Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-07-2021, 11:52   #6
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jeśli ktoś daje ogłoszenie, to jest rzeczą niemal pewną, że nie oddali się w środku nocy, zostawiając wszystkich zainteresowanych na przysłowiowym lodzie. No dodatek, według słów Turstyna, nie było to pierwsze tego typu zlecenie.
Ze słów karczmarza wynikało również, że - wbrew przypuszczeniom Variela - nie była to droga w jedną stronę.
- Potencjalna uczestniczka? - spytał krasnoluda, spoglądając w ślad za odchodzącą wojowniczką.
- Nie moja sprawa - zapytany odpowiedział niechętnie, niezadowolony że mu się przeszkadza. Odstawił wycierany kufel i ponownie skupił spojrzenie na elfie.
- Chętnych pewnie paru będzie. Poczekasz do rana to i ciekawość zaspokoisz.
- Poczekam... - stwierdził Variel. - Pokój dostanę? - upewnił się.
- Znajdzie się - potwierdził karczmarz. - Chociaż zostały już tylko te na trzecim piętrze.
- Wezmę, oczywiście - odparł. W końcu miał tyle sił, by wejść tak wysoko. Sakiewki tez nie miał pustej. - Ile za noc? I śniadanie? - spytał.
- Dwadzieścia miedzianych - odpowiedział, sięgając po jeden z kluczy wiszących na gwoździach za jego plecami.
- Ze śniadaniem do łóżka? - zażartował Variel, kładąc na ladę pół srebrnego riva.
Turstyn sprawnie wydał resztę w postaci pięciu miedzianych. Na pytanie nie odpowiedział, pozwalając by cisza, jaka między nimi zapadła posłużyła za odpowiedź.
Variel odebrał schował resztę, odebrał klucz, a potem zabrał swoje rzeczy i powędrował na trzecie piętro.


Pokój był całkiem niezły.
Variel, który nocował i w lepszych, i w gorszych, nie miał mu zbyt wiele do zarzucenia, szczególnie że nie zamierzał spraszać tu wysoko urodzonych gości, a jedynie spędzić spokojna noc, nie zamierzał narzekać - łóżko było solidne, szerokie i nawet niezbyt skrzypiało, pod materacem nie kryli się niechciani 'współlokatorzy', pościel była czysta, a poduszka nawet całkiem miękka.
Pozostawało umyć się, a potem iść spać. I należycie odpocząć po trudach podróży.

* * *

Noc minęła spokojnie, a smacznie śpiącego Variela obudziło słońce, bezczelnie zaglądające do pokoju. Trzeba było wstawać, a nie wylegiwać się. W końcu nie było wiadomo, o której potencjalny zleceniodawca zechce spotkać się z potencjalnymi członkami wyprawy w nieznane.
Zmyl z oczu resztki snu, trochę się pogimnastykował i powalczył z cieniem, a potem ubrał się i spakował. Chwilę później był już na dole.

