Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2021, 19:00   #3
Arthur Fleck
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację


Billigs Clinic Hospital, Billings
Czerwiec 1993


Oddział onkologii dziecięcej w Billings Clinic Hospital był przedsionkiem cmentarza i nie mogły zmienić tego ani pstrokate tapety ani dziecięce rysunki wiszące na ścianach. Daryll Singelton czuł całym sobą czuł grozę tego miejsca. Może i miał tylko czternaście lat ale doskonale wiedział czym jest przemijanie. Wszystko ma swój początek i koniec, życie to zamknięty cykl, jego mógł trwać jeszcze tylko parę miesiąc i skończyć zanim chłopak odbierze dyplom ukończenia szkoły podstawowej, pójdzie do liceum, zrobi prawo jazdy, straci dziewictwo podczas balu maturalnego. Mama niewiele mówiła, Wikvaya za to buzia się nie zamykała. Oboje na swój sposób próbowali go wspierać i pocieszać, ale przecież słyszał szloch matki, gdy zamykała się w łazience, mimo mocnego makijażu widział jej oczy podkrążone od płaczu.
Było źle, czuł to pod skórą i cholernie się bał, bo nie chciał umierać.
Ale nie miał na to żadnego wpływu. Stał marionetką w rękach wyższej siły.
Gdy pielęgniarka, Stephanie Brown wprowadziła go do sali, był już przebrany w szpitalną podomkę. Powoli zaczęło do niego docierać, że spędzi w tym miejscu kilkanaście najbliższych tygodni. Może już nigdy nie wróci do domu, ostatniego wschodu słońca nie zobaczy na szczycie North Sill tylko przez okno szpitala. Będzie kłuty, szprycowany chemią, karmiony kroplówkami.
Pani Brown starała się być miła, tłumaczyło mu cierpliwie i spokojnie zasady panujące na oddziale, pokazała przycisk alarmowy, którego mógł użyć w razie gdyby poczuł się źle. Jej głos jednak ledwo przebijał się przez szum w głowie. Czternastolatek stał na miękkich nogach, naprawdę starał się być odważny, ale żółć podchodziła mu pod gardło a wnętrzności skuły się lodem. Pielęgniarka na pager dostała powiadomienie i musiała na chwilę wyjść z sali, więc został sam, przynajmniej tak myślał, dopóki nie usłyszał głosu dziewczyny.
- Nie jest tu tak strasznie jak się wydaje.
Odwrócił się i dopiero teraz ją zauważył. Leżała na łóżku po przeciwnej stronie sali, w ręku trzymała walkmana. Nie miała włosów, zamiast tego na głowę wzorem Axla Rose założyła kolorową chustę. Podpięta była pod kroplówkę, do nosa włożono jej plastikowe rurki.
- Jestem Annie, a ty?
Daryll nie odpowiedział, zamarł w bezruchu, gapiąc się na swoją rówieśniczkę. Zauważyła jego zszokowaną minę.
- Co? Nie podoba ci się moja nowa fryzura? – zaśmiała się trochę złośliwie, trochę radośnie gładząc łysinę.
- Nie.
Tyle na początku zdołał wydukać. Gdy zorientował się, że bezczelnie jej się przygląda, spuścił wzrok jakby chciał sprawdzić jaki kolor mają fugi w płytkach na podłodze.
- Jest w porządku. Do twarzy ci w niej– dodał po chwili krępującej ciszy również próbując zażartować.
- Widzisz, już zaczyna ci dopisywać humor. To fajnie, bo pewnie spędzimy tu razem trochę czasu. To jak mam się do ciebie w końcu zwracać?
Zmusił się żeby wprawić nogi w ruch. Podszedł powoli do jej łóżka i wyciągnął rękę na przywitanie.
- Daryll Singelton. Z Twin Oaks.
- Miło mi cię poznać Daryllu z Twin Oaks. Ja jestem Annie. Annie Wilcox z Great Falls.
Daryll Singelton pojawił się w Billigs Clinic Hospital w czerwcu 1993 roku z przekonaniem, że trafił do piekła . Ostatecznie mimo, że wypadły mu włosy, schudł dwadzieścia kilogramów, płakał i wymiotował z bólu najlepsze lata swojego młodego życia spędził na oddziale onkologii dziecięcej w Billings. Przynajmniej do tamtego ranka, gdy Annie Wilcox z Great Falls, dziewczyna którą tak bardzo pokochał po raz ostatni zobaczyła w szpitalnym oknie promienie wschodzącego słońca.

