Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-07-2022, 23:43   #4
Elenorsar
 
Reputacja: 1 Elenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwu
- Uderzenie, wymach, pchnięcie, oddech, stabilizacja. Uderzenie, wymach… - Słowa, które Liao powtarzał wielokrotnie. Nie koniecznie te i niekoniecznie w tej kolejności, ale regularne, powtarzalne. To była podstawa w jego naukach. Jak czegoś się nie powtarza, to nie wejdzie w nawyk. A gdy zajdzie potrzeba, to nie będzie czasu na myślenie. Nawyk, impuls, odruch. To ma zadziałać samemu, instynktownie, jakby to co robimy było w nas zakodowane. Nie mówił tego na głos, bo w dzisiejszych czasach pewnie źle by to było odebrane, ale jego były mistrz powtarzał mu to samo, że musi zakodować sobie te ruchy jak robot, któremu wgrano program i robi to bez myślenia, a automatycznie. To samo teraz próbuje przekazać swoim uczniom, głównie dziedzicom, ale także i kilku dorosłym. Jednak nie stosuje on już metafory robota, to mogłoby ich zrazić, odstraszyć. Zmuszony jest do używania innych słów.

Tak właśnie teraz koduje ruchy w tych młodych umysłach, które widać są chętne do pracy. Osiem chłopców i jedna dziewczyna. W jego szkole nie było takich dysproporcji. Chłopcy i dziewczęta byli mniej więcej w takiej samej liczbie. Praktycznie każdy dzieciak z jego dzielnicy uczęszczał do jakiejś szkoły walki, on wybrał wushu, a w zasadzie bardziej jego rodzice, ale jak mało które zajęcia, te bardzo przypadło mu do gustu. Do tego stopnia, że w obecnych czasach on jako jeden z nielicznych, o ile nie jedyny, może przekazywać te wiedzę.


- Uderzenie, wymach, pchnięcie, oddech, stabilizacja - Powtarzał po raz kolejny. Z początku uczniowie się burzyli "Ciągle to samo". W Chinach każdy wiedział, że cierpliwość i wytrwałość prowadzi ku celu, inaczej niż ludzie zza oceanu. Jednak gdy zaczęli zauważać tego efekty, nie dąsali się, że mistrz wushu Shuren każde robić jedno i nic nowego.

- William równowaga, zmień ustawienie stop, bo byle wietrzyk cię przewróci. James, uspokój oddech, oddech to podstawa, bez niego nic nie wyjdzie. To jeszcze raz - Chińczyk sam wykonywał ruchy na słupie specjalnie przygotowanym przez niego do ćwiczeń sztuk walki.

Z ćwiczeń zdecydowanie wolał te, przeprowadzane z dorosłymi. Dzieciaki były bardziej napalone na nauki, ale to właśnie z dorosłymi mógł poprowadzić coś bardziej poważniejszego. Z włócznią, maczetą, czy innym mocnym orężem. Coś z czym nie trzeba używać kul, o które wcale nie jest tak łatwo.

Jeden z jego uczniów zdecydowanie wyróżniał się od samego początku. Był nim Yīshēng Mach. Jeden z nielicznych na tym kontynencie, z kim mógł porozumieć się we własnym języku. W dodatku nie laik, a doświadczony wojownik. Co prawda bez broni nie było praktycznie żadnej walki, ale gdy oboje sięgnęli po oręż, można było zobaczyć niezłe przedstawienie. Udzielanie mu nauk było czystą przyjemnością. A kontakt między nimi wychodził czasem też poza strefę nauk.

Pierwszy ich kontakt był w zasadzie też nie codzienny. Shuren rozpoznał chińską robotę w szabli noszonej na prawym boku mężczyzny. Zwykle by tego nie zrobił, ale tym razem ośmielił się zagadać nieznajomego, czy może przyjrzeć się bliżej broni. Już dawno nie miał okazji oglądać chińskich wyrobów, nie licząc swojej własnej szabli dao, Shītǐ Huǐmiè Zhě, otrzymanej od swojego mistrza w dniu jego śmierci. Po wymianie zdań, dowiedzieli się, że obydwoje walczą swoją bronią dosyć dobrze, a Liao poinformował, że udziela lekcji i zaprasza na nie. Od tamtej pory utrzymywali kontakt, czy to na zajęciach, czy też prywatnie.

