Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-05-2008, 00:23   #1
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
[Straznicy] Koniec czasow

***********************


Niepozornie slowo, ktorego brzmienie potrafi poruszyc swiaty. Slowo, ktore juz dawno wymazali ze swoich slownikow zastepujac je zniecheceniem i pogodzeniem.

***********************


Udalo sie! Dostarczyl wiadomosc na czas. Pokrzepiony na duchu wbil sie w tlum istot, ktore wczesnym rankiem zmierzaly do miejsc swej pracy, lub wlasnie z niej wracaly. Byl pewien, ze w tym tlumie jest bezpieczny. Jakze mylaca pewnosc siebie......

***********************


Zielona dyskietka odbijala swiatlo neonowego szyldu hotelu w ktorym mieszkala. Chwile wczesniej sprawdzila dokladnie informacje na niej zawarte. Czy to mozliwe? Nadzieja powoli saczyla sie do jej serca jednak umysl skutecznie ja uciszal. Przeciez gdyby tak bylo On bez watpienia juz dawno by o tym wiedzial. Szpiegow nie brakowalo. Wiec jakim cudem.. Wlasnie cudem.. Ryzyko.... Przeciez wlasnie tym zyla... Kazdego dnia ryzykujac swoje zycie w glupich zabawach. Dlaczego by nie... Problem jednak polegal na prostej zdawac by sie moglo sprawie. Tym razem nie mogla dzialac sama. Zadanie wymagalo wiekszej sily, wiekszych mozliwosci, umiejetnosci. Co innego bawic sie z Konsorcjum w kotka i myszke na codzien. Co innego ukrywac sie pozostajac na widoku. Zas zupelnie czyms innym jest wstapienie na droge majaca zniszczyc ta potezna organizacje i tego, ktory za nia stoi.
Westchnienie wyrazajace zmeczenie wydarlo sie z jej ust. Nadzieja....


***********************


Wolfgang Jose von Meirelles

Plotki. Ostatnio wiele ich krazylo po swiecie podziemia. Przekazywane polszeptem z ust do ust okraszone delikatnym posmakiem tej, ktora od wiekow zwa matka glupich. Odkryto lustro, zbieraja druzyne, nowa wyprawa. Z ust do ust wciaz to samo.
Sluchales ich, sam do konca nie wiedzac co sadzic. Czyzby kolejna zasadzka? Plan zrodzony w chorej glowie Tego na gorze? A moze tym razem jest wsrod nich to ziarenko prawdy, ktore kazdy tak bardzo chce widziec. Co ty sam tak bardzo chciales w nich widziec. Powrot dawnej swietnosci. Koniec ukrywania sie, spania w kanalach, syfnego zarcia.
Z glowa nabita nowymi wiadomosciami ruszyles w strone swojej kryjowki upewniajac sie caly czas czy ktos aby za toba nie podaza.
Piwnica jak zwykle powitala cie smrodem wilgoci i sciekow. Jakis gryzon sploszony twoim pojawieniem sie przebiegl ci kolo nog znikajac w ciemnosci.
Zobaczyles ja natychmiast. Biala koperta ostro odbijala sie od czerni skrzyni na ktorej ja polozono przyciskajac srebnym przedmiotem z wygladu przypominajacym branzolete.


Zhaaaw.


Kolejna noc za toba. Tym razem minela dosc spokojnie. Nikt cie nie zaczepial, nikt nie potrzebowal pomocy. Dosc dziwne biorac pod uwage fakt, ze podziemie wciaz wrzalo po ostatnim ataku na magazyn Konsorcjum. Ataku po ktorym prace stracilo ponad tysiac ludzi. Nienawisc do Straznikow rosla. Lecz w tym momencie wazniejszy zdal ci sie pusty zoladek, ktory dosc glosnym burczeniem dopominal sie o swoje prawa. Przetarles oczy i wlasnie zbierales sie z twardego betonu chodnika gdy niespodziewanie swiatlo przyslonila ci drobna postac.


Nieco zdziwiony i zdecydowanie gotowy do ewentualnej obrony uniosles twarz napotykajac usmiechniete oczy mlodej dziewczyny, ktora przyjaznym glosem stwierdzila jakby nigdy nic.

- Czesc. Mam cos dla ciebie...

I machnawszy ci przed nosem firmowa torebka sieci McPiggs postawila ja na ziemi rzucajac na odchodnym.

- Podobno lubisz neoburgera z paluszkami onteryjskimi.... Nie boj sie, nie gryzie.... Smacznego......

Ostatnie slowo zlalo sie z dzwiekiem odpalanego silnika w malym Skrabie. W torebce faktycznie znajdowalo sie opakowanie neoburgera i paluszki, ktore wygladaly na swierzo zrobione. Byla tez i niespodzianka w postaci doskonale ci znanej srebnej branzolety.


Nicholas Flame (Tek)



Dzwonek do drzwi rozlegl sie rownie nagle co niespodziewanie. Zajety planowaniem kolejnego dnia zycia malarza Nicholasa Flame ze zdziwieniem uniosles glowe. Zazwyczaj o tak wczesnej porze nikt nie dzwonil do twoich drzwi.. Wlasciwie nikt nigdy do nich nie dzwonil. Dzwiek rozlegl sie po raz drugi, a ty zdales sobie sprawe, ze kimkolwiek jest ta osoba to raczej sama nie zrezygnuje.
Drzwi otworzyly sie tworzac waska szczeline wytyczona napietym lancuchem. Dziewczyna stojaca po drugiej stronie usmiechnela sie milo i wskazujac na plakietke przypieta do skromnego kombinezonu, a nastepnie niewielka paczuszke trzymana w dloni, przemowila.

- Firma przewozowa Deronik. Mam dla pana przesykle.

Plakietka na jej piersi wygladala calkiem orginalnie totez juz po chwili trzymales w dloniach niewielki szescian opakowany w zwyczajny szary material.

- Nadawca nie pozostawil adresu zwrotnego. Zapraszamy do kozystania z uslug naszej firmy. Zycze mielgo dnia.

Co powiedziawszy wycofala sie w strone windy by w chwile pozniej zniknac za jej drzwiami. Nie byles pewny ale zdawalo ci sie przez chwile, ze widziales jak jej oczy zmieniaja kolor na zielony, a wlosy staja sie nieco dluzsze... Trwalo to jednak chwile tak krotka, ze nie byles jej pewny. Przypomnialy ci sie jednak plotki krazace od jakiegos czasu wsrod podziemia. Dosc niepokojace plotki o lustrze, wyprawie... Paczuszka ciazyla w twoich dloniach....

Izzak Morbius


Kolejny dzien, kolejny hotel, a wszystko po to by przezyc. Smrod ulicy przeciskal sie pomiedzy szczelinami drazniac nozdrza. Halas, ktory rosl z kazda chwila draznil uczy. Cholerne pchly draznily reszte.
Drapiac sie zawziecie ruszyles wlasnie w strone umywalki by w szarej wodze obmyc chociaz troche brudna twarz gdy niespodziewanie rozbrzmial dzwiek dzwonka do drzwi a mily glos kobiecy (doskonale slyszalny dzieki szczelinie nad framuga wielkosci piesci) oznajmil.

- Firma przewozowa Deronik. Mam dla pana przesykle.

Jezeli byla jakakolwiek rzecz zdolna poprawic ci humor w ten parszywy poranek to zdecydowanie byl nia widok mlodej dziewczyny stojacej pod twoimi drzwiami. Bez wachania wiec otworzyles drzwi starajac sie wygladac najlepiej jak sie dalo w zniszczonym ubraniu i potarganych wlosach.
Nieznajoma usmiechnela sie slodko i dzwiecznym glosem wyrecytowala:

- Nadawca nie pozostawil adresu zwrotnego. Zapraszamy do kozystania z uslug naszej firmy. Zycze mielgo dnia.

Nastepnie zas wreczywszy ci niewielka paczuszke ruszyla ku windzie, ktorej drzwi poslusznie sie przed nia otwarly. Nim jednak przekroczyla jej prog odwrocila twarz i rzucila wesolo.

- Sprobuj Sentirexu... Jest rewelacyjny na male szkodniki.

W chwilke pozniej juz jej nie bylo, a ty stales w drzwiach z glupia mina i szara paczuszka w dloniach.


Koen


To bylo pierwsze wyjscie od czasu ostatnij eksplozji. Lawirujac wsrod ciemnych uliczek sluchales plotek, a twoj usmiech skryty w cieniu kaptura stawal sie coraz szerszy. Chociaz czy owo skrzywienie ust mozna bylo nazwac usmiechem....? Jedno bylo pewne. Konsorcjum mocno ucierpialo i palalo zadza zemsty na sprawcy owych strat. Cena za twoja glowe ponownie wzrosla.. 100000 kredytow zamienilo sie w 150000. Cokolwiek w nich przetrzymywano musialo byc cenne wrecz bezcenne.
Zadowolony z wynikow ruszyles w droge powrotna na chwile tylko zatrzymujac sie przy obskurnej budce z jedzeniem na wynos. Neon burdelu naprzeciwko mrugal wsciekle czerwonym swiatlem zapraszajac chetnych na kilka chwil przyjemnosci z ponetnymi dziewczynami roznych ras. Nieco dalej grupa podrostkow znecala sie nad neutralizatorem odpadkow. Obok ciebie przystanela grupa nieco lepiej ubranych mezczyzn zaciekle komentujaca ostatnie wyscig Strikerow, w ktorym kolejny raz zwyciezyla slynna juz Pepper. Zwyczajne sceny z zycia najnizszych poziomow Center. Gruby sprzedawca wydal wreszcie zamowione przez ciebie jedzenie biorac do swej ogromnej lapy kilka kredytow zaplaty. Nigdzie nie bylo widac tych z Konsorcjum. Widac jeszcze nie zaczeli sprawdzac tego sektora co calkowicie ci odpowiadalo. Wiedziales jednak, ze wkrotce tu tez sie pojawia wypytujac, weszac, sledzac kazdego kto wyda im sie chociaz odrobine bardziej podejzany niz cala ta zgraja. Ale to dopiero za jakis czas...
Stara piwnica byla doskonalym miejscem na kryjowke. Wejscie zrobiles sam przebijajac otwor od strony kanalow dajac sobie w ten sposob dodatkowa droge ucieczki w razie ewentualnych klopotow. Sprawdziwszy wszystki pulapki i znaki z zadowoleniem stwierdziles, ze wciaz pozostaja nienaruszone. Wszystkie poza ta ostatnia i najbardziej prozaiczna w postaci pojedynczego wlosa na klamce.
Nakladajac noktowizor zastanawiales sie kim jest owa istota. Odciecie pradu, bron w dloni. Kimkolwiek byl juz nie zyl. Przykleknawszy plynnym ruchem otworzyles drzwi mierzac pomieszczenie czujnym wzrokiem.


- Ooo wreszcie... Ile moze trwac wypad po jedzenie?

Rozbawiony glos byl dla ciebie rownie wielkim zaskoczeniem co jego wlasciwielka podnoszaca sie ze starego fotela.

- Wiesz... Dorwanie mlodej dziewczyny, zabicie, pocwiartowanie i zjedzenie troche trwa....

Rzuciles usmiechajac sie paskudnie i mierzac jej postac lakomym spojzeniem.

- Mam nadzieje, ze troche zabrales ze soba bo padam z glodu, a w poblizu jak na zlosc zadnego przystojnego i mlodego chlopaka.

Rzucila usmiechajac sie zadziornie lecz rowniez szybko powazniejac.

- Mam cos dla ciebie Koen....

Po czym ostroznie, tak abys mogl widziec kazdy jej ruch siegnela do prawego nadgarsta zdejmujac srebna branzolete i rzucajac ja w twoja strone.

- Jest tam pare ciekawostek... Mam nadzieje, ze masz tu zapasowy dostep do pradu i cos do picia..

Calkiem sprawnie manewrujac pomiedzy meblami ruszyla w strone malej lodowki.

- To byl cholernie pracowity dzien...




*****************


Wiadomosc z branzolety:


Nadzieja.

Slowo, ktorego brzmienie i my zapomnialysmy, a ktore na nowo rozblyslo. Wraz z wami cierpimy wygnanie choc dla nas jest ono zapewne latwiejsze. Lecz jest szansa. Lustro bedace lacznikiem pomiedzy swiatami ponownie sie przebudzilo. Jego sila nie jest juz taka jak dawniej, lecz wystarczy aby odwrocic bieg histori. Aby przywrocic swietnosc tym, ktorzy ja utracili. Zwracamy sie wiec do ciebie Wilczko. Zbierz druzyne tych, ktorzy wciaz zachowali swe moce. Odnajdzcie je i wyruszcie w nieznane by ponownie odzyskac pelnie swych mocy potrzebna do walki z NIM. I spieszcie sie... Nie wiemy jak dlugo uda nam sie trzymac ta wiesc w tajemnicy. I uwazaj ....




Ponizej podana zostala dokladna lokacja lustra:
Glowny budynek Konsorcjum. Poziom 23. Pokoj 13.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 05-05-2008, 01:48   #2
 
Julian's Avatar
 
Reputacja: 1 Julian ma w sobie cośJulian ma w sobie cośJulian ma w sobie cośJulian ma w sobie cośJulian ma w sobie cośJulian ma w sobie cośJulian ma w sobie cośJulian ma w sobie cośJulian ma w sobie cośJulian ma w sobie cośJulian ma w sobie coś
Dopiero po chwil Nick, a właściwie Tek, uświadomił sobie, że stoi jak osłupiały w otwartych drzwiach. Zamknął je szybko i poszedł do pokoju, rzucił pakunek na stół, usiadł na sofie przed nim i wpatrywał się w niego. Skąd mógł przyjśc pakunek? I - co ważniejsze - jak, do ciężkiej cholery, nadawcy udało się go znaleźć? Niezależnie od odpowiedzi na te pytania, z pewnością był czymś ważnym. Czymś, co mogło dużo zmienić w jego życiu. Dlatego właśnie musiał poczekać.

Młody strażnik przeczesał nerwowo białe włosy trupio bladą ręką po czym wstał i poszedł do kuchni. Mieszkanie było niewielkie i dość zaśmiecone, ale jemu wystarczyło, mieszkał sam, nikomu nie zawadzał, niewiele było mu potrzeba. Przez czternaście lat żył na pustyni, więc właściwie według tamtejszych standardów żył w luksusie. Wyjął z lodówki puszkę piwa i oparł się o ścianę obok. Stał tak przez długą chwilę sącząc piwo, rozważał wyrzucenie lub spalenie przesyłki. Nie potrzebował zmian, dobrze mu było w obecnej sytuacji. Właściwie to dopiero po rozpadzie zasmakował prawdziwego życia. Wreszcie traktowano go jak człowieka, nie jak ciekawy okaz do badań albo jedno z wielu narzędzi do ratowania lub niszczenia świata. Mimo że musiał się ukrywać było mu o wiele lepiej niż w konsorcjum. "Dość." Pomyślał. "Nieważne kto i czego chce, Tek zginął na trzeciej wyprawie." Postanowił wrócić do tego co miał zrobić przed pojawieniem się kurierki. Odstawił piwo i poszedł wziąć prysznic, jednak nie był w stanie uwolnić się od natrętnych myśli.

Po blisko piętnastu minutach wyszedł z łazienki i poszedł coś namalować. Wprawdzie malowanie miało być tylko przykrywką, ale odnalazł w nim wiele przyjemności, którą do niedawna widział głównie w walce. Dzięki niemu się wyciszał, pomagało mu się uspokoić. I sprawiało mu radość. Jednak w drodze do sztalugi musiał minąć paczkę.

Ciekawość zwyciężyła. Jednym machnięciem pazurów lewej ręki rozdarł paczkę, a prawą, normalną, sięgnął do środka. Wyciągnął bransoletę, taką samą jaką dostawali na wyprawach, z takim samym ekranem i komunikatorem, przyglądał jej się przez chwilę. "Bardzo subtelny sposób na powiedzenie 'znowu musisz ratować nasze dupy'." Pomyślał. Spojrzał na ekran, czekała na niego wiadomość. Usiadł, założył bransoletę na prawą rękę i wcisnął jeden z przycisków. Słowa roczarowały strażnika, było gorzej niż sądził, znowu chcieli załadować go do lustra. "Znowu robisz się miękki, Tek." Powiedział sobie w duchu. A może to jego zwierze się odezwało? Przez ten rok bardzo wzmocnił osłabioną więź z nim, zmienił się. Zdjął bransoletę z ręki i rzucił ją na stół.
- To nie moja wojna. - Powiedział spokojnie, bardziej do siebie niż do nadawców przesyłki.

Wstał powoli, wziął do ręki swój pędzel i spokojnie podszedł do sztalugi na której rozpięty był niedokończony obraz. Przygotował farby i już unosił pędzel, lecz zawahał się, gdy spojrzał na swoje dzieło. Malunek przedstawiał małą dziewczynkę, stąpającą po tafli jeziora i zbierającą białe lilie wodne.
- KURRRWA MAĆ! ROBIE SIĘ MIĘKKI! - Wrzasnął, po czym cisnął pędzel na ziemię.
Jak bardzo by się nie starał, od przeszłości nie mógł uciec. Paletę z farbami odstawił na stół i poraz kolejny ubrał bransoletę. Nie podali żadnych dokładnych danych, więc postanowił jakoś się porozumieć z resztą grupy. Odszukał przycisk, który jak pamiętał odpowiadał za komunikację i wcisnął go.
- Słyszy mnie ktoś?! - Prawie że wykrzyczał.
 
Julian jest offline  
Stary 05-05-2008, 10:51   #3
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
- Kto..? - wyrwało mu się z ust stojąc na korytarzu.

Najwyraźniej to nie była przypadkowa wizyta, tego był już pewny, ale było coś w tej dziewczynie coś go zaintrygowało czego nie mógł dokładnie stwierdzić. Ale jej już nie było i wątpił że kiedykolwiek ją znowu zobaczy. Od kiedy zaczął ukrywać się w takich nędznych budach, miał naprawdę mało okazji Sentirex tak? Próbowałem już tylu rzeczy że jedna więcej nie zaszkodzi.. Rozejrzał się jeszcze po korytarzu czy nikt z potencjalnych sąsiadów nie okazał się zbyt ciekawy i wszedł do pokoju zamykając drzwi nogą.

- Co my tu mamy.. - powiedział na głos, potrząsając ostrożnie małą paczuszką.

Jeśli to Konsorcium to trzeba przyznać, że zrobili się bardzo subtelni, wysyłając taką ładną dziewczynę do brudnej roboty...
Przypomniał sobie Jinx, ludzką łowczynię nagród która ścigała go już od paru tygodni i stwierdził, że to jednak wcale nie wykluczone.
Sięgnął po stare suchary leżące na starym wysłużonym stoliku i ugryzł kawałek jednego z nich, ciągle przeżuwając swój posiłek dnia skierował się do pokrytej odpadającymi kafelkami łazienki. Ukląkł w rogu i wyjąwszy nóż zaczął skrobać nim w cegle. Po krótkiej chwili jedna z cegieł wyszła w całośći wraz z kawałkami odpadającej ściany.
Izzak odwrócił ją na dolną stronę i zaczął szukać palcami nierówności. Po chwili znalazł to czego chciał. Przycisnął lekko miejsce w którym jak był pewien powinien znajdować się mechanizm wyłączający maskowanie. Po chwili trzymał w ręku niewielkie połyskujące pudełko które otworzyło się reagując na dotyk jego linii papilarnych.
Uśmiechnął się do siebie, użyteczny drobiazg w tak trudnych czasach. Wnętrze pudełka nie było zbyt bogate, ale zawierało akurat to co mogło mu się przydać żyjąc jak pchły z którymi dzielił przestrzeń życiową ostatnimi czasy.
Wyjął i założył na oczy dość ciężkie okulary w stalowej oprawie bez szkieł w środku, które zwędził spory czas temu jakiemuś bogatemu bankierowi.
Przycisnął klawisz w lewej oprawce by natychmiast wyskoczyło w nich kilka różnokolorowych szkieł.
Po 2 minutach, test na wykrywanie sporej ilości znanych trucizn i materiałów wybuchowych wypadł negatywnie co trochę go uspokoiło. Zdjął okulary i zastanowił się o co tu może chodzić. Rozpakował pakunek w którym nie znajdowało się nic innego jak bransoleta, będąca symbolem tego czym był on i jemu podobni. Przez moment poważnie zastanawiał się czy po prostu nie uciec dając jasną wskazówkę ludziom, którzy jeszcze wierzyli w sprawę.
Ostatnimi czasy przynależność do Strażników była nie tyle nie opłacalna co groziła poważnym uszczerbkiem na zdrowiu no a w dodatku miał dość ciągłego ukrywania się w takich norach.

-A chrzanić to - ubrał na rękę bransoletę myśląc sobie, że jednak po coś został Strażnikiem i jeśli to prawda to może jest w końcu okazja by się o tym przekonać.

- Słyszy mnie ktoś?!

Prawie natychmiast dość nieoczekiwanie dla niego w małym pokoju rozległ się głos kogoś kto jak przypuszczał może odpowiedzieć mu na kilka kręcących mu po głowie pytań.

-Tak tak słyszę cię, a teraz wyjaśnij mi co chcecie ode mnie i podaj przy okazji numer dziewczyny która dostarczyła przesyłkę.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 05-05-2008 o 10:53.
traveller jest offline  
Stary 05-05-2008, 16:45   #4
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
To miejsce nie należało do jego ulubionych. Ale nie zawsze można było mieć to, co się chciało. Od czasu do czasu trzeba było zrobić dalszą wycieczkę...
Przysiadł na chwilę na chodniku. Nie dało się nie wysłuchać wiadomości wylewających się na ulicę z odbiornika znajdującego się w pobliskim lokalu. Nieco różniło się to od plotek krążących po podziemiu. Paroma szczegółami.
"Rośnie nienawiść do Strażników" - powtórzył. - "A wraz z tym cena za ich głowy. I liczba myśliwych..." - skomentował. Stale w myślach.

Przez moment zaczął się zastanawiać, kim był człowiek, który narobił takiego zamieszania. I czy nie warto czasem własnoręcznie wbić jakiejś malutkiej szpileczki w tłusty zadek Konsorcjum. Na przykład wpuścić do sieci wirusa, jakim ostatnio się bawił...
Albo zrobić coś bardziej spektakularnego - posadzić jakiś statek kosmiczny na dachu Konsorcjum... Co byłoby bardzo widowiskowe... i raczej mało skuteczne...

Już miał wstać i ruszyć w stronę baru, by uzupełnić nadwątlone zapasy, gdy usłyszał ciche kroki, a tuż przed nim zatrzymała się para stóp. Damskich. Stanowiących zakończenie całkiem zgrabnych nóg... A wyższe partie były równie ciekawe...
A uśmiech przemiły...
Rzecz nie tylko nie spotykana, ale również bardzo podejrzana w tym kawałku świata.

- Dzięki, panienko - wychrypiał, gdy obok niego spoczął pakunek ozdobiony uśmiechniętym ryjkiem. Takim samym, jak na jego czapce.
"Jeszcze trochę i oduczę się normalnie mówić" - pomyślał.
Wzrokiem odprowadził dziewczynę. Chociaż torebka miała wszelkie pozory autentyczności, to jej dostarczycielka w żadnym wypadku nie wyglądała na typową "Świnkę" z McPiggy's. Na "Prosiaczka" tym bardziej...
Neoburger pachniał wspaniale, a paluszki wyglądały, jakby wyjęte prosto z pieca.
"Ciekawe rzeczy zaczynają dodawać do zestawu firmowego" - pomyślał, starannie skrywając przed okiem postronnych przedmiot stanowiący wyrok śmierci na każdego posiadacza...

Nie zawracał sobie głowy sprawdzaniem, czy go ktoś obserwuje. Jeśli to było Konsorcjum, to mieli go jak na widelcu.
"Jeśli chcą, bym ich doprowadził do wspólników, to się rozczarują" - pomyślał ze starannie skrywanym rozbawieniem. Kaleka, taki jak on, nie powinien mieć zbyt zadowolonej twarzy. Nawet jeśli właśnie dostał darmowe śniadanie...
Wstał powoli i wyraźnie podpierając się laską ruszył do baru.

Do domu, jeśli tak można było nazwać miejsce, w którym aktualnie miał swoją 'kwaterę główną', dotarł drogą okrężną. I, w zasadzie bez kłopotów...
Piwnica spalonego budynku miała wiele zalet. Brak współlokatorów... Woda, prąd z generatora... Miejsce na malutką salkę treningową... Gdyby się uparł, miałby nawet wszystkie programy Tri-Vi... Ale codzienne wysłuchiwanie piania szczekaczki byłoby niestrawne... Wystarczyło raz na jakiś czas...

Podgryzając zimnego już paluszka spoglądał na bransoletkę. Wyglądała na standardową.
Miał przed sobą dwie możliwości - albo wrzucić bransoletę do ścieków, co powinien był zrobić tuż po jej otrzymaniu, albo...

Nie byłby sobą, gdyby tego nie zrobił.
Holograficzny ekran rozwinął się natychmiast. Pusty...
Za to z głośniczka rozległ się głos:
...daj przy okazji numer dziewczyny która dostarczyła przesyłkę.

Wiele mógł się spodziewać, ale akurat tego - nie....
- Nigdy nie sądziłem, że ktoś użyje tę błyskotkę by znaleźć sobie dziewczynę... - powiedział.
 
Kerm jest offline  
Stary 06-05-2008, 04:26   #5
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Center, gdzieś w kanałach, 0:30 czasu planetarnego

Była ciemna noc. Ciemna tu, w kanałach, gdzie nie dochodziły światła planety miasta. Center było oświetlone jak zwykle, przestraszone jak zwykle i sztuczne jak zwykle.

Niedawno powiedziałby - jak zawsze. Ale teraz... teraz słychać było plotki. Pytanie, czy była to plotka rozpowszechniana przez ludzi spragnionych dawnych czasów? Niejeden przecież opowiadał z nostalgią jak było dawniej. Bo dawniej było lepiej. Dawniej ludzie nie bali się tak, jak bali się teraz.

Może też plotki miały inną podstawę. Może zrodziły się z tego ostatniego ataku na Konsorcjum. Zrywu wolnościowego? Albo jakiejś akcji, albo czegoś jeszcze innego. Faktem było, że był atak, odparty, mnóstwo ofiar. Oczywiście Konsorcjum zwyciężyło. Siła, która naginała kolejne planety do swej woli raczej nie mogła przegrać.

Jeśli to było źródłem plotek, to należało się pakować i zmienić okolicę. Konsorcjum nie było miejscem pracy idiotów. Ktokolwiek dokonał ataku, rozjuszy bestię. Nierozsądnie będzie pozostawać w okolicy, kiedy zaczną wyłapywać wszystkich, którzy mogliby mieć coś wspólnego z tą sprawą. Wszyscy byli strażnicy znajdą się na liście. A jego już ścigano. Co prawda zmienił swoje akta w Konsorcjum śmiałym włamem, ale to nie oznaczało, że był bezpieczny.

"Do tego ostatnio sypiałem w trzech różnych miejscach. Ktokolwiek, kto by mnie szukał nie będzie miał problemu."

A jeśli faktycznie odkryto lustro... wtedy NA PEWNO będą szukać strażników. Jedni... ORAZ drudzy.

"Nie czuję się Strażnikiem. Dlaczego? Czy powinno mnie to obchodzić? Genoshian ma swoją władzę i ciągle żre więcej. Ostatnio holowizja piała peany o kolejne planecie nawiązującej z nami polityczne przymierze. Gołymi oczyma widać, jak rozrasta się na mapie galaktyki nowe państwo. Nawet nie mają jeszcze nazwy. Czy naprawdę to, co ten gość zrobił nikogo nie ostrzegło? Czy nie widać co chce? Chyba nie... Genoshian nie życzy sobie Strażników. Ale... czy to oznacza, że mam iść przeciw niemu? Szukać innych jak ja? Tych, co przeżyli pogrom, łapankę, utratę mocy? To co mam, to cień tego, co miałem. Inni są w podobnym stanie. Ukrywając się przeżyję latami. Nie czuję potrzeby pomsty, nie pluję jadem na sam dźwięk imienia Genoshiana. Nie miałem nawet jakichś szczególnych przyjaciół wśród Strażników czy przywiązania do ich misji. A jeśli teraz dołączę się do opozycji... to w imię czego? Ryzykuję wszystko co mam. Moje drobne przyjemności, obserwowanie innych z daleka, wolność, swobodę każdego kroku. Nigdy mnie nie złapią. Mogą znaleźć, ale nie złapać. Nie mam dla kogo walczyć przeciw panu G. Dlaczego zatem miałbym to robić? Czyż nadzieja nie jest matką głupców?"

Nawykowo przystanął przy wodospadzie. Ścieki z trzech różnych rur spadały tutaj do rzeki. Idealne miejsce, by cicho coś zrobić. Hałas był taki, że słuch tutaj kompletnie zawodził.

Wydobył klucz. Przyłożył go do ściany. Wkrótce niewielka oczyszczalnia ścieków otworzyła się, wpuszczając do środka Richarda Jonesa, swego konserwatora.

Miejsce było zarządzane automatycznie. Ale obowiązki pana Jonesa, czterdziestoletniego konserwatora, wymuszały jego wizyty w czterdziestu ośmiu takich autooczyszczalniach rozrzuconych po czterech dzielnicach Center. I dlatego pan Jones miał klucz, który kiedyś, w przypływie hojności zdecydował się pożyczyć. Układ był całkiem sensowny. Jose załatwiał niektóre kontrole za Jonesa, mając dzięki temu sieć schronień, schowków oraz dostęp do komputerowego sprzętu i nie tylko. Nie było tu kamer, nie było też niczego wartego kradzieży. Nie było też osób chętnych do odwiedzin. Rejestracja otwierania drzwi miała odnotować kolejną wizytę konserwatora, klucz zaś rejestrowano na pana Jonesa właśnie, nawet jeśli posługiwał się nim kto inny.

Jose sprawdził co należało, wykorzystując informacje od pana Jonesa, następnie wysłał odpowiedni raport z kontroli i spokojnie przeszedł na zaplecze instalacji. Tam spokojnie usiadł i obserwując pracujące maszyny myślał dalej.

Zastanawiał się nad tematem, jaki ostatnio go fascynował. Sens zmian. Jego życie było wygodne. Kiepskie, parszywe, bardziej zwierzęce niż ludzkie. Ale zaspokajało wszystkie potrzeby. Może poza potrzebą bliskości. Ale od śmierci rodziców nigdy nie miał nikogo bliskiego. I nie pamiętał już za dobrze jak to jest.

Jego zdolności od dawna odseparowały go od rówieśników, którzy szybko zaczęli nazywać go Schlangeaugen, częściej niż Wolfgang czy Jose. Tak bardzo przywykł do polegania na rodzicach, do interakcji z nimi, że kiedy ich zabrakło, nie miał co zrobić. Strażnicy... tak, tam było to coś. Ale, znowu, zanim naprawdę zdał sobie sprawę z tego, że fajnie byłoby nawiązać przyjaźnie, inni już dawno je nawiązali. W jego klasie było parę grupek. Oraz jeden prymus. On sam.

Może gdyby nie był tak inteligentny, gdyby jakiś przedmiot sprawiał mu kłopot, gdyby miał inny problem, który spowodowałby, że musiałby z kimś pogadać... może wtedy miałby przyjaciela. Może teraz ukrywałby się z kimś, nie sam.

Ale nie miał takiego problemu, nauka przychodziła mu bez trudu i wkrótce był pierwszy na roku. Z renomą odludka, zaś jego zdolności też nie przysporzyły mu popularności. Za jego plecami zaczęły się plotki. Tak jak w szkole. Wróciła dawna ksywka. W szkole po prostu zignorował sprawy i zaczął unikać pozostałych. Zwrócił się ku rodzicom. U Strażników nie miał do kogo się zwrócić. Nikt nie powiedział mu, że jego spokojna postawa i kalkulujące zachowanie go 'odczłowiecza'. Że jego samowystarczalność zniechęca do niego innych. Że jego wyniki w nauce i dystans do pozostałych rodzą plotki i niechęć tych, którzy radzili sobie gorzej. Dopiero podczas misji naprawdę współpracował z innymi. I chociaż pojął tą lekcję, to nim zdołało się zdarzyć cokolwiek więcej, nim więź z wypraw i wspólnych treningów przeszła dalej, pokonała przeszkodę w postaci jego reputacji - zdarzył się Genoshian.

*KLIK*
Nocne przemyślenia po plotkach o lustrze. Schlangeaugen in.


Kiedy nagrał wstęp do dzisiejszego zapisu, począł właściwy wpis do swego dziennika. Uporządkowywał swoje myśli.

Spójrzmy prawdzie w oczy. Wszędzie słychać plotki o lustrze. Jeśli to prawda, jest to okazja do odnowienia statusu i ducha Strażników. Jeśli nie, Genoshian dostanie prezent na urodziny i chłopak posika się ze szczęścia. Wyłapie tych, którzy mają ikrę i wolę by coś zrobić. Co z nimi zrobi, nietrudno się domyślić. Pytanie podstawowe zatem. Czy chcę coś z tym zrobić? Czy chcę się mieszać?

Zapadła chwila względnej ciszy. Względnej, bo oczyszczalnie ścieków na planecie takiej, jak Center, rzadko miały przerwy.

Właściwie tak. Żyje mi się wygodnie, choć ubogi mieszkaniec planety nazwałby moje warunki nieludzkimi. Ale jeśli nie ruszę się stąd, nie przerwę kręgu, to nie widzę celu takiego życia. Jestem jak zahibernowany. To bardziej wegetacja niż cokolwiek innego. Plotka o lustrze jest wielkiego kalibru. Wniosek: sprawdzić prawdziwość. Jeśli plotka okaże się prawdą, to jest to cel, o jaki matka chciałaby zawalczyć. Jeśli taki cel mnie nie poruszy, nie wiem jaki mógłby. Może warto byłoby przywrócić Strażników do dawnej świetności. Pytanie, czy lustro daje taką szansę. Będę potrzebował ludzi. Planu budynku Konsorcjum. Lokalizacji lustra. Informacji po co i dokąd można by się udać z jego pomocą. Mamy zaczątek planu. Wyśpię się i rozpocznę realizację. Schlangeaugen aus.
*KLIK*


Niewielki, kryształowy kolczyk w uchu błysnął. Zapis został zaszyfrowany i skompresowany. Kolejnym plusem schronienia było to, że jakakolwiek aparatura podsłuchująca tutaj miałaby problem ze zrozumieniem słowa. A zapis, jak zwykle, był po kompresji transmitowany do duplikatu. Porcjami, skomplikowaną drogą. Wszystko, by utrudnić odnalezienie nadawcy i odbiorcy. Nadawca bowiem zmieniał pozycje i nie chciał być odnaleziony, odbiorca zaś był bratnim kolczykiem, jako ozdoba wkomponowanym w nagrobek państwa von Meirelles.

Wolfgang odczekał chwilę, relaksując się. Był już nieco śpiący, zatem jak tylko transmisja się zakończyła, odszukał niewielką kratkę wentylacyjną i w chwilę później znalazł się znowu w kanałach, a potem jeszcze - w swojej skrytce.

Kinder niespodzianka. Nie był tu jedynym gościem dzisiaj. Choć gość poprzedni odszedł dawno temu. Nawet śladu jego obecności. Poza tym celowym. Czyli bransoletą.

Ktokolwiek tu był, zadał sobie trochę trudu. Jose rozglądnął się uważnie. Pułapka? Myślenie takich, jak on? Sygnał?

- Jeśli pułapka, to na zbliżenie się, na dotyk, na założenie lub aktywację. - Wymruczał jedwabiście.

Ale nic na to nie wskazało. Trącona rzuconym kamieniem bransoleta po prostu zjechała ze skrzyni i poturlała się po ziemi. Koperta zjechała na stertę kamieni, bielejąc bez zmian.

Wydobywając niewielki worek, Wolfgang ostrożnie zapakował doń jedno i drugie. Czas był ruszać. Należało poprosić o pomoc...

* * *

Center, dolne poziomy 347 dzielnicy południowej hemisfery, bar Klepsydra, 2:16 czasu planetarnego

W chwilę później ciemnoskóry mężczyzna o brudnych, zlepionych tłuszczem włosach począł dobijać się do baru Klepsydra. Bramkarze na początku mieli wątpliwości, czy go wpuścić, ale jeden z nich w końcu się zgodził, a nim drugi zdołał zaprotestować, murzyn wślizgnął się do środka.

Z miejsca znalazł odpowiedni stolik. Usiadł. Nie czekał długo. W chwilę później chudy niczym szkielet człowiek dosiadł się do niego i zapytał, czego tu szuka.

Klepsydra to był specyficzny lokal. Przychodziłeś, wybierałeś stolik i siadałeś. Zamawiając drinka, mówiłeś, że jesteś klientem baru. Zajmując miejsce, byłeś klientem jego stałych bywalców.

Lee był stałym bywalcem Klepsydry i bratem właściciela. Był też specjalistą. Mówiono, że jeśli on coś sprawdzi i powie, że to bezpieczne, to można wyjąć kasę z polisy na życie.

Murzyn nie miał polisy na życie, ale miał coś do sprawdzenia. Bransoletę i kopertę.

* * *

Center, ruiny wieżowców Skyreal, 4:21 czasu planetarnego

Skyreal było firmą produkującą wieżowce. Miało świetną reklamę, wielu klientów, piękną siedzibę, rewelacyjny projekt miasteczek drapaczy chmur jako zamkniętych osiedli i ... niezbyt uczciwego prezesa. Kiedy sześć wyprodukowanych przez nich budynków zawaliło się w przeciągu niecałego miesiąca od otwarcia, pierwsze zamknięte osiedle na Center stało się ruiną przeznaczoną do zburzenia. Prace wyburzeniowe jednak posuwały się powoli, bo prezes Skyreal był tak samo nieuczciwy, jak ustosunkowany. I miał zamiar osiedle dokończyć, diabli wiedzą czemu.

Wolfgang nie narzekał. Widok był rewelacyjny, a niektóre windy nawet działały. Spoglądając na nocną panoramę Center i niebo, von Meirelles rozluźnił się całkowicie. To właśnie ten widok spowodował, że pierwszy raz po upadku zadał sobie pytanie "po co żyję". Pytanie o sens dalszego istnienia i cel tegoż dotąd go nie opuszczało. Od tego też czasu, zawsze, kiedy miał ważne rzeczy do przemyślenia, przyjeżdżał tutaj.

Teraz, kiedy było już jasne, że obie rzeczy są bezpieczne, Schlangeaugen założył bransoletę. Przyłożył palec do czytnika papilarnego. Holo ożyło, wyświetlając wiadomość. Wtedy Wolfgang wiedział, że rzecz jest autentyczna. Bransolety Strażników były dostosowane do ich właścicieli. Mogły robić za komunikatory oraz minibazy danych.

"Jak dobrze, że kazałem Lee zapomnieć o sprawie..."

*KLIK*

Wiadomość ze znalezionej dziś w mej tymczasowej noclegowni bransolety. Schlangeaugen in.


Począł głośno czytać.