Zdecydowanie nie był pierwszy, chociaż grono tych, co siedzieli w głównej sali, nie było zbyt liczne - raptem (nie licząc karczmarza) piątka osób obu płci.
Variel odwzajemnił gest kapłana, a potem podszedł do stolika, przy którym siedzieli ogłoszeniodawca i srebrnowłosa wojowniczka.
- Można się dosiąść? - spytał, wskazując równocześnie ogłoszenie.
Jak na rozkaz, prowadzona przy stoliku rozmowa ucichła. Para oczu zwróciła się ku Varielowi. Spojrzenia, jakim go obdarzyli różniły się od siebie. Kobieta wyraźnie nie była zadowolona z pojawienia się intruza, podczas gdy mężczyzna przyjrzał mu się z zainteresowaniem, a następnie dłonią wskazał na jedno z wolnych miejsc.
- Zapraszam.
Variel bez wahania zajął miejsce.
- Variel - przedstawił się.
- Taar - mężczyzna skinął głową po czym wskazał na swoją towarzyszkę. - Lin.
Ruchem dłoni przywołał dziewkę, która właśnie pojawiła się w sali.
- Tak?
- Piwo i karafkę wina - zamówił i zamilkł, dając szansę elfowi by i ten złożył swoje zamówienie.
- Piwo i coś do zjedzenia - poprosił Variel. - Jeszcze jestem bez śniadania - dodał, kierując to wyjaśnienie pod adresem sąsiadów.
- Zaraz przyniosę. - Dziewczyna oddaliła się pospiesznie, odprowadzona czujnym wzrokiem karczmarza.
- Dzień jest wciąż młody. - Taar nie wydawał się być zaskoczony słowami Variela. - Co cię sprowadza do Zirth?
- W ramach przysługi przywiozłem coś znajomemu - wyjaśnił zagadnięty. - Teraz zastanawiam się, dokąd ruszyć dalej, a przy okazji rozglądam się za jakimś zajęciem. To zaś - wskazał na ogłoszenie - wygląda dość interesująco. Przynajmniej jak na mój gust.
Kąciki ust białowłosego mężczyzny uniosły się lekko w odpowiedzi na słowa elfa.
- Niezmiernie mnie to cieszy chociaż nie będę ukrywał, że wyprawa którą organizuję jest także dość niebezpieczna. Płacę pięćdziesiąt złotych riv na wstępie. Dodatkowo oferuję udział w zyskach z wyprawy. Od razu jednak informuję, że rezerwuję sobie prawo do zatrzymania niektórych przedmiotów. Mam nadzieję, że te warunki nie są zbyt wygórowane - dodał, pogłębiając uśmiech chociaż wzrok, którym mierzył Variela nie miał w sobie nawet cienia radości. Ton głosu sugerował, że mężczyzna doskonale zdawał sobie sprawę, że oferowane warunki były o niebo albo i dwa lepsze niż przy większości takich zleceń.
Variel skinął głową.
- Dobre warunki - stwierdził. - Słyszałem, że już było parę takich wypraw? - Było to na w połowie pytanie, w połowie stwierdzenie. - Ile czasu to może zająć? Tak na oko?
Taar skinął głową potwierdzając słowa elfa.
- Ta będzie piątą - wyjaśnił. - Do tej pory najdłuższa trwała nieco poniżej miesiąca. Głównym powodem był brak koni, na który w pewnym momencie cierpieliśmy. Nic poważnego - zapewnił, chociaż zabrzmiało to nad wyraz nieszczerze.
- To ma znaczyć, że konie się nie przydadzą, czy wprost przeciwnie? - zapytał Variel, milczeniem pomijając wspomniane "nic poważnego".
- To drugie. Przynajmniej jeżeli chodzi o pierwszą część podróży. Dalej będziemy musieli polegać na własnych nogach. Zamierzam jednak wynająć kogoś, kto pod naszą nieobecność zajmie się zwierzętami - zapewnił Taar po czym zamilkł bowiem dos tołu powróciła dziewka karczemna z tacą zawierającą zamówione jadło i napitek.
- Zalecałbym jednak byś na wyprawę zabrał wynajęte zwierzę lub kupił coś taniego. Mogę cię polecić odpowiedniej osobie która nie wyczyści ci sakiewki i odkupi wierzchowca po powrocie. Decyzja zależy od ciebie - dodał, gdy dziewczyna oddaliła się poza zasięg słuchu.
- Wygląda to na dobre rozwiązanie - przytaknął Variel. - Chętnie skorzystam z twgo znajomego, Mam co prawda wierzchowca, ale w takim razie zostawię go tutaj. Na co się szykować? Góry, pustynia, mróz czy upały? Można po drodze kupić coś porządnego, czy lepiej zaopatrzyć się już teraz, w Zirth?
- Po drodze mijać będziemy osadę. Nie jest ona duża, więc rzeczy takie jak broń czy zbroja mogą być trudne do zdobycia. Radziłbym zaopatrzyć się w te rzeczy przed wyruszeniem - poradził białowłosy, a następnie zrobił krótką przerwę na upicie łyka złocistego trunku. - Góry i zamknięte pomieszczenia. Przydadzą się więc liny i jakieś haki. Część z tych rzeczy będzie można kupić w osadzie - wyjaśnił, wycierając pianę z ust wierzchem dłoni.
- Broń i zbroję mam - odparł Variel - linę też. Porządną. Ale z zamkami sobie nie radzę - uprzedził. - Ile osób weźmie udział?
- Za wcześnie by rzec - padła odpowiedź ozdobiona lekkim wzruszeniem ramion, całkiem jakby odpowiadający nie przykładał do tej kwestii szczególnej uwagi. Siedząca u jego boku kobieta rzuciła mu szybkie spojrzenie jednak nic nie powiedziała zadowalając się powolnym sączeniem wina.
- Ile mam czasu na przygotowania? - Variel zabrał się za jedzenie.
- Wyruszamy za dwa dni, wraz z otwarciem bram o poranku. Złoto dostaniesz po podpisaniu kontraktu, który będę miał gotowy przed południem. Jest to zabezpieczenie, zwyczajowa rzecz przy takich warunkach. Nie żebym ci nie ufał, nic osobistego - zapewnił unosząc kufel do ust.
- Jasne. - Variel oderwał się na moment od posiłku. - I zrozumiałe - dodał. - Upił nieco piwa, po czym ponownie zajął się śniadaniem. Po chwili jednak przeniósł wzrok na Lin.
- Też się wybierasz? - spytał.
- Na to wygląda - odpowiedziała mu dość obojętnym głosem.
Wyglądało na to, że wojowniczka nie jest zachwycona jego udziałem w tej eskapadzie. A powód? Może kiedyś go pozna...
- Cieszę się - powiedział podobnym tonem.

Do końca posiłku nic się nie zdarzyło. Nie padły żadne informacje, nie zgłosili się kolejni kandydaci. W końcu Variel skinął głową i pożegnał Taara i Lin, po czym podszedł do karczmarza, by zamówić pokój na kolejne noclegi. A potem opuścił gościnne progi karczmy. Miał do załatwienia kilka spraw mniej czy bardziej związanych z wyprawą. Bo co innego jechać z miasta do miasta, co innego zrobić sobie miesięczną wycieczkę w góry.
Niezbyt bezpieczną, na dodatek.

Przede wszystkim uznał, że warto dowiedzieć się czegoś na temat przyszłego zleceniodawcy. Łatwo było zauważyć, że Taar parę rzeczy przemilczał. I że w wyprawie może kryć się coś więcej, niż tylko skarby, przygody i wroga przyroda. No ale skoro niektórzy wracali...?
To, że nie paplali na prawo i lewo o swych wyprawach, nie było niczym szczególnym. Ale mimo tego Variel postanowił rozpytać się w Taara. Na dodatek miał jedno, dość dobre źródło informacji. Skierował się na Aleję Róż.


Sathr Vestori, był człowiekiem, który wiele widział i byle co zaskoczyć go nie mogło, więc na ponowne pojawienie się Variela nawet nie mrugnąl okiem. A jeśli zadane pytanie go zdumiało, to również tego nie okazał.

- Taar to człowiek, a przynajmniej za takiego uchodzi - powiedział, gdy przed Varielem pojawił się puchar z winem. - Trzyma się w cieniu, więc niewiele wiadomo o jego interesach czy o nim samym. "Skrzydła" to jego "baza operacyjna" dla interesów, a przynajmniej jej części. Chodzą słuchy że ma swoje wpływy także w Piekle, jak niektórzy nazywają dzielnicę zamieszkałą przez biedną część mieszkańców. Ale to nic pewnego - dodał tonem który sugerował, że według niego w tych słuchach jest dużo więcej prawdy, niż plotek
- A coś o jego wyprawach słyszałeś? - Variel upił łyk wina.
Sathr skinął głową.
- Były cztery do tej pory - powiedział. - Dość wysoka śmiertelność - dodał. - Dwie wróciły z niczym, a jedna... Ci się obłowili, chociaż nikt słowem nie chciał pisnąć gdzie się na skarby natknęli. Ale...
Dolał wina Varielowi i sobie.
- ...za każdym razem ludzi znikali z miasta po powrocie - dokończył.
- Bez śladu czy wyjeżdżali? - spytał Variel. Upił spory łyk wina.
- Wyjechali, chociaż nikt nie wie dokąd i czy tam dotarli z głowami na karkach. Tylko plotki krążą, nic pewnego.
- Taar organizuje kolejną wyprawę - powiedział Variel.
- Jak rozumiem, zastanawiasz się? - Było to bardziej stwierdzenie, niż pytanie.
Variel skinął głową.
- No to miej oczy dookoła głowy. I śpij ze sztyletem pod ręką - otrzymał przyjacielską radę.
- Zapamiętam - obiecał Variel. - jeszcze jedno... Gdzie mogę zostawić mego wierzchowca? Nie chciałby zostawiac go w "Skrzydłach".
- Żaden problem. - Sathr ponownie dolał wina. - W mojej stajni znajdzie się dla niego kąt.
Porozmawiali jeszcze o miejscach, w których warto robić zakupy, a gdy w butelce pokazało się dno, Variel pożegnał gospodarza, a potem opuścił rezydencję.

