De Soto zawsze działał Rickowi na nerwy. Nieskazitelnie solidny, nienaganny i patrzący swoją drogą optyką, na niego jak na źle posegregowany odpadek. Vorinin klepnął partnera po ramieniu i zasugerował jedzenie
u Robbiego. Jedli tam odkąd tylko pamiętał, odkąd pracowali razem. O wiele lepsze jedzenie niż
BurgerQueen, w którym często jadał z racji bliskości jego mieszkania do tej sieciówki w północnym Watson. Robbie był starym, pogodnym Irlandczykiem, którego podpiekane na patelni tosty były czymś godnym kulinarnego Nobla.
-Dobry pomysł. Pokażemy McMillanowi miasto… już nie mogę doczekać się moim ulubionych tostów.- Nieco zbliżył się do kadeta.- I mów mi Stones, jak wszyscy. Może jeśli nie dostaniesz kulki i awansujesz zaczniesz mówić na mnie Tygrys.- mężczyzna zaśmiał się nieco, i uderzył płaską dłonią w mocną, czarną skórzaną kurtkę z gangusowym, naszytym Tygrysem Bengalskim.
Byli już w windzie, ale Rickowi nadal marzyło, się żarcie.
-Robbie, ma wybitne prawdziwe pieczywo tostowe, potem podwójny ser, czarne oliwki i podpieczony bekon, na górze tłuste masełko i trochę bazylii. To jest, kurwa zajebiste.- stwierdził Tygrys na co Leo pokiwał głową nieco odległy.- Sam próbowałem takie robić, ale wychodzi przeciętność. Ten gość wie co robi.
Po dłuższej chwili byli już na parkingu, wokół stało ledwie kilka radiowozów, furgon SWAT i kilka służbowych samochodów, w tym sportowe, czarne auto Komisarza.
-Bierzemy radiowóz czy Twojego rzęcha Leo?- powiedział detektyw wyciągając Czerwonego Smoka i rozpalając go z łotrowską nonszalancją.