Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-10-2021, 02:34   #1
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
[Pathfinder +18] Wolność i Swoboda



5 Lamashan 4708 AR
Wolna Przystań


Błonie zakwitły. Nie dosłownie, rzecz jasna, wszak kończące się lato i coraz to bardziej obecna jesień układały do snu i hibernacji szeroko pojętą florę. Nie, Błonie pod Wolną Przystanią zakwitły namiotami, wozami i taborami przyjezdnych, ściągających z bliższej i dalszej okolicy na Święto Piwa. Obszerna łąka rozciągająca się od miejskich murów po Żabi Staw mieniła się niczym kalejdoskop - za dnia kolorowymi barwami namiotów i rozciągniętych baldachimów, nocą paleniskami i ogniskami.

Wolna Przystań, jak co roku, pękała w szwach przez cały tydzień poświęcony świętowaniu przemijającego lata i zakończenia żniw. Festiwal, zrodzony z tradycyjnego święta kościoła Caydena Caileana, z biegiem lat przerodził się w długoletnią tradycję północnego Międzyrzecza, na który ściągały tłumy. Wełniano-lniane podgrodzie, które wyrastało na tą okazję pod Przystanią uchodzić mogło za kosmopolityczną ostoję Rzecznych Królestw - nie brakowało karawan z dalekich stron, oferujących egzotyczną rozrywkę i atrakcje.


Prym w egzotyce tego roku wiedli derwisze Wiecznego Płomienia, zmierzający do odległego Mendevu z równie odległej Qadiry. Rycerze i paladyni zatrzymywali się w Przystani często, do ich widoku zdążył nawyknąć każdy kto bywał w tych stronach, ale niewielu z nich zapadało w pamięć czy rzucało się w oczy. Co innego z derwiszami! Odziani w szaty ze zwiewnych qadirańskich tkanin, z sejmitarami w dłoniach zapierali dech w piersiach pokazami swego tradycyjnego tańca. Zachwycali płynnymi ruchami, hipnotyzowali stalowymi esami i floresami.

Nie brakowało też rzeczy o wiele bardziej znajomych w tych stronach. Mimo że bardziej przyziemne od tańców ku czci Kwiata Jutrzenki, niczym im nie ustępowały w bawieniu gawiedzi. Ba!, można było odważyć się o stwierdzenie że górowały w tej kwestii. Znane, swojskie - nie traciły na popularności i uroku; zwłaszcza piwo, od którego w końcu Święto brało swą nazwę. Złoty trunek lał się w wielkich ilościach i rauszowej radości nie było końca. Na Błoniach nie brakowało miejsc oferujących kufel w przystępnych cenach, lecz największe oblężenie przeżywało - jakżeby inaczej - stanowisko kultu Caydena Caileana. Im bliżej białego namiotu akolitów Pijanego Farciarza, tym bliżej tłumów i brzęczących denarów - toteż nie było się co dziwić, że to właśnie w tej części Błoni dominowały trunki i ich handlarze. Była pitaxańska karawana oferująca tamtejsze wina, były tutejsze miody pitne, była niziołcza wypalanka, były i domowe samogony czy bimbry. Czego dusza zapragnie.

Było i jadło, wszak na pusty żołądek pić nie wypadało. Królowały mięsiwa, od świniny zaczynając, poprzez kaczki i kurczaki, na dziczyźnie kończąc. Nie brakowało również podstaw międzyrzecznej diety - ryb wszelakich. Wszystko to w dobrze znanych wydaniach - smażone, pieczone, wędzone, duszone. Gospodynie z kolei dumnie prezentowały wypieki w postaci pajd chleba, ciast, owocowych placków, ciastek , słodkich bułeczek czy pączków w maśle. Biesiadna część Błoni rozbrzmiewała radosnymi rozmowami i mlaskaniem, otaczając okolicę kulinarnymi zapachami.

Szło i zaspokoić głód wrażeń. Ostatni dzień Święta był głównie dniem zawodów i konkursów, będąc polem do popisów i szybkiego zarobku. Wzniesiona drewniana platforma była miejscem walk na pięści, gdzie brylowali wojownicy i najemnicy wszelacy. Słomiane tarcze pod murami z wymalowanymi kręgami były domeną łuczników, a nieco dalej od nich odbywać miały się zawody w pływaniu. Miał być i wyścig konny, którego trasa wyznaczona była przez błękitne chorągiewki od bramy, wzdłuż gościńca i wokół Żabiego Stawu. Chętnych na te rozrywki nie brakowało, bo i pękate sakiewki będące nagrodami nie rosły na drzewach.

Świętowanie nie ograniczało się jednak jedynie do namiotowego podgrodzia. Owszem, w obrębie murów miejskich było nieco ciszej i spokojniej, ale działo się i tam. Ogród otaczający Marmurowy Dom przyciągał do siebie artystycznie nastawionych - tańcom, śpiewom i występom nie było końca. Trupa artystów z Pitax pod auspicjami Talli Sylmoir szykowała się do przedstawienia “Rzecznego Gambitu”, autorskiej komedii, a grupa akrobatów i brevoyańskich mieczników bawiła gawiedź swoimi występami w międzyczasie. Występy amatorów poezji i śpiewu cieszyły nieco mniej, ale calistriański kościół nie dyskryminował gdy chodziło o sztukę. Wszak każdy kiedyś zaczynał.

W “Białej Czapli” ciężko było znaleźć równie wykwintne rozrywki, co w Marmurowym Domu, ale taki był urok portowej okolicy. Tutaj królowało siłowanie się na rękę, kości czy gry karciane. Klientela “Czapli” była w końcu bardziej pospolita, to i stawiano na prostotę. Gospodarz w osobie Malcolma Caileana ubarwiał jednak otoczenie, snując zasłyszane przez lata opowieści i pełniąc zaszczytną funkcję naczelnego gawędziarza Przystani.

Wszystko to działo się pod czujnym spojrzeniem Gwardii, wspieranej przez najętą ulfeńską kompanię i milańskie Wolne Bractwo. Mimo przelewanego alkoholu, interwencje stróżów prawa i porządku były rzadkością. Święto Piwa było odskocznią od szarej rzeczywistości, dając szansę na beztroską zabawę przed zbliżającą się coraz bardziej jesienią, a później zimą. Długie noce, szare dni i zimne deszcze były tuż za rogiem, a rzeczywistość już szykowała się na powrót do życia. Nikt nie chciał przyspieszać tego procesu, woląc oddać się zabawie i swawolom.

Nawet wieści o zaginionej czarodziejce i ogłoszenia wywieszone z ramienia Towarzystwa Pionierów nie psuły nastrojów.


***


POSZUKIWANI NAJEMNICY

Towarzystwo Pionierów z Hajoth Hakados poszukuje doświadczonych najemników do pracy od zaraz. Zlecenie obejmuje wyprawę na północne wzgórza w kierunku Masywu Brethlendzkiego w celu odnalezienia zaginionej ekspedycji badawczej. Wynagrodzenie wynosi sześćset denarów ostrzogrodzkich.

Przedstawiciel Towarzystwa Pionierów, Aurelius Siwobrody, przyjmować będzie ochotników na Barbakanie od piątego dnia Lamashanu poczynając.

Kasimir Ventoff, Pierwszy Kapitan
Towarzystwa Pionierów w Hajoth Hakados



***


Aurelius był w parszywym nastroju. Złorzeczeń i wiązanek pod kierunkiem Kapitana Ventoffa przewinęło się przez jego myśli wiele odkąd przyszło mu opuścić Hajoth Hakados. Przywykł na stare lata do wygód życia w mieście, obierając siedzący tryb życia i pracy. Należało mu się! Wiernie służył Towarzystwu przez długie dekady, asystował i uczył rekrutów, przedzierał się przez zapomniane ruiny, wertował stare zakurzone tomiszcza. Tak mu się teraz odwdzięczali - zesłaniem na prowincję.

Mężczyzna przysiadł w fotelu, wyciągając nogi w stronę mile grzejącego kominka. Kości bolały od dnia spędzonego w podróży. Przynajmniej pokój oraz gabinet zapewniony mu przez Radę na Barbakanie były przyjemnym zaskoczeniem. Nie spodziewał się luksusów, w końcu byli na Międzyrzeczu, ale najwidoczniej wygoda szła tutaj ręka w rękę z prostotą. Gdyby nie obowiązki i wrodzony profesjonalizm Aurelius najchętniej ułożyłby się do snu, ale zamiast tego zajął się przygotowaniem oddanego mu kantorka na parterze.

Biurko stojące pośrodku gabinetu było czyste, jeśli nie liczyć rozwiniętej nań mapy północnego Międzyrzecza - mapy dość przedawnionej, bo jeszcze figurowało na niej martwe już Księstwo Grelańskie. Za to regał i stolik po drugiej stronie pokoju uginały się pod ciężarem grubych woluminów, starych ksiąg i piramidy zwojów - materiałów, które jeszcze nie tak dawno pomogły w pracach badawczych Aureliusa i Fiony. Ekspedycja elfki miała być triumfalnym zwieńczeniem długich miesięcy spędzonych nad papierami. Miała...

Wyszło, jak wyszło. Aurelius starał się nie martwić nagłym zniknięciem Pionierki, ale marnie mu to wychodziło. Ucichły magiczne wiadomości, a zaklęcia sondujące nie dawały nic, a nic. Niebezpieczeństwo było wpisane w ich zawód, ale żeby czarodziejka pokroju Fiony zniknęła z dnia na dzień na jakimś wygwizdowie? Aurelius stronił od teorii spiskowych i niepotrzebnego gdybania, ale gdyby ktoś go zapytał, wskazałby Technoligę. Nikt inny w tych stronach nie obrałby sobie za cel elfiej magiczki z pokaźną obstawą.

Późne popołudnie przeszło we wczesny wieczór, gdy młody Gwardzista zjawił się w aureliusowym gabinecie. Siwobrody nie spodziewał się jakiegokolwiek odzewu tak prędko, biorąc pod uwagę libacje towarzyszące zakończeniu Święta Plonów, ale widocznie się przeliczył. Stęknął cicho, podnosząc się z fotela i odkładając studiowanie “Finis Temporum” - traktatu o apokaliptycznych kultach - na później.

- Niech wejdą - rzucił do strażnika, siadając za biurkiem.

Drzwi skrzypnęły, wpuszczając do środka najemników.




_______________________________

Powodzenia i miłej zabawy!
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 12-10-2021 o 02:37.
Aro jest offline