Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-06-2022, 21:08   #8
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
“Tutaj plusz, a tam róż,
Tutaj tiul, tam znów król.
Chłop i pop,
Czerń i biel,
Tutaj pik, a tam kier.”

- “Maskarada”, “Upiór w operze”


Bal maskowy ożywał coraz to bardziej z każdą kolejną minutą, jakby w rytm cicho przygrywającej orkiestry i w miarę gęstnienia tłumu w głównej sali. Gościom zdawało się nie być końca, bo gdzie dwóch wychodziło się przewietrzyć, tam trzech nowych dołączało do korowodu możnych i wpływowych, który Sebastiano Gentile uznał za godnych zaproszenia do swojego Pałacu. I wszyscy niby zamaskowani, skryci anonimowo za zasłonami, ale mimo tego rozpoznawalni na odległość, a tam gdzie nierozpoznawalni, to przynajmniej sugerujący wyborem maski swoją właściwą tożsamość. Jak choćby sam gospodarz balu, Sebastiano Gentile, który krążył w otoczeniu wianuszka adoratorów i klakierów, z maską stylizowaną na sowi łeb i, mimo że lata służby w Senacie miał już dawno za sobą, starym senatorskim zwyczajem przeplótł rzadką i siwą już czuprynę srebrnymi laurami, zwiniętymi w kształt tiary czy inszego diademu. Towarzysząca mu postać w ciemnej sukni, skrojonej na taką miarę, która niewiele pozostawiała wyobraźni, nosząca maskę która zdawała się być wyciosana z marmuru (tak była biała) i włosami splecionymi w charakterystyczny warkocz, była nikim innym, jak Laurą Croftini - słynną w środowiskach naukowych archeolog, której eskapady fascynowały swoją niecodziennością. Jeśli wierzyć plotkom, to właśnie signora Croftini była głównym dostawcą kuriozów i artefaktów, jakie Sebastiano Gentile zbierał w zamkniętym skrzydle.

Były i inne mniej lub bardziej ważne persony. Jak choćby renomowany uczony i profesor historii, wykładający na Uniwersytecie Remańskim - Francesco Basco, w prostej do bólu masce zasłaniającej tylko pół twarzy. Taki, a nie inny wybór akcesorium ułatwiał życie innym, którzy nie mieli ochoty wysłuchiwać opowiadań i przydługich wywodów na temat zamierzchłych czasów, w czym Basco się lubował. Na domiar złego, profesor miał specyficzny styl wypowiedzi, monotonny i powolny, który kołysał do snu lepiej niż niejedna kołysanka. Nic więc dziwnego, że większość omijała uczonego szerokim łukiem. Inaczej rzecz miała się z Pulcrezzią Colonną, mistrzynią Domu Helleńskiego. O tak, szlachcianki w królewskiej purpurze i orlej masce nie omijał nikt. Nie z powodu błękitnej krwi, która w republikańskim Remas znaczyła już niewiele, ale z racji jej statusu - była wszak głową jednego z największych konsorcjów handlowych TIlei. Pozostałości po starej remańskiej szlachcie gromadziły się właśnie wokół niej i Domu Helleńskiego, a fortuny, które ostały się czystkom po Wielkim Głodzie, wpompowane zostały w szeroko pojętą gospodarkę i inicjatywy kupieckie, czyniąc z Pulcrezzi osobistość, obok której nie szło przejść obojętnie.

Na balu nie zabrakło również przedstawicieli innych stowarzyszeń, organizacji czy szeroko pojętych bytów miejskiej polityki. Owszem, lwią część gości można było zaliczyć do środowisk naukowych, tudzież tej czy innej gildii mającej miejsce w Senacie, ale obecni byli i, przynajmniej pozornie, mniej znaczące persony. Jak choćby Umberto Monteschi, syn przestępczej familii i kuzyn Eduardo Monteschiego, który lubił uważać się za capo di tutti capi remańskiego półświatka. Prawdy w tymże tytule było jednak niewiele, bo i Sabina Cappoferro rościła doń swoje prawa. I podobnie jak Eduardo, jej interesy na balu (o ile jakoweś miała) reprezentował jej kuzyn, Paolo. Mimo że obie rodziny tkwiły w otwartym konflikcie o monopol w półświatku od pokoleń, w Palazzo Puttanesco atmosfera między kuzynami była chłodzona przez czujne oczy najętych do ochrony kondotierów. Umberto i Paolo krążyli więc tylko w rodowych barwach po sali, nie kryjąc się z wrogością ku sobie, acz roztropnie ograniczając ją tylko do chłodnych i jadowitych spojrzeń.

