniając kolejną warstwę, chociaż tylko w niewielkim stopniu.
- Nie musisz się spieszyć - dodał, siadając i biorąc w dłoń kryształowy kielich. Jego wzrok przeniósł się na ogień i tam pozostał, a na twarzy elfa przyoblekła się w szatę głębokiej zadumy.

Od strony skrzydlatej doszedł rozbawiony, krótki śmiech i furczenie piór, gdy pozbywała się kubraka jeszcze w części wspólnej.
- Przyznaj po prostu, że lubisz gdy rosół długo się gotuje, a mięso odpowiednio łatwo odchodzi od kości - posłała mu rozbawione skrzywienie warg, nim nie podeszła do wskazanej półki. Kąpiel była czymś, czego nie zamierzała odmawiać, jeśli tylko była okazja.
Mimo pozornej beztroski broń wciąż trzymała przy sobie. Para demona i elfa wzbudzała, prócz wdzięczności i zaciekawienia, przede wszystkim podskórny niepokój.
- Często zgarniacie z Rei zbłąkane dusze na trakcie? - spytała nim nie przeszła dalej.

- Jedynie gdy mamy ochotę na świeże mięso, które łatwo od kości odchodzi - odpowiedział poważnym głosem chociaż nie trzeba było geniuszu by domyślić się, że tylko się z nią drażni. Najprawdopodobniej, cień wątpliwości był bowiem obecny i ani myślał się ulotnić.
Za drzwiami, które robiły także za półkę, faktycznie znalazła wspomnianą balię, z której unosiła się para. Najwyraźniej ktoś faktycznie zadbał o to by woda na rosół była gotowa i jedyne czego w tym obrazku dotąd brakowało właśnie wkroczyło do pomieszczenia. Prócz balii miała do dyspozycji także białe płótna do wytarcia ciała po kąpieli, a na stoliczku obok czekała na nią kostka mydła, które rozsiewało woń lawendy. Pomieszczenie rozświetlały dwa kandelabry przez co panował w nim półmrok, chociaż nie z rodzaju tych, które sprawiają że włosy na karku stają dęba.

- Bogowie… - wyrwało się złotookiej razem z westchnieniem zachwytu. Mogłaby tak żyć codziennie. Zamknięta w magicznym namiocie póki…
w jednej chwili humor się jej zważył. Zaciskając usta ściągnęła resztę ubrań i już bez zwlekania weszła do wanny.
Zapewne szybko by się jej znudziło, a sam namiot chętnie przywłaszczyłaby sobie. Musiał kryć jeszcze więcej cudów tylko czekających na odkrycie.
Nie spiesząc się nigdzie wzięła mydło i rozpoczęła długą kąpiel, poczynając od głowy i długich włosów. Skrzydła na razie trzymała poza granicami wilgoci, lecz skoro nie musiała się spieszyć, pomyślała by je również wyprać przed przybyciem do miasta. Wtedy z pewnością prezentowałaby się lepiej niż świeżo ściągnięta z końskiego grzbietu.
Część duszy jednak wciąż czuwała nad resztka rozsądku. Razem z ciałem, w wodzie kąpały się też dwa krótkie ostrza, schowane pod powierzchnią wśród piany. Dzięki nim trzeba było zachować ostrożność. Czas, podobnie do wody, przelewał się jej przez palce. Nie zwracała uwagi czy świece wypalą się do końca, mogły również być magiczne. Na pewno skrzydlata czuła się magicznie, doczyszczając się łącznie z przestrzenią między piórami lotek, gdzie piach i resztki mokrego igliwia. Im dłużej w wodzie spędzała tym brudniejsza się robiła… ciecz. Za to anielica wreszcie przestała przypominać zakurzonego długą drogą gołębia, więc kiedy wróciła do salonu uśmiechała się szeroko. Klapiąc gołymi stopami po podłodze przeszła pod szafkę i przytrzymując biała płachtę na piersi, pchnęła drzwiczki.
- Ujdzie - zawyrokowała - Choć nie było ani marchewki, ani natki pietruszki.

