Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-02-2008, 05:42   #1
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Dolina Ciszy (part 1)

Dolina Ciszy



Mloda wojowniczka przemierzala mroczny las Erionu. Nie byla pewna co dokladnie wyciagnelo ja z karczmy w przytulnym miasteczku i kazalo gnac na zlamanie karku, lecz wiedziala iz nalezy temu zaufac. W jej rodzinie od wiekow to kobiety stawaly do walki ze zlem tego swiata. Wybrane do tej slozby zawsze stawaly na wysokosci zadania. Podswiadomie wiedziala, ze musi sie z kims spotkac. Musi zebrac druzyne i wyruszyc do Doliny Ciszy by stoczyc bitwe, ktora powtarza sie dokladnie co 1000 lat i ze musi ja wygrac. Musi, gdyz inaczej.... Lecz nie chciala o tym nawet myslec. Czula... Czula, ze oni nadchodza. Ci zli i ci dobrzy. Zaczelo sie.


Revan Magret


Ruszyles przed siebie nie ogladajac sie na innych. Cos pchalo do przodu. Wciaz do przodu. Po co rozpamietywac przyszlosc. Oni odeszli ty zyles. Jednak od tamtej chwili na rostaju drug nie mogles usiedziec w jednym miejscu dluzej niz dzien czy dwa. Po glowie wciaz krazylo ci imie Caroline, jakies slowa zupelnie pozbawione sensu, wspomnienia, ktore nigdy nie mogly byc twoje. Niezwykle zas czasto i niemal namolnie brzeczaly slowa:

- Siedmiu wybranych by zlu stawic czola.
By dokonac tego, czego nikt nie zdola.
Gdzie wicher strumieniem wlada wedle woli,
A goblin kufel piwa od oreza woli.
Zbiora sie razem o pelni ksiezyca.
By swoje nawzajem rozpoznac oblicza
I sily swe polaczyc, przyjazn, zaufanie.
Niech bogow wola rozkazem sie stanie.


Szlak cie trafial gdy czasami, szczegolnie rano ogarniala cie przemozna potrzeba uruchomienia czegos co w twojej glowie nazywalo sie Stereo? Coz za idiotyczne slowo!
Pewnego wieczoru dotarles do malego miasteczka Wichrowy strumien. Schludne domki ulozone wokolo nieduzego placu glownego wygladaly nawet przyjemnie. Za to zdecydowanie przyjemnie wygladala karczma rzesiscie oswietlona z zadbanym szyldem noszacym miano "Pod Pacha Goblina". Poczules nagle, iz wlasnie tu zmierzales. Idiotyczne wrazenie, ale nie dalo sie go ukryc.





Stephen Twinkle

Zasadzka udala sie znakomicie. Co prawda miales czasami lekkie trudnosci we wladaniu bronia to jednak udalo ci sie ubic trojke zbirow. Zebrawszy wylewne podziekowania od wiesniakow ruszyliscie dalej. Nie chciales tu zostawac mimo iz ludziom nalezal sie odpoczynek. Coz dziwnego ciagnelo cie niemal sila w strone pobliskiego miasteczka, Wichrowy strumien. W glowie raz za razem pobrzmiewaly slowa... przepowiedni?

- Siedmiu wybranych by zlu stawic czola.
By dokonac tego, czego nikt nie zdola.
Gdzie wicher strumieniem wlada wedle woli,
A goblin kufel piwa od oreza woli.
Zbiora sie razem o pelni ksiezyca.
By swoje nawzajem rozpoznac oblicza
I sily swe polaczyc, przyjazn, zaufanie.
Niech bogow wola rozkazem sie stanie.

Wraz z nimi wspomnienia nieistniejacych miejsc i kogos o imieniu Melody. Trudnosc sprawiala ci jazda na wlasnym koniu czego nie sposob bylo ukryc przed reszta. W pewnej chwili sierzant podjechal blizej i pochyliwszy sie w twoja strone zapytal z troska w glosie czy aby nie zostales ranny.
Wreszcie z westchnieniem ulgi powitales radosnie oswietlona karczme. Slonce z wolna znikalo wsrod drzew.



Adam Moreau

Zatrzymales sie w karczmie Pod Pacha Goblina. Byles w podrozy od tak dawna, ze niemal zapomniales jakie to uczucie moc wylozyc sie wygodnie na lawie i zjesc normalny, domowy posilek. Miejsce to bylo dosc przyjemne. Stoly niemal lsnily od ciaglego polerowania, a z kuchni... Tak, twoj zoladek zamruczal z zadowolenia. Gdybys jeszcze mogl ze spokojem delektowac sie tym wszystkim...

- Siedmiu wybranych by zlu stawic czola.
By dokonac tego, czego nikt nie zdola.
Gdzie wicher strumieniem wlada wedle woli,
A goblin kufel piwa od oreza woli.
Zbiora sie razem o pelni ksiezyca.
By swoje nawzajem rozpoznac oblicza
I sily swe polaczyc, przyjazn, zaufanie.
Niech bogow wola rozkazem sie stanie.

Slowa krazyly wokol twojej glowy nie chcac dac spokoju. Wszystko zaczelo sie z samego rana gdy obudziwszy sie poczules, ze gdzies musisz isc, ze cos wzywa cie do malego miasteczka Wichrowy strumien. Jednoczesnie glowe wypelnily ci mysli i slowa tak chaotyczne, tak nieskladne i niedorzeczne, ze strach zdjal twe serce. Kim byli Josh Blacksmith i Robert McDuggan? Czym byl rower? Zdumiewajace jak nagle dziwnym i niebezpiecznym wydal ci sie twoj wlasny miecz. Musiales ruszyc, musiales dotrzec tam gdzie cie wzywali, gdyz inaczej....
Do miasteczka i karczmy dotarles z nastaniem nocy, a teraz wdychajac mise pelna goracego gulaszu zastanawiales sie o co w tym wszystkim moze chodzic.





Trevor Belmont

Siedziales w kacie kominka niemal niewidoczny dla innych. Twoje mysli baldzily wokol wydarzenia jakie mialo miejsce dwa dni temu. To byl wieczor podobny do tego. Liczne gwiazdy na spolke z ksiezycem oswietlaly sciezke, ktora podrozowales. Nagle z prawej strony uslyszales czyjes kroki, a nastepnie ujzales kobieca postac smigajaca niczym sarna pomiedzy krzewami. Nie byles pewien czym byla. Napewno jednak nie nalezala do gatunku ludzkiego, gdyz zaden czlowiek nie byl w stanie poruszac sie w ten sposob. Wtem uslyszales spiew. Ktos pozostajacy poza twoim zasiegiem nucil cicha piosenke, ktorej slowa ukladaly sie w te zwrotki:

- Siedmiu wybranych by zlu stawic czola.
By dokonac tego, czego nikt nie zdola.
Gdzie wicher strumieniem wlada wedle woli,
A goblin kufel piwa od oreza woli.
Zbiora sie razem o pelni ksiezyca.
By swoje nawzajem rozpoznac oblicza
I sily swe polaczyc, przyjazn, zaufanie.
Niech bogow wola rozkazem sie stanie.

Glos oddalal sie, az wreszcie zamilkl. Dopiero wtedy zorientowales sie, ze wstrzymales oddech. Poczules tez cos innego. Jakas sila pchala cie za nieznajoma. Cos nakazywalo podazyc w jej slady, a ty nie byles w stanie sie temu oprzec. Czyzby to byl znak, na ktory czekales? Nie byles pewien jednak uczucia nie dalo sie zignorowac, podazyles wiec za nia, a ona przywiodla cie tutaj, do karczmy Pod Pacha Goblina w Wichrowym strumieniu.


Nala

Florian po raz kolejny poklucil sie z Ryuu. Ich podniesione glosy wdzieraly sie w twoja glowe doprowadzajac niemal do szalu. Zastanawialas sie ile jeszcze bedziesz w stanie dzisiaj wytrzymac gdy niespodziewanie wszystko umilklo. Ze zdziwieniem stwierdzilas, ze zamiast na wygodnym lozku, siedzisz na malej, pierzastaj chmurce. Niebo wygladalo przeslicznie. Ciemny granat upstrzony zlocistymi punkcikami i ogromnym ksiezycem w pelni. Nagle rozlegl sie glos, a ty ze zdziwieniem stwierdzilas, ze nie jestes w stanie ustalic z ktorej strony dochodzi.

- Siedmiu wybranych by zlu stawic czola.
By dokonac tego, czego nikt nie zdola.
Gdzie wicher strumieniem wlada wedle woli,
A goblin kufel piwa od oreza woli.
Zbiora sie razem o pelni ksiezyca.
By swoje nawzajem rozpoznac oblicza
I sily swe polaczyc, przyjazn, zaufanie.
Niech bogow wola rozkazem sie stanie.

~ A wlasnie, ze nie powinnismy zejsc na dol.

~ Calkiem juz ci odbilo!

~ Licz sie ze slowami ogoniaku!


Odglosy klutni na nowo staly sie dominujaca rzecza w twojej glowie. Stwierdzilaz, ze musisz przemyslec to dziwne widzenie w ciszy i spokoju dlatego czympredzej kazalas sie im wynosic, a sama pobrzekujac dzwoneczkami zeszlas do glownej sali karczmy Pod Pacha Goblina.





Navarro

Siedziales przy kominku delikatnie tracajac struny instumentu. Wokolo ludzie i przedstawiciele innych ras jedli, rozmawiali, smiali sie. Obserwowales ich ukratkiem zastanawiajac sie nad wyborem utworu. W twojej glowie juz od kilku dni wirowaly slowa dziwnej piesni jednak nie byles pewien czy sa one odpowiednie dla tego miejsca. Predzej juz ow wierszyk, ktory macil spokoj twojego serca. Po raz pierwszy uslyszales jego rymy z ust bogini. Jakiej? Nie byles pewien, lecz bez watpienia nie byla ona czlowiekiem. Pojawila sie we snie wtapiajac w inne majaki i szepczac:



- Siedmiu wybranych by zlu stawic czola.
By dokonac tego, czego nikt nie zdola.
Gdzie wicher strumieniem wlada wedle woli,
A goblin kufel piwa od oreza woli.
Zbiora sie razem o pelni ksiezyca.
By swoje nawzajem rozpoznac oblicza
I sily swe polaczyc, przyjazn, zaufanie.
Niech bogow wola rozkazem sie stanie.

