Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-04-2022, 03:07   #4
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
“Bażant” był porządnym zamtuzem. Jak na lokalne standardy, rzecz jasna. Kamieniczka nad północnym brzegiem rzeki, wciśnięta jakby na siłę pod mury miejskie, nie odstawała za bardzo od reszty budynków jeśli szło o wątpliwy kunszt architektoniczny, ale przyozdobiona czerwonymi latarniami i zasłonami nie pozostawiała złudzeń, jaki był charakter tegoż przybytku. Chociaż i tenże charakter odbiegał nieco od zwyczajowych burdeli, bo lokal poświęcony Calistrii i należący do akolity Powabnego Żądła, w osobie Frederica d’Aubry’ego, miał swoje standardy. Nawet w takiej dziurze, jakim było Rozgórze. I poświadczały to żółto-czarne elementy dekoracji, szczegółowy cennik i regulamin dla klienteli, liberalne i różnorodne usługi oraz, dla najwierniejszych klientów, piwniczne pomieszczenia. Tak, “Bażant” był porządnym zamtuzem.

Hedonizm, którym nasączone były mury kamienicy, figurował jednak nader nisko na liście powodów, dla których Katerina Bonheur obrała taką, a nie inną kryjówkę. Owszem, calistriańskie wartości buzowały w dziewczynie - zasługa bycia przygarniętą lata temu przez kapłanki Bogini - i “Bażant” prędko stał się dla niej domem, nawet pomimo uszczypliwych uwag nielicznych, którym mówiła gdzie mieszka. Panna Bonheur nie miała jednak w zwyczaju frasować się opiniami większości ludzi i nieludzi, trzymając wysoko głowę i zadzierając nosa, epatując pewnością siebie. Główny powód, na szczycie listy, był o wiele bardziej przyziemny - Frederic był dobrym przyjacielem. Dobrym, starym i zaufanym przyjacielem, a tych miała niewielu. D’Aubry, Mistrz Beaufort i Madame Maxime. Tyle. A że Frederic jako jedyny osiadł się na zadupiu, to i u niego znalazła schronienie. Bo lista wrogów i ciętych na nią osobników była już o wiele dłuższa.

Niczym sroka zbierająca błyskotki, Katerina zbierała listy gończe za nią wystawione. Cóż, nie za nią, nie za Kateriną Bonheur, a raczej za którymś z jej aliasów. I jednych, i drugich nazbierało się przez lata odkąd ruszyła w świat, co biorąc pod uwagę młody wiek mogło imponować. Katerina kolekcjonowała te listy gończe niczym pamiątki, jakby chcąc mieć je pod ręką gdy uderzy sentymentalność, lub po prostu gdy jej ego potrzebowało pieszczoty. Któż by to ją tam wiedział. Teraz, właściwie tylko z nudów, czekając aż wyschną jej włosy po porannej kąpieli, panna Bonheur przysunęła do siebie tą garstkę papierów. Zaczęła je wertować smukłymi palcami, wspominając stare, o wiele ciekawsze czasy.

“POSZUKIWANA
Za podszywanie się pod kapłankę Calistrii, wyłudzenia i oszustwa, osobniczka Siostrą Felin zwana (...)”

Katerina uśmiechnęła się. Początki kariery, jeszcze w rodzimym Galt. Z dala od stolicy, na taldańskiej granicy, proste machlojki wśród prostego ludu. Skromne początki.

“(...) za kradzież i rabunek w posiadłości Velanderów; za podszywanie się pod szlachciankę i fałszerstwo; osobniczka na Markizę Beaujeu-Fezansaguet pozująca (...)”

Cassomir, taldański port na Morzu Wewnętrznym. Jedno z ulubionych miejsc Kateriny. Duże, bogate, pełne okazji. Żyć, nie umierać. Długotrwała intryga i wieloetapowy plan, który zakończył się uwiedzeniem panicza Velandera, którego zostawiła wtedy przywiązanego do łoża, zakneblowanego i z zawiązanymi oczami, by w świętym spokoju mogła pobuszować po prywatnym skrzydle i zrabować co wartościowsze rzeczy. Bonheur do tej pory bawiło rozmyślanie, jak zareagowała prywatna straż panicza, gdy znalazła swojego pryncypała w tak... kompromitującej pozycji.

“(...) za naruszanie porządku publicznego i bójkę w “Pióropuszu”, szermierka zwana Mistrzynią Misericorde (...)”

Awanturnicze życie. Tak, Katerina liznęła i tegoż życia w swoich dotychczasowych eskapadach. Może nie było równie wykwintne co obracanie się w wyższych sferach, ale i ono oferowało wystarczająco wiele wrażeń. Zgoła innych, ale jak mówiono w jej rodzimym Galt - “la variété plaît”. Do tego bycie awanturnikiem była dosyć opłacalnym zajęciem, a pieniądz...

Myśl o pieniądzu zmyła lekki uśmiech z twarzy Kateriny, przywołując ją na powrót do rzeczywistości. Smętnym spojrzeniem zerknęła na dosyć lekką już sakiewkę z paroma tylko srebrnikami i prześlizgnęła wzrokiem po końcówkach alchemicznych kosmetyków, pustych butelkach dobrego wina i liście zakupów nieopodal, której pozycje miały wzbogacić poddasze jej oddane, ale nie było ją na nie chwilowo stać. Hedonistyczny styl życia kosztował niemały pieniądz i Bonheur zapewne zarobiłaby krocie na szarlatańskich sztuczkach biorąc pod uwagę marność przestępczego półświatka Rozgórza, ale nie chciała ryzykować. Jeszcze nie. Rozgórze było bezpieczną przystanią i Kat wolałaby, żeby takową pozostała.

Wybór był tylko jeden - ponownie oddać się najemniczemu fachowi. Katerina podniosła się ze swojego miejsca, ubrała się i splotła włosy, chwyciła co miała chwycić i bezszelestnie spłynęła schodami. Dzień Zewu Śmiałków. Brzmiało to jak jakieś lokalne, prowincjonalne święto i na swój sposób takowym było. Dla łasych na pieniądze zuchów, najemników i oportunistów.

Okazja idealna dla kogoś takiego, jak Katerina Bonheur.




Lato, lato, lato. Najprzyjemniejsza chyba ze wszystkich czterech pora roku, gdzie świat żył pełnią życia i słońce mile ogrzewało wszystko dookoła. Nic więc dziwnego, że Katerina wyrwała się zbyt wcześnie do ratusza, coby skorzystać nieco z letniej aury. Trochę sobie pospacerowała, trochę posiedziała w słońcu, a na samym końcu zahaczyła nawet o “Łaskę Maga”. Nie wypadało wszak stawać przed radą miasta o pustym żołądku i suchym gardle. Chociaż, biorąc pod uwagę tłum jaki zebrał się pod ratuszem, konwenans towarzyski raczej prędko miał wylecieć za okno.

“Pierwsza liga matko i kozojebców,” przemknęło Katerinie przez myśl.

Śmiałkowie, poza paroma wyjątkami, prezentowali się marnie. Zarówno z wyglądu, jak i - jak miarkowała Kat - umiejętności jakie mieli do zaoferowania. O ile jakieś mieli. Panna Bonheur przysiadła na murku gdzieś nieopodal bramy budynku, zarzucając nogę na nogę i uważnie lustrując tłoczących się przed ratuszem ludzi i nieludzi. Zdecydowanie była przesadnie ubrana, jak na taką okazję, ale duma nie pozwalała jej na bycie przeciętną. Siedziała więc wbita w swoją najlepszą koszulę z koronkowymi wykończeniami, obcisłe skórzane bryczesy i buty pod kolana. Kasztanowe włosy były splecione i zebrane do tyłu, z paroma (pozornie) niesfornymi kosmykami obramowywującymi pospolitą buzię, a starannie przycięte i opiłowane paznokcie skrzyły się ciemnym lakierem. Wizerunku dopełniały rapier i lewak na biodrach, prezenty od dawnego mentora, eleganckiej roboty galtańskich mistrzów. Katerina bardziej wystrzałowy strój, który potocznie można by nazwać “roboczym”, zostawiła w “Bażancie”.

Dostrzeżony płomień na jednej z baszt odległej cytadeli nie zwiastował niczego dobrego, tego była pewna. W przeciwieństwie do lwiej części mieszkańców Rozgórza jednak nie oddała się plotkowaniu czy snuciu teorii na temat tegoż dziwnego zjawiska, bo znając życie temat zostanie poruszony na zebraniu z radą i zapewne jednym ze zleceń będzie zbadanie sprawy. Albo, biorąc pod uwagę rzekomą obecność goblińskiego wysłannika, sprawa miała się prędko wyklarować. W to ostatnie Katerina wierzyła słabo, bo jej podejście cechowało się realizmem (lub cynizmem, jak co złośliwsi by to określili).

Ciemne spojrzenie przeszło na tercet zielonoskórych pokurczy, z których kojarzyła jednego. Godo, drobny złodziejaszek i płotka nad płotkami w przestępczym półświatku Rozgórza. Sama obecność i koegzystencja Rozgórza z goblinami, które zazwyczaj redukowane były do puenty zabawnych anegdotek i których nikt nigdy nie brał na poważnie, przestawała powoli dziwić Katerinę. Co kraj, to obyczaj i zaczynała się chyba przyzwyczajać do tego ewenementu lokalnej polityki.

Dzwon wyrwał ją z rozmyślań. Drzwi jęknęły, tłum zafalował, dzwon zadzwonił po raz drugi, nieco donośniej. Strażnicy zaczęli nawoływać do porządku i powoli zapraszać tłuszczę w obręby ratusza. Katerina ześlizgnęła się ze swojego miejsca na murku, przeciągnęła się i otrzepała tyłek. Pewnym krokiem ruszyła przed siebie.

W myślach zacierając dłonie na rychłe zyski.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 30-04-2022 o 18:50.
Aro jest offline