- Grunt, że nie zabrakło głównego elementu dania - odpowiedział jej głos, dobiegający od strony łóżka. Lif leżał oparty o poduchy i do pasa zakryty narzutą. Górna część jego ciała okryta była czarną, jedwabną koszulą spod której wyzierał fragment klatki piersiowej ozdobionej szeroką, postrzępioną blizną. W dłoniach trzymał księgę oprawioną szkarłatną materią. Jego długie, rozpuszczone włosy tworzyły wyraźny kontrast z bielą pościeli. Był to obraz, który wodził na pokuszenie, przynajmniej dopóki nie spojrzało się w oczy tworzącego go mężczyzny. Powiadają, że nic tak nie gasi pożądania jak kubeł lodowatej wody i bez wątpienia coś w tym powiedzeniu prawdziwego było.
- Widzę, że humor ci dopisuje. Dobrze - kontynuował, zamykając książkę i odkładając ją na bok. - Jeżeli nie cierpisz na chorobę zwaną pruderyjnością, zapraszam - poklepał poduszkę po swojej prawej stronie. - Jeżeli jednak wolisz zachować pozory przyzwoitości, w szafie znajdziesz koce. Jestem także gotów oddać narzutę. Nie chciałbym by ktoś usłyszał, że nie potrafię się odpowiednio zatroszczyć o swoich gości.
Oba zaproszenia zostały wypowiedziane lekkim, przyjaznym tonem, w którym nie było nawet krzty frywolności. To, w jakim stopniu komfortowa miała być ta noc, zależało tylko i wyłącznie od niej.

- Więc ktoś taki jak ty nie ma alergii na pióra… doskonale - głos Moreyi stał się pogodny, przez oczy barwy złota przetoczyła się mała smużka ironii. Szczególnie przy fragmencie o pruderyjności, będącej ostatnią rzeczą jakiej by się mogła spodziewać. Z każdą kolejną chwilą rozmowy dziwny elf podważał streotypy o swojej rasie. Albo idealnie udawał, choć wszystkiego udać nie dałby rady. Pierzaste serce z chęcią podjęło grę, ot dla zwykłej radości jej trwania.
- Dziękuję, doceniam gościnność - dygnęła wdzięcznie, zamiatając końcami wilgotnych skrzydeł o podłogę. Spojrzała krytycznie na łóżko wraz z rozwalonym po pańsku właścicielem, a następnie podeszła na palcach pod krawędź wolnej połowy. Po drodze zrzuciła białe płótno, wieszając je na oparciu.
- Mam nadzieję że nie chorujesz na pruderyjność - powtórzyła jego słowa, siadając na krawędzi materaca i jak gdyby nigdy nic zaczęła przeczesywać palcami złote loki - Nie chcę potem abyś mi zarzucił nadużywanie gościnności.

- Cieszę się, że mamy podobne poglądy - odparł i nie kryjąc się z tym zaczął się otwarcie przyglądać oceniając jej sylwetkę. - Jeżeli potrzebny ci jest grzebień, jestem pewien że będziesz go mogła znaleźć w szafie.
Podobnie jak zaproszenie, także i ta informacja została przekazana przyjaznym tonem głosu, nie zdradzającym żadnych niecnych zamiarów. Elf ułożył się nieco wygodniej i obrócił tak, by nic mu nie przeszkadzało w podziwianiu widoków. Na jego ustach błąkał się lekki uśmiech, głowę podparł dłonią. Druga dłoń, a raczej same jej palce, bawiły się okładką książki, sunąc po niej i rysując niewidzialne obrazy.
- Na twoim miejscu pospieszył bym się jednak. Twoja warta ma się niedługo rozpocząć - dodał tym samym tonem.

- Naprawdę już tak późno? - dziewczyna zagrała zdziwieniem, marszcząc nos w lekkiej irytacji. Faktycznie wzięła środkową wartę, cóż za pech. Z drugiej strony jeszcze ponoć było trochę czasu. Na odpoczynek.
- Niczego nie żałuję - stwierdziła, parę razy jeszcze przejeżdżając palcami po blond splotach.
- Podziękuję na razie za grzebień. Najpierw niech wyschną… inaczej będą płaskie i matowe - zdradziła wielką tajemnicę, kładąc się na boku twarzą do elfa. Zgięte ramię ułożyła pod głową, zaś skrzydłom pozwoliła się rozwinąć swobodnie i opaść na podłogę poza łóżkiem.
- To samo mogłabym powiedzieć tobie - patrząc mu prosto w oczy, uniosła jedną brew - Winno się choć na moment zmrużyć oczy nim się zbliży warta. Do twojej trochę zostało, a widzę że niespieszno ci do odpoczynku - stuknęła palcami okładkę książki, tuż przy drugiej dłoni.

