Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-09-2021, 02:24   #245
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
- I jak było? - Wilma zapytała z uśmieszkiem jakby świetnie się domyślała gdzie i po co jej dziewczyna zniknęła na kilka kawałków z lodziarą. Eve chyba też ale wzięła swój smartfon i cofnęła się o krok.

- To ustawcie się razem do tej rozwodówki! - zaśmiała się wesoło prosząc aby Lamia z Jamie ustawiły się do wspólnego portretu. Kara zaś widocznie odbierała to podobnie jak blondynka i brunetka numer swojej czarnulki tylko ona tak miała z Latynoską. Więc też raczej była ciekawa relacji i wrażenia niż zazdrosna czy wkurzona. Pracownica najlepszej lodziarni w mieście chętnie przysunęła się do czarnulki aby zapozować do wspólnego zdjęcia.

- Właściwie to mam nadzieję na kolejny numerek u nas na zapleczu! Albo potem u nas w domu! Jakbyś znów była w lodziarni! - Jamie musiała podnieść głos przy uchu Lamii jakby sobie przypomniała, że już są tak w połowie umówione na kolejne spotkanie to widocznie jakby się skończyło jak wizyta w vanie to byłaby bardzo rada.

Saper też nad wyraz chętnie ją objęła, wdzięcząc się do superbohaterki. W sercu zrobiło się jej cieplej, zwłaszcza na widok Wilson. Znów złapała się na tym, że rozumieją się w lot i bez słów. Eve również ją rozczulała, jej cholerny blond Kociaczek.
- Musimy w tygodniu się umówić wszystkie i na spokojnie zrobić babski wieczór! - zaśmiała się, posyłając Karze całusa. - Jak Gwiazdka wróci z trasy, a Kociaczek znajdzie ze dwa dyski do nagrywania. Walnie się parę materacy na glebę i do rana się z nich nie podniesiemy!

- To chyba na jutro jesteśmy troszkę jakby umówione. - Eve przypomniała z ciepłym uśmiechem i podeszła do swoich dziewczyn i przyjaciółek aby im pokazać jak wyszła ta fotka. A wyszła całkiem przyjemnie. Ze trzy komplety fotek Jamie i Lamii. Potem jeszcze z Karą i resztą dziewczyn co złowiły okazję aby się znaleźć na planie zdjęciowym.

- No to jutro! Ale pojutrze też może być! I kolejnego dnia no taka impreza, że ja zostaję do środy! - zawołała Diane już nieźle rozochocona i tym koncertem i darmowym piwem i roznegliżowanymi kociakami na smyczach i w pończochach. Wydawała się gotowa iść na każdą imprezę w takim albo podobnym składzie a im szybciej tym lepiej.

- A właśnie a jutro to będą same dziewczyny? I będziemy coś nagrywać? - Jamie skorzystała z okazji aby podpytać o plany jutrzejszego wieczoru.

- Tak, jutro sto procent samic, żadnych włochatych brzydali. Tylko gładkie uda i jędrne cycuszki - Mazzi zaśmiała się - Jasne że nagram, żeby była pamiątka! Inna niż zakwasy między nogami! I ej, Di! We mnie możesz zostać i do grudnia! Albo na mnie! Bierę każdą opcję!

Latynoska uspokoiła się i ucieszyła z wieści, że jutro szykuje się wyłącznie damski wieczór. A i pozostałe koleżanki śmiały się i żartowały jakby już nie mogły się go doczekać. Motocyklistka zaś znów zajęła strategiczną pozycję tuż za Mazzi. I ta mogła poczuć na łopatkach jej krągłości a na pośladkach napór jej spodni. Kołysała się tak w leniwym, tanecznym rytmie przesuwając dłońmi od bioder po piersi okryte czerwienią.

- Jak tak zapraszasz to może rzeczywiście tutaj zacznę roznosić swoją plechę. Tylko będę musiała jeszcze pojechać do swoich chłopaków aby się nie martwili. A potem będę rżnąć laseczki przed kamerą. I ciebie. Z kamerą lub bez. - mruczała jej do ucha i Lamia mogła być pewna, że żądza znów zaczyna bulgotać w młodej Indiance. I niezmiennie rola gwiazdy filmów akcji w “Mazzixxx” ją kręci i właśnie to chce robić.

Obok Wilma podobnie złapała Eve i tak się tuliły do siebie w leniwym tańcu. A dłonie rudzielca leniwie krążyły po okrytym tylko pończochami i bielizną swojej drugiej dziewczyny. Jamie podobnie zaczęła tańczyć z Karą zaś Meg z Kimberly.

Lamii przypomniało się wesołe wołanie Pereza przy sobotnim spotkaniu rodzinnym w Mason. “Dziewczyny się miziają, czas iść do burdelu!”. Nie były jednak w burdelu, ani w okolicy, a na koncercie. Z improwizowanej sceny dolatywała muzyka, dookoła tłum ludzi aż kipiał endorfinami, a saper opierała się o gangerkę, kładąc jej potylicę na ramieniu.
- Masz to jak w banku - zaśmiała się - Cholera, muszę korzystać póki się kolejki jeszcze nie ustawiają bo potem będzie ciężko cię dorwać. Będę musiała się zaczajać gdzieś przy drodze i cię brać z zaskoczenia. Dzięki że zgodziłaś się przyjechać Di. Cieszę się że tu jesteś. Bez ciebie to by nie było to samo.

- Oj no coś ty dla mojej ulubionej pani reżyser zawsze będę otwarta. - Di zaśmiała się cicho i skorzystała z okazji aby pocałować szyję i policzek tulącej się do niej kobiety.

- No i dla mojej ulubionej pani kamerzystki. Muszę dbać o swoją przyszłość w tej naszej nowej firmie nie? Aha a ona to nam ma jeszcze chyba załatwić kuperek Tashy. Nie, żebym sama tego nie mogła załatwić no ale jak obiecała to niech kombinuje. Lubię was. Was wszystkie. I lubię was zapinać oczywiście. Świetnie rozumiem Madi dlaczego też was tak lubi. I zapinać was. Ej. Może się jakoś z nią ustawimy? Wy, ja i ona. Aha i Lana. Bo one teraz razem są. - wyglądało na to, że gangerka trochę popłynęła na fali tych przyjemnych wspomnień, planów i zamiarów. Jakby starała się wyjść na racjonalną bizneswoman ale raczej słabo jej wyszło. Dało się wyczuć, że żywi sympatię tak do Lamii jak i całego jej sąsiedztwa. No i firmy jaką starały się zbudować i otworzyć.

- Sprawdzę grafik - saper udała zamyślenie, ale kijowo jej to wyszło. Tuliła się do Indianki czując jak myśli powoli odpływają i zostaje jedynie czyste, ciepłe szczęście. Uwielbiała ciemnooką diablicę, naprawdę bez niej życie w Sioux byłoby mniej barwne. Zresztą miały stworzyć gang…
- W poniedziałek wieczorem - szybko znalazła wolny termin - Będę też potrzebowała w przyszłym tygodniu drobnej pomocy. Nie mogę ci robić siary, siostra. Pomożesz mi ogarnąć motor, mówiłaś że znasz kogoś kto je sprzedaje. Fura jest, ale to cztery kółka. Motor to podstawa. Skórę już mam… nie mogę ci robić siary na mieście, nie?

- A motor! No tak motor! No jak mamy być w jednym gangu to bez motoru się nie da! I motory są sexy! A sexy foczki na sexy motorach są jeszcze bardziej sexy! - Di podchwyciła pomysł z kupnem motoru momentalnie i z miejsca zdobył on jej uznanie i serce. Aż pocałowała w policzek przytulającą się do niej kobietę a potem jeszcze raz w usta.

- A to ja pogadam z Madi na ten poniedziałek. Ale już teraz ci mówię, że będzie kozacko. W weekend we dwie zapinałyśmy jej Lanę no i naprawdę polecam. A ty i Eve przecież nie jesteście od niej gorsze. A. Chyba, że jutro Madi będzie? To można by z nią wtedy pogadać. Albo podjadę do niej do salonu i ją złapię. Może zapnę Lanę w pracy jak tak to zawsze zachwala? - motocyklistka mówiła luźno i wesoło, trochę niby żartem, trochę na poważnie. A jej dłonie równie leniwie przesuwały się po czerwonym materiale z przodu i z boku. Albo tam gdzie go nie było. Albo nawet wsunęły się między własne spodnie a tylne krągłości przytulającej się czarnulki.

- Jutro wieczorem ją przydybiemy, albo pojedziemy do niej obie - saper oparła ciężar ciała na jednej nodze, aby ułatwić zwiad Indiance - Wypindrze się aby siary nie było wieźć trefną foczkę przez miasto… i wszystko załatwimy. Będzie zajebiście - zgodziła się i przytaknęła, przymykając oczy. Słyszała muzykę, chrypiące głosy i nisko nastrojone gitary Ironów. Więc ich kolei grać… tylko ciężko się szło skupić na koncercie. Oj ciężko.


Właściwie nie do końca było pewne czy jest trochę przed czy po północy. Szczęśliwi czasu nie liczą. A wracający mini konwój przez ulice deszczowego miasta wydawał się być pełen szczęścia. Męskiego, kobiecego, punkowego, muzycznego. Wszyscy przemieszali się ze sobą. Ale rokowania Val z początku koncertu wydawały się w miarę trafne. Obie kapele grały swoje i cudze kawałki bawiąc swoją publiczność. Ta konkurencja i wyzwanie jakie doprowadziło do tego koncertu już zdawała się zanikać wczoraj na domówce u bękarcic i spółce. Wspólna robota przy rozwalaniu ściany dzisiaj w dzień jeszcze ich do siebie zbliżyły. A koncert był jakby wisienką na torcie. Pod koniec obie bandy zachowywały się jak starzy kompanii z bratnich narodów. I podobnie się razem pakowali do samochodów gdy publiczność opuszczała ten stary magazyn idąc do swoich czekających samochodów albo do domów. Śpiewali, darli ryja, chyba ktoś tam z kimś złapał się nawet za chabet. Ale raczej nie dotyczyło to samych muzyków i koncertu. Oni po kolei nosili puste już beczki do samochodów zwalniając wreszcie Val z obowiązków barmanki. Jeszcze tylko policzyła czy którejś nie brakuje i mogła wskoczyć do swojego ulubionego towarzystwa pod przewodem Lamii.

- Ja to nie będę długo zostawał. Jak jutro mam przyjść na robotę. Na kacu to ciężko się te kable kładzie a nie chcę byście potem mnie przeklinały. - Oli powiedział w półmroku jadącego vana zalewanego nocnym deszczem.

- My możemy zostać. Nam się nigdzie nie śpieszy. - Rambo dał znać jak to z czasem stoi on i Ray. Kuternoga mruknął coś na potwierdzenie a na koncercie nie oszczędzał swojego gardła jakby chciał wykorzystać darmowe piwo do oporu. I teraz był już troszkę niemrawy.

- Ojej ale to był koncert! Dawno się tak nie wybawiłam! Oni zawsze tak grają? - za to Larysa zdradzała młodość i witalność i radość z tak owocnego wieczoru.

- Pójdziemy sobie na pięterko. Tam mamy pokoje gościnne. Jest gdzie spać jak ktoś głodny to w barze serwujemy jeszcze jedzenie. Kto chce może zostać do rana. - Val powiodła spojrzeniem po tyle furgonetki przejmując rolę gospodyni.

W pewnej chwili złapała spojrzenie wyszczerzonej od ucha do ucha saper, siedzącej z blond fotograf na kolanach i jak gdyby nigdy nic, w najlepsze bawiącej się jej krótkimi włosami. Cała atmosfera wspólnej zabawy, muzyka subtelnie napieprzająca z głośników przez ostatnie parę godzin i takie nie do końca nieznane teksty piosenek darte do spółki z resztą kompanii sprawiły, że humor dziewczyna miała iście szampański. Śmiała się do otaczających ją ludzi, do nocnego nieba i samych muzyków, a potem do sufitu vana i wewnętrznej ferajny.
- Jasne i tak super że dałeś się wyrwać chociaż na trochę - klepnęła technika po udzie i zaraz zarechotała do kompanów ze szpitalnej sali numer trzy.
- Widzicie, te życie weterana ma masę plusów - pokazała im język i nawijała dalej, ogólnie patrząc na całą grupę - Zajebiście że daliście się porwać, ale to jeszcze nie koniec. Koncert za nami a teraz pora na afterek! - zakołysała trzymaną blondynką - My posiedzimy, ale za niedługo też musimy się wycofać na z góry upatrzone pozycje. Jutro środa! - dodała a na jej twarzy pojawiła się ekscytacja małej dziewczynki i dodała dwa słowa wtajemniczenia dla niewtajemniczonych, praktycznie śpiewając a nie mówiąc - Z samego rana lecimy do Tygryska zawieźć mu śniadanie i coś słodkiego żeby nam nie zmarniał w tych kamaszach, a że to solidnie odkarmiony misiak, to żre za trzech - zachichotała, kręcąc głową - Ale na parę drinów jeszcze zostaniemy, bez obaw, nie jesteśmy wam potrzebne. Sami się już zajebiście integrujecie i chyba nam wybaczycie że zawiniemy mandżur zrobimy wypad coby jeszcze się wyszykować, co nie? Zresztą przy następnym sobie odbijemy z nawiązką bo przecież jeszcze nas nie przenoszą!

Roześmiana i rozwrzeszczana hałastra wypadła z furgonetek przechodząc przez główne wejście “41”. Ironi solidarnie z Palantami przenosili też puste beczki po piwie jakie tak zawracały głowy najpierw Val a i pewnie Garry’emu. Było tych punkowców na tyle, że jak każdy wziął ze sobą taki baniaczek to właściwie wystarczyło. Za barem czekał na nich główny właściciel i barman tego lokalu. Najpierw podeszła do niego blond dredziara pewnie zdając mu relację i rozliczenie jak to poszło z tym browarem i beczkami. Rude Boy też podszedł ale raczej z nim barman gadał jak ze stałym klientem i kolegą. I nie miał nic przeciwko daniu noclegu komu by był potrzebny.

- To szama niedługo będzie. To poczekacie tutaj czy mam wam przynieść na górę? - zapytała Val głównie muzyków bo okazało się, że to darcie mordy na trzy akordy nie tylko wysusza gardła ale i opróżnia żołądki. Panowie solidnie zgłodnieli ale aby to naprawić byli w dobrym miejscu.

- To nie zostaniecie z nami na noc? - Larysa zapytała chętnie siadając na jednym ze stołków przy bramie. Patrzyła na Lamię i pozostałą dwójkę dziewczyn Krótkiego.

- Ja to nie będę szedł na górę. Dzięki za dzień i wieczór. Ale zaraz będę się zbierał. I tak się pewnie będziemy widzieć jutro. Aha a tam w ogóle ktoś będzie aby nam otworzyć? Bo głupio by było jakbyśmy pod drzwiami stali jak mośki jak macie gdzieś tam jechać. - Oli wyglądał na uśmiechniętego i zadowolonego a do tego w miarę trzeźwego. I sądząc z tego co mówił to nawet zachował trzeźwość umysłu i chyba na poważnie traktował swoje zobowiązania i zaliczkę jaką dziś mu Lamia wypłaciła.

- A my to moszemy sostać, dla nas to nie ma szadnego problemu. - Roy już za to wyglądał na mocno wstawionego, chwiał się jak siedział obok koleżanki z Domu i chyba nie do końca ogarniał co się dzieje dookoła niego dalej niż parę kroków ale dzielnie próbował uczestniczyć w dyskusji.

- Ty to chlorze zaraz pójdziesz lulu jak na grzecznego chłopca przystało. - mruknął rozbawiony Rambo klepiąc go w ramię. Z nich dwóch rzeczywiście wyglądał, że koncert niewiele uszczuplił jego siły i ochotę na dalszą zabawę.

- Dawaj Oli, rozchodniak musi być obowiązkowy! - Mazzi złapała technika pod ramię i nie wydawała się na chętną do ustępstw. - Jedna kolejka na rozchodne, a potem cię grzecznie puścimy, pocałujemy na dobranoc i się widzimy rano. Nie martw się, umówimy się na dziewiątą to będzie git. My zdążymy wrócić, wy przespać i zaczniemy dzień jako szczęśliwi, wypoczęci ludzie - puściła oko chłopakom ze szpitala - Nie ma odpadania chłopaki. Musicie potrenować jak mamy was zabierać na balety w Honolulu… właśnie! Dawać wódkę i na górę! - zakończyła śmiechem.

- No skoro tak stawiasz sprawę… - serwisant z Domu Weterana wydawał się być rozbrojony i rozbawiony taką propozycją. Wypili jeszcze ostatnią kolejkę na parterze nim się uściskali, pożegnali i pomachali na do widzenia. Dziewczyny też wydawały się miło go kojarzyć bo większość się z nim pościskała. A nawet Jamie i Kara widząc, zachowanie koleżanek to mu chociaż pomachały chociaż do ściskania się z mężczyzną nawet nie podchodziły.

- To zawijamy na górę! Brygada Anarchii za mną! - wydarł się Rude Boy przejmując inicjatywę i rolę lidera stada. Co spotkało się z wesołymi okrzykami i cała czereda ruszyła najpierw na zaplecze a potem na pokoje które już chociaż Lamia kojarzyła z wcześniejszej wizyty. Ale teraz wylądowali w większym pomieszczeniu co wyglądało jak mniejsza wersja na dole. Też był bar chociaż znacznie mniejszy, trochę sof i foteli wiec trochę jak jakiś pokój dla VIP-ów. Męsko - damska mieszanina w skórzanych kurtkach, bieliźnie, obrożach, szpilkach i glanach obsiadła co się tylko dało. Val jeszcze nie było bo miała przyjść z dołu z zamówioną kolacją ale tutaj już były i drinki, i butelki, i browary to już można było zaczynać bal.

Różniło się od ostatnich baletów w Honolulu jak dzień różnił się od nocy. Tam blichtr, przepych i prestiż podbijały oczy… a tutaj było tak domowo. Normalnie, swojsko, codziennie… a jednocześnie wyjątkowo. Jakby Mazzi trafiła na imprezę rodzinną, gdzie rodzinkę serio się lubi, a nie toleruje przez zgrzyt zębów. Tu nie spinała się jak w weekendowe przyjęcia. Niczego nie pilnowała, nie układała planów i nie obserwowała czujnie czy każdy dobrze się bawi. Teraz sama była gościem pośrodku praktycznie domówki.
- To co, za naszych utalentowanych chłopaków ze srogimi instrumentami - powiedziała głośno, łapiąc za butlę wina marki wino i rocznik środa. Uniosła ją do góry w toaście i dodała z niewinnym uśmieszkiem - I… no dobra, za tego palanta też.

- Ta je! Za naszego idola! - krzyknęła Diane podchwytując toast a wraz z nimi rozweseliła się cała banda. Tak bez liczenia i na oko to na kilka wozów uzbierało się tu ze dwa tuziny fanów i fanek lokalnego punk rocka i ich gości. Teraz jak członkowie obu zespołów już nie musieli grać koncertu mogli się zająć sobą nawzajem oraz tymi wszystkimi sympatycznymi kociakami jakie ich otaczały. Więc od serca wznieśli toast i poszła pierwsza kolejka na piętrze.

- To za spotkanie! I afterparty! I za najlepszy zespół rockowy jaki dziś zagrał w tym mieście! - Rude Boy zrewanżował się toastem jakby wcale na opinii najlepszych, punkowych wymiataczy mu nie zależało. A tym zdobył sobie chyba uznanie Ironów którzy wciąż chyba byli trochę zaskoczeni, że chłopaki z “The Palantas” okazali się tacy znośni, gościnni i życzliwi. Zwłaszcza, że jeszcze w poniedziałek to się zanosiło przy pierwszym spotkaniu, że prędzej sobie dadzą po zębach niż będą wspólnie pić i gościć wspólne fanki. Wkrótce na górę wróciła Val niosąc pierwszą porcję gorącej kolacji i prosząc dziewczyny aby pomogły jej tutaj wnieść resztę.

Przy drzwiach zaraz zaroiło się od wesołego, stukającego obcasami tłumku, który w try miga poprzejmował talerze i wniósł do sali, z szerokimi uśmiechami wręczając rozwalonym po pańsku muzykom.
- To co, kiedy robicie repete? - Lamia spytała lidera Ironów, siadając mu na kolanach i podstawiła pod nos talerz, do ręki wciskając widelec - A w ogóle ile zostajecie?

- No w sumie to może w weekend jeszcze damy jakiś koncert… - Iron na chwilę zagapił się na te dwa cuda wystające spod czerwonego materiału sukienki jakie teraz miał wystawione do wglądu. Ale spojrzał w końcu na lidera tubylczego zespołu.

- Pewnie. Można coś zrobić. Nawet tutaj. Albo w starym kinie. - największy palant w mieście zgodził się bez oporu i okrasił to przyjemnym uśmiechem. Sam też był adorowany przez Di i Eve. Val zaś wreszcie miała okazję aby spocząć więc dziwnym trafem spoczęła koło Larysy.

- No to zrobimy! A gdzie to już zostawiam tobie. Jak coś trzeba będzie pomóc to pogadamy. Właściwie mogę pójść z tobą. - brodacz wyglądający raczej jak rockmen jakiegoś metalowego zespołu roześmiał się słysząc takie wieści.

- No ale widzisz ślicznotko za długo nie możemy tu zostać. Po weekendzie będziemy wracać do siebie. Ale chyba rozumiesz, że jesteś zawsze mile widziana. Załatwię ci wejściówki i miejsce w pierwszym rzędzie. My jesteśmy po sąsiedzku. W Sioux City. - powiedział gładząc z przyjemnością ramiona i uda siedzącej mu na kolanach czarnulki. A ta kojarzyła, że to faktycznie niedaleko. Jak się miało samochód to było może ze trzy godziny jazdy na południe.

Adorowana bękarcica zaśmiała się, rzucając wdzięczne spojrzenie rockmanowi i równie wdzięcznie objęła go ramionami za szyję. Sioux City… tam jeszcze nie miała znajomości. Chyba do tej chwili właśnie.
- Jasne, jak tylko mnie tam zawieje to wpadnę wam popiszczeć pod sceną i powzdychać. A jak znów będziecie w mieście to nie zapomnijcie się odezwać. Inaczej z kociakami bardzo nam połamiecie serduszka - obiecała, przytulając się do mężczyzny, aby w pewnej chwili nagle wstać. Z tajemniczym uśmiechem popatrzyła na towarzystwo.
- Zapomniałam czegoś z dołu, zaraz wrócę - posłała muzykom buziaka i szybkim krokiem ruszyła do wyjścia na korytarz.

- Mam iść z tobą? - zapytała Eve jakby też nie była pewna co oznacza to nagłe powstanie jej dziewczyny. Reszta też się trochę zdziwiła ale Wilma szybko opanowała sytuację.

- Dajcie dziewczynie trochę prywatności. Normalnie przypudrować sobie noska w spokoju nie można. - powiedziała niby fukając na towarzystwo ale podziałało na tyle, że panowie i panie przestali dociekać co tak nagle pogoniło ich panią reżyser i jeszcze tylko pani fotograf w obroży posłała jej pytające spojrzenie.

Jak Lamia opuszczała pokój dla gości to do jej pleców docierały wesołe rozmowy i perzkomarzania się. Potem to ucichło jak zamknęła drzwi i znalazła się na korytarzu, schodach i znów w sali głównej. Tu z kolei Garry posłał jej pytające spojrzenie nie wiedząc co ją ponownie sprowadza na ten poziom.

Ulewa i zimnica na zewnątrz oraz dość późna pora sprawiły, że z jednej strony miała ułatwione zadanie bo gości było znacznie mniej. Ledwo tu czy tam ktoś siedział. Więc miała mniejszą populację do przeczesania. Z drugiej no właśnie populacja była mniejsza więc szanse na coś ciekawego były proporcjonalnie mniejsze. Ale prawie od razu dostrzegła coś obiecującego.


Przy barze siedziała młoda dziewczyna w bejsbolówce i wojskowej kurtce. Ale nie wyglądała ani na wojaka ani na fankę punk rocka. Miała jednak nietypową urodę wskazującą na jakichś Indiańskich albo Azjatyckich przodków. I spotkały się spojrzeniem. W końcu w okolicy baru czarnowłosa kobieta w czerwieni i na szpilkach wychodząca z zaplecza była trudna do przegapienia.

Sierżant puściła barmanowi uspokajające oczko i w przeszkleniu za barem poprawiła włosy, a potem kołysząc biodrami ruszyła prosto do dziewczyny której pewnie patrzyła w oczy. Przepłynęła przez salę, stukając obcasami i jakby nie działo się nic wyjątkowego, zakotwiczyła tuż obok celu, opierając się o kontuar łokciem. Zmierzyła obcą spojrzeniem a na jej twarzy pojawił się wyraz czystego, głębokiego zadowolenia.
- Nie wiem na kogo czekasz, ale to chyba byłam ja. Mówią mi Lamia. Nie ścigają cię przypadkiem żelazne łby, albo lokalni stróże prawa? Takie piękno powinno być nielegalne, ale nie bój się - wymruczała niskim głosem, ujmując jej dłoń i podnosząc aby ucałować wierzch - Jestem gotowa zedrzeć ostatnie pończochy, byle dalej się nim cieszyć… nie tylko oczy. To co, uratujesz mój dzień i serce, mówiąc jak ci na imię i z obrazu którego antycznego mistrza uciekłaś?

- Colette. Ale wszyscy mi mówią Cole. - dziewczyna widziała jak Lamia idzie prosto na nią i chyba ją to zaintrygowało. Ale jak się przysiadła i odezwała to brunetka w białej czapce przez chwilę nie wiedziała co powiedzieć. Otworzyła usta raz i drugi ale nic z nich się nie wydobyło. Roześmiała się przez chwilę trochę nerwowo jakby to miało zamaskować zakłopotanie. I patrzyła z zafascynowaniem jak ta kobieta w szpilkach i czerwieni z głębokim dekoltem unosi jej dłoń do ust składając na niej pocałunek. Ale wreszcie wybąkała swoje imię nieco zawstydzonym i zakłopotanym tonem. A mimo to Lamia odniosła wrażenie, że ta nowa jeszcze nieznajoma jest pod wrażeniem takiej serii komplementów pod swoim adresem.

- Emm… Ty mnie podrywasz? - zapytała z mieszaniną niedowierzania i fascynacji. Pewnie gdyby zamiast Lamii był jakiś mężczyzna i tak się zachowywał jak ona to byłoby to klarowniejsze. Ale to, że robi to tak elegancka kobieta musiało Cole zbić z pantałyku.

- Podrywam? Nie wypada podrywać takiej perełki - Mazzi zmarszczyła brwi w udawanym zdziwieniu i zaraz dodała z czarującym uśmiechem, nachylając się do przodu i położyła dłoń na jej dłoni - Takie perły się adoruje. Masz piękny uśmiech, wiesz? Za każdym razem, gdy się do kogoś uśmiechasz, jest to akt miłości, prezent dla tej osoby, piękna rzecz. Dziękuję ci za ten prezent. Pozwolisz się mnie, puchowi marnemu, zrewanżować choć w promilu i zaprosić na drinka? Mamy tu z przyjaciółmi w sali na górze małe przyjęcie… miałam… - udała smutek i zagubienie - Miałam po coś zejść, ale z wrażenia kompletnie zapomniałam, ale to nie szkodzi. - zacisnęła dłoń na jej dłoni - Tak jest o wiele… przyjemniej.

- No tak, widziałam jak wchodziliście i poszliście gdzieś na zaplecze. - Cole pokiwała głową w bejsbolówce i spojrzała gdzieś w kierunku z jakiego przyszła jej nowa znajoma. Wciąż wydawała się być pod wrażeniem tego co ona mówiła. Patrzyła na twarz Lamii, na jej dłoń lądującą na jej dłoni i jakoś jej nie cofnęła.

- Noo… - zamrugała oczami i rozejrzała się po raczej pustej niż pełnej sali jakby to wszystko działo się dla niej za szybko i potrzebowała trochę czasu aby się zdecydować.

- No dobrze. Ale ja nie mam zbyt wielu doświadczeń z kobietami. - powiedziała cicho ale wstała ze swojego stołka i ruszyła za Lamią. Nie zdążyły obejść jeszcze baru wracając do drzwi prowadzących na zaplecze a potem na górę gdy otworzyły się wejściowe drzwi i weszły przez nie jakieś dwie, młode kobiety. Obie w skórzanych kurtkach i trochę pasowały do fanek jakie mogły być na niedawno zakończonym koncercie. Weszły szybko rozglądając się jeszcze szybciej dookoła. Ale znów niewielka populacja gości pozwoliła tak samo jak niedawno Lamii na szybką ocenę sytuacji. Jedna z nich klepnęła drugą w ramie i wskazała wzrokiem właśnie w kierunku Lamii i Colette. Wtedy obie podeszły do nich bez wahania.

- Cześć. Ty chyba byłaś na koncercie co? Na “Palantas” i “Ironach”? Nie wiesz gdzie oni są? Bo mieli być tutaj no ale nam furę zalało i kućwa dopiero teraz mogłyśmy przyjechać. - westchnęła rozżalona kasztanka z narysowanymi, czarnymi sznytami wokół ust. Druga z kolczykiem w nosie i dolnej wardze pokiwała głową potwierdzając słowa koleżanki.

Saper obejrzała dwie dziewczyny uważnie, obejmując opiekuńczo Cole aby się nie poczuła samotna i zagubiona w jesiennym zimnie.
- Spójrz jaki ten świat mały - westchnęła z nostalgią, a potem pocałowała nową zdobycz w policzek, nim nie odezwała się do parki gangerek - Siedzimy na górze, ale to impreza zamknięta, tylko dla fanów i przyjaciół… chociaż wy mi wyglądacie na oddane fanki. Wyglądają, prawda Perełko? - rzuciła pytanie trzymanej brunetce i udała że się zastanawia, a następnie wyciągnęła zapraszająco drugie ramię w stronę tamtych - Zobaczę co da się zrobić, chodźcie z nami. Ta perełka to Cole, ja jestem Lamia… a wy kochane? Jakie są imiona w zestawie do tych uroczych buziek?

- No jacha, my jesteśmy fankami! Byłyśmy na koncercie! Tylko nam furę zalało to nie zdążyłyśmy od razu tutaj! - ta z meksykańskimi ustami przejęła się chyba, że Lamia chce ją spławić bo mówiła żarliwie chcąc ją przekonać do swoich intencji i tego, że jest fanką obu zespołów.

- No! Rose ma rację. No i ona jest Rose a ja jestem Zoe. I cześć dziewczyny. - ta z podgoloną jedna strony głowy też chyba się zestresowała, że może je ominąć spotkanie na afterparty z ulubionymi zespołami bo też wydawała się trochę rozkojarzona. Cole zaś dała się pocałować w policzek kobiecie w czerwieni ale wyraźnie oddała jej pałeczkę w tej dyskusji z dwiema nowymi na sali.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline