Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2021, 09:29   #2
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

14 września 1995 roku zapowiadał się pochmurnie. Ciemne chmury i silny wiatr nadciągały z południa, niosąc z sobą ciepłe powietrze. Tutaj, w Twin Oaks, jesień przychodziła szybciej, ale wiatr z południa zawsze był cieplejszy, niż ten z północy. Obiecywał, że lato zostanie nieco dłużej w tym małym miasteczku, nim na dobre wyszarpią je z niego zimne wiatry z gór.

Tym razem było jednak inaczej. Spokojnym, w gruncie rzeczy miasteczkiem turystyczno - tartaczno - górniczym wstrząsnęła koszmarna wieść o śmierci Mary Mc'Bridge. Dziewczyny lubianej, miłej, zawsze uśmiechniętej.

Nikt nie znał szczegółów, nikt nie miał pojęcia, co się tak naprawdę stało. Gapie widzieli jednak, jak służby wywożą worek ze zwłokami. Wszyscy, którzy mogli coś wiedzieć, nabrali wody w usta.

Młodzież, mniej lub bardziej zorientowana w sytuacji, jak co poniedziałek zebrała się w szkole. Od końca wakacji nie minęło jeszcze zbyt wiele czasu więc większość - zarówno uczniów jak i nauczycieli - dopiero łapało rutynę.

Niektórzy o tym, że ich koleżanka została zabita, dowiedzieli się dopiero z apelu, który dyrek zwołał na godzinę 10:00 na boisku sportowym szkoły.

Nieco wcześniej …...


WIKVAYA SINGELTON

Powietrze pachniało świeżo. Tak świeżo, jak tylko może pachnieć powietrze po burzy w podgórskim miasteczku. Było ciepło, chociaż zanosiło się na deszcz, kiedy Wikvaya dotarła do szkoły.

Od razu rzucił się jej w oczy policyjny samochód pod bramą wjazdową i szeryf Hale idący obok dyrektora Boscha. Dyrektor, z tego co wiedziała, był w podobnym wieku, co przedstawiciel lokalnej policji, ale wyglądał na znacznie starszego. Nieco otyły, z niezdrową cerą i przerzedzoną fryzurą mocno kontrastował z wysportowanym i smukłym Hale'u, którego tylko lekka szpakowatość włosów zdradzała faktyczny wiek.

Mężczyźni stali koło radiowozu i rozmawiali, kiedy Wikvaya ich mijała. Nawet, gdy powiedziała im dzień dobry, jak wypadało, nie zwrócili na nią więcej niż minimum uwagi.

- Mówię ci, byś ich nie straszył - usłyszała, jak szeryf zwraca się do Boscha. - Jednak muszą na siebie uważać.
- Wiecie już coś?
- Nie. Straszna jatka.
Dalej nie dosłyszała, bo musiała spieszyć się na zajęcia.

ANASTASIA BIANCO

Szafka skrzypnęła cicho, gdy Anastasia zamykała drzwiczki. Dziewczyna wyjęła z niej swoje rzeczy i poczuła na sobie czyjeś spojrzenie. Ukradkiem zerknęła w tę stronę i zamarła. To była Paulina Dermound - królowa pszczół, oczywiście otoczona swoją kilkuosobową świtą najbardziej popularnych lasek w szkole.

Paulina ruszyła w stronę Anastasi.

- Cześć, okularnico - dziewczyny osaczyły córkę dziennikarza przy szafce. Nie miała za bardzo gdzie zwiać. Stać się niewidzialną.

Paulina zmierzyła ją wzrokiem i … uśmiechnęła się przymilnie puszczając jednocześnie balona z gumy do żucia. Paulina była wysoką blondynką o zgrabnym ciele i przewrotnym, złośliwym umyśle. Nie była głupia. Wręcz przeciwnie. Była sprytna i marzyła o pracy w modelingu. Uczyła się dość dobrze, głównie za pomocą koleżanek i chętnych do pomocy i korepetycji chłopaków.

- Co robisz dzisiaj po szkole?

To pytanie zaskoczyło Anastasię. Spodziewała się złośliwości, zaczepek, może nawet drobnej przemocy ze strony Pauliny, ale nie takiego pytania.

