Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-09-2021, 14:57   #10
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Aniołek wyrwał sobie szkło z policzka, a jego ranę rozświetliły srebrzyste blaski. Jak widać on sam był najbardziej kompetentną osobą do zajęcia się samym sobą.
- Nic mi nie jest, Kopaczka - rzucił do Ali wypluwając krew z ust. - Trzymajmy się planu Emmy. Tylko trzeba do niego dopiąć Szkotów.

- Dokładnie - Nie mogłam się z nim bardziej zgodzić. Ja tutaj się uzewnętrzniałam przygotowując cały plan a Alicja postanowiła mi go zmienić w piętnaście sekund.
- Nie panikuj Ala. - Powiedziałam do niej. - Freddie i Manda muszą nam pomóc osłabić demona. A ty i Leo ze Szkotami zabierzcie się za odseparowanie dzieciaków od demona i zdejmijcie pomagierów skurwysyna. Ja lecę.
Po tych słowach włożyłam maskę zakrywającą mi dół twarzy tak, że widać było tylko błyskające zielenią oczy i ruszyłam do drzwi budynku.

Przeszłam przez zasypany odłamkami szkła, oświetlony na czerwono teren przy gmachu sierocińca. Solidne drzwi odcinające budynek od ulicy leżały teraz kilka kroków od wejścia, wyrwane nie tylko z zawiasami, ale też z kawałkami muru od środka. Co u licha ciężkiego tak pizgnęło w środku? No dobra, wiedziałam, że demon, ale po co?
Zaraz za wejściem ujrzałam szeroki hol. Na podłodze ułożonej z wielkich kamiennych płyt walały się śmieci: pozrzucane ze ścian obrazy, poniszczone ozdoby, kawałki szkła. Tym, co rzucało się w oczy był wielki krzyż, którego mocowania puściły i wisiał nad holem do góry nogami. Och, jakie to aż nazbyt oczywiste. Wnętrze budynku wypełniał dziwny opar, kłębiący się przy każdym kroku, czerwony, niczym rozpylona krew. Wyczucie Całunu wariowało. To wydawało się absurdalne, ale poczułam się tak, jakbym zanurzyła się jednocześnie w lodowatą toń morza północnego i gorącą do przesady wodę w wannie z domieszką soku z ostrych papryczek. Jednocześnie czułam zimno, gorąco i pieczenie na całym niemal ciele.
Gdzieś, z głębi gmachu, usłyszałam zgłuszony, paniczny krzyk.

Zatrzymałam się na chwilę próbując uspokoić bijące mocno serce, poza tym wiedziałam, że powinnam dać możliwość działania Egzekutorom, gdyby natrafili tutaj na opór większej ilości Fenomenów, no i ewentualnych ludzkich współpracowników tego czegoś, co właśnie nawiedziło sierociniec. Nie zamierzałam też jednak ociągać się zbyt długo, więc po tej krótkiej chwili ruszyłam w kierunku, który wydawał mi się epicentrum tutejszej emanacji, po drodze wręcz odruchowo otulając się ukrywaniem Fantoma.

Kopaczka także ruszyła do przodu, także zapewne otoczona mocą znikania. Obok niej, z mieczem w dłoni o ostrzu skutym naprzemiennie żelazem, stalą i pokrytym runami szedł Gładzik. Oboje rozglądali się czujnie, jakby w każdej chwili spodziewali się ataku, co nie było właściwie aż tak nieprawdopodobne. Oboje milczeli, ale też żadne z nich nie okazywało wahania ani strachu. Działali już ze sobą w terenie i wiedzieli, co każde potrafi.
- Ruch w bocznym korytarzu - szepnął Leo wskazując lewą odnogę.
- I na schodach - Kopaczka rzuciła wzrokiem na szerokie schody, które z holu prowadziły sporą klatką schodową na kolejne piętra.
Też zauważyłam poruszenie. Tam, gdzie hol przechodził w szeroki, zadymiony krwistym oparem korytarz, mgła i dym zatańczyły, zawirowały jakby coś nimi poruszyło. Najwyraźniej cały budynek pełen był czegoś lub kogoś. Krzyk, który wcześniej słyszałam, chyba gdzieś z góry, teraz ucichł.

Emanacja, którą tutaj wyczuwałam rozlewała się dookoła, ale wiedziałam, że ogniskowała się gdzieś na pierwszym piętrze. Czy to było dziwne, że się tak rozproszyła? Jeśli to byłby demon to powinien emanować silnie z jednego miejsca. No chyba, że jeszcze się scalał albo zasiedlił kilka istot dokonując rozproszonego opętania.
Ja z kolei nie chciałam rozproszyć swojego fantomowego ukrywania, więc wskazałam najpierw na siebie palcem, a potem na schody dając innym do zrozumienia, że zamierzałam wejść na piętro. Chciałam sprawdzić źródło krzyku i lepiej dostroić się do tej dziwnej, rozproszonej emanacji, którą wyczuwałam, żeby ją zdefiniować.
Ala kiwnęła głową. Dała znak ręką Gładzikowi, który ruszył za mną w stronę schodów. Na tyle daleko, by nie przeszkadzać mi w "fantomieniu", ale zarazem na tyle blisko, by pomóc w razie zagrożenia. Sama Ala ze Szkotami dalej poprowadziła rekonesans parteru.
Byłam już w połowie wejścia na pierwsze piętro, gdy opar nade mną się poruszył i ujrzałam słabo emanującego Całunem Fenomena. To była dziewczynka. Ubrana w ciemną koszulkę, której część zniknęła odsłaniając kości klatki piersiowej.
.
https://m.media-amazon.com/images/I/..._AC_UX569_.jpg

Mimo ogólnego wrażenia potężnych obrażeń, jakie otrzymało jej ciało poruszała się nadzwyczaj cicho, niemal bezszelestnie a do tego bardzo zwinnie. Bardziej jak polujący drapieżnik, a nie zombie, za które początkowo wzięłam to dziecko. Dziewczynka stanęła na szczycie schodów, przy wejściu na pierwsze piętro, niczym upiorny, nieszczęśliwy strażnik. Byłam pewna, że nie rejestruje mnie swoimi nadnaturalnymi mocami.
Cholera jasna, dzieciaki które mieliśmy ocalić nagle stanęły po drugiej stronie barykady dołączając do przeciwnika. Nie zrobiły tego jednak same.
Szybko cofnęłam się w stronę podążającego za mną Egzekutora. Wskazałam mu ręką dziewczynkę i pokręciłam przecząco głową. Mogłam mieć tylko nadzieję, że Leo mnie zrozumiał i nie wyrządzi Fenomenowi zbyt wielkiej szkody. Nie wydawało mi się żeby istniała jeszcze szansa na ocalenie tego dziecka, ale nie chciałam żeby mała doświadczyła dodatkowych cierpień. Potem ponownie ruszyłam w stronę schodów i zaczęłam wchodzić na piętro, tak żeby minąć małą i znaleźć źródło mocy, która przemieniła dziewczynkę w to coś.

Ja minęłam dziewczynkę bez problemu, po prostu powoli stawiając stopy na kamiennych stopniach. Dziecko nie ruszyło się nawet wtedy, kiedy przeszłam tuż obok niego. Gładzik stanął w odpowiedniej odległości, pochylony, ukryty za wysokimi, kamiennymi poręczami na schodach. Czekał, aż znajdę się bezpiecznie za Fenomenem. Gdy już to zrobiłam, w mgnieniu oka znalazł się przy martwej dziewczynie, chwycił ją za gardło, walnął o ziemię, przerzucając na brzuch i spinając ręce z tyłu specjalną, solidną taśmą pokrytą znakami okultystycznymi. To były solidne znaki spętania. Sama przy nich pracowałam. Potworek zdążył szarpnąć się tylko raz i znieruchomiał.
I wtedy to poczułam.
Poruszenie Całunu. Jakby ktoś trącił pajęczynę. Atak na odmienione dziecko był jak włączenie cichego alarmu. Cokolwiek siedziało w sierocińcu, jeżeli wcześniej o nas nie wiedziało, teraz uległo to zmianie.
Z gmachu z piętra, na którym stałam, z drugiej kondygnacji i z parteru usłyszałam dziwaczne dźwięki. Niczym gdakanie jakiś ptaków, czy skrzeki drapieżników. Znałam te odgłosy. To było Pomioty nazywane Szponiakami. Demony, które zasiedlały ciała martwych lub żywych tworząc z nich konstrukty posłuszne swojej woli. Często były to konstrukty służące czemuś silniejszemu, mroczniejszemu. Sądząc po odgłosach mieliśmy do czynienia przynajmniej z dwoma tuzinami tych kreatur, rozproszonymi po całym sierocińcu.

Dla mnie nadal priorytetem było znalezienie tego czegoś, co zamieniło dzieci w Szponiaki. Wiedziałam, że Ala z pozostałymi w końcu narobią tyle szumu, iż zostaną dostrzeżeni, ale o to właśnie chodziło. Mieli odciągnąć uwagę ode mnie, żeby mogła odnaleźć i potencjalnie zlikwidować główne zło w sierocińcu. Pokazałam Leo na migi żeby dołączył do Alicji. W grupie mieli większą szansę a mnie teraz by tylko przeszkadzał. Poza tym nie wyglądało na to, aby mogli mi tutaj zagrozić zwykli ludzie, więc ochrona Egzekutora była raczej zbędna. Ruszyłam na pierwsze piętro próbując wyczuć głównego złego odpowiedzialnego za to całe zamieszanie.
Mgła w korytarzu zafalowała i wystrzeliły z niej postacie Szponiaków. Pochylone i szybkie, ledwo nadążałam za nimi wzrokiem. Dziewczynki-demony dobiegały do schodów i albo zbiegały z nich w pędzie, albo przeskakiwały przez balustradę lądując na dole, pomiędzy ludźmi z Towarzystwa i Bastionu. Jedna o mało nie zepchnęła mnie ze schodów, skacząc w stronę Gładzika, który hyperadreanlionwym ruchem rzucił się w bok, jednocześnie chlastając szerokim mieczem potwora, w którego zmienia się rudowłosa nastolatka. Inna ofiara demonicznej emanacji o mało nie wpadła na mnie na korytarzu, lecz w ostatniej chwili odskoczyłam pod ścianę. Na szczęście nawet ten szybki ruch nie przerwał mi koncentracji Fantoma i Szponiak poleciał dalej.
Z dołu dobiegły mnie krzyki i dźwięki walki, naprawdę obrzydliwe odgłosy przecinanego mięsa i łamanych kości.
Korytarz z którego wyczuwałam najsilniejszą emanację był czysty, chociaż opar wypełniał go gęsto, jak potłuczone szkło. Wiatr wpychał strugi deszczu do środka tworząc połyskliwe, czerwone kałuże.
- Wiem, że tutaj jesteś myszzzzko – gdzieś tam kawałek dalej, za zakrętem usłyszałam sykliwy głos, słyszalny nawet pomimo odgłosów walki na dole.
Emanująca od tego czegoś aura była potężna, gęsta i zła. Tylko kilka razy w życiu czułam podobnie silne zawirowania Całunu. W jakiś dziwny, intuicyjny sposób, wiedziałam, kto tak emanował. Moje nemezis. Markiz Piekieł. Andrealfus.

Zaraz, zaraz. Ta mroczna, osobliwa atmosfera nie mogła wpłynąć na mnie aż tak porażająco żebym nie dopatrzyła się kilku zasadniczych niezgodności. Dopadły mnie naprawdę poważne wątpliwości.

Ta cała sytuacja w sierocińcu była strasznie dziwna, bo zupełnie nie przypominała ataku na mnie sprzed dwunastu lat i nawet nie przypominała mojego “proroczego” snu. O co chodziło? Co się u licha działo, że to wszystko nie wyglądało tak jak powinno?

Postanowiłam nie polegać tylko i wyłącznie na własnej intuicji, a dodatkowo wspomóc się jeszcze mocą Zmysłu Śmierci.
Świadome Wyczucie pozwoliło mi lepiej "posmakować" tej zimnej, mrocznej aury. Pomyliłam się. To nie był Andrealfus. Uczucie było dominujące, straszne i przytłaczające, ale zdecydowanie inne. Koncentrowało się w jednym miejscu, gdzieś za zakrętem, ale jednocześnie obecne było wszędzie wokół: w ożywionych dziewczynach, w ścianach, w podłodze. Rozlewało się wokół niczym smród zgniłego sera lub zwłok. To był na pewno jakiś demon. O tym byłam absolutnie przekonana. I to nie byle jaki demon. Dorównywał mocą mojemu nemezis, stąd ta pomyłka.
To odkrycie mnie zaskoczyło. Czyżby O’Hara się pomylił? A co z moim własnym niby proroczym snem? Jednak nie miałam czasu na roztrząsanie tego faktu. To nadal był demon, do tego silny i niebezpieczny demon. I użył tych samych słów, które pojawiły się w moim śnie. Zapewne nie mówił do mnie tylko groził jakiejś dziewczynce. Nie zamierzałam niepotrzebnie zwlekać. Ruszyłam tam, skąd doszedł mnie ten sykliwy głos i gdzie za zakrętem koncentrowała się demoniczna moc.

Zrobiłam kilka kroków, mijając jeszcze dwie dziewczyny - demony, gdy Całun znów zafalował i jego posmak oraz jego energia zmieniła się, jak woda przez którą przepływał właśnie jakiś obiekt poruszający jej strukturą. Teraz Całun znów emanował tą energią, która tak bardzo przypomniała Anderfajfusa, że aż byłam pewna, że mam do czynienia właśnie z nim. To było cholernie dziwne. Całun zmieniał się, odkształcał, jak w kalejdoskopie. Jakby co chwila w sierocińcu pojawiał się nowy demon, a wcześniejszy znikał. Pierwszy raz w swojej karierze spotkałam się z czymś takim, nie przypominałam też sobie, abym o czymś takim czytała lub słyszała od kogoś innego. Coś było cholernie, cholernie nie tak z tą całą sytuacją.
Nie rozumiałam co się tutaj działo, a bardzo nie lubiłam czegoś nie wiedzieć bądź nie rozumieć. Pozostała mi za to jeszcze jedna moc do sprawdzenia. Moc Tarczy. Możliwe, że to obecna tutaj moc zakłócała moje postrzeganie i sugerowała mi coś, co nie istniało. Przekradając się dalej w stronę właściciela sykliwego głosu skupiłam się na aktywnym użyciu zdolności opierania się cudzej mocy. Otoczyłam się niewidzialną i niewyczuwalną energią mistyczną, której celem było oparcie się ewentualnym mocom. Niczym w kokonie lub magicznym skafandrze mogłam iść dalej, bez obawy, że ktoś zrobi z mojego umysłu papkę lub zawładnie moim ciałem. Skupiłam się, odczuwając już lekkie zmęczenie ze względu na wszystkie zdolności, których zmuszona byłam używać, na "odczytach" Całunu, ale nic się tutaj nie zmieniło. Szum Duchowy falował tak samo, jak krwistoczerwony, świetlisty opar. Nadal wyczuwałam markiza piekieł przed sobą, i byłam gotowa założyć się o swoje mieszkanie lub moje najskrytsze tajemnice, że to Andrealfus. Ale zdążyłam przejść może kilka kroków, gdy Całun znów zafalował i emanacja zmieniła się w inną, podobną, lecz wyczuwalnie odmienną.

Przyspieszyłam kroku nadal jednak używając mocy ukrywania się, aby dotrzeć na miejsce jak najszybciej zanim chaotyczne odczyty namieszają mi jeszcze bardziej w głowie.
Szłam szlakiem krwi i szlakiem zniszczeń. Widziałam spękane ściany, ociekające czerwienią jeszcze świeżej krwi. Widziałam odciski rozmazanych dłoni, gdy jakaś nieszczęsna dusza uciekała w popłochu przed nieuchronnym losem. Czułam intruza dwa pokoje dalej. Widziałam jego cień: długi, wychudzony i do tego rogaty. Znajdował jakieś piętnaście kroków ode mnie.
- A powinnaś! - Usłyszałam jego sykliwy, nienawistny, tryumfujący głos.
A po nim przerażony wrzask bez wątpienia dziewczęcy.
Całun znów zafalował, wybrzuszył się, zmienił natężenie, siłę i "posmak". Tym razem na ten, który wyczuwałam przed Andrealfusem, też silny ale inny.

Teraz albo nigdy – pomyślałam sobie. Demon był zajęty ofiarą, więc miałam szansę zajść go od tyłu. I to właśnie zamierzałam zrobić.
Zobaczyłam plecy demona. Chude, z wystającymi kręgami i wyrostkami kostnymi przebijającymi czarnoczerwoną skórę. Do tego wystające żebra i barki, na których, niczym na skorupie kasztana, widać było ostre i zakrzywione kolce. Skóra na plecach demoniszcza napinała się i ujrzałam demoniczne twarze przebijające się od wnętrza demona, napierające na gumiastą tkankę, wykrzywiające się oblicza w parodii wściekłych uśmiechów psychopatycznych morderców. Niczym maski szaleńców sprzedawane na święto zmarłych.

Oddychałam powoli żeby się uspokoić i nie zdradzić swojej obecności nieopatrznym dźwiękiem wynikłym z mojego zdenerwowania. Prawą dłonią dobyłam specjalnego szklanego sztyletu, który został wypełniony rtęcią. Sztylet był przygotowany do jednorazowego użytku przeciwko demonicznym bytom. Przez oczywiste skojarzenie nazywaliśmy go „termometrem” pomimo tego, że bardziej przypominał kaniulę, ale bez otworu na końcu. W drugą rękę ujęłam zwykłe posrebrzane ostrze. Zakradłam się tuż za plecy potwora. Najpierw wyprowadziłam precyzyjny cios prawą ręką celując w miękkie ciało pod żebrami, a potem drugim ostrzem niemal natychmiast cięłam go w szyję.
Oba ostrza weszły gładko. Na moje ręce trysnęła posoka, gorąca i żrąca niczym kwas. W jednej chwili przepaliła rękawiczki i skórę pod nimi, powodując potworny ból. Podobnego bólu doświadczyłam, gdy kiedyś zraniłam chimerę. Wtedy to było tak jakbym włożyła dłonie w ciekły azot, a teraz w jakiś żrący kwas. Demon zadygotał, a przez jego ciało przepłynęła dziwna fala. Skóra błyskawicznie odkształciła się i teraz tam, gdzie były plecy potwora, znajdowała się klatka piersiowa. Jakby w jedną chwilę demon zamienił tył z przodem i przód z tyłem. Spojrzały na mnie jego oczy, a właściwie grona oczu, niczym u pająka. W rogatym łbie otworzyła się zębata paszcza, na szerokość tak sporą, że byłby zdolny pochwycić głowę człowieka i odgryźć ją jednym kłapnięciem szczęk. Poczułam smród bijący z paszczy, odór gnijącego mięcha, starej krwi, nadpsutych zębów i czegoś mięsiście smrodliwego. Szponiasta łapa chwyciła mnie za szyję unosząc nad ziemię, bliżej tej ohydnej rozwartej gęby.
Demon był wściekły, silny i potężny. Zadane rany zabolały go, ale nawet rtęciowy sztylet nie był w stanie pozbawić go istnienia lub powłoki jednym uderzeniem, nawet tak precyzyjnym, jak to, które zadałam.
Czułam jego paluchy zaciskające się na mojej szyi i zamachałam nogami uniesiona dobrą stopę nad podłogę. Teraz kiedy stanęłam, a właściwie zawisłam z nim twarzą w pysk potrafiłam go nazwać. To był Ammemet, pierdzielony pożeracz dusz. Te twarze, które kotłowały się w jego wnętrzu to były pomniejsze Pomioty uwięzione w jego wnętrzu jak w jakiejś klatce. Część z nich musiał wypuścić i zasiedliły one dzieciaki z sierocińca.

- Odgryzzzzzę ci głooowę, a potem pożrrrrrę mięssssso z twoich kośśśści, pogrrrrruchotam je i wyssam ssssszpik! - zasyczała bestia wpatrując się we mnie pajęczymi ślepiami i wysuwając długi, ozdobiony kłami jęzor w kolorze spleśniałej kiełbasy.

Dłonie paliły mnie żywym ogniem, a łapsko demona pozbawiło mnie możliwości oddychania, mowy czy krzyku. Miałam wrażenie, że kręgi szyjne zaraz puszczą i zostanę sparaliżowana od szyi w dół. No cóż mój ewentualny plan B czyli użycie mojego krzyku zatem odpadał. Wszystkie moje opcje skurczyły się niemożebnie. Użycie jakiejkolwiek mocy Fantoma nic by mi nie dało. Majtanie nogami też na niewiele się zdało. Musiałabym chyba pozbawić się głowy żeby się uwolnić, co za chwilę miało szansę się wydarzyć. Moim jedynym ratunkiem był posrebrzany sztylet, który po ugodzeniu demona wyrwałam z jego cielska i jakimś cudem nadal trzymałam w okaleczonej dłoni. Pomagając sobie drugą ręką wbiłam posrebrzane ostrze w trzymającą mnie łapę demona.
Zarobiłam kolejną ranę i kolejna fala palącej krwi wyżerającej ciało spłynęła na moje palce. Demon syknął i z całą siłą cisnął mną na korytarz. Przypierdoliłam plecami o ścianę, czując, że chyba pękają mi żebra, ale lepiej żebra niż kręgi szyjne. A pierdzielona bestia ruszyła w moją stronę, pochylając swój wielki, zębaty łeb, żeby przecisnąć się przez drzwi, smagając jednocześnie kolczastym jęzorem przestrzeń przed sobą. Pajęcze ślepia wpatrywały się we mnie z jeszcze większą nienawiścią i czystym złem. Moja ręka dzierżąca srebrne ostrze była już niemal przeżarta do ścięgien i kości, nie byłam w stanie utrzymać w palcach niczego zbyt mocno, a skóra odchodziła, niczym ugotowana od kości. Na szczęście dla mnie nie miałam zbyt wiele czasu, aby się temu przyglądać, bo teraz kiedy znowu trzymałam demona na dystans mogłam skorzystać ze swojej mocy. Tłumiąc jęki bólu odturlałam się na bok i uruchomiłam fantomskie ukrywanie. Dosłownie w ostatnim momencie, bo demon skoczył na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą się znajdowałam i zaczął szarpać pazurami przestrzeń. Jeden z ciosów niemal mnie sięgnął, ale na szczęście zdążyłam odturlać się na odpowiedni dystans. Demon stanął w rozkroku, wydał z siebie syknięcie, niczym wściekły kocur. Posoka spływała z jego ran, a gdy krople spadały z sykiem na podłogę to wyżerały kamienną posadzkę.

- Znajdę cięęęę myssssszo! Znajdę i zabijęęęę! A potem wróccccę i zabijęęęęę tę druuugą mysssszkę.

Podniosłam się pomagając sobie przy tym łokciami tak, aby nie urazić swoich dłoni i nie zdradzić się demonowi okrzykiem bólu. Poszłam na sam koniec korytarza ustawiając się na szczycie schodów i wtedy przerwałam ukrywanie dając się zauważyć potworowi. Potrzebowałam czasu, żeby rtęć w końcu zadziałała i wyrządziła demonowi większą szkodę, a wiedziałam, że kończyły mi się możliwości walki solo. Zrobiłam, co mogłam. Teraz miałam zamiar zbiec na dół zmuszając tym samym stwora do podążenia za mną, żeby ściągnąć go przed lufy broni swojego wsparcia. Czas było użyć na nim broni zasięgowej, a przede wszystkim dać się wykazać wsparciu. Miałam nadzieję, że mieli broń ciężkiego kalibru.

Poza tym jak już się nie ukrywałam to rozdarłam gębę najgłośniej jak się dało: Zostawcie je! Walcie w demona! Wszystkim co macie, tylko z daleka, bo ma kwas zamiast krwi!

Biegnąc na dół już układałam plan który miałam zamiar wdrożyć później. Zamierzałam rzucić się w bok żeby zejść im z linii strzału, a potem gdzieś się ukryć, poczekać jakie obrażenia dadzą radę mu zadać. I wtedy finalnie wykończyć sukinsyna. Musiałam go zmusić żeby puścił te dziewczyny.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline