Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-11-2009, 19:27   #1
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Od zera do Bohatera II

Tsurlagol. Miasto wielkich możliwości, piękne, ogromne i złowrogie jednocześnie. Bezpieczne i będące śmiertelnym zagrożeniem dla każdego, kto złamie tu pisane zasady. Lub niepisane, chociaż tu wyrok będzie szybszy, mniej skomplikowany. Wiele tysięcy ludzi skupionych na małej przestrzeni, jedno z większych i potężniejszych miast na półwyspie Vast, miasto-państwo, oficjalnie rządzone przez radę miejską złożoną głównie z najbogatszych i najbardziej wpływowych kupców, a nieoficjalnie - przez Lorda z rodziny Henrych, równie tajemniczego, co niebezpiecznego. Wiele tu krążyło plotek o tajemniczych śmierciach i zniknięciach tych, którzy próbowali walczyć z zasadami i prawami, obowiązującymi tu w większości bez zmian od czasów wielkiego Strigoriego. Przede wszystkim wielu kapłanów zawisło za swe niezmienne przekonania o konieczności budowania świątyń swoich patronów. Odwetu bożego nie było, może nawet bogowie nie lubili głupoty swoich sług? Zawisło również wielu innych, a wszystko dla większego dobra, którym to zazwyczaj był zysk. Bo po cóż innego pozwalano kotwiczyć tu pirackim statkom, skoro było wiadomo, że prędzej czy później ich załogi będą sprawiać problemy?

Samo miasto można było bez większych problemów podzielić na kilka wyraźnych części, a obserwując je z lotu ptaka, łatwo było określić dzielnicę. Zacznijmy może od samej Cienistej Twierdzy. Olbrzymi zamek nie miał przesadnie wysokich murów - sięgały na taką samą wysokość jak te kilkunastometrowe, miejskie. Ale postawiony na niewielkim wzniesieniu, przy wschodniej części miasta, był bardzo rozległy, a z tego co mówiono koszary miały tam wszystkie Ostrza, nie licząc tych aktualnie rozmieszonych w miejskich strażnicach i służących jako miejska straż. Dodając do tego wszytskie te dzieci, które tam szkolono na przyszłe Ostrza, było to kilka tysięcy ludzi i nieludzi. A to tylko wojsko, co już dawało do zrozumienia jak rozległa musiała być ta twierdza. W środku jednak było niewielu, bowiem nie życzono sobie gości.

Najbliższa zamkowi była dzielnica biedoty, a miało to swoje proste uzasadnienie - nikt nie chciał mieszkać w jej cieniu. Słońce wstawało tu później, a ponure, czarne zamczysko nie znikało ludziom z oczu przez całe dnie, a często nawet i w nocy. Nie, ci którzy mogli uciekali jak najdalej stąd. I chociaż nie była to najbardziej niebezpieczne miejsce, to wszystkie miejscowe gangi, za małe, by komuś chciało się inwigilować i rozbijać, właśnie tutaj miały swoje siedziby. Większej organizacji przestępczej nie było, Ostrza były nieprzekupne i bezlitosne. W większości przypadków. Ale gangi to tylko niewielka część ludzi, większość to zwykli biedacy lub pijacy, ledwo wiążący koniec z końcem. Wielodzietne rodziny, chwytającej się każdej możliwej pracy. Rozpadające się karczmy czy tawerny, gdzie za kilka miedziaków można było się urżnąć najpodlejszym alkoholem. Ale nie, to nie była najgorsza dzielnica. Nie było tu dziwek i żebraków stojących na każdym rogu. Nie było wielkich burd, bijatyk i morderstw, a patrole Ostrzy przechodziły całkiem często. Nie, to wszystko było zarezerwowane dla dzielnicy portowej.

Tak, w porcie można było znaleźć to wszystko, a nawet znacznie więcej. Towar spod lady i kupowany w ciemnych uliczkach. Dziwki wszelkiej maści, kolorów i ras, a także każdego wieku. Karczmy i tawerny specjalnie dostosowane do tego, by można się było w nich tłuc, ale kulturalnie na pięści, gdy broń zabierano przy wejściu. I w końcu walki na ostre, na małych, ulicznych arenach, gdzie zarabiali zarówno gladiatorzy, przelewający swoją krew, jak i obstawiający przebieg walk ludzie. Rozrywki, tak, pełno rozrywki! Patrole były tu podwojone, a sam wygląd dzielnicy nie różnił się od tej najuboższej - z jednym wyjątkiem. Port. Olbrzymi port wypełniony zawsze przynajmniej setką żaglowców - od statków rybackich, poprzez kupieckie i wojenne, na pirackich kończąc. Wieczny zapach ryb, soli i ciągły szum fal. Tu właśnie było najmniej bezpiecznie, gdy spotkało się bandę pijanych marynarzy. Ale przesłanie było jasne - chciałeś czystych, tanich rozrywek - przyjdź do portu.

Największą i posiadającą najwięcej "mieszkańców" była dzielnica rzemieślniczo-targowa. Tam właśnie mieszkali zwykli ludzie, zarabiający zwykłe pieniądze w swych zwykłych zawodach. Wymieniać tego nie byłoby sensu i tak, a sklepy i warsztaty rozciągały się na całych długich i wąskich uliczkach. W przeciwieństwie do portu i ubogiej dzielnicy, większość budynków tutaj to były już murowane kamienice, stojące rządkami przy brukowanych ulicach. