Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2022, 15:39   #7
Dydelfina
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
& Soni

Jeśli tylko bardzo się postarać spokój dało się odnaleźć wszędzie i w każdej sytuacji. Wystarczyło mieć w sobie masę determinacji oraz otwarty umysł… no dobrze, odrobina wyobraźni i logistyki również się przydawała. Wtedy szło zorganizować sobie bezpieczne miejsce nawet pośrodku zawieruchy skończonego świata.
Miejsce, gdzie nikt nie zawracał głowy i na parę godzin można było cieszyć się względną ciszą. Dlatego siostry O’Haley tak bardzo lubiły warty na punkcie obserwacyjnym czy to na dachu starej biblioteki, czy gdzie indziej, a im wyżej tym lepiej.

Wiatr igrający wśród ruin porywał dźwięki dochodzące z dołu, był też zaporą dla zapachów. Wysoko ponad ludzkimi głowami, gdzie nie dochodził tak wyraźnie jazgot dnia codziennego i smród rozkładu również nie dokuczał mocno, dało się dosłownie odetchnąć pełną piersią.
Był tylko one, nagrzany beton i słońce. Woń smaru broni, przykurzonych ubrań oraz przegryzanych leniwie suszonych racji.

Młodsza z kobiet leżała na brzuchu, opierając ramię i policzek o kolbę czarnego, samopowtarzalnego wielkokalibrowego karabinu wyborowego, skonstruowanego w amerykańskiej firmie Barrett we wczesnych latach 80 ubiegłego wieku.
M82A1 wydawał się nieproporcjonalnie wielki w stosunku do drobnej właścicielki, ale ta nie zwracała uwagi na dysproporcje i z czarną stalową sztabą znała się bardzo dobrze. Przez celownik optyczny założony na szynę montażową przepatrywała uważnie teren w poszukiwaniu zagrożeń dla ich osady i co pewien czas poprawiała rude kosmyki włosów opadające na piegowate policzki. Była dzieciakiem urodzonym już po apokalipsie, liczącym niespełna 18 lat i dało się to zauważyć choćby po bliznach, a tych miała sporo. Część szpeciła jej twarz w okolicach lewego oka oraz policzka. Ślady wilków jak mówiła. Inne znajdowały się na dłoniach, ramionach i udach. Te były wypadkowe w dziczy. Jeszcze inny powstały podczas ucieczek przed innymi ludźmi, przed żywymi trupami, albo maszynkami Alexy.

Jedna blizna to jedna opowieść jak zwykle Dove mówiła, choć opowiadała rzadko woląc zaszywać się tak jak teraz wysoko ponad ludzkimi głowami. Do odludka sporo jej brakowało, lubiła towarzystwo, jednak dusza dzikusa wychowanego pośrodku gęstych lasów północy czasem dochodziła do głosu. Wtedy dziewczyna znikała na parę dni aby pobyć sama… a po powrocie obskoczyć solidną burę od siostry.

Teraz też słyszała jej głos za swoimi plecami: miarowy, głęboki ton bajarza snującego opowieść. Nie musiała odrywać głowy od karabinu żeby wiedzieć co druga z sióstr robi: półleżała pod daszkiem ze starego parasola z nogami wyciągniętymi daleko przed siebie i plecami opartymi o pryzmę worków z piachem. W prawej dłoni trzymała odrapaną, pożółkłą książkę z popękaną niby-skórzaną obwolutą.

- W owych dniach bowiem Valinor istniał jeszcze w świecie widzialnym, a Iluvatar pozwolił, aby Valarowie tam urządzili sobie siedzibę na ziemi, świadcząca, jaka byłaby Arda, gdyby Morgoth nie rzucił swojego cienia na świat. - czytała, a Dove słuchała zahipnotyzowana, zostawiając przytomne jedynie podstawowe odruchy konieczne do pilnowania podczas gdy myśli błądziły daleko ponad ich głowami, porwane słowami lektora.
- Numenorejczycy wszystko to dobrze wiedzieli i niekiedy, gdy powietrze było czyste, a słońce świeciło na wschodzie, wytężając wzrok dostrzegali na zachodzie lśniące bielą miasto na odległym brzegu, wielką przystań i wieże. Numenorejczycy mieli wówczas oczy niezwykle daleko widzące, mimo to tamten brzeg dostrzegali tylko ci wśród nich, którzy byli obdarzeni najbystrzejszym wzrokiem, i tylko wtedy, gdy patrzyli ze szczytu Meneltarmy lub z mostka wyniosłego statku zatrzymanego na zachodniej granicy wód dozwolonych ich żeglarzom…

- Widziałaś kiedyś morze i statki? - rudzielec wypalił nagle, przypominając sobie obrazki pokazywane jej w przeszłości, więc doprecyzowała.
- Tak na żywo, nie na zdjęciach.

Zapadła chwila ciszy, aż nagle za plecami snajpera rozległo się głośne westchnięcie, a ona prawie mogła zobaczyć pod powiekami jak Evelyn uśmiecha się krzywo, spoglądając niewidzącym wzrokiem gdzieś za horyzont.
- Parę razy - padła odpowiedź po której nastąpiło rozwinięcie - Kiedyś ze starym jeździliśmy na wakacje na Key West. To na Florydzie, taki wypizdów przy Zatoce Meksykańskiej. Dużo plaż, jachtów, słońca i palm. Mieli świetne żarcie, knajpki nad brzegiem morza w których siedziałaś wieczorami i przy wielkiej misie lodów oglądałaś zachód słońca czując zapach soli w powietrzu i słuchając latynoskiej muzyki bo od cholery tam ich było… Meksów. Stał też w okolicy dom Ernesta Hemingwaya do którego za opłatą można było wejść i zobaczyć jak mieszkał.

- Hemingway… to on napisał “Stary człowiek i morze” - Dove uśmiechnęła się pod nosem rozmarzona. Mieszkanie nad brzegiem wielkiej wody musiało być cudowne i jeszcze możliwość odwiedzenia mieszkania sławnego pisarza, którego książkę siostra czytała jej kiedyś, gdy akurat znalazły egzemplarz w któryś ruinach.
Jednocześnie cieszyła się bo Eve rzadko kiedy pozwalała sobie na rozluźnienie i porzucenie kamiennej maski na rzecz relaksu oraz bardziej ludzkiej twarzy, pokazywanej chyba tylko młodszej O’Haley.
- Dlaczego zawsze nie może być tak jak teraz? Tylko my. I nic, co mogłoby zburzyć ten spokój… - westchnęła.

- Zanudziłybyśmy się - usłyszała rozbawiony głos za plecami. - Spokój to zastój, lepiej mu nie folgować… to co, chcesz słuchać dalej?

- Tak, poproszę! - odparowała błyskawicznie, poprawiając się na kocu.

Szelest papieru oznaczał, że jej siostra znów wzięła do rąk książkę. Przez moment było słychać tylko wiatr, gdy najwidoczniej szukała miejsca w którym przerwała.
- Nie ośmielali się bowiem łamać Zakazu Valarów. Najmędrsi wszakże z nich wiedzieli, że białe miasto, które widzą w oddali, nie leży w Błogosławionym Królestwie Valinoru, lecz że jest to Avallone; port Eldarów na Eressei, najdalej wysuniętej ku wschodowi wyspie Krain Nieśmiertelnych. Stamtąd przybywali niekiedy do Numenoru Pierworodni na żaglowcach bez wioseł niby białe ptaki lecące od zachodu słońca. Przynosili do Numenoru liczne dary: śpiewające ptaki, wonne kwiaty, bezcenne zioła. Przywieźli też odrośl Keleborna, Białego Drzewa, które rosło pośrodku Eressei, wyhodowane zaś było ze szczepu Galathiliona, Drzewa ze wzgórza Tuna, podobnego do Telperiona i ofiarowanego przez Yavannę Eldarom w Błogosławionym Królestwie. Drzewo to rosło i kwitło na dziedzińcu króla w Armenelos i nazwano je Nimloth; kwiaty jego otwierały się wieczorem,wypełniając mrok nocy pięknym zapachem…

- Jak lewkonie! - wyrwało się Dove, która nagle potrząsnęła głową bo zamiast pilnować po prostu słuchała dając pracować wyobraźni.
- Też czuć je nocą, przydałyby się nam tutaj.

- Te wielkie kolorowe badyle? - druga kobieta skrzywiła się ze swojego miejsca. Chyba kojarzyła chwasty o których była mowa.

- Nie, nie lewkonia letnia tylko ta druga, mała. - rudzielec szybko naprostował.
- Ta co jej kwiaty są drobne, czteropłatkowe, liliowego lub różowego koloru… zebrane w luźne, groniaste kwiatostany. Otwierają się wieczorem wydzielając intensywny, piękny zapach, a zamykają nad ranem.

- Za dużo czasu spędziłaś w lesie, dzieciaku - Evelyn prychnęła, lecz zanim zdążyła dodać coś jeszcze gdzieś z oddali dobiegł je od dawien dawna zapomniany dźwięk pracujących silników samolotu.





__________________________________________________ ______
Fragmenty “Silmarillionu” autorstwa J.R.R Tolkiena, w przekładzie Marii Skibniewskiej.
 
__________________
This is my party
And I'll die if I want to
Dydelfina jest offline