Kiedy Dirith spuścił Kiti na moment z oczu, wróciła do maltretowania kolesia (czy tego co z niego zostało po grillowaniu z Dirithem…) Szarpany i cucony [no powiedzmy…] koleś wykazywał jeszcze oznaki życia i po chwili się ocknął, coś bełkocząc. Kiti miała okazje przesłuchać jegomościa. Choć tak naprawdę kiedy w końcu się ocknął, była tak poparzona i wściekła, że zapomniała o co chciała właściwie spytać.
- GDZIE TO MASZ???
- ODEJDŹCIE ODE MNIE!!!
[powtórzyć sekwencję 14 razy]
- Wiem że to masz i nie odejdę bez tego bezbożnicka gnido!!! – warczała Kiti szarpiąc go za szmaty. – Masz 3 sekundy żeby to oddać albo powiedzieć gdzie on jest!!! PIĘĆ!... CZTERY!!!...
Koleś zaśmiał się tylko.
- Niczego nie dostaniecie, nic już nie ma, wszyscy nie żyją ,wszyscy tam zginą!.... Jeśli myślicie że tak po prostu go sobie weźmiecie i spędzacie to się grubo mylicie!
- Nie chcemy go sprzedawać, ty jakiś głupi jesteś!?
- One tam są wszędzie, w każdym, wszędzie! Nie da się go tak po prostu zabrać!
- Jakie one!? – zgłupiała Kiti. – Ale że jest ich więcej!?
- Dużo więcej!
- Ale jak więcej!?
- No… normalnie….
- W sensie jak więcej!?
- No że więcej więcej. Więcej niż jedno.
- Lama!? Owca!? Instrybutor!? Gadaj!!!
Mag popatrzył ukradkiem na Diritha, spojrzeniem pt. „znasz może jakiś tani ośrodek?.
- Poszukujemy arcykapłana z miasta…
- Arcykapłana? – mruknął szarpany przez wilczycę koleś.
- Tak! – syknęła przez żeby. – Tak…? NIE! Znaczy tak…! Gadaj gdzie jest!
Koleś znów się zaśmiał.
- Jeśli tam jest to już jest po nim.
- Ale jest!?
- Możliwe. Wszyscy tam byli. Wszyscy nie zyją. Wielcy odkrywcy. Najemnicy. Górnicy. Tragarze. Bestie. Jeśli ktokolwiek wyjdzie rozniesie tę zarazę wszędzie wokół. Lepiej żeby nikt nie wyszedł. O ile tu jej nie ma. Ale pewnie jest. Bo już jest wszędzie.
- Jaką zarazę?
- Tam na dole coś było. Ktoś coś widział… Znaleźli wejście do starożytnych ruin, a potem coś zobaczyli i nie chcieli nikomu pokazać. Ziemia drżała i krzyczeli o Behemotach. A potem okazało się, coś jest wszędzie wokół i zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Halucynacje, kanibalizm, morderstwa. Wezwali magów i kapłanów i opanowali sytuację, podobno. He! Ale to nadal tam jest i jest wszędzie, widziałem go! Jesteście szaleni. SZALENI!!! To zabije nas wszystkich!
- Ale czy ktoś żywy został na dole? – wtrącił mag.
- Pewnie tak. Nie wiem. Chyba tak. Al. Co za różnica?! I tak wszyscy już nie żyją! To jest wszędzie. Widziałem też psy.
- Psy??? – wtrąciła Kiti.
- Psy.
- Ale jak psy?!
- No psy, psy, no takie normalne. Tylko że to nie były normalne psy.
ich oczach odbiła się pustka… Kapłani mówili, że to demony i że się ich pozbędą. No i pozbyli he he he… - po jego uśmieszku można było łatwo zgadnąć, ze jednak się nie pozbyli…
- A może po prostu zgrywasz głupa, ponieważ nie chcesz nam powiedzieć, gdzie jest skarb? – mruknął mag. – Co za różnica, co tam jest, skoro wszyscy się odrodzą? Może miałeś halucynacje po flaszce, po świętowaniu, gdy znaleźliście skarb?...
Koleś oburzył się na żarty.
- Nie boję się śmierci, bólu, ani psów, ani Behemotów, ale to co widziałem… To, co one on robi z umysłem, to jest koszmar!!!
- A co robią?
- Widzisz rzeczy… straszne… czujesz… zapach, smak… dotyk… rzeczy… strasznych…
- Ale kim „on” jest?
- Nie wiem, czy jest jeden, bo są wszędzie!!! Niby nie ma go nigdzie, ale ja wiem, wiem, że jest tego więcej!
- Więc jak wygląda?
- Właśnie nie wiem, właśnie dlatego jest wszędzie!!!
- Może to zwyczajny demon i zwyczajne opętania – wzruszył ramionami mag.
- Więc dlaczego arcykapłan i inni zaginęli, he?! – zaśmiał się z przekąsem.
- Wspomniałeś o Behemotach i psach… co odkryliście najpierw?
- Ja tam nie wiem, ja miałem tylko pomagać… Podobno rozeszła się wieść, jak znaleźli czego szukali i znaleźli ruiny. Potem ziemia się trzęsła i pojawił się pierwszy Behemot. Potem zaczęły się dziwne rzeczy. A potem zobaczyłem psy. A potem wy mi zawracacie głowę!!!
- WIEM ŻE UDAJESZ KŁAMLIWA KANALIO, MÓW PRAWDĘ, GDZIE TO MASZ???
Koleś znowu zemdlał.
To jest ten moment w którym okazuje się, że jest towarzystwo. Kiti była zasapana, wykończona, przesłuchaniami, bieganiem, paleniem się i gaszeniem się i byciem gaszoną. Zanim zdążyła zareagować Dirith podszedł do ogłuszonego wcześniej człowieka.
- Na moje oko, nie ma szans na wydobycie z niego czegokolwiek pożytecznego... Chyba, że chcecie mocno spróbować... nie chcecie? To dobrze. - powiedział dobijając człowieka. Tak po prostu.
Kiti spojrzała na maga, ale ten nic. Machnęła łapą. Właściwie Dirith miał rację, nie ma szans na wyciągnięcie z niego czegokolwiek sensownego, na co to komu potrzebne…
- A to co za jedni? – szybko i inteligentnie zauważyła towarzystwo, kiedy tamci zdążyli już rozbić obóz, pożenić się i wychowywali właśnie pierwszych potomków.
- Ja ich nie spotkałem wcześniej na swojej drodze… - mruknął podejrzliwie mag. – Zastanawiam się czy to nie jakaś przyjemna grupka KOS… Podpadliście komuś może…?
- Nyyyeeeee my nigdy nieeee!... A czemu…?