Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Rekrutacje do sesji RPG > Archiwum rekrutacji
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum rekrutacji Wszelkie rekrutacje, które zostały zakończone.


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-10-2010, 16:09   #1
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
Baśni braci miętowych

Baśni braci miętowych


Zanurzył łyżeczkę w odmętach błyszczących niczym miniaturowe brylanciki. Odmętach pełnych – prawdziwych. Biały cukier przesypywał się przez kraniec srebrnego sztućca. Z powrotem na kopiec, równomiernie według jakiejś dziwacznej logiki. Bo istnieją różne rodzaje logiki, w zależności od świata i od światła, a raczej kąta, z jakim takowe pada. Jak to wytłumaczyć? Nie da się. To wolna myśl. A wolnych myśli ludzie nie rozumieją.
Odmęty to wspaniałe słowo, idealnie określające to, co znajdowało się we wnętrzu cukiernicy. Pozornie białe kryształki były tajemnicze. Nikt nigdy nie mógł być pewien tego, co skrywają we wnętrzu swego kopca, ani – wbrew powszechnej opinii – jak słodkie są. Przynajmniej Lilo nie wiedział.
Chłopiec ostrożnie, samym czubkiem języka, posmakował cukru znajdującego się na łyżeczce. Był w porządku.
Pewnie do czasu...

Ile już razy wszystko wydawało się być dobrze, a okazywało się być zupełnie inaczej? Albo na odwrót. Niewątpliwie wiele razy. Ba! To wiele okazuje się oznaczać jedynie niewiele. Ale nie ma dobrych określeń na nieskończone. Prócz samego nieskończenia.
Oczywiście Lilo nie zdawał sobie wtedy sprawy ani z tego, że sposób, w jaki pojmował swoją sytuację był błędny, ani z tego, że sen to tylko nic nieznacząca chwila (dowiedział się tego kilka lat później, kiedy bliżej zainteresował się pewnym rodzajem literatury faktu). Ale wszystko po kolei.

Ponoć fakty oddychają pełną piersią. Marzenia zaś nie muszą oddychać.

Ponoć.


Herbata była słodka. Słodsza, niż Lilo zamierzał. Cukier jednak okazał się być nieco złośliwy. W końcu jakim można być naprawdę, kiedy całe życie wszyscy widzą w tobie tylko słodzik?
Osobowość to dziwne coś.
Mimo wszystko, z lekkim grymasem na młodzieńczej twarzy, Lilo jednym haustem opróżnił zawartość blaszanego kubka. Herbata jak zwykle ciągnęła metalem i pozostawiła w ustach jego nieprzyjemny posmak. Ale była ciepła. No i oczywiście była herbatą, a to już znaczyło wiele.
Chłopiec przez krótką chwilę wpatrywał się w pusty kubek. Przygotowywał ten napój przez kilka długich minut, a wypił – w parę sekund. Gdyby tylko herbatę można było zaparzać równie szybko, co pić. Świat byłby o wiele piękniejszy.
Albo bardziej funkcjonalny.

Drewniana chatka położona pośród gęstego lasu wyglądała teraz magicz... wspaniale i tajemniczo, jakby skrywała coś, o czym wszyscy i tak podświadomie wiedzą, ale nie potrafią w to uwierzyć.
Był ranek, godzina może piąta. Jasna mgła unosiła się ponad gęstym dywanem mchów, gałązek i liści, oplatała mocarne pnie drzew, wznosiła się do góry i niknęła na pewnej wysokości, rozpływając się w to, co niewidoczne, a wszechobecne.
Było chłodno. Tak chłodno, jak zazwyczaj bywa w majowe poranki,w samym sercu Puszczy Bez Nazwy. Igiełki zimna przyjemnie łaskotały dopiero co pozbawioną osłony pierzyny skórę, zaś lekki wiaterek niósł ze sobą zapach leśnych kwiatów i żywicy - woń wiosny.
Niebo, które z ganku chatki było doskonale widoczne nawet w tak gęstej puszczy okazało się być tego dnia jasne i lodowato błękitne. Jak krew arystokratów.
Lilo odstawił kubek na znajdujący się pod ręką wiklinowy stolik, chwycił kawałek sera i zjadł go ze smakiem.
- Szkoda, że nie zostawiłem sobie nieco herbaty... - westchnął, jakby do siebie.
Z ciemności chatki wyłoniła się niewysoka postać w biało – zielonej, lnianej sukience. Jej twarz okrywał mrok odciętej od światła izby.
- Haha – prychnęła dziewczyna, która okazała się być nieco pulchną, jednak ładną szatynką.
Była równie młoda, co Lilo – miała nie więcej, niż dwadzieścia lat i nie mniej, niż szesnaście. W takim wieku zawsze chce się być starszym, a zarazem pozostać młodym i nieobciążonym obowiązkami.
Lilo i Mari, bo takie imię nosiła dziewczyna, tego nie pojmowali. Wcale nie chcieli dorastać do dojrzałego wieku, a odpowiedzialni byli, mniej, lub bardziej, już od dawna. Oni nie myśleli o wieku, tak samo, jak wiek nie myślał o nich.
Lilo i Mari już długo mieli po nie więcej, niż dwadzieścia i nie mniej, niż szesnaście lat.
- Zawsze rano wypijasz swoją herbatę zanim zjesz ser, a później narzekasz na to, że nie zrobiłeś odwrotnie – zauważyła Mari. - Czy tak trudno zwyczajnie tego nie robić?
Lilo odwrócił ku niej swoją młodzieńczą twarz. Miał bystre zielone oczy i nieco nazbyt rumiane policzki. Na jego czoło lekko opadała grzywka koloru słomy.
- To zakłóciłoby porządek mojego dnia, a poza tym zawsze o tym zapominam – rzekł odsłaniając białe zęby w radosnym uśmiechu. - Gdybyś nie spała do tej pory, to pewnie mogłabyś mi o tym przypomnieć nieco wcześniej.

Czas mijał i mijał. Rozbijał się po otoczeniu i gubił sam w sobie. Słońce leniwie wznosiło się gdzieś w okolice szczytu góry nazywanej Niebem, rude koty pomieszkujące w kącie izdebki Lilo i Mari wygrzewały się w jego promieniach. Świat toczył się swoim naturalnym rytmem.
Wszystko było już zjedzone i wypite – naczynia gotowe do zmywania.
Ciekawe ile lat zajmuje człowiekowi oswojenie się z jakąś czynnością? Lat, albo dni. Zależy.
W każdym razie Marie jeszcze nie oswoiła się ze zmywaniem, chociaż zajmowała się tym już ładnych parę latek... a Lilo ani myślał ją w tym wyręczać – była kobietą, a on mężczyzną.
W świecie wszystko ma swoje miejsce – bobry nad rzekami, orły pod szczytem Nieba, mężczyźni na polowaniach, a kobiety w domu, tudzież przy strumyku. Lilo nie chciał zaburzać porządku istnienia.
Ostatecznie ruda kobietka i tak zawsze przyjmowała obowiązki tylko z początkową niechęcią. Zwyczajnie nie lubiła siedzieć bezczynnie. Ani stać, ani leżeć. Unosić się bezczynnie w powietrzu też nie. Dlatego zmywanie w końcu okazywało się nie takim strasznym diabłem, jakim go sobie malowała.

Strumyk jak zwykle był na swoim miejscu. Nic ponadto. Ludzie często robią wielki błąd wrzucając sam strumyk, oraz płynącą w nim wodę do jednego worka. Wielki błąd! Strumyk to korytko, woda to woda. Twierdzenie, że jest inaczej tylko obrażało obie ze stron. Same podkreślały to za każdym razem, kiedy tylko znalazły sobie kogoś do rozmowy.
Tak więc, woda w strumyku pędziła w dół leśnego zbocza, pluskając wesoło. Małe rybki przemykały się w jej toni, błyszcząc kolorowymi łuskami,
Woda była zimna i czysta. Mari od razu zanurzyła w niej dłoń, po czym zbliżyła do niej usta i ugasiła pragnienie. Była zmęczona drogą z chatki w to miejsce.
W zawieszonym na plecach koszyku dziewczyna przeniosła ze sobą dwie drewniane miski, dwa blaszane kubki, nóż, znaną już czytelnikowi srebrną łyżeczkę, oraz, przy okazji, kilka par skarpetek do prania.
Woda cały czas była tak samo zimna, jednak z każdą chwilą stawała się coraz bardziej rozmowna. Pluskanie było teraz niczym krzyk podekscytowanej osoby. Mari wsłuchała się w głos przejrzystych kaskad miniaturowych wodospadów i zanurzyła pierwszy kubek aż po dno strumyku.

Przenieśmy się tymczasem, za góry i nieznaczny odcinek plaży, na błękitne fale, o strzał z łuku od brzegu. Równym rytmem unoszonej przez wody Morza Słodkiego wraku, dryfowało tam to, co jeszcze wczoraj było najszybszym pirackim statkiem po tej stronie góry zwanej Niebem. Teraz zaś nie zasługiwało już ani na nazwę Szybka Rybka, ani na jakąkolwiek inną, która nie zawierałaby w sobie określenia „pseudo”.
Zdruzgotany okręt nie nadawał się już nawet do naprawy. Połamane maszty, dziury w kadłubie, ogromna macka lewiatana przerzucona przez rufę, brak balustrad i części podłóg...
Cud, że jeszcze unosił się na wodzie...
Kapitan Bezbrody z tempem szalupy brnącej naprzeciw falom obmywającym plaże Nugatowe, poruszał się w stronę brzegu. Rzeczywiście znajdował się teraz w szalupie, jednak plaże Nugatowe mieściły się ładnych parę mil, albo paręset... w każdym razie daleko na północ. Albo gdzieś na południe.
Purpurowy kaftan Bezbrodego zdawał się być wykonany bardziej ze słonej wody, niż z niskiej jakości wełny, zaś kapelusz kapitański unosił się pewnie gdzieś na środku morza...
Twarz poznaczona bliznami, niczym oblicze prawdziwego wilka morskiego, pokrywał teraz grymas wysiłku. Kapitan z z każdym kolejnym odepchnięciem wioseł coraz głośniej przeklinał bogów, załogę i siebie samego.
Ale brzeg był już coraz bliżej. Tak samo, jak zbliżała się przygoda...

Zaraz, zaraz... PRZEROŚNIĘTA MACKA LEWIATANA!?
Jak w ogóle macka lewiatana może być przerośnięta!?

- Nigdy nie powinieneś wypijać herbaty jednym duszkiem, tak jakbyś wlewał ją do gardła. Skąd możesz wiedzieć co wpadło do kubka? - Lilo z miną profesora przedstawiającego audytorium arcytrudną teorię, której sam był twórcą, odpowiadał Borsukowi na pytania dotyczące herbaty.
Ziemia wokół wejścia do nory usłana była wszelakimi kolorowymi chwastami – przejawami naiwności Borsuka. Zwierzak był święcie przekonany, że ta tęczowe ozdóbki wokół jego podniszczonych drzwi są w stanie zapewnić mu dobrobyt i minimum pięćdziesiąt procent synów w miocie (są to dane zaczerpnięte z druku dołączonego do samych „magicznych” gadżetów).
Nie bez powodu istnieje przysłowie „borsuczy umysł”, jeden z najczęściej stosowanych idiomów w Puszczy Bez Nazwy.
Ale czy Borsuk był głupi? Bynajmniej. Jego niewielka głowa mieściła w sobie najtęższy umysł w całej puszczy. A, że był zabobonny to niczego nie zmieniało.
Lilo podarował dzisiaj swemu puszystemu przyjacielowi pierwszą paczuszkę herbaty w jego życiu. Borsuk, dotąd sceptyczny wobec naparów, wywarów i wszelakich wyciągów, dopiero niedawno poprosił Lilo oto, aby poczęstował go herbatą. Chłopak oczywiście pełen entuzjazmu wręczył przyjacielowi paczuszkę najlepszej Earl Grey, jaką posiadał. Teraz mieli zamiar ją zaparzyć.
Skąd ta nagła odmiana u leśnego mędrca? Może chodziło właśnie o mądrość Borsuka,który nigdy nie zamykał się na niczyje opinie. Usłyszawszy więc tyle dobrego o herbacie pewnie zechciał samemu jej spróbować... i ocenić, rzecz jasna.

Mieszkania mądrych ludzi zawsze wyglądają tak samo. Przynajmniej dla Baltazara i Chlebka, dwójki ulicznych opryszków z Krakowskiego Przedmieścia. Łatwo to zauważyć,kiedy trzeba już udać się w jakieś miejsce zamieszkałe przez ściśnięte gorsetami kobiety, oraz panów w czarnych kapeluszach.
W takich mieszkaniach były książki i ładne meble. Na stole zawsze stały świeże kwiaty, w karafkach nigdy nie brakowało gorzałki, ze słoi z zapasami nie mrugało dno. Nawet karakany były jakieś szczęśliwsze.
Baltazar i Chlebek myśleli bowiem w bardzo prosty sposób. Człowiek mądry to człowiek bogaty.
Był to wówczas typowy tok myślenia dla dwóch grup społecznych: średniozamożnego mieszczaństwa, oraz zupełnie niezamożnych biedaków. Dwójka opryszków należała właśnie do tej drugiej.
Przypominający bardziej ogrze bliźnięta, niż dwóch młodych Warszawiaków Baltazar i Chlebek robili furorę w okolicznym półświatku XVIII wieku.
Groźnie patrzące, kwadratowe gęby umiejscowione były na szerokich niczym portale wiejskich kościółków barkach, z nieco niezgrabnym ominięciem szyi. To ponoć bardzo pomagało w, jaką wykonywali. Jak opisać ich twarze? Ziemniak – to dobre porównanie. Określenie '”ziemniakowate” będzie więc idealnym w ich sytuacji. Szarawe, brudne, nieładne, jakby ciosane katowskim toporem. Ale ze szczękami mocnymi, niczym przyłbica Zawiszy Czarnego. Tak przynajmniej o nich mówiono.
Kamienica była stara i obdrapana. Dawno już nikt jej nie remontował. Do swego pełnego chwały końca też nie doczeka się renowacji. Ale to dopiero w dwudziestym wieku. Tymczasem wszystko wydawało się być w ogólnie pojętym porządku. Ze ścian tu i ówdzie zaczynał odpadać tynk, okna były brudne i pełne szczelin, tak samo, jak piwnice pełne były mysich nor.
Za to na dwóch najwyższych piętrach panowała atmosfera iście nowobogacka. Przepych przez duże, pozłacane złotą folią PE.
Z założenia wszystko miało się świecić i przyciągać uwagę, lecz tylko na tyle, żeby nie dało się zauważyć pewnych mankamentów. Przykładowo świecznik cudownie odbijał światło w oczy każdemu, kto wchodził przez frontowe drzwi, stał jednak na tyle wysoko, na ciemnej, dębowej komodzie,że dokładne przyjrzenie się jego dalekiej od nienaganności fakturze wymagałoby większej atencji.
Baltazar i Chlebek nie mieli zamiaru jej okazywać. Świecznik wylądował w worze na ziemniaki bez poświęcenia mu większej uwagi. Tak samo, jak wszystko inne, co mogło coś kosztować.
Po niecałych trzydziestu minutach całe mieszkanie zostało oczyszczone z wartościowych rzeczy. Prawie doszczętnie – w końcu zarówno Baltazar, jak i Chlebek byli dopiero początkującymi złodziejami. Dotychczas ich kompetencje ograniczały się do bicia i zastraszania.
Ale czasy się zmieniają, a wraz z czasami ludzie.

Diabeł zmaterializował się w samym centrum pokoju. O krok od stołu, na którym dwójka złodziei rozłożyła swoje łupy.
Pierwszą reakcją Chlebka było przeżegnanie się. Był miastowym, umiał się żegnać. Gorzej z Baltazarem.
Biedaczysko nie wiedział co ze sobą począć, kiedy tuż przed nim, dosłownie z niczego pojawił się rogaty jegomość o czerwonej skórze i nieprzyjemnym, siarczanym zapachu, odziany w czarne szaty i ze srebrnym kosturem w szponiastej dłoni.
Pierwszym, co przyszło mu do głowy, była reakcja słowna. Kilka przekleństw jakby samo ułożyło się na wargi i wystrzeliło w kierunku przybysza.
Nie poskutkowało.
Drugim, znacznie lepszym pomysłem był krzyk. Baltazar umiał krzyczeć podobnie do niedźwiedzia złapanego w pułapkę.
Niestety zaskoczony mężczyzna nie zdążył wprowadzić swego planu w życie. Diabeł uciszył go ruchem dłoni zanim ten zdążył choćby ułożyć usta do krzyku.
- Dzień dobry, grzesznicy – powitał ich miłym głosem.

To była prawdziwa książka zawierająca historie będące jak prawdziwe. Nie chodziło o to, co kiedyś stanie się zgubną dla sztuki manierą artystów i zwyczajnych pisarzy, którzy będą dodawać realizmu swoim dziełom nadużywając przekleństw, czerwieni i szarej, obskurnej zmysłowości. Wtedy panowały jeszcze takie czasy, gdy opowieści tego typu zarezerwowane były dla chłopów, grabarzy i szeroko rozumianego plebsu.
Książka, która właśnie spoczywała w rękach diabła opowiadała o jasnej stronie życia. Była prawdziwa, bo nie mogła wyizolować ze swej fabuły ani cienia, ani śmieszności, czy też głupoty.
- Właśnie tutaj, na okładce, ktoś zapisał Wasze imiona – rzekł diabeł wpatrując się w Chlebka i Baltazara. - Oto jestem.
Atmosfera była, lekko mówiąc, dziwna. Obaj mężczyźni oswoili się już ze świadomością, że przyszło im rozmawiać z samym Lordem Ciemności, jednak żaden z nich nie mógł pojąć dlaczego to robią i co z tego wyniknie.
- Yyyy... - zaczął mądrzejszy – Chlebek. - Ale o co się z grubsza rozchodzi?
- O to, że to nie jest zwyczajna książka. To moje ulubione opowiadanie, jeszcze z dzieciństwa, a ktoś wymazał na okładce wasze imiona – sprostował przybysz. - Pytam się: dlaczego?
Baltazar głośno przełknął ślinę.
- Jakby diabeł miał dzieciństwo... - mruknął pod nosem.
W powietrzu unosił się dotąd niemiły zapach siarki. Woń brzydka, jednak możliwa do zniesienia. Po słowach Baltazara nastąpiła jednak pewna zmiana. Jakby siarki przybyło kilkakrotnie, a wraz z nią gotowych do zapłonu zapałek. Mężczyzna natychmiast umilkł.
- Ale my nic... - tłumaczył przerażony Chlebek.
Dwójka opryszków rzeczywiście oglądała diabelską księgę pierwszy raz na oczy („nic” oznaczało właśnie to). Może dlatego żaden z mężczyzn nie umiał znaleźć sensownych argumentów na poparcie swego stanowiska.

Świat wydawał się taki dziwaczny. Pełen życia, a jednocześnie nieznośnie pusty, pozbawiony jakiegokolwiek sensu, nie wliczając w to oczywiście dążenia do osiągnięcia jakiegoś celu. Irin był samotny i smutny w najbardziej bolesnym znaczeniu tego słowa. Nie był opuszczony, w pewnym sensie nie brakowało mu także towarzystwa, jednak tym,co najbardziej bolało go w jego egzystencji była niemożność porozmawiania z kimkolwiek o sowim życiu. Irin wstydził się takich rozmów, chociaż zawsze pragnął je przeprowadzić. Wieczorami marzył o tym, jak rozmawia o wszystkim, bez żadnych ogródek z kobietą swego życia – Maleą. Ona też nie zatajała przed nim w jego fantazji. Byli zarówno kochankami, jak i powiernikami swych tajemnic.
Tylko,że Malea wyjechała. Daleko, za krawędź strony.
Ale Irinowi nie chodziło o sam aspekt miłosny własnej samotności. Było wiele spraw, o których chciałby z kimś porozmawiać, a jednak ustosunkowanie, czy sytuacja mu na to nie pozwalały. Ostatecznie był sam, z pustym światopoglądem pośród pełnego życia istnienia.
Irin był młodym chłopcem, szesnastoletnim mieszkańcem Puszczy Bez Nazwy. Był szczupły, średniego wzrostu, o raczej ładnej, graniczącej ze zwyczajnością twarzy i kruczoczarnej czuprynie. Jego niebieskie oczy ociężale spoglądały spod opadającej na czoło grzywki.
Świat zawsze wydawał mu się pusty.