Z obecnego transu zajęć wyrwał go dźwięk bardzo dawno nie słyszany. Samolot przecinający niebo. Maszyna, dzięki której znalazł się w tej części globu, gdzie udał się tylko w jednym celu. Wziąć udział w mistrzostwach świata sztuk walki, które w tym roku akurat odbywały się w stanach. To były jego pierwsze mistrzostwa i okazały się ostatnie. Pokonywał swoich wrogów jeden za drugim w każdej kategorii, a przed nim zostały jedynie finały, do których jednak nie doszło na skutek Alexy, która opanowała świat, a zarazem tego samego dnia zabiła jego rodziców. Trauma jaką wtedy przeżył, przetrwał jedynie dzięki swojemu mistrzowi Zhan Wuyingowi, który zaopiekował się nim, a jednocześnie nie przerwał ani na chwilę swoich treningów, aż przekazał całą wiedzę i umiejętności swojemu podopiecznemu, a nawet i wtedy treningi ciągle były ich rutyną, aż do momentu śmierci mistrza wushu.

Samolot był uszkodzony, to było widać. Był nisko i kierował się ku ziemi, a przez to Chińczyk był pewien, że zaraz się rozbije. Jedno mu jednak nie pasowało. Jakim cudem samolot w ogóle unosił się po niebie? Był pewien, że Alexa wyeliminowała wszystkie możliwe latające środki transportu. Nie raz i nie dwa widział spadający samolot, jakby nagle stracił kontrolę. Ten wyglądał inaczej. Spadał, nie przez brak kontroli, a przez uszkodzenie. To było coś nowego od bardzo, dawna. Jak to wytłumaczyć? Musiał się tego dowiedzieć, może to byłby jakiś trop do zbliżenia się spełnienia obietnicy jaką złożył sobie te 20 lat temu.

Nie było wybuchu. A to znaczyło, że samolot się nie rozbił i jakimś cudem wylądował. Nie miał jednak jak tego sprawdzić. On miał jeszcze kwadrans treningu, ale przecież są rzeczy ważniejsze niż nauka dzieciaków przez kilkanaście minut jak się obronić.

- Dobra dzieciaki, widzicie co się dzieje - Powiedział głośnym, stanowczym tonem Liao - Na dzisiaj starczy, skończymy wcześniej. Możliwe, że będę potrzebny, gdzieś indziej. Pamiętajcie o ćwiczeniach oddechu, spokojny, mostowy i z przepony. Jak dobrze będzie wam szło to, może za tydzień porzucamy nożami - Lubił rzucać takie zachęty. Sprawiały, że młodzież chętniej odrabiała pracę domową, wiedząc że może czekamy ich coś ciekawszego.

Postanowił udać się na miejsce zdarzenia. Po pierwsze, może się tam przydać. Hałas może zwołać zombiaki, a lepiej nie zużywać na nie amunicji, a on do tego nadaje się jak mało kto. Ludzie też mogą się zbiec, ale nimi akurat chyba nie powinni się tak bardzo martwić, jednak nigdy nie wiadomo. Gdy amunicja się kończy, jego oręż nie ma ograniczeń. Walka na drugim froncie czasem jest potrzebna. Po drugie, kwadrans po treningu i tak miał w grafiku zrobienie patrolu po okolicy, więc jedynie przyspieszy swoje zadanie. Po trzecie, dla niego najważniejsze, mógł się dowiedzieć czegoś istotnego, co przybliży go do jak na razie odległego celu.


Gdy dzieci się rozeszły, ruszył z początku spokojnie w stronę garażu, a gdy zniknął z ich oczu, pobiegł. Żadnej broni przy sobie, ale na szczęście zawsze trzymał komplet oręża na swoim motorze, aby nigdy nie tracić czasu, gdy będzie musiał opuścić schronienie. Biegł, ile miał sił w nogach.
 
Elenorsar jest offline