To wlasnie od tamtej nocy nie mogles zaznac spokoju w zadnym miejscu, do ktorego zawitales. Blakajac sie od miasta do miasta i od karczmy do karczmy dotarles wreszcie do Wichrowego strumienia. Wiedziales, iz jest to cel twej chaotycznej podrozy jednak co dalej?.....




- Siedmiu wybranych by zlu stawic czola.
By dokonac tego, czego nikt nie zdola.
Gdzie wicher strumieniem wlada wedle woli,
A goblin kufel piwa od oreza woli.
Zbiora sie razem o pelni ksiezyca.
By swoje nawzajem rozpoznac oblicza
I sily swe polaczyc, przyjazn, zaufanie.
Niech bogow wola rozkazem sie stanie.


Glos brzmial czysto i slodko. Niewiasta, ktora go wydobyla stala oparta o sciane kominka uwaznie lustrujac zebranych w glownej sali. Nikt ani nic nie moglo umknac jej uwadze. Nie byla pewna dlaczego zaspiewala. Byc moze sprawila to melodia wygrywana wprawnymi palcami barda, a moze dzwiek dzwoneczkow rozlegajacy sie na schodach. Mozliwe tez, ze przyczyna lezala zupelnie gdzie indziej. Miala ich tu spotkac dzisiejszej nocy. Byla zmeczona i glodna, choc wiedziala, ze nie widac tego po niej. Dla ich oczu byla mloda, piekna i ponetna dziwczyna o pieknym glosie. I tak mialo pozostac przynajmniej dla wiekszosci.
Po minucie miala juz pewnosc kim byli. Zdradzil ich nagly ruch, szybszy oddech, cos w oczach. A wiec to dzieje sie naprawde. Do tej chwili miala nadzieje, ze to jednak sen. Ze obudzi sie ponownie w swym malym domku i wybierze na lowy. Teraz...
Podeszla do karczmarza i szepnawszy mu cos ruszyla ku oddzielnej salce dla bogatszych gosci. Pomieszczenie to zazwyczaj uzywane bylo do knucia spiskow i snucia planow uszczesliwienia zlego Liarta, Pana tortur lub jego kolezanki po fachu, Pajeczycy. Tym razem mialo byc inaczej.
Gdy stojac przy regale zapelnionym ksiegami zastanawiala sie od czego zacznie gdy wejda, oni otrzymywali wlasnie ustne zaproszenie od karczmarza.

- Pewna dama pragnie sie z toba spotkac w pokoju jadalnym. Mam przekazac, ze wola bogow musi stac sie rozkazem, a siedmiu polaczyc swe sily. Cokolwiek by to nie mialo oznaczac.....
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]

Ostatnio edytowane przez Midnight : 20-02-2008 o 06:13.
Midnight jest offline  
Stary 20-02-2008, 11:26   #2
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Gospoda „Pod pacha goblina” przypominała szlachecki dworek, który, jak Stephen był przekonany, gdzieś już widział. Tylko jakby dawno i może we śnie i w może zupełnie innym otoczeniu, bo nie wiadomo dlaczego, miał jakieś przeświadczenie, ze wóz stojący przed owym imaginowanym dworkiem był zbudowany z blachy i mógł poruszać się bez zwierząt pociągowych. Aż się roześmiał na tak absurdalną myśl, a sierżant, który od czasu zasadzki patrzył na niego dość dziwnie przypuszczając, że ich dowódca jednak odniósł jakąś ranę, zrobił dziwną minę:
- Panie poruczniku, na pewno wszystko dobrze?
- Tak sierżancie, ot, zmęczenie trochę daje się we znaki, jak nam wszystkim zresztą. Dlatego dobrze, że gospodę jaka mamy przed sobą.
- Za waszą zgoda, panie poruczniku, ja zajmę się chłopakami i ekwipażem.
- Nikt nie mógłby tego zrobić lepiej
Stephen Twinkle kiwnął głową. Sierżant Erasmus był starym wojakiem i traktował porucznika nieco jak swego podopiecznego, któremu czasem trzeba pomóc, czasem zaś wyręczyć. Mimo, że miał dopiero 19 lat to zwykle Stephen nie pozwalał na takie zachowanie, ale czuł się rzeczywiście niewyraźnie, jakby miał jakieś dziwne rozstrojenie jaźni. Głupie myśli przychodziły mu do głowy, koń pod siodłem trząsł się nieco bardziej niż zwykle, a ręce podczas walki chodziły trochę mniej sprawnie, niż zwykle. To dziwne, zawsze uchodził za wyjątkowy talent szermierczy, a jego dwa zakrzywione, zazwyczaj noszone na plecach, miecze kazały każdemu zastanowić się nad ewentualną zaczepką. Wprawdzie oblicze zdradzało bez problemu wiek, ale twardo spoglądające na świat oczy, często zacięta mina, ponadto służbisty nieco sposób zachowania się, dodawały mu powagi. Przydawało się, kiedy miał dowodzić grupą dwudziestu zakapiorów, którzy stanowili jego pluton. Prywatnie starał się nieco wyluzować, ale przyznawał, ze wojsko zostawiało znak na jego sposobie zachowywania się, przynajmniej czasami.

Ponadto jakby w głowie grały mu strofy jakiegoś dziwnego wiersza, czy pieśni. Nie przypominał sobie, żeby gdzieś kiedyś czytał na temat goblinów, którzy „kufel piwa od oręża wolą”. Zabawne, może to wzięło się z goblińskiej nazwy gospody? Pomyślał, że może faktycznie powinien odpocząć jakiś dzień dwa. Miał nadzieję, że rozkazy skierują jego pluton w jakieś spokojniejsze miejsce. Póki co planował jednak odpocząć w karczmie wiedząc, że sierżant służący pewnie kupę lat zrobi to bardzo dobrze. Ponadto wiedział, że Erasmus po prostu lubił troszkę podkreślać wagę swojego stanowiska. Sierżanci stanowili zawsze kręgosłup armii, Erasmus zaś pełnił dobrze swoje funkcje, więc Stephen nie widział powodu, żeby pozbawiać go tej drobnej przyjemności.

Zapadał wieczór, lecz słońce wysyłało jeszcze na ziemię ciepłe, lśniąco pomarańczowe promienie. Żołnierze kierowani przez sierżanta zajęli się końmi. Już przy wejściu bowiem powitał ich jeden z koniuchów pracujących w gospodzie. Jakby nie było, oddział dwudziestu paru kawalerzystów nie często się trafia. Trzeba wszystkich napoić, nakarmić, zadbać o spanie, o konie, a gospoda pełna gości. Nie mniej, armii się nie odmawia, dlatego miejsce w stodole się znalazło do spania, a dla Stephena nawet izdebka wewnątrz głównego budynku. Zadowoleni wojacy najpierw zajęli się porządzeniem rumaków. Stephen nie należał do najsroższych dowódców, ale konie i broń zawsze miały być w najlepszym porządku. Dyscyplina jaka taka także. Natomiast nie żołądkował się za bardzo, jeżeli jakaś część wyposażenia była nieregulaminowa, albo ktoś za bardzo odpyskował. Wiedział, że jego ludzie to chłopcy z lasów, którzy nie uczyli się po salonach, a doświadczenia wojskowego mają sto razy więcej, niżeli on. Dlatego wyznaczył kilku ludzi na warty, reszta zaś mogła wypoczywać. Ponadto pozwolił nawet golnąć sobie trochę piwka, co wywołało niekłamane zadowolenie wśród gromady wąsatych kawalerzystów, których pyski przypominały przeważnie zawodowych zabijaków, których nikt normalny nie chciałby spotkać w ciemnym zaułku. Stephen jednak przyzwyczaił się do swego oddziału, wiedząc, że to bitne chłopaki, które nieraz zalazły wrogom za skórę, teraz zaś, po walce ze zbójami mieli ochotę także nieco odreagować. Tym bardziej, że kilku odniosło, niegroźne wprawdzie, ale jednak, rany.

Środek karczmy wyglądał zachęcająco: drewno, palące się polana w ciepłym kominku, trochę gości i rozchodzące się w powietrzu zapachy. Stephen pociągnął nosem.
- Mmm – aż rozmarzył się zapominając na chwilę o dziwnej pieśni, która wypełniała mu wcześniej myśli. – Karczmarzu! Daj to samo, to temu człowiekowi – wskazał na michę z gulaszem, którą pałaszował jakiś nieznajomy. – Także pajdę chleba i wina nieco do tego, ale nie dużo. Moim ludziom także zdało by się jedzenie, i piwa trochę.
- Ano zaraz będzie, szanowny poruczniku. Już sługa mój zajmuje się waszymi ludźmi. Panu zaś zaraz przyniosę, co mam najlepsze
.

