| EMMA
Deszcz zaczął znów padać, gdy dotarli na miejsce. Zatrzymali się przed wielkim, nieoświetlonym gmachem – mrocznym i w jakiś taki niepojęty sposób złowrogim. Emma szybko zorientowała się, że ulica przy której wybudowano sierociniec jest pozbawiona prądu, podobnie jak i inne ulice naokoło. Wszystko wokół nich tonęło w wilgotnej ciemności.
Gdy tylko znalazła się na zewnątrz poczuła zimno bijące od sierocińca. Nie chodziło tylko i wyłącznie o chłód deszczu i londyńskiej nocy. To zimno było inne. Oznaczało manifestację czegoś nieludzkiego, czegoś odrażającego, czegoś potężnego. Czegoś, co bez wątpienia musiało być demonem. Silnym demonem. Obecność Piekielnego Pomiotu odczuwana przez Emmę i każdego łowcę posiadającego dar wyczucia, jako lodowata emanacje oddziałująca na płaszczyźnie poza fizycznej.
Vorda pojawiła się obok Emmy z zaciętym wyrazem twarzy. Wpatrywała się w czarny gmach, jakby próbowała przewiercić jego mury wzrokiem.
- Cicho. Bardzo cicho – szepnął Aniołek, który szczękał cicho zębami – ze strachu, zimna lub odczuwanej demonicznej emanacji.
- Pod drzwi. W szyku. – Kopaczka przejęła dowodzenie w terenie. – Gładzik i Michael, oczy dookoła dupy, chronicie nas. Emm, Aniołek i Manda, wy blisko mnie. Ja spróbuję otworzyć drzwi wejściowe, jeżeli są zamknięte.
- Mamy towarzystwo – rzucił Gładzik kierując broń w stronę trzech niewyraźnych cieni przemykających w ich stronę pod murem. Cienie były lekko przygarbione i poruszały się jak żołnierze. Też musieli ich dostrzec, bo prowadzący cień zakrzyknął.
- Bastion Londyn. Towarzystwo?
- Tak – odpowiedziała Vorda wskazując ludziom by jednak nie opuszczali gardy.
- Zawiadomiłam ich również. Pomyślałam, że przyda się wsparcie tych Szkotów.
Mężczyźni podeszli bliżej. A na widok jednego z nich stojąca nieco w cieniu Emma poczuła, jak zimne kleszcze strachu i niedowierzenia szarpią ją w trzewiach. To był Duncan Sinclair. Ale nie ten Duncan, którego znała po Uzurpacji, lecz Duncan bez fizycznych zmian na ciele i twarzy. Ludzki. Jak wtedy zimą, gdy razem atakowali nekrofagii i Cashalla. DUNCAN
Czekała ich krótka przebieżka w deszczu i niemal całkowitych ciemnościach. Najwyraźniej prąd w tej części Londynu był tak samo dostępny, jak w Nibylandii, w której, jak coś mgliście pamiętał, Duncan pomieszkiwał przez jakiś czas.
Ciężar broni i cel przed oczami – mroczny, rozległy gmach, dla Duncana był czymś, czego chyba mu brakowało. Czuł bijące serce, czuł hiper-adrenalinę budzącą się do życia w jego krwi. Wiedział, że jeżeli na to pozwoli, spuści ją „ze smyczy” stanie się maszyną do zabijania. Nadludzko silną, nadludzko szybką i nadludzko wytrzymałą. Był Egzekutorem. Strażnikiem Muru. Zabójcą potworów. Pieprzonym Duncanem Sicnlairem.
Samochód i grupkę osób, które właśnie się przy nim zebrały zobaczył mniej więcej w tym samym czasie, co reszta.
- Bastion Londyn. – wydarł się Murdock przy jego uchu. – Towarzystwo?
- Tak – odpowiedział mu kobiecy głos.
- To ta ognista laska, o której ci mówiłem - w mroku i przez deszcz Duncan ujrzał, jak Murdock szczerzy do niego swoją krzywą gębę. – Urodzi mi dzieciaki. Zobaczysz. Uciekaj tato!
Wizja uderzyła znienacka. Bez ostrzeżenia! Duncan płynął. Unosił się w czymś, co było zimne, czarne, wirujące i na pewno nie było wodą. Ale mimo wszystko Duncan płynął w tym czymś, całkowicie oślepiony i zagubiony, zdezorientowany. Potem zimno ustąpiło miejsca innemu zimnu, takiemu bardziej realnemu czy fizycznemu, a on płynął w wodzie, takiej prawdziwej, mętnej i śmierdzącej mułem i rybami. Machał rękami wściekle, wynurzając głowę nad powierzchnię. Ujrzał brzeg i stojącą na nim jakąś postać. Postać świeciła, jasnym, niemal oślepiającym blaskiem, niczym latarnia morska lub ludzka pochodnia. Jakaś fala zalała Duncanowi oczy, a kiedy woda spłynęła mu z twarzy nie widział już ani brzegu, ani postaci ze światła. Widział tylko mur przy którym biegł z Jełopem i Murdockiem.
- Miło was widzieć – powiedział Murdock kierując się w stronę postaci.
-Was też. Cieszę się, że na Bastion można liczyć. EMMA i DUNCAN
Wymiana uprzejmości nie zdążyła nawet przebrzmieć w ciemnościach deszczowej nocy, gdy nagły rozbłysk krwiście-czerwonego światła rozpalił blask w całym sierocińcu. Przez okna wylała się rzeka czerwonego światła rozświetlając nie tylko sam ponury gmach, ale również teren przed nim i sąsiednie ulice. Wyglądało to tak, jakby w budynku wybuchł ogromny pożar, albo ktoś odpalił tysiące czerwonych rac sygnałowych jednocześnie.
Duncan poczuł, jak w środku budzi się do życia cholernie groźna siła. Przypomniał sobie, że posiada dar, który ostrzegał go przed zagrożeniami i niebezpieczeństwem, a teraz ten zmysł bezpieczeństwa wywalił poza skalę. Cokolwiek właśnie pojawiło się w sierocińcu było kurewsko groźne, złe i mordercze.
Emma, w tej samej chwili, gdy sierociniec zapłonął krwawą luminacją, jak wnętrzności skręcają się jej w ciele. Wyczucie śmierci uderzyło w nią z subtelną siłą arktycznego huraganu. Spowodowało, że poczuła się nagle słaba, bezbronna i wystawiona na żer tego, co właśnie przebiło się do ich świata. Tego czegoś, co wdarło się do środka, drąc i gwałcąc rzeczywistość, rozdzierając ją na strzępy.
- To jakiś demon i to wyjątkowo potężny – wykrzyknął Aniołek. – Musimy …
Ale nie udało się usłyszeć, co musieli, ponieważ wszystkie szyby w oknach wyleciały w ułamku sekundy, z potwornym trzaskiem i hukiem. Siła wybuchu była tak potężna że szklane odłamki, niczym szrapnele, doleciały nawet do nich. Część uderzyła w samochody, część rozbiła się na chodniku, część spadła na ludzi.
Emmę jakiś nieduży kawałek drasnął po skroni. Poczuła, jak przecina jej skórę i jak ciepła krew wypływa z rany. Duncan też oberwał, ale szkło nie przebiło kurtki, którą nałożył w vanie. Dolatując na tę odległość nie miało już takiej siły rażenia.
Emma przeklęła w duchu i zobaczyła Aniołka. Ojczulek wybałuszył oczy, a z jego policzka wystawał kawałek szkła. Z ust i rany Ojczulka wylewały się strugi krwi, dziwnie czarnej w czerwonej, piekielnej luminacji sierocińca.
- Nic ci nie jest? – Vorda znalazła się przy niej. – Krwawisz. Idę wyciągać dzieciaki. Manda! Czujesz to coś.
- Tak, Jest poza moim zasięgiem. Nie ta liga.
- Dobra. Zajmijcie się Aniołkiem. Ty i twój brat. Będziecie przejmować dzieciaki. Emma, ja, Gładzik i twardziele z Bastionu idziemy do środka. Tam jest kurewski demon – rzuciła w stronę Szkotów. – Naszym zadaniem jest zabranie tylu dzieciaków, ile się uda, i wypierdalamy stamtąd w podskokach. Idziecie, czy zabezpieczacie dzieciaki? |