Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2021, 15:13   #249
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Po omacku saper wymacała płaszcz, a w nim paczkę fajek. Zapaliła jedną, puszczając blondynce ciepłe oczko i przetarła jej twarz wierzchem dłoni. O tak, musiały to powtórzyć we trzy, najlepiej jak najszybciej. Dobrze że dziś w planach było kocenie fotograf.
-Wszystko co najlepsze dla moich foczek - mruknęła całujac blondynkę i po przyciągnięciu to samo zrobiła z rudzielcem. Następnie poczęstowała ją fajkiem, dając ostatniemu z rodziny czas na ogar, a sobie chwilę na oddech.
- To co… chcecie kawy? - spytała z głową na boltowym ramieniu i popatrzyła mu w twarz - Zaraz...hm. Teraz nasza kolei abyśmy ci coś pysznego wcisnęły - skończyła wychylając się i pocałowała ostatniego z kwartetu.

- O tak, kawy. Dobry pomysł. - Steve przetarł dłonią oczy przeganiając to przyjemne zmęczenie jak się było “tuż po”. Chociaż to widowisko jakie im z Wilmą zafundowały Lamia i Eve też mu musiało przypaść do gustu i przyjemnie mu się oglądało i słuchało.

- To wam rozleję. - powiedziała Wilma chwilowo najbardziej na nogach z całej czwórki. Sięgnęła do torby i wyjęła termos. Nalała do nakrętki parującego płynu i w pierwszej kolejności uhonorowała ich mężczyznę. Ten przyjął podarek dziękując skinieniem swojej ciemnej głowy i aby lepiej pić usiadł opierając się o krawędź bocznej ławeczki.

- A w ogóle co tam na mieście po weekendzie? Bo my to tutaj jak pustelnicy. Całkiem odcięci. - zapytał zerkając na trójkę swoich dziewczyn i popijając pierwsze łyki kawy. Zrobiło się trochę spokojniej to można było wreszcie pogadać.

- Kiedy ostatnio patrzyłyśmy to jeszcze stało - z leniwym uśmiechem saper też się podciągnęła, siadając obok bruneta i obejmujac go w pasie, złożyła mu głowę na ramieniu. Zaraz się ruszy, jeszcze tylko chwilka. Miały być pokojówkami, wypadało głodnego nakarmić... ale tak przyjemnie siedziało się obok statycznej góry rozsiewającej aurę spokoju i ciepła. Dziewczyna chonęła je, pykając fajkę mechanicznym ruchem.

- Z Sioux City zjechali Iron Fist, taki zespół rockerboyów. Wyzwali RB na gitarowy pojedynek bo słyszeli że jest najlepszym szarpidrutem po tej stronie Ścieku. Więc RB na swój zblazowany sposób przyjął wyzwanie - zaczęła relacjonować chyba to co najbardziej interesujacego się wydarzyło przez te trzy dni z perspektywy kociaków Mayersa - Ev ma gdzieś nasze wspólne foty, bo jakoś tak wyszło żeśmy im pomogły topór wojenny zakopać i jak wczoraj wieczorem robili koncert byli już niczym stare, dobre małżeństwo - zaśmiała się cicho i pacnęła żołnierza w nos palcem - Och Tygrysku! Koniecznie musisz poznać wreszcie RB! W niedzielę wieczorem grają w starym kinie razem z Ironami. Przekaż naszym chłopakom żeby się przytoczyli... przyda się im przerwa od Honolulu do którego mogą iść w sobotę, a nam będzie miło razem się pogibać bo grają też covery starych hitów. Bo oczywiście będziemy tam. - zrobiła wymowną przerwę - Razem z foczkami. Poza tym... raczej spokój. Trochę remont ogarniamy powoli, byłyśmy w domu weterana, na zakupach, na lodach u Jamie. Kupiłyśmy furę, rocekroboye nam wyburzyli jedną ścianę... tak o... a! I wreszcie dotarłam do Rodneya z dokumentami. Powiekszą mi rentę kaleczniaka, dostałam też formularz do wypełnienia co bym mogła pomóc w razie czego aby to armijne wykształcenie nie poszło na marne - dokończyła z krzywym uśmiechem. - Poza tym jedziemy jeszcze dziś z Gwiazdką do jej jednostki zobaczyć czy Smok jechał i mu flaszkę dać za pomoc, a wieczorem mamy takie babskie spotkanie z chrzcin Ev na Kosmicznego Kociaka... i tak, tak - poklepała go po udzie - Pamiętamy o filmiku do poduchy. Lepiej mów czy wam się udało z misiakami odpocząć zanim musieliście robić te tajne rzeczy. Jak u Karen, co u chłopaków? Dingo ma nową maczetę? Don nadal sie wozi? Cichy mu jeszcze nie wpierdolił? Jak ty się czujesz? Dadzą ci odpocząc przed weekendem?

- O. No to działo się. - podsumował siedzący w środku mężczyzna flankowany z każdej strony przez swoje kobiety. Trzymał z jednej strony Lamię z drugiej podobnie miejsce zajęła Eve a Wilma klapnęła naprzeciwko nich z termosem i jak Steve jej oddał nakrętkę to nalała kolejną tym razem dla Rybki. Zrobiło się jakoś tak leniwie, swojsko i domowo jak tak rozmawiali ze sobą i słuchali się nawzajem o tych sprawach rodzinnych i sąsiednich jakie w ten czy inny sposób dotyczyły ich wszystkich.

- I Rodney mówił, że coś ci skapnie jeszcze? To dobrze, dobrze. Lepiej mieć więcej niż mniej a ci się należy, za darmo tego ci nie dają. I ten Rude Boy? Hmm… No koncert mówicie? W niedzielę. To chyba tak. To wrócimy do miasta wcześniej. To może z godzina drogi. Nic specjalnego. Na którą ma być ten koncert? Powiem chłopakom. - mówił jakby to wszystko plus kawa pokrzepiły go i zastanawiał się jak już rozplanować te drobne modyfikacje planów na najbliższy weekend.

- Aha i jedziecie teraz do Harmodon, do ciebie? - zapytał po kolei powtarzając te punkty o jakich mówiła czarnowłosa partnerka. Wskazał na rudzielca a ta skinęła twierdząco głową.

- Tak ale raczej formalność. Będę spokojniejsza jak pojadę i się przekonam, że mnie nie chcą i tylko nudna rutyna. Bo jutro to już w trasę jedziemy. No i o to też chcę się dopytać. - Wilson wyjaśniła po co chce zajechać do swojej rodzimej jednostki. Komandos skinął głową na znak, że rozumie.

- A ten remont? - zapytał jeszcze głaszcząc leniwie swoją czarnulkę i blondynkę.

- Ładnie idzie. Wczoraj wyburzyli chłopaki ścianę no a dzisiaj jak wrócimy z biura to ma przyjść nasz kolega z domu weterana. On się zna na elektryce. To położy nowe kable i resztę. To jak dziewczyny pojadą do Wilmy to ja zostanę aby go wpuścić i pokazać co i jak. - tym razem Eve poczuła się wywołana do odpowiedzi i trochę też improwizowała mówiąc do obu dziewczyn swoją propozycję na “po wizycie w Wild Water”.

- Aha. No to ładnie wam idzie, ładnie. A u nas też ładnie. Ja w tym tygodniu kończę kiblowanie z nowymi to od poniedziałku wracam na stare śmieci. Ale pozbyliśmy się Grubego! - tłumaczył leniwie co się działo u nich przez te pół tygodnia ale niespodziewanie tak się ożywił, że aż się rozmyślił.

- Grubego? - Wilma zmrużyła oczy nie bardzo wiedząc o kogo chodzi. Odebrała pustą już nakrętkę od Lamii i nalała ją podobnie przekazując blondynce.

- Taki fiut. Czepiał się nas. Ale przegiął pałę w poniedziałek jak mi się wpieprzył w kompetencje. No kurwa cały mój pluton jebał na placu jak jakichś kotów! Najbardziej Karen. Ale to już poszło do starego. No i Gruby dostanie zasłużony awans. I zaszczytne stanowisko. W północnej Minnesocie. - przez tą krótką wypowiedź kapitanem Mayersem targały sprzeczne emocje. Jak wspomniał o zachowaniu Grubego wobec jego ludzi od razu było widać jak bardzo osobiście odebrał to ich kapitan. W końcu dość rzadko unosił się i przeklinał. Ale zaraz potem roześmiał się z mściwą satysfakcją jak wspomniał jaką cenę za to zapłacił drugi oficer.

- A co jest w północnej Minnesocie? - Eve jako jedyna nie wtajemniczona w wojskowe sprawy zapytała swoich wojaków o to co dla niej nie było jasne.

- Wojna - Mazzi zaciągnęła się po raz ostatni, a papieros wylądował w puszce po konserwie postawionej koło nóżki ławki. Patrzyła niewidzącym wzrokiem na przeciwległą ścianę i robiła się coraz bledsza - Strefa przyfrontowa i front. Sam pierdolony front. Moloch i jego maszynki, ciągła walka.... dają go między Molocha, a jego enklawy. Tak gdzieś między Fargo a Sm...- przełknęła głośno ślinę, a temperatura wokół spadła zauważalnie,gdy podjęła nową próbę. Kolory zaczęły blaknąć, skądś pojawił się zapach dymu - ... Small Detroit. - drżacymi rękami odpaliła nowego papierosa - Tam gdzie moi... opaleni chłopcy. - wypluła, pociągając fajkę kilka razy aż praktycznie spaliła ją do połowy.
- Byliśmy tam, gdy roboty się przedarły. Zginęli wszyscy: oddziały stacjonujący, wsparcie artylerii... moi chłopcy i inne Bękarty. - znów się zaciągnęła - Ziemia była ruda od krwi, tam gdzie nie spalili jej na węgiel razem z... - pokręciłą głową, przymykając oczy - To nie jest takie spokojne miejsce jak tutaj. Tam ciągle jest jatka i jedna wielka maszynka do mielenia mięsa. Duża szansa na wyrok śmierci. Ale zasłużył sobie chuj.

- Ale teraz jesteś tu z nami Rybka. - Wilma przesunęła się nieco aby znaleźć się obok swojej ukochanej bękarcicy i objęła ją i pocałowała w skroń i policzek głaszcząc kojąco jej włosy.

- Byłyście tam razem? - Eve nachyliła się do przodu aby zapytać obu bękarcic siedzących z drugiej strony ich komandosa.

- Nie. Wtedy w Small Det to nie. Oberwałam parę dni wcześniej i mnie ewakuowali na tyły. Jak wróciłam to już było po wszystkim. - rude sprężynki na głowie Wilson pokręciły się dając znać, że nie dzieliła tamtych niebezpieczeństw i losu swojej bękarciej siostry.

- Dobrze, że z tego wyszłaś. Teraz możesz być z nami tutaj. - Steve pocałował czubek czarnej głowy chłonąc zapach tych włosów.

- No i Gruby właśnie tam dostanie przeniesienie. Dostanie majora i jest zaopatrzeniowcem no to po okopach pierwszej linii biegał nie będzie. Ale nie sądzę by miał tak wygodnie jak tutaj. A przede wszystkim my się go pozbędziemy i przestanie nam bruździć. Ale jeszcze z miesiąc to potrwa. Formalności i przenosiny. Mam nadzieję, że jest na tyle cwany aby nas zostawić w spokoju na tą końcówkę. - Mayers wrócił do tematu swojego wojskowego adwersarza zdradzając, że taki scenariusz mu odpowiada. Jak się pozbędą tego kłopotu to sytuacja powinna wrócić do normy.

- A co do Cichego i Dona to pokłócili się wczoraj. No jak dzieci. - roześmiał się jakby chciał opowiedzieć coś lżejszego i zabawniejszego. Co prawda jego samego przy tym nie było ale spotkał ich wieczorem przy kolacji to mu opowiadali. Grali w jakąś strzelankę na czwórkę. No i Karen była z Dingo a Don z Cichym. Cichy za bardzo dobry w te klocki nie był to Don i Dingo grali tu główne role. No i jak się okazało znalazł jakiś granatnik i chciał zobaczyć jak strzela. Fajnie strzelał. Niestety nie dość, że strzelił ich grupie w ścianę tak, że ich prawie załatwił to jeszcze wykryli ich Dingo i Karen i właściwie rozstrzelali na miejscu. No i Donnie się bardzo przejął i przeżywał cały wieczór jak to przez Cichego, co jak się okazało z tym granatnikiem wcale nie jest taki cichy, przegrali ten mecz.

- I wtedy przy kolacji Cichy chyba już się trochę zirytował na Darko bo się go pyta czy słyszał kiedyś o cichych granatach. - roześmiał się ich dowódca trochę jak ojciec na wybryki swoich dorastających pociech. Brzmiało zabawnie bo i słuchające go dziewczyny też się roześmiały.

Opowieść działała również kojąco na byłą sierżant. Słuchała w ciszy, a z każdym zdaniem przyklejała się bruneta coraz mniej panicznie aż praktycznie się uspokoiła i tylko drżenie rąk pozostało. Mieli rację, to była przeszłość, teraz mieli przed sobą teraźniejszość i przyszłość. Trzeba było się pogodzić, ale było ciężko. Zwłaszcza gdy wspomnienia wyskakiwały znienacka, ledwo parę dni wstecz i czuła się jakby to w poniedziałek koleś z Byczych Czaszek rzucił do niej ten tekst z "puk, puk", kończąc trzydniową gehennę samotnej walki bez cienia nadziei na ratunek, kiedy miała wrażenie bycia ostatnim żywym człowiekiem na ziemi opanowanej niepodzielnie przez roboty... wtedy.

- Wild Waters... środa rano, teren zabezpieczony, rodzina... jest bezpiecznie... - mamrotała bezdźwięcznie do chwili, gdy ściana paniki cofnęła się poza teren parkingu, a smród palonych ludzkich zwłok i prochu zastąpił zapach kawy, babskich perfum i wody po goleniu.

- Don nie umie przegrywać - odpowiedziała wreszcie cicho, przywołując na twarz blady, ale jednak uśmiech. - Niech się cieszy że mu Cichy nie wsadził tego granatu tam, gdzie słońce nie dochodzi. Wtedy by śpiewał o wiele cieńszym głosem i już tak kinola nie zadzierał. Serio nie czaję jakim cudem jeszcze nie macie w sufitach dziur wydrapanych - parsknęła, wrzucając drugiego papierosa do puszki.

- Wild Waters... środa rano... teren... - powtórzyła raz jeszcze i drgnęła, bo doszło do niej, że tym razem powiedziała to na głos. Poczuła na siebie złość, przecież mieli się cieszyć spotkaniem, odpocząć. Dać swojemu żołnierzykowi podładować baterię, a nie słuchać wycia kalekich bassetów cudem jeszcze drepczących po tym pylistym padole.

- Wiesz w ogóle jakie te koncerty punkowe są niebezpieczne? - spytała nagle Tygryska, a jej dłoń z szerokiej piersi zjechała na brzuch, gdy podjęła tonem skargi rozkapryszonej Księżniczki - Wczoraj po wszystkim pojechaliśmy do "41" i okopaliśmy się na piętrze. W pewnej chwili stwierdziłam, że muszę przypudrować nos, więc wyszłam na sekundę, zostawiając towarzystwo same... i wiesz co? - zawiesiła pytanie, patrząc mu w oczy z nadąsaną miną - Ledwo do baru zeszłam i już musiałam wracać. Mówię ci... niebezpiecznie tak chodzić tam samemu, bo nim się człowiek nie obejrzy już jakieś foczki się nagle pojawiają. Wczoraj też taką spotkałam... a na dobrą sprawę wróciłyśmy razem na górę - wzruszyła ramionami - We trzy. A raczej we cztery, kto by zliczył…

- O. No proszę. A jakieś ładne i fajne te nowe foczki? - Mayers czule głaskał ramiona, włosy i piersi Lamii jak tak słuchał co im opowiadała. Z przeciwnej strony przylgnęła do niej Wilma więc czuła jej piersi na swoim ramieniu i usta przy policzku albo uchu. A zza głowy i piersi ich specjalsa wyglądała krótko ostrzyżona blondynka.

- Oczywiście, że ładne i fajne! Przecież Lamia je podrywała! - Eve żartobliwie fuknęła na ich mężczyznę jakby pokładała całkowitą wiarę i zaufanie w możliwości swojej pierwszej dziewczyny. Słysząc to i Wilma i Steve roześmiali się wesoło.

- A to jakby Lamia wyrwała jakąś pannę i tak byś miała się z nią umówić albo kochać w ciemno to byś się zgodziła? - Wilson spojrzała z zaciekawieniem na ich eksperta od filmów i fotografii.

- Jakby to było z Lamią to pewnie. - odpowiedziała z prostotą Anderson pochylając się ponad nagim, męskim torsem aby pocałować swoją dziewczynę. A jak już się tak wychyliła to pocałowała też Wilmę. No a wracając to też Krótkiego aby nie czuł się zaniedbany.

- A w ogóle Steve szkoda, że nie widziałeś Lamii w akcji jak nam rano zbajerowała Tashę. Bo w ogóle to Tasha nas odwiedziła. Wolny dzień miała. No i została na noc. I rano się budzimy i Lamia podbiła do niej i tak jej nawijała, że mówię ci! Normalnie Tasha jadła z jej ręki i nas zaprosiła do siebie! Możemy ją odwiedzać kiedy chcemy. No oprócz wieczorów bo wiadomo, występy ma. - Eve też dorzuciła swoją historyjkę z ostatnich dni a Wilma wesoło pokiwała głową potwierdzając jej wersję. Steve zaś roześmiał się i przeniósł spojrzenie z blondynki na czarnulkę.

- O. To masz taką bajerę, że wyrwałaś Tashę? Tą Tashę Love z “Neo”? Tą gwiazdę show i estrady? Że was tak zaprasza teraz w ciemno do siebie? - brwi Mayersa uniosły się do góry i chociaż trochę przyjął żartobliwy ton to chyba mimo wszystko był pod wrażenie. W końcu nie chodziło o jakąś tam kelnerkę czy barmankę tylko o Tashę Love co dawała show, że całe miasto przychodziło do “Neo” właśnie w sporej mierze aby ją oglądać na estradzie. A tu Eve mówiła, że teraz miały zaproszenie od niej tak prywatnie w odwiedziny i w ogóle.

- No to ja cię kręcę. Musisz mnie tak nauczyć bajerować foczki Lamia. - komandos westchnął i spojrzał w dół na przytulającą się do niego bękarcice jakby była mistrzynią flirtu i podrywu skoro tak w parę chwil zbajerowała taką gwiazdę jak Tasha Love.

- Wybacz Tygrysku, ale to tajne przez poufne techniki prawdziwych Bękartów - saper przybrała poważną minę, chociaż chciało się jej po wariacku śmiać choćby do puszki po kiepach, plamy na suficie... czegokolwiek. Z trójką partnerów tuż obok na czele. Pokiwała mądrze ciemna głową i wyciągnęła dłoń aby pogłaskać kapitana po policzku.

- To tak tajne techniki, że nawet moi przełożeni nie znali ich do końca... poprzedza je mordercze szkolenie którego większość nie przeżywa - dorzuciła konfidencjonalnym szeptem, podrażniając kącik jego ust opuszkiem kciuka - A szkoda by było takiej ślicznej buźki, o wielkim... ekhem - wyszczerzyła się i dodała po wyczuwalnej przewie - sercu. No dobra, nie tylko sercu - dłoń zjechała na męskie biodra, nakrywając wspomnianą część anatomii, a bękarcica mówiła dalej, odzyskując rezon sprzed Small Detroit i podobnych klimatów. - Mówiłam ci, pokazujesz palcem, a ja przynoszę w zębach. Poza tym nie za dużo byś chciał, kochanie? Nie wystarczy, że laski mdleją na twój widok i ci padają pod nogi zanim jeszcze im wpakujesz lody do buzi? - przypomniała z poważnie niepoważną miną po czym przewróciła oczami - To nic takiego, naprawdę. Zagadałam do niej, a ona się zgodziła... choćby na imprezę Halloweenową do nas wpaść. I jak kociaki mówią, mamy jej adres, więc wiemy gdzie dokładnie nachodzić. Naprawdę kochana z niej dziewczyna, cieszę się że będziemy się razem bujać. - westchnęła, patrząc na Willy - To może lepiej nie wspominajmy o Larysie, co?

- O Larysie? - Krótki wychwycił nowe imię jakie wcześniej nie padało. I przeniósł spojrzenie z czarnowłosej panny na dwie pozostałe. Zaś Lamia czuła, że się rozbudził, powrócił do życia i zainteresował nie tylko na twarzy. Ale to co miała w dłoni też przyjemnie rosło i czuła postęp w ręku.

- No tak! Bo jest jeszcze Larysa! Jest śliczna! Lamia pozwoliła mi chodzić na jej smyczy i wiesz, że ona lubi jak się ślicznotki zajmują jej stopami? I nie tylko z tego co wczoraj widziałam wieczorem no ale już musiałyśmy iść. Ale jej ma nadzieję, że znów się z nią spotkamy. Szkoda, że ma tylko jedną tą stopę no bo ma tylko połowę drugiej nogi ale i tak jest śliczna! I ślicznie umie prowadzać suczki na smyczy! - Eve wybuchnęła takim nieokiełznanym entuzjazmem, że na chwilę zdominowała całe towarzystwo gładko opowiadając wczorajsze przygody z nową koleżanką. Sądząc z tego entuzjazmu bardzo jej musiały przypaść do gustu.

- Ma tylko jedną nogę? I prowadzała cię na smyczy? - brwi kapitana znów powędrowały do góry ale skoro go wczoraj przy tym nie było to radosna ale nieco chaotyczna opowieść blondynki nie wyjaśniła mu wszystkich szczegółów. Nawet jak ta blond główka teraz radośnie przytaknęła mu na te pytania.

- Bo byłyśmy wczoraj w Domu Weterana z Lamią. I właśnie spotkałyśmy Larysę. I jakoś nam przypadła do gustu to ją zaprosiłyśmy na wieczorny koncert. I afterparty. A ona chyba oberwała szrapnelami bo urwało jej nogę przy kolanie no i na twarzy jej też trochę tego zostało. Ale Eve ma rację, śliczna dziewczyna. Dopiero się uczy chodzić na protezie ale bardzo żywiołowa i pozytywnie nastawiona do życia. Też ją polubiłam. A no i jak wieczorem przyjechałyśmy po nich to Lamia dała jej smycz do Eve. Na moje oko trudno było rozróżnić która się bardziej cieszy. - Wilson byłą bardziej stonowana i opanowana od blondynki i wyjaśniła chociaż najważniejsze detale pominięte przez nią. Ta bez skrupułów znów pokiwała głową na znak potwierdzenia.

- I dobrze. Dobrze, że wam się tak wiedzie. Trzeba się cieszyć każdą chwilą póki je mamy. - stwierdził Steve aprobując takie zabawy i na dowód pocałował każdą ze swoich trzech dziewczyn w usta.

- A właśnie - to o czymś saper przypomniało. Popatrzyła uważnie w twarz ich wspólnego chłopaka, jednocześnie pracując ręką w niższych rejonach jego ciała. Zostały im jeszcze lody od Jamie, ale przedtem mogli zrobić dogrywkę, brzmiało dobrze. Tak dobrze, że brunetka znów poczuła jak robi się jej gorąco, a między udami pojawił się znajomy ucisk. Łowiła zapach Mayersa szeroko rozwartymi chrapami, dysząc mu lekko prosto w tę uśmiechniętą buźkę.

- Jakbyś słyszał że w kołchozie odchodzą jakieś dantejskie sceny to absolutnie nie nasza wina. Po prostu ludzie lubią gadać. - wydęła usta w dzióbek - Wpadłyśmy tam z dziewczynami parę razy. Były jakieś smycze, picie z raciczek na stołówce bo nawet kieliszków nie mieli, karmienie, lizanie butów... no wiesz jak jest z tymi foczkami i kociakami - wzruszyła ramionami trochę bezradnie i nagle poruszyła się, pochylając wpierw do przodu, a potem przełożyła jedną nogę przez mayersowe biodra, siadając na nim okrakiem.
- Co złego to nie my - dodała ochrypłym szeptem poruszając własnymi biodrami przez co mokrym, gorącym pęknięciem ocierała się o sztywniejące ciało pod spodem.

- Mhm. Co złego to nie wy? I te smycze i reszta to tylko takie głupie gadanie? - Krótki zapytał na wszelki wypadek leniwie przesuwając dłońmi po obojczykach, piersiach i bokach siedzącej na nim kobiety. Ale na wszelki wypadek spojrzał też na wspólne sąsiadki po bokach.

- Mhm. No tak. I jakby co to w “41” to też tylko głupie plotki. My tylko pomogłyśmy się przenieść chłopakom na pięterko bo Ironi to pierwszy raz byli a my musiałyśmy jeszcze dziewczyny podrzucić. - Eve gładko weszła w rolę i też kontynuowała wątek podjęty przez jej pierwszą dziewczynę. Więc Mayers spojrzał na nią a ona przylgnęła do niego zaś jej rączka wodziła to po jego nagiej piersi to po piersi Lamii.

- No. Tak jak dziewczyny mówią. W tym magazynie “Palantów” to też tylko takie gadanie. Że co? Potańczyć już sobie ze swoją dziewczyną nie można? Albo z fajnymi koleżankami? Albo wyjść z Jamie do wozu przypudrować nosek? - Wilma też dołączyła do tej zabawy aby już ich wspólny chłopak miał pewność, że są całkowicie niewinna i wszelkie plotki na ten temat są kompletnie bezpodstawne. Ten spojrzał teraz na nią a ona przylgnęła do niego z drugiej strony i pocałowała w usta.

- Mhm. To mówicie, że to tylko takie głupie, zazdrosne gadanie i zwykłe plotki? Jakby co? - Steve wrócił znów dłońmi i uwagą do czarnulki jaka się o niego tak ciekawie ocierała. I mogła wyczuć, że on już też jest gotowy do kolejnych manewrów.

- No cóż. Skoro tak mówicie to nie ma się czym przejmować. - powiedział wesoło jakby wierzył bez zastrzeżeń w to wszystko co mu powiedziały. A sam złapał za boki czarnowłosej saper i nasadził ją sobie na siebie wznawiając zabawę w rodeo.

Saper zamruczała, przymykając oczy a po jej plecach wzdłuż kręgosłupa przeszedł przyjemny dreszcz. Równie przyjemne było samo rozpychanie wewnątrz ciała od którego szybko zaczynało się kręcić w głowie.
- My tylko sprawdzamy... foczki, zanim ci je... podamy - nachyliła się do przodu łapiąc go za ramiona dla stabilności ruchów i wybiła się do góry, aby z impetem opaść na kolana aż po wnętrzu vana rozniosło się echo mokrego klaśnięcia, a po nim jeszcze jedno i kolejne. Coraz szybciej, natarczywiej. Nieprzytomnej, podobnie jak nieprzytomny wzrok saper skakał po twarzy tuż przed swoją nie mogąc się nacieszyć widokiem. Pocałowała go mocno, głęboko, wrzynając się językiem w jego usta jakby znaczyła teren i szykowała przyczółek za linią wroga.

- Tak, tak… Sprawdzajcie, sprawdzajcie… - wymamrotał mężczyzna ale rozmową raczej nie był zainteresowany. Znacznie bardziej interesowała go zabawa z tą gorącą i namiętną kochanką jaka właśnie nad nim górowała. Resory skrzypiały jak tak oboje wystukiwali na nich wspólny rytm wymieszany z gorącymi, urywanymi jękami i oddechami. Lamia widziała pod sobą swojego mężczyznę. Czuła go pod swoimi dłońmi i czuła go tam w środku. Wszystko wymieszało się i jakby straciło na ostrości gdy fale przyjemności zalały ich oboje. Na koniec opadła na niego zdyszana tak samo jak on ją przyjął do siebie obejmując solidnymi ramionami w bezpiecznej klatce. Gorączka powoli ustępowała, oddech się uspokajał a i wracała ostrość widzenia. Wciąż byli na pace ich nowej furgonetki a po bokach mieli dwie, przyjaźnie uśmiechnięte ślicznotki w pończochach.

- Ślicznie razem wyglądacie. - powiedziała Eve odgarniając czarne włosy swojej dziewczyny aby ją pocałować w usta. Podobnie jak swojego chłopaka.

- No. Aż przyjemnie popatrzeć. - przytaknęła Gwiazdka opierając głowę na łokciu obok pleców Mayersa wspartego o krawędź ławeczki.

Mazzi zaśmiała się przez urywany oddech, całując po kolei każde z trójki partnerów i na koniec opadła ciężko Mayersowi na pierś. Zrobiło się cicho, bezpiecznie. Dało się odnieść wrażenie, że poza metalową puszką vana nie istnieje żaden zewnętrzny świat, a oni utknęli w bezpiecznej przystani mogąc tak trwać póki nie zgaśnie słońce. Była to ułuda, ale jaka przyjemna...

- Chyba... - zaczęła po paru minutach, wracając mniej więcej na planetę Ziemia. Potrząsnęła głową - Chyba miałyśmy być twoimi pokojówkami. Przywiozłyśmy lody i ciasto żebyś nie był głodny. Kociaczku, skoczysz po tę czarną torbę? - poprosiła blondynkę, a następnie pocałowała rudzielca w czoło - Willy, polejesz Tygryskowi kawę? Bo nam tu zaraz zejdzie z głodu i pragnienia.

- Ah… No tak bo ona została tam na wartowni… A wydadzą mi ją? - Eve zmrużyła oczy i skinęła głową, że wie o jaką torbę pyta Lamia ale spojrzała na bruneta jaki ją tulił czy ma sens iść po nią sama. Ale ten skinął głową, że tak więc wstała i zaczęła się rozglądać gdzie są te szpilki i płaszczyk jakie gdzieś walnęła na początku wizyty. Wilma jej pomogła wskazując gdzie co leży i po chwili do środka fury wdarł się słoneczny blask poranka i chłodny powiew nim blondynka nie zasunęła za sobą bocznych drzwi. Jeszcze było słychać cichnący stukot jej obcasów gdy raźno szła w stronę bramy jednostki.

- Tygrysku - odezwała się sierżant, gdy teren był już bezpieczny od blond uszu. Poprawiła się na gościnnych kolanach jeszcze nie wstając ani nie uwalniając z siebie więdnącej oficerskiej buławy. Przybrała za to poważną minę, gładząc go po policzku i szczęce. - Wiem że za tym nie przepadasz, ale mam ogromną prośbę. Ubierz się ładnie na piątek, tak jak tylko ty potrafisz - dla poparcia słów położyła mu wolną dłoń na piersi po lewej stronie, gdzie pod skórą biło mocno serce. Westchnęła.

- Odwdzięczę się, zrobię co będziesz chciał... to naprawdę bardzo ważne. Dla Ev - zaczęła cicho nadawać - Ma w robocie jakieś problemy z lambadziarzami którzy z niej szyderę kręcą że taki kaszalot nie ma nikogo i nikt by go nie zechciał. Ja bym tam najchętniej wpadła z łomem i im połamała kolana, albo zdetonowała kostkę C4 w ryju, ale Kociaczek lubi tę robotę, a mojej interwencji pewnie by ją wywalili... ale ty - skrzywiła się, spoglądając z ufnością psiaka w oczy ukochanego - Ty wywalasz wszelkie skale i normy, nie musisz mieć bajery aby robić wrażenie nie tylko na foczkach ale i całej okolicy. Kochanie, proszę... - zagryzła wargę, dokładając na jego pierś drugą rękę - Jeden krótki wypad w piątek do jej biura niby przypadkiem i się od słoneczka odpierdolą, a po wszystkim zabieram was na obiad do “Olimpu”. O Karen się nie martw, ugadałam Jamie i Karę, wezmą ją ze sobą, do siebie i w siebie z wielką chęcią. Będzie zaopiekowana i nie poczuje się jak piąte koło u wozu... a z Gwiazdką pójdę tam w tygodniu gdy już wróci z trasy - wychyliła się aby cmoknąć drugą bękarcicę, a potem wróciła uwagą do mężczyzny z wyczekiwaniem. Znała jego podejście do munduru i zdawała sobie sprawę że prosi, wbrew pozorom, o dużo.

- Mówią, że Eve do kaszalot? Szyderę z niej kręcą? - wieści jakimi obdarzyła siedząca mu na biodrach czarnulka były dla mężczyzny tak zaskakujące, że z niedowierzaniem na nią popatrzył. Zamrugał oczami. I wziął kolejną nakrętkę termosu pełną kawy jaką mu wręczył rudzielec. I łyknął jakby chciał to przetrawić czy dobrze to usłyszał i zrozumiał.

- No. Dokładnie nie wiemy bo coś nie bardzo chce o tym gadać. Ale w poniedziałek to wróciła stamtąd jak struta. I tam smęci po kątach, że jakbyś tylko się pokazał, że ma kogoś no to by się wszyscy zamknęli. - Wilma dopowiedziała szybko unosząc nieco rudą głowę aby sprawdzić czy blondynka już nie jest tuż tuż.

- Że nasza Eve to kaszalot? I bekę z niej kręcą? - powtórzył prawie to samo tym samym tonem. Po czym spojrzał gdzieś ku przedniej szybie i łyknął jeszcze kawy.

- Już wcześniej wspominała że w robocie ma nie teges - Mazzi pokręciła głową - Miałam do niej wpaść, ale pojawiłeś się ty, wiec juz nie mam podjazdu, bo "Steve i Steve". Nie dziwię się - wzruszyła ramionami - Też bym wolała ciebie niż siebie.

- Dobra. Ja to z nimi załatwię. Nie dygajcie, nie podniosę na nich ręki. Ale ja to załatwię. - pokręcił głową ale dało się wyczuć, że tak jak w pierwszej chwili nie mógł w to uwierzyć w to co usłyszał tak teraz coś tam w jego głosie i rysach twarzy stwardniało. Niby dalej leżał spokojnie jak do tej pory i nie podniósł głosu ale dało się to wyczuć.

Bękarcice popatrzyły na siebie i synchronicznie rzuciły się mu na szyję, zajmując strategiczne pozycje po obu jego bokach. Uważały tylko aby nie rozlać kawy, chociaż jedna z nich po powstaniu z siedziska jęknęła głucho, ale to było chwilowe. Szybko wtopiły się wdzięcznie w większe ciało, wyrażając niewerbalnie swoje uczucia. Cudownie było czuć, że można liczyć na tego wielkoluda nieważne co się nie dzieje.
- Naprawde jesteś naszym rycerzem ratującym z opresji - wydusiła wreszcie, wciskając twarz w zgięcie jego karku i barku. Nabrała powoli powietrza. - Dziękujemy kochanie, wiemy że zrobisz tak, aby było dobrze, najlepiej. Bo jesteś najlepszy... i nasz. A my jesteśmy twoje. I tylko twoje, cokolwiek by się nie działo i jakby się nie ułożyło. Póki nam nie karzesz spadać to będziemy obok i przy tobie. - przełknęła ślinę, a przed oczami stanął jej Travis, potem Roy, Rambo, Larisa i nawet Daniel.

- Cokolwiek by się nie stało - powtórzyła głucho, pociągając nosem. Następny oddech na uspokojenie i podjęła wesołym tonem nie pasującym do cienia gdzieś w głębi serca.
- Z tym “Olimpem” to mam nadzieję że się nie gniewasz. - ścisnęła go mocniej - Takiej eleganckiej szamy jak tam nie jesteśmy w stanie zorganizować, a może i Heca znowu będzie? Uwielbiam ich, są świetni. I Claudio znam, więc zawsze będzie można sobie strzelić pamiątkową fotkę i chwilę pogadać... poza tym... no nie bądź zły, dobrze? - łypnęła bassetem prosto w orzechowe oczy.

- Nie jestem zły. Dobrze, że mi powiedziałyście. No same widzicie, jak mnie ciągle nie ma to ile mnie omija. - rozłożył ręce a potem znów każdą z nich przytulił do swojego boku. Odstawił pustą już nakrętkę na ławkę i poklepał je po plecach i ramieniu.

- A “Olimp” jest w porządku. Na kolację czy obiad z wami w sam raz. Nie tak tłoczno i gwarno jak w “Honolulu”. Więc w sam raz. A do Eve możecie pojechać do tej roboty. Na pewno się ucieszy. No ja tam ich odwiedzę w piątek ale pokazać się możecie. - powiedział zerkając w stronę drzwi bo słychać było powracający stukot obcasów. Spojrzał na zegarek.

- My już też musimy się zbierać. - powiedział wzdychając z rozżaleniem, że zbliża się nieuchronny koniec tego rodzinnego widzenia. A Eve otworzyła boczne drzwi i wróciła do środka obdarzając ich takim samym promiennym uśmiechem jak słoneczko na zewnątrz.

- Mam! - zawołała triumfalnie stawiajac torbę przed pozostałą trójką i biorąc się za wyjmowanie z niej pudełek z lodami.

- Ale chyba jeszcze lody dasz radę na szybko wsunąć, co Tygrysku? - cudem, ale udało się saper utrzymać na twarzy uśmiech. Patrzyła też jak w międzyczasie Willy doprowadza ich chłopaka do porządku w rejonach poniżej pasa, bo znowu się uświnił. Śmiejąc się odrobinę za głośno, wzięła od blondynki pudełko z lodami, a z niego wyjęła szklaną czarkę z udekorowanym deserem o smaku pistacji i czekolady.
- Może po prostu umówmy się w piątek w lodziarni pod ratuszem? - zaproponowała lekkim tonem - Jamie i Kara też będą, to zabiorą Karen na miasto i wieczorem się wszyscy spotkamy w domu... i właśnie! - ożywiła się, nagle zmieniając minę na tajemniczy uśmieszek - Wolisz wschód słońca? Zachód czy lazurowe niebo w samo południe? Gdybyś miał wybierać.

- Lodziarnia brzmi super. I jeszcze jak załatwicie towarzystwo dla Karen to się na pewno ucieszy. A coś mi się zdaje, że polubiły się z Jamie. I to te lody od Jamie z lodziarni? No to one są najlepsze w całym mieście. - Krótki nie dał po sobie poznać o czym rozmawiali przed chwilą. I ucieszył się zarówno z tego, że jego dziewczyny pomyślały o jego koleżance z plutonu jak i z tych lodów co przyniosły. A i pewnie Wilma robiąca mu loda po tym jak się ubrudził po harcach z Lamią też pewnie miała coś wspólnego. W końcu wyprostowała się, otarła usta dłonią i uśmiechnęła się wesoło i do niego i swoich dziewczyn. A Eve wręczyła mu pudełko z lodami.

- Mogły się już troszkę rozpuścić. - ostrzegła blondynka w płaszczyku ale on tylko machnął dłonią. Wbił łyżeczkę w rzeczywiście trochę rozpuszczoną masę. Ale uniósł kciuk do góry na znak, że jest takie jakie powinno.

- A powiedz Steve macie może jakieś opony na jednostce? Bo kupiłyśmy tą furę no ale opony to z miejsca do wymiany. - Wilma gładko zmieniła temat na ten co i tak miały z nim obgadać.

- Zapisz mi rozmiar. Zobaczę. - powiedział wcinając z zapałem kolejną porcję zimnych słodkości.

- W torbie masz też uchwyty na kubki z kawą do twojej fury, powinny pasować - brunetka dorzuciła znad miski, kopiąc go symbolicznie w kostkę - I nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Wbrew pozorom ma sens.

- Tak? Jakie? O! Uchwyty na kawę! - Steve spojrzał na nią zdziwiony ale słysząc, że w torbie są nie tylko lody spojrzał na nią. A raczej na Eve co je wyjęła z tej torby. Wziął je oglądając jak chłopiec nowego resoraka.

- Pamiętałaś? Jej przecież tak tylko mówiłem. To nic pilnego. - zaśmiał się gdy obejrzał je a potem uśmiechnął się do Lamii, objął ją, przytulił i pocałował w usta. Widocznie udało jej się go pozytywnie zaskoczyć tym małym prezentem.

Przyjęła więc z wprawą te wyrazy wdzięczności, nie ukrywając że radość Bolta jej samej sprawia ogromną radochę. Oddała uścisk i skorzystała że patrzy jej w twarzy i na chwilę się oderwał od lodów.
-Wolisz wschód słońca? Zachód czy lazurowe niebo w samo południe? - powtórzyła i cmoknęła go w nos, posyłając w eter ciepły uśmiech - Jasne że pamiętałam. Wszystko co najlepsze dla mojego foczka. A teraz wybieraj, bo jak sie nie zdecydujesz to będą teletubisie.

- Wiesz jak to by były jakieś pornotubisie z wami to by nawet to mogło być całkiem ciekawie. Chociaż jako pokojówki to też jesteście na mega. Wyborowa obsługa. - cmoknął robiąc kółko z kciuka i palca wskazującego aby pochwalić całą trójkę w roli swoich osobistych pokojówek. Po tym jak już sobie podywagował na luzaku o specjalnej edycji teletubisiów.

- Ale to nie jest takie proste pytanie. Wschód słońca ładny jest ładny. Ale trochę za bardzo robotę mi przypomina. - zaśmiał się wbijając łyżeczkę w rozmazanego nieco loda. Ale w woju faktycznie w z pół roku to pobudki mogły się ścigać jak równy z równym ze wschodami Słońca a w zimie nawet wygrywać.

- No ale ładne są wschody Słońca. Zachody też. I zwykle jest wieczór i można iść do klubu albo gdzie. No a środek dnia jak ładny to też ładny. - zadumał się nad tym niespodziewanie ciekawym tematem.

- A to do czegoś ci potrzebne? - zapytał zerkając z zaciekawieniem na Lamię czemu nagle wyciągnęła ten temat.

- Chciałam poznać profesjonalną opinię surfera z samej Kalifornii, który ma słońce i ocean we krwi - odpowiedziała, głaszcząc go po głowie bardzo troskliwym gestem, a pod czarnowłosą kopułką zapisała się odpowiednia informacja. - Będzie zachód, bo dobrze się kojarzy... cudownie. Tak jak mówiłeś u Travisa. Zachody słońca są w dechę bo potem przychodzi noc i mogą się dziać różne ciekawe rzeczy - parsknęła, puszczając dziewczynom dyskretne oczko.

-Nie przejmuj się Tygrysku, to nic strasznego - doćwierkała wesoło - Ale bardzo, bardzo, bardzo nam pomogłeś! Teraz już... a zobaczysz - zaśmiała się - A pornotubisie może i kiedyś będziesz miał na żywo. Kwestia czasu, bo i tak jesteś rzeczny, że mucha nie siada.

- Aaa! Surfowanie! - Steve znów się dał zaskoczyć. Ale tym razem pozytywnie a nie tak jak się dowiedział o kłopotach reporterki w pracy. Tym razem nawet tym jednym słowem dało się poznać, że to coś mu bliskiego i zdecydowanie pozytywnego.

- Surfowałeś kiedyś? Na takich falach i w ogóle? - Wilma zapytała go z zaciekawieniem bo się zanosiło na to, że się coś dowiedzą o swoim chłopaku.

- Pewnie! Od małego. Jestem z Kalifornia! Tam każdy kto może to gna nad ocean a ja nie chwaląc się byłem całkiem niezły w te klocki! - roześmiał się beztrosko jakby wspominał jakieś złote, szczenięce lata z domowych stron. I rozgadał się rzeczywiście. Siedział wciąż nagi oparty o krawędź ławeczki vana, po trochu jadł te już mocno roztopione lody i opowiadał o deskach, falach, oceanie, piasku, plażach jakby leżały zaraz za rogiem. Trochę westchnął z żalem, że tu, w środku kontynentu to ciężko znaleźć taką dużą wodę z falami co by się dało surfować. A na surfowanie i plażę każda pora doby była dobra. Rano bo pusto i można mieć całą plażę dla siebie. I nie przejmować się gównianymi pobudkami i capstrzykami. Krótki jak na zawodowego żołnierza jednostki specjalnej zdawał się momentami okazywać zaskakująco sporo niechęci do armii i tych wszystkich rygorów z jakimi wiązało się życie żołnierza. A w dzień też dobrze surfować bo wtedy na plażę przychodzi cała ekipa. No i foczki! W bikini albo jak się zbajerowało to nawet toples. Ale one leciały na surferów! Surfer w Kalifornii to był król życia! No i wieczór. Też dobrze. Wieczorem zaczynały się ogniska, kluby, imprezy, tańce no i laski oczywiście. Więc tak, dla surfera w Kalifornii to cała doba była dobra.

- Jak już byłem tutaj to się czasem zastanawiałem jak by się w nocy surfowało. Z noktowizorem. Tylko trzeba by wodoodporny nokto mieć. Musiałoby być kozacko! - roześmiał się kończąc swoją opowieść i pudełko z lodami. Spojrzał jeszcze raz na zegarek ale czas gnał nieubłaganie.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline