Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-11-2021, 15:23   #2
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację



Wystrój salonu tylko podsycał to wrażenie ekscentryczności. Było oczywiście gustownie i na bogato. Boazerie na ścianach i podłodze, stare meble. Rzeźby i obrazy uznanych artystów. Telewizor może nie najnowszej generacji, ale plazmowy. Łatwo było jednak zobaczyć pewien powtarzający się motyw, który najbardziej rzucał się w figurce stojącej obok nowoczesnego telefonu ustylizowanego na tarczowy. Figurka młodzieńca z mieczem, była co prawda tylko jednym z wielu dzieł sztuki dekorujących ten salon, ale pozostałe trzymały się tego samego tematu. Młodzieńcy i mężczyźni, nadzy lub częściowo ubrani. Żadnych kobiet.
Gdy Ann to kontemplowała… zadzwonił telefon.

Dziewczyna została wyrwana z zamyślenia przez dzwonek, który od dłuższego czasu kojarzył jej się tylko z nadchodzącymi dla niej kłopotami lub nieprzyjemnościami.
Nie, otrząśnij się dziewczyno! Nie jesteś warta tyle, aby ktoś cię tu próbował skrzywdzić!

Tylko jesteś tu sama, bez protekcji...

***


Ann spojrzała wyczekująco na Toreadora.
- Wybacz… muszę odebrać.- odparł nieco speszony tym niespodziewanym wtrąceniem Willam. Podszedł do staroświeckiego telefonu z tarczą i odebrał.
- Hallo? Garry? Co u ciebie? - zapytał, po czym zaczął pospiesznie uspokajać.- Opanuj się chłopie. Jakie zagrożenie, jaki problem? O czym ty mówisz?
Przez chwilę toreador milczał, a potem rzekł cicho.- Żadna wizja. Żadna przepowiednia. Nie dramatyzuj. Nic złego się nie stanie. Nic straszne… żaden upiór się nie czai. Przedobrzyłeś to wszystko.
Znów długa pauza milczenia nim padły słowa. - Zjawię się jutro, albo pojutrze wieczorem to pogadamy. Szeryfa zawiadomiłeś? I co?
Znów przerwa.
- Nie dziwi mnie to. Więc jak widzisz nie ma powodu do paniki. Daj sobie spokój i nie strasz dziewczyn.- odparł William i po chwili wybuchł śmiechem dodając. - Właśnie. Więc do jutra.
Odłożył słuchawkę i zwrócił się do Ann. - To był Garry, poznasz go wkrótce. Jak to mówią młodzi… spoko gość.
- Co się stało? - zapytała Ann, której nie podobało się, gdy wpierw natrafiła na kłopoty po przyjeździe.
- Nic ważnego. Garry miał wizję i go ta wizja przeraziła.- wzruszył ramionami Toreador. - Nic nowego. Nic niezwykłego. On często ma wizje.
- Wizje? - zdziwiła się - To Malkavianin?
- Malk? Nie. Na szczęście nie. To Gangrel, guru małej hipisowskiej sekty. Wiesz… love, peace and drugs. Dużo prochów. Bardzo dużo. Wszyscy jego podwładni i ghule chodzą naćpani, a on z nich spija, więc… jest nawalony marihuaną dwadzieścia cztery godziny na dobę. I stąd te wizje.- wyjaśnił ze śmiechem William.- Gangrele się chyba wstydzą pokrewieństwa z nim, bo żaden nie zjawił się w okolicy od lat. A może to przez wilkołaki? Nie wiadomo. Garry z wilkołakami się dogadać potrafi. Pewnie przez wspólną miłość do ziółek.
- Och. Radośnie tu. - uśmiechnęła się niemrawo - A o czym była ta wizja? O butach, co nas zjedzą?
- O ognistym zwiastunie zagłady, który dziś przybył do miasta, o upiorze ukrywającym się w zamku. O władcy nieumarłych, który zostanie zjedzony przez szczury. Krwawa łuna i takie tam… jak dla mnie, kiepski zjazd po prochach. - William wyraźnie nie przejął się słowami Garry’ego.
- Kiedyś w ogóle spełnił się jego bełkot?
- No… wiesz… raz na rok czasem trafi się ślepej kurze ziarno. Niektóre z jego wizji dałoby się nagiąć do rzeczywistych wydarzeń. Niemniej sama rozumiesz, są one tak bardzo plastycznie mętne, że można do ich symboliki nagiąć to co się stało naprawdę.- wzruszył ramionami Toreador.
- Jako wróżka na telefon mógłby zarobić dobrze. Ta sama szansa na ziszczenie się przepowiedni. - zażartowała.
- Coś w tym rodzaju. Wróżki się przynajmniej znają na swojej robocie, a Garry plecie trzy po trzy. Zapewne za dwie noce nawet nie będzie pamiętał wizji z dzisiejszego dnia.- ocenił William i podrapał się po karku.- Ale ja tu gadam, a ty jesteś pewnie nieco głodna.

