Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2022, 21:43   #1
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
[Sci-Fi] Ad Astra



"Now, as that ol' Greek dawg says, life's a banquet -
so don't go thirsty, but don't get drunk, either."

- Dexter DeShawn, “Cyberpunk 2077”


“Kurwi Węzeł”, Port Yingzi
Sampa, System Kuruban
Sektor DR-014, Dzika Rubież
Data Gwiezdna 2194.10.24


Stroboskopowe światła, laserowe wiązki i dym. Gra cieni i świateł, z ciemnymi sylwetkami gibającymi się w rytm uciekającej z głośników muzyki. Basowe nuty uderzały w tłum i wrzynały się w organizm, wprawiając w drżenie. Miarowe melodie elektronicznego futuresynthu zagłuszały rozmowy towarzystwa obecnego w “Węźle”, okupującego podświetlony neonami bar, proste metalowe stoliki i budki, wygodne sierpowate sofy okalające podesty dla tancerzy i nieco bardziej kameralne alkowy z fotelami. “Węzeł” reputację miał słabą w Porcie Yingzi, przez bardziej fortunnych nazywany nawet speluną, ale portowemu lokalowi nie można było odmówić charakterystycznego, bardzo przyziemnego wdzięku. Takiego niewymuszonego, niewycyzelowanego.

Zebrani przy barze, stłoczeni razem niczym sardynki w puszce, obserwowali zatłoczony parter “Węzła” i błyskającą szachownicę parkietu. Barmanka, której zapewne kiedyś marzyła się kariera punkrockmenki wnosząc po krzykliwie zafarbowanym irokezie, z profesjonalnym uśmiechem przesunęła szklanice z zamówionymi drinkami w ich stronę. Neonowe światła baru pulsowały w rytm muzyki, ale grupa nachylona ku sobie nie zwracała na nie uwagi. Inne sprawy wyrywały się na pierwszy plan. Wizyta w Porcie Yingzi i samym “Węźle” nie była jedynie wizytą rekreacyjną. Jak to zwykle bywało, mieli biznes. Do nowych przybyszy na Sampie.

- Baltranowie - skrzywił się Alaishar. - Nie wiem, czy Baltranowie to najlepsi partnerzy biznesowi.

- Nie musimy im ufać - zauważyła trzeźwo Yvette. - Tylko dobić targu.

- Są najlepszą szansą na zdobycie porządnych astromap - oznajmiła Ladra. - Inni życzą sobie za astromapy fortuny, a z Baltranami możemy się potargować.

- I nie będą sprawiać problemów - Burt skinął głową w stronę strategicznie rozlokowanych członków Familii, którzy dbali o bezpieczeństwo i kulturalną zabawę w “Węźle”.

- W razie czego śmigacz jest za rogiem - oznajmił Jeff.

Kompani pokiwali głowami. Astromapy były kolejnym punktem na dosyć obszernej liście, której pozycje musieli odznaczyć w swoim szaleńczym planie odrestaurowania znaleźnego wraku i wydostania się z suchego globu Sampy. Parę było już odznaczonych, ale droga do odlotu w gwiazdy była jeszcze dosyć długa, jakżeby nie mogła być. Przyświecający im jednak cel, wolność w gwiazdach, motywował nader efektywnie. Łączył również, bo nic nie jednoczyło jednostek tak, jak wspólny cel.

Muzyka grała dalej.


***



Wcześniej, o wiele wcześniej

Okręt był elegancki. To jest, kiedyś był elegancki. Wydłużony, wąski kadłub pamiętał jednak lepsze czasy i gdzie kiedyś zapewne lśnił ciemną kompozytową skorupą, teraz był patchworkowo i prowizorycznie połatany metalowymi łatami, wyszabrowanymi w sumie skąd tylko się dało. Skrzydła złączone z silnikami dawno już wyblakły, a starta farba odsłaniała kompozytowe metale, niczym zdarty naskórek odsłaniający skórę właściwą. Wnętrze było w jeszcze nędzniejszym i bardziej opłakanym stanie, z zerwanymi w wielu miejscach płytami ściennymi i podłogowymi, ze śladami niegdysiejszego pożaru, zwisającymi smętnie kablami i popękanymi ekranami. Wszystko utopione w mdłym i nierównym świetle nielicznych jarzeniówek, które jakimś cudem ostały się upływowi czasu.

Ale to było zanim wzięli się za odbudowę znaleźnego astrostatku. Okręt był niczym perełka czy ukryty piracki skarb, był niespodziewanym odkryciem na dzikiej sampańskiej prowincji, którego się nie spodziewali. Nie do końca nawet wiedzieli, dlaczego kupili wtedy koordynaty od tamtego dziwnego Rethelliańczyka, który przypominał szarlatana czy obwoźnego handlarza ze starych filmów, sprzedającego ludowe talizmany, homeopatyczne “lekarstwa” czy ziołowe specyfiki na impotencję, ale inwestycja okazała się być trafiona. Spodziewali się wraku, z którego będą mogli wydobyć części na sprzedaż i tak zyskać profit, ale nie spodziewali się wraku, który nadawał się do odrestaurowania. Fakt, z wielkim nakładem czasu, pracy i kredytów, ale mimo wszystko! Bilet do gwiazd, cóż za znalezisko.

Z czasem okręt zaczął coraz mniej przypominać wrak, a coraz bardziej... Cóż, astrostatek pamiętający lepsze czasy, jakimi w przestrzeni Inicjatywy latali nomadzi, małe firmy przewozowe i wyrzutki społeczeństwa. Nie było co spodziewać się cudów, ale uprzątnięte i załatane wnętrze zaczęło nadawać się do bezpiecznego mieszkania czy przebywania w nim bez obaw o własne zdrowie. Również kadłub został załatany dosyć sprawnie, a elektroniczne bebechy zaczęły być na powrót łączone ze sobą z chirurgiczną precyzją. Silniki przechodziły kolejne próby i symulacje, reaktor powoli zaczynał nadawać się do nuklearnej fuzji, a systemy pokładowe były stopniowo podłączane. Nawet arcyważny manewr odpalenia sterów strumieniowych i kilkusekundowego zawiśnięcia, by wysunąć podwozie, coby okręt nie zalegał w piasku i kurzu, udał się bez większych problemów. Jedynie trochę potrzęsło i potrzeszczało, ale strukturalna integralność pozostała nienaruszona.

Naprawy postępowały jednak powoli i mozolnie, nawet mimo zdobycznego tercetu droidów serwisowych. Latające puszki wyposażone w narzędzia przyspieszały nieco działania, ale ograniczone do prostych czynności nadawały się do niewielkiej ilości zadań. Ot, kropla w morzu potrzeb. Kolejny przełom w naprawach nadszedł na krótko potem, gdy odpalili rdzeń komputerowy. Z początku nie wyglądało to na przełom, gdy wpierw jasnoniebieskie, później szkarłatne światło rozlało się po wnętrzu okrętu, a z głośników uleciały dziwne trzeszczące dźwięki, przypominające jakby język. Pokładowe systemy zwariowały i wyłączyły się zupełnie, a litania zaczęła brzmieć jak zwiastun katastrofy, ale ta szczęśliwie nie nadeszła.

- Rozpoznany język: standardowy federacyjny. Nowy język domyślny zapisany - uleciało wtedy w końcu z głośników nijakim głosem, a jasna sfera wypełniła ekrany. - Wygląda na to, że próbujesz ponownie uruchomić okręt. Może potrzebujesz pomocy?

Komputer pokładowy - a właściwie zaawansowana Sztuczna Inteligencja - okazał się być nader rozwinięty i alarmująco rozumny. Stanu rzeczy nie polepszała wcale niewiedza o dokładnych możliwościach Inteligencji, szczegółach jej oprogramowania i okowów, o ile jakieś rzeczywiście miała. Nie byli nawet pewni, czy ktoś na Sampie byłby w stanie przeprowadzić chociażby diagnostykę komputera wyposażonego w SI, które dopiero co raczkowały jak galaktyka długa i szeroka. Inteligencja jednak, jak się okazało, nastawiona była, z braku lepszego słowa, służalczo i nie dawała o sobie znać, dopóki nie padło z ich strony polecenie lub pytanie.

Prace trwały więc dalej, z kolejnymi pozycjami odhaczanymi z listy niezbędnych do odlotu rzeczy. Jak je pozyskali? Cóż, czasami szabrując, czasami kupując, czasami zapuszczając się na wrakowisko, czasami nawet przelewając krew. Sampa miała to do siebie, że kręgosłup moralny prędko stawał się na niej elastyczny i miejsca na sentymenty było tyle, co kot napłakał.


***



Muzyka grała dalej.

Stroboskopy i lasery błyskały, a dym wił się podobnie jak naoliwione i błyszczące ciała tancerzy i tancerek na podestach. Krągłe kobiece kształty i ostre linie męskich muskułów, jak i wszelkie konfiguracje pomiędzy, kusiły wzrok i było na czym oko zawiesić dzięki skąpym ubiorom, ale biznes wyrwał się na plan pierwszy. Barmanka podeszła do nich i krótko oznajmiła, że Baltranowie są na nich gotowi w “alkowie dwunastej”. Cybernetyczną, chromową dłonią wskazała kierunek, na antresoli okalającej pomieszczenie. Alaishar zerknął jednak w drugą stronę, gdzie nad parkietem górowała loża właściciela “Węzła”, Papy Colombo. Obleczona grubym plastiszkłem, zaciemnionym teraz w tak zwanym “trybie prywatnym”.

- Wypadałoby przywitać się z Papą - oznajmił kompanom - i poinformować, że będziemy dobijać targu pod jego nosem. Papcio nie lubi braku kultury.

A i owszem, Papa Colombo ucieleśniał najlepsze i najchlubniejsze cechy oraz tradycje starych włoskich capo i południowoamerykańskich generalissimów, gdy szło o władanie. Nawet jeśli jego rzeczywista władza ograniczała się jedynie do samego “Węzła” i paru przecznic wokół, tak wpływy i wtyki miał wszędzie. Gruba ryba, jak zwykło się mówić. Zarówno w przenośni, jak i rzeczywistości.

- Mhm - potwierdziła Ladra, która znała historie o “zaginionych” osobnikach, którzy nastąpili Colombo na odcisk. - Wypadałoby się grzecznie przywitać.

- Baltranowie tylko mogą się zniecierpliwić - napomknął Burt.

Spojrzeli się po sobie w chwili zamyślenia. Baltranie zapewne napomknęli już komuś z Familii, że planują handlować z “Węzła”. Musieli, nikt nie był na tyle głupi, by próbować ukryć coś pod nosem mafiozy, prawda? Prawda?

Z drugiej strony, jak już wspomnieli Alaishar i Ladra, wypadałoby przywitać się z Papą. W przeszłości mieli już kontakty z Familią i czasami dobijali targu, nawet w ramach naprawy okrętu, więc żalem byłoby zupełnie spalić tenże most przed czasem.

Decyzje, decyzje...

A muzyka grała dalej.



___________________________________________


Zaczynamy, drodzy Państwo. Życzę miłej gry!
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 02-04-2022 o 04:06.
Aro jest offline