Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-07-2005, 15:23   #1
Bergan
 
Bergan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłość
"Gromka drużyna, czyli w łeb i z łokcia"

Jeśli już mamy się chwalić swoją weną i wypocinami, to ja dorzucę nieduże, frywolne i krwawo humorystyczne opowiadanko o tytule, jak w temacie. Miłej lekturki i nie pożygajcie się za szybko ze śmiechu

Wielka ucieczka

Nazywał się Grum. Grum Ostrzypalec. Nie cierpiał chamstwa, goblinów i jasnego piwa, którym gardził najbardziej z tych trzech. Miał swoją drużynę - barbarzyńcę Stłuka (tak przez niego nazwanego), maga-niziołka Szuracza i złodzieja Wyrwitorba, który już do wieku siedemdziesięciu ośmiu wiosen się zbliżał. Drużyna krasnoluda zwała się Gromka Drużyna spod Skulingratu.
Drużyna wspaniale się uzupełniała. Grum myślał, na swój sposób rzecz jasna, Stłuk obijał ludzi na jego polecenie, mag podpalał niejednokrotnie sam siebie, a przy odrobinie szczęścia wrogów zamieniał w wściekłe małpy. Natomiast Wyrwitorb dźgał ściany domów starym sztyletem, myśląc, że to plecy jakiegoś mięśniaka.
Teraz siedzieli w ciepłym więzieniu na przedmieściach miasteczka Popładrowo. Siedzieli tam, gdyż Grumowi podano zamiast mocnego grogu jasne piwo, przez co zadziałał jego berserkerski instynkt i wywindował karmczarza na lewą stronę, co tutejszym władzom się nie spodobało. Naszła ich straż miejska, doszło do krwawej jatki i po trzy godzinnym oblężeniu drużyna poddała się, gdyż w karczmie nie było już miejsca do walki z powodu ilości rannych strażników.
W więzieniu nawet im się podobało - cela była duża, łóżka wygodne, a żarcie też nienajgorsze. Jedynie jęki męczonych w "sali przesłuchań" więźniów przeszkadzały spać, ale jakoś Gromka Drużyna do tego się powoli przyzwyczajała. Po czterech dniach odsiadki mag-niziołek powiedział, czytając w spak pergamin czaru "Straszna chmura wesołego Poke'a":
- Wiecie co? Nudzi mi się już tutaj. Tyłek od siedzenia mnie boli, szata nie uprasowana, a bielizna na zmianę skończyła mi się wczoraj. To koszmar!
- Mieć racja, Niewypał! - krzyknął podekscytowany rozmową barbarzyńca - Ja musieć odzyskać topór i obić ta komisarz mordę! On zabrać mi mój mały nóż bojowy - twarz Stłuka nagle przybrała smutny wyraz twarzy.
- Stłuk, imbecylu - rzucił Grum, dłubiąc kawałkiem kości w zębach - Po pierwsze, musimy mieć najpierw plan, po drugie komisarz ma niezłą obstawę, po trzecie, twój mały nóż bojowy ma ostrze długości pół metra i to już prawie miecz. Czemu ty go nazywasz małym nożem bojowym?!
- Bo mieć małe obrażenia?
- Aha, chyba że - powiedział lekko zdezorientowany odpowiedzią rudowłosy kransolud.
Wojowniczy góral spojrzał uważnie na majstrującego coś złodzieja, który siedział w kącie ciągle mówiąc coś do siebie.
- Wyrwitorbie? - na te słowa złodziej poderwał się do góry, coś w nim chrupnęło, chlupnęło i strzeliło, wyciągnął nóz do rzucania i cisnął nim w stronę Gruma. Nóż przeleciał obok głowy krasnoluda i wbił się w ścianę, lekko dygocząc.
- C...co, szefie? - zająkał się prawie ślepy złodziej.
- Co ty tam robisz?
- Wytrych szefie.
- A z czego ty to robisz? Z własnych sztucznych zębów?
- Nie nie, szefie. To wytrych zrobiony z kawałków kości, włosów z głowy i kawałeczków deski z łóżka.
- To już wiem, dlaczego rano nie mogłem oddychać, jak mi się plecy zapadły w dziurę w moim posłaniu - odezwał się niziołek z kwaśną miną.
- I będzie to działać? - zapytał Grum.
- Jasne, znaczy chyba, znaczy...sam nie wiem, szefie.
- To zrób tak, żeby działało.
- Dobra szefie - złodziej poprawił denkowate okulary na nosie i zaczął dalej robić wytrych.
Krasnolud przysiadł się obok niziołka i powiedział szeptem:
- I tak albo te cholerstwo się złamie, albo ten idiota zaraz coś spieprzy.
- Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeee! - zaczął zawodzić, jak zbity pies złodziej - Nieeee eeee e e....kheeeeekhekheeeeee.
- Co być? - odezwał się Stłuk - Ty nowu coś zrobić nie tak?
- Tak - odezwał się z płaczem Wyrwitorb, trzymając w zaciśnietej dłoni najnowszy wytrych - Zapomniałem, że te drzwi mają zewnętrzny zamek.
Krasnolud uderzył się otwartą dłonią w czoło, a niziołek zachichotał pod nosem. Stłuk uniósł brwi i beknął. Złodziej był załamany, że poświęcił całe dwa dni bez snu na konstruowanie jakże nowoczesnego urządzenia.
- No dobra panowie - wstał Grum, podciągnął obadające spodnie i zaczął mówić - Oto mój plan, który nie wymaga samodzielnego otwierania otwierania zamków. Wyrwitorb, zaczniesz udawać atak padaczki. Stłuk, schowasz się za drzwami, zaś Szuracz...nie czaruj. Oto sposób działania: ja będe krzyczeć, że złodziej ma atak padaczki, Stłuk walnie drzwami w wchodzącego strażnika, ja zabiorę mu klucze, a niziołek go pod koniec spęta. Potem zwiewamy do zbrojowni, kosimy nasz ekwipunek i długa z tej dziury. Rozumiecie?
- Jasne - odpowiedziała zgodnie drużyna.
- To objechany numer, ale nasz strażnik nie wygląda na mądrego i doświadczonego typka, więc powinno pójść jak po kwasie.
- Jak po maśle chyba - wtrącił niziołek.
- A w zęby chcesz?
- Jak po kwasie, tak masz rację.

Po kilkunastu minutach, gdy wszyscy byli już ustawieni na swoich pozycjach, Grum zaczął krzyczeć.
- Na srebrny kufel mego dziadka! Złodziej dostał padaczki!
- Ciszej taaaaaaam! - stuknął w drzwi strażnik głowicą miecza.
- Ale on zaraz wykituje! Pomóżcie! - Grum zaczął się denerwować.
- A niech kituje, heheh. I tak za dwa dni czeka was egzekucja w kotle pełnym pijawek i krowiego łajna.
- Osz ty sk........!
- O, o - skulił się niziołek i usiadł ostrożnie na łóżku.
- Ja ci pokażę, kitowanie! - krasnolud zrobił się czerwony na twarzy, oczy wyszły mu z orbit, a jego pięści zaczęły młucić powietrze.
Wojownik zbliżył się do drzwi, walnął jedną pięścią, potem druga i przebił je na wylot. Potem wyrwał je i cisnął za siebie, trafiając w niespodziewającego się tego posunięcia, Wyrwitorba.
- Łajno?! Pijawki?! - krasnolud zaczął obijać twarz młodzika, który krzyczał niemiłosiernie aż uszy bolały - Ja ci dam pijawki! - krasnolud uderzył kilka razy głową w głowę strażnika i na końcu dodał - Nie mam już sił, ale jeszcze raz ci pieprznę! - i tak zrobił, przez co strażnik stracił przytomność.
- Wiejmy! - krzyknął niziołek i podciągnął szatę, aby szybciej mógł biec - Zaraz, a gdzie złodziej?
- Tam, pod ściana - powiedział barbarzyńca, pokazując palcem - On chyba myśleć, że być ryba, bo tak śmiesznie się ruszać, hehe.
- Głąbie! - ryknął krasnolud, wrzucając przy okazji zmasakrowanego strażnika do celi - On naprawdę dostał ataku padaczki...hehe...w końcu coś naprawdę mu się udało. Bierz go pod pachę i nawiewamy z ciupy!
- Nug, szefie - powiedział nieskładnie w ojczystym Stłuk i wziął rzucającego się złodzieja.

Biegli najszybciej jak mogli. Grum nagle natknął się na wychodzącego z latryny strażnika. Wszedł w jego nogi wślizgiem, strażnik się przewrócił, a krasnolud pobiegł dalej. Strażnik chciał się podnieść, ale nagle dwa silne kolana skopały go po twarzy i na koniec zobaczył, jak małe stopy wciskają się w jego oczy. Potem nic nie pamiętał.
- To musi być tutaj! - powiedział Grum, stojąc z towarzyszami przed wielkimi drzwiami, nad którymi było napisane KUCHNIA.
- Wybacz, Grumie - znowu wtrącił swoje zdanie niziołek - Ale to chyba jest kuchnia, tak tutaj jest...
- A w zęby chcesz?
- Wchodźmy zatem - zrobił dobrą minę do złej gry Szuracz.

