09-06-2022, 13:22
|
#4 |
|
Fabio nie był przyzwyczajony do takiej pracy. Jego świat był prosty. Każdy znał swoje miejsce, mówił prosto i zwięźle bez tego zbędnego pieprzenia i zbędnych ozdobników, a jak czegoś potrzebował to zwyczajnie brał i walczył o to , aby nikt mu tego nie zabrał. Jednak ten piękny prosty świat poszedł już na dno wspomnień wraz z Likedeelers i Kapitanem. Teraz robił dla tych nędznych szczurów lądowych i bawił się tu w jakieś podchody, ale cóż pieniądz trza jednak zarobić.
Dla Braci Fontaniere zdążało mu się już prawować nawet w lepszych czasach. W tych gorszych można powiedzieć iż stali się oni jego głównym źródłem utrzymania. Robił w windykacji, jak również zajmował się machaniem szabelką jeśli było trzeba jak i "perswazją" tak jakby kogoś trzeba było przekonać do współpracy, a wyjątkowo się przed nią wzbraniał. Zarabiał na tyle dobrze iż począł snuć nawet marzenia o powrocie na otwarte wody na swej własnej łajbie, a jak usłyszał o tej nowej robótce i o tym pięć set plus za nią to od razu mu oczy rozbłysły.
Przygotowania szły pełną parą. Guccio Armani był według Fabio przykładem lądowca, któremu padło z lekka na łeb, ale koniec końców zgodził się na jego zielone piórko oraz jego biżuterię i dobrał ładne fatałaszki Piumeverdiemu z lekka tylko narzekając na piczo...sziczo kiczo coś tam. Dopasowane też pod nie jego szpadę i sztylet w eleganckich pokrowcach poprzewiązywanych jakimiś wstążkami. Niby takie wymagania straży, aby zachować bezpieczeństwo. Głównie dlatego poprosił, aby któryś z agentów braci po kontroli na wejściu ponacinał je trochę. Tak w razie czego jakby szybko musiał sięgnąć po ostrze. Raczej znajdzie się wśród nich wprawny kieszonkowiec z doświadczeniem w odcinaniu sakiewek dla którego to nie będzie większym problemem. Resztę swoich gratów zostawił w pokoju w "Tłustym Knurze". Liczył, że swój swojego nie okradnie, oraz na reputację Fontanierów
Balanga się zaczynała Fabio przybył na na niego pod przykrywką jednego z tych niepokornych mistrzów szermierki jakich się ostatnio namnożyło. Cóż taka moda nastała dzięki jakieś tam powieści estalijskiego gryzipiórka o niejakim zamaskowanym mistrzu szpady walczącym z niesprawiedliwością. Piumeverdiemu szkoda było jednak czasu na takie głupoty. Przywitał się z gospodarzem i starał się zachowywać wobec innych gości, ale główną uwagę póki co przyciągnęło go jadło boś nigdy takiego dobrego w gębie nie miał. Za to trunki tu mieli okropne i nikt tu chyba nigdy grogu poczciwego Sancho z "Białej Mewy" Saratosie nie próbował, ale i tak musiał czymś czas zabić zanim ekipa się zbierze i zacznie się akcja, więc nie narzekał. Za darmo w końcu było, a wiadomo że za darmo to i ocet słodki.
On sam w sumie był jako ubezpieczenie i argument siłowy. Bracia kazali mu też mieć baczenie na towarzyszy. Tak jakby, któryś nie okazał się nazbyt wielkim cwaniakiem.
|
| |