Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-08-2021, 16:21   #3
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Odstawiłam z hukiem szklankę. Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało, a może chciałam.
- Po co? Po co to zrobiłeś? Do licha ciężkiego, przecież to było kompletnie bez sensu. Nie udało wam się wtedy odzyskać razem dziecka to jakim cudem miałoby ci się udać samemu? - Zaczęłam nerwowo stukać nogą.
- Poza tym to miejsce miało być niedostępne. Niemożliwe do otworzenia przez nikogo. Jak ci się to udało?! I co musiałeś zrobić, żeby je otworzyć?

- Grey mi kazał. Najpierw, jak wiecie, znalazłem jego i podzieliłem się z nim moim pomysłem.
- Kurwa. Znalazłeś Greya. Kiedy!? - wybuchła Vorda.
- Pięć dni temu. Wtedy powiedział mi o Vannessie.
- O Vannessie. Kto to, kurwa, jest Vannessa? Brzmi jak imię laski na telefon. - Vorda trzymała szklankę tak, jakby za chwilę miała cisnąć nią w O'Harę. - Ja pierdolę! Finch. Jesteś większym debilem niż sądziłam!

Ala naprawdę nie pamiętała kim była Vannessa. Kurde, może za dużo razy oberwała w głowę. Może powinnam ją zaprowadzić na oddział neurologiczny, żeby ją dokładnie przebadali.

- Nie chodzi o mnie. – kontynuował O’Hara - Chodzi o … nie wiem czy Anderfalus już przeszedł, czy nie. To wszystko już się wydarzyło, wiecie. Grey, Jehudiel, on i jego skrzydlaci bracia to wszystko planowali od początku. Ja, kurde, ja nie wiem, jak to wyjaśnić. Posłużyli się nami. Emma, ta noc, ta noc, kiedy, no wiesz, kiedy o mało nie umarłaś jak byłaś młoda, wiesz, to była noc, kiedy Anderfalus uciekł z lustrzanego Stonehenge. To było jak jakiś pierdzielony cykl. Zapętlenie czy coś podobnego. Grey nas wszystkich oszukał. Ciebie, Vordę i mnie. Wszystkich. Ja pierdzielę. Uwierzyłem, wiecie, uwierzyłem w to, że jestem wyjątkowy. A okazałem się i owszem wyjątkowy, ale wyjątkowo tępy i naiwny. Nie wiem, jak to wam wszystko wyjaśnić. Nie wiem czy mam tyle czasu. Nie jadłem od pięciu dni, od takiego samego czasu nie zmrużyłem oka, dwa razy mnie zabito więc chwilę poleżałem, ale nie wiem czy to się liczy, trzy razy okaleczono tak, że ledwie stałem na nogach. Wszystko to, cały ten pieprzony plan aniołów, to ma być Dzień Sądu. Apokalipsa. To ich wojna. Wojna, w której jesteśmy pionkami. A ja, dziewczyny, nie chcę i nie lubię być pionkiem. I pomyślałem, że nie mam do kogo pójść. Z kim pogadać. A potrzebuję pomocy. Chcę wam coś pokazać. Może uda się jeszcze uratować kilka młodych i niewinnych osób. Dziewczynek, takich jak te, Emma, które umarły w noc, w której ty przetrwałaś. – nagle potok słów wylał się z niego strumieniem a potem stracił oddech i zamilkł.

Nie odezwałam się ani słowem. Odepchnęłam się zdecydowanym ruchem od stołu i wstałam. Wymaszerowałam z kuchni i ruszyłam szybko do swojego pokoju. Wyciągnęłam walizkę i zaczęłam się pakować jednocześnie usiłując się ubrać. Czynność tę przerwało mi pukanie do drzwi. Olałam to i pakowałam się dalej.

- Emma - usłyszałam głos Fincha. - Możemy porozmawiać. Tylko chwilę. Daj mi jedną szansę. Obiecałem, że ci wszystko wyjaśnię. Potem zrobisz, co uznasz za słuszne. Ze mną, z nami lub bez nas. Bo rozumiem, że teraz się pakujesz? Sam bym tak zrobił na twoim miejscu. To jak? Jedna szansa?

Doskoczyłam do drzwi prawie jednym susem i otworzyłam je szarpnięciem.
- Sam byś tak zrobił na moim miejscu?! Sam?! - wrzasnęłam.
- Przecież ty nie umiesz zrobić niczego sam! Nie myślisz sam! Nie planujesz sam! I bez pierdolonego Greya nawet palcem nie ruszysz! Masz tak wyprany przez niego mózg, że aż wyczuwam z twojego łba świeży zapach łąki! Przecież on musiał ci dać ten pieprzony sigil, bo bez niego byś od razu zdechł! Bo zapomniałbyś, że człowiek musi oddychać jakby ci Grey nie kazał! I byś! Się! Kurwa! Udusił!
Złapałam jeden z moich butów walających się po podłodze i z wściekłości rzuciłam nim z całej siły w ścianę.

Finch opuścił twarz, wyraźnie zaskoczony moim wybuchem. No a czego się kurde spodziewał?
- Masz rację. Masz cholerną rację.
Spojrzał na mnie z bólem w oczach, ale to tylko mnie mocniej podkurzyło.
- Pomóż mi - poprosił. - Pomóż mi to wszystko odmienić. Proszę.

- Jakim kurde cudem chcesz to naprawić? I co ja niby mogę zrobić? Teraz, dzięki tobie - wskazałam na niego paluchem - mam ten syf w sobie i jestem zakładnikiem i niewolnikiem Greya. I nawet kurwa nie mogę się rzucić z dachu ani palnąć sobie w łeb, żeby zdechnąć na własnych zasadach, bo to nic nie da. - Powiedziałam z goryczą. - Aż normalnie zazdroszczę Maxowi, że jest wolny.

- Wiem, jak zdjąć sigil. Od tego zamierzam zacząć. Jak tylko pomogę tym dziewczynkom. Pokażę ci, jak to zrobić i będziesz wolna. Będziesz żyła na swoich zasadach. Będziesz … - widać było, że te słowa przychodzą mu z trudem przez gardło - mogła pójść, gdzie zechcesz. Daleko od nas. Ode mnie. Od tego wszystkiego. Tylko, proszę, pomóż mi. Ten ostatni raz. Nie znam nikogo silniejszego niż ty. Twoja moc. Cholera! Twoja moc to dar, który może wyrwać nas wszystkich z tego koszmaru.
Stanął w drzwiach z opuszczonymi rękami.
- Wiem, że mnie nienawidzisz, że zapewne mną gardzisz. Ale wiem też, że jesteś dobrą osobą. Masz wielkie serce. Z czystego srebra. Eh. Dobra.
Westchnął. Odsunął się od drzwi.
- Idź, jeżeli musisz. Chciałbym jednak, abyś wiedziała, że bez ciebie, bez ciebie, bez ciebie … – Powtórzył kilka razy i zaciął się.

- Co jak Grey ci nie wgrał dalszych instrukcji to się zacinasz i nie potrafisz nawet dokończyć zdania? - powiedziałam bezlitośnie, żeby udowodnić, że jednak wcale nie mam serca z takiego czy innego kruszcu.

Finch spojrzał na mnie, zrobił dziwną minę i wybuchnął szczerym, radosnym śmiechem. Ja tutaj go obrażam a on się będzie śmiał, rzuciłam mu oburzone spojrzenie.
- Jesteś niemożliwa. Kocham cię. - wyrzucił te słowa szybko, jakby nie za bardzo wiedział, co mówi. - I chciałem powiedzieć, że bez ciebie pewnie wszyscy zginiemy. I to tak naprawdę. Pomóż mi, proszę.

Zamarłam. Stanęłam w miejscu i wpatrywałam się w O’Harę rozszerzonymi oczami. Chciałam udać, że tego nie słyszałam i zignorować, ale zorientowałam się po przedłużającej się ciszy, że przegapiłam moment na to, aby powiedzieć coś lekkim tonem i przejść do innego tematu. Po prostu stałam tam i w głowie miałam totalną pustkę. No zawiecha totalna. Jak nic, będę tak stała do usranej śmierci, czyli naprawdę długo.

Finch podszedł do mnie. Nieśmiało. Wyciągnął w moją stronę ramiona, wyraźnie chcąc mnie objąć i przytulić.
- Proszę. Zostań.

To była ta chwila, żeby złapać za walizkę i uciec przez drzwi stojące teraz otworem, ewentualnie wycofać się i nawiać oknem ja jednak nadal stałam w miejscu jak wmurowana. Jedyne co udało mi się osiągnąć to lekkie odchylenie do tyłu głowy.
- Co ty u licha ciężkiego robisz? - wymamrotałam - Już to chyba ustaliliśmy, że to Alicja jest całuśna a nie ty. – dodałam spanikowanym tonem.

Na szczęście on nie był całuśny i nie pocałował mnie, ale objął ramionami. Wtulił swoją twarz w moje włosy. Przytrzymał mnie delikatnie i czule, ale zarazem mocno i męsko i pachniał tą swoją wodą kolońską. Jego ciało wydawało się przeraźliwie wychudzone pod koszulą, ale jednocześnie sprężyste i silne.
- Przepraszam - wyszeptał. - Przepraszam cię za wszystko.

- Eeeee - to było wszystko co byłam w stanie z siebie wykrzesać. Jednocześnie miałam ochotę pójść i kogoś ubić. Na przykład Kantyka, ten stary pierdziel nażył się już wystarczająco długo.

- Zostaniesz? Pomożesz mi?
Nadal trzymał mnie w swoich objęciach. Czułam, jak drży, jakby miał za chwilę upaść z wysiłku. Czułam, też jak bardzo potrzebna mu była w tej chwili ta bliskość, jak bardzo rozpadł się tam gdzieś, w środku. Cokolwiek działo się z nim w ostatnim czasie musiało go potwornie zdewastować nie tylko fizycznie, co widziałam, ale i psychicznie, czego teraz doświadczałam.

- Znowu nie mam wyjścia, co? Chcę się pozbyć tego znaku, więc muszę zostać, bo nawet jak bym uciekła nie wiadomo, gdzie to on i tak by mnie znalazł przez ten znak. Tak? - właściwie to nie wiedziałam czy mówiłam bardziej do siebie czy do Fincha.
- Poza tym - dodałam głośniej - ty mnie w to wplątałeś i ty mnie powinieneś wyplątać. No i podpierdoliłam ci skarpetki - powiedziałam na końcu kompletnie bez sensu.

- Pięknie pachniesz - wymamrotał, równie bez sensu, bo przecież już dzisiaj to mówił.

Zawahałam się, zaczęłam wracać do swojego zwyczajowego poziomu i rozsądek zaczął mi już rozdawać kopniaki w mózgu żebym zaczęła myśleć jak ja. A może on mnie próbuje zmanipulować i zatrzymać za wszelką cenę i dalej leci w kulki. Zastanowiłam się nad tym. Wydawał się szczery, do bólu szczery jak ktoś kto właśnie dowiedział się, że Święty Mikołaj to nie dobroduszny, kochający wszystkich ludzi dziadek a podstarzały, otyły, woniejący tanim winiaczem facet, który wcisnął się w przechodzony, czerwony strój, żeby dorobić sobie parę funciaków przed Bożym Narodzeniem. Ale czy mogłam mieć pewność? W sumie nie. Mogłam tylko dokonać wyboru. Zawierzyć mu i pomóc, gdyby był szczery albo okazać się ostatnią naiwniaczką, gdyby mnie okłamywał. Drugie wyjście to metaforyczny kop w tyłek i zostawienie go z tym bajzlem, a wtedy, gdyby mi łgał to wyszłabym na tą bystrą, ale gdyby jednak mówił prawdę to na tą wredną ździrę, która postanowiła kopnąć leżącego. A ja wolałam wyjść na naiwną idiotkę niż na ostatnią sukę, więc też objęłam go ramionami.

- Masz w sumie szczęście, że przyszedłeś z obitymi żebrami, bo w innym wypadku sama bym cię zlała, albo wypchnęła przez okno. – Powiedziałam, żeby nie było aż tak ckliwie.

On tylko westchnął ciężko czując moje ręce obejmujące jego ciało. Zadrżał pod moim dotykiem. Potem uspokoił się, wyraźnie odprężony tą sytuacją, kompletnie ignorując moje słowa, tak jakby jedyne co do niego dotarło to moja zgoda i akceptacja.
- Nawet gdybym miał zginąć, wyplączę cię z tego, Emmo. Przysięgam. Wszystko bym zrobił dla ciebie. Wszystko. Teraz rozumiem to wszystko. Wiesz. Rozumiem. - mówił coraz ciszej, spokojniej, a jego oddech stawał się regularniejszy.
- Wszystko … - powtórzył sennie.
No kurde jak już zeszło z niego to napięcie to wyglądało na to, że mi zaraz zaśnie na ramieniu, a ja nie byłam dopakowanym Egzekutorem i nie wiem, czy dałabym radę utrzymać w ten sposób bezwładne ciało albo zanieść go do jego pokoju. Rozejrzałam się szybko. Nie mogłam go cisnąć na moją otwartą walizę. Jedynym wyjściem było stojące niedaleko moje łóżko. Doprowadziłam go tam zanim mi spłynął z rąk. Położyłam i przykryłam kocykiem.

On jednak poderwał się gwałtownie wychodząc ze stanu wewnętrznego spokoju w stan pobudzenia.
- Nie! Nie można. One nadal mogą żyć. Mogą potrzebować naszej pomocy. Ty, ja i Vorda. Musimy iść. Teraz. Natychmiast. Prawie zapomniałem. Sierociniec Sióstr Karmelitanek. Musimy iść. Musimy. One mogę jeszcze żyć - powtórzył.

- Pójdziemy tam. Z Alą. Ty śpij. Zajmiemy się wszystkim. Ty się teraz na wiele nam nie zdasz.
Chciał zaprotestować, ale zabrakło mu sił. Bez trudu utrzymałam go w łóżku, a gdy tylko ponownie nakryłam go kocem odpłynął. Na jego wychudzonej twarzy szybko zatańczyły mięśnie. Nerwowe tiki zagrały na jego uśpionym obliczu. Wiedziałam o czym mówił. Jak tylko to powiedział to elementy układanki wskoczyły na swoje miejsca. Sierociniec. To, dlatego szafa w moim śnie była zatęchła i pełna znoszonych starych rzeczy. To nie była moja szafa, moja szafa pachniała lepiej, bo w dobrze prowadzonym pensjonacie dbano o takie rzeczy jak czyste szafy.

I wtedy zorientowałam się, że w wejściu stała Alicja. Nagle porzuciła swoje egzekutorskie wejście z buta na rzecz fantomskiego podkradania się? Patrzyła na mnie i O’Harę z lekkim uśmiechem na twarzy. Jak długo tam stała? Nie zauważyłam jej. Oczy Ali były pełne ciepła, gdy przeniosła spojrzenie na mnie.
- Debil z niego - szepnęła, aby go nie obudzić. - Cholerny, stary, zidiociały debil. Ale cholernie go lubię. Ciebie zresztą też. Naprawdę, chcesz tam teraz iść? Jeśli tak, zbieraj klamoty, a ja skrzyknę jeszcze kilku zaufanych ludzi. Co ty na to?

Spojrzałam na Alę z powagą. Wiedziałam, że tam pójdę jak tylko zrozumiałam co się dzieje, bo w przeciwnym przypadku istniało ogromne prawdopodobieństwo, że on wyrżnie te wszystkie dziewczyny. Tylko jeśli ja tam będę i nie dam sobie rady to istniało także ogromne prawdopodobieństwo, że zarżnie i mnie. Miałam już na sobie spodnie, bo zdążyłam je wcześniej ubrać. Przykucnęłam więc przy prawie spakowanej walizie i wyciągnęłam stamtąd resztę ubrań. Nie przejmując się zbytnio zdjęłam bluzkę od piżamy i nałożyłam wszystkie potrzebne rzeczy. Potem wywlekłam swoje uzbrojenie ze skrzynki. Zaczęłam nakładać to wszystko precyzyjnymi ruchami kogoś kto robił to naprawdę wiele razy, bo rzeczywiście tak było.
- Jednak nie zjem dzisiaj śniadania - stwierdziłam oczywistość - A potem wszyscy się dziwią czemu jestem taka chuda. No bierz kogo się da - rzuciłam do Alicji.
- I czy wiesz, gdzie jest Sierociniec Sióstr Karmelitanek? Plus do tego chyba potrzebujemy autokaru, żeby je wszystkie stamtąd wywieźć. – dodałam.

I oby tam był ktoś kogo będzie można obić, chociaż nie, bo jeśli tam ktoś taki będzie to tylko on. Pierdolony demon. Mój instynkt samozachowawczy jak widać już dawno odwalił kitę i siedział teraz sobie na jakiejś chmurce złorzecząc i plując na mnie. Może niedługo do niego dołączę i będzie mnie mógł powyzywać twarzą w twarz.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 30-08-2021 o 21:59.
Ravanesh jest offline