Bran skinął milcząco głową słysząc propozycję łowczego. “Tyle turmalinu ile mogliby wynieść”. Przez moment te słowa odbijały się echem w jego głowie. Przez chwilę zaczął dotykać swoimi grubymi palcami jednej dłoni palców drugiej jakby coś zliczał. Nie… nikt się na to nie zgodzi.
- Tak, jestem gotów odebrać wynagrodzenie w dziennym urobku. Nawet, gdybym miał w dzień po oczyszczeniu kopalni pracować z innymi górnikami. Inni bardziej potrzebują gotówki - wzrok Frostbearda powędrował na szlachciankę i jej pomalowane paznokcie. Do tego gładkie dłonie. Nie nawykły do trzymania broni ani żadnych narzędzi. Miał nadzieję, że nic się jej nie stanie w mrokach kopalni. I te buty….
Bujna czupryna Brana pokręciła się na jego potężnych ramionach. Miał typowo krasnoludzką budowę ciała. Udawało mu się upychać sto kilogramów ciała w niecałych stu czterdziestu centymetrach wzrostu. Wszystko to okryte łuskową zbroją i szatą z podbiciem z futra nadawało mu wygląd włochatej kuli.
Nie mówił już więcej. Za to słuchał. Wzmianki o potworach, o bogini. Potrzebował jak naj więcej informacji. Musiał teraz tylko sięgnąć po odpowiednią wiedzę z czasów swojej młodości. Z czym mieli się mierzyć? Cóż za skrzydlata bestia zajmowała jaskinie?
Gdy wszystkie ustalenia co do wyprawy zostały poczynione Bran zabrał sakiewkę i ruszył na zakupy. Trzeba było się uzbroić nie tylko w papier, ale też w kilof. Bełtów do kuszy miał dwadzieścia, więc nie sądził by było mu więcej potrzeba. Wszak potworów miało być nie więcej jak dziesięć.