Dość było powiedzieć, że bal maskowy oferował przegląd remańskiego społeczeństwa i mógł niewątpliwie stanowić inspirację dla jakiegoś uczonego, interesującego się socjologią i dynamiką społeczną. Tyle że w szeregach ludzi braci Fontaniere brakowało takiego. Poza tym, mieli inne sprawy na głowie.

Wszak w Palazzo Puttanesco byli w interesach.




Manewry gości trwały. Zaproszeni na bal maskowy gromadzili się w kółka wzajemnej adoracji, wymieniali plotkami, przerzucali opiniami na tematy wszelakie, by po paru chwilach ruszyć dalej, wkręcić się w kolejną gromadkę i rozpocząć następną pogawędkę. Zamaskowane grupki były dynamiczne, zmieniały się niczym kolory w kalejdoskopie w przeciągu chwili zaledwie. Ludzie krążyli wte i wewte, tu zatrzymując się na wymianę grzeczności, tam z kolei komplementując czyjś modowy wybór. Ten swego rodzaju taniec, powolny walc przetasowujący towarzystwo, rządził się swoimi prawami, na których zgłębienie potrzeba było lat spędzonych na scenie politycznej, by w pełni je docenić i poznać na tyle, by przewidywać kolejne kroki.

Vincenze robił furorę wśród towarzystwa. No, może nie on sam we własnej osobie, a jego zwierzęcy towarzysz. Cordone cieszył się niezwykłą uwagą, jaką poświęcały mu zebrane w murach Palazzo damy w eleganckich sukniach i jeszcze elegantszych maskach. Zachwycały się fretką niczym jakimś kuriozum, ochom i achom nie było końca, jedna przez drugą chciały głaskać delikatne futro. Korowód panien gęstniał tylko, przeplatany wyrazami zachwytu nad Cordone. Jedna z nich, która przedstawiła się szlachcicowi jako Donata Barbini, podświadomie poruszyła tematy, które zainteresowały szarlatana.

- Ale signore Gentile - zaświergotała dama - wiele ma obrazów przeróżnych mistrzów w galerii. Zaprawdę szkoda, że skrzydło jest dzisiaj zamknięte, bo kolekcja zapiera dech w piersiach. Byłam tam nie raz, może miałam przyjemność oglądać jakieś pańskie dzieło?

- Obawiam się, że nie miałem jeszcze przyjemności dodać do tej kolekcji - ripostował Vincenze smutno. - Nawet nigdy nie widziałem tej kolekcji, ale słyszałem o niej wiele. Podobno jest bardzo imponująca, si?

- Och tak - Donata wczepiła się w ramię Acierno. - Dzieła pędzli najświetniejszych mistrzów to tylko wierzchołek tej góry skarbów. Są też stare woluminy, kurioza wynalazców, artefakty z dawnych czasów...

- Signora zapewne ma swój ulubiony eksponat?

- Może to się wydać panu niedorzeczne - dama zachichotała - ale uwielbiam balkon w tamtej części rezydencji. Widok z niego jest niebywały, widać morze i niemalże całe Remas. A pod balkonem jest patio otoczone kratownicą, na której rosną... Rosną... Och, pamięć zawodzi. Ale jakieś kwiaty, których zapach jest zniewalający. Gdyby tylko skrzydło było otwarte, mogłabym panu pokazać...

Donata zapewne nie miała na myśli pokazania tylko i wyłącznie balkonu i kwiatów, wnosząc po sugestywnym tonie w jakim padły słowa i tym, że jeszcze mocniej wcisnęła się w ramię Vincenze. Tyle że flirt przepadł wraz z uwagą kolejnych gości, którzy właśnie wcisnęli się w grupkę wokół Acierno, który musiał dotrzymać konwenansu towarzyskiego i wdać się z nimi w pogawędkę. Szarlatan skrzętnie jednak odnotował fakt istnienia innego wejścia do “zakazanego skrzydła”. Między tłumem złowił nawet majordomusa Bernarda, który do serca chyba wziął sobie komentarz rzucony przez Vincenze w jego obecności o “podrzędnej jakości wina” serwowanego przez służbę. Milieux, czerwieńszy na twarzy niż wcześniej, dyrygował kelnerami noszącymi butelki trunku, odsyłając ich gdzieś na rubieże sali, gdzie z dala od uwagi zebranych majordomus mógł oddać się testowaniu trunków. I chociaż na skrytym tam stoliku dostrzec można było garnuszek, to z Bernarda kiper był słaby, bo więcej wina pochłaniał, aniżeli wypluwał.

Plan, przynajmniej na razie, sprawdzał się.




Ronaldo, jak w Tilei zwano Ranalda, patronował wszelkiej maści cwaniakom, rzezimieszkom, krętaczom-kombinatorom i reszcie szeroko pojętego marginesu społecznego. Spryt był wysoko ceniony przez jego wyznawców, podobnie jak delikatne i finezyjne podejście do spraw wszelakich i nic dziwnego że Fausto, który wyznawał boskiego Oszusta całym sobą, skupił się w dużej mierze na orbitowaniu całego wykwintnego towarzystwa, poświęcając uwagę dokładnemu rozeznaniu się w sytuacji. W ramach tegoż rekonesansu obracał się więc wśród goździkowców, gdzieniegdzie tylko wchodząc w kordialne pogawędki z resztą gości. Ze służącymi, którzy zawsze i wszędzie byli cennym źródłem informacji, rozmawiał zdawkowo, na raty, nie chcąc ściągnąć na siebie zbytniej uwagi innych gości, którzy zapewne za podejrzane wzięliby przestawanie z tak zwaną “pomocą”. Bo chociaż Remas, podobnie jak cała Tilea, szczyciła się egalitarystyczną kulturą, to hierarchia społeczna dalej istniała. Zwłaszcza na przyjęciach takich jak to.

Informacje, które zbierał Alighieri, zaczęły mocniej szkicować nie tylko rozkład zakazanych części pałacu, ale i sam plan wieczoru. Pierwsze dwie godziny poświęcone miały być początkowym rozmowom, napojeniu gości, serwowaniu przystawek i inszym punktom towarzyskim składającym się na uwerturę każdego przyjęcia. Aula na piętrze, gdzieś nad ich głowami, już dawno została przygotowana pod aukcję, która miała mieć miejsce po rzeczonych dwóch godzinach, już w nieco bardziej kameralnym gronie - tu Gentile zdawał się osobiście wybrać towarzystwo o głębokich kieszeniach, które stać było na kupno eksponatów, jakich chciał się pozbyć. Wszystkie kurioza, które miały pójść tam pod młotek, zostały już dawno przeniesione z zachodniego skrzydła do jednego z gabinetów we wschodnim. Komnata była zakluczona i stała pod nadzorem najemnych kondotierów, a jeśli wierzyć słowom goździkowców, jeszcze większa ilość ochroniarzy miała zostać oddelegowana do czuwania nad aukcją, gdy ta się już rozpocznie i tylko symboliczna garstka strażników miała pozostać na parterze i czuwać nad punktami wejścia do zakazanego skrzydła.

Samo zachodnie skrzydło, wedle rewelacji goździkowców, było już słabo chronione w środku. O ile wejścia były nadzorowane przez kondotierów, tak ten nadzór nie był zbyt mocny liczebnie. Gentile najwyraźniej liczył na poczucie porządku o swoich gości i nie spodziewał się, że któreś z nich planowało wtargnięcie do zakazanych partii rezydencji, co działało na korzyść ludzi braci Fontaniere. Parter tamtejszych pomieszczeń oddany był w dużej mierze pod pomieszczenia gospodarczo-służebne, z pokojami gościnnymi w dalekim jego końcu. Piętro z kolei wpierw przechodziło przez prywatne pomieszczenia byłego rektora i Senatora, za którymi była wspomniana już galeria, przepastna biblioteka i zbiory kuriozów i artefaktów. Służący napomknęli nawet o podziemnym skarbczyku, w którym starzejący się gospodarz trzymał najcenniejsze rzeczy (których wartość wahała się od realnej bezcenności po wartość sentymentalną) i gdzie, jeśli wierzyć plotkom, było to tajne przejście łączące Palazzo z innymi tunelami i kanałami.




Ogrody były przyjemne. Nie było w nich tak tłoczno i gwarno, jak w sali balowej, rozmowy prowadzone w otoczeniu zieleni akcentowanej kolorowymi kwiatami prowadzone były półszeptem, pozwalając na odpoczynek od kakofonii wytwarzanej przez towarzystwo i orkiestrę w środku. Tutaj, na zewnątrz, panowała kameralność i niejako z tego powodu to tam swoje kroki skierował Antonello Minerva. Był i też drugi powód, który Anto odnalazł nader prędko - mianowicie Gianni Rossini. Młody i chuderlawy Gianni, który pochodził z Luccini, konkurującego z Remas o tytuł “stolicy Tilei”, w Wiecznym Mieście doglądający interesów swojej dalekiej kuzynki Francesci, która zarządzała jednym z większych tileańskich banków. Banco Rossini mógł poszczycić się filiami w większości większych miast i mimo luccińsko-remańskiej rywalizacji, stanowił jedną z popularniejszych instytucji finansowych w mieście. Bank wtłaczał niebotyczne ilości remańskich denarów w wiele projektów, a Sebastiano Gentile, gospodarz balu - wedle informacji Anto - był jednym z wiernych klientów Rossinich.

Gianni, skryty obecnie za lamparcią maską, w świecie finansów był nieco niedoceniany przez lwią część Remańczyków, ale Minerva wiedział lepiej. Francesca Rossini, która urastała do rangi finansowego giganta, nie wysłałaby byle kogo do doglądania jej interesów w tak znaczącym mieści, jakim było Remas. Cały ten introwertyzm i zahukanie, jakie cechowały Gianniego, były niczym innym jak grą, mającą na celu uśpienie czujności rywali. Młody Rossini był rekinem. Z perfekcyjną zdolnością kamuflażu, ale mimo wszystko. Antonello uderzył więc do niego w celach rekonesansu. Nieco innego niż jego towarzysze, ale równie ważnego. Po wymianie początkowych grzeczności duet ruszył na przechadzkę między starannie przystrzyżonymi żywopłotami, wśród kwiecistych krzewów i pod egidą drzewnych koron. Rossini produkował się na tematy finansowe, miejscami serwując świeże plotki (jak choćby planowane ulgi podatkowe w północnych prowincjach Imperium mające zachęcić inwestycje w tereny zniszczone podczas Burzy Chaosu) czy biadoląc nad niepokojami społecznymi (jak choćby nad rewoltą w Wusterburgu, która pokrzyżowała plany Rossinich co do otwarcia faktorii).

- Ale że signore Gentile wyprzedaje swoją kolekcję na aukcji... - Antonello w końcu przeszedł na bliższe tematy. - To nieco niespodziewane. Tyle czasu to wszystko zbierał, finansował ekspedycje i co? Teraz sprzedaje? Nie myślałem, że ktoś taki jak on chciałby rozstać się z czymkolwiek, a co dopiero z historycznymi znaleziskami.

Gianni pokiwał głową, z ukosa zerkając na Anto. W chwilę później rozejrzał się wokoło, ale duet sięgał już granicy tej części ogrodów, która była otwarta dla gości i w okolicy brakowało żywej duszy.

- Problemy finansowe - oznajmił młody Rossini. - Tylko nie wiem, czy z racji jakiegoś długu, czy ma w planach jakąś kosztowną ekspedycję. Ale signore Gentile płynnych środków ma niewiele, bo większość jest wtłoczona w nieruchomości i papiery wartościowe. Coś chyba szykuje, stąd ta aukcja.

Antonello mruknął w odpowiedzi, mieląc w głowie rewelacje Rossiniego i zauważając, że parter zachodniego skrzydła, który jawił się przez roślinną zasłonę, nie był tak strzeżony, jak się tego spodziewał. Biorąc pod uwagę regularnie rozstawione okna (z których garść była nawet uchylona!), które od brukowanej ścieżyny dzieliły zaledwie rabatki, fakt ten był wart odnotowania.




Sebastiano Gentile był nieosiągalny. Gospodarz balu był stale oblężony przez coraz to nowsze persony, które formowały ludzki wał nie do przebicia. Wianuszek adoratorów i klakierów uniemożliwiał bliższy kontakt z byłym Senatorem, który chodził po głowie niektórym z ludzi Fontaniere’ów, zmuszając ich do chwilowego odłożenia tego działania. Musieli uzbroić się w cierpliwość, chociaż kompani zaczęli mieszać się z tłumem, orbitując coraz to bliżej siebie nawzajem. Każdy z osobna chyba doszedł do wniosku, że nadszedł moment, w którym warto było się przegrupować i wymienić informacjami. Zwłaszcza że Antonello wrócił z przechadzki po ogrodach i, umówionym wcześniej gestem, zasygnalizował zbiórkę w jednym z kameralnych saloników za salą balową.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 20-06-2022 o 22:29.
Aro jest offline