Wszystko się dopalało. Łuna płonącego miasta wlała żar w żyły wielu mężów. Nie inaczej Cyryl. W przedziwny sposób stał on się entuzjastą pamiętnych wydarzeń. Stał się, a później dołożył wszelkich starań, aby odsunąć się w cień.
Daremnie. Nieznanym prawidłem grupa największych podpalaczy upatrzyła sobie Cyryla za swoistego mędrca. Przychodzili, częstowali, pytali. A ten siadywał na zydlu i odpowiadał. I mówił tak o zachowaniu równowagi, porządku i sprawiedliwości. Z nieznanych powodów indagujący zawsze słyszeli jedynie o zaprowadzaniu równowagi co to jej nie było. O ich własnym porządku oraz o sprawiedliwości wyrażanej w pochodni i ofierze. Przedziwne.
Ale to też było i minęło. Ogień wybuchł, objął swym władaniem dusze i ciała rozlicznych, strawił biorąc łapczywie co jego i przygasł. Jak zawsze. A Cyryl siedział na swym zydlu i czekał. Naturalna kolej rzeczy. Z czasem przestali do niego przychodzić. Czasem tylko ktoś skłonił się widząc go w oddali. Cieszył się de Montmort pewną estymą, ale po prawdzie przygasłą jak żar w palenisku. Byłą.
Tak też i tego dnia kiery pojawił się gość ze śmiałym planem Cyryl nie zareagował. Nie dopytywał, nie szukał w tej układance brakujących elementów. Bo i na co? W pożodze bitwy, co to logicznie rachując szybko miała w rzeź się przerodzić jedno jest pewne – najlepiej nie uczestniczyć. I to proste prawidło skazywało plan na społeczny sukces.