- Jak to nie wiecie kto zapisał? - słowa Diabła nabrzmiewały kolejnymi hordami kpiny i irytacji.
Żaden z opryszków nie odważył się przedstawić swojej wersji „tak to”. Malutka drewniana izdebka mogłaby tego nie wytrzymać.
Ogarek wypalił się do końca. Niespodziewanie i jakby nienaturalnie. Zapadła ciemność. Diabły, wbrew pozorom, nie świeciły w mroku.
Milczenie powolutku przelewało się przez bezpieczną granicę. I nie miało ona nic wspólnego z suchym gardłem, zlepionymi wargami, czy niezręczną atmosferą. W takim razie od czego odgradzała w tamtej chwili Chlebka i Baltazara? Obcięcie to najlepsza perspektywa.
Jak to „czego”? Głowy,rzecz jasna.
- Nie mam czasu na wasze gierki – rzekł Diabeł. Jego ton znaczyła plamka gniewu, która miała w sobie coś z nowotworu. To znaczyło, że lepiej nie czekać, aż zaprezentuje swoje ekspansyjne zdolności.
Chlebek pomyślał. Niestety nie pomogło to ani trochę. Myślenie ograniczało się w jego przypadku do zaciśnięcia powiek i mocnego skupienia się na tym, co akurat widzi – czyli niczym.
- Czyli co się stanie? - odezwał się niespodziewanie Baltazar. Jego czoło znaczyły strużki potu.
Diabeł zareagował na te słowa jakby z ulgą. O ile ktoś, komu nadano tytuł Króla Potępionych, może w ogóle odczuwać ulgę.
- Powiedzcie tylko, kim chcecie być w mojej bajce.
Mężczyźni spojrzeli po sobie. Trudno było dokładniej przyjrzeć się ich twarzom w panujących ciemnościach, jednak obie nagle... rozpromieniły się?
- Tylko tyle? Toż to nagroda! - krzyknął uradowany Chlebek.
Diabeł pokiwał rogatym łbem. Jego od kilku sekund oczy rzucały lekkie, czerwone światło.
- W takim razie... - Baltazar spojrzał na oświetlonego czerwoną poświatą Chlebka.
- ...piratami! - wykrzyczeli obaj opryszkowie.

- Tak właśnie krzyknął, słowo daję „piratami”. – Lilo drapiąc się po podbródku opowiadał Mari swoją historię.
Drewniany domek spowijały teraz ciemności późnego wieczora. Puszcza pachniała niezapominajkami.
- Wtedy spadł na mnie prosto znikąd – ruchem głowy wskazał mężczyznę śpiącego na werandzie.
Chlebek, bo to właśnie on znajdował się na podłodze, ubrany był w dziwaczne, szare szmaty, coś na kształt stroju typowego majtka na pokładzie statku widmo. Porwane odzienie aż za bardzo eksponowało jego gruby bebech i blade ramiona.
- Zaniosłeś go do nas, to dobrze – odrzekła zatroskana Mari. - Dajmy mu herbaty, może coś sobie obił, lepiej, żeby się rozgrzał...

Baltazar otworzył oczy. Miękki, biały piasek wsypywał mu się do prawego ucha. Otrząsnął się. Słony zapach morza przywiał mu na myśl... w sumie nic mu nie przywiał. Opryszek nigdy nie był nad morzem, a jego wyobraźnia nie była zdolna do dokonywania tak znamienitych akcji, jak wykreowanie własnego obrazu czegoś sugerując się jedynie węchem.
Wzrok podpowiadał mu, że znajduje się na pięknej, jakby wyciętej z obrazu plaży, jednak rozum... nawet tak niepojętny człowiek wiedział, że niektóre rzeczy zwyczajnie nie mają racji bytu. Przynajmniej nie w jego życiu.
Oczy z wolna obserwowały otoczenie. Piasek, woda, palmy, klify... monotonia piękna. Za to mężczyzna z długą brodą, zmoczonymi włosami i takoż samym ubraniu, z kordem przy pasie i wiosłem w dłoniach zainteresował Baltazara czymś więcej, niż wyrwaniem się z dotychczasowej jednolitości otoczenia. Chodziło o słowa, jakie wykrzykiwał w jego stronę. To brzmiało jak: „broń się, psie lądowy”, ale opryszek mógł się mylić.