- Kto powiedział, że nie odpoczywam w tej chwili? - Zapytał, śledząc wzrokiem jej palce przez chwil kilka, nim powrócił uwagą do jej oczu. - Istnieją różne formy, różne sposoby. Sen jest tylko jednym z nich i chociaż przydatny, jest także mało produktywny - wyjaśnił cichym, kuszącym głosem. - Na bardziej produktywne, chociaż bez wątpienia przyjemniejsze, nie jest to odpowiednia chwila - dodał, odsłaniając białe zęby w szerokim uśmiechu, który obiecywał wiele. Nagle jednak wyraz jego twarzy uległ drastycznej zmianie. Figlarność i pokusę zastąpiła powaga.
- Śpij Moreyo. Rei obudzi cię gdy przyjdzie czas - powiedział, biorąc książkę w dłoń i delikatnie wysuwając ją spoza zasięgu jej palców, a następnie odkładając na podłogę. Ponownie był kimś innym, poważnym i odpowiedzialnym elfem, troszczącym się o swojego gościa.

Niestety materiał na gościa trafił mu się wybitnie ciężki w obróbce. Skrzydlata poczekała aż mniej więcej znajdzie się na plecach podczas obrotu, by bez ostrzeżenia poderwać ciało i pomagając sobie skrzydłami wdrapać się na gospodarza, siadając na nim okrakiem.
- Jak to leciało z tym zadowoleniem i gościnnością? - spytała z miną tak pozbawioną cynizmu, że bardziej cyniczna być nie mogła. Bądź uprzejmie zainteresowana, zależało od podejścia. Ze skrzyżowanymi na piersi rękoma patrzyła w dół, na mało zadowoloną z takiego obrotu sprawy twarz w otoku ciemnych włosów.
- Gość w dom… - dodała parskając i podejmując dalsze manewry aby zejść wpierw z elfa, a potem z łóżka. Po jego stronie.

Powstrzymał ją jednak, przytrzymując za rękę. Był silny, trzeba mu to było przyznać, do tego wcale nie ograniczył swojej siły gdy ją złapał, a przynajmniej takie można było odnieść wrażenie będąc po stronie odbiorczej.
- Wydaje mi się że już ustaliliśmy, że spędzisz noc w łóżku - zwrócił jej uwagę tym swoim przyjaznym tonem, który nijak nie pasował do sytuacji. - Jeżeli cię czymś uraziłem, wybacz. Nie było moją intencją by popsuć ci humor.
Wydawał się mówić szczerze chociaż równie szczerze brzmiały także przyjazne nuty w jego głosie. Tak samo jak wcześniej ociekały słodyczą, a jeszcze wcześniej obojętnością. Równie dobrze mógł jej w tej chwili życzyć sztyletu między łopatkami. Możliwe także, że sam by o taką sytuację zadbał i dalej brzmiał miło i gościnnie. Było w nim coś, czego anielica nie była w stanie dokładnie określić, a co sprawiało że jej skrzydlata połówka duszy jeżyła się niczym kot, który natrafił na żmiję.
- Zostań - dodał, wypuszczając jej rękę i pozwalając swojej dłoni na to by opadła na narzutę.
Kobieta zatrzymała się, aby wrócić do poprzedniej pozycji na oklep. Znów patrzyła na niego z góry, krzyżując ramiona na piersi.
- Nie musisz kryć ciemności za fasadą z kryształu - wzruszyła ramionami, podwijając skrzydła aż ułożyły się po obu stronach na materacu. - To twój dom, wystarczająco kurtuazji okazałeś wpuszczając obcego do środka. Diabelską sługę już masz, chcesz przekonać anielską by zostać skórką na podłodze przy kominku? Nie obawiaj się, nie zwykłam ingerować w czyjeś sprawy - rozłożyła ręce - zbytnio.

- Nikt mi nie służy i do niczego nikogo nie przekonuję - odparł spokojnie, milczeniem pomijając jej uwagę o ukrywaniu ciemności. - Jestem jednak istotą, którą niekiedy kierują dawne, a czasem nowe nawyki. Ty z kolei jesteś… - zamiast dokończyć wskazał dłonią na jej skrzydła. - Nie sądzę byś była pełnej krwi bowiem wtedy nasza rozmowa wyglądałaby nieco inaczej. Uznaj tą informację za gest dobrej woli z mojej strony. Zaprosiłem cię do środka bo znalazłem w tobie coś interesującego. Być może ów fakt stoi za zaistniałą komplikacją. Być może winę ponosi coś innego. Nie jestem święty - dodał, unosząc w górę prawy kącik ust w półuśmiechu. - Nie zwykłem także oddawać się przypadkowym i chwilowym przyjemnościom. Nie znaczy to jednak, że gdy napotkam coś, co uznam za piękne to odmówię sobie przyjemności wiążącej się z podziwianiem tego piękna w całej okazałości.
Podkreślając wymowę słów, które wypowiedział, ponownie przesunął wzrokiem po sylwetce dosiadającej go kobiety. Nie poruszył się jednak, ani nie dał po sobie poznać czy i jak to co widział na niego wpływało.
 
Klio jest offline