Wątek: Pustka [+18]
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-07-2021, 23:25   #6
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Martin Luther Jr. Hospital
Kostnica


Godzina…?

Ciało Jessici leżało na noszach, przykryte prześcieradłem, w zimnym, oświetlonym na czerwono(przy zamkniętych drzwiach) pomieszczeniu, wraz z kilkunastoma innymi. Na dużym palcu blondynki znajdowała się kartka, z datą i godziną zgonu… zamiast jednak jej imienia widniał napis "Jane Doe". Tak nazywano nieznane osoby.
Dlaczego była bezimiennymi zwłokami? Ktoś na miejscu wypadku zaopiekował się na chwilkę jej torebką, kradnąc portfel…


Ciało Jessici poderwało się nagle gwałtownie do pozycji siedzącej, a dłonie zerwały z twarzy prześcieradło. Chrapliwy, pierwszy oddech, gdy płuca ponownie zaczerpnęły powietrza, rozległ się w cichym pomieszczeniu kostnicy… a po nim szloch.

Przerażona, roztrzęsiona blondyneczka, rozglądała się wokół, drżąc na całym, nagim ciele. Ciele, które nie miało już najmniejszego śladu okropnego wypadku. Z każdą sekundą, z każdym kolejnym oddechem, z sercem chcącym wyskoczyć z piersi, docierało do niej powoli co się stało, i gdzie jest.

Obiema dłońmi zatkała sobie usta, już nie szlochając, a płacząc i wprost kwiląc. To był jakiś koszmar, to był… horror. Tuziny myśli wypełniły jej umysł, często sprzeczne ze sobą, chaotyczne, poważne i błahe. Była przerażona, była przerażona jak jeszcze nigdy w życiu. Nie wiedziała co robić, siedząc tak, naga pod prześcieradłem, wśród innych trupów.

Z wszelkich rozmyślań, i ogólnego szoku, wyrwał ją nagle okropny zgrzyt wielkich, metalowych drzwi wejściowych, które automatycznie przesunęły się w bok, gdy ktoś je otworzył, a Jessica… pod wpływem impulsu pacnęła plecami na nosze, przykrywając się ponownie prześcieradłem.

Przez chwilę nic się nie działo, lecz wreszcie wszechobecną ciszę przerwał męski głos.
- Dzisiaj mamy luz - usłyszała blondynka. - Gdyby nie ten wypadek, nie mielibyśmy nic do roboty.
- Ten, czyli który? - Drugi głos zdawał się zbytnio nie przejmować takim drobiazgiem, jak wypadek, w którym ktoś zginął. Nie pierwszy raz, nie ostatni. Wszak było to duże miasto.

Kroki dwóch osób, skrzypienie kółek. Wieźli kolejnego nieboszczyka? Rumor zamykanych za nimi, automatycznych drzwi kostnicy.

- Jakiś kretyn wjechał w tłum ludzi na przejściu. Jatka... Osiem ofiar, połowa trafiła do nas, reszta parę pięter wyżej.
- A, ten... coś słyszałem. - "Drugi" przyjął liczbę dość obojętnie. - Coś ciekawego ci się trafiło?
- W zasadzie tak... - "Pierwszy" odpowiedział po pewnej przerwie, urozmaicanej skrzypieniem kółek. - Taka filigranowa blondyneczka, warkocz prawie do tyłka. Ma zajebiste cycuszki. Chcesz zobaczyć?
- Jasne. Fajnych cycków nigdy za dużo, hehe. Gdzie leży?

Usta przerażonej, schowanej pod prześcieradłem Jessici zadrżały, a z szeroko rozwartych oczu poleciały łzy. Nie wiedziała co robić, po prostu nie wiedziała. Poderwać się, powiedzieć im "ja żyję?!". Zrobi się burdel nie z tej ziemi, nie opuści szpitala bez policji, jeśli w ogóle. Udawać martwą i pozwolić im na… nie, to też nie był najlepszy pomysł, przywołujący wewnętrznie odruch wymiotny. Co robić…

Kroki zbliżały się. Niezbyt szybko, ale nieubłaganie.
Jessica zacisnęła usta i oczy, z cichą nadzieją, że tamci najwyżej rzucą okiem i sobie pójdą, że nie przyjdzie im do głowy nic gorszego...