Ann zawsze była łasa, ale tylko na jeden z rodzajów krwi... a nawet jeden egzemplarz, jednak tym razem musiała o nim zapomnieć.
- Nie odmówię posiłku. - Caitiffka czuła się trochę zagubiona w tej zbyt serdecznej relacji z klanowym wampirem.
William skinął głową i opuścił Ann na chwilę zostawiając ją samą w swojej posiadłości.
Wampir powrócił wkrótce z dużymi kielichami wypełnionymi krwią i ironicznym uśmiechem.
- Na szczęście mamy honorowych krwiodawców. I dobrze, w końcu możemy pożywiać się w cywilizowany sposób.
Ann przyjęła kielich od wampira.
- Tylko tak się żywisz? Znaczy... Nie polujesz sam?
- Nie lubię polować.- przyznał wprost wampir. - I nie poluję jeśli nie muszę. Ale ty nie musisz się tym martwić. Są w Stillwater tereny łowieckie, jeśli wolisz sama dobierać sobie źródło krwi. Więcej na ten temat dowiesz od Lucrecii. Ona pilnuje tych kwestii.
- Kim jest Lukrecja?
- Miejscowa Ventrue… zarządza burdelem, hotelem, pubem i elizjum zlepionym w jedno miejsce. - wyjaśnił William siadając i popijając trunek. Uśmiechnął się do siebie. - Mmm… moja ulubiona grupa krwi. A więc… Lucrecia podaje się za Lucrecię Borgię. Była to arystokratka żyjąca w renesansowym Rzymie. Słynna skandalistka. Jeśli chcesz zyskać w jej oczach, to udawaj że wierzysz w jej historię i uszanuj jej… ekscentryzmy.
- Jakie... ekscentryzmy? - Ann wzięła większy łyk z kielicha.
- Manieryzmy typowe dla… osoby wywodzącej się z renesansowej Italii, wtrącenia na temat dawnej glorii i takie tam bzdurki. Jeśli oglądałaś jakieś filmy historyczne to… łatwo sobie wyobrazić jej zachowanie w gronie kainitów i ghuli. - odparł ze śmiechem William.
- A ona naprawdę może mieć choć połowę tych lat? - zapytała racząc się krwią.
- Ćwierć najwyżej.- wyjaśnił Toreador. - Przemieniono ją tak w okolicy drugiej wojny światowej. We Włoszech, więc przynajmniej narodowość się zgadza.
- Wierzyć w każdą historyjkę. Zapamiętam. Ktoś jeszcze taki mitomaniak?
- Wszyscy.- zaśmiał się wampir i dodał.- Każdy na swój sposób. Ale trzeba im wybaczyć. Nudzą się.
- Ty też? - dopiła krew.
- Też. Tyle że ja rymuję i wysyłam do wydawcy. - odparł ze śmiechem William.
- Aaaale ty nie jesteś jak Lukrecja, prawda? - Ann miała problem ze zrozumieniem, jakby tak znana osoba mogła ujść oku publiki w tych latach.
- No… nie bardzo. Ani sławny. Obawiam się że moja poezja nie zyskuje uznania w uszach śmiertelnych. Nieśmiertelnych też. - westchnął ciężko Toreador.

Spojrzała w stronę rzeźb młodzieńców.
- To twoje dzieła, tak? - zaryzykowała. Nigdy nie była dobra, jeżeli chodziło o wiedzę o dawnych artystach, ale....
- Nie. Szczerze powiedziawszy umiem tylko pisać poezję. Rzeźba i malarstwo mnie przerastają. Taniec zresztą też. - westchnął William i dodał rozważając głośno. - A skoro już omówiliśmy sprawy kainitów czas poruszyć sprawy żywych. Otóż… Stillwater to nie Big Apple. Nie możesz tu liczyć na bycie anonimową osobą w tłumie, więc… potrzebujesz legendy dla śmiertelnych. Na szczęście w swoich cyklach umierania i odradzania dorobiłem się całkiem sporej grupki “krewnych” więc… możesz podawać się zaaa… hmm… o już wiem. Za córkę siostry mojego ojca.
- Brzmi wystarczająco odlegle. - zgodziła się - W sumie... - nie mogła się powstrzymać - Jak długo znacie się z panem Sauveterrem?
- Kilka dziesięcioleci. Poznałem go w latach czterdziestych… i znać… to za duże słowo. Znam go nieco, co prawda i mam u niego dług do spłacenia, ale nie jesteśmy sojusznikami czy przyjaciółmi. Po prostu on czasem pomaga mi, a ja jemu.- wyjaśnił Toreador wzruszając ramionami. - Nasze terytoria nie pokrywają się, więc nie mamy wspólnych interesów. Ale też nie ma żadnych sporów między nami.

Ann spojrzała w stronę rzeźb.
- Zgromadziłeś miłą kolekcję męskiej muskulatury.
-Tak. Jestem sentymentalny z natury. - przyznał wampir z uśmiechem rozglądając się i dodając z nostalgią. - I miłośnikiem sztuki. Przynajmniej tej sprzed impresjonizmu. Impresjonizm zresztą był ostatnim trendem sztuki, który akceptowałem. Potem… jest tylko tanie poszukiwanie skandali.
Ann nie była specjalistką w sztuce, ale mogła w tym jednym przyznać rację, nawet wagarując na zajęciach w szkole dotyczących sztuki.
- To musisz mieć ciężko w Stillwater? Zero rozrywek, wystaw?
- Z pewnością jest to problem, ale zważywszy na to jak… gardzę nowoczesną sztuką ta niedogodność staje się coraz mniej niedogodna. A książki mogę sobie zamówić, także i tomiki poezji. - następnie wskazał na telewizor dodając.- No i mam jeszcze to. Zadziwiający wynalazek. Masz jednak rację pod jednym względem, Stillwater jest ciche. Nie ma tu wystaw, nie ma ważnych wydarzeń społecznych. Jesteśmy na poboczu dziejących się wydarzeń, więc wszelkie zawieruchy nas omijają. Tak jak i sfory Sabatu, co najwyżej obrywamy odpryskami tego co uderzy w Nowy York.
Upił nieco wina dodając z kwaśnym uśmiechem.- Osobiście uważam koterię Toreadorów z Nowego Jorku za snobów równych jeśli nie przewyższających Ventrue. A oni… ci którzy jeszcze mnie pamiętają, darzą mnie podobną estymą. Ja lubię to miasteczko.
Ann uważała za snobów większość klanowych wampirów, ale, lepiej tego nie mówić na głos.
- Więc osiedliłeś się tu z własnej woli?
- W tamtych czasach… sytuacja była nieco… inna… skomplikowana. Ale to prawda. Nie mam ochoty ni powodu by wracać do Nowego Jorku. - przyznał Toreador i uśmiechnął się pytając. - Liczysz na możliwość powrotu do wielkiego miasta?
- Jeszcze nie wiem... - powinna raczej powiedzieć, że nie wie co Cyril sobie wymyśli, ale poprzestała na tym.
- Jeszcze nie wiesz czy chcesz wracać?- zdziwił się wampir i zaczął głośno rozważać.- Kainici zesłani z polecenia księcia lub klanowych primogenów zazwyczaj już nie wracają do Nowego Jorku. To miejsce stoi jedynie oczko wyżej ponad oficjalną egzekucją. Niemniej Cyril, o ile wiem, primogenem nadal nie jest. A poza tym nie jesteś z jego klanu. Teoretycznie możesz wrócić kiedy chcesz. Musisz być dla niego cennym zasobem, skoro cię tu wysłał.
- Zawierzę w jego ocenę sytuacji i decyzję o wysłaniu mnie tu. - odparła wymijająco.
- Wracając do naszej sytuacji to masz rację. Stillwater jest nudne i zapóźnione w porównaniu z wielkim światem. Wifi jest dostępne tylko w centrum miasta. A komórki nie działają w okolicznych lasach. - wyjaśnił wampir ze śmiechem.

Po czym wstał i rzekł.
- No to pozwolisz, że obejrzymy mieszkanie. Wyjaśnię ci co i jak, a następnie udamy się na spoczynek. Wkrótce zacznie świtać.
Dziewczyna poczuła jak wykręca się jej w brzuchu. Zaraz zacznie świtać.
Przyjdzie znowu sen...

- Kuchnia jak widzisz jest dobrze wyposażona. W lodówce jedzenie co jakiś czas trzeba zmieniać, dla zachowania pozorów. Krew trzymam w skrytce umieszczonej w lodówce, zamkniętej na szyfr. Oficjalnie jestem koneserem drogiego wina, mam też piwniczkę na wino, ją zobaczysz na końcu. Kod do skrytki podam ci później…- mówił oprowadzając Ann po kolejnych pomieszczeniach.- Tu jest biblioteczka, a tu mój gabinet w którym pracuję. Do gabinetu klucze mam tylko ja i pokażę ci go jutro jeśli będzie cię interesował. Tu jest łazienka, drzwi z niej prowadzą na mały taras do wanny z jacuzzi. Nigdy z niego korzystałem, ale Lukrecja je lubi. Na piętrze mamy pokoje. Dwa gościnne, moją sypialnię i twoją sypialnię. Tam będziesz mogła rozłożyć swoje rzeczy. Nie korzystamy z nich, ale od czasu do czasu trzeba tam robić bałagan, by sprzątaczka miała co robić.

Cały ten dom miał poziom budżetu, jakiego i za życia Ann nie posiadała, a teraz... w sumie jak powinna się z nim obchodzić, aby nie narobić sobie kłopotów? William był dla niej miły, wyrozumiały... ale do jakiego stopnia będzie? To Toreador, ona jest Bezklanowa. Możliwie nie byłby taki, gdyby nie posiadała protekcji Cyrila, z którym wiąże go znajomość i przysługa. Lepiej nie nadużywać...
Przynajmniej lekko zaszaleć dla sprzątaczki może.

Ostatnim punktem tej “wycieczki” były schody prowadzące w dół do piwniczki z winem. Schodki były wąskie i małe, pomieszczenie ciemne, a drzwi pancerne i zamykane też na kod.
Te zabezpieczenia miały sens, zważywszy że piwniczka z winem, oprócz butelek trunku umieszczonych gęsto w ścianach, zawierała małe pomieszczenia. Nieduże cztery klitki w których to były łóżka, nieduże szafki na ubrania i trumny. Po jednym łóżku i trumnie na pomieszczenie.
- Ja sypiam w tamtej, a ty wybierz sobie dowolną inną. Jak widzisz może wedle tradycji lub na łóżku. - dodał z uśmiechem Toreador i zerknął na zegarek. - Czas już na nas, resztę pytań zadasz następnej nocy. Dobranoc.

***


Czy inni Spokrewnieni także co noc cierpieli na koszmary? Czy William widział w snach zniszczone rzeźby mężczyzn, zastąpione plakatami nagich kobiet z PlayBoya?

Ann narzuciła na głowę kołdrę z przyzwyczajenia z życia. Kiedy była dzieckiem też chowała się w ciemności perzyny, aby nie widziały jej potwory... ale teraz w sumie też jednym z nich była.
Potworem bojącym się potworów.
Niestety, podobne jej potwory nie uważały jej za pełnoprawnego z ich rodzaju. Ba! Niektóre nie uważały jej nawet za jednego z nich. Ot, kundel, abominacja, odrzut. Słyszała to już wiele razy i musiała nauczyć się ignorować te obrazy. Spuszczać łeb i nie odzywać się, uważać, gdzie staje, kiedy wejdzie komuś w pole widzenia. Początkowo było to trudniejsze do ogarnięcia, kiedy zaczynała uczyć się, iż jest tu więcej martwych, którzy bytują. Jej niezrozumiałe umiejętności ofiarowały szansę na skrycie się poza wzrokiem... wszystkich, a przynajmniej tak myślała.
Później było nie tyle co trudniej, co bardziej skomplikowanie.

Ciemność dawała iluzoryczną ulgę. Ann czuła się w niej bezpiecznie. Może nie powinna? Jednak to dzięki niej mogła unikać prawdziwych kłopotów, ot schować się w jej ramionach. Mogła też... zrobić więcej.
Zaczynała rozumieć dlaczego Cyril Sauveterr zdecydował się okłamać Księcia Nowego Yorku, czemu okazał łaskę błąkającemu się Caitiffowi, który swoimi czynami łamał prawo Camarilli. Tremere ze swoją Piramidą musieli być cwani, aby móc w niej się wybić, a Cyril podnóżkiem nie był. Do tego jest na tyle blisko Księcia Nowego Yorku, by ten jemu zlecał sprawdzenie krwi nowoprzybyłego Bezklanowca. Nigdy wcześniej nikt nie wykrył zbrodni Ann, więc i ta nie wiedziała, że to możliwe, jednak jej krew zdradziła dawne postępki...
Dowiedziała się także, że normalnie nie trzeba magii, aby dojść tego, ale z niezrozumiałego powodu to nie miało wpływu na nią, więc tak długo jej tajemnica była bezpieczna. Oczywiście nie od razu Ann wiedziała, że diabolizm to jest coś karalnego w Camarilli czy chociażby stoi na szczeblu morderstwa z kanibalizmem (szczegółów nie poznała), ale przy Cyrilu wiedziała już, że to okrutna zbrodnia karana śmiercią...
Martwy może umrzeć znowu... ostatecznie.

Ale Tremere miał lepszy plan niż wydać nowoprzybyłego na egzekucję, do czego miał pełne prawo i czego Ann się spodziewała. Tłumaczenie, że nie znała praw i nie rozumiała co się dzieje nic nie znaczyło. Dlaczego mianoby traktować ulgowo kundla? Bo miał smutną historię?
Gdyby Cyril nie miał innego pomysłu na zutylizowanie Caitiffa, Ann czekałaby niechybna Ostateczna Śmierć jeszcze tamtej nocy.
Nawet te lata temu, dziewczyna nie była naiwna. Wiedziała, że nie trafiła szczęśliwie na kogoś czyniącego przysługę charytatywnie. Mogła do końca nie rozumieć z czym wiąże się zapłata za wspaniałomyślność Sauveterra i jak wielką cenę godzi się zapłacić, ale czy miała inne wyjście? Obawa przed konsekwencjami tej umowy z diabłem zniknęła jednak bardzo szybko.

Kiedy tylko pierwszy raz Ann posmakowała krwi Cyrila.

Wszystko, czego dowiedziała się Ann, musiała sama zdobyć. Nie było Stwórcy, który by choć podstawy jej podał. Nie każdy też chciał nawet strzępami podstaw podzielić się za darmo ze skundlonym wampirem, porzuconym od razu po Przemianie. Dziewczyna dowiadywała się głównie przypadkowo, łącząc ochłapy zasłyszanych faktów. Nie mogła oczywiście ufać w każdy z nich, jak i być pewna ich prawdziwości. Mogła sama coś przekręcić, źle zrozumieć lub nawet nakarmiono ją fałszem.
Spokrewnieni posiadali własną skalę skurwysyństwa, większą niż mieli ją żywi.

Zamknęła oczy. Bała się snu, który nadejdzie. Bała się znowu tego przeżywać.
Bała się, że kiedyś sen pokaże jej za dużo.

I nie obudzi się z niego nigdy.


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest teraz online