Nadzieja.

Słowo, którego brzmienie i my zapomniałyśmy, a które na nowo rozbłysło. Wraz z wami cierpimy wygnanie choć dla nas jest ono zapewne łatwiejsze. Lecz jest szansa. Lustro będące łącznikiem pomiędzy światami ponownie się przebudziło. Jego siła nie jest już taka jak dawniej, lecz wystarczy aby odwrócić bieg historii. Aby przywrócić świetność tym, którzy ja utracili. Zwracamy się wiec do ciebie Wilczko. Zbierz drużynę tych, którzy wciąż zachowali swe moce. Odnajdźcie je i wyruszcie w nieznane by ponownie odzyskać pełnię swych mocy potrzebna do walki z NIM. I spieszcie się... Nie wiemy jak długo uda nam się trzymać ta wieść w tajemnicy. I uważaj...



- Drugą informacją jest lokacja lustra. Główny budynek Konsorcjum. Poziom 23. Pokój 13. No proszę. Chciałem ludzi, weryfikację plotki, plan i lokalizację lustra. Wszystko mam, niczym na talerzu. Tylko brak informacji dokąd ma być misja... i kto jest nadawcą. Przekaz informacji obstawiam, że wykonała wspomniana Wilczka. Sprawdzam bransoletę pod kątem dalszych informacji, dalszy ciąg wpisu za chwilę.


Zapauzował nagranie i rozpoczął przeszukiwanie bazy danych bransolety. Znalezione informacje były skąpe. Poza wiadomością, lokalizacją lustra, znalazł tylko instrukcję obsługi bransolety (która nie zmieniła się od czasów szkolenia Strażnika) oraz mapę wieżowca Konsorcjum.

Sama mapa była całkiem ciekawa - 3D, interaktywny hologram, z możliwością oglądania przekrojów pięter, lub budynku. Zmiana punktu widzenia na życzenie, oraz świecąca kropka wskazująca pokój 13 na poziomie 23. Odpauzował nagranie.

Ma się ochotę mruczeć, albo ktoś robi nas w konkretnego buca. Punkt pierwszy, odszukać Wilczkę, punkt drugi, sprawdzić tożsamość nadawcy. Zgrywam holomapę wieżowca z bransolety. Schlangeaugen aus.
*KLIK*


Zaktualizowawszy dziennik wstał i dłuższą chwilę napawał się w milczeniu scenerią nocnego nieba. Potem skorzystał z zapomnianego przez ekipę burzącą hydrantu i umył się. Wróciwszy na dach, skompletował ekwipunek, rozpoczął też ćwiczenia. Wkrótce umył się ponownie, ubrał i raz jeszcze stanął patrząc na panoramę. Był gotowy do wyruszenia, gdy pierwsze promienie słońca sięgnęły tej części globu. Dla postronnego obserwatora był niewielką postacią, kropką na ogromnym wieżowcu. Oczywiście, teleskopy, satelity, wszystko to mogło bez problemu odpowiednio przybliżyć widok, umożliwiając dokładne go obejrzenie, ale Wolfgang nie przejmował się tym. Kto oglądałby przeznaczone do zniszczenia budynki? Spokojnie obserwował, z dachu ponad osiemdziesięciopiętrowego budynku, jak miasto - a wreszcie on sam - zalewane jest promieniami słońca. I słuchał. Czekał na odzew pozostałych, milcząc.

W końcu się doczekał.

- Słyszy mnie ktoś?!

Krzyk tego mężczyzny był tak intensywny, że von Meirelles się aż wzdrygnął. Ktokolwiek to był, emocje w jego głosie aż dźwięczały.

- Tak tak słyszę cię, a teraz wyjaśnij mi co chcecie ode mnie i podaj przy okazji numer dziewczyny która dostarczyła przesyłkę.

Kolejny głos. Męski, raczej ochrypły:

- Nigdy nie sądziłem, że ktoś użyje tę błyskotkę by znaleźć sobie dziewczynę.

Wolfgang uśmiechnął się. Podzielał ten osąd. Sam zdziwił się, jak wielkie uczucie zadowolenia go ogarnęło przez tą prostą konwersację. Miał teraz parę scenariuszy przed sobą. Milczeć i słuchać dalej. Najbezpieczniejsze, najmniej ryzykowne. Przejąć inicjatywę i podzielić się wiedzą.

Zanim się zorientował, mówił dalej. Krystalicznie czystym, wyraźnym i stanowczym głosem:

- Nie ma potrzeby byś szukał numeru dziewczyny, która dostarczyła ci przesyłkę. Jest to albo sama Wilczka, albo ktoś od niej. Mówi Wolfgang Jose von Meirelles, pseudonim operacyjny Schlangeaugen. Poszukuję ludzi, z którymi wspólnie uda mi się zweryfikować autentyczność wiadomości z tej bransolety, tożsamość nadawcy lub nadawców jak również pośrednika. W wypadku pozytywnej weryfikacji informacji o lustrze, zgłaszam gotowość do wyprawy. Zatem, Wilczko, jeśli jesteś na linii, odezwij się. Pozostałych proszę o przedstawienie się, bym wiedział z kim rozmawiam. Na wypadek konieczności spotkania się dla weryfikacji mojej tożsamości, proponuję spotkanie twarzą w twarz w miejscu mojego lub Waszego wyboru. Na chwilę obecną zakładam, że każda komunikacja przez bransolety dociera do Konsorcjum, jeśli tak nie jest, prosiłbym o dowody. Schlangeaugen, bez odbioru.

Zakończywszy, czekał.

"Czas na namierzenie, odkąd włączyłem się do rozmowy, to trzy minuty. Jako, że to Konsorcjum, po dwóch minutach należy uznać się za namierzonego i zmyć się z okolicy. Albo poczekać, kto mnie namierzy, jak tu przyjdzie i spokojnie odejść."

Wieżowce Skyreal były imponującą konstrukcją. Najniższy miał czterdzieści cztery piętra, najwyższy sto dwanaście. Samo osiedle liczyło ponad trzydzieści budynków i stanowiło osobną, zamkniętą dzielnicę osiedlową. Założenia projektu były imponujące. Nawet jeśli po dwu minutach określono by dokładną lokalizację osoby korzystającej z komunikatora, zostawało przeszukać ten i sąsiednie budynki. Wolfgang wiedział co robi. Był też w stanie zwiać trzy dzielnice dalej w przeciągu dziesięciu minut i to w sposób niemal niewykrywalny. Skyreal było azylem. Idealnym miejscem na zostanie znalezionym, ściągnięcie do siebie poszukiwaczy i zrobienie ich w trąbę.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 06-05-2008, 11:59   #6
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ciekaw był, skąd gość po tamtej stronie wziął nadwyżkę informacji... Której najwyraźniej zabrakło innym posiadaczom bransolet. A może tylko jemu...
Ale pomysł przedstawienia się nie był zły... Poza tym personalia tego kogoś coś mu mówiły...
- Wielki Samotnik - w głosie mówiącego zabrzmiało rozpoznanie. I pewne rozbawienie. - Miło mi.
Odchrząknął.
- Cholera... Jeszcze trochę, a bym zapomniał porządnie mówić - powiedział. W zasadzie do siebie, ale i tak było go słychać.
Widać odchrząknięcie podziałało, bo głos zabrzmiał znacznie czyściej.
- Zhaaaw Kthaara z tej strony. Chociaż mogłeś nie słyszeć...
Zamilkł na ułamek sekundy.
- Może więcej ci powie miano Hammurabi... Albo Troll - z tonu jasno wynikało, że mężczyzna podający się za Zhaaawa w najmniejszym stopniu nie przejmuje się tym niezbyt pochlebnym przydomkiem.
- W moim pałacu nie ma miejsca na wielką imprezę, więc możesz coś wymyślić... Daj znać. Kwadrans po nieparzystej.
- Kthaara. Bez odbioru.

Rozejrzał się po swoim królestwie. W zasadzie nie był przygotowany na przyjmowanie gości. Lodówka prawie pusta, spać nie ma gdzie... siedzieć też... Tyle, że było dość czysto...
A nawet w takich podłych czasach nie wypadało zapraszać gości z własnym wyżywieniem. I łóżkiem pod pachą...

Wbrew komunikatowi nie wyłączył całkiem bransolety. Pozostawiona na nasłuchu nie emitowała żadnych fal. A gdyby w środku siedział mały, paskudny nadajniczek, który odezwie się, gdy bransoleta odbierze określony impuls... Cóż... O 'lewych' sygnałach emitowanych przez świecidełko dowie się natychmiast. Nie po to odwiedził sklep z elektroniką, by nie móc się przygotować na taką ewentualność.
W dodatku nikt, nawet Konsorcjum, nie namierzy go w ciągu pół minuty... Ani nie dotrze do niego w pięć minut...

Zapadł w wygodnym fotelu. Pamiętającym lepsze czasy. I pewnie lepszego właściciela. Podgryzając kolejnego paluszka, tym razem podgrzanego w mikrofali, czekał na nowe wieści.
Uśmiechnął się. Mogło zrobić się ciekawie...
 
Kerm jest offline  
Stary 06-05-2008, 14:11   #7
 
Julian's Avatar
 
Reputacja: 1 Julian ma w sobie cośJulian ma w sobie cośJulian ma w sobie cośJulian ma w sobie cośJulian ma w sobie cośJulian ma w sobie cośJulian ma w sobie cośJulian ma w sobie cośJulian ma w sobie cośJulian ma w sobie cośJulian ma w sobie coś
Tek chciał już odpowiedzieć Izzakowi, ale usłyszał drugi głos a potem trzeci. Wprawdzie początek rozmowy nawet go rozbawił i sprowokował uśmiech, jednak mężczyzna wciąż był wściekły. Dopiero czas jaki dała mu trzecia osoba pozwolił mu trochę ochłonąć. "Nareszcie ktoś przechodzi do konkretów." Pomyślał słysząc słowa Wolfganga. Poszedł do kuchni wciąż przysłuchując się rozmowie i dopił zostawione wcześniej piwo. Wtedy słowa von Meirellesa go olśniły. Jak mógł nie wziąć pod uwagę możliwości, że to pułapka, albo byli podsłuchiwani i namierzani? Owszem, oficjalnie był martwy i od roku nikt go nie nachodził, mimo że żył w miarę normalnie, ale mimo to skarcił się w duchu za lekkomyślność. "Z drugiej strony, czym ja się przejmuję?" Pomyślał jednak po chwili. "Poradzę sobie przecież ze wszystkim czym mogą we mnie rzucić."