Ponowny zgrzyt drzwi zagłuszył wszystko i blondynka zamarła, zastanawiając się, jakie kolejne nieszczęście na nią spadnie...
- Chłopaki, chcecie zajarać? Mam coś ciekawego... - W nowym głosie zabrzmiała wyraźna obietnica.
- No dobra... mamy dziesięć minut - stwierdził pierwszy głos.
- Ja też. A cycki nie uciekną - dorzucił drugi.
- Jakie cycki? Znowu jakieś dupy wam się marzą? - Nowy wydawał się rozbawiony. - Żywych do macania nie macie?
Zgrzyt zamykanych drzwi zagłuszył odpowiedź.

Jessica przetarła oczy, po czym ponownie usiadła na noszach, wpatrując się w te przeklęte drzwi. Musiała uciekać. Gdy jej bose stopy dotknęły lodowatej podłogi, aż zaszczękała zębami. Kartka na dużym palcu ją uwierała… ściągnęła ją i położyła na noszach. Owinęła się prześcieradłem, niczym jakimś wielkim ręcznikiem, innej możliwości nie było.

Spojrzała znowu na drzwi.

Po chwili wahania zabrała kartę ze sobą, trzymając ją w lewej dłoni, po czym powoli ruszyła ku wyjściu z kostnicy… a jej umysł krzyczał alarmowo z każdym krokiem, stawianym w tym miejscu.


"Dostaniesz grzybicy!! Szpitalnych bakterii! Trzeba będzie amputować stopy!"

Potrząsnęła głową, próbując pozbyć się tych myśli… duży, metalowy przycisk na bocznej ścianie, otwierający te wielkie, hałaśliwe drzwi. A co za nimi? Tego nie wiedziała, ale musiała uciekać. Z łomoczącym w piersi sercem stuknęła dłonią w przycisk.

Drzwi ani drgnęły.
Czyżby budowniczowie tego miejsca uważali,że kto raz tu wszedł, powinien pozostać tu na wieki?
Czym prędzej wyrzuciła z głowy bzdurną myśl i ponownie nacisnęła przycisk, dla odmiany znacznie mocniej. Tym razem mechanizm posłuchał i drzwi zaczęły się rozsuwać. Ze zgrzytem, który obudziłby umarłego, na domiar złego tak powoli, jakby robiły na złość wpatrującej się w nie blondynce. Szpara między drzwiami a futryną zrobiła się w końcu na tyle duża, że Jessica zdołała się przez nią przecisnąć.
Znalazła się na długim korytarzu, i zdecydowanie w piwnicach. Po prawej stronie, jakieś 20 metrów dalej, były otwarte drzwi z napisem "exit", prowadzące ku wolności… ale była tam i tabliczka na ścianie "warrant" oznaczająca biuro strażnika(?), albo i jakiejś ogólnej informacji… Jessica nie mogła tak po prostu wyjść, półnaga, owinięta jedynie prześcieradłem, security w życiu jej na to nie pozwoli. Króciutko szlochnęła, po czym zerknęła w lewo. Pusty korytarz, ciągnący się chyba i następne 100 metrów, masa drzwi, i nad jednymi z nich kolejna tabliczka. "Staff", a więc personel… tylko czy to była ich przebieralnia, czy może jakaś mała kanciapa, gdzie mógł ktoś akurat przebywać? Nie miała innej możliwości, potuptała tam.

Szła. Metr za metrem, Drzwi były coraz bliżej, a w głowie pojawiła się obawa, że do kostnicy wrócą panowie tak bardzo zainteresowani kształtem i rozmiarem jej biustu. Musieliby być naćpani do granic niemożliwości, by przegapić fakt, iż interesujące ich zwłoki zniknęły. Jeśli więc chciała uciec, to musiała się pospieszyć.

Wreszcie dotarła do drzwi, które otworzyły się gdy tylko nacisnęła na klamkę. Przebieralnie z masą szafek. Zerknęła do środka i nie zauważyła nikogo. Przekroczyła próg i zaczęła nerwowo szukać jakiejś otwartej szafki, wchodząc między ich rzędy, i łudząc się, że taką znajdzie. I nagle…


- Uhhhh - Zerknęły obie na siebie. Brunetka nieco zaskoczona, blondynka - przerażona.
- Woda… ciepła? - Spytała nieznajoma, przyglądając się odrobinkę podejrzliwie Jessice. A ta, nie wiedząc co powiedzieć, po prostu pokiwała potakująco głową.
"Idź stąd, idź sobie", błagała jednocześnie w myślach. "No idź..."

I nagle stał się cud... Brunetka wyciągnęła z szafki ręcznik, zarzuciła go na ramię i, zamknąwszy szafkę udała się pod prysznice(?). A Jessica stała tam przez chwilę lekko zaskoczona, i mrugająca oczkami. Wróciła po chwili do dalszego przeszukiwania szafek, i w końcu znalazła jedną otwartą. Wewnątrz zaś, szpitalny uniform i białe adidasy… i było to wszystko kobiece! W jednym z butów znalazła zaś pęk kluczy, również z jednym do auta. Zmarszczyła jednak brwi, i pokręciła głową. Nie, kluczy nie weźmie.

Umyła na szybko stopy w umywalce, korzystając z mydełka w podajniku, po czym się ubrała. Bez skarpetek, bez bielizny, no cóż, niestety… karteczkę własnego zgonu schowała do kieszeni. Po chwili namysłu postanowiła nie wyrzucać jeszcze prześcieradła. Złożyła je w pół, po czym przerzuciła sobie przez lewe ramię. W ten sposób miała zamiar zamaskować brak identyfikatora, jaki każdy pracownik szpitala powinien mieć przypięty na lewej piersi. Odetchnęła głęboko, po czym skierowała się prosto ku upragnionemu wyjściu z tych piwnic…

Jej przewidywania były słuszne - w kanciapie, przy wyjściu, siedział strażnik, który - wbrew obiegowym opiniom - nie czytał gazety, nie gapił się na ekran komórki, nie drzemał. Obrzucił przechodzącą Jessicę znudzonym spojrzeniem, a potem ponownie spojrzał na ekran monitora.
Blondynka nie zatrzymała się nawet na moment. Jedynie zerknęła w kierunku strażnika, idąc dalej, ku wyjściu ze szpitala.
Ku wolności.
Nie było do niej aż tak blisko, jakby chciała, ale najważniejsza przeszkoda była za nią.

Godzina była późna, o czym poinformował Jessicę zegar na parkingu. Z tych paru kręcących się tam osób nikt nie zwrócił uwagi na niewysoką blondynkę w uniformie pracownika szpitala.
Krok, drugi, trzeci... i wreszcie znalazła się poza terenem szpitala. I odetchnęła nocnym powietrzem miasta.

Zmierzchało już… i była 22:03. Ale jaki dzień?? Tego jeszcze nie wiedziała… odwróciła się na chwilę, spoglądając na szpital, i czytając jego wielką nazwę na jednej ze ścian. Przeszły ją dreszcze, i odetchnęła głęboko. W końcu ruszyła przed siebie, po drodze niekontrolowanie pocierając opuszkami palców. Była zdenerwowana…

***

Na szczęście wiedziała, w jakiej części miasta się znajduje. Szpital, którego progi niedawno opuściła, nie znajdował się gdzieś na peryferiach miasta. Wprost przeciwnie. Nawet wiedziała, jak stąd dotrzeć do domu, ale wędrówka nocą, przez miasto, na piechotę... na to nie miała sił. Musiała dotrzeć do stacji metra, a Linia Niebieska zawiezie ją do domu. Prawie. Bo potem zostanie jeszcze kawałek drogi autobusem 51.

Odetchnęła głęboko, po czym ruszyła w stronę Rosa Parks Station, przez którą to stację przejeżdżała każdego dnia - od poniedziałku do piątku. Musiała iść ze szpitala dobry kwadrans… kwadrans cholernymi ulicami Los Angeles, o tak późnej porze.

Powiadają, że wielkie miasta nie śpią nigdy,a Jessica mogła się o tym przekonać na własne oczy. Co prawda tłumów nie było, ale o czymś takim, jak puste ulice nawet nie można było myśleć. Tu i ówdzie minęła jakąś grupkę osób, tam mignął jakiś ledwo trzymający się na nogach pijaczek, gdzieś w cieniu schował się jakiś włóczęga, ulicą powoli przejechał radiowóz. Nikt jednak nie zainteresował się wędrującą ulicami samotną "pracownicę szpitala". Strój był rozpoznawalny przez wielu, jednak nie było to niezwykłością na ulicy. Wiele osób chodziło i w roboczym ubiorze do - lub z - szpitala.
Do chwili, gdy dotarła do stacji metra.


Policjanci, stojący na stacji metra, byli na tyle znudzeni nic-nie-robieniem, że natychmiast zainteresowali się "medyczką", rozglądającą się dookoła niezbyt pewnym wzrokiem. Jessica bowiem dopiero teraz zdała sobie sprawę, że przecież nie ma przy sobie ani biletu miesięcznego, ani portfela, a w pożyczonym uniformie nie było nawet złamanego centa…

Czarnoskóry oficer natychmiast podszedł do niewysokiej blondynki.
- Czy coś się stało... Ma'am? - spytał, bacznie przyglądając się swej "ofierze".
- Ja… umm… ja… - Jessica podrapała się nerwowo po ramieniu - Ja… znaczy mnie… okradli w szpitalu… nie mam nic. A chciałam... do domu… - Wydukała, a w jej oczkach pojawiły się łzy, których za bardzo specjalnie wymuszać w sumie nie musiała.
W dłoni policjanta, jak za sprawą magicznej różdżki, pojawił się notes.
- Muszę sporządzić notatkę - powiedział.
Uśmiechnął się do swej rozmówczyni. Być może miał to być uśmiech uspokajający, ale błysk białych zębów skojarzył Jessice raczej z… rekinem, szykującym się do jej pożarcia.
- Uch… ja… ja już to w szpitalu zgłosiłam, już spisali… - Odparła z ponownie zaczynającym szaleństwa w piersi sercem.
- Tak, tak... - powiedział policjant. - W porządku... zaraz sprawdzimy...
Brzmiało to tak, jakby po raz setny powtarzał wyuczoną formułkę.
- Nazwisko...? - Długopis zawisł nad notesem. Zanim jednak Jessica cokolwiek powiedziała, przysłuchujący się wszystkiemu drugi policjant, również postanowił się odezwać.
- A jaki to szpital?
- Martin Luther King Junior... - Odparła blondynka.
- O! Tam robi moja siostra! Znasz Amandę, pielęgniarkę z oddziału trzeciego? - Ożywił się mężczyzna.
- A kto… jej nie zna… - Jessica postanowiła iść na całość, minimalnie się uśmiechając. "Biały" oficer wydał jej się sympatyczniejszy… bardziej… ludzki.
- Hehe - Zaśmiał się krótko na wzmiankę o siostrze-pielęgniarce, co to ponoć ją wszyscy znają - A ty to…?
- Jessica. Jessica z… radiologii - Skłamała blondynka, pocąc się, i będąc chyba blisko zawału.
"Ja chcę do domu… puścicie mnie? No przecież nic nie zrobiłam… chcę do domu…" - Kołatało jej w umyśle.
- Niech pani idzie, panno Jessico - powiedział nagle ten "biały". - Może jeszcze się spotkamy, w przyjemniejszych okolicznościach.
"Czarny" skrzywił się, mruknął coś w stylu "domorosły podrywacz" ale schował notes i machnął ręką, by Jessica przeszła przez bramkę, którą otworzył "biały".
- Dziękuję… - Szepnęła Jessica, po czym szybko się od obu policjantów oddaliła...

***

Jechała metrem A linii niebieskiej przez 18 minut, wpatrując się głównie w podłogę wagonu. Przez dłuższą chwilę odpoczynku, i 7 przystanków, jakie musiała pokonać, miała czas, zastanowić się, dlaczego to wszystko jej się przytrafiło… Jessica nie wymyśliła jednak nic sensownego. Za to znowu pojawiły się jej tiki nerwowe w postaci palców lewej dłoni, pocierających opuszkami o siebie, przez całe 18 minut! Do tego doszło i podrygiwanie prawej nogi, oraz nieme poruszanie ustami…
Paru pasażerów zwróciło na to uwagę, lecz prócz paru uważnych spojrzeń nie było żadnej reakcji. Najwyraźniej nikt nie chciał się narażać komuś, kto w oczywisty sposób miał jakieś psychiczne kłopoty.