Biegli dalej. Jednak niziołek miał rację i drużyna szukała prawdziwej zbrojowni. Ale teraz przynajmniej byli uzbrojeni w topory rzeźnicze, noże do cięcia kości i szczypce do rozłupywania skorupiaków. Grum nadal przewodził temu małemu peletonowi. W pewnej chwili korytarz zakończył się drzwami.
- ZBROJOWNIA. WSTĘP WZBRONIONY - przeczytał napis nad drzwiami niziołek - To napewno tutaj, Grumie.
- Zamknięte być - powiedział Stłuk, ciągnąc i pchając okute drzwi.
- Grumie? Mogę? - zaczął błagalnie pytać Szuracz krasnoluda.
- Doooooobra. Ale jak znowu podpalisz mi brodę to z twoich genitaliów zrobię sobie piękne ozdóbki na mój topór.
Niziołek się uśmiechnął i podkasał rękawy. Przymknął oczy i zaczął odprawiać inkantancję. Stłuk i Grum odsunęli się do tyłu. Wyrwitorb teraz już był nieprzytomny, gdyż zdenerwowany barbarzynca kilka razy uderzył go w głowę podczas biegu. Teraz złodziej był spokojny, jedynie ślinił się, jak niedorozwinięty dziad i spał z otwartymi oczami.
-...saluuuuuum! - skończył niziołek, który rzucał czar Otwarcia Przyspieszonego - O nie! Kryć się!
Niestety zamiast otwarcia drzwi, otworzyły się drzwi wymiarów, które zaczęły pochłaniać istnięjąca w tym Planie materię.
- Debilu - krzyknął krasnolud, trzymając się kantu wchłanianej podłogi - Zatrzyyyyyyyyymaj tooooooo!

c.d.n.

[ Dodano: 2005-07-22, 15:23 ]
Szybki nawiew

Sytuacja stawała się coraz gorsza. Gurm już robił się czerwony od trzymania się, niszczonej przez negatywną energię, podłogi. Stłuk zahaczył nieprzytomnego Wyrwitorba na wystającym pręcie i trzymał się jego skóranych butów, natomiast Szuracz zaczął lewitować w powietrzu, przypominając sobie czar odwracający skutki źle rzuconego czaru.
- A może Neutralna Sfera Shoopaka? - mówił sam do siebie niziołek - Bardziej pasowałby Tamujący Grot Nietrafa.
- Szuuuuuuuuracz! - ryknął czerwony od wysiłku Grum - Ty głąbie! Jak przeżyję to najpierw ci podziękujęza ocalenie życia...a potem na twoich kościach ugotuję sobie zupę!
- Spokojnie, szefie, hehe. Już mam czar - powiedział zadowolony z siebie mag-niziołek i zaczął intantację - Naglu satumi errnu..a może ersu...engru pagani!
Po tych słowach niziołek zaczął dziwnie pęcznieć, a z jego gardła wydobywały się okrzyki strachu i bólu. w Jednej chwili urósł do rozmiarów
wielkiego trolla i poleciał w stronę dziury.
- Szuuuuuuracz! - krzyknął Grum, patrząc, jak jego towarzysz kieruje się wprost na czarną dziurę. Zamknął oczy i...
Wszystko ucichło. Grum opadł nagle na ramionach i podciągnął się do góry, po czym usiadł zdumiony na podłodze. Okazało się, że Szuracz zablokował swoim napęczniałym ciałem wszystko pochłaniającą dziurę.
- Ty imbecylowaty, groteskowo, zdrowo pieprznięty magu od siedmiu boleści! - zagrzmiał krasnolud - Jak teraz wejdziemy do zbrojowni?!
- Nie wiem, szefie, ale przynajmniej żyjemy, hehe - uśmiechnął się nieśmiało mag - Może rzucę czar ze zwoju? Te zawsze mi się udają, a akurat mam taki, że pasowałby do zaistniałej sytuacji.
- Khhhrrr. Rzucaj, ale jak wylecimy w powietrze, to wiesz, co cię czeka, niezguło?
- Jasne - niziołek zaczął czytać słowa zapisane na zwoju i po chwili wrócił do swoich rozmiarów, a drzwi od zbrojowni stały otworem - Mówiłem, że otworzę hehehehe!
- Nooo - Grum zaczął iść w stronę zbrojowni i przy okazji trzepnął niezdarnego maga w tył głowy tak, że ten wylądował twarzą na stosie kamieni - Chodź Stłuk! Trza zwinąć troszku broni i spływamy. Zara tu się naroi od tych zniewieściałych strażników, a nie mam czasu na drobne potyczki.
- Idę, szefie! - odhaczył złodzieja barbarzyńca i ruszył do zbrojowni, podnosząc przy okazji wywróconego maga.
Pomieszczenie było całkowicie zapełnione różnymi typami broni: halabardami, mieczami, kuszami, armatami, nożami kuchennymi i butelkami z gazem paraliżująco-drgawkowym.
-To mój raj - powiedział cicho krasnolud, patrząc błyszczącymi oczami na widok wspaniale prezentującego się arsenału. Po chwili szperania znalazł swój topór i tarczę, Stłuk odzyskał Młoteczek - dwuręczny kafar wykonany z pokruszonych czasem śmierdących trolii. Wśród błahych przedmiotów znalazły się narzędzia złodziejskie Wyrwitoba i kostur Morderca Dziewięciu Demonów, należący do niziołka.
- Nawiewamy - rzekł dobitnie Gurm - Niziołku, jak myślisz? Czy te ściany są grube?
- Raczej nie - wzruszył ramionami Szuracz - Prawie drugą stronę widać.
- To dobrze. Stłuk! Przywal z Młoteczka w ścianę i dobij ze łba. Ściana pójdzie napewno! Nie może być twardsza od twej głowy......i móżdżku.
- Robi się, szefie! - barbarzyńca podszedł do ściany, porządnie rąbnął w nią kafarem i poprawił z głowy. Ściana rozpadła się w całości, a drużyna była w tym momencie wolna.

-Stać! - krzyknął odziany w różowy uniform dowódca straży więziennej - W imieniu księcia Dusipensa jesteście skazani na natychmiastową śmieć.
-Jaaaaaasne - odezwał się pogardliwie Gurm patrząc na dwustuosobowy patrol straży, który ich szukał i znalazł na głównej ulicy miasta Popładrowo - Chyba pomyliłeś ciuszki swojej babci, cfaniaku! Zjeżdżaj mi stąd z tymi oślimi mordami, bo...
- Bo co, śmierdzący synu starej matłochy?
- Stłuk! Trzymaj ino mnie, bo do k.... nędzy nie zdzierżę tego sponiewierania!
Było jednak za późno. Stłuk nie zdążył złapać swojego dowódcy i zaczęło się piekło. Grum dorwał topora i tarczy, i wbił się w patrol. Jucha zaczęła ostro sikać na lewo i prawo, do dołu i do góry. Po ziemi potoczyła się głowa, kilka nóg i wełniane skarpetki. Barbarzyńca zaczął machać kafarem na lewo i prawo w pięknym golfiarskim stylu, natomiast mag rozpoczął przywoływanie Mrocznego Pocisku Własnej Roboty Według Szuracza De'Boungbyego. Coś nagle huknęło, strzeliło, wybuchło, błysnęło, jeszcze raz strzeliło i uderzyło w ziemię. Wszyscy polecieli na boki i oszołomieni zaczęli patrzeć, co się dzieje, nawet rozwścieczony Gurm. Pomiędzy nimi pojawił się...Mroczny Pocisk...(itd.).
- Nie ruszajcie się! - krzyknął od razu niziołek - To reaguje na ruch.
- A co się stanie, jak drgniemy? - zapytał dowódca strażników, który tamował kikuty nóg.
- Sam nie wiem. To ma losowe działanie. Może nas rozwalić na kawałki, pozbawić wzroku i organów wewnętrznych albo i nawet zalać morzem piwa!
- Szuracz! - krzyknął znowu Gurm - Masz pecha, bo mi zadek zaczął swędzieć i bardzo mnie ciągnie do tego żeby się podrapać!
- Nieee!
Znowu było za późno. Jakaś stara pani z kwiatami wyszła zza rogu i zaczęła krzyczeć "Świeże kwiatki, świeżusieńkie!" i nagle Mroczny Pocisk aktywował się. Wszystkich objęło jasne światło i...wszyscy wokół byli ubrani w...beczki po kiszonych ogórkach, a ich bronie zamieniły się w różnego typu kiełbasy: salami dwuręczne, korbacz ze zwyczajnej albo mortadela bojowa. Krasnolud zagrzmiał i natarł na zdezorientowanych strażników. Barbarzyńca trzepnął bo łbach przeciwników pękiem krakowskiej. Bitwa była zażarta. Niejeden czerep i kiełbasa pękły od ciosów, aż w końcu wszystko ucichło.
- Cholera! - jęknął krasnolud- Jestem ranny! Medyka!
- Co się dzieje? - zapytał przerażony niziołek.
- Tłuszcz mi wpadł do oka i prawie ślepy jestem, jak kulawe dziadostwo!
- C...co się dzieje? - ocknął się Wyrwitorb - Gdzie jesteśmy? Głowa mnie boli i chyba mam język lekko nadgryziony, jakby mnie podły szczur ugryzł. Uciekliśmy?
- Taaa - powiedział wojownik, któego opatrywał Szuracz kawałkiem bandaża - Ale mamy na sobie beczki, a naszą broń jest pieprzona mortadela z czostnkiem - krasnolud ugryzł kawałek swej nowej broni.
- Szefie...chyba czosnek, a nie czostnek.
- A w...
- Czostnek, no przecież to takie oczywiste - odpowiedział momentalnie Szuracz i skończył bandażować głowę swego dowódcy.
- Ubrania mogą nawet być, ale tym kawałkiem świni nawet pijanego gnoma nie ubiję.
- To iść do tego płatnerz - pokazał palcem na stojący obok budynek barbarzyńca - Tu chyba kupować broń?
Drużyna od razu poszła w tamtą stronę. Nagle zza rogu wyskoczyła banda obdartusów i pijanych zbirów.
- Dawać kaszę! - powiedział spijaczonym głosem przywódca grupy rzezimieszków - Znaczy kasę!
- Dobra dobra, człowieczku. Dawajcie nam swoje ubrania i spływajcie. Nie chce mi się wam krzywdy robić.
- Co powiedziałeś? - zdenerwował się zbir i od razu zaatakował tępym bagnetem krasnoluda. Ten złapał go za ramię, przetrącił je z piętnaście razy i rzucił ścierwo na ziemię.

W nowych acz lekko podartych strojach, drużyna weszła do płatnerza, którym okazał się gruby, niedowidzący i stary typek. Właśnie uderzał kowadłem w młot, na którym leżał kawałek stali.
- Starcze! - ryknął zdenerwowany tym zjawiskiem Gurm - Coś Ty robisz?! Stal ci się rozleje! Weź ino ją rozlej na ladę, a lepiej ci się ja ułoży.
- Doooobryyyy pooooomysł - powiedział ospale starzec i zrobił tak, jak krasnolud mu doradził.
- Bierzta broń i dzida! - krzyknął dowódca i chwycił za najbliższy topór dwuręczny, po czym uciekł z odpowiednio uzbrojoną drużyną. Płatnerz powoli się odwrócił i powiedział.
- Cooooo móóóóóówisz? Nieeeeee słyyyyyszę.

Pod wieczór drużyna zakwaterowała się w gospodzie "Pod trzema śmietnikami", a zwała się tak, gdyż znajdowała się w kanałach. Podczas kolacji Gurma zaczepił pewien typ i zaczął z nim dyskutować. Reszta drużyny nie wiedziała o czym sprawa się toczy i po godzinnej rozmowie krasnolud zdał sprawozdanie Gromkiej Drużynie.
- Panowie, mamy fuchę. Robota się skroiła aż mi serce i wątrobą szybciej pracują. Musimy obrobić najbliższa karawanę królewską, gdzie przewożone będą kosztowności i magiczna broń.
- Świetnie - odezwał się niziołek - A ile zarobimy?
- Ze czterdzieści tysięcy pensów - uśmiechnął się szelmowsko krasnolud.
- Być dobra. Podobać się - dodał od siebie barbarzyńca - A kiedy być robota?
- Jutro w południe. Wyśpijta się i nażrytja, bo to będzie niezła stypka, hehehe.
- W końcu skopiemy kilka królewskich dup! - krzyknął tępym głosem złodziej i po chwili dostał ostrych palpitacji serca, na co cała drużyna wybuchła gromkim śmiechem.
Tak minął Gromkiej Drużynie pełen przygód dzień walk na śmierć, życie i absurd, jaki się w głowie nie mieści. A kolejne zdarzenia okażą się jeszcze bardziej nieoczekiwane...

c.d.n.

[ Dodano: 2005-07-22, 15:24 ]
Noc w karczmie nimęła spokojnie. Na mieście także. Zaledwie dziesięć morderstw, cztery gwałty i potężna libacja alkoholowa na dworze wójta, którap otem przemieniła się w zamieszki. Niestety ostatnimi dniami Straż Miejska została zdziesiątkowana przez Gromką Drużynę, więc pół miasta spłonęło. Jednak nie to było teraz najważniejsze.

- Pieniążki! - krzyknął zachwycony Grum, jadąc na wozie z łajnem, w ubraniu starego mnicha boga alkoholu - Ochleja. Reszta drużyny nie miała z czego się cieszyć, gdyż leżała upakowana w worki po kartoflach, położonych wprost w stercie odpadów organicznych, jakimi była...kupa. Duża ilość kupy.
- Nie podobać się - stęknął Stłuk - Śmierdzieć, może nie tak bardzo, jak w moja dawna dom, ale śmierdzieć.
- I tak się nie myjesz - wykaszlał Wyrwitorb, który dostał nawrotu kaszlu.
- Ciszej tam! - krzyknął kasnolud, popijając krasnoludzki grog - Zara spotkamy się z tymi ochroniarzami i jak usłyszą kaszlące łajno to co se pomyślą? Stłuk, weź ucisz tego debila, bo zaraz mu jajca poucinam i zacznie kaszleć, jak mucha dławiąca się...
- Patrz - odezwał się do kasnoluda, człowiek siedzący obok niego - Jadą.
Grumowi zaświeciły się oczy, gdy zobaczył olbrzymią karawanę złota i kosztowności. Zaczął zacierać ręce ismagnął konie batem. Wóz zaczął pędzić, niczym szalone tornado...tyle, że się nie obracał, jak to tornada mają w zwyczaju.
- Co Ty robisz?! - krzyknął człowiek, trzymając się kurczowo siedzenia - Przecież oni nas od razu wykryją!
- Spooookooooooojnie, w 3645 roku przypuściłem podobny szturm na szwadron trolli, a pod plandeką miałem jedynie kiełbasę.
- I co? Podusiłeś je pętami tego żarcia? - pasażer zaczął się śmiać.
- Skąd wiedziałeś? - Grum był zaskoczony błyskotliwością człowieka.

-Stać w imieniu Korony! - człowiek w stalowym kapalinie wyszedł przed karawanę - Stać ina....!
Nie dokończył. Wóz staranował pierwszy wóz, cała drużyna wyszkoczyła, siegnęła za broń, a Szuraczowi znowu nie udało się rzucanie czaru Opętanie Niewidomego. Grum już chciał pokiereszować jednego z konwojentów, ale ten poczuł straszliwy smród ubabranej w łajnie drużyny i dusza z jego ciała uleciała. Tak też się stało z resztą eskorty, jedynie konie pouciekały i mały chciwy gnom-lichwiarz. Grum krzyknął z radości i wtem w jego hełm wbiła się strzała, mijając czaszkę o włos. Z krzaków wyskoczyła inna banda zbójców, wyglądających, jak typwe dranie - łysi, szramy na mordach i braki w kończynach.
- Co tu się u licha dzieje? - krzyknął najbardziej pokiereszowany bandzior bez obydwu rąk, oczu i nosa - To nasz teren!
- Jakże?! - Grum był obudzony i wyjął z kieszeni zwitek papieru po czym pokazał go zastępcy dowódcy oddziału, który miał akurat jedno oko sprawne - My mamy tutaj adnotację i stempel Najwyższego Biura Rabunkowego, że moja drużyna zarezerwowała dzisiejszy napad.
- To teraz trzeba iść do Wydziału Ósmego: Kradziejstwo Zorganizowane? - szef złodziejaszków był zaskoczony.
- Jasne! W dzisiejszych czasach to już kompletnie przerąbane! W ododatku związki zawodowe rabiusiów i złodziei są coraz bardziej ograniczane. Niedługo to będziemy musieli lecieć na czarno kompletnie! - kransolud się oburzył, a reszta obecnych ludzi także.
- To my pójdziemy i wybaczcie za problem - herszt bandy zniknął w krzakach razem z ludźmi.

Gromka Drużyna zgarnęła karawanę, wóz z łajnem spaliła i podzieliła łupy. Każdy dostał dwie korony królewskiem, jedno berło i kilogram złotych łańcuchów, pierścieni i brasnolet.
- Mmm! - ucieszył się Stłuk - Dzisiaj lepiej zjeść, dużo zjeść.
- W końcu nowe zwoje i nowe wydanie Księgi Zaklęć - zachichotał Szuracz - A ty szefie co z tym zrobisz?
Krasnolud jednak przemilczał pytanie niziołka-maga.
- A gdzie być Wyrwitorb? - zapytał barbarzyńca, zakładając całe złoto na siebie.
- O cholera! - Grum strzelił się w twarz - Chyba został w tamtym wozie. A mniejsza z nim. I tak tylko kaszlać umiał. Pluł tak daleko, jak ja sikam, a sikam blisko z racji krótkich nóg. A nawet jak przeżył to nas odnajdzie.

Tak minął przyjemnie dzień Gromkiej Drużyny (w uszczuplonym składzie), a potem odbyła się wspaniała uczta alkoholowa.

c.d.n.

[ Dodano: 2005-07-22, 15:25 ]
Dziwne miał sny Grum, kiedy spał w stuosobowej izbie na kupie kilku ludzi, którzy uprzykrzająco się kręcili i sapali. Nagle krasnolud zerwał się spocony i zaczął spadać ze sterty ludzi.
- Au! E! Ty! Twój zaje...wrrr - dowódca drużyny znalazł się w końcu na dole sterty śpiących.
- Gdzie stąpasz, imbecylu? - jakiś zaspany pijaczyna zaczął się bulwersować, kiedy Grum wszedł mu okutym butem na twarz.
- Eee...przepraszam - odpowiedział i spojrzał w pustkę, bo pierwszy raz powiedział to słowo. No może drugi, kiedy to w dzieciństwie zepsuł pozłacany, boski, niezniszczalny kilof ojca. Sam ojciec się zdziwił, jak można było go zepsuć skoro był niezniszczalny. Ta tajemnica wzięła go do grobu, podczas podróży do świętej kopalni na południu...(chlast!)... - Ale po co ja im to opowiadam? - krasnolud walnął się w czerwoną od picia twarz i wyszedł na dwór.
Noc była przyjemna. Słońce świeciło jasno...bo świeci zawsze w tej krainie tylko jak jest noc każdy myśli, że jest późno i uważają, że jest ciemno. Światło nikomu nie przeszkadza.
Ktoś krzyknął.
Grum pobiegł.
Nieco pijany.
Ale dobiegł.
Na miejscu zobaczył kilku przedstawicieli Koncentrycznej Utożsamionej Pracy Antyludzkiej, w skład której wchodziły niziołki nielubiące ludzi z powodu nadepnięcia o jeden raz na pięty i głowę w lesie za dużo. Niziołki były bardzo małe i sponierwierane. Uważano je za błazny, głupich debili i szaleciarzy, a nikt nie chce mieć tych wszystkich statusów na raz. Jeden z bojówkarzy trzymał pęk zardzewiałych gwoździ (ulubionej broni K.U.P.A. gdyż raniła i od razu tężca od niej można było załapać) i celował w przykutego do ściany grubasa.
- Ależ panowie! Ja żem naprawdę nikogo nie deptał! - krzyczał desperat.
- Taaaa.....jaaasne. Każdy tak mówi, a potem wyciera but o trawę, jakby w kupę wdepnął.
- Ej - zaczepił go inny niziołek z fryzurą punka na głowie - Bez aluzji do kupy proszę.
- Taaaa..racja - niziołek wycelował bez mrugnięcia i pierwszy gwóźdź wbił się w najmniejszy kawałek ucha grubego człowieka.
- AAAAAAAAAAAA! Zrobiłeś ze mnie kalekę! Już nie słyszę! Pooooomoooooooocyyyyyy!
- Ej niziołki! - Grum wyjął topór za pasa i podszedł do siedmioosobowej grupki - Nie za dobrze wam? Przecież w takiego grubasa łatwo trafić. Znajdźcie zatem jakiegoś chudego człeka, a gra będzie ciekawsza.
- Ja i tak mam zeza poczwórno zbieżnego - niziołek z nożami pokazał swoje oblicze, a krasnolud aż podskoczył, gdy to zobaczył i od razu odwrócił głowę - Dla mnie wygląda jak nić...
- Mmmmmmhm. Dobra. To ja se pójdę. Miłej zabawy - góral zaczął iść i jeszcze skinął wskazującymi palcami na niziołka-punka - Dobra fryzura.
- Coś ci się k**** nie podoba? Co psi sku***synu? No?!
Krasnolud usłyszał zniewagę rodziny i znowu się zaczęły zamieszki. Podbiegł do punkowca i strzelił mu prawym hakiem w podbródek, aż ten stracił głowę i umarł. Inny niziołek, ubrany w dres, wyjął łańcuch z małą kłódeczką i zaczął nim wymachiwać przed twarzą przeciwnika. Grum złapał łańcuch, naprężył go i puścił. Kłódeczka pooooleciała prosto w nos niziołka i chrupnęła niemiłosiernie. Góral został otocozny przez pięciu i każdego rozpoczął lustrować zaspano-pijanym wzrokiem. Rzucił się niespodziewanie na pierwszego, zadał cios obuchowy brzuchem i dobił ze łba. Kolejny oberwał łokciem w twarz i kopa z tyłu. Grum obrócił się z wyciągniętym toporem i kilka głów, włosów i czapek z daszkiem poleciało.

- AAaaaaaaaa! Sadysto! - niziołek z gwoździami rzucał się przybity do ściany własną bronią. Był zły że kupił taką mocną koszulę, bo nie chciała się rozerwać - Ja ci pokażę! Zobaczysz.
Krasnolud otrzepał dłonie i wesoło zaczął iść przed siebie. Ledwo przeszedł piętnaście...a może dzisięć kroków...może nawet niecałe trzy, a przed nim pojawił się chudy, pogięty, zgarbiony, śmierdzący, charczący (robił sięcoraz brzydszy im dłużej tak stał) kształt.
- Szefie! - znajomy głos Wyrwitorba odezwał się - Wróciłem!
- O nie... - krasnolud był baaaardzo "pocieszony" z tego spotkania - Wróciłeś.
- Tak, ale słuchaj .... kheeeeekhekheeee....hrrrr....co widziałem. Jak mnie zostawiliście na pastwę losu w tym płonoącym wozie, pełnym kupy...
- Bez aluzji do kupy, proszę.
- Eeee...dobrze...Więc uratowały mnie driody...
- Driady chyba raczej... - krasnolud uśmiechnął się słysząc, co stary złodziej bredzi.
- Nie...driody, ich kuzynki. Brzydkie jak cholera, ślepe też i na dodatek żółte, a nie zielone. Mają obóz w głębi lasu i co najcie...kheeeeekhekheeeee...to mają tam sporo zrabowanego złota. Jeśliby tylko dotrzeć tam i...
- Złoto! - Grumowi oczy się zaświeciły - Doskonale, jutro ruszamy, rabujemy te driody i jedziemy do Nikalmgu na wielki festyn piwny Dezemberfest.
- Ale szefie...driody to szprytne stworzenia i wszędzie są pułapki. Sam ledwo co wyszedłem.
- Wyrwitorb - Grum podszedł do kompana, objął go krępym ramieniem i zaczął prowadzić - Ty głąbie. Jak uciekłeś stamtąd to pułapki rozbrajałeś, tia?
- Mhm - mózg złodzieja zaczął coś podejrzewać, ale ponieważ był stary to nie wiedział jeszcze, o co chodzi.
- No to i rozbroisz je, jak tam włazić będziemy! A jeśli nie rozbroisz to Szuracz podpali ten las, jak rzuci Przykrycie Magicznego Stoliczka Pętliczka i przejdziemy po zgliszczach do celu. Pasuje?
- Pasuje - złodziej odpowiedział i zasnął na stojąco.
- Stary łamaga - kransolud rzekł sam do siebie, wziął śpiącego na bark i zaniósł w kierunku karczmy.

Skończyła się zaledwie jedna przygoda, pełna niebezpieczeństw, a kolejna już się odzywała...Tak właśnie intensywnie działa Gromka Drużyna. Ledwie kilkuset milionów złociszy nie wyda, a kolejne pod łapska się nawijają.
- Ciekaw jestem - myślał Grum pijąc piwo - Jak my to robimy, że tyle kosimy, a jesteśmy biedni, jak myszy miejskie.
- Chyba kościelne - telepatyczny głos odezwał się wewnątrz czaszki krasnoluda.
- A w zęby chcesz?
- Nie inaczej...miejskie - głos ucichł.

[ Dodano: 2005-07-22, 15:26 ]
Trolle i ich mosty

Pewien mędrzec gobliński Mózgotrzep Niebywały powiedział kiedyś "Miłuj trolle jak siebie samego albowiem, kiedy zrobisz go w jajo to będziesz mógł go zabić i skończy się udręka z przebywaniem w jego śmierdzącym i niepouczającym towarzystwie". Ten cytat mógłby się przydać Gromkiej Drużynie w jej nowej przygodzie, ale tu nadchodzi kolejny cytat innego mędrca goblińskiego Konwulcjusza Muchodrapa "Czytaj książki synuś, a będzie z ciebie śwarny młodzik...no i może trolla ubijesz".
Wracając jednak do Gruma i jego kompaniji, to zawędrowali do pobliskiej Puszczy Rentgena Światłoczującego - mędrca i wynalazcy z dawnych dziejów. Cała ich wędrówka szła dobrze, ale do momentu, gdy doszli do mostu, który mostem już nie był, bo został zniszczony, a pozostały z niego dwie deski i podpora. Krasnolud rozwścieczony cisnął szyszakiem o ziemię, co uszkodziło jej strukturę, i zaklął tak parszywie, że jako autor nie mogę tego tutaj umieścić...
- A te skubane driody! Żebym ja je tylko trafił, to będą chciały szybkiej litości jakiem Grum Ostrzypalec z rodu Mordochłostów Kamienistych! - powiedział dowódca, gdy temperatura już w nim opadła.
- To nie driody - powąchał kawałek drewna Stłuk - One siedzieć w las i odprawiać dziwne rytuały kobiece...tu musieć być...<snuff snuff>...sprawka troll..
- Troll?! - Grum aż upadł na ziemię od swojego krzyknięcia, ale wstał równie szybko - No to tym prędzej dostanie łomot! Wrrrrr....żeby mi stawać na drodze! No parszywy sk...
- To nie być zwykły troll - dodał barbarzyńca powoli mieląc kawałek deski z zastanowieniem na twarzy - To być <gulp> Mostodzierżca Łapownik Szastacz Desek.
Wszyscy wymienili złowrogie spojrzenia. Stłuk-Grum, Grum-Wyrwitorb, Wyrwitorb-kawałek deski, kawałek deski-Szuracz, Szuracz-Stłuk. Mostodzierżca Łapownik Szastacz Desek, zwany częściej Mosti, był krwiożerczym, morderczym, niewyobrażalnie okrutnym i niebotycznie niemiłym mytnikiem na mostach, które sam budował po wyniszczeniu innych. Za przejście zbierał olbrzymie ilości gotówki, a jeśli konfident gotówki nie posiadał to musiał odpowiadać na zagadki. Inne trolle zaczęły też stosować taką taktykę, ale tylko Mosti zadawał poważne zagadki, nie typu "Jak się masz?" albo "Jakiego koloru jest czerwony sztandar na Twoich plecach..nie ten...o ten". Jego zagadki były straszne, a jeśli się nie odpowiedziało to lepiej było odejść i nie wracać, bo powierzchnia zaciśniętej pięści Mostiego mogłaby przybić do ziemi mały pułk milicji wiejskiej.
- To co robimy? - zapytał niepewnie Szuracz - On jest bardzo złym trollem i w dodatku nie należy do cechu Mostowych Pobieraczy Opłat. W dodatku jest odporny na czary...
- Na twoje, przydupasie, każdy głąb jest odporny - Grum rzucił burkliwie kilka słów - No, trza będzie tego cfaniaczka wywindować z interesu. Za mnoj!! No tak...tylko gdzie on może terrrra być? Ma ktoś jakąś kon..ką..konpe..pomysł jak tego drania dorwać, wychłostać i obedrzeć ze skóry jak należy?
- A to może być tam? - pokazał sękatym paluchem Stłuk na trolla stojącego jakieś dziesięć metrów od nich - On wyglądać jak Mosti...i to chyba być Mosti, bo ten rycerz w zbroja, który teraz być rozszarpywany, to nie wyglądać najlepiej.
Tak, barbarzyńca się nie pomylił w swych jak trafnych obserwacjach. Ów rycerz musiał być Rycerzem Krajalnicy - największego zakonu na Świecie, którego mottem było "Tnij, siep, wybijaj i pal w imię słów dobro, społeczeństwo, podatki". Rycerze Krajalnicy mogli prędzej uchodzić za ochroniarzy w barze, pilnujących porządku lub awanturników bez drugiej klepki. Typowi, głupi fanatycy pełniący dziwny obowiązek. W tej właśnie chwili jeden z ów wspaniałomyślnych obrońców ludu był przerabiany na metalowe płyty z dodatkiem mięsa. Mosti bronił się, bo wszak...chciał jakoś zarobić. Trolle po II Konwencji Steramydzkiej utraciły wiele praw nieobywatelskich, co doprowadziło do ogólnokrajowych buntów czy szachrajstw z ich strony.
W końcu drużyna Gruma podeszła bliżej, patrząc na resztki innych "zauchwalców", który mieli zamiar przejść za darmo albo coś mieli do Mostiego.
- A wy też tutaj przyszliście, aby z moich trzewi uczynić transparenty, które potem będą powiewać na królewskim dziedzińcu, jako przestroga dla innych biednych trolli? - zapytał Mosti z niezwykle wielką nonszalancją i dystyngownością - Nie radzę mówić "tak", gdyż może dla was to mieć niemiłe konsekwencje.
- Chentnie bym powiedział "tak" - zamruczał Grum, a po chwili zaczął mówić głośniej - A wienc szanowny trollu...
- Mosti - wtrącił się uprzejmie troll - Bądźmy na "ty", Grumie Ostrzypalcu.
- Ty szachraju - znowu zamruczał krasnolud - Tak, więc Mosti...widzisz mamy interes do ubicia po drugiej stronie mostu, aaaaaaale rozwaliłeś most, wolnocłowy most, a teraz pobierasz kasę na swoim moście...a my nie mamy kasy i...
- Zagadeczka? - Mosti uśmiechnął się rzędem równych i białych zębów.
- T...t...tak - Szuracz wychylił się zza nóg Stłuka, który patrzył z podziwem na dzieła Mostiego, które dawniej były jeszcze dwunożnymi istotami. Totalna rozpierducha - Jednak my i tak będziemy chcieli przejść.
- Hmmmm - troll pogładził się po swoim wygolonym podbródku i zlustrował charyzmatycznym wzrokiem małe stworzenie - Będziecie mogli spróbować przejść w inny sposób, hehe.
Na ten cichy śmiech ptaki zerwały się do lotu z odległych lasów, rzeka popłynęła szybciej, a kilka ryb wypłynęło bez życia z powodu ataku serca. Gdzieś w oddali trzasnął piorun.
- Dobrze - Mosti wyprostował się dumnie - Pierwsza zagadka: "Widzi, głuchy jest, a lotnik z niego wspaniały. Krwiopijca, drań i cham włochaty, w łeb byś mu dał, ale wtedy akurat ci się nie chce. O kim mowa?"
Wszyscy zamyślili się. Szuracz szepnął do Gruma:
- Grumie, to chyba nietoperz.
- Szuracz, on nie zadaje pytań oczywiście oczywistych, puknij się w ten łysowaty łeb.
- Ale ja nie mam łysowatego łba - niziołek-mag poczochrał się po gęstym afro.
- Oj...w zęby jednak chcesz.
- To - Szuracz szybko zmienił temat - O czym mowa z tej zagadki...ale masz rację, bo nietoperze nie są chyba takimi chamami. Znałem kiedyś jednego nietoperza. Fakt, ślepy był, ale w szachy dobrze grał, ale...
- Głąbie, a kogo obchodzi czy ten nietoperz grał w szachy czy rabał kamienie zębami?! Mnie obchodzi, żeby przejść w jednym kawałku na drugą stronę tego cholernego mostu, dac łupnia driodom i zwędzić skarb!
- Jaka jest wasza odpowiedź? - zapytał Mosti już nieco znudzony - Nie każcie mi tutaj ślęczeć przez kilka dobrych godzin, bo pomimo, że ja światły troll to jednak moja cierpliwość ma swe granice. Odpowiadajcie.
- No a ty myśleć, że co to móc być? - zapytał Stłuk patrząc głupowato na Mostiego.
- Przecież ja wiem co to jest, więc po co pytasz?! - Mosti myślał dotąd, że trolle mają mało mózgu w głowach, ale barbarzyńcy chyba ich pobijali w swoim debilizmie.
- No bo być to tak, że ty gdybyś nie wiedzieć to co by powiedzieć...przecież móc być taka sytuacja - barbarzyńca poczuł się dumnie, że jego czerep aż tak mocno się wytęrzył.
- No ja bym myślał...że to może być nietoperz...
- Nietoperz! Tak! Napewno nietoperz! - Grum od razu zaskandował - Wiedziałem, że to musi być nietoperz!
- Sz...szefie, ale to ja mówiłem...
= Szuracz... - spojrzenie krasnoluda samo za siebie powiedziało "W zęby chcesz?"
- Szefie jesteś genialnym odgadywaczem zagadek - niziołek-mag uśmiechnął się niepewnie.
- Wy oszukać mnie! Robicie mnie w jajo wy przebrzydłe chamy! Zginiecie za swą niegodziwość - Mosti wziął w łapę dwa przęsła leżące obok i zaczął nimi wymachiwać.
Cała drużyna padła na ziemię, chociaż Szuracz nie musiał, bo i tak był małym konusem...bardzo małym konusem...tak, wszystkie niziołki są małe. Niziołek wyjął za pazuchy różdżkę śmierci i wylecował nią w trolla...zaczął wypowiadać zaklęcie i nagle coś zatrzeszczało, pisknęło, kaszlnęło, ale był to jedynie Wyrwitorb, któremu leżenie na ziemi nie robiło dobrze na korzonki. Szuracz skoncentrował się i różdżka nagle...wybuchła w jego łapce. Niziołek popatrzył przysmolonym wzrokiem na okopcone ciało i updał jak bela. Grum spojrzał na Mostiego, którego wybuch oślepij. Poderwał się od razu z pianą w ustach i oczami latającymi jak dwa pijane świetliki. Wpadł z gołymi pięściami na przeciwnika i wpadł wraz z nim do wody. Trolle znane są jako beznadziejni pływacy, ale krasnoludy także w tej sztuce nie górują. Grum dorwał jakąś śniętą rybę i zaczął okładać trolla po łbie kawałkiem śmierdzącego mięsa. Mosti zabulgotał, zacharczał i zniknął pod wodą. Krasnolud obrócił się i wrzasnął do reszty kompanii:
- Pomooooooooooooocyyyyy! Tonę! Stłuuuuuk!
- Eee...szefie - osmolona główka niziołka wychynęła za brzegu - Możesz normalnie stanąć, bo ta rzeka to prawie strumyk.
Krasnolud rozejrzał się, wstał ostrożnie i poprawił mokre spodnie.
- T...tak - rozejrzał się i wyszedł z koryta strumyka - Tylko nie rozumiem pewnej paranoi...jak Mosti zniknął pod tą wodą, skoro jest jej tyle, co ja ledwo wysikam?
- Bo trolle, szefie - zaczął tłumaczyć Szuracz - Nie lubią do tego stopnia wody, że od tej nienawiści to aż się rozpuszczają.
- Aha...no w zasadzie to wiedziałem to, ale jestem za bardzo rozkojarzony - dowódca pociągnął nosem i odezwał się do barbarzyńcy, który beznamiętnie dłubał w uchu w poszukiwaniu, prawdopodobnie, złota albo innych skarbów natury - Stłuk, bierz pod pachę tego debila Wyrwitorba, a ja przez ten czas pobiorę zaległe podatki ze skrzyni Mostiego, hehe.

Pół godziny potem Gromka Drużyna szła już traktem leśnym, a kieszenie mieli pełne złota, naszujników i innych wartościowości. W tej samej chwili spoglądał na nich z góry...wysoko z góry, inny jeszcze gobliński filozof - Jonizjusz Kutworwący, który pomyślał "Wiem czemu ta drużyna pomimo tak częstych podbojów innych jest biedna jak stary pies w rynsztoku. Nie dlatego, że rozdają te pieniądze czy wydają je na piwo...oni po prostu nie umieją cerować kieszeni......". Gobliński filozof popatrzył jeszcze na bandę, która była wprost groteskowa i poszedł dalej spać na swej chmurce, na którą nagle spadł olbrzymi ciężar.
- Co?! Co jest u licha?! - Jonizjusz zaczął piszczeć spod czegoś wielkiego.
- Dorwę was - powiedział Mostodzierżca Łapownik Szastacz Desek...teraz już martwy i zły jak cholera - A ty goblinie...ciebie też nie lubię za bardzo. Trolle to olbrzymie, bezmózgie kupy kamieni, tak?
- Ups - Jonizjusz spojrzał na twarz Mostiego i nagle straszny pisk trafił do uszu Gromkiej Drużyny.
- Hę? - Szuracz zatrzymał się nagle - Co to było? Słyszeliście to?
- To ja puścić bąk - Stłuk szedł dalej spokojnie - Nie przejmować się...

Gromka Drużyna szła dalej śmiało przez las i już nawet nie było problemem to, że co chwila z ich kieszeni sypały sie cicho sterty złota, ale fakt, że była cały czas obserwowana...

[ Dodano: 2005-07-22, 15:26 ]
„Nawet płoć...”

Drużyna szła długo, długo, długo, tak długo, że długo zaczęło się dłużyć bardziej niż najbardziej wydłużające się długości. Na długo ta podróż miała im zapaść w pamięci. Podczas ósmej godziny marszu Szuracz zatrzymał się i powiedział:
- Szefie, my idziemy przez ten las, a nawet nie wiemy gdzie idziemy – niziołek-mag podciągnął bardziej szatę – Nóżki mnie bolą..
- Nie pitol, Szuracz – Grum w głębokiej konsternacji dłubał w nosie, powoli czuł, że palec zbiera olbrzymie żniwa w bezczelnej wędrówce po śluzówce – Kiedyś jak szliśmy przez niekończącą się pustynię mówiłeś to samo, a jednak doszliśmy szybko...pamiętasz jaki byłeś wtedy dzielny...
- Ale wtedy mieliśmy cztery latające dywany, niekończące się bukłaki z wodą i przewodnika z magicznie udoskonaloną percepcją i wykrywaniem iluzji.
- Gadać głupota, Niewypał – Stłuk ostrzył palcem topór (mógł tak robić, ponieważ miał skórę stwardniałą od trzymania topora), a ostrze ostrzejsze się robiło z posunięcia na posunięcie – Jak możeć bolą ciebie nogi po krótkim spacer? Ja pamiętać jak raz babka kazać mi upolować Skalna Tytan, jak ja mieć osiem lata, na obiad...to był spacer!
- Ale ty jesteś duży, Stłuk, a ja mały i jeszcze te szaty...aj, muszę chyba kupić sobie nowe – niziołek nagle bardzo się przejął poszarzałą szarością swej ulubionej szaty. Ciagle zapominał, że powinien zacząć używać dobrych mydeł do prania, a nie tych słabszych i to za droższe ceny – Widzisz, że w tym trudno mi chodzić.
- Cisza, bałwany! – Grum pstryknął grubymi paluchami – Wyrwitorb coś wyniuchał i chyba śmierdzi nie za bardzo dobrze...co czujesz złodzieju?
- Wyczuwam olbrzymie mieszanki mało przyjemnych rzeczy: koński gnój – złodziej posmakował zawartość substancji na palcu – tak, to koński gnój, a jak nie to niech mnie jaki piorun...
W tym samym momencie, zupełnie jakby na złość bogów, albo i na pewno boską złość, niebo pociemniało, zabłysło i nagle ten sam błysk idealnie walnął Wyrwitorba w czerep.
- Śmiedzieć gówno, to chyba te końskie – powiedział Słtuk widząc olbrzymi lej powstały w wyniku uderzenia pioruna kulistego.
- Nie, to Wyrwitorb – podrapał się po brodzie krasnolud, przez co pozbawił domu albo życia kilkanaście wszy, a następnie spojrzał w niebo z małym uśmieszkiem, szepcząc – Ciekawe, ile jeszcze razy, wy darmozjadowskie bożki. Stłuk! Zbieraj złodzieja i idziemy...tędy! – Grum pokazał z obrzydzeniem na drzewa rosnące po prawej stronie, a on nienawidził drzew tak samo jak swojej babci, która biła go kilofem po łbie, kiedy kanapka ze smalcem upadła mu smalcem do dołu na podłogę! Ale wiedział, że musi między nimi łazić, aby zdobyć skarby brzydkich, jak zmokłe kury, driod.
Drużyna zaczęła się przebijać przez gęsto posiane (komu w ogóle chciało się sadzić tyle drzew?) drzewa. Ciało Wyrwitorba śmierdziało mało przyjemnie, i tak na co dzień śmierdział, a teraz to wszystko stawało się powoli nie do zniesienia, ale Stłukowi taki zapach nie za bardzo przeszkadzał. Pewnie dlatego, że sam śmierdział na tyle mocno, że taki smrodek przypalonego ciała nie robił wrażenia na jego wyniszczonym zmyśle powonienia. Drużyna szła i szła, Grum starał się jak najbardziej nie dotykać ohydnej kory drzew, a jak jakaś gałąź go ledwo co musnęła to od razu traktował ją Podwojonym Atakiem Berserkerskim z Wielką Dozą Pieniącej Się Śliny i Wściekłości.
Skutkowało, bo z gałązki nie zostawała nawet wykałaczka.
W pewnym momencie drzewa rosły tak gęsto i tak blisko siebie, że zrobiło się ciemniej niż w ogrzym zadku, a nawet wyczulony nietoperz porozbijałby się niechybnie. Wtedy Grum Ostrzypalec dał rozkaz Szuraczowi.
- Szuracz! – spojrzenie krasnoluda stawało się powoli tak iskrzące od takiej ilości drzew, że niziołek-mag poczuł mało przyjemnie cieknięcie po nogach – Sypnij no zara tutej jakimś czarem, bo ja oszaleję! Tu nawet mucha nie wlezie między te drzewa.
- Na pewno szefie mam to zrobić? – Szuraczowi przebiegło w pamięci kilkaset obrazów z prób czarowania w wyniku których dochodziło nie do za miłych konsekwencji typu zmniejszenie genitaliów u Gruma, który i tak (z racji tego, że był rodowym krasnoludem) gienitaliów wielkich nie miał. Szuracz trafił wtedy do Międzyleśnej Kliniki Ostrego Dyżuru i Czwartego Wymiaru Niepamięci Depresyjnej.
- No to chyba chcesz kilka zębów stracić? – Grum nałożył powoli na prawą pięść ośmiokilowy kastet.
- Ty to masz świetne pomysły, Grumie – niziołek uśmiechnął się niepewnie i podkasał rękawy – Nuku t..k..maptu esy..ee..mimba czaka seppuku!
Zapanowała cisza. Wszyscy spojrzeli na siebie i zobaczyli, że...wszystko zrobiło się czarno-białe! Szuracz położył bezradnie łapki na głowie i pisnął, kiedy ośmiokilowy kastet zderzył się z jego twarzą. Krasnolud chwycił za swój rodowy topór i zaczął obracać się przy drzewach jak diabeł z pewnych opowieści dla dzieci, który ponoć pochodził z odległej krainy lasów – Tasmanii. Drzewa zaczęły spadać, konary od impetu cięć Gruma latały w powietrzu tworząc w powietrzu drewniany lej. Stłuk wyciągnął swój Młoteczek i z szałem w oczach zaczął łamać drzewa silnymi ciosami. Wyrwitorb leżał bez ruchu i patrzy w odległe światełko, a Szuracz szukał górnej lewej trójki i bodajże kości potylicznej. Nagle zrobiło się jasno. Najsilniejsi wojownicy stanęli zziajani i uścisnęli sobie dłonie na znak dobrze wykonanej roboty.
- Szef? – zapytał barbarzyńca, patrząc na dwustuosobowy oddział obrzydliwie brzydkich driod, które celowały do nich z łuków, a każda nakładała na cięciwę po osiem strzał.
- Co Stłuk? – Grum spojrzał na wszystkie morderczym zerknięciem.
- Te drzewa, co oni latać w powietrze, jak my machać, to gdzie one być?
- Wiesz, że nie... – krasnolud już sam zaczął się poważnie zastanawiać nad tym i w chwilę potem kilka ton ściętych pni spadło na oddział driod, a na dodatek tak szybko, że żadna z nich nie zdążyła powiedzieć „Wy dranie, którzy wycinacie wiekowe drzewa, zabijemy was!” – O, tutaj są, hehe. Idziemy dalej, drużyna.
Stłuk zaczął dalej nieść Wyrwitorba, który zaczął rozmawiać z dziwnym człowiekiem, stojącym przy białej bramie i powiedział mu, że nie może wejść, bo nie ma zaświadczenia zdrowotnego od Gildii Złodziei, a poza tym śmierdzi jak stary cap. Złodziej poważnie się zmartwił. Drużyna jednak parła dalej, tylko Szuracz nie za bardzo widział wszystkiego wyraźnie z powodu pękniętego nerwu w lewym oku. Trafili na małą dróżkę, ale nie ujrzeli tablicy leżącej obok, którą wywalił niegdyś pijany jak szwadron gryfów ogr Pyerdół. A owa tablica głosiła wieść „Uwaga! Bardzo groźny stwór przed wami. Uciekajcie!”. Jednak, Gromka Drużyna szła prosto w objęcia tego groźnego stwora.
- A pamiętać Grum jak my zwinąć wiecznie pełny kielich boga Ochleja?
- Ja bym nie pamiętał? – krasnolud uśmiechnął się mało pysznym uśmiechem – Chociaż racja, bo nie pamiętam po tym jak się złoiliśmy jak dziki...ten kielich był naprawdę nie do opróżnienia! Co my z nim potem zrobiliśmy?
- Z tego, co pamiętam, szefie – wtrącił swoje małe zdanie Szuracz – to Wyrwitorb go ukradł, myśląc, że nadal go kradniemy. A potem...zapomniał, gdzie go schował - kielich wart wszystkie bogactwa i alkohole świata przepadł na zawsze. Poza tym znając naszego złodzieja to on jak coś chowa to tak, że sam wcześniej nie ma pojęcia, gdzie to miejsce jest.
- Jak się obudzi to go poturbuję – Grum westchnął smutno i spojrzał jak Wyrwitorb ślini się przez sen.
Drużyna nagle stanęła przed olbrzymim drzewem. Nie takim zwykłym drzewem, ale takim dziwnym, bo wokół leżało kilka ton kości, śmierdziało jakby cały gatunek szczurów tutaj zdechł, a ponadto jakieś czerwone ślepia patrzyły na nich. Wszyscy z miejsca dobrali broni, tylko Słukowi ciało Wyrwitorba pomyliło się z kafarem i ten zaczął ciskać nieprzytomnym złodziejem o ziemię w bojowym tańcu.
- Wychodzić! Bestia! Nammu kammu! – zająknął się nagle, kiedy znowu z jego ust wydobyła się mowa ojczysta z Mało Ośnieżonych Pagórków.
To coś nagle ryknęło. Olbrzymi odór nieświeżego oddechu, wręcz śmiertelnie odrażającego oddechu, uderzył w nozdrza Drużyny. Szuracz upadł zemdlony na miejscu, Grum nieco się skrzywił (sic!), a Stłuk zastanawiał się, co słychać teraz u mamy i taty w domu. Ziemia zadrżała, bestia zaczęła opuszczać swoje legowisko i wyszedł...piesek z rogiem na łbie i skrzydełkami zamiast uszu. Na dodatek zaczął się łasić do nieprzytomnego Szuracza, a ten uśmiechnął się jak debil, kiedy piesek zaczął czochrać łebkiem jego dłoń.
- To jakieś paranoje! – Grum powstrzymał torsje, widząc małe monstrum – To jest potwór...
- Ciekawe co teraz gotować...
- Co powiedziałeś Stłuk?
- Mówić, że ja być ciekawy, co mama dzisiaj pichcić w garnek. Może kwaszone nóżki bimongusa albo smażone ozorki mikimolusa.
- Jakie mikimolusy? P...patrz na to coś! Kto to wymyślił? – krasnolud nagle spojrzał w górę i wzniósł topór, krzycząc – Wy parszywe dranie! Ten, który to zdziałał to niech tutaj zlezie i pokaże swoją parszywą mordę! Tak sobie ze mnie kpić?!...
- Co się dzieje? O jaki ładny piesek – Szuracz się ocknął i wziął psiaka na ręce. Następnie zauważył Gruma, który w przypływie gniewu cisnął swoim szyszakiem, toporem i koszulą o ziemię – A jemu co?
- On znowu do tych bogowie się złościć, bo myśleć, że dopadnie bycza bestia, a tu tylko piesek. Nawet fajny ten piesek – Stłuk uśmiechnął się i zaczął wraz z magiem-niziołkiem głaskać potulnego zwierzaka.