Przespacerował się po mieście, odwiedzając co lepszych kupców i rzemieślników, by przed południem ponownie zjawić się w gospodzie.
Ciekaw był, ilu chętnych zgłosi się na wyprawę.

* * *


Taar siedział przy tym samym stole i wyglądał, jakby od rana nie ruszył się z miejsca. Na widok podchodzącego Variela skinął głową.
- Widzę, że nie zmieniłeś zdania - stwierdził fakt, sięgając do wnętrza skórzanego worka, który leżał na siedzeniu obok. - Kontrakt jest gotowy, wystarczy podpisać - oświadczył. W jego dłoni pojawił się zwój pergaminu, który odłożył na stół. W chwilę później do zwoju dołączyło pióro i kałamarz, a także prosty, srebrny pierścień.
Variel najpierw starannie przeczytał kontrakt, starając się zwrócić uwagę na ewentualne kruczki, a potem przeniósł wzrok na pierścień.
- A ta błyskotka? - spytał.

W kontrakcie nic specjalnego nie było. Ot, zwyczajna umowa między organizatorem wyprawy, a jej członkami którym za wzięcie w niej udziału się płaci. O większość Taar zdążył już wspomnieć.
- To zabezpieczenie - wyjaśnił w odpowiedzi na pytanie elfa. - Jest magiczny i ma za zadanie przypilnować by strona przyjmująca zapłatę wywiązała się ze swojego zadania i nie zniknęła ze złotem zanim wyprawa w ogólę się rozpocznie.
Pierścień faktycznie promieniował magią w sposób wyczuwalny. Zaklęcie, które na niego rzucono bez dwóch zdań należało do tych mniej przyjemnych, było jednak pasywnego rodzaju, a co za tym szło, o ile nie planowało się złamania umowy i zwiania z pełną sakiewką, nie stanowiło zagrożenia dla noszącego.
- Czyli w momencie, gdy dotrzemy na miejsce, ten drobiazg będzie można zdjąć? - upewnił się Variel. - Bo jeśli nie, to wolę pracować bez zaliczki. I bez tego pierścienia.
- Pierścień sam zniknie gdy dotrzemy na miejsce - usłyszał w odpowiedzi. - Gdy to nastąpi szansa na odstąpienie od umowy będzie już na tyle niska by nie miała znaczenia. Nie płacę pięćdziesięciu sztuk złota za spacer po parku. Droga, którą obierzemy nie należy do najbezpieczniejszych, a i samo miejsce, do którego zmierzamy jest w większości dziewicze. Radziłbym wykorzystać do granic możliwości zawartość tej sakiewki - poradził Taar z powagą w głosie i na twarzy.
Variel nie potrafił ocenić, ile prawdy jest w słowach Taara dotyczących pierścienia, ale w jeśli chodzi o warunki na miejscu, hen, daleko, to raczej można było wierzyć. I wydać niemal całe złoto.
Variel skinął głową, a potem podpisał kontrakt.
- Mało nas, jak na razie - powiedział.
- To się zmieni - zapewnił go białowłosy chowając kontrakt do worka. - Mam na oku kilka osób możesz więc być spokojny.
- Jestem. - Variel uśmiechnął się leciutko. - Jedziemy w śniegi? Bo wtedy i ciepłe ubranko, i specjalne okulary by się zdały?
- Nie będziemy wspinać się na tyle wysoko by śnieg był problemem, a przynajmniej nie mam tego w planach - usłyszał w odpowiedzi.
- Jeszcze jedno... adres tego kogoś od koni - poprosił Variel.
- Gdy udasz się do dzielnicy handlowej zapytaj pierwszego lepszego przechodnia o Urisa Jednookiego i jego stajnię. O ile nie będzie to ktoś, kto dopiero co do miasta przybył to nie powinien mieć problemy ze wskazaniem drogi. Ewentualnie sam możesz spróbować go znaleźć. Nie powinno być to problematyczne, wystarczy udać się na targ koński, który znajduje się na zachodnim krańcu dzielnicy i poszukać łysego osiłka z przepaską na oku - poinformował go Taar, uśmiechając się pod nosem do jakiegoś wspomnienia, które musiało pojawić się przed jego oczami. - Powiedz mu, że jesteś ode mnie i potrzebujesz konia na wyprawę.
Variel założył pierścień, zabrał sakiewkę, po czym pożegnał Taara i wyszedł z gospody.

Trudno było nie znaleźć targu końskiego, a osiłek z przepaską na oku po jakimś czasie rzucił się Varielowi w oczy. Prowadził zawziętą dysputę na temat jakości jakiejś chabety, więc Variel cierpliwie poczekał, aż tamci dojdą wreszcie do porozumienia.Wtedy dopiero odszedł do Urisa.
- Czego... sobie życzysz...? - Jednooki otaksował Variela pod kątem pozyskania nowego klienta.
- Przysyła mnie Taar. Potrzebuję konia na wyprawę - powiedział elf.

Mężczyzna skrzywił się paskudnie. Pionowa blizna, która ciągnęła się przez połowę jego twarzy, począwszy od prawej brwi i na żuchwie kończąc sprawiła, że grymas ten nabrał dodatkowego, groteskowego zabarwienia.
- Możesz mu powiedzieć żeby się w dupę pocałował. Już dla niego nie pracuję. Spłaciłem swój dług - warknął nieprzyjaźnie i splunął w bok.
- Z pewnością się ucieszy - odparł Variel. - Coś jeszcze mu powtórzyć? Może że ma się sam pofatygować, by coś załatwić?
Mężczyzna przez długą chwilę mierzył elfa wściekłym spojrzeniem. Miało się wrażenie, że jeszcze trochę, a wybuchnie. Wybuch jednak nie nastąpił. Zamiast tego jednooki machnął dłonią w stronę najbliższej stajni.
- Wybierz sobie któregoś i zostaw srebrnika w puszce przy wejściu - poinformował po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę odgrodzonej części targu, za którą leniwie spacerowały zebrane tam zwierzęta.

Srebrnik?
Variel nie dowierzał własnym uszom, jako że cena była - delikatnie mówiąc - niewspółmierna do wartości najmarniejszej nawet chabety. Ale darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby, a tu mógł sobie wybrać dowolnego, niemal za darmo. A skoro mógł, to nie zamierzał narzekać. Na dodatek miał zamiar oddać konika po powrocie z wyprawy.

W stajni wierzchowców stało kilka i żaden nie wyglądał na takiego, któremu spieszno pod nóż rzeźnika. Obejrzał dokładnie każdego i wybrał wierzchowca, który wyglądał na takiego, co potrafi nie tylko szybko biec, ale i znieść trudy dłuższej podróży.
Wychodząc ze stajni z nowym nabytkiem wrzucił do puszki srebrnika. Teraz pozostawało zdobyć siodło, odstawić wierzchowca do "Skrzydeł", zaprowadzić Zirga na Aleję Róż, a potem mógł ruszyć w miasto na poważne zakupy. Znacznie poważniejsze, niż się tego początkowo spodziewał.

Za pięćdziesiąt sztuk złota można było kupić bardzo dobrą zbroję czy fantastyczny łuk, ale te Variel miał już swoje i na ich jakość nie narzekał, jako że sprawdziły się nieraz. Ale za to złoto można było kupić parę rzeczy, których do tej pory nie były mu potrzebne, za to mogły na tej wyprawie uratować mu zdrowie i życie.

Zirth było miastem na tyle dużym, że można było tu dostać praktycznie biorąc wszystko - wystarczyło dysponować odpowiednią kwotą. Niektóre rzeczy można było kupić oficjalnie, inne - nie. A niektóre przedmioty można było kupić i u porządnego sprzedawcy, jak i u handlarza rzeczami używanymi. Zaletą tych ostatnich była znacznie niższa cena, wadą - wątpliwe źródło pochodzenia tudzież równie wątpliwa jakość.
Variel wybrał zatem najbardziej pewne źródło magicznych przedmiotów - świątynie.

Po dokonaniu zakupów, gdy ze złota od Taara niemal nic nie zostało, wrócił do gospody. Do wyjazdu zostało jeszcze dużo czasu, a on miał zamiar spędzić go na różnych przyjemnych zajęciach.
 
Kerm jest offline