Stephen usiadł. Przyglądał się gościom. Tworzyli dosyć różnorodną grupę. Wśród nich największą uwagę zwrócił ów człowiek z gulaszem. To pod wpływem zapachu jego dania Stephen zamówił to samo. Kilka osób stało przy kominku. Wśród nich ktoś, kto stanowczo wyróżniał się w oczach oficera. Ów smakowity, długowłosy kąsek o niezwykle atrakcyjnej twarzy oraz przepięknych oczach aż się prosił, żeby wziąć go w opiekę.
Mniam, mniam – aż na głos powiedział porucznik, myśląc o dziewczynie i niepomiernie się zdziwił, gdy usłyszał obok głos oberżysty:
- A pewnie, ze pyszne, cieszę się, ze szanownemu panu smakuje już na sam widok, bo i rzeczywiście, gulasz to najlepsza rzecz na głodny żołądek.
Oficerowi niezupełnie o to chodziło, albo raczej zupełnie nie o to, ale był głodny, zabrał się więc za jedzenie planując potem sprawdzenie kwatery swojego oddziału, gdy nagle dziewczyna zaczęła śpiewać. Głód, który jeszcze przed chwilą drążył myśli porucznika wyparował nagle. Piosenka ... piosenka była tą, którą słyszał podczas drogi. Chciał wstać, podejść do niej, zapytać skąd ją zna, ale przez chwilę nie mógł zebrać myśli. Odruchowo włożył kilka kolejnych łyżek gulaszu do ust, gdy szept karczmarza wezwał go do pokoju jadalnego. Trochę był zawiedziony. Głupio mu się zrobiło przed sobą, zamiast o jadalni raczej pomyślał o sypialni, no, ale nawet jadalnia, to dobre miejsce na spotkanie kogoś, kto wywarł na nim takie wrażenie. Tylko otaczająca dziewczynę mgła tajemnicy. Życiowe drogi porucznika były skopane między innymi przez zdradę tych, którym ufał. Jakkolwiek więc atrakcyjna nieznajoma szalenie spodobała mu się to póki co, pragnął uzyskać trochę informacji. Ale dobre wejście też nie zaszkodzi. Dlatego, wezwany przez karczmarza, zanim wszedł do jadalnego, wyskoczył na zewnątrz i zerwał różę najpiękniejszą, jaką mógł znaleźć na rosnącym za podwórzem kolczastym krzewie. Roztaczała wokół siebie aromatyczną woń piękniejszą niż inne kwiaty. Arystokracja wśród pachnących roślin: połączenie wyglądu oraz zapachu. Skoczył szybko do karczmy widząc, że do jadalni kieruje się także kilka innych osób. Zdziwił się nieco, ale wszedł. Skłonił się lekko przed damą wręczając kwiat:
- Róża dla ciebie, pani, która jesteś różą wśród pięknych niewiast.
 
Kelly jest offline  
Stary 20-02-2008, 13:15   #3
 
Krakov's Avatar
 
Reputacja: 1 Krakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputację
Navarro już od jakiegoś czasu czuł się tak, jakby był pijany, lub jakby ktoś potraktował jego głowę obuchem. A przecież nic takiego nie miało miejsca. Może wiec doznawał pomieszana zmysłów? Na to był jednak stanowczo za młody, a przynajmniej taką miał nadzieje. Skąd więc to wszystko? Dlaczego o wszystkim myślał w dwójnasób? Dlaczego te same rzecz w tym samym miejscu i czasie wydawały mu się jednocześnie piękne i wstrętne, znajome i obce? I cała ta wędrówka, na której upłynęły mu ostatnie dni, a może tygodnie. Od wsi do wsi, od świtu do zmierzchu, a czasem także nocą. Zmęczenie i głód nierzadko dawały się we znaki, a jednak wciąż szedł dalej. Jakaś tajemnicza siła czyniła ten bezsensowny marsz równie koniecznym co oddychanie i sen.

I w końcu dotarł tutaj. Karczma nie wydawała mu się znajoma, ani też nie wyróżniała się niczym szczególnym. Widział już setki podobnych, a w nich identyczne drewniane ławy, beczki pełne piwa, kominki, szynkarze. Wszędzie ten sam zapach piwa, jadła, tytoniu. Nieraz wydawało się nawet, że spotykani w tych przybytkach ludzie również zawsze są ci sami. Jedni tutejsi, drudzy przyjezdni. Żołnierze, poszukiwacze przygód, najemnicy, zabijaki, złodzieje. Grubi i chudzi, wysocy i niscy. Wszędzie to samo... A jednak gdzieś w głębi siebie był absolutnie pewien, że znalazł się we właściwym miejscu. Bez względu na to skąd pochodziła i jakimi motywami kierowała się ta siła, która zmusiła go do tej wyprawy, najwyraźniej chciała aby tu właśnie się znalazł. Póki co, nie miał jednak pojęcia dlaczego?

Nie miał również pojęcia jak to się dzieje, że jego palce wciąż przebiegają po strunach wydobywając z instrumentu tę dziwna znaną i zarazem nieznaną mu melodię. Nie znał jej tytułu, nie umiałby rozpisać jej na nuty, nie wiedział gdzie się jej nauczył i od kogo. Prawdę mówiąc, gdyby usłyszał ją graną przez kogoś innego, mógłby przysiąc, że wcale jej nie zna. A jednak ciągle ją odgrywał. Cichutko, delikatnie, by nie przeszkadzać obecnym wokół w rozmowach, a przy tym pewnie jakby robił to codziennie niemal przez całe swoje życie. Spoglądał co jakiś czas na swoje dłonie wędrujące po małym instrumencie z polerowanego drewna. Ciągle zastanawiał się "Co to takiego?" By w chwilę później samodzielnie znaleźć odpowiedź. "No tak, przecież to moja lira... Lira? Dobrze leżała mu w rękach i posługiwał się nią bez trudu, chociaż jakoś bezwiednie. Niewątpliwie była jego własnością od dawna. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie dręczyło go głupie, momentami śmieszne przeświadczenie, że jest inaczej. Brzmienie jakoś nie pasowało do tego utworu. Brakowało mu czegoś. Jakiejś energii, czegoś mocnego i zdecydowanego jak uderzenie pięścią w twarz. Jak piorun. Tak... piorun wydawał się jak najbardziej na miejscu. I czy ten instrument nie powinien być większy, dłuższy? I czarny. Mógłby przysiąc, że jeszcze wczoraj był czarny. Przede wszystkim zaś męczyło go pytanie "Dlaczego to draństwo ma tak dużo strun?"

Rozglądał się wokół jednak nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek z obecnych mógł udzielić mu chociaż jednej odpowiedzi. Zwykle mając jakieś wątpliwości wypytywało się gospodarza tym razem jednak bard był przekonany, że nie jest to najlepszy pomysł. Jeśli zacznie opowiadać wszystkie te swoje rewelacje to może liczyć jedynie na to, że zostanie wyrzucony na zbity pysk. Szynkarze nie lubią pomylonych bardów. Nigdy nie wiadomo co takiemu może strzelić do łba, a więc może być potencjalnym źródłem kłopotów. "Miejsce dla potencjalnych źródeł kłopotów znajduje się za drzwiami." Chyba słyszał kiedyś podobne słowa. Dawno, dawno temu...

I wtedy usłyszał jej śpiew. Stała tuż obok, przy kominku. Jak to się stało, że nie dostrzegł jej wcześniej? Nieważne... Słowa jej pieśni znał aż za dobrze. Pamiętał również kobietę ze swego snu, od której usłyszał je po raz pierwszy. Czy ta dziewczyna była tą samą osobą? Bogini i wieszczka w jednej osobie? Niewątpliwie byłą bardzo podobna, jednak nie był pewien. Coś mu podpowiadało, że nie musi. To nie istotne... Nawet nie zauważył kiedy zmienił graną przez siebie melodię. Akompaniował teraz słowom pięknolicej nieznajomej. Nie grał już cicho i subtelnie jak poprzednio. Wręcz przeciwnie - dźwięki liry był donośny na tyle, by wszyscy go słyszeli nie zagłuszał jednak w najmniejszym stopniu śpiewu dziewczyny. Navarro chciał się pokazać, pokazać, że jest z nią jakoś związany. Nie musiał jej tego udowadniać, ona dobrze o tym wiedziała. Ale chciał to chyba pokazać pozostałym, pochwalić się, że znalazł swoje miejsce. Jej pieśń była wezwaniem, jego muzyka odpowiedzią. Była w tym odrobina szaleństwa, ale jednocześnie ogromny spokój. Wątpliwości zaczęły się rozmywać, wszystko nabierało swoistego sensu tak jak rozwijający się z pączka kwiat nabiera barw i piękna.

Śpiew ustał a on wciąż szarpał struny, a piękna, hipnotyzująca melodia płynęła nieprzerwanie niczym górski strumień. Gdy się obejrzał nieznajomej już nie było. Nie zdążył się jednak zaniepokoić tym faktem, gdyż karczmarz skinął na niego zapraszając do oddzielnej jadalni. Był wyraźnie zaskoczony tym, że musi przekazywać tak dziwne informacje. Bard zaś odebrał to z uśmiechem, bez śladu zaskoczenia. Nic go już nie dziwiło. Teraz wszystko stawało się z każdą chwilą coraz bardziej logiczne i oczywiste. Przerwał swą grę i schował swą lirę do podróżnego plecaka, po czym bez słowa wstał i udał się we wskazane miejsce.

Przeszedł przez całą salę pełen dostojeństwa i gracji, która nadawała jego wyglądowi coś z elfa. Rozpierała go duma i czuł się wspaniale, szczególnie teraz gdy w jego uszach wciąż rozbrzmiewały słowa wola bogów... siedmiu... połączyć swe siły.... Był wysokim, szczupłym szatynem. Jego długie włosy opadały na ramiona niczym lśniąca brązowa peleryna. W jego przystojnej twarzy widać było młodość i chęć czynu, a także pewną dozę tajemniczości. Najbardziej zaś charakterystyczne były jego brązowe oczy i bijący z nich, trudny do ukrycia blask. Ubrany był w czystą lnianą koszulę, ciemne, skórzane bryczesy i takąż kamizelkę. Na nogach miał wysokie, solidne buty o stalowych okuciach, na ramionach niósł solidny plecak, wypchany zapewne przedmiotami niezbędnymi w długiej podróży. Uwagę przykuwał szczególnie przytroczony do pasa długi miecz o charakterystycznej, zdobionej rękojeści i jelcu.

Zapewne niektórzy zastanawiali się co to za oręż i w jaki sposób znalazł się w posiadaniu barda. Ten zaś, na chwilę obecną, nie miał o tym bladego pojęcia. Sam chciałby to wiedzieć...

Wszedłszy do komnaty skłonił się elegancko:
- Pani...
Widział, że dołączają do nich również inni. "Dobrze, najwyraźniej słowa zaczynają się wypełniać..."
 
__________________
Gdzieś tam, za rzeką, jest łatwiej niż tu. Lecz wolę ten kamień, bo mój.
Ćwierćkrwi Szatan na forumowej emeryturze.
Krakov jest offline  
Stary 20-02-2008, 17:04   #4
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Nala leżała sobie wygodnie na przytulnym dla niej łóżeczku. Właśnie czas jej snu i odpoczynku dobiegł końca. Leniwie otworzyła lewe oko by zbadać pomieszczenie, po czym nie widząc żadnych niepokojących zmian rozciągnęła się wyciągając ręce daleko w przód i piszcząc przy tym rozkosznie. Mlasnęła kilka razy pyszczkiem pokazując swoje urocze, kocie kiełki. Usłyszała dwa męskie szepty. Bez problemu rozpoznała głosy, które w ten sam sposób męczyły ją już od dość dawna. To znowu Florian i Ryuu kłócili się ze sobą. Mieli szczęście, że tym razem robili to szeptem.

