Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-10-2021, 22:59   #7
Ribaldo
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację

“Krew powrozem, dusz naszych”
pradawne porzekadło elbenów


Złocisty blask Oeyna, mroki nocy rozpraszał z wolna. Niebo jasno błękitnym pledem ziemię otulało i ani jedna chmura deszczowa na nim się nie ukazała. Złudzenie można było ulec, że to nie pierwsze dni Toruka, ale że Hajot się właśnie rozpoczyna.
Szloch Ryoosy, co serce całej gromady rozdzierał i żałość straszliwą we wszystkich wzbudził, siłę miał wielką, bo także ziemią i niebiosami wstrząsnął.
Zafrasowało się wielce świetliste oblicze Oeyna i wnet za sinymi chmurami się skryło. W oddali, gdzie bór gęsty się zaczyna, a ziemia grząska i namoknięta do granic możliwości, huk grzmotu dało się słyszeć.
Wzburzyły się żywioły i głośny dały temu wyraz. Krew niewinnie przelana o pomstę wołała.




Tuzin chłopów, gniewem i wściekłością wypełniona, ku chacie Nurbeka zmierzało. Facjaty ich od krwi nabrzmiałe, a żyły niczym postronki napięte im na skroniach wystąpiły. Każden coś pod nosem mruczał i pięścią przy tym wygrażał. Z dala ich głosy, jako rój szerszeni zacietrzewionych brzmiał. Choć nikt rozkazu nie dał, to każden wiedział, co czynić im wypada. Prawo i zwyczaj po ich stronie były, a wina Nurbeka oczywista, jak ten że w nocy pierwszy Aeyn się ukazuje, a dopiero za nim brat jego Teyn.

Noktambulista, jak każdy inny krzykiem Ryoosy ze snu wyrwany, przed chatę stał tylko w koszulę cienką ubrany..
- Na kolana kurwiu! - wrzasnął jeden z chłopów.
- Gdzie bękarta masz? - wspomógł go drugi.
- Dawaj go tu do nas! Potańczymy se z nim, jako prawo nakazuje!

Nurbek, nic nie odrzekł i tylko głowę na piersi zwiesił, jakby z losem swoim się w pełni pogodził.
- Naczelnik prawa strzeże - rzekł donośnie Aranaeth na czoło grupy wychodząc i jakby pomiędzy nią, a śniarzem stanął - On tylko sędziom w sprawie może być.
Chłopy wzburzone po sobie spojrzeli, bo nikt się czegoś takiego spodziewać nie mógł.
- Rację mosz - odparł Tahmin, jeden z Rzemieślników, co o stan przepraw i kładek dbał - Prawo je w rękach Drungi, ale jasno przeta ono mówi, że kto plugastwem się para, temu jeno stos pisany. Na co nom czekać?
- Taaa jest! - wsparli go inni chłopi, nogami gniewnie tupiąc i dłonie w pięść zaciskając.
- Przecież wam on nie ucieknie - próbował dowodzić guślarz, chcąc emocje wyciszyć.
- Łun może i nie - rzekł Tahim - ale bękart jego to niby gdzie?
Nim Aran słowo zdążył wyrzec, milczący do tej pory noktambulista wyszeptał niemal:
- Jeszcze wczoraj na mokradła poszedł. Na noc do domu nie wrócił.

Słysząc te słowa kłamliwe, chłopom aż piana z ust poszła. Ruszyć już na Nubreka mieli, by go żywcem na strzępy rozerwać, gdy śpiew czarowny w ich serca i umysły się wlał.




Aaron, elben, co w Rubieżanach od kilku tygodni pomieszkiwał, niczym wiatr, bezszelestnie pomiędzy baby, co przy Ryoosie klęczały i zgryzotę z nią przeżywały, łzy i jęk bolesny wznosząc, się wsunął i przy wdowie klęknął. Dłoń wiotką i gładką niczym alabaster na jej ramieniu złożył. Szmaragdowe refleksy na jego skórze, niczym talizman prastary, uwagę ściągały, a słabsze umysły w trans wprowadzały.
Słowa ledwo słyszalne, popłynęły z jego ust i wprost we wdowie serce, wniknały.

Niebo posiniało i wiatr mroźny ze wschodu napłynął. Ryoosa zawyła upiornie, na podobieństwo kyryoków, co Aeynechen zamieszkują. Wnet jej jęk żałosny w przecudne alikwoty się zmieniły, które niczym matczyne pieszczoty, serca i umysły całej gromady koiły. Mało kto się spostrzegł, że śpiew duszę przenikający i mocą aytheru ją nasycający, nie z gardła owdowiałej Ryoosy pochodzi. Aaron, co wędrownym ribaldo był, dziwy te wyczyniał. Taką moc ów rab posiadał.


I zasłuchała się cała gromada we wdowi śpiew.

Zabiliiiii! Ubilliii! Usiekliii Luby mój nie żyje!
Zabiliiiii! Ubilliii! Usiekliii Luby mój nie żyje!

Śmierć zdradziecką mu zadali
Karmazynowe broczyny pierzynę barwią
Strugi rubinowe drogę wskazują
Kędy mąż mój poszedł

Zabiliiiii! Ubilliii! Usiekliii Luby mój nie żyje!
Zabiliiiii! Ubilliii! Usiekliii Luby mój nie żyje!

Cień! Cień smolity w progi me wlazuje
Cień smolisty, a z nim pospołu glizd mrowie
Robactwo oślizgłe duszę mu wyżera
Ubili go i jaźni pozbawili

Zabiliiiii! Ubilliii! Usiekliii ukochanego mego!
Zabiliiiii! Ubilliii! Usiekliii ukochanego mego!


Ryoosa z sił opadła i wprost w ramiona Aarona legła. Baby, co wokół się zebrały, westchnęły głośno i ciasnym kręgiem ich otoczyli, a niebo sine swymi łzami żałość z nich zaczęło spłukiwać.




Drunga, co naczelnikiem Rubieżanów był, pierwszy do chaty erzahlera wkroczył. Ledwo stopy jego klepiska dotknęły, a wnet nogi się pod nim ugięły. Mocarny był z niego chłop i choć lat już wiele po ziemi chodził, to siłę i krzepę miał. Widok trupiszcza na łożu rozciągniętego, po prawdzie ohydny był, bo wszędy krew z rozerwanej piersi rozlewała się na podobieństwo rzeki wzburzonej. Nie zezwłok szkaradnie okaleczony naczelnika wzburzył i osłabił, tylko fetor co się w chacie erzahlera unosił. Trup jeszcze niemal ciepły był, więc to nie od niego owa woń pochodziła. Śmierć zawsze powietrze naznacza i każdy od razu ją wyczuje, ale tym razem coś plugawego i bezbrzeżnie wstrętnego wyczuć się dało. Z całej grupy, jedynie Animur stary, co niejedno już widział, nie cofnął się z obrzydzenia. Wręcz przeciwnie tajemny odór, wręcz zachęcająco na niego działał. Jak muchy do łajna ciągną, tak też stracharz wolno do ciała Baktygula podszedł. Każdą cząstkę odrażającej woni w swe płuca wciągał i smakował ją z lubością. Zachowanie jego sprawił, że żaden inny chłop kroku już dalej nie postąpił. Wszyscy tylko spoglądali, co też Animur wyczynia. Jedni z przerażeniem, a nawet ze wzgardą na to patrzyli, a inni zaś z zaciekawieniem i lękiem jednocześnie.

Stracharz woni tej szkaradnej nie znał, co dziwnym mu się zdało, bo ze śmiercią niemal od dziecka za pan brat był. To ona towarzyszką jego zabaw dziecięcych, jak i akuszerką praktyk przez wszystkich wzgardzonych. Lepki i kwaśny posmak na języku odczuwał i z bytami, co Topiel zamieszkują i na padlinie żerują, mu się to kojarzyło. Dłonie drżeć mu zaczęły, gdy w rozszarpaną pierś erzahlera spojrzał. Strzępy skóry i krwi rozbryzgi jasno mówiły, że pierś od środka rozerwana została. Nachylił się Animur nad trupem i powietrzem mocniej się zaciągnął. Oczy mu bielmem zaszły i ciężkie westchnięcie z jego piersi się wydobyło. Słowa nie wyrzekł żadnego, nie dlatego, że go lęk zdjął, abo temu, że nikt by jego gadania nie pojął. Stracharz poprzez warstwy wszechświata spojrzał i mrok pradawny, na niego też oczy skierował.

- Wynieść go stąd! - polecił naczelnik Drunga - Chatę spalić, bo licho w niej się zagnieździło.

Czterech chłopa ku posłaniu z gałęzi sosnowych podeszło i je wespół dźwignęło. Reszta z chaty wyszła i smętną pieśń nucić zaczęli.




Cała gromada się na placu zebrała i kołem stanęła. W jego centrum ciało Baktygula na łożu sosnowym spoczywało. Rana, co w piersi ją miał, niczym krater mroczny na zgromadzenie spozierała i pomsty się domagała. Czara nieszczęść, klęsk i fatum złośliwego pełna po brzegi, wylała się niczym smoła czarna z kotłów węglarzy.

Rubieżanowa gromada w strugach deszczu stała i żałością zdjęta w milczeniu na zwłoki erzahlera spoglądała. Piorun świetlisty niebo rozciął, a po nim grzmot uderzył straszliwy. Wtedy to też naczelnik Drunga w środek kręgu wstąpił i corylusem dębowym trzy razy w ziemię uderzył.
- Kumy i kumoszki - rzekł donośnym głosem, by go każden jeden słyszał - Zło się hańbiące wydarzyło i owoc skażony wydało - przy tych słowach laskę na zwłoki erzahlera skierował - Radzić, nie ma co, bo i wszystko jasne, jako lico Oeyna, co od wieków na nas spoziera. Bękarta trza naleźć i krew z niego utoczyć, by z grzechu straszliwego jucha jego parszywa nas obmyła.
Nurbeka w dyby zakuć, coby nigdzie nie czmychnął. Chatę Baktygula i jego jego spalić wedle zwyczaju pradawnego, by licho z wioski wypędzić. Kiedy druga tercja wybije, na powrót na placu się zbierzem i otokę odprawimy, by łowczych Kaytul sam wybrał i naznaczył.

Naczelnik Druga zamilkł i wzrokiem surowym na swych kumów spojrzał, wypatrując, czy kto głosu nie chce zabrać.
Po czym znowuż trzy razy corylusem w ziemię uderzył, znak dając, że wiec zakończony.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 04-10-2021 o 02:01.
Ribaldo jest offline