Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-07-2021, 17:59   #8
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wszystkie zakupy zostały dokonane, lecz Variela stale zastanawiały tajemnice tkwiące w pierścieniu. Skoro miał zabezpieczać uczestników wyprawy przed ulotnieniem się z pełną złota sakiewką, to musiały zostać w pierścionek wpakowane jakieś zaklęcia. Na szczęście w tak dużym mieście jak Zirth można było znaleźć fachowców w każdej dziedzinie życia, w tym i magii.
Świątynię Denary zbudowano przed wiekami na brzegu rzeki i chociaż miasto się rozrastało, a z czasem zostało opasane potężnymi murami, świątynia stała na tym samym miejscu, otwarta dla wszystkich, chcących przekroczyć jej progi.

- Chciałbym porozmawiać z kapłanem znającym się na zaklęciach. - Variel zaczepił jakiegoś kleryka.

Mężczyzna spojrzał na elfa niechętnie, jakby ten mu przeszkodził w czymś niezwykle istotnym, a co powinno pochłonąć całą kapłana uwagę.
- Proponuję udać się do kaplicy Szemrzącego strumienia - poinformował, machnięciem dłoni wskazując niewielki budynek po prawej stronie głównej świątyni, przed którym stały cztery małe fontanny. - Luntaris powinien odpowiedzieć mieć odpowiednią wiedzę by odpowiedzieć na wszelkie pytania. I czas - dodał pod nosem, powracając do zamiatania, którą to czynnością zajmował się nim elf mu przeszkodził.
- Dziękuję bardzo. - Variel skinął głową. - Niech Denara nagrodzi twoją pracowitość - dodał, po czym skierował się we wskazanym kierunku.
Po drodze, która zresztą nie była długa, elf przekroczył próg kaplicy. Wewnątrz panował przyjemny chłód. Szum płynącej wody był jedynym słyszalnym dźwiękiem. Docierał od strony ściany, która była przeciwna tej, w której znajdowało się wejście. Całą pokrywała woda, spływająca z sufitu i opadająca do otoczonego kamieniami basenu, jaki zajmował większość powierzchni podłogi.
- W czym mogę pomóc? - do szemrzącej wody dołączył cichy, delikatny głos docierający z kąta kaplicy. Należał do wysokiego, czarnowłosego elfa odzianego w błękitną szatę z długimi i szerokimi rękawami. Błękitne były także oczy, skupione na przybyszu.
- Variel - przedstawił się strzelec. - Mam pewien przedmiot... związany z wyprawą, która ma się wkrótce odbyć. I chciałbym się o nim coś dowiedzieć.
- Luntaris - czarnowłosy elf poszedł w ślady strzelca, odkładając na kamienny stolik księgę, którą miał w dłoni i ruszając w kierunku pytającego. Zatrzymał się kilka kroków przed Varielem.
- Zanim będę mógł powiedzieć czy jestem w stanie udzielić ci pomocy, będę musiał zbadać ów przedmiot lub przynajmniej dobrze się mu przyjrzeć - poinformował.
Variel skinął głową.
- Rozumiem - powiedział, po czym wyciągnął w stronę Luntarisa rękę z pierścieniem. - To właśnie ten drobiazg - wyjaśnił.
Elf postąpił krok do przodu i wyciągnął dłoń w kierunku pierścienia, jednak nie dotknął ozdoby.
- To proste acz silne zaklęcie - odezwał się po dłuższej chwili spędzonej w milczeniu. - Jego zadaniem jest pozbawienie życia noszącej go osoby, w chwili w której dana osoba naruszy nałożone na nią ograniczenia lub złożoną obietnicę, względnie o przysięgę. Te kwestie są dość rozmyte, brakuje tu specyfikacji. - Luntaris cofnął dłoń i otarł ją o szatę jakby próbował pozbyć się z niej brudu. - Magia, którą użyto należy do plugawego rodzaju. Obawiam się, że nie będę w stanie jej zniwelować.
- Obietnicę dość łatwo wypełnić - powiedział z namysłem Variel. - Nie mam zamiaru uciec z pełną sakiewką, bo ta wyprawa mnie interesuje. Ale fakt faktem, będę musiał bacznie obserwować poczynania zleceniodawcy. Ile jestem winien? - spytał.
- Datek na świątynię można złożyć w głównym budynku - poinformował go kapłan, dłonią wskazując na wyjście. - Kwota nie gra roli, przynajmniej dla mnie. - Po wypowiedzeniu tych słów wycofał się z powrotem w kąt kaplicy i sięgnął po uprzednio odłożoną księgę.
- Jeszcze raz dziękuję. - Variel ukłonił się, po czym ruszył w stronę głównego budynku, by pomodlić się o pomyślność wyprawy i - zgodnie z sugestią Luntarisa - złożyć ofiarę na świątynię.
A potem ruszył do miasta, by poszukać jakichś rozrywek przed wyjazdem z miasta.

* * *


Spędziwszy parę bardzo miłych godzin z dwiema (kto bogatemu zabroni?) uzdolnionymi pracownicami przybytku "Czerwona Róża" Variel wrócił w gościnne progi "Skrzydeł". Miał w planach szybką (i nieco spóźnioną) kolację, a potem pójście spać, lecz jego wzrok natrafił na siedzącą samotnie przy kuflu piwa Lin. A że czekała ich wspólna, długa i bez wątpienia niebezpieczna wyprawa, postanowił zamienić parę słów ze współuczestniczką tejże wyprawy. Tudzież wyjaśnić ewentualne nieporozumienia.
- Można? - spytał, wskazując jedno z wolnych miejsc przy stole zajmowanym przez wojowniczkę.
Kobieta uniosła spojrzenie, a po rozpoznaniu elfa, skinęłą głową wskazując luźnym ruchem dłoni na wolne miejsca przy stole.
- Gotowa do drogi? - spytał. - Zakupy zrobione?
Zamówił wino, by potowarzyszyć Lin przy piciu.
- Już od dawna - odpowiedziała mu, ponownie skupiając uwagę na zawartości kufla.
- Ale mam wrażenie, że humor nie do końca ci dopisuje. - Variel skinieniem głowy podziękował za przyniesione wino, po czym upił łyk czerwonego trunku.
- Mylisz się - odparła, jednym haustem opróżniając kufel i z hukiem stawiając go na stole. Machnięciem dłoni zamówiła dolewkę.
- Mam wyśmienity humor - dodała, bez dwóch zdań sarkastycznie.
- Można by rzec, iż rzuca się to w oczy. - Variel uśmiechnął się. Troszkę. - Podzielisz się powodem? - spytał.
- Nie ma czym się dzielić - warknęła niezbyt przyjaźnie. - Czeka nas ciężka droga, lepiej położyć się wcześniej póki ma się okazję - dodała, nie sprawiając wrażenia chętnej do pójścia za własną radą.
- Oczywiście... - Pokiwal głową. - Może lepiej parę łyków wina? Lepiej napić się dobrego trunku póki ma się okazję - zażartował. - Czemu więc siedzisz nad kuflem piwa, samotnie, miast skorzystać z dobrodziejstw cywilizacji.... jakie by nie były?
- Bo mogę - odparła tym samym co wcześniej tonem. - A ty? Nie wydajesz się być szczególnie optymistycznie nastawiony - zwróciła mu uwagę.
- Jak na razie skorzystałem z paru dostępnych tu i ówdzie dobrodziejstw wspomnianej przed chwilą cywilizacji - odparł - więc zdecydowanie nie narzekam. - Uśmiechnął się. - A że wyprawa będzie, można by rzec, ciekawa... Cóż... Poznamy kawałek świata. To są pewne plusy, prawda? - Ponownie upił łyk wina. Niewielki.
- To się dopiero okaże - wzruszyła ramionami. W przeciwieństwie do elfa nie ograniczała ilości trunku, który w siebie wlewała. - Jak na razie to cała sprawa śmierdzi ale cóż poradzić. Za straceńców - dodała wznosząc toast.
- Za straceńców - dołączył się do toastu. - Śmierdzi - potwierdził. - Ale parę osób wróciło z poprzednich wypraw.
- Tak głoszą plotki - potwierdziła, dodając skinięcie głową. - Nikt jednak nie wie co się z nimi stało po tym powrocie. Masz rację, cała sprawa śmierdzi. Szczególnie to - uniosła dłoń z pierścieniem.
- Jeśli wypełnimy kontrakt - odparł Variel - to ten drobiazg nic nam nie zrobi. A nasza obietnica dotyczy dotarcia do celu wyprawy.
Wzruszyła ramionami i ponownie przyssała się do kufla.
- Zobaczymy - odpowiedziała w końcu, gdy dno naczynia ujrzało światło świec. - Wszystko, że tak powiem, przed nami. Lepiej jednak będzie mieć oczy dookoła głowy i dodatkową parę uszu - tu jej spojrzenie na chwilę przeniosło się na wyraźnie elfie uszy Variela.
- Nie ważne. Nie zwracaj na mnie uwagi, to piwo - wysiliła się na coś, co przy dobrych chęciach mogło ujść za uśmiech po czym powoli podniosła się na nogi, korzystając z pomocy blatu. - Idę spać - oświadczyła.
- I, jak powiedział mój dobry znajomy, podczas wyprawy śpij ze sztyletem pod ręką - dodał Variel. - Dobranoc.
Odprowadził wzrokiem Lin,wypił jeszcze trochę wina, a potem skorzystał z łaźni i poszedł spać.

* * *


Noc minęła spokojnie, bez wieszczych snów czy koszmarów, a ranek powitał Variela wpadającymi przez okno promieniami słońca, tudzież gwarem budzącej się ze snu gospody. Co prawda pora wyruszenia na wyprawę nie została dokładnie określona, lecz Variel wolał nie być ostatnim gotowym do drogi. Poza tym wszyscy wiedzieli, że przed wyruszeniem w drogę należy porządnie się najeść (jeśli gospoda dysponuje dobrym kucharzem).
Jak się okazało, nie tylko on był rannym ptaszkiem i wnet główna sala się zapełniła. Jednak nie wszystkim dane było spożyć śniadanie w spokoju. Informacje przyniesione przez diabelską bardkę postawiły na nogi wszystkich.
Variel nie miał pojęcia, czy zamieszki w Piekle to przypadek, czy też - uwzględniając dziwną zbieżność czasu - ktoś maczał w tym swe paluszki, ale nie miał czasu na dociekania. Żądny krwi tłum był niczym fale powodzi i nikt rozsądny nawet nie próbował nawet stawać mu na drodze.
Elf chwycił łuk i swój skromny bagaż i, nie czekając na ponowne zaproszenie, wybiegł z gospody.

Stajnia była blisko, a osiodłanie wierzchowca nie zajęło wiele czasu. Variel nie tracił czasu na wyprowadzenie konia na zewnątrz. Natychmiast znalazł się w siodle i wyjechał ze stajni. Poczekał na pozostałych, by razem z nimi ruszyć w stronę bramy miejskiej.
 
Kerm jest offline