Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-09-2021, 09:57   #2
Deszatie
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Cytat:
Mówi się, że przeznaczeniem synów mgły i dzieci wiatru jest nieustanna wędrówka. Powołani zostali do tego za sprawą iskry pradawnej Osobliwości, która nadała im pęd ku nieznanemu i zaszczepiła pragnienie poznawania coraz to nowych obszarów, zgłębianie tajemnic świata. Subtelni jak mgła nad bagniskiem, nieuchwytni jak wiatr przemykający między ruinami, czujący niewytłumaczalną więź z naturą, nawet o tak okrutnym, spotworniałym i trującym obliczu. Zdarza się jednak, iż nawet Molsuli usłyszy głos Przeznaczenia, który chwilowo odmieni jego charakter i zmieni ścieżkę nieustannej wędrówki, na przystań o znamiennej aurze. Zlekceważyć taki znak od Bogów byłoby czynem wielce nierozsądnym. Nawet jeśli decyzja wiąże się z niedogodnościami i wyrzeczeniami, ludzi tak miłujących samostanowienie, to mało który z nich otwarcie przeciwstawi się woli bóstwa i wewnętrznemu przeczuciu. Wie bowiem, że jest jego częścią i nie bez powodu rezygnuje z wolności, by częstokroć zyskać coś o wiele bardziej cennego…
Wcześniej…

Nawet doświadczeni znawcy bagiennych ścieżek i tropiciele nie mogą czuć się bezpiecznie w dzikich ostępach mokradeł. Tak było z częścią grupy nomadów przemierzającej zdradliwą Głębiel Ygiath. Kiedy pojęli, że wkroczyli na terytorium hypmydry było już za późno. Potwór staranował tratwę, część załogi znalazła się w mętnawej wodzie. Nim ujrzeli ponownie chropowaty grzbiet agresora, minęło kilka sekund. Pojedyncze strzały nie mogły powstrzymać bestii, która czuła się wybornie pośród zielonkawej toni i dywanu rzęsy wodnej. Kostropate ramiona wystrzeliły w kierunku najbliższej ofiary. Nieszczęśnik zamłócił rękoma i woda zabarwiła się jeszcze ciemniej, niczym rozlany atrament. Po chwil tafla wody znów poruszyła się, tworząc pienistą falę. Ostre odnóże wystrzeliło spod niej, trafiając kolejnego pechowca i ściągając go w kipiel. Aranaeth zaklął szpetnie, wyszarpał włócznię z rąk niezdecydowanej Olathe, jego szaro-mgliste oczy roziskrzyły się gniewnym błyskiem. Poczuł kołysanie kiedy stwór zanurkował pod tratwą, obliczył miejsce gdzie za chwilę winien objawić się podobny do pniaka tułów. Instynktownie skoczył, dźgając z impetem grzbiet hypmydry. Drzewce wbiły się głęboko w cielsko, mężczyzna nie puścił włóczni, wpadając w odmęt. Brudna woda natychmiast zalała mu nozdrza, a ubiór zlepił do ciała, utrudniając pływanie. Zacisnął dłonie na drzewcu, kiedy potwór sunął dalej miarowo tnąc wodę płetwowatym odwłokiem. Wyraźnie słabł, lecz nadal był groźnym przeciwnikiem. Aran nie zdołał utrzymać włóczni, która wyślizgnęła mu się z rąk. Wir wciągnął go pod wodę, Molsuli umiejętnie zawinął rękoma, nie poddając panice. Wyrwał się na powierzchnię, łapiąc głęboki oddech. Tratwa dryfowała kilka metrów dalej. Usłyszał ostrzegawcze wołanie i wiedziony przeczuciem obrócił się w stronę, gdzie znad lustra wody sterczał znajomy kikut włóczni. Bestia pruła wodę, kierując się wprost na niego, wiedział że nie zdąży dotrzeć do zbawczej tratwy…

Takeome zamachał nad głową liną zakończoną ostrym hakiem i wypuścił ją ze świstem. Trafił stwora w grzbiet, bestia nagle skręciła i raptownie pociągnęła nomada za sobą w ciemną toń. Zatoczyła kolejny krąg, czując pulsujące ciepło ofiary. Aranaeth nie zwlekał i ruszył na pomoc przywódcy zaplątanemu w linę. Podpłynął do niego i zaczął przecinać nożem oploty, ale mimo wprawy, czynił to zbyt wolno. Potwór wpadł na nich obu, czarnowłosy tropiciel dostrzegł bulwiaste oko stwora i z okrzykiem pełnym nienawiści zatopił w nim metalowe ostrze, aż po rękojeść. Poczuł uderzenie i stracił przytomność…

Zewsząd otaczała go mgła. Nawet tak wytrawny tropiciel jak on, był zdziwiony gęstością obłoków. Grunt był miękki i pokryty łozowiskiem. Stąpał po nim ostrożnie, nie będąc pewnym, co też czyha ukryte w torfowisku. Czuł dreszcz spotęgowany złowróżbną ciszą. Nie słyszał zwierząt, rośliny zdawały się uwiędłe, wiatr całkowicie ustał, bez szeptania żadnych podpowiedzi. Nagle wydawało mu się, że usłyszał ciche łkanie chłopca… tęskne i rozczulające nawet serce wojownika. Podążył w tym kierunku, wiedziony instynktem… Mgła nagle przerzedziła się, wyczuł, że było to zjawisko nienaturalne. Dzięki temu dojrzał samotne dziecko, stojące pod konarami obumarłego drzewa. Chłopiec wpatrzony w wyżłobiony pień wypowiadał jakieś słowa. Mężczyzna pojął, że to echo dawnego języka, który potrafił wpływać na rzeczywistość. Chciał krzyknąć, lecz nie mógł dobyć głosu, jakby ciało nie należało już do niego i przypatrywał się całej sytuacji całkiem bezwolnie...

Ocknął się na tratwie, obolały i zmęczony. Z trudem łapał oddech, czując ucisk szyi, a w ustach wyraźny jeszcze posmak bagiennej wody. Cumowali wśród oczeretów, mrok nocy rozpraszały jedynie świetliki pochwycone w lepkie maty. Oprócz niego na tratwie byli tylko Olathe i Takeome. Dziewczyna odprawiała modły nad rannym przywódcą, jego stan musiał być poważny. Tropiciel dostrzegł poszarpane odzienie i okropne rany. To cud, że nomad żył jeszcze mimo takich obrażeń. Molsuli wstał z trudem i niemal na klęczkach zbliżył się do umierającego mentora. Nie wiadomo czy modły kapłanki, czy przyrządzone driakwie chwilowo obudziły świadomość przywódcy. Takeome spojrzał na niego z niemal ojcowskim uczuciem. Gestem wskazał na torkwes, wiszący na szyi.

- To teraz twoje dziedzictwo, Aranie… - rzekł z wyraźnym trudem. – Nie mogę ci wiele wyjaśnić, bo sam ocaliłem ledwie skrawki tej wiedzy. Niech szept Anuka i mądrość Nefele prowadzą twoje serce. Nigdy nie zwątpij w siłę naszych bogów, bo nadejdzie czas, że Oni jako pierwsi sięgną po utracone dziedzictwo, a wtedy Cymelia odkryje prawdę i odmieni los okaleczonego świata…

Wysiłek spowodował, że zamilkł, przymknąwszy powieki, a ciało zdawało się emanować jakąś niewytłumaczalną mocą. Olathe spojrzała na niego szczerze wzruszona. Wiatr miotał trzcinami, niosąc dawno zapomniane pieśni nomadów łączące ból utraty, z nadzieją na przyszłe odrodzenie….

Teraz…

Kiedy Baktygul oczami swemi szalonymi i rozpalonymi niczym groty z kuźni Zwergów wiercił chłopca, czarnowłosy mężczyzna z nietypowym torkwes zdobiącym szyję, nie tylko nie spuścił wzroku, lecz bacznie przyglądał się całej scenie ukłuty jakąś niewidzialną siłą. Nie robiły na nim wrażenia słowa i mowa ciała erzahlera. Był synem mgły, nie potrzebował ględy i moralizującej powiastki, aby rozumieć istotę bytu i świata, bo po prostu namacalnie ją przeżywał. Miast tego poczuł dziwną więź z chłopcem, którego talent był równie wielki jak dziecięca pochopność.

Tropiciel Aranaeth nie był częścią tej wspólnoty, przywiódł go tu głos z półświata, nakazujący Molsuli przystanek na ścieżce wędrowca. Do tej pory nie rozumiał powodu, dla którego zesłał go w te miejsce. Teraz zaś w obliczu wiszącej w powietrzu klątwy, wszystko stawało się jaśniejsze, dawna projekcja nabierała wyraźniejszych konturów, chociaż daleko było jej jeszcze do pełni czytelności…

Mężczyzna oddalił się od zgromadzenia, przegryzając uprażone pędy ożypin. Swój niewielki szałas rozbił na opłotkach osady, na podgniłych kładkach, nie chcąc drażnić tutejszych, a i pewniej czując się naturalnym otoczeniu. Przywykły do niedogodności, przenikliwego chłodu i wilgoci, znosił lepiej te trudy, niż większość osiadłych. Ale nawet jemu chłód nocy, zapowiadający panowanie Toruka dawał się coraz bardziej we znaki. Skromne ognisko dawało nikłe źródło ciepła, lecz i ta iskra wystarczała Molsuli, by przetrwać. Sen zmógł go późno, bo długo roztrząsał wydarzenia z watry, wsłuchany w odgłosy zwiastujące nadejście nocy.

Poranek rześkim i zimnym powiewem skościł jego ciało, jednak Molsuli dość sprawnie i żwawo ogarnął się do wyzwań kolejnego dnia. Panująca wokół cisza była dziwnie zastanawiająca i dopiero po chwili przeciął ją okrzyk kobiecej rozpaczy. Aranaeth nie tracił czasu, zgarnąwszy skromny ekwipunek niezwłocznie ruszył truchtem do wioski, rozgrzewając ciało po przenikliwym chłodzie nocy.

Kiedy ujrzał zbiegowisko, potwierdziły się jego obawy. Przez gęsto padające wokół słowa i zarzuty wyłowił domniemanego sprawcę i ofiarę. Wzburzony tłum domagał się samosądu, sycony przez pierwotne instynkty i zapalczywość. Aran postanowił podążyć za rozgorączkowanymi osadnikami, aby zaślepieni nienawiścią, nie popełnili jakiegoś szaleńczego czynu o poważnych następstwach…
 
Deszatie jest offline