- Zresztą nieważne. Idziesz z nami na kawę. Pogadamy. Powiesz nam, co twój staruszek dowiedział się o tym, co się stało z Mary. Wiesz. Ponoć ktoś wyciął jej oczy i serce.

Skrzywiła się z udawanym lub nieudawanym obrzydzeniem.

- Ja myślę, że to ten Norman Beats. Ten dziwak. Brat tej całej squaw. On chyba kochał się w Mary. Pewnie nie chciała z nim być i ją tak załatwił.
- Nie. On jest pedałem. Wszyscy się tego domyślają.
- Więc może załatwił ją bo się domyśliła.

"Pszczółki" rozpoczęły paplaninę ale Paulina przerwała im jednym syknięciem.

- O trzeciej po południu w "Cukierni Marlene". Dowiedz się czegoś od staruszka. Czegoś użytecznego. Jasne.

I nie czekając na odpowiedź, Paulina ruszyła w stronę własnej szafki, a za nią reszta dziewczyn.

Za chwilę miał być dzwonek na lekcje.

BRYAN CHASE


Bryan był zdenerwowany. Ojciec, od samego rana, był nie w humorze. Zawsze taki był, gdy widział się z tą całą Oubre. Zresztą niezły z niej był MILF. To fakt. Stary chyba kiedyś się w niej kochał. Nic dziwnego. Musiała być niezłą dupeczką za młodu bo i teraz wyglądała całkiem całkiem.

Tak czy owak, gdy stary Chase widywał dawną kumpelę, zawsze był "nie w sosie". Bryan wiedział, że wtedy dzień lub dwa musi być bardziej ostrożny. Musi więcej udawać.

Kończyła mu się kasa. Był początek tygodnia, więc w szkole miał kilku frajerów, którzy mieli zapłacić wyznaczony haracz. Jasna sprawa. Kilku kujonów i nerdów chętnie zrzucało się za "ochronę". Kasa chroniła ich głównie przez Bryanem.

O Mary Bryan dowiedział się od swojego kumpla, Tedda Johnsona. Tedd był rudy, piegowaty, brzydki jak dupa konia, ale miał muskuły i ojca - frajera, jak Bryan, więc chłopaki się jakoś dogadywali. Grali razem w zespole.

- Słyszałeś o tej małej Mary? No tej od Mc'Bridgów. Wiesz, że w nocy ktoś pociął ją na kawałki w jej własnej chałupie?

Tedd był wyraźnie podekscytowany.

- Zobacz. Pies węszy koło szkoły - spojrzał w stronę radiowozu, przy którym dyrek i szeryf o czymś rozmawiali.

Bryan wolał zniknąć z oczu policjanta. Ostatnio miał z nim nie najlepsze stosunki. Od czasu bójki z tymi zamiejscowymi, którzy myśleli, że mogą podrywać ich dziewczyny z Twin Oaks. Na szczęście, żaden nie wniósł oskarżenia.

- Myślisz, że podejrzewają kogoś ze szkoły? Kto się bujał z tą małolatą? Kieran Mallony czy ten dupek, Deryll? Ty. Bryan? A ty nie miałeś na nią ochoty?

Bryana zaczynało irytować te paplanie kumpla. Dzisiaj wyjątkowo. Skończyły mu się pigułki od trenera i czuł się dziwnie pobudzony z tego powodu.

Na szczęście dla Tedda rudzielec wypatrzył kolejnego ich kumpla, Johna Sorrento, futbolistę jak Bryan i Tedd.

- Hej, John. Słyszałeś o Mary?

Dzwonek zagłuszył odpowiedź Johna.

MARK FITZGERALD

Wysiadając na swoim ulubionym miejscu Mark od razu został otoczony przez grupkę jego "przydupasów", jak określał tych kumpli, których tolerował wokół siebie. Po weekendzie nie doszedł jeszcze do siebie. Miał mały zjazd rodzinny, na którym był jednym z honorowych gości. Oczkiem w głowie rodziny.

O Mary Mark dowiedział się jeszcze w domu. Wiedział, że jego stary dostał telefon prosto od szeryfa. W końcu to Brandon Fitzgerald zatwierdzał jego nominację i to on mógł go zdjąć z funkcji, odpowiednio argumentując to Radzie Miasta. Miał też okazję przysłuchać się ojcu, gdy rozmawiał z szeryfem.

