Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-10-2007, 17:27   #2
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Diego był zmęczony. Zmęczony i zmarznięty, jego kastylijskie serce przyzwyczajone do cieplejszych krain tęskniło do łagodniejszych klimatów.
- "Kapitan nie żyje pewnie" - myślał. - "Chapucho i reszta również. Może tylko baronówna przeżyła, ale nie wiem, czy to byłoby dla niej pozytywne, czy raczej niezbyt? Chociaż, może któremuś udało się również?"
Kiedy kapitan krzyknął: „Ratować się na własną rękę!”, skacząc na nadbiegających napastników, Diego miał szczęście. Był najbliżej stajni, przy koniach. Tam była jeszcze luka w oblężeniu przez ludzi Dharwena. Stratował jednego, który nagle wybiegł zza poobdrapywanej wygódki i pognał. Świsnęły za nim kule, ale trafiły bezsilnie w ścianę jakiejś chałupy. Diego się nie oglądał. Miał po prostu nadzieję, że może nie był ostatnim z Psów. Gdyby mógł uratować resztę? Bo bój to bój. Najemnicy zabijali, zabijano ich jednak także. To było wliczone w ta profesję. Diego wiedział o tym, nawet jeżeli najemnikiem był zaledwie od kilku miesięcy. Ale tutaj była zdrada. Najemnicy nie przepuszczają zdrad, bo jeżeli raz ktoś ich oszuka i oni puszczą to płazem, każdy następny będzie myślał, że jemu także wolno. Reputacja, bowiem, to podstawa tego ostrego zawodu. Dlatego, jeśli ktoś ma cos do oddziału najemników powinien wybić wszystkich, albo przynajmniej tylu, żeby oddział nie został odtworzony. Czy baronowi udało się to? Któż wie? Kapitan pewnie nie żywił wielkich złudzeń, skoro kazał po prostu uciekać. Czy rzucił także rozkaz zbiórki w jakimś określonym miejscu? Młodzieniec nie wiedział. Bitwa to strzały, okrzyku, rżenie koni. Ogólnie wielki hałas, kiedy to nawet wykrzyczane rozkazy giną w harmiderze. Dlatego teraz po prostu miał nadzieję, ze odnajdzie resztę grupy. Póki co musiał ratować siebie.

Knajpa "Bania Michuszy" wyłoniła się z mgły nagle. Diego nie lubił niespodzianek. Zbyt wiele ich już doświadczył, ale taki przypadek był pierwszym jasnym promyczkiem od chwili ucieczki z zasadzki wśród świstających kul. Spojrzał na gniadego konia, któremu zaczynała piana iść z pyska. Jemu był odpoczynek jeszcze bardziej potrzebny niżeli człowiekowi. Dlatego w pierwszej chwili po przybyciu do karczmy młodzieniec zatroszczył się właśnie o gniadosza. Stajennemu zaświeciły się oczy na widok rzuconej monety:
- Ależ tak, jaśnie panie. Zadbam oczywiście o pańskiego wspaniałego rumaka – mruczał kłaniając się uniżenie.
Pomalowane zapewne kiedyś na żółto drzwi prowadzące go gospody skrzypnęły pchnięte ręka Diego. Wnętrze wydało mu się całkiem znośne, jak na klimaty dzikiego pogranicza. Była w miarę schludna, choć niezbyt wielka. Ofiarowała jednak ciepło płynące z olbrzymiego kamiennego kominka, ciepłą strawę i nocleg. Gospodarz karczmy widocznie miał duszę ludowego artysty, gdyż część ścian pokrywały proste płaskorzeźby, a niedźwiedzie futra dobrze komponowała się do całości wystroju.

Rozejrzał się. Gospodarz zza kontuaru poderwał się na widok wchodzącego gościa rad, ze losy zesłały mu kolejnego klienta, po lokalu zaś kręciło się kilkoro obsługi. Niedaleko ognia ulokowała się jakąś młoda kobieta z dwójką mężczyzn obok. Zapewne należała do szlachty lub bogatego kupiectwa, jak domyślał się Diego, gdyż towarzyszący jej mężczyźni wyglądali na wykwalifikowana ochronę. Siedzieli czujnie, milcząco mając broń niedaleko siebie. Nie odzywali się, ale niewątpliwie obserwowali czujnie nowego gościa oceniając, czy nie ma jakichś wrogich zamiarów. Na takich ochroniarzy raczej byle kto nie mógł sobie pozwolić, stąd też kobieta nie mogła być byle prostaczką.

Młodzieniec usiadł w kącie po prawej stronie od wyjścia. Powoli zrzucał z siebie zmęczenie obserwując, jak cień wzbudzany przez migotliwy blask pochodni tańczy nieregularnym kształtem po dębowym stole.
- Witamy szlachetnego pana - zagadał oberżysta podszedłszy do Diega. - Zmęczony? - Zapytał widząc spuszczona głowę młodzieńca. - Zapraszamy na dobre wino. Sycimy też miód najlepszy, jaki może być na spragnione gardło. Jedzeniem też szlachetny pan nie pogardzi. Dobra pieczeń, czy gęsty gulasz każde gardło na sycą wraz z kilkoma pajdami chleba i ładną gomółka sera. Czym chata bogata? Co podać?
- Piwo - rzucił młodzieniec wywołując zdziwienie oberżysty. Piwo nieczęsto wystarczało na wytworne gardła szlachty. Diego jednak nie chciał wina. Zbyt mocny trunek przy zmęczeniu, jakie teraz czuł mógł jedynie osłabić czujność, albo i zmorzyć nagle snem. - Daj też gulaszu i parę skibek chleba. Serem także nie pogardzę.
Oberżysta uśmiechnął się. Podróżny zamawiał, to widać ma czym płacić. Będzie zarobek.
-Zaraz wydam polecenie kuchcikowi i dziewczynom, co by przygotowały panu jadło.
Diego do tej pory siedział w czarnym kapelusz ozdobionym piórem, którego szerokie rondo osłaniało mu twarz. Teraz podniósł głowę i jego oblicze znalazło się niespodziewanie blisko twarzy pochylonego nieco karczmarza. Ten nagle znieruchomiał, po czym odsunął się nagle, jakby znalazł się przed obliczem jakiejś potwory. Diego kiedyś dziwił się temu, jak często ludzie, którzy spojrzą mu prosto w oczy tak reagują. Właściwie to w oko. Jego prawe, bowiem lewe było zakryte przepaską. Jednak nawet w tym jednym, widocznym oku było widać pustkę. To nie było oko pełne stali, siły, które charakteryzowało doświadczonych wojaków oraz podróżników. To było raczej oko pełnej rezygnacji oraz nuty szaleństwa pustki wskazujące, ze właściciel nie ma wiele do stracenia. Takie oko mieli ludzie, którzy gotowi byli postawić swoje życie i życie innych na szali bez najmniejszego zawahania, bynajmniej nie dla spraw poważnych, ale po prostu ot tak. Takie oko mówiło zazwyczaj: „Trzymajcie się ode mnie na odległość, bo mogę zrobić coś głupiego.” Oberżysta był zbyt doświadczony. Prowadząc karczmę widział wiele i wiedział, że w takich momentach lepiej po prostu kiwnąć głową zastawiając gościa samemu. Tak też uczynił teraz.

Zgrzytnęły drzwi. Wszedł ów osobnik, który stał przy powozie widzianym przez Diega przed karczmą, a za nim woźnice. Widać także spieszyli się do ciepła. Młodzieniec uśmiechnął się ponuro do siebie. Przez chwilę, jego twarz ożywiona nikłym uśmiechem odmłodniała. Uważny obserwator mógł jednak spokojnie dowiedzieć się, ze Diego jest naprawdę młody, tyle, że przystrzyżony według panującej mody zarost oraz opaska na oku nadają powagę oraz optycznie powiększają wiek. Poza tym, jednak lice miał gładkie, nieoznaczone jakimiś widocznymi bliznami. Także sprężysta sylwetka, nie za duża, ani nie za mała, charakteryzowała osobę młodą. Nawet widoczne zmęczenie nie mogło ukryć prężnego i szybkiego kroku. Chwilę zadumał się nad tym co go właśnie spotkało. Dumanie jednak przerwał miły zapach pieczeni dolatujący zza kontuaru. Widocznie służba gospody zaczynała pitrasić gulasz, a sam karczmarz szedł już z piwem chcąc pewnie przy okazji obsłużyć nowego gościa, tego od powozu. Jednak karczmarza ktoś zaczepił. Młodzieniec nie wiedział, kto to. Pojawił się w każdym razie ktoś nowy i chyba o coś pytał właściciela karczmy. Lecz czy to był gość, czy ktoś ze służby. Nieistotne. Istotne, by wreszcie trochę podjeść, odpocząć oraz przemyśleć cała sytuację. Dokładnie w takiej kolejności.
 
Kelly jest offline