Gdy dwóch strażników się przedstawiło, odkrył, że mimo iż rozpoznają siebie, jemu ich imiona nic nie mówiły. Sam nie miał jeszcze zamiaru podawać prawdziwego imienia, ale uznał, że może się przedstawić tym, z którym żył już długi czas. Wyszedł z kuchni i wrócił do pokoju.

- Ja jestem Nicholas Flame. Wątpie żeby cokolwiek wam to powiedziało, ale poznawać się będziemy już jak się spokamy. - powiedział całkiem obojętnie - Jeśli nie przeszkadza wam pokazanie się w publice, to znam przyjemny bar. Zwykle jest pusty o tej porze. - wyjrzał za okno, jakby chciał się upewnić, że lokal wciąż tam stoi
- Dajcie znać, prześlę wam namiary.
Ogarnął pokój w którym stał wzrokiem po czym zwalił się na starą sofę czekając na odpowiedź.
 
Julian jest offline  
Stary 06-05-2008, 22:42   #8
 
Durendal's Avatar
 
Reputacja: 1 Durendal ma wspaniałą reputacjęDurendal ma wspaniałą reputacjęDurendal ma wspaniałą reputacjęDurendal ma wspaniałą reputacjęDurendal ma wspaniałą reputacjęDurendal ma wspaniałą reputacjęDurendal ma wspaniałą reputacjęDurendal ma wspaniałą reputacjęDurendal ma wspaniałą reputacjęDurendal ma wspaniałą reputacjęDurendal ma wspaniałą reputację
Koen rzucił okiem na bransoletę i wykrzywiając twarz w coś na kształt uśmiechu założył ją na rękę. Słuchając wiadomości na niej zapisanej sięgnął ręką za drzwi i włączył prąd. Goła żarówka pod sufitem oświetliła obskurne wnętrze umeblowane tym co dało znaleźć się na śmietnikach. Jedynym elementem który wyglądał w miarę porządni był stojący w kącie blat. Cały zasłany był kabelkami, różnego rodzaju częściami elektronicznymi i narzędziami. Obok piętrzyła się sporego rozmiaru kupa zardzewiałych rur i stała skrzynka z oznaczeniami wskazującymi na niebezpieczną zawartość. Koen odstawił lekko przetłuszczoną torbę z jedzeniem na stół, zrzucił płaszcz i kurtkę odsłaniając zawieszony na szyi karabinek i lekki pancerz na torsie. Słuchając odzywających się z komunikatora głosów siadł w jednym z dwóch rozpadających się foteli i zapalił wygrzebanego z kieszeni papierosa. Paczkę rzucił na stół. Kiedy w eterze wreszcie zapanowała cisza rzucił do mikrofonu:

-Koen. Póki co nie wierzę w ani jedno słowo z tego śmierdzącego na mile prowokacją gówna. Jeśli zmienię zdanie to się odezwę.

Skończył i zaciągając się głęboko dymem skoncentrował uwagę na dziewczynie bobrującej po lodówce.

-Jak już jesteś przy lodówce to przynieś piwo.

Odezwał się lekko drwiącym tonem rozpakowując żarcie z torby, ilość wskazywała na zakupy na minimum trzy dni więc raczej powinno wystarczyć na posiłek dla dwojga.

- Chodzi ci o ta lurę w puszkach? Heh nawet w najgorszych chwilach bym sie do tego nie zabrała.... Czy ty tu w ogóle masz cokolwiek zjadliwego?!

Nie czekając na odpowiedź wyprostowała sie i lekko stając na palcach stop i wyciągając ręce w górę. Kimkolwiek była czuła się w tej piwnicy jak u siebie skoro najzwyczajniej w świecie przeciągała sie prezentując całkiem zgrabne ciało, zupełnie nie zrażona zachowaniem mężczyzny i bronią, która bez dwóch zdań mogla pozbawić ją życia w ciągu sekundy.
Niespiesznym krokiem ruszyła w stronę drugiego fotela aktywując jednocześnie własną bransoletę.

- niestety tu w kanałach ciężko o coś lepszego... W wieżowcach Konsorcjum pewnie dostajesz lepsze ale cóż... Mam mniejszy budżet...

Koen nadal nie rezygnował z ironii i sarkastycznego tonu.Z westchnieniem ulgi usadowiła sie wygodnie sięgając dłonią po najlepiej wyglądający kąsek.

- Nie da sie ukryć, ze kredytami od ciebie nie zalatuje. Heh czas sie włączyć do rozmowy...

Co mówiąc ustawiła przekaz na nadawanie.

- Pepper. Bar odpada, jest pod obserwacja. Lepsze będą wieżowce Skyreal.

Na chwile zamilkła by rzucić mężczyźnie złośliwy uśmiech.

- Koen i ja będziemy tam za dwie standardowe godziny. Uważajcie na siebie. Bez odbioru.

Jego reakcja było tylko krótkie stwierdzenie.

- Zbytnia pewność siebie niejednego zgubiła, uważaj.

Dziewczyna roześmiała sie wesoło.

- Brak kąpieli również.... Rozumiem, ze nie masz tu nigdzie ukrytego prysznica?

Koen przyjrzał sie jej wyraźnie głodnym spojrzeniem lekko oblizując wargi.

- Jeśli chcesz to mogę ewentualnie zrobić dziurę w rurze z ciepłą wodą. Warunki polowe na gumowa kaczuszkę nie licz.

Najwyraźniej idea montowania prysznica w tymczasowej kryjówce była dla niego na tyle absurdalna, że tym razem ton głosu był lekko zirytowany.

- Gumowe już od dawna mnie nie cieszą...

Rzuciła wstając i spoglądając wyczekująco.

- Podniesiesz się sam czy tez tak już zramolałeś, że trzeba ci pomoc? Idziemy do mnie... Musze wziąć kąpiel, a i tobie nie zaszkodzi...

- Jesteś całkowicie pewna że chcesz wyjść ze mną na ulicę? Listy gończe krążą. Ale hmm...

Obrzucił ja niedwuznacznym spojrzeniem.

-Pomyślę...

- No cóż.. to już sam pomyślisz. Ja sie zmywam. Jestem głodna, brudna i chce mi sie pic, a to co ty ....

W dokończeniu wypowiedzi przeszkodził jej cichy dźwięk przychodzącej rozmowy dobiegający z małego aparaciku przy lewym uchu.

- Szlag by go..... Tak? ... Odpada.. Tez odpada...To znajdź kogoś na moje miejsce... Na pewno.. Tak...

Koen widząc że to koniec zabawy w przekomarzanki wszedł w poważny i rzeczowy ton.

-Spuść ciśnienie, potrzeba mi piętnaście minut na zdemontowanie pułapek i zebranie gratów. Nie zostawię uzbrojonych min bo jeszcze jakiś dzieciak tu wlezie i zrobi z tego miejsca dymiący lej. Pasuje? I ostrzegam, że jeśli zauważę coś podejrzanego to pierwsza oberwiesz kulkę.

Kończąc rozmowę niechętnie skinęła głowa w twoja stronę na znak zgody.

- Piętnaście....

Koen wstał przeciągnął się i ruszył do drzwi wyjmując z kieszeni małe cążki. Szybko i bez wahania przeciął kilka kabelków wystających z framugi po czym podważył ją nożem i wyjął kilka sporych grudek szarej substancji i fiolkę z niebieskimi kryształami. Zniknął na chwile w korytarzu po czym wrócił do blatu w kącie. Zebrał narzędzia i części do niedużego pudełka które wrzucił do plecaka wyjętego spod blatu. Po chwili dołożył do środka skrzynkę z oznaczeniami i jakieś graty spod łóżka.

- Jestem gotowy. Dla Twojego komfortu psychicznego dodam, że mam przy sobie dość materiałów wybuchowych żeby wysadzić spory wieżowiec.

Pepper nieco przybladła i nie spuszczając wzroku z plecaka rzuciła nieco zduszonym głosem.

- Obyś faktycznie umiał sie z tym obchodzić...

Choć starała się to ukryć widać było, ze jest co najmniej przerażona.

- Ja umiem ale... jak ktoś trafi w to z jakiejś broni to...

Robiac pospieszny krok w tył podniosła głowę tak, że wasze oczy sie spotkały. Brązowe dotąd nagle przybrały świetliście złotego koloru o wąskiej, niby kociej źrenicy.

- W takim razie może lepiej już ruszajmy...

Głos sugerował jednak, ze gdyby nie wcześniejsza deklaracja w życiu nie zaprosiła by go do siebie...Koen odpowiedział chyba pierwszy raz szczerym uśmiechem i trzeba przyznać że było mu z nim do twarzy. Narzucił kurtkę i płaszcz i ruszył pierwszy do drzwi po drodze zarzucając niedbałym ruchem na ramię plecak. Nim Pepper podążyła za nim dało sie słyszeć głeboki wdech i wydech dziwnie zbieżny z momentem zarzucania plecaka. Wkrótce przejęła prowadzenie. Zwinnie omijając wszelkie przeszkody wyprowadziła oboje do jednego ze starych wyjść obok złomowiska starych transportowców gdzie czekał jej dwuosobowy Skabik.



- Hmm mam nadzieję że ten pryszcz nie spada ot tak sobie. Bo nie chcę tak głupio zginąć, nikt nawet sobie na nagrodzie nie zarobi.
- Hmm mam nadzieje, ze jednak kiedykolwiek myślisz .. ot tak sobie...


Odwarknęła na skraju wytrzymałosci która to zanikała z każda chwila pobytu w pobliżu tego mężczyzny i jego kinder niespodziankowego plecaka.

- Uch chyba to ten czas w miesiącu co? A plecaka się nie bój to nie eksploduje udarowo, mogę walić młotkiem i nie wybuchnie. Potrzeba iskry elektrycznej albo impulsu termicznego żeby rąbnęło. Więc jeśli nie masz w tym maleństwie przebić z instalacji to nie ma się co bać.

Koen był spokojny i wyluzowany, pogwizdywał i uśmiechał się pogodnie spod kaptura. Psucie komuś humor wyraźniej poprawiało mu nastrój.

- Uch to ten czas co zawsze? Czyżby ostatnia mysiofretka cię rzuciła? A Skrabika sie nie boj.. Nie spadnie o ile jakiś piro spec go przez przypadek nie wysadzi w powietrze...

Odwarknęła sadowiąc sie w fotelu pilota dopasowanym do jej budowy ciała. Z namaszczeniem kładąc dłonie na konsolki uśmiechnęła sie czule niczym do kochanka.

- Zapnij pasy .. Torebki wymiotne są w schowku..

Dodała złośliwie odpalając silnik.

- Ja niczego nie wysadzam przypadkiem. Jeśli coś wylatuje w powietrze w wyniku mojej działalności to jest to działanie celowe.

Koen użył bardzo irytującego w jego wykonaniu mentorskiego tonu.

- Wiec teraz celowo zamknij sie łaskawie.

- Taaa lepiej nie rozpraszać nadpobudliwej kobiety za sterami.


Mruknął pod nosem. Ostry zakręt wzięty przy pełnej szybkości był nagroda za mruczenie pod nosem w jej pojeździe. Postanawiając nie zwracać dłużej uwagi na swojego irytującego towarzysza w pełni skupiła sie na tym co robiła najlepiej. Prowadzeniu pojazdów powietrznych. Do hotelu dotarli w rekordowym czasie dwudziestu minut. Położony w nieco lepszej części miasta sprawiał całkiem przytulne wrażenie. Pepper płynnie wylądowała na przeznaczonym dla niej podjeździe z którego szerokim i (o dziwo) wyposażonym w dywan korytarzem dotarli do drzwi otwieranych przy pomocy karty.

- Rozgość się...

Rzuciła po przekroczeniu progu sama kierując sie do półprzezroczystych drzwi za którymi jak sie okazało umiejscowiona była łazienka. Koen za to skorzystał z doświadczenia,walnął sie jak długi na kanapie i wygrzebawszy z plecaka kawałek płytki drukowanej, kilka kabelków i małą kieszonkową lutownice, zajął sie jakimiś tajemniczymi czynnościami. Obcowanie z materiałami wybuchowymi go uspokajało i pomagało się skoncentrować. Bo czy jest lepsza motywacja do skoncentrowania się niż perspektywa zakończenia życia w spektakularnym wybuchu? Zastanawiał się nad całą tą sytuacją. Przyjście tu było czysta głupotą sam nie wiedział co go tu przyciągnęło. Wersja robocza brzmiała: ładna dziewczyna pod prysznicem. I postanowił sie jej trzymać dopóki nie wymyśli nic lepszego.
 

Ostatnio edytowane przez Durendal : 06-05-2008 o 22:58.
Durendal jest offline  
Stary 07-05-2008, 00:51   #9
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Center, ruiny wieżowców Skyreal, 6:48 czasu planetarnego

- Koen. Póki co nie wierzę w ani jedno słowo z tego śmierdzącego na mile prowokacją gówna. Jeśli zmienię zdanie to się odezwę.

I w chwilę później, kobieta. Nareszcie:

- Pepper. Bar odpada, jest pod obserwacja. Lepsze będą wieżowce Skyreal. - Po chwili ciszy bransoleta odezwała się dziewczęcym głosem - Koen i ja będziemy tam za dwie standardowe godziny. Uważajcie na siebie. Bez odbioru.

Liczył po cichu. Nieźle. Niepokoiło go tylko, że wieżowce Skyreal były znane nie tylko jemu.

Center, ruiny wieżowców Skyreal, 7:15 czasu planetarnego

- Schlangeaugen z tej strony. Flame, Troll:

Kod:
;-:: 5+0++0:Z56*05)696*58#805;+:6'9A$85&,-5)6;50'0),.6*)$05;*.8#65;+-;:-95;A8A.:-'5&-);-:8%.(15+:-+-).%05,6:6;5'5+6*685+*6A65'5CEE59A$0*)$8 15&,-5)$05A96A 5'5+-*5@-9A$) Z5+:-'69A$5)6;*.8#5)657:6);-*08$05DD5($)., 5+-5+6:A ;,0%15
Bez odbioru.


Staranność, z jaką Wolfgang powtarzał każdy znak momentalnie pozwoliła każdemu słuchaczowi zrozumieć, że to szyfr. W rzeczy samej, był to standardowy szyfr Strażników, używany w większości dokumentów o niskim poziomie tajności.

Von Meirelles nie liczył na to, że taki słaby szyfr powstrzyma kogokolwiek. Liczył na to, że Strażnicy wykryją co i jak szybciej niż pluskwy z Konsorcjum. To był test, kto z tych ludzi był Strażnikiem, a kto tylko podstawionym kolesiem.

Flame np. nic mu nie mówiło. Mikołaj Płomień? W szkole chłopak musiał mieć piekielne przeprawy. Zhaaaw też mu nic nie mówiło, a Hammurabi wyłoniło z odmętów pamięci kodeks prawny oko za oko oraz czarnoskórego piosenkarza pop co przeszedł operację zmiany płci. Troll natomiast... Troll przypomniał sporej postury młodzieńca, o którym mówiono, że jakby mu odrąbać rękę to pewnie by mu odrosła. Wielkością budził respekt.

"Jak on mnie nazwał? Wielki Samotnik? Skąd to?"

Jose poczuł dziwną nadzieję, że Hammurabi pojawi się na spotkaniu. Wbrew sobie się uśmiechnął raz jeszcze. "Wielki Samotnik, tak? Poszukuję ludzi?". Cicho parsknął śmiechem.

Była też Pepper. I Koen. I ewentualni słuchacze. Teraz rozpoczął się wyścig. Wkrótce tamci zrozumieją, że kluczem są podane przezeń ksywy, mające tą samą ilość liter. Potem wystarczy wziąć klucze i zdekodować wiadomość... Pytanie, jak szybcy będą. Jak szybko przypomną sobie starą zasadę szyfrowania, jak szybko odgadną, że oba klucze to cyfra pięć. I jak szybko zrobi to Konsorcjum. To był wyścig. Jeśli ci goście byli Strażnikami, to powinni być lepsi niż Konsorcjum. "A jeśli nie, to wszyscyśmy przegrali na wstępie."

* * *

Oznaczało to, że miał pół godziny na dotarcie na miejsce spotkania. Kto nie zdążał, musiał nasłuchiwać i czekać na następną wiadomość w podanym terminie. W ten sposób nawet jeśli pluskwy Konsorcjum rozpoznają szyfr, to nim dojdą na miejsce spotkania, ich już tam nie będzie.

Mężczyzna wyłączył bransoletę. Podszedł do schowka na dachu wieżowca. Przeciągnął się po raz ostatni, po czym dobył ze schowka dwie potężnych rozmiarów nakładki na ramiona, spinane na plecach szerokim pasem. Wkrótce na ramionach Meirellesa widniały dwa potężne solarne generatory... skrzydeł.

Solar Wing zaczęło jako zabawka dla powietrznych maniaków, następca paralotni, bezpieczniejszy i lepszy potomek wszystkiego na czym można latać. Napędzane energią słoneczną generatory tworzyły potężne, co najmniej kilkunastometrowej rozpiętości skrzydła zdolne do uniesienia dorosłego humanoida. Wkrótce Solar Wing zostało jednak zakazaną zabawką, poza nielicznymi miejscami przeznaczonymi do takiej zabawy. Powód był prosty. Skrzydła nie miały absolutnie żadnego mechanizmu wykrywania i zapobiegania kolizji, brak komputerowego sterowania, wymagały też niemal nadludzkich zdolności percepcji i rozwijały spore prędkości, nie dając żadnej ochrony użytkownikowi. Każda kolizja oznaczała śmierć, a skrzydła - będąc po prostu panelami solarnymi - były niemal niewidoczne.

Mężczyzna uruchomił sprzęt. Ciche mruczenie potwierdziło aktywację generatorów. Nałożywszy gogle, rękawice, sprawdziwszy po raz ostatni pasy uprzęży oraz kombinezon, Wolfgang ruszył sprintem ku krawędzi dachu. Susem niemożliwym dla człowieka wybił się na wysokość ponad trzech metrów. Adrenalina potężnym strumieniem wypełniła jego żyły, gdy w dole, gdzieś osiemdziesiąt parę pięter niżej zamajaczyły niewyraźne kształty wielkości małych zabawek.

Z cichym szelestem panele rozsunęły się, czyniąc z niewielkiej sylwetki człowieka widocznej na tle nieba kruszynę przy ogromie dwu solarnych skrzydeł, rozprzestrzeniających się na boki.

Von Meirelles runął w dół, pikując i nabierając prędkości, potem delikatnym, powolnym łukiem ustabilizował lot i z prędkością ponad stu kilometrów na godzinę wyleciał ze zrujnowanej dzielnicy Skyreal kierując się na Pałac Plaza.

* * *

Center, 244 dzielnica, taras Pałacu Plaza, 7:35 czasu planetarnego

Pałac Plaza był jednym z tysięcy centrów handlowych obecnych na Center. Setki pięter. Miriady pokoi. Tysiące różnych marek, setki tysięcy sklepów, rekordowo miał naraz ponad milion klientów (nie licząc tych online). Innymi słowy - nie byłoby w nim nic niezwykłego, gdyby nie to, że całe ostatnie dziesięć pięter zamienił na taras i dworzec jednocześnie. Z każdej strony ośmiokątnego budynku odchodziła jedna kolejka gondolowa. Przy kolejce numer pięćdziesiąt pięć na trzecim od góry piętrze Meirelles czekał na swoich towarzyszy. Dotarł z zapasem, a piękne lądowanie wzbudziłoby zachwyt widzów... gdyby jacyś byli. Oficjalnie bowiem taras jeszcze nie był otwarty, sam Pałac Plaza otwierał najwyższe piętra dopiero o ósmej. To dawało Strażnikom chwilę czasu przy całkowitej prywatności. Całkowitej, jeśli nie liczyć kamer. Dlatego von Meirelles nie zdjął gogli, a jego dolna połowa twarzy była ukryta za maską.

Czekał. Gondolka miała zabrać ich do prawdziwego miejsca spotkania. Choć nie bez niespodzianki.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 07-05-2008, 11:03   #10
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
- Niech szlag tafi tego przemadrzalego, gburowatego ignoranta.

Strumien zimnej wody przyjemnie chlodzil rozgrzane cialo splukujac kurz calego dnia. Zazwyczaj taka sesja uspakajala ja i przygotowywala na atrakcje kolejnych godzin. Dzis jednakze sytlacja przedstawiala sie nieco inaczej. Owo "inaczej" siedzialo wlasnie w jej salonie na jej ulubionej kanapie i zawziecie nad czyms pracowalo. Nieprzyjemny dreszcz strachu przebiegl po plecach okrywajac nagie cialo oslona gesiej skorki. Po jaka cholere go tu sciagala z tym jego zasyfialym plecakiem mogacym zrobic z nich widowiskowe fajerwerki. Po jaka cholere w ogule odpowiedziala na wezwanie. Przeciez zyla sobie spokojnie i dosc przyjemnie. Stala praca byla zrodlem nieprzerwanego dostepu do kredytow, a ukochane wyscigi do slawy i... kredytow. Miala wszystko co chciala. Nie zyla jak oni ukrywajac sie, walczac o kazda godzine, glodujac lub jedzac syfy z dolnych poziomow. Moze i nie byla calkiem wolna od strachu to jednak.... Teraz zas odwolala swoj udzial w dwoch zapowiadajacych sie calkiem ciekawie rundkach po zlomowisku. W jej mieszkaniu w najlepsze siedzial sobie poszukiwany listem gonczym Straznik, a ona sama za okolo godzine spotka sie niemal oficjalnie z czworka jemu podobnych.
Z ciezkim westchnieniem oparla czolo o biala scianke kabiny.

- Co ja do diabla wyprawiam...

Zaskoczyl ja wlasny glos. Od kiedy to niby nabrala zwyczaju uzalania sie nad swoim losem? Ona? Nieustraszona Pepper igrajaca ze smiercia tak conajmniej trzy razy w ciagu standardowego tygodnia? Grajaca w kotka i myszke z Konsorcjum? Bedaca na swieczniku w czasach gdy wszyscy wola nie wychodzic z cienia?
Jej rozmyslania przerwal dzwiek dobiegajacy z branzolety.

- Schlangeaugen z tej strony. Flame, Troll:
Kod:
;-:: 5+0++0:Z56*05)696*58#805;+:6'9A$85&,-5)6;50'0),.6*)$05;*.8#65;+-;:-95;A8A.:-'5&-);-:8%.(15+:-+-).%05,6:6;5'5+6*685+*6A65'5CEE59A$0*)$8 15&,-5)$05A96A 5'5+-*5@-9A$) Z5+:-'69A$5)6;*.8#5)657:6);-*08$05DD5($)., 5+-5+6:A ;,0%15
Bez odbioru.

Przez chwile pozostala w bezruchu.

- Sorry Pepper, ale nadal chce sprawdzic kto nas ewentualnie slucha sposrod szczurow Konsorcjum. Proponuje taras w Palace Plaza w 244 dzielnicy. Kto nie zdazy w pol godziny, prowadzi nasluch na branzolecie 33 minuty po parzystej.


Wyrecytowala cicho jednoczesnie zastanawiajac sie nad najlepsza trasa. Na szczescie Plaza nie bylo tak znowu bardzo oddalone od jej mieszkania wiec powinna tam doleciec.... Szybkie spojzenie na zegarek uswiadomilo jej, ze jednak moze sie spoznic.

- Cholera! Suszenie do diabla!

Strumien wody ustal, a na jego miejsce poslusznie pojawilo sie chlodne powietrze. W niespelna trzy minuty, odziana w sama bielizne wymaszerowala z lazienki kierujac sie w strone sypialni. Po drodze rzucila do Koena wscieklym glosem starajac sie nie patrzec na to czym obecnie sie zajmowal.

- Rusz dupe!

Na bogow jakaz miala ochote dac mu w morde za ten jego bezczelny usmieszek zdajacy sie byc nieodlaczna czescia twarzy Koena. Jakos nie dziwila sie specjalnie, ze cena za jego glowe rosnie. Osobiscie z checia cos do puli dorzuci jak juz wszystko sie skonczy.

Piec minut pozniej ubrana w luzne, czarne spodnie i nieco obcisla acz wygodna gore wymaszerowala z sypialni kierujac sie w strone jednej ze scian. Wstukujac kod dostepu starala sie skupic cala swoja uwage na danej czynnosci. Obecnosc tego mezczyzny zdecydowanie zbytnio dzialala jej na nerwy. Wreszcie ochronna powloka znikla ujawniajac jej oczom (jak rowniez Koenowi) galerie broni bialej poprzeplatana kilkoma sztukami palnej. Wybranie oreza nie najelo jej dluzej niz minute. Jej kochane zabawki. Wszystkie wykonani ze specjalnego materialu wydobywanego na rodzimej planecie. Wszystkie niemal tak unikatowe jak jej mieszkancy. Wiekszosc zas jej wlasnego pomyslu. Czuly usmiech towarzyszyl przypinaniu szelek z kabura i pojemnikami na naboje.
Potezny aczkolwiek wygladajacy na dosc lekki miecz znalazl swoje miejsce w pochwie przypietej do pasa.
Biorac ostatnia rzecz
wstukala kod zamykajacy.
Szybkie spojzenie na zegar. 7:25.

- Idziemy.

I nie czekajac na swego "goscia" lekkim krokiem skierowala sie do wyjscia.
Bedac juz wewnatrz pojazdu powoli i w skupieniu aktywowala dodatkowy panel kontrolny wstukujac w niego kilka kodow. Delikatny usmiech nie zchodzil z jej twarzy gdy Skabik zmienial swoj kolor na szary z elementami blekitu, a jego szyby pokryla lustrzana powloka uniemozliwiajaca dostrzezenie twarzy czy chociazby liczby pasazerow.

- Plaza ma dosc sprawna siec kamer. Umieszczone na kazdym poziomie wylapuja wszystkich. Mam nadzieje, ze masz jakis sposob na ukrycie twarzy lub zmiane wygladu.. Chociaz tobie moze to i wszystko jedno. W koncu i tak kazdy wie jak wygladasz...

Konczac drwina zalozyla zdobna maske. Jej wlosy niemal natychmiast zmienily swoj poprzedni kolor na lsniaco srebny okrywajac jej plecy niczym dlugi plaszcz.
Kolejne zerkniecie na zegar pokladowy uswiadomilo jej, ze o ile nie wyrusza natychmiast nie beda musieli ruszac wogule.

- Zapnij pasy.

Rzucila nie ogladajac sie na swego przymusowego towarzysza uruchamiajac jednoczesnie silnik.
Po brawurowej jezdzie w trkacie ktorej jedynie o wlos mijali wyprzedzane pojazdy dotarli na miejsce dokladnie o 7:40. Budynek dawnego parkingu publicznego znajdowal sie dokladnie naprzeciw centrum handlowego.

- Komputer skan budynku nr 243566673 pod wzgledem obecnosci organizmow zywych. Gorne pietra parkingowe. Wynik w postaci hologramu przestrzennego.


Otrzymawszy rozkaz komputer pokladowy mruczal przez chwile w trakcie ktorej Pepper z calych sil starala sie nie zwracac uwagi na to co wyczynial Koen. Wreszcie po okolo 10 sekundach na desce rozdzielczej rozblysl oczekiwany plan z jednym blyskajacym punkcikiem na trzecim od gory pietrze.

- Sam...

Mruknela pod nosem odwracajac sie w strone Keona.

- Ruszamy?

Mezczyzna zajmujacy siedzenie pasazera w ramach odpowiedzi wyjal spod plaszcza dosc powaznie wygladajacy karabinek, a nastepnie nalozyl na twarz prosta, czarna kominiarke.

- No to jedziemy z tym koksem, jak zrobi sie goraco to rzuce pare granatow hukowych. Jak dam znak to lepiej zamknij oczy, zatkaj uszy i otworz usta. I to nie jest zadej zart.


Przez chwile spogladala na niego jakby nie do konca bedac pewna czy przy takiej perspektywie chce wogule gdziekolwiek ruszac. Jakos tak niebardzo pasowala jej perspektywa jakichkolwiek niekontrolowanych (bo takie wedle niej musialy by byc) wybuchow w wykonaniu tego typka. Zegar wskazal wlasnie 7: 43.
Czas kurczyl sie gwaltownie odcinajac jej mozliwosc sprzeciwu wieksza niz mrukniecie kilku dosadnych slow na temat mezczyzn.
Skrabik gladko osiadl na dachu Palace Plaza dokladnie o 7:44. Hiperwinda przetransportowala ich na zadane pietro w przeciagu kolejnych 30 sek. Przy kolejce 55 byli dokladnie o 7:45.

- To niekoniecznie dobre miejsce na spotkanie...

Rzucila czekajacemu na nich mezczyznie usmiechajac sie lekko pod oslona maski jednoczesnie uwaznie badajac otoczenie.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]

Ostatnio edytowane przez Midnight : 07-05-2008 o 11:36.
Midnight jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172