- Serio.
- To straszne. Biedna mała.
- Dobrze, że mi o tym mówisz.
- Nie chcę, aby opinia publiczna dowiedziała się zbyt wiele. Zajmij się tym.
- Informuj mnie na bieżąco. I trzymaj prasę na dystans.
- Wiem. Nie musisz mi tego przypominać.

Niewiele dało się z tej rozmowy wyciągnąć.

- Mark - powiedział wtedy ojciec. - Dzisiaj zabito jedną z twoich młodszych koleżanek ze szkoły. Mary Mc'Bridge. Nie wracaj za późno ze szkoły. I nie bądź sam.

Spojrzenie ojca było dziwne, ale nim Mark zdążył o coś zapytać, zadzwonił kolejny telefon i Brandon go odebrał.

- Fitzgerald. Cześć Ronda.

Ronda była sekretarką ojca. Mark sądził, że stary puka ją też dyskretnie na boku. Gdyby był nim, to by ją pukał, bo miała całkiem niezłe zawieszenie i piękne zderzaki.

- Tak. Już wiem. Tak. Zaraz będę. Odwołaj mi te spotkania, które dasz radę…
Dalej Mark już nie słuchał.

Teraz, gdy widział szeryfa gadającego z dyrkiem, Mark przypomniał sobie poranek w domu. Wszedł na korytarz, otoczony swoimi "kumplami" i odpowiedział na kilka powitań i uśmiechów dziewczyn. Mimo sprawy z Mary szkoła rządziła się swoim życiem. Był poniedziałek. I pierwsza matma.

DARYLL SINGELTON

To był udany weekend. Burza w lesie to zawsze coś. A tę noc Daryl spędził poza domem, w górach. Nie mógł jednak odpuścić szkoły, więc rankiem przyszedł do domu, przebrał się i udał do znienawidzonego budynku pełnego ludzi, którzy szeptali za jego plecami.

Wiedział, że nie jest lubiany. Wiedział, że ludzie plotkują o nim. Biorą go za dziwaka. Za odludka. Nawet za kochającego się w chłopakach - sam nie miał pojęcia dlaczego akurat to. Nazywają Normanem Beatsem. Dziwolągiem. Freakiem.

Tym razem coś jednak się zmieniło. Kiedy szedł do swojej szafki widział podejrzliwe, nieco inne niż zazwyczaj spojrzenia. Słyszał szepty. Niektórzy odwracali wzrok.

- Myślicie, że to on? - jakaś starsza dziewczyna wyszeptała, niezbyt cicho, do swojej kumpeli.

Kiedy brał książki z szafki obserwowali go. Czuł ich wrogość. Narastała, ale przechodzący obok pan Jim Parsons nauczający języka angielskiego nieco rozproszył tę atmosferę zbierających się problemów.

Zadzwonił dzwonek na lekcje i Daryll ruszył do klasy. Nie bał się spóźnienia. Po pierwsze - nie przejmował się nim, po drugie - nauczyciele na pierwszą lekcję i tak zazwyczaj przychodzili po dwóch - trzech minutach. Szczególnie w poniedziałek.

- Morderca - rzucił ktoś za jego plecami, a ktoś inny popchnął go mocniej, niż zazwyczaj, nim dotarł do klasy.

JESSICA HALE

Jess była szczęśliwa. Zjadła lekkie śniadanie. Pogadała z kumpelą przez telefon oglądając jednocześnie MTV, bo ojca nie było w domu. Już nie pamiętała z którą z dziewuch rozmawiała i o czym, a potem pojechała do szkoły.

Tam zgarnęła ją jej psiapsiółka Paulina. Paula była spoko, cool i była najbardziej hot-girl w szkole, i bardzo lubiła Jess. A Jess lubiła Paul. Były BF, podobnie jak BF było kilka innych dziewczyn z ich paczki. Trzymały się zawsze razem i Jessica nie bardzo wiedziała, po co Paula zaprasza tę okularnicę, Anastasię, do kawiarni po szkole.

I potem do niej doszło, że Mary nie żyje.

Ża mała Mary, ich kumpela od pomponów, została ponoć znaleziona dzisiaj rano martwa w ich mieszkaniu.

Ludzie mówili, że ponoć było bardzo dużo krwi. Niektórzy mówili, że zabił ją jej ojciec - pracujący w tartaku robotnik. Inni, że niedźwiedź lub wilk jakimś cudem dostał się do mieszkania Mary i zżarł ją, gdy spała. Jeszcze inni sądzili, że to ten dziwak, Norman Beats, który nazywał się naprawdę Daryll Singelton i był bratem takiej pół Indianki o dziwnym imieniu, trochę jak Wigwam czy coś, z którą Jessica nie bardzo się kumplowały.

Jess nie wiedziała, kto zabił małą i biedną Mary, ale wiedziała jedno. Że jej staruszek na pewno złapie mordercę czy będzie nim brat Wigwamy, czy będzie to niedźwiedź czy ojczulek Mary. Jej staruszek założy mu kajdanki i zaaresztuje. Bo tak ułożony jest świat i ona, Jessica, dobrze wie, jak to działa. Policja łapie morderców i tyle.

Mijając grupkę chłopaków zobaczyła wchodzącego do szkoły Marka. Oficjalnie byli parą, ale Joshua Lee, wysoki i ciemnowłosy, niezłe ciacho o fajnym tyłku, uśmiechnął się do Jessici tak białym uśmiechem, że przez chwilę pomyślała - walić Marka, czy też raczej walić się Joshuą.

Potem jednak zadzwoni dzwonek i musiała pójść do swoje klasy. Nadal jednak czuła się dziwnie smutno w środku, gdy pomyślała o biednej Mary zagryzionej przez brata Wigwamicy czy też przez niedźwiedzia, albo jej ojca. To musiała być paskudna sprawa.

BART SPINELI

Tego weekendu Bart nie bardzo pamiętał. Co oznaczało, że był udany. I że towar, który znalazł się teraz w jego posiadaniu, był naprawdę dobry. Oj naprawdę.

Oczywiście, jak to zawsze bywało w poniedziałki, a czasami również w inne dni tygodnia, Bart zaspał. Akurat nie czuł z tego powodu jakiejś specjalnej spiny ani stresu. Chata była już pusta więc wyszykował się do budy. przez chwilę zastanawiał się, czy sobie nie odpuścić, ale obiecał kilku kumplom że przyniesie trochę ziółek, i nie zamierzał nie dotrzymać umowy.

Wyszedł z domu około dziewiątej. Nieźle wiało. Nadal było ciepło, ale wiatr gonił w stronę miasta kolejną burzę. Albo towar jeszcze trzymał.

Pod ratuszem, który mijał w drodze do szkoły, było zastanawiająco wiele obcych samochodów, a w pobliskiej kawiarni tłoczyło się nadspodziewanie wielu ludzi. Coś musiało się wydarzyć nietypowego. Bart jednak skierował się do szkoły.

W pewnym momencie wiatr zawiał znacznie silniej. Gwałtowny podmuch poderwał do góry śmieci. Worek foliowy zatańczył w miniaturowej trąbie powietrznej i poszybował prosto w stronę Barta przyklejając mu się do twarzy. Nie wiadomo dlaczego foliówka była mokra i przez chwilę chłopak odniósł wrażenie, jakby coś niewidzialnego i paskudnego polizało go jęzorem po twarzy. Szybko zerwał z siebie worek foliowy i zasłaniając twarz przed ziarenkami piasku osłonił się przed wiatrem.

Do szkoły wszedł w jednej z przerw, korzystając z zamieszania. Nie chciał kolejnej rozmowy z Boschem. Dyrek i tak był na niego cięty.

- W samą porę, stary - przywitał go jeden ze znajomków. - Zaraz będzie apel.
- Apel - nie wiadomo dlaczego ale Bart pomyślał o ziele, które miał przy sobie.
- Nie słyszałeś, stary. Ponoć ktoś zabił w nocy małą Mary Mc'Bridge. Czaisz. Jakaś ostra jazda. Dyrek walnie nam jakąś przemowę. A potem pewnie będziemy musieli pogadać z psiarnią i z psycholem - tak nazywali psychologa Randy'ego Furry.

