Richard właśnie wrócił z kolejnej przerwy na papierosa, ciężki odór Czerwonego Tygrysa zostawił posmak w jego ustach. Wchodząc zobaczył jak jego partner stoi przy oknie próbując również zapalić, ale rezygnuje z racji przebywania w archiwach. Stones spojrzał na żółtodzioba, jego twarz zdradzała oznaki entuzjazmu. Przez chwilę detektyw zastanawiał, się skąd przywiało takiego palanta, ale potem przypomniał sobie, że gość mówił, że jest z Georgii. Tygrys podszedł do swojego kubka z walącej lurą, espresso i złapał solidny łyk, krzywiąc twarz. Jak zwykle skończyło się mleko. Za oknem wieżowca padał gęsty, tłusty, kwaśny deszcz a w tle migały syreny policyjne. Na panoramie było widać mega-blok i parę pośpiesznie mknących aerodyn.
Stones zastanawiał się, czy wolałby kręcić się po ulicach szukając Wampira, czy lepiej, że za karę znaleźli się w archiwum z nudną do cna robotą. Po krótkich rozmyślaniach przerywanych łykami kofeiny, uznał, jak doskonale siebie znał. Zdecydowanie wolałby już moknąć, niż siedzieć na trzydziestym piętrze katalogując i wbijając do komputerów, dla nikogo ważne papiery z nikogo nie obchodzących spraw. Stones spojrzał na MacMillana, ubranego w policyjny mundur, widocznie napawało go to dumą. Jak sam pamiętał, swoje dni jako patrolowy, brzydził się munduru. Wychował się w północnym Watson, żyjąc szybko jako patologiczny członek Tygrysów z Watson, aż w końcu trafił do programu resocjalizacji unikając kratek. Te wszystkie leki, terapia i setki godzin na kozetce, słuchając, że jest kimś lepszym i może pomóc budować lepsze społeczeństwo do tej pory sprawiało, że robiło mu się mdło. Potem wylądował na ulicach, bez rodziny, kumpli z gangu, nie mając się, gdzie podziać. Wtedy uprzedni burmistrz wpadł na pomysł rekrutacji do policji ludzi z marginesu, argumentując to ich lepszą znajomością półświatka. Tu się nie mylił. Tygrys regularnie brał w łapę od wielu gangusów, przymykając na nich oko. Sam kończył weekendy w Chicago, barze z bluesem, gdzie chlał na umór, czasem racząc się w miarę dobrą syntetyczną koką. Jakoś udawało mu się prowadzić takie podwójne życie, nie należąc po prawdzie do żadnego ze światów. Voronin był być może lepszym człowiekiem, i przymykał oko na występki Stonesa, lecz po dwóch latach, byli całkiem zgranymi partnerami, nie mówili o swoim prywatnym życiu, zgarniając kogo tam było trzeba.
Jednak dwa tygodnie temu, zaraz przed końcem zmiany naszło zgłoszenie kradzieży z włamaniem na Ranczu Coronado. Grupka nastolatków zaszalała po krysztale, uznając, że dom emerytki będzie prostym łupem. Richard naprawdę chciał rozegrać to pokojowo, ale goście grozili mu tanim pistoletem smart strzelając w niebo, tak że samonaprowadzające pociski leciały w stalowo, szare chmury jak wściekłe osy z rozbitego gniazda. Kiedy wycelowali do niego po dwóch upomnieniach, Tygrys wypalił w kolano jednego z opryszków. Niestety ten miał tani, tandetny dopalacz refleksu. Za słaby, by uniknąć kuli ale na tyle sprawnie działający, by zmienić pozycję, tak, że kula wbiła mu się w brzuch. Dzieciak przeżył, ale komisarz nie był zadowolony, szczególnie, że była to kolejna z wielu takich akcji na przestrzeni lat. Gdyby Stones nie był skuteczny… i Wampir nie zwiałby z transportu mógłby skończyć zawieszony, zamiast mazgaić się w archiwach.
-MacMillan masz jakieś rodzeństwo? Jakąś siostrę?- rzucił cynicznie w stronę nowego, nawet nie siląc się, by brzmiało to jak żart.