~ To JA jej powiem, że musimy zejść na dół, a nie TY!
~Ohoho i co jeszcze mój drogi? Może "zlecisz" z nią na rączkach?
~A żebyś wiedział, że tak zrobię! Byłem kiedyś . . . - wypowiedź Ryuu nagle została przerwana
~A co mnie obchodzi kim byłeś kiedyś?! Teraz to jesteś. . .pfff - Florian wyraźnie zaczynał się śmiać
~ Cooo?! A chcesz oberwać Ty...Ty...

Nala ułozyła się na brzuchu twarzą do prześcieradła i przygniotła głowę wielką, puchową poduchą. Nie wiedziała czy najpierw zwariuje czy może udusi się? Sapała głośno i ciężko, a gdy już zdała sobie sprawę, że dłużej nie wytrzyma rzuciła poduszką o łóżko i wstając do pozycji siedzącej zaczęła łakomie nabierać tlenu. Nie wiadomo skąd, ale nagle znalazła się na miękkiej, puszystej chmurce. Głosy Floriana i Ryuu ucichły.

- Och tak, ja chce tu pozostać! - pisnęła radośnie wystawiając w uśmiechu kiełki i podskoczyła sobie na chmurce, która to jak materac pełen kurzu, sypnęła miękkim puchem. Wokół granatowe niebo lśniło setkami miliardów złocistych gwiazd i pięknym, okrągłym księżycem, który dodawał wszystkiemu niesamowitego piękna. Niespodziewanie nie wiadomo skąd rozległ się delikatny głos, który wydawał się rozbrzmiewać w przestrzeni. Przekazywał on w formie cudownego poematu pewną treść, której niestety Nala nie do końca mogła zrozumieć. Mimo to ucieszyła się słysząc "wybranych" oraz "wola Boga". Pamiętała jak Florian niegdyś opowiadał jej o swoim Bogu, który zesłał go by chronił Dzwoneczka, jednak dziewczyna niewiele wiedziała na ten temat. Chwila uniesienia jaką przeżyła była na tyle błoga i wzniosła, że skończyła się szybciej niż zaczęła. Ku niezadowoleniu Nali, Florian i Ryuu nadal się kłócili.

~ A właśnie, ze nie powinniśmy zejść na dól.
~ Całkiem już ci odbiło!
~ Licz sie ze słowami ogoniaku!
~ Że przepraszam bardzo, ale jak mnie nazwałeś?
~ A co, nie dość, że na mózg to jeszcze na słuch Ci padło?!
~ Ty podły, obsmarkany feflunie!
~Haha, feflun, dobre sobie . . .

- Zamknąć się!! - krzyknęła Nala łapiąc się za głowę zupełnie jakby ciśnienie panujące wewnątrz miałoby sprawić iż zaraz wybuchnie. Dziewczyna podskoczyła kilka razy na łóżku a następnie rzuciła puchową poduszą o podłogę i zaczęła po niej skakać. Po pomieszczeniu rozbrzmiał dźwięk dzwoneczków, których nikt z żywych istot nie mógł usłyszeć.

- Mam was serdecznie dość! Od rana się kłócicie, który mnie obudzi, a teraz się sprzeczacie o to czy mamy zejść na dół?! Już ja wam pokaże, co to znaczy rozzłościć swojego Władcę!! Wynocha mi stąd i macie nie wracać aż do kolacji, a jeśli i podczas posiłku zaczniecie się kłócić o to, który z was dostał większą porcję, albo kto pokroi mi kotleta to was odeśle do Zielonej Przystani zrozumiano?! - krzyki dziewczyny dało się słyszeć w całym domostwie. Złapała ona krzesło i z impetem rzuciła w miejsce gdzie stały dwie dusze jednak zanim mebel doleciał, Florian i Ryuu zdążyli już zniknąć.

Dziewczyna raczej niewysoką, bo 158cm wzrostu to zdecydowanie niewiele, poprawiła grube paski i wyszła z pokoju. Była ona osobą o strasznie piórkowej wadze ciała (39kg) choć wcale nie była istotą, której zza skóry widać kość biodrową czy też żebra. Skóra dziewczyny miała blady odcień, co najbardziej było widać na jej szczupłych rękach i długich, wąskich palcach dłoni. Ciało jej było zaś zgrabne i powabne, giętkie, pełne wdzięku i swego rodzaju uroku. Sposób w jaki się poruszała podchodził pod iście koci, delikatny i z odrobiną kołysania się. Piersi dziewczyny były jędrne i sterczące, średniego rozmiaru, wielkością mieszczące się idealnie do dłoni dorosłego człowieka. Brzuch płaski, nieumięśniony. Jej buzia miała pełny acz niekoniecznie duży wyraz. Jej wielkie czekoladowe oczy oraz mały, zgrabny, lekko zadarty nosek dodawały jej słodkości. Usta zawsze wyszczerzone w radosnym uśmiechu, najbardziej rzucają się w oczy jej dwa, kocie kiełki. Włosy Dzwoneczka były koloru mysiego, szarobrązowe sięgające za łopatki, proste acz zdecydowanie niesforne. Kilka kosmyków, prawdopodobnie grzywki, odstawały na boki. Z włosów wystajwały kocie uszka tego samego koloru, zasłonięte jednak czarną czapką, przypominającą połowę poszewki na jasiek. Odziana była w idealnie przylegającą do ciała acz jakby luźną białą sukieneczkę, wyglądającą jak aksamitna koszula nocna. Na zgrabnych, niedługich nogach spoczywały naciągane aż do wpół uda długie, czarne buty na górze zakończone od zewnętrznej strony doczepionym, świecącym żółtozieloną barwą dzwoneczkiem. Na siebie zarzucony miała czarny, długi płaszczyk, rozdwajający się od kości ogonowej w dół. Przy szyi przymocowany został jasnobrązową obrożą do której z przodu przyczepiony jest taki sam dzwoneczek, co na udach. Dzięki temu ułożeniu dostrzegalny był szeroki, odstający na boki kołnierz oraz znaczna część materiału zasłaniająca ramiona dziewczyny. Rozdwojenie płaszcza u dołu było celowe ze względu na to iż Nala posiadała długi ogonek o gładkiej, mysiobrązowej sierści. Z tyłu na plecach dziewczyny, a tak naprawdę przywiązaną do obróżki wielka, biała kokarda, przymocowana była kosa. Na nadgarstkach obu rąk przymocowane były grube, jasnobrązowe paski.

Dzwoneczek zaczęła zbiegać z wysokich, drewnianych schodów używając do tego swoich wszystkich czterech kończyn. Stwierdziła, że to będzie najszybszy sposób na dotarcie na sam dół, a w jej wypadku liczyła się szybkość, nie tylko skuteczność. Przebierała nóżkami i rączkami tak szybko, że brzdęk dzwoneczków zaczął być słyszalny dla wszystkich. Starała się zbiegać równo z ich rytmem, jednak w pewnym momencie poplątały jej się łapki i Nala potknęła się.

- Au Au Au Au . . . - jęczała turlając się ze schodów. Siła wyrzutu była tak silna, że dziewczyna będąc już na samym dole, na równej posadzce przekoziołkowała zatrzymując się na jakimś krześle przy którym siedział jakiś mężczyzna.

- . . . Ach-auć - skwitowała boleśnie panicznie masując rączkami czoło, zupełnie jakby jakiś pająk po nim dreptał i drażnił skórę dziewczyny. Siedząc obolała spojrzała do góry i dostrzegła jak owy człowiek unosi głowę znad miski gulaszu (z tego co Nala zdążyła wywąchać)

- Przera. . . - zaczęła jednak nie dane było jej dokończyć gdyż mężczyzna z gniewem na twarzy zaczął pomału odwracać się w kierunku dziewczyny. Dzwoneczek dostrzegła, że ma buzie całą w gęstym i lepkim sosie, zaś na oku zastygł mu kawałek mięsa. Jej czekoladowe oczka zrobiły się nagle wielkie jak znak drogowy "Stop". Nie długo to trwało, gdyż w mgnieniu oka Nala pozbierała się i biegiem zniknęła za drzwiami do jadalni. Dostrzegła tam dwóch mężczyzn i kobietę.
Gwałtownie przyległa plecami do drzwi jakby bała się, że zaraz ktoś tu wpadnie na nią nakrzyczeć, i odetchnęła z ulgą. Dopiero teraz dotarło do niej, że wzrok wszystkich spoczął na niej. Co tu się dziwić, w końcu wbiegła tu jak burza, gwałtownie i zupełnie bez zapowiedzi.
Zrobiła kilka kroczków w bok cały czas plecami przylegając do ściany.

- Dzień Dobry, czy to już pełnia? - spytała lekko zmieszana i wyszczerzyła swoje dwa kiełki w radosnym, acz zdecydowanie głupawym uśmiechu.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 20-02-2008 o 17:14.
Nami jest offline  
Stary 20-02-2008, 21:27   #5
Banned
 
Reputacja: 1 Revan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znany
Nie było sensu już tego trzymać, trzeba było pozwolić się temu rozpaść, i to wieki temu. Jak powiadają, im większą rzecz zbudujesz, tym większy będzie jej upadek. Revan czuł, jak stacza się z dnia na dzień. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jego ostatnie rozkojarzenie. Często budził się, i zanim wstał mijało kilkanaście dobrych minut. A kiedy już wstał, natrętnie obszukiwał kieszenie, jakby spodziewał się tam znaleźć jakiś skarb. Często wkurzał się, gdy nie mógł tego znaleźć, ale nie wiedział dokładnie nawet, czego szukał. Często też miewał ochotę na koniu wykonać gest, symulujący naduszenie gazu, oraz przekręcał lejce. Te dziwne nawyki wprawiały go nieraz we wściekłość, a gdy się denerwował, ponownie obszukiwał kieszenie. Zupełnie, jakby jakiś chochlik stroił mu jakieś żarty, bądź czyjś duch wstąpił w jego ciało. Słyszał o takich przypadkach, gdy ofiary wielkich wojowników i morderców często nawiedzały swojego oprawcę, a taka perspektywa wręcz go przerażała. Stał się coraz bardziej nerwowy, często miał różne tiki, jednak najbardziej przerażał go sposób, w jaki zamówił raz piwo. Poproszę dwa dogi.