Twin Oaks, wrzesień 1995

- Morderca.
Gdyby za każdym razem dostawał dolara, gdy to słyszał, nie przepracowałby już w życiu ani jednego dnia. Niektórym, nie podobały się jego samotne wyprawy do lasu i to w jaki sposób obchodzi się z dziką zwierzyną. Daryll nie potrafił odpowiedzieć na te zaczepki. Wiele razy układał sobie w głowie gotowe riposty, ale gdy naprzeciwko niego stawali palanty pokroju Bryana Chase zapominał języka w gębie. Pozwalał się więc obrażać, frustrację wyładowując później w leśnej dziczy. Gdyby powiedział, że podczas patroszenia sarny czy królika nie myślał w ogóle o Bryanie albo Paulinie Dermoud byłby kłamcą. Wiele razy wyobrażał sobie ten makabryczny scenariusz, tak jak czasami, wyobrażał sobie, że okręca łańcuchem drzwi wejściowe do szkoły, przeładowuje strzelbę ojca i rusza na szkolną stołówkę. Ale nigdy by tego nie zrobił, nie skrzywdziłby ani Chase’a ani Pauliny.
Ani tym bardziej Mary McBride.
Dopiero na szkolnym apelu usłyszał co się stało. I wtedy zrozumiał skąd te nienawistne, podejrzliwe spojrzenia. Wcale nie chodziło o króliki ani sarny. Oni myśleli, że zamordował swoją koleżankę. Dziewczynę, która jako jedna z nielicznych okazała mu serdeczność i nigdy nie dokuczała.
Poczuł mdłości, zrobiło mu się zimno. Ledwo dyrektor zakończył apel, zerwał się ze swojego siedzenia i ruszył w kierunku drzwi. Próbował pierwszy opuścić salę gimnastyczną, ale przed nim pojawiła się ściana ludzi. Cierpliwie więc szedł za nimi, ale i tak było za późno, pusty do tej pory korytarz wypełnił się nagle mrowiem uczniów, starszych, równoległych i młodszych klas. Czuł na sobie ich wzrok, nie musiał czytać z ruchu warg, by wiedzieć co szepczą na jego temat. To bolało, było cholernie niesprawiedliwe. Próbował uciec i się schować, ruszył przed siebie wbijając wzrok w czubki swoich trampek. Wtedy zauważył przy swojej szafce kumpli Chase’a więc odwrócił się na pięcie. Za plecami jednak czyhała Paulina Dermound ze swoją świtą, zaczepiały jakąś okularnicę, na razie ignorując obecność Darylla. Przemknął obok nich a po chwili znalazł się w szkolnej toalecie. Od razu wskoczył do kabiny, otworzył deskę klozetową, padł na kolana i zwymiotował.
Nie ulżyło mu ani trochę, tracił oddech, wpadał w panikę.
Z plecaka wyciągnął kanapki schowane w papierową torbę. Kanapki wyrzucił a torbę złożył w tubę i przyłożył do ust. Klęczał tak jeszcze przez chwilę intubując się. Na ścianie kabiny zauważył napisane mazakiem zdanie.

Daryll Singelton ssie kutasy.

Zacisnął w nerwach pięści, wypełnił go słuszny gniew. Nawet w takim miejscu nie dadzą mu chwili spokoju, zawsze znajdą sposób, żeby mu dokuczyć.
Wyciągnął z bocznej kieszonki flamaster i dopisał poniżej

Ale Paulina Dermound robi to lepiej.

Wiedział, że nie może zostać w szkole ani chwili dłużej. Nie da rady, musi wrócić do domu, teraz już. Ale sam tego załatwi, oczami wyobraźni zobaczył siebie w sekretariacie próbującego się tłumaczyć dyrektorowi Boschowi dlaczego nie może brać udziału w lekcjach. Musiał znaleźć swoją przyrodnią siostrę, znaleźć Vikwayę. Od czasu gdy wyzdrowiał ignorowali się i była to wyłącznie wina Darylla. Nie zbliży się już do nikogo, nawet do Vi, nikogo już nie straci, bo to boli bardziej niż chemia wtaczana kroplówkami przez żyły. Teraz jednak starsza siostra potrzebna mu była bardziej niż kiedykolwiek. Jeśli ktoś może załatwić tą sprawę u dyrektora, to tylko ona.
Ucieczka szkoły była tylko pierwszym etapem. Obiecał mamie, że popołudniu zmieni pościel w wolnych pokojach, ale nie mógł zostać w domu, nie dzisiaj, nie w takich okolicznościach. Zamierzał wziąć namiot i sprzęt a potem zaszyć w lesie z dala od ludzi, z dala od cywilizacji, od plotek i domysłów. Ruszyć w stronę North Sill, tam rozbić obóz, zostać sam ze swoimi myślami. I z Annie. Wciąż czuł jej obecność.
- Jeśli przetrwasz chorobę, przetrwasz wszystko Daryll, nikt ani cię już nie złamie – często mu to szeptała do ucha, gdy było już z nim naprawdę źle i myślał, że to koniec. Chciał wierzyć, że to prawda, ale po dzisiejszym dniu nie był już wcale taki pewien.
 
Arthur Fleck jest offline