Wysoki, szczupły mężczyna zatrzymał wierzchowca i z wprawą świadczącą o dużym doświadczeniu zeskoczył z siodła.
Ruchem ręki podziękował za poczęstunek. Spojrzał w niebo, w miejsce, gdzie powinno znajdować się słońce.
- Nie pijam o tej porze dnia - stwierdził. - Zazwyczaj... - dodał z uśmiechem.
Spojrzał na coraz liczniejsze ślady pozostawiane przez krople deszczu na jego płaszczu. Pokręcił głową.
- Fakt. Nie ma sensu za bardzo zmęczyć naszych wierzchowców - skomentował słowa rudzielca. - A i tak nie będziemy za długo sterczeć na tym pustkowiu.
Spojrzał w stronę, w którą mieli jechać.
- Powstrzymaj swego śmigłego rumaka, Khamirze - zawołał do elfa. - Chyba nie chcesz nas tu zostawić... - dorzucił z kpiną w głosie.
Jego niebieskie oczy zmrużyły się nieco, ale na opalonej twrazy nie pojawiła się żadna inna reakcja na niezbyt sympatyczną wymianę zdań między krasnoludem a elfem. Przegładził dość krótkie, ciemno blond włosy i ponownie pokręcił głową.
"Daleko razem nie zajedziemy, jeśli ich wzajemne stosunki pozostaną bez zmian" - pomyślał ze smutkiem.
Przespacerował się kilka kroków rozprostowując nogi. Spod rozchylonego płaszcza błysnął kolczy kaftan.
- Jestem Gent Dragan - przedstawił się.
Poprawił wiszący u szerokiego pasa długi miecz, a potem sprawdził, czy przyczepiony do sidła łuk jest należycie chroniony przed deszczem.
- Parę minut i możemy ruszać - powiedział.
Oparł się o drzewo i spokojnie czekał, aż rudzielec powie, że jest gotowy. |