I to imię, bez wyrazu, dźwięku, znaczenia… Caroline. Przy czym, kiedy o tym rozmyślał, towarzyszyło temu uczucie podobne temu, kiedy stracił swoją Natashę. Starał się o tym nie myśleć, jednak imię te wracało niczym natrętny owad. Jednak im bardziej starał się o tym zapomnieć, tym bardziej o tym myślał, do tego stopnia, że raz nawet zapłakał. Wzdychał o jakiejś Caroline, a nawet kiedy jego ukochana umierała mu na dłoniach, nie uronił ani jednej łzy. Doskonale jednak pamiętał ten moment, pamiętał wielkie, orzechowe oczy Natashy, burzę rudych loków, wielkie, karminowe usta oraz mały nosek. Pamiętał przeczący ruch głową Eneida, kiedy popatrzył na niego. Był medykiem w drużynie, mimo to nie mógł jej pomóc, bełt przebił jakiś organ, czemu towarzyszyła fontanna ciemnej krwi. Wytarł stróżkę krwi, płynącą z kącików ust. Zdziwił się też, kiedy nagle podźwignęła się mu na ramieniu, i pocałowała go, szybko, gorąco, namiętnie. Potem opadła nagle. Zamknął jej oczy drżącą dłonią, już nigdy nie zobaczy jej orzechowych oczu. Nigdy. Ułożył ją swobodnie na kamieniu, i pustym wzrokiem obserwował pomarańczowe słońce, powoli próbujące zniknąć nad zielonymi pagórkami. Promienie słońca odbijały się w zbrojach i tarczach poległych, całe pobojowisko było usłane trupami. W tle okrzyk zwycięstwa. Wygraliśmy. Jednak za jaką cenę. Cenę w złocie, tą namacalną, jednak mało ważną, czy cenę koszmaru, tego w podświadomości, który zostanie na całe życie? Revan długo zastanawiał się nad tym, bardzo długo.

Najbardziej irytował go fakt, że czuł się, jakby ten stan rozdwojenia jaźni miał od zawsze, czasem czuł potrzebę, aby się wyżyć, wyładować frustrację, gniew, który się w nim nagromadził, a był wyjątkowo spokojny, zazwyczaj tłumił swoje emocje. Ostatnią taką sytuacją była kobieta na rynku, od której próbował kupić zapasy na drogę. Wydarł się na nią, przekrzykując tłum z taką łatwością, że dziewczyna zalała się łzami. Odszedł w końcu, nic nie kupując, i teraz jego kiszki zdawały grać się marsza.

I ta piosenka… Nie był wielkim wielbicielem muzyki, rzadko też zdarzało mu się śpiewać nawet po pijaku. A w drodze nucił sobie nawet kilka piosenek, nie znając ich kompletnie. Piosenka jednak treścią różniła się od tego, co nucił, gdyż, mimo iż nie znał słów, na myśl przychodziły mu okropne obrazy. Takie, które już widział. Obrazy wojny, nędzy, rozpaczy, morderstw, gwałtu, rzezi, trupów, dostało się nawet trochę jakiemuś Bushowi, jednak nie wiedział, o kogo chodzi.

Przekroczył próg karczmy, trzeba przyznać, że nazwa była trywialna, mimo to ktoś do niej zaglądał od czasu do czasu. Jego uwagę natychmiast przykuła kobieta opierająca się o ścianę kominka. Jej spojrzenie natychmiast przypomniało mu orzechowe oczy Natashy, z żalem jednak spostrzegł, iż miała inne włosy i usta, jednak nosek ten sam. Jej usta ukąłdały się w słowa, które przeszkadzały mu podczas podróży, a jakiś grajek układał do tej pieśni melodię. Bardzo znajomą melodię. Westchnął ciężko, po czym ruszył do szynkwasu.

Był dość wysoki, mierzył prawie 180 cm wzrostu. Włosy koloru kruczej czerni swobodnie okrywały jego ramiona i plecy. Oczami koloru zimnej stali wodził po zebranych w sali, nikt jakoś nie miał ochoty patrzeć mu w nie. To było uczucie podobne do tego, jakie towarzyszy spotkanie twarzą w twarz ze swoim największym lękiem. Jego bladą twarz zdobiła ogromna blizna, przecinająca prawą brew, ciągnąca się poprzez policzek, a kończyła się na podgardle. Widać było, jak trudna była do zagojenia, a rana przypomina raczej skutek zranienia czymś wyjątkowo ciężkim. Trzymał się prosto, był przybrany w skórzaną kurtę nabijaną ćwiekami oraz kolczugę. Na nogach nosił ciemne spodnie, oraz solidne, podkuwane buty, z cholewami do kolan nabijanymi guzami, oraz metalowym czubem. Przez plecy miał przewieszony długi miecz z pochwą, z długą i wąską posrebrzaną rękojeścią, oraz jelcem o skośnych ramionach. Głowica była w kształcie wyszczerzonej czaszki, podobnie jak końcówki jelca. Przy pasie wisiała mu pochwa, z której wystawała miedzianozłota rękojeść półtoraka, o głowicy w kształcie głowy lwa. Po drugiej stronie pasa z ciężką klamrą, widać było zdobioną różnymi wzorami rękojeść pistoletu, którego wylot lufy znajdował się jakby w głowie wilka. Ręce przybrane w rękawice z ćwiekami, trzymał luźno, jednak gdyby zauważył choćby cień zagrożenia, w mgnieniu oka mógłby się w nich znaleźć miecz, wprawny wojownik dostrzegał takie ruchy.

Jego ubiór, oraz wyraz twarzy powodował, że nawet podchmielony ork zastanowiłby się dwa razy, zanim maiłby ochotę go zaczepić. Nie wyglądał na kogoś, komu broń jedynie obciąża pas i plecy dla strachu, o nie.

Już miał zagadnąć do karczmarza, gdy ten ozwał się w te tony.
- Pewna dama pragnie się z tobą spotkać w pokoju jadalnym. Mam przekazać, ze wola bogów musi stać się rozkazem, a siedmiu połączyć swe siły. Cokolwiek by to nie miało oznaczać..... – czyżby więc, zgodnie z treścią piosenki, on miał być tym gobelinem, co oręż dla piwa odstawi? I dlaczego on miał się przeciwstawić jakiemuś złu. I wreszcie, jacy bogowie potrzebują ich do tego zadania, którego nie wykonają inni?

Przyjrzał się dokładnie jeszcze raz kobiecie, która śpiewała. Nie było jej tam, gdzie przedtem. Jakaś dziewczyna za to wyrżnęła się ze schodów, wpadając na stolik, przy okazji ochlapując jakiegoś faceta gulaszem. Przerąbane. Chwilę potem ta dziewczyna, o kocich ruchach, udała się do sali, do której sam zmierzał. Tragedia, pomyślał, po czym śmiało przekroczył próg pokoju.
 

Ostatnio edytowane przez Revan : 21-02-2008 o 16:05.
Revan jest offline  
Stary 20-02-2008, 23:21   #6
Marchosias
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Ta istota...
Gdy wzdłuż strumienia biegł, wołany zewem dzikim i niebezpiecznym, spotkał tę zjawę.
Jej lico załamane, niewyraźne, niemal niewidoczne rysy.
Zdawała się śpiewać, pieśń kojącą, jednak budzącą niepokój zarazem.

Siedmiu wybranych by złu stawić czoła.
By dokonać tego, czego nikt nie zdoła.
Gdzie wicher strumieniem włada wedle woli,
A goblin kufel piwa od oręża woli.
Zbiorą się razem o pełni księżyca.
By swoje nawzajem rozpoznać oblicza
I siły swe połączyć, przyjaźń, zaufanie.
Niech bogów wola rozkazem się stanie.


Wydawało się to znakiem, na który czekał Trevor. Duchy Domeny Ziemi nie odzywały się latami, być może właśnie tak chciały pokierować jego dalsze losy?
Słowa mary były dziwne, przesiąknięte tajemniczością i czymś co było mu obce. Nigdy nie czuł tak silnie odosobnienia i samotności, a słowa wołały go właśnie do cywilizacji.
Każde słowo było odległe i zagadkowe, nawet tak bliska jego sercu pełnia księżyca była obca.

Nagle z zamyślenia wyciągnęła go muzyka, przeszywająco gładko powietrze melodia oraz ciepły i kojący śpiew. Bard grał natchniony, roznosząc nutę po całej karczmie. Kobieta stała niedaleko Trevora, mógł się jej dokładnie przyjrzeć.
Ta cera, te dłonie, te piersi, biodra, włosy, nogi. Zaskoczony odkrył, że piękna nieznajoma go pociągała. Nigdy wcześniej nie zwracał uwagi na seksualność napotykanych niewiast, dlatego teraz czuł się dziwnie, wlepiając swoje pożółkłe ślepia w jej kształty. Był to wzrok łapczywy, zarazem jednak łagodny, jakby spokorniał słuchając jej głosu.

Ta sama piosenka, którą słyszał od zjawy. Te same słowa, działające jak balsam dla zbłąkanej duszy. Zastanawiał się, czy kobieta mogła być postacią, którą widział w lesie.

Kiedy niewiasta skończyła, wodził za nią wzrokiem, aż do momentu, gdy zniknęła mu z oczu. Teraz już obserwował otoczenie, wchodzących i wychodzących, jedzących, zamawiających strawę. Widział każdy ich ruch, jakby cała akcja toczyła się w zwolnionym tempie, jednak z jakiegoś powodu nie potrafił tego do końca ogarnąć. Nie potrafił opanować własnych myśli. Być może dawno nie integrował się z cywilizacją...

Kiedy jego oczy błądziły po gościach, gubiąc rytm i tracąc powoli przejrzystość, postanowił już nie wpatrywać się w otoczenie. Momentalnie sięgnął do kieszeni po papierosy...
Zdziwił się, gdy nie natrafił na kieszeń w której zawsze trzymał napoczętą paczkę królewskich. W zasadzie, to nie miał żadnej kieszeni, w której mógłby cokolwiek schować. Na szczęście przypomniał sobie o bukłaku przy pasie, w którym było jeszcze trochę mocnego wina. Jednym haustem wychylił jego zawartość, po czym miał już wstać, by rozprostować kości, gdy nagle do sali wpadła, a raczej wturlała się dziewczyna, uderzając z impetem w krzesło jednego z klientów.
Sytuacja ta rozbawiła go, pomimo faktu, iż nie zwykł się śmiać. Czuł się trochę sprzecznie z samym sobą, gdy szeroki uśmiech zawitał na jego pysku.

-Pewna dama pragnie się z tobą spotkać w pokoju jadalnym. Mam przekazać, ze wola bogów musi stać się rozkazem, a siedmiu połączyć swe siły. Cokolwiek by to nie miało oznaczać...
Niespodziewanie gospodarz szeptem przemówił do Trevora. Ten prawie podskoczył, gdy znienacka wypowiedziane słowa trafiły do jego spiczastego ucha, wytrącając go z zamyślenia o małej kotce, która zbierała się z podłogi, masując energicznie czoło.
Przez chwilę zamyślił się ponownie i gdy zebrał już myśli, by odpowiedzieć gospodarzowi tak, by nie przysporzyć sobie problemów, jak w jednej wiosce, gdy ktoś ucieszony witał się z nim i w odpowiedzi usłyszał dźwięczne „spadaj”.
-Już idę, zaraz... - w tym momencie zauważył, że gospodarza już nie ma. Rozmawiał z kimś innym, tak samo szepcząc jak do niego.

Trevor wstał. Lekko się zachwiał, nie mogąc utrzymać równowagi na swoich, jak mu się zdawało, dziwnych kończynach. Fakt, nie był codziennym widokiem, jednak jemu nigdy nie przysparzało problemów utrzymywanie się na własnych nogach. Można nawet rzec, że jego zdolność równowagi przewyższała niejednego człowieka.
Gdy wychodził z zaciemnionego kąta, wreszcie było w pełni widać jego postawną sylwetkę. Miał niemal dwa metry wzrostu, zaś każdy mięsień wyraźnie widoczny, dodatkowo zarysowany przez ogień z kominka. Na pierwszy rzut oka można było powiedzieć, że nie jest człowiekiem, elfem czy innym człowiekowatym, zamieszkującym te krainy.
Głowę miał niemal całkiem wilczą, z tym wyjątkiem, że zawieszoną na ludzkiej szyi. Z oczu patrzyło mu wilkiem, każdy łowczy potrafił to stwierdzić. W paszczy ostre zębiska, poczerniałe podniebienie oraz długi jęzor. Kark silnie owłosiony, tak samo jak krótka sierść na całym ciele, koloru szarego, jak popiół.
Trevor nie nosił niczego, co osłaniałoby jego tors, który tak samo jak ręce, był identyczny jak ludzki. Wielkie, szorstkie dłonie zakończone były czarnymi pazurami. Nogi zdawały się być ludzkimi, jak wynikało z wyprostowanej postawy, jednak stopy zdradzały kolejną wilczą cechę.
Mężczyzna ubierał się dość niestandardowo, szerokie, ciemnobrązowe spodnie, spod których wystawała druga warstwa, przykryte były dwoma złocistymi płachtami materiału. Wyglądały na drogie, gdyż pokryte całe były ozdobnymi motywami.
Przez pas zaś wilczy człowiek był przepasany grubymi, czerwonymi wstęgami. Do nich przywiązany był prosty, drewniany bukłak.
Dwoma rzeczami, które dodawały Trevorowi niepokojącego i tak już wyglądu, były bronie. Bransoleta z ostrzem prawie sięgającym ramienia, gdy prostował rękę oraz miecz, który po wstaniu przymocował z tyłu, do jednej z czerwonych wstęg.
Miecz był dosyć prosty, jednak wprawne oko z miejsca wyłapywało doskonałą ostrość owego oręża, jak gdyby nigdy nie było używane.

Gdy szedł, potykał się co chwila, jednak po kilku krokach złapał rytm i utrzymywał w miarę równy krok. Szedł do pokoju jadalnego, jak mu powiedział gospodarz. Tego samego, do którego weszła dziewoja, śpiewająca pieśń-przepowiednię.
Nadal go nurtowało, dlaczego znała te słowa, kto jeszcze wszedł to sali, nawet to, kim był bard, układający nuty pod wdzięczny śpiew kobiety. Zastanawiał się też, dlaczego stara się znaleźć odpowiedź na tyle pytań na raz. Już dawno utracił tą zgubną, ludzką cechę, jednak wydawała się nasilać z biegiem czasu, od dnia w którym spotkał zjawę.

Gdy już znalazł się blisko drzwi, widział tą samą młódkę, która wcześniej poprawiła mu humor swoim niezdarnym zachowaniem. Gdy wszedł do sali, położył swoją ciężką łapę na jej głowie i czekał na to, co się wydarzy...
 
 
Stary 21-02-2008, 00:46   #7
 
John5's Avatar
 
Reputacja: 1 John5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłość


Adam siedział z zadowoleniem jedząc gulasz, który co chwila zagryzał jasnym, białym chlebem, który karczmarz przezornie przyniósł razem z daniem. Ku zadowoleniu elfa gospoda wyglądała na zadbaną, warto było tym razem wyłożyć trochę więcej pieniędzy i usiąść w miejscu tak bardzo różniących się od przybytków, w których zazwyczaj miał okazję gościć. Jednak uwagę Adama bardziej od sali chwilowo zajmowało smakowite danie. Dawno już nie miał nic solidnie przyrządzonego w ustach więc specjalnie jadł powoli, chcąc smakować każdy kęs. Jakby na zapas, by mieć co wspominać, podczas długich samotnych nocy spędzonych wśród kniei. Raz na jakiś czas podnosił dłoń ze skrawkiem mięsa, który podawał niewielkiej istotce siedzącej na ramieniu. Stworzonko wyglądało odrobinę, jak kobieta, lecz miało na plecach motyle skrzydła, oraz lekko skrzyło się w świetle. A przy tym barwa skóry była blado zielona.


Adam w zamyśleniu starał się odgadnąć znaczenie słów, które nie dawały mu spokoju, już od samego rana. Zaraz po przebudzeniu ze zdumieniem stwierdził, że po głowie kołacze mu się jakiś wiersz. Chwilę potem, co zdziwiło jego samego postanowił udać się do najbliższej miejscowości. Sam nie był w stanie określić co go do tego skłoniło. Po miał przeczucie, że musi udać się w to miejsce, by kogoś spotkać. Wrażenie było na tyle silne, że przezwyciężyło zdrowy rozsądek elfa. Jak dobrze pamiętał zirytował go fakt, że kiedy był już gotowy do drogi przez kilka chwil szukał jakiegoś „roweru”. Teraz siedząc przy gulaszu Adam przypomniał sobie te słowa.

Siedmiu wybranych by złu stawić czoła.
By dokonać tego, czego nikt nie zdoła.
Gdzie wicher strumieniem włada wedle woli,
A goblin kufel piwa od oręża woli.
Zbiorą się razem o pełni księżyca.
By swoje nawzajem rozpoznać oblicza
I siły swe połączyć, przyjaźń, zaufanie.
Niech bogów wola rozkazem się stanie.

Wiersz mówił o jakiejś siódemce, która ma wykonać wole bogów. Siódemce, która miała się spotkać o pełni, z kolei nazwa wioski idealnie pasowała do drugiego z wersów. Ale dopiero teraz elf zdał sobie sprawę, że miejscem, gdzie gobliny wolą piwo od broni jest karczma.

„Czy to oznacza, że jestem wśród tych wybrańców? Niemożliwe! Przecież są choćby w mym klanie o wiele bardziej godni tego, by dostąpić zaszczytu usługiwania bogom! A także w samych moich rówieśnikach było przecież kilku wyjątkowo uzdolnionych”

Przez umysł przemknęły mu imiona Josh Blacksmith i Robert McDuggan.

„Kim oni u licha są? W życiu nie słyszałem podobnych imion. Co się ze mną dzieje ostatnimi dniami? Chyba powinienem odpocząć, może to zwykłe zmęczenie? Umysł płata mi figle? Mam taką nadzieję. Ale cóż nie wypada, by coś tak dobrego stygło.”

Elf spojrzał na gulasz i sięgnął dłonią, ku kolejnej kromce chleba. Wtedy jakiś kobiecy głos za jego plecami zaczął krzyczeć i rozległ się stukot, zupełnie taki, jakby ktoś padał ze schodów. Chwilę potem, zanim Adam zdążył spojrzeć co się stało, coś, a raczej ktoś sądząc z odgłosów wpadł na jego krzesło. Elf z zaskoczeniem obserwował zbliżającą się do jego twarzy miskę z gulaszem. Rozległ się ciche plaśnięcie, kiedy miska zajęła miejsce twarzy mężczyzny. Z wściekłością podniósł się znad stołu i spiorunował wzrokiem niską, dziewczynę, która wpatrywał a się w niego z rozszerzonymi oczyma. Sos powoli spłynął mu po policzku i spadł ciężka kropla na stół. Elf otwierał już usta, by coś powiedzieć. Coś z pewnością niecenzuralnego i mającego zbesztać istotę, kiedy ta nagle poderwała się na nogi i lawirując pomiędzy stołami oraz pozostałymi gośćmi zniknęła za drzwiami, które jak się domyślał prowadziły do osobnej, mniejszej, prywatnej sali. Dopiero wtedy dało się zauważyć ogon dziewczyny. Adam z mieszaniną zdziwienia, wściekłości i rezygnacji machnął ręką i spojrzał na swoje ubranie. Przez chwilę milczał, a w tym czasie kawałek mięsa przyklejony dotychczas do powieki, teraz spadł prosto na spodnie. Co zresztą niezbyt pogorszyło ich stan.

- Jasna cholera! Niech tylko dopadnę, to jej ten ogon wyrwę i…-

Nie dane mu było dokończyć, co zrobi z ogonem. Podszedł do niego właściciel zajazdu i uprzejmym, choć nieco rozbawionym tonem powiedział.

-Panie, pewna dama chciałaby abyś się z nią spotkał. Jak zaznaczał jest to bardzo pilna sprawa, nie cierpiąca zwłoki wręcz. Czeka ona w pokoju jadalny. O za tymi drzwiami.-

Pulchnym placem wskazał na drzwi, za które przed momentem wbiegła sprawczyni zamieszania. Adam spojrzał na karczmarza ponuro.

„Mam nadzieję, że tą damą nie jest ta dziewczyna, bo jak tak to nie ręczę za siebie. Ale wygląda na to, że będę miał okazję spotkać ją tak czy siak. W końcu stamtąd nie ma innego wyjścia.”

Na głos jednak odpowiedział.

-Wpierw muszę się doprowadzić do normalnego stanu. Po twojej mienie wnioskuję, że mój obecny stan niewątpliwie wydaje się być zabawny. W każdym bądź razie masz tu gdzieś pokój, żebym mógł się pobieżnie obmyć i wyczyścić ubranie?-

Mężczyzna jedynie skinął głową i w odpowiedzi wskazał odpowiednie drzwi. Elfa szedł już we wskazane miejsce, gdy usłyszał czyjś śmiech a zaraz po tym podpity głos.

-Właśnie tak. Mówię ci dobrze mu tak elfowi parszywemu. Że też tacy mają czelność wchodzić do gospody i siadać między uczciwymi ludźmi.-

Adam stanął w połowie drogi i obejrzał się na wygłaszającego opinię. Wzrostem 180 cm przewyższał go o pół głowy. Szczupłą posturą rzecz jasna ustępował człowiekowi. Szybkim ruchem dłoni przeczesał ciemno brązowe włosy i oparł ją o rękojeść miecza. W poplamionej sosem białej koszuli oraz fioletowym kubraku zapewne byłby śmieszny. Jednak wygląd broni zniechęcał do dyskusji. Człowiek zamilkł pod gniewnym spojrzeniem i speszony odwrócił się do towarzyszy. Elf wzburzony ruszył do pomieszczenia, które okazało się być schowkiem na wiadra, sagany, misy, linki oraz masę innego śmiecia, wśród których na niskim stoliku stała niewielka balia. Wyraźnie gospodarz pomyślał zawczasu i kazał ją napełnić wodą. Zimną co prawda, ale to nie przeszkadzało Adamowi, przyzwyczajony był do brania kąpieli w strumieniach i taki znajomy chłód przywitał nawet z pewnego rodzaju ulgą. Szybko zdjął ubranie i niewprawnymi do tego rękoma starał się doczyścić co bardziej przybrudzony miejsca. Na koniec dopiero obmył twarz i ręce wycierając je w kawałek czystego materiału znaleziony obok balii. Co prawda krytycznie podchodził do swojego obecnego wyglądu, ale nie miał wyjścia zmitrężył już dość czasu i zapewne kobieta, która go wzywała zdążyła się odrobinę zniecierpliwić. Czym prędzej ruszył ku sali jadalnej tym razem nie zwracając uwagi na głupawe uśmieszki co niektórych gości karczmy.

Kiedy wszedł do pomieszczenia zauważył, że zgromadziła się tam już…

„Szósta. Czyli razem ze mną będzie siódemka. Czyli słowa wiersza jak na razie wydają się być nieomylne. Tak, wygląda na to, że jednak umysł nie płatał mi głupich figli”

-Wybaczcie mi spóźnienie, jednak musiałem doprowadzić się do jako takiego wyglądu po pewnym incydencie… - zawiesił głos i spojrzał na ogoniastą dziewczynę wzrokiem co najmniej złym. Jego włosy i częściowo także ubranie były wilgotne od wody.
 
__________________
Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie.
Armia Republiki Rzymskiej
John5 jest offline  
Stary 21-02-2008, 05:52   #8
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację



Pierwszy zjawil sie mlodzieniec z roza.

- Róża dla ciebie, pani, która jesteś różą wśród pięknych niewiast.

Zdziwiona odruchowo wyciagnela po nia dlon. Z chwila gdy jej palce zetknely sie z lodyzka jeden z kolcow zaglebil sie w jej cialo. Ostroznie przelozyla kwiat do drugiej dloni zas zraniony palec, z ktorego pociekla strozka krwi, do ust. Metaliczny, a zarazem slodki smak krwi wypelnil jej usta sprawiajac, ze glod uderzyl z podwojna sila. Nie byla w stanie powstrzymac wysowajacych sie klow ani czerwonego blasku oczu. Nieznosny, palacy bol sprawil iz omal nie krzyknela tracac panowanie nad soba. Odwrocila sie pospiesznie chcac ukryc swoj stan. Nie wiedziala czy cos zauwazyli. Miala nadzieje, ze nie. Nie mysl o tym, nie mysl bo inaczej zaatakujesz ich zaprzepaszczajac jedyna szanse dla tego i wielu innych swiatow. Swiadomosc takiej mozliwosci pomogla. Uslyszala za soba kroki szostej osoby. Dobrze, czas zatem rozpoczac.
Odwrocila sie usmiechajac lekko i przylozywszy roze do ust zlozyla delikatny pocalunek na jej platkach.

- Dziekuje mlodziencze.

Zwrocila sie wpierw do tego, ktory ja jej ofiarowal. Nastepnie wypatrzyla istote nieco podobna do kota, ktora stala nieco niepewnie obok wilkoczleka trzymajacego na jej glowce swa lape. Ciekawa para.

- Owszem, dzisiaj jest czas pelni.

Przy drzwiach stal nieco zmokly elf. Wydawalo sie jej, iz przepraszal za spoznienie dlatego zwrociwszy na niego swoje spojzenie rzekla.

- Pora ta jest odpowiednia na twe przybycie szlachetny elfie. Jezeli nie sprawi ci to problemu bede niezwykle wdzieczna za zamkniecie drzwi. Wszystkich zas zapraszam do spoczecia.


Jej slowa brzmialy bardziej uroczyscie nizby sobie tego zyczyla. Pomysla zapewne, ze maja do czynienia z egzaltowana panienka z dobrego domu. Brzmienie okreslenia jakiego sama uzyla niezbyt jej sie spodobalo.
Dziwnym trafem w pomieszczeniu znajdowalo sie dokladnie siedem wygodnych krzesel obitych szkarlatnym materialem. Wszystkie skupialy sie wokol prostokatnego stolu nakrytego bialym obrusem. Na srodku mebla stal wazon wypelniony kwieciem z ukochanej rabatki karczmarki. Dziewczyna usmiechnela sie podchodzac do niego i dokladajac swa roze.

- Szkoda by bylo gdyby nazbyt szybko obumarla.

Wyjasnienie skierowala ku owemu mlodziencowi odbarzajac go slodkim usmiechem, a nastepnie zajela miejsce u szczytu stolu. Spogladajac na owa mieszanke charakterow i ras zastanawiala sie jakim cudem bogowie doszli do wniosku, ze ta gromada bedzie ze soba wspolpracowac. Przeciez juz na wstepie pojawilo sie napiecie pomiedzy elfem, a kotoludka. Co bedzie gdy dojdzie do wyboru tego, ktory bedzie przewodzil? Czy ktorykolwiek z tych twardych mezczyzn zgodzi sie na dyrygowanie nimi przez owa istote z kocimi zabkami gdy padnie na nia? Bala sie odpowiedzi.
Odczekawszy, az wszyscy zajma swoje miejsca zaczela wyprzedzajac ewentualne pytania, ktore niczym chmura dymu wisialy w powietrzu.

- Zapewne zastanawiacie sie kim jestem i co na bogow podziemi moge od was chciec. Zwa mnie Altari. Podobnie jak wy zostalam wezwana by stawic sie w tym oto miejscu i spotkac z tymi, ktorzy oprocz mnie zostali jeszcze wybrani do walki ze zlem. Moja jedyna nad wami przewaga jest wiedza. W przeciwienstwie do was wiem co nas wkrotce czeka, i jak trudne bedzie by spelnic wole tych, ktorzy nas powolali.

Zamlikla zastanawiajac sie nad kolejnymi slowami. Wy natomiast zdaliscie sobie nagle sprawe, ze to co tkwi w was od jakiegos czasu ucichlo. Bylo tam nadal co nie ulegalo watpliwosci, lecz teraz jakby przeszlo w tryb pasywny bedac lecz nie ingerujac. Ona natomiast mowila dalej.

- Naszym wrogiem jest Lilith, istota liczaca sobie ponad 1950 lat. Zywi sie krwia smiertelnych, zarowno doroslych jak i dzieci. Przez wszystkie te lata zdolala stworzyc sobie armie wampirza liczaca setki dobrze wyszkolonych wojownikow. Ze swoim uwielbieniam zadawania smierci i szybkoscia stwarzania potomkow jest dla zla bronia niemal idealna. Niemal, gdyz dzialac moze jedynie w nocy. Promienie slonca dajace zycie wszystkiemu wokolo sa dla wampirow rownie zabojcze co dla was miecz przeszywajacy serce. Ogien je spala, woda poswiecona przez kaplana rani, drewniany kolek wbity w serce, miecz odcinajacy glowe, zabijaja. Mamy dokladnie trzy miesiace aby przygotowac sie na jej przybycie. Mozecie byc pewni, ze bedziemy mieli na czym cwiczyc. Ten swiat nie jest od nich wolny.


Mowila coraz ciszej, a jej ostatnie slowa zabarwil smutek polaczony z gorycza. Wstala kierujac swoje kroki w strone okna.

- Ten swiat. Jedyny jaki znamy, a przeciez gdzies tam sa ich miliony. Wszystkie one, ich mieszkancy, ich przyszlosc leza obecnie w naszych dloniach, a my mamy jedynie siebie i trzy miesiace. Tylko trzy...... Ja... Zbyt silny... Musze...


Jej dlonie z potworna sila zacisnely sie na grubym, drewnianym parapecie, ktory pod ich naporem rozlecial sie w drobne drzazgi. Bol pozwolil jej zapanowac nad szalem. Wiedzac, ze i tak nie ma sensu tracic energi na tlumienie oznak zewnetrznych odwrocila sie do nich w pelni ukazujac szkarlat oczu oraz wysuniete kly. Nie wygladala jednak na osobe, ktora chciala by was zaatakowac.

- Zapomnialam dodac, ze sa rowniez silne, szczegolnie te starsze.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 21-02-2008, 11:49   #9
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację


Piękna kobieta jest piękną kobietą, nawet, jak posiada pewne drobne przypadłości. Stephen obserwował jej oczy. Jak na jego gust w purpurze było jej do twarzy. Ich świecący szkarłat wspaniale harmonizował z czerwienią ust. Gorzej z kłami. Kompletnie nie wiedział dlaczego pomyślał nagle, że powinna się udać do ortodonty. Cokolwiek, oczywiście, to jest ten ortodonta. Pomyślał, ze kiełki mogą trochę uwierać ją raniąc wargi, no i co istotne: trochę przeszkadzać podczas pocałunków, ale jak powiedział sobie kolejny raz: drobiazgi nie powinny przeszkadzać w nawiązaniu bliższej znajomości z tak uroczą niewiastą. Wprawdzie słowo „urocza” miało tu dość szczególne znaczenie, ale co z tego? Stephen bynajmniej nie był konserwatystą i nawet, jeżeli miał trochę stracha, to ciekawość oraz coś, co czasem rodzi się w mężczyźnie, kiedy pierwszy raz dostrzega nieznajomą kobietę, były silniejsze.

Dziewczyna wampirzej rasy jednakże opowiadała o rzeczach poważnych, bardzo poważnych, ale to jakby z trudem do niego docierało. Jakby miał jakiś dziwny mętlik. Nie wiedział dlaczego, nagle przyszły mu do głowy słowa:
- "No wiesz? Nasza cywilizacja zawaliła się w gruzy, a tobie tylko dupy w głowie!"
Skąd je znał? Jakby z jakiejś dziwnej zaczarowanej książki, której magia polegała na poruszaniu zawartych w niej obrazków. Nie miał jednak pojęcia, co to była za książka, chociaż wydawało mu się, ze w jej tytule jest jakaś "misja" , ale trochę ten cytat oddawał jego myśli. Mimo bowiem napięcia w słowach pięknej nieznajomej, które zdawało się sprawiać, że powietrze wręcz jakby zostało zmrożone, on jakoś nie potrafił utrzymać pełnej patosu powagi. Przygoda. To go pociągało I egzotyczna laska. Laska? Także nie rozumiał, dlaczego akurat w jego umyśle to słowo pojawiło się na określenie dziewczyny. Laska do podpierania się? Znowu poczuł zamęt.

- Dobrze, że to parapet, a nie stół. Bowiem róża w wazonie jest zbyt dla mnie cenna, a po takim potraktowaniu blatu miałbym marne szanse, żeby uratować ją od upadku. A co do owej se... – ugryzł się w język nie kończąc słowa „seksownej”, bo nie wiedząc czego, wampiry kojarzyły mu się zarówno z czymś groźnym, jak i romantycznym. Uznał jednak, że tak piękna pani po prostu nie może być zła – znaczy, mi nie przeszkadzającej – dokończył średnio zręcznie - czerwieni na pani twarzy, cóż, nie wiem dlaczego, ale dla mnie jest ona równie dziwna, jak kobieta merdająca ogonem. I tak samo, jak ów ogon, nie przeszkadza mi w nawiązaniu relacji osobistych. Nie wiem nic o jakichś siedmiu wybranych poza tym, że jadąc ze swoim oddziałem niedaleko stąd usłyszałem pieśń. Znaczy, nie usłyszałem jej naprawę, ale ... – Stephen zawahał się – nie wiem, jak to określić. Jakbym ją słyszał, ale nie uszami. Wprawdzie nie wiem, co ona znaczy, ale skoro jest to wezwanie do boju, to jakimż byłbym wojownikiem, gdybym odmawiał, zwłaszcza odmawiał pięknej kobiecie. A, jeżeli pani i państwo pozwolą, jestem Stephen Twinkle, porucznik lekkiej dragonii wojsk królewskich.

Stephen ukłonił się najpierw dziewczynie, a potem reszcie towarzystwa. Prawdę mówiąc, to miał ochotę ucałować jej dłoń przy przywitaniu, ale blask w jej oczach ostrzegł go, że byłoby to średnio roztropne, Stephen zaś raczej stanowczo wolał żyć dla przygody i miłości, niżeli za nie umierać. Dlatego urok wampirzycy, któremu powoli zaczynał ulegać, urokiem, jednakże zdrowy rozsądek to także kwestia istotna.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 21-02-2008 o 13:19.
Kelly jest offline  
Stary 21-02-2008, 14:37   #10
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację


Nala stojąc plecami do ściany wydawała się być mniejsza niż w rzeczywistości. Zapewne było to spowodowane tym, że dziewczyna z przejęcia lekko zgięła kolana by silnie przylec do ściany. Na początku nie czuła jak kij kosy wbija jej się między łopatki, a gdy już to poczuła bała się go poprawić. Z przerażeniem patrzyła się na aktualnie zamknięte drzwi machając przy tym nerwowo swym szaro-brązowym ogonkiem. Jak tak dalej pójdzie to trafie do kostnicy tuż obok moich pacjentów - przeszło przez jej skołatane myśli i nawet gdy już owa myśl zaczęła się ulatniać dziewczyna nie zdała sobie spraw ze słów, których właśnie użyła. Zdawały się być czymś zupełnie naturalnym, mimo iż wcale tak nie było, ale nie to teraz sprawiało, że trzęsły jej się łapki a uszki nerwowo poruszały się jakby wsłuchując się w kroki zza drzwi. Po niedługim czasie drzwi uchyliły się do wewnątrz. Dziewczyna przylgnęła bardziej do ściany aż kij jej broni wbił jej się lekko w plecy.
- Aić - syknęła pod nosem starając nie zwracać już na siebie uwagi i sięgając rączką z tyłu poprawiła swoją broń, która ni jak pasowała do jej drobniutkiej postury. Do pomieszczenia wszedł mężczyzna o długich, kruczych włosach. Dzwoneczek odetchnęła z ulgą i już chciała darować sobie tą nadzwyczajną ostrożność gdy zaraz po kruczowłosym mężczyźnie do pomieszczenia wszedł człowiek o wilczej twarzy. Nala patrzyła na niego swoimi zdziwionymi, gigantycznymi czekoladowymi oczami, a jej pyszczek mimowolnie się uchylił. Owa istota była wyższa od niej o dobre pół metra, dlatego też dziewczyna miała głowę uniesioną w górę. Z jej pyszczka dało się widzieć delikatne kiełki. Nie takie twarde jak u nieznajomej, uroczej kobiety. Człowiek-Wilk położył swoją ciężką łapę na głowie dziewczyny, a ta odruchowo opuściła nastroszone uszka na boki. Gdy zdziwienie zniknęło z jej twarzy pojawił się na niej uroczy uśmiech, który przyjaźnie skierowała w kierunku wilka. Zdążyła nawet już zapomnieć o niemiłym incydencie w karczmie gdy ku jej wielkiemu zaskoczeniu do pomieszczenia wszedł owy elf. Oczy Dzwoneczka na nowo zalśniły swoją nieposkromioną wielkością zaś szczęka niemal uderzyła o podłoże.

-Wybaczcie mi spóźnienie, jednak musiałem doprowadzić się do jako takiego wyglądu po pewnym incydencie… - mężczyzna zawiesił głos i spojrzał ze złością na kotkę, która to złapała materiał spodni wilka i schowała się za jego dużą nogą wystawiając zza niej jedynie uroczy, mały nosek i duże, przesłodkie oczka, które patrzyły na rozzłoszczonego elfa zza szklistej, płynnej powłoki. Z drugiej zaś strony nogi wystawał zaś zgrabny tyłek i długi ogonek, którym machała z przejęcia.

- Naszym wrogiem jest Lilith, istota liczaca sobie ponad 1950 lat. Zywi sie krwia smiertelnych, zarowno doroslych jak i dzieci. - zaczęła mówić urokliwa kobieta. Ale stara pinda! - pomyślała Nala bez zastanowienia i bez zrozumienia własnych słów po czym powiedziała nieśmiale słodkim głosem.

- I kotów? - spytała z przejęciem jednak nie chcąc denerwując innych ukryła się bardziej za nogawką wilka ściskając jej materiał.
Kobieta mówiła strasznie poważnie i z wielkim uczuciem. Wszystkie słowa jakie wypowiadała trafiały prosto do serce Nala, zupełnie w ten sam sposób jak historię każdej osobnej duszy, która pragnęła dostać się do Zielonej Przystani. Dzwoneczek wiedziała, że jest to poważna sprawa i nawet nie śmiała się odmawiać. Pamiętała jak jeszcze nie tak dawno była na puszystej chmurce a wokół niej rozbrzmiał głos przepowiedni, no a przepowiednie nie zwykły się mylić. Muszę zajrzeć do kalendarza czy mam jutro czas - pomyślała i dopiero teraz zdała sobie sprawę, o czym. A tak naprawdę nie miała pojęcia. Kale-co? Nagle z zamyśleń wyrwał ją trzask parapetu, który pokruszył się w dłoniach dziewczyny. Dzwoneczek wydała z siebie pisk przerażenia widząc jak kawałki drewna poraniły ręce kobiety. Już miała do niej podbiec i obejrzeć rany, gdy nagle dostrzegła jej oczy. Były takie przenikliwe, jak Floriana, jednak drapieżne i niebezpieczne, jak niegdyś oczy Ryuu.

- Zapomnialam dodac, ze sa rowniez silne, szczegolnie te starsze. - odezwała się wampirzyca.

- To znaczy . . . tak jak Pani? - spytała niepewnym głosem mrugając pospiesznie oczkami i pytającym wzrokiem spojrzała ku górze na twarz wilka.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172