| Nie pamiętała już dokładnie, kiedy wyruszyła ze świątyni, ale nie było to w sumie ważne. Każdy kolejny dzień w drodze chłonęła całą sobą, bo każdy - choćby nawet najspokojniejszy - był czymś innym, niż ciągle te same, powtarzające się rzeczy i ćwiczenia w klasztorze. W końcu mogła zobaczyć trochę świata i poznać nowe miejsca oraz ludzi. Jako osoba, w której żyłach płynęła ifrycka krew, Kori szybko się nudziła i co chwilę musiała skupiać się na czymś nowym. Pewnie tylko dlatego, że miała predyspozycje do tego, by zostać kapłanką, nie wyrzucili jej z nauk a siostry zakonne miały do niej anielską cierpliwość.
Krasnoluda Borta poznała zupełnie przypadkowo, w jednej z karczm w jakiejś małej mieścinie. Akurat wyszedł za potrzebą a Kori wracała z wieczornego spaceru i była świadkiem, jak dwóch obszczymurków próbuje go obrabować. Dzięki swoim umiejętnościom szybko ich przegoniła, a z kupcem od słowa do słowa doszli do wniosku, że fajnie będzie, gdy kapłanka zasili jego karawanę. Ifrytce to pasowało, bo dzięki temu codziennie będzie w nowym miejscu, no i nie będzie podróżować sama.
I tak już podróżowała z karawaną Borta dobrych kilka tygodni. Pozostałym dała się poznać jako żywiołowa, wygadana i wesoła kobieta, która nie może długo usiedzieć w jednym miejscu. Ze wszystkich współpracowników krasnoluda najwięcej czasu spędzała z Milo, gdyż gotowanie było jej pasją i miała do tego dziwny dryg - przychodziło jej to zupełnie naturalnie i nawet nie przeszkadzały jej zbytnio wywody Kuchcika na temat przeróżnych potraw, bo lubiła uczyć się nowych rzeczy. Najmniej po drodze miała z półorczycą Tamli, która niepotrzebnie czasami tyle krzyczała (jakby nie można było po prostu powiedzieć czegoś spokojnie, w końcu nikt nie był głuchy) i Glundą, choć te relacje były raczej neutralne, gdyż obie były zupełnymi przeciwnościami: druidka była spokojna i zdystansowana, wolała spędzać czas ze zwierzętami niż z ludźmi, co Kori nie dziwiło. Z Ulfem i Olfem czasami sobie pożartowała a z Aelfrikiem, Eshu i Galdorem utrzymywała dobre relacje.
Na słowa bliźniaków uśmiechnęła się tylko szeroko, prezentując ładne, równe białe zęby.
- Oj, nie może być aż tak źle - powiedziała. - Mimo wszystko zawsze lepiej, jak na głowę nie kapie, można się w spokoju wykąpać, zjeść przy stole i zasnąć w wynajętym pokoju, mając pewność, że w nocy nikt nie poderżnie ci gardła z zaskoczenia. No chyba, że tam jest gospoda, w której nie można wynająć pokoju na noc, to inna sprawa. Ale i tak będzie dobrze, zobaczycie.
Kori była dość wysoką kobietą o figurze klepsydry i dość wydatnym biuście. Twarz miała ładną, nosek prosty i lekko zadarty, usta pełne, a w niebieskich oczach tliły się szkarłatne węgliki zdradzające jej pochodzenie. Tak samo jak długie, niemal krwisto rude włosy, których końcówki czasami zamieniały się w czysty ogień. Ubrana była jak typowy podróżnik a dominującymi motywami jej ubioru była czerń i czerwień. Na szyi można było ujrzeć wiszący symbol jej bogini - Sarenrae. Miała przy sobie jedynie sztylet i torbę podróżną, ale ktokolwiek spróbowałby zrobić jej krzywdę, szybko przekonałby się o swoim błędzie.
- A dlaczego w ogóle mówicie na to miejsce Plaguestone? Bort mówił, że nazywa się Etran’s Folly. - Zapytała Ulfa. Albo Olfa. Nie potrafiła ich rozróżnić.
- Etran’s Folly to oficjalna nazwa, ale ze względu na zarazę, jaka przeszła przez miasteczko, lokalni i nielokalni nazwali je Plaguestone. Od kamiennego cokołu w centrum miasta, przy którym w sposób bezpieczny karmiono chorych i umierających. Mieszkańcy zostawiali jedzenie przy kamieniu, a chorzy w zamian wkładali monety do dziury w nim, która wypełniona była octem, aby oczyścić miedź i srebro z wszelkich śladów zarazy. Tak przynajmniej mówią - odparł jeden z bliźniaków. - Miasto nigdy się z tego nie podźwignęło, część domów na obrzeżach jest opustoszała.
- No proszę, czyli odwiedzimy ciekawe miejsce - rzuciła Kori. - W takim jeszcze nie byliśmy, odkąd z wami podróżuję. Z chęcią sprawdzę na własne oczy, jak to teraz wygląda.
Przeniosła wzrok na Aelfrika, Galdora i Eshu.
- To co, panowie, jak będzie możliwość, to dzisiaj się napijemy, no nie? - Uśmiechnęła się łobuzersko. Bawić się, tańczyć i pić uwielbiała niczym rasowa najemniczka. - Dobrze będzie się trochę odmulić po tych kilku dniach w drodze. - Zakończyła, czekając na odpowiedź kompanów i jednocześnie rozglądała się po okolicy.
Często wyglądała jakby była rozkojarzona, ale to było błędne odczucie: tak naprawdę jej umysł wciąż pozostawał ostry i analityczny. |