Na San Pedro St Station w końcu wysiadła, po czym przeszła się kawałek na przystanek autobusowy… a tam kompletna klapa. Kierowca nie chciał jej zabrać i tyle. Nie, nie, nie, nie ma biletu, nie ma jazdy.
- Przecież mnie pan zna... - wydusiła z siebie. - Proszę…
I nie zadziałało. Drzwi zamknęły się jej przed nosem, a autobus odjechał, pozostawiając po sobie tylko spaliny.
W oczach Jessici stanęły łzy. Brak biletu, brak karty miesięcznej, brak durnych 2 dolarów. Zamiast 8 minut jazdy autobusem, i pokonania 10 przystanków, nie pozostało jej nic innego, jak iść na piechotę… 34 minuty.

~

Była zmęczona, była głodna, była tym wszystkim zrozpaczona. Gdy dochodziła do swojego bloku, była 23:30.
Nocny portier obrzucił blondynkę zdziwionym spojrzeniem, ale bez słowa wpuścił ją do środka. A nawet pożegnał ją w miarę uprzejmym "Dobrej nocy".
Winda stała na parterze i, gościnnie, otworzyła przed Jessicą swe podwoje, ukazując niezbyt czyste wnętrze. Tym razem Jessica nawet nie mrugnęła okiem, a epitety pod adresem zaśmiecających wszystko mieszkańców pozostały ukryte. Bardzo głęboko ukryte.

Winda zatrzymała się, a Jessica niemal biegiem ruszyła w stronę swego mieszkania. Chciała jak najszybciej zrzucić z siebie cudze ubranie i strumieniem gorącej wody zmyć z siebie trudy całego feralnego dnia. Stojąc przed swoimi drzwiami, rozejrzała się w prawo i lewo, i… zamarła z dłonią wyciągniętą w kierunku drzwi. Przecież ona nie miała kluczy.

Cofnęła się w tył, ze łzami napływającymi do oczu, wpatrzona w swoje "1207", aż w końcu natrafiła plecami na ścianę. Schowała twarz w dłoniach, zsunęła się po ścianie, i zaczęła szlochać.

Po długiej, bardzo długiej chwili łzy przestały płynąć. Co wcale nie znaczyło, że myśli Jessici stały się choćby odrobinę mniej ponure, bowiem wizja spędzenia nocy na korytarzu zdecydowanie do wesołych nie należała. No ale dokąd miała iść? Do Rose? Stosunki między nimi nie były na tyle bliskie, by mogła się wprosić do swej "fryzjerki" na całą noc. Nie mówiąc już o tym, że myśl o kolejnym spotkaniu z Cassy przejmowała ją niesmakiem. I może miałaby spać z tamtą dwójką...? To już wolała podłogę na tym korytarzu.

Drzwi mieszkania 1208 nagle się otworzyły. Pojawił się w nich Michael, spoglądając ze zdziwieniem na Jessicę.
- Jednak dobrze słyszałem… co się stało, jak ty wyglądasz? - Przyklęknął przy niej na jednym kolanie.
- Ja… okradli mnie… nie mam kluczy… - Wymamrotała blondynka, wpatrując się we własne-nie własne buty.
- Chodź, chodź... nie będziemy tu siedzieć - zaproponował Michael. - Wejdziemy do mnie i coś wymyślimy. No chodź - powtórzył, chcąc do końca przełamać opory swojej sąsiadki.
- Ech… - Wzdrygnęła się, w sumie chyba niezauważalnie, po czym z markotną miną dała zaprowadzić do mieszkania Michaela…
- Siadaj i opowiadaj... -Chłopak wskazał fotel, a potem wyciągnął z barku butelkę wina. - Napijesz się?
Nie czekając na odpowiedź nalał do dwóch kieliszków. Podał jeden z nich Jessice.
- Opowiadaj - powtórzył. A blondynka siedziała w owym fotelu bardzo sztywno, wpatrując się dziwnym wzrokiem w kieliszek z alkoholem we własnej dłoni… pokiwała przecząco głową, i w końcu ponownie spojrzała na Michaela.
- Nie masz wody? - Spytała wysuszonymi ustami.
Michael uniósł wzrok ku sufitowi, ale spełnił prośbę i po chwili przed Jessicą pojawiła się szklanka wody, którą blondynka szybko wypiła, na dwa razy. Głęboko westchnęła, po czym drżącą dłonią zaczesała kosmyk włosów za ucho.
- Jak mam wejść do mieszkania? - Zaskomlała.
- Moglibyśmy wezwać ślusarza... - zaproponował, nieco nieśmiało, Michael.
- Nie chcę żeby było "głośno" z taką sprawą… - Jessica spojrzała na drzwi balkonowe sąsiada.
"W tym domu pojęcie 'głośno' nie istnieje", pomyślał, ale skinął głową z udawanym zrozumieniem.
- Chcesz wejść... przez balkon? - spytał z wyraźnym niedowierzaniem.

Blondynka przeniosła wzrok na Michaela.
- Balkon! - Poderwała się z miejsca. Zostawiała przecież zawsze uchylone drzwi by wietrzyć!
- Tak, balkon - Jessica przytaknęła.
Michael przez moment się zastanawiał. Przegroda między balkonami była dość wysoka, ale od biedy górą dałoby się przejść.
- W takimi razie przejdę górą i otworzę ci drzwi od środka - powiedział.
- Ja przejdę - Jessica ruszyła na owy balkon z zaciętą miną, widząc jej zdeterminowanie Michael usunął się z drogi.
- Podsadzę cię - zaproponował, gdy zobaczył, jak dziewczyna przysuwa krzesło do dzielącej balkony ścianki i zaczyna się na nie gramolić. Na szóstym piętrze.
- Ok - Padła krótka odpowiedź.
Jessica rozpoczęła więc wspinaczkę, by po chwili poczuć na... swoim tyłku(!) dłonie Michaela, który najwyraźniej uznał, że takim sposobem pomoże swej sąsiadce dotrzeć na sam szczyt. Przegrody.
A może łączył pożyteczne z przyjemnym??

Blondynka wprost zatrzęsła się z oburzenia, zaciskając mocno zęby… normalnie powinna jemu teraz jakoś dać kopa, jednak była zbyt zajęta pokonywaniem przeszkody, uważaniem by nie fiknąć w bok, i zostać mokrą plamą na samym dole budynku, a i jednocześnie, by nie przelecieć na twarz na własną połówkę balkonu…
"Puszczaj zboczeńcu!" - Przemknęło jej jednak w końcu przez głowę... i poczuła, że nacisk dłoni Michaela niebezpiecznie zelżał. Zachwiała się, nagle pozbawiona głównej podpory. Krótko pisnęła, i w końcu poleciała w przód, na łeb na szyję. Próbowała się czegoś złapać dłonią z boku, choćby bliskiej(akurat) poręczy balkonu… spadając, obróciła się na plecy, wpadła nimi na własne krzesło, nogą przygrzmociła w stolik, zdarła skórę na ręce do krwi… narobiła rabanu w cholerę. A potem, leżąc tam tak w tym całym chaosie, zaczęła znowu płakać, poraniona w wielu miejscach.
- Jessica?! Jessica?! - usłyszała przerażony głos Michaela. - Jessica, żyjesz??

- Co się tam kurwa wyrabia?? - Wydarł się ktoś z innego balkonu.

- Uch… ałłłł… ałaaa… szloch, szloch… nie… nic mi nie jest… - Odezwała się w końcu Jessica, powoli jakoś wstając. Chyba sobie nic nie złamała. Kulejąc, zbliżyła się do własnych uchylonych drzwi balkonowych, po czym wściekła wepchnęła rękę w szparę, i po chwili męczarni z klamką je w końcu otworzyła. Co prawda nie tak, jak należało, i drzwi teraz wisiały pod dziwnym kątem, ale były otwarte.
- Dzięki za pomoc… dobranoc… - Powiedziała w końcu do Michaela.
- Nie trzeba ci pomóc? - spytał znacznie już ciszej Michael. - W razie czego jestem u siebie. Wystarczy, że zadzwonisz... - zaoferował po raz kolejny swą pomoc.
- Ok - Usłyszał jeszcze, nim Jessica zamknęła za sobą swoje drzwi balkonowe…


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=QpR8_Onc9ho&list=LL&index=4[/MEDIA]
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline