Indiańska krew biła w żyłach Wikvaya’i Singelton. To ona mówiła jej jak czuć zrywający się wiatr i czym pachnie miniony deszcz. Przynajmniej tak, jedna z popularniejszych nastolatek w Twin Oaks, uwielbiała o sobie myśleć i mówić jeśli, ktokolwiek chciał jej słuchać. O dziwo, w Montanie, było wiele osób zainteresowanych tym co miała do powiedzenia, starała się poznać i potrafiła wypromować. Historia i kultura Plemion Wielkiej Równiny była atrakcyjna i żywa dla większości lokalnego społeczeństwa. Odpowiednio reklamowana gwarantowała popularność regionu i przyzwoite zyski z turystyki. Tym chętniej stawiano siedemnastolatkę obdarzoną egzotyczną urodą rdzennej amerykanki jako wzór cnót i kierunek aktywizacji grup rówieśniczych w miasteczku i jego najbliższych okolicach. Wi nie buntowała się przeciw temu obrazowi własnej osoby. Lubiła być w centrum zainteresowania i uwielbiała sytuacje, których nie musiała spędzać w „Niedźwiedziu i Sowie”. Dziewczyna miała ciągłe wrażenie, że w pensjonacie jej matki czas zatrzymał się na roku 1993, kiedy to Daryll oficjalnie został „chłopcem, który przeżył”. Od tamtego dnia cały ich familijny światek skupiał się tylko na tym żeby nie zakłócić jego spokoju. Dać mu przeżyć swoją złość na los za małą Annie i pogodzić się z tym, że w wieku 14 lat umierał i był przed śmiercią ratowany.
W każdej kulturze śmierć dziecka to potworny cios dla jego bliskich, ale też całkowita wolność od wiedzy o tym obciążeniu dla samego zmarłego. Jeśli człowiekowi dzieje się krzywda, zazwyczaj potrafi patrzeć tylko na swój ból i nim zasłonić sobie obraz cierpienia wszystkich innych. Tak było z młodszym bratem V, tak było z nią samą. Gdy na apelu padły słowa: „Mary została pozbawiona życia w brutalny sposób” młodą Singelton zawładnął niesprecyzowany lęk. Przypomniała sobie słowa szeryfa Hale’a z rozmowy z dyrem z przed paru godzin - „straszna jatka”. Zadrżała, jakby to jej samej groziła jakąś potworna, bolesna, gwałtowana śmierć. Zaś taka nie pozwala nigdy duszy wojownika wkroczyć do krainy wiecznej szczęśliwości. Skazywała ją na błąkanie się po granicach rzeczywistości wraz ze stadem innych zapomnianych mar, szukających ukojenia na drodze za Ye’i bihai.
Wikvaya bała się, ale po zakończonym apelu pchnięta w ramię przez przedzierający się do wyjścia tłum zrozumiała, że tylko ona poczuła to właśnie tak… Ogólnie kojarzyła małą McBride z różnych festynów i wyjazdów, w których organizacji tamta zawsze dzielnie się udzielała będąc dla V dużą pomocą. Znały się i lubiły, ale Indianka nigdy nie pozwoliła jej ze sobą palić, uważając, że koleżanka jest za młoda na narkotyki. Teraz, na wspomnienie twarzy cheeleaderki łzy stanęły dziewczynie w ciemnych w oczach. Płakała, nie ze względu na swoje obawy, czy właśnie docierające do niej poczucie straty, ale z powodu obojętności innych ludzi, którzy przecież… Tak jak ona, klepali przez lata Mary po ramieniu i pili z nią colę na znak zwycięstwa po dobrze wykonanej, niejednej, robocie. Singelton ocierając policzki i wychodząc z sali gimnastycznej szukała w znajomych twarzach pokrewnych do swoich odczuć. Tym razem nie zmuszała się do odpowiadania uśmiechem na uśmiechy, żarty czy nawet wytykanie palcem innych uczniów. Szła na kolejną lekcję wiedząc, że za cztery godziny kończą się zajęcia, a ona będzie mogła spotkać się ze swoimi znajomymi w lokalnej kawiarni, wspólnie odrobić lekcje, pogadać i umówić się z nimi na wieczór.
Dziś była kolej
Darylla pomagać mamie w interesie. Wi czuła, że przez chorobę brata już wzięła na siebie wystarczająco dużo odpowiedzialności i obowiązków. Było to, nie tylko dbanie o rodzinną firmę, gdy mama tygodniami latała za leczeniem młodszego dziecka, ale też pełna uwaga wszystkich dorosłych niemogących, jak ich dzieci, ignorować nieobecności drugiego Singeltona w szkole.
Mimo to, kiedy młody przemknął jej po korytarzu i schował się w toalecie zrobiło się jej go żal. Poczekała, aż wyjdzie z łazienki wyciągając swoją torbę ze śniadaniem z plecionego, kolorowego plecaka i podała bratu. Miała prawo domyślić się co działo się w jego głowie i z jego ciałem, bo całe te jego 16 lat, chcąc czy nie, była obok. Widziała jak się zmienia. Według jednych dziczejąc, według drugich na swój sposób ciesząc się życiem. Nie oceniała go i nigdy głośno nie mówiła, że ma do niego żal. Nikomu tego nie mówiła, ale nie udawała też, że są blisko. Nie broniła go w szkole, gdy wyzywano go od dziwaków i wytykano palcami. Nie sądziła żeby tego chciał. Wolała nie mówić nic i nie zwracać na niego, jej samej poświęcanej przez innych, uwagi, bo ich dwóch przecież najbardziej unikał…