Tłum uczniów pociągnął Barta w stronę boiska.

WSZYSCY

Młodzież zajmowała swoje miejsca na sali gimnastycznej Goverment High School w Twin Oaks. Szkoła liczyła nieco ponad trzystu pięćdziesięciu uczniów, ale nauczyciele sprawnie kontrolowali to, co się dzieje na trybunach.
Sala była dumą szkoły. Ufundowana głównie dzięki hojności Fitzgeraldów, umożliwiała rozgrywanie poważniejszych zawodów sportowych i zgromadzenie wszystkich rezydentów szkoły w jednym miejscu. Tak ja teraz.

- Moi drodzy - zaczął jak zawsze niepewnie, otyły dyrek, Garry Bosch, gdy już ucichły odgłosy wydawane przez nie do końca zdyscyplinowaną młodzież. - Zapewne słyszeliście już o tragedii, jaka spotkała waszą koleżankę i przyjaciółkę, Mary Mc'Bridge. Wszyscy, cała społeczność naszego miasta, jest wstrząśnięta tym, co się wydarzyło. Dla dobra śledztwa mogę powiedzieć tylko tyle, że faktycznie, Mary została pozbawiona życia w brutalny sposób. Nie ma jednak powodu do obaw. Policja już ma podejrzanego i zaraz dokona aresztowania.

Niektóre twarze, nie wiadomo dlaczego, skierowały się w stronę szkolnego dziwaka, Darylla Singeltona. Chłopak uznawany był za odludka, który łaził, nie wiadomo po co, po lesie. Niektórzy przysięgali, że widzieli, jak zabija on i patroszy zwierzęta. A to, że chłopak stronił od kontaktów z rówieśnikami, nie przysparzało mu popularności.

- Niemniej jednak - kontynuował dyrektor - przez jakiś czas, apelujemy do was, abyście nie chodzili nigdzie sami, szczególnie po zmroku. Dla tych z was, którzy mają zajęcia pozaszkolne, a nie ukończyli szestanstego roku życia, zostanie wydana instrukcja, aby po zachodzie słońca, byli odbierani przez starsze rodzeństwo lub rodziców. Proszę również, aby ci z was, moi drodzy, którzy czują się wyjątkowo dotknięci tą, jakże przedwczesną i niespodziewaną stratą, spotkali się z naszym szkolnym psychologiem, panią Emmą Woods.

Wszyscy znali tą trzydziesto-kilkulatkę, drugą psycholog w szkole. Szczupłą, zawsze uśmiechniętą, niczym żywcem wyjętą z żurnali o hipisach. Była naprawdę spoko. Chociaż twarz miała zbyt chudą, niemal kościstą i męską. Niektórzy uważali, że to trans, facet po zmianie płci. Ale większość obśmiewa ich za te pomysły. W każdym razie Emma była lubiana i wiele razy udawało jej się dotrzeć do młodzieży z problemami czy to psychologicznymi, czy wręcz wychowawczymi. Uczniowie szanowali ją i darzyli respektem, poza nielicznymi wyjątkami.

- A nie będzie przerwy w nauce? - rzucił ktoś z tłumu.

Młodzież zaśmiała się lecz kilkoro z co odważniejszych podchwyciło pytanie.

- Oczywiście, że nie - wyjaśnił Bosch. - Tak jak już wspomniałem, policja ma wszystko pod kontrolą. Chciałem też dodać, że szkoła zrobi wszystko, aby odpowiednio pożegnać waszą przyjaciółkę. I chciałbym też prosić, abyście nie wydawali pochopnych świadectw czy nikogo nie obwiniali o to, co się stało. Oraz, gdyby policja potrzebowała waszej pomocy i zadawała wam jakieś pytania dotyczące Mary, abyście odpowiadali szczerze i to wszystko, co zdołacie sobie przypomnieć. A teraz, moi drodzy, wracajmy do klas.

Uczniowie, pod nadzorem wychowawców, zaczęli się rozchodzić.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 24-08-2021 o 12:28. Powód: poprawiłem element z psychologami - jest ich dwoje.
Armiel jest offline