Diabeł otworzył książkę. Malea już od wielu tygodni myślała o Irinie. To był dobry znak. Lord Podziemi lubił, kiedy coś zaczynało się układać. Właśnie to sprawiało, że uwielbiał tę książkę. Wszystko zaczynało się układać, a później spadało w dół, zupełnie niczym syzyfowy kamień. Ale Niebiański Banita nie znał jeszcze zakończenia tego rozdziału. Wszystko mogło się jeszcze dobrze ułożyć. W końcu to książka o prawdziwym życiu...
Odwrócił stronę. Monotonię czarnych, drukowanych literek przerywało kilka wyrazów – imion, pośpiesznie naskrobanych na boku strony.

***

Ahoj,
wracam na LI z tą niewielką sesyjką. Poszukuję max czterech osób, które wcielą się w role zapisanych w diabelskiej książce. Mam już pewne doświadczenie w posyłaniu graczy do innych światów, dlatego na wstępie zaznaczam, że nie chcę żadnych inteligentów, romantyków,filozofów i innych myślicieli (jako BG). To będzie baśń, postacie nie mają spędzić dwudziestu kolejek na rozmyślaniu o tym, jaki jest ich nowy świat. Poniekąd dlatego begiety nie mogą mieć więcej, niż osiemnaście lat. Gracie bajtlami, maksymalnie nastolatkami. Dolna granica to czternaście lat.
Starsze postacie dopuszczę tylko w przypadkach szczególnie czadowych.
Postacie pochodzą z Warszawy 1935 roku.
Karty typowe: personalia, historia, cechy szczególne.
Co tam jeszcze...
Graczy wybiorę na zasadzie konkursu kart. Najlepsze wygrają.
Czas na posta to tydzień.
Minimalna długość wiadomości to czterysta wyrazów.
Muchos hornos, sinko sinko, akcidentos.
Zamknięcie rekruta planowane na 18 X 2010r.

No.

Pozdrawiam i zapraszam do udziału w rekrutacji,
Miętowy.
 

Ostatnio edytowane przez Minty : 09-10-2010 o 11:29.
Minty jest offline  
Stary 08-10-2010, 23:19   #2
 
Yoshish's Avatar
 
Reputacja: 1 Yoshish jest godny podziwuYoshish jest godny podziwuYoshish jest godny podziwuYoshish jest godny podziwuYoshish jest godny podziwuYoshish jest godny podziwuYoshish jest godny podziwuYoshish jest godny podziwuYoshish jest godny podziwuYoshish jest godny podziwuYoshish jest godny podziwu
Minty - kocham Cię, twoje wiersze i twoje sesje. Piszę już KP.
Kilka pytań: Konkretne pochodzenie postaci? Bo zamierzam być dziewczynką :>
A czy może być szczególny wypadek dla mojej postaci, która planowo by miała mieć 9 lat?
Bo jak nie, to Lila odpada i w grę wejdzie Hershel (Herszel), który kilka tygodni temu skończył 15 lat.
A propos, wrócisz do Kreski? Brakuje nam Ciebie :<


Edycja posta pierwsza:
Ewentualnie mogę postarzyć Lilith.

Nie ma za co
Dobrze. Karta do poniedziałku będzie na 100%, może będzie dziś.
 
__________________
.
?
...
!

Ostatnio edytowane przez Kerm : 09-10-2010 o 18:12.
Yoshish jest offline  
Stary 09-10-2010, 11:08   #3
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
Dzięki za miłe słowa .
Ok, napisz kartę dziewięciolatki. Co do kreski, to nie mam czasu na żadne sesji, przykro mi. Ledwo wyrwałem sobie kilka godzin w tygodniu na tę grę.
 
Minty jest offline  
Stary 12-10-2010, 14:55   #4
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
Dodam tylko, że przygoda będzie kręcić się wokół piratów, skarbu i dobrej zabawy .
 
Minty jest offline  
Stary 18-10-2010, 20:53   #5
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
Póki co sesja nie ruszy. Muszę poprosić o przeniesienie wątku do archiwum.
 
Minty jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172