Przez ten czas przez krasnoludem pojawił się dobrze zbudowany człowiek w lisiej skórze i obcisłymi gatkami na sobie. Spojrzał na Gruma, który już zaczął toczyć zieloną pianę z ust i odezwał się:
- Chciałeś walczyć? Zatem walczmy na pięści, krasnoludzie!
Bóstwo nawet nie wiedziało na co trafiło. Dowódca drużyny wyskoczył jak wystrzelony z katapulty (bo tylko katapulta by go udźwignęła) i zaczął obijać twarz pięknego boga (która już teraz przypominała prędzej surówkę z czerwonej kapusty niż twarz). Krasnolud nie zasadził mu nawet 48-go ciosu, gdy bóg już stracił przytomność. Grum nadal w furii podniósł zmaltretowanego mężczyznę i kopnął go w dalekie zakątki jamy. W tej samej chwili piesek zobaczył, że ktoś wtargnął do jego mieszkania i ryknął głosem zupełnie do niego nie pasującym, po czym pobiegł do legowiska, skąd po chwili wydobyło się kilka straszliwych wrzasków, a po jeszcze kilku sekundach wypadł kawałek lisiego futerka oraz ciężki do zidentyfikowania kawałek....czegoś.
- Szefie? – Szuracz podszedł powoli do Gruma, który gwałtownie się odwrócił i trzepnął go w głowę. Niziołek od razu poleciał kilkanaście metrów w górę i upadł po jakichś dwóch minutach.

- Uf – krasnolud poruszył barkami i zaczął się ubierać – Tego mi było trzeba! Chodźta! Szukamy tego skarbu jak banda ślepych goblinów...bleee – obrzydził się Grum, przypominając sobie goblińskie mordy, aż w końcu naszła go ochota na przyklepanie kilku na wieczność do ziemi.
- Tak jest, szefie! – wykrzyknęła razem drużyna (oprócz nadal nieprzytomnego Wyrwitorba) i ostrożnie okrążając siedziesko Psiako-Demona poszli dalej w las.

W późniejszych dziejach ta przygoda obiegła cały świat, a kiedy usłyszał ją pewny bajarz ułożył bajkę pt. „Bogowie, krasnoludy i psy”, a morał wyjął z niej taki: „Nawet płoć, gdy weźmnie do płetwy młoć, zaczmnie złym wykidajłem być”. Ależ to był głupi bajarz. Za ten morał król wsadził go na wieczność do najciemniejszego lochu Biblioteki Zapomnianej Lektury.

[ Dodano: 2005-07-22, 15:27 ]
(Prośba autora: niech małe dzieci tego nie czytają, bo mogą mieć w nocy koszmary, ew. za dziesięć lat same zaczną być takie złe jak orki. Dziękuję.)

Stadion "Na czym ten świat nie stoi"

Gęste mroki przesłaniały wzrok Gromkiej Drużynie w przebijaniu się przez las Moczypająków. Wyrwitorb odzyskawszy przytomność po kilkugodzinnej katatonii wrócił w kilku procentach do normalnego funkcjonowania. Między innymi nie musiał już pamiętać, żeby wziąźć oddech lub odzyskał czucie w języku. Grum kopał wszystkie kamienie na drodze, wściekły po ostatniej wyprawie, z której powracali.
- Jakim cudem skarbem może być osmiokilowa sterta gryfiego gówna z zatkniętymi kijeczkami? I jaki tam był opis przy tym? "Jeżowin - wielki bóg lasów"? Mamo, ja chcę do kopalni! - krasnolud strzelił się dłonią w twarz i nagle usłyszał odgłos trąb i wrzask jakby tysiąc pijanego ludu się darło.
- Bitwa! - Stłuk omyłkowo zamachnął się Wyrwitorbem, który pacnął miękko twarzą w twardy dąb i znowu poszedł spać, z niewielkim krwiakiem na czole.
- Nie - Szuracz wyjął chusteczkę i smarknął nie za bardzo umiejętnie, bo część zawartości nosa poleciała mu na rękę - Eh...to Stadion "Na czym ten świat nie stoi". Dzisiaj są wielkie rozgrywki Mordobicia o Puchar Motłocha Skwarowicza. Walczą drużyny "Orkowie z Ciasnogrodu" i gnomski "Lichwa 120%". Słyszałem, że organizatorzy dopuścili nawet nieduże ilości środków łatwopalnych i wymiotnych. A tak to topory, krzywe miecze, magia i jedna piłka z kolcami do gry.
- Podoba mi się - Grum włożył dłonie do kieszeni - I że też nic nie wiedziałem o tym, na sto toporów. Ile bilety?
- Tanio, szefie! - niziołek-mag machnął łapką - Za dwa srebrniki masz miejsce w honorowej loży, tylko że ona jest blisko boiska i można dostać czymś nieładnym w...
- Wchodzę w to! - krasnolud zatarł ręce na myśl, że jego instynkt sknerusa zostanie podłechatny - Dzisiaj wam funduje! Stłuk, połóż tę niedojdę pod drzewem! I tak nic nie obejrzy, a we łbie teraz pewnie rozkręca zamki z pamiętniku swojej mamy...ponoć tak zaczął być złodziejem. Wrócim po niego po meczu. Idziem, koooompania!

Po kilku chwilach wszyscy trzej stanęli pod wielką stalową bramą, słysząc olbrzymią gamę odgłosów. Nagle usłyszeli "Aaaaaa!' i ktoś nagle wylądował na ziemi z nożem w głowie. Grum spojrzał do góry widząc kolorowe flagi z napisem "Lichwa 120%" i uśmiechnął się na myśl, że dzisiejszy wieczór może być ciekawy. Może nikt nie wie, ale gnomy to silni przeciwnicy. W traktacie pt. "Gnomisio" można znaleźć wzmianki o wielkich armiach gnomskich, które poprzez dziwny sposób kooperacji umiały zdobyć fortecę z obsadą liczącą 1 200 000 wojowników uzbrojonych po zęby. Jednak nikt nie chce w to wierzyć i ciągle ktoś przepada bez wieści, gdy w barze powie do grupy gnomów "Wy parzywe gggnojky!". Książki nie ocenia się po okładce...tylko po ostatniej stronie. Grum w końcu zakupił bilety z miejscami w 9 rzędzie w sektorze "Bitwy krzesełkowe". Po wejściu na stadion zobaczyli jak grupy porządkowe ściągają z boiska resztki ciał zawodników, którzy właśnie się rozgrzewali. Zajęli swoje miejsca z wielkim podekscytowaniem. Szuracz jedynie nieco zmarkotniał, bo przed nim siedział trzymetrowy ogr, a kiedy niziołek szturchnął go w ramię z prośbą o lekkie przesunięcie się, to nasz mały mag-niedojda nagle stracił przytomność.

- Wiiiiiiiiiitamy na kolejnych rozgrywkach w Mordobiciu! - odezwał się krzykliwy głos przez magiczne megafony - Dzisiaj dojdzie do wielu mordobić w drużynach "Orkowie z Ciasnogrodu" i "Lichwa 120%". Szykujcie się na dużą ilość krwi, mięsa i utraty przytomności! Jak wiadomo obie drużyny umieją zabijać na milion sposobów nadgryzioną bagietką i zapałkami, więc mecz będzie ostry jak cholera! Obok mnie siedzi znany trener, były gracz drużyny "Moje zęby i śledziona".
- Wfftfmm - odezwał się drugi głos, jakby mówił z zamkniętymi ustami lub ich brakiem.
- Jak pan sądzi, która drużyna dzisiaj ma szanse wygrać?
- Hmmm...mfmmff mffm mfmffm mf mfmfmffmf ffffffffff mfffmmmmm.
- Czyli uważa pan, że to nie ma sensu?
- Mf.
- Dlaczemu?
- MFMMM!
- Dziekuję, jednak zgodzę się z panem...ten nóż to jednak dobry argument. Zatem...o! Zawodnicy wchodzą na mura...pobojowisko! Widać na ich twarzach wielkie skupienie i krople potu spływające po słomianych pancerzach wzmacnianych gliną i tytanem. Kapitanowie ustawiają się, aby wylosować kto pierwszy zacznie grę...i...o proszę państwa! Co za chwyt! Kapitan orków wyrwał rączki gnomskiemu sędziemu! Straszne! A teraz dopadł kapitana gnomów! Aaaaj!...Orkowie zaczynają grę...
- Mffm mfffmff.
- Myśli pan?
- Mff.

Orkowie wzięli piłkę i powyjmowali przeróżne oręża. Jeden najwidoczniej zapomniał swojej broni, bo wziął w dłonie rzucające się w konwulsjach ciałko gnomskiego kapitana bez rączek. Nagle boczny arbiter zagwizdał i stwierdził nieregulaminowy rodzaj broni. Ork cisnął gnomikiem w arbitra i ustawił się w falandze z resztą zawodników. Nagle fala orków ruszyła na drużynę koncentrycznie ustawionych gnomów. Te wyjęły kusze i zaczęły strzelać seriami do rozpędzonych przeciwników. Jeden nagle wypuścił piłkę, jakiś gnom zarzucił na nią lassem i szybko przyciągnął. Wtedy kilku gnomów z tyłu rzuciło czymś dymiącym we wrogą drużynę i dało się słyszeć potężny wybuch, a następnie jęki. Wtedy stadion zagrzmiał "Woooooo!" i zaczęła iść fala meksykańska. Grum podniósł wysoko ręcę i krzyknął...
- Do booooooju gnomscy bracia! Bród nie macie, ale te fajerwerki są dobre! Jaaaazzzzzdaaaa!
Za to Stłuk w tej wielkiej ekscytacji cisnął swoim Młoteczkiem w stronę placu boju i zmiótł nim kilku zawodników. Stadion znowu zawrzał "Wooooo!" po czym znowu poszła wesoła fala okrzyków i gestów. Gnomy całkowicie przejmując inicjatywę musiały poczekać, aby orki mogły wykonać zmianę dwudziestu swoich. Gra się wznowiła z kolejną werwą. Gnomy wyciagnłęy mega-turbo-sprężynowy taran mechaniczny, zaś przeciwnicy siekiery, miecze i krzesła. Ta chwila wydawała się długa i nieskończenie nieskończona...aż drużyny się starły...
- Tak prrrrrrrroszę państwa! Cóż za jatka! Krew w sektorze A, B, a C już znikł pod falą jjjjjjuchy! C..co? Słucham trenerze?
- Mffff mfmmmf, mf mmmmmmmfff...
- Jaka przemoc? To czysta i ostra walka po prostu, trenerze...
- Mf mfff mffffmmm mfffm mff mfm mffmmffmmmm...
- Ale wtedy też się tłukli, a pan też do fair playowców nie należał. Pamięta pan jak kiedyś przeszkodził pan przeciwnikowi w wykonywaniu autu?
- Mff?
- A kto mu uciął ręce?
- Mffffff....
- No, wracając do gry...Prrrrroszę państwa, na pobojowisku pojawiła się chmura krwi zmieszana z pyłem! Widać jakieś ręce, to nogi, tam znowu coś śwista, ale piłki ni huhu! O jest! Widzę! Jeden z gnomów wyjechał z tej zgrai na szybko skonstruowanym z kawałków zbroi i czaszek wuzku inwalidzkim, a piłka już nie za bardzo przypomina tę na początku. Chyba zdobędzie punkt! Czy będzie 1:0 dla "Lichwy 120%"? Och nie, co to jest? Z drugiej strony boiska wybiegło dwóch orków? A co oni tam trzymają? Jakąś rurę chyba! Jeden przyklęknął trzymając ją na barku, drugi stanął za nim i włożył coś okrągłego w tylni otwór. Klepnął kolegę w głowę, schylił się...a ten wystrzelił! Taaaaak! Już wiem co to jest! - w międzyczasie biedny gnom zniknął bez śladu w wielkim kraterze, trybuny zaczęły skandować "Jucha! Jucha! Juuuuuucha!", piłka razem z nim - To Ręczny Wymiatywacz Dziur w Ziemi produkcji krasnoludzkiej. Ponoć dobry do rozganiania zamieszek. Jezu a co to? Obie drużyny padły! Koniec walki! stan drużyn pozostałych na boisku 2 zawodników, yyy, półtora zawodnika z "Lichwy 120%" i 3 zawodników z drużyny przeciwnej. Wygrali "Orkowie z Ciasnogrodu"!! Tak proszę państwa!
Wszyscy zaczęli skandować, wrzeszczeć, rzucać czym popadło na zakrwawioną murawę, aż Grum nagle puścił pianę z ust nie wytrzymując tego, zęwygrali orkowie. Wyrwał krzesełko razem z kawałkiem podestu i Szuraczem już powoli odzyskującym przytomność i cisnął nimi w stronę sektoru goblino-orkowego. Orkowie spojrzeli w kierunku sektora krasnoludzko-gnomskiego i ustawili szeregi sztelców krzesełkowych. Chwilę potem niebo przesłoniła chmara krzesełek rzucanych z jednej i drugiej strony. Kiedy bitwa zaczęła trwać na dobre, Grum odnalazł w zgiełku towarzyszy i wrzasnął, wypluwając kawałek czyjegoś ucha:
- Uciekamy stąd! Zaraz przerżną się przez skrzydło i przerżną nas, chłopaki. Tam jest dziura w trybunach po padającym ogrze - pokazał paluchem na dziurę wielkości samochodu dostawczego i wszyscy zaczęli biec.

Kilkanaście minut potem wszyscy znaleźli się na trakcie śmiejąc się głośno i klepiąc po brzuchach:
- Hehe, takie mecze to ja lubię, chłopaki! - Grum zacisnął mocniej powiekę, żeby oko mu nie wypadało.
- Ta, szef, dobra rozrywka, jak nic! - Stłuk dla odmiany starał się dopasować dwa ucięte palce do wolnych miejsc na lewej ręce, ale jeden z nich chyba nie należał do niego, bo cały był zielony i włochaty.
- A gdzie my idziemy tak w ogóle? - biedny, mały szuracz starał się rozróżniać widoki, ale dostał kolczastym kastetem w twarz i na tym dobry wzrok się skończył.
- Idziemy do Kupmijabola, miasta winnic i dziewic..!
- Podobać się - Stłuk przytaknął wesoło głową, a przykleojony środkowy palec odpadł znowu.

A daleko za ich plecami lśniła piękna czerwona łuna...pozostałości i tak zawsze szybko odbudowywanego stadionu "Na czym ten świat nie stoi"...
 
__________________
- Sir, jesteśmy otoczeni!
- Tak?! To wspaniale! Teraz możemy strzelać w każdym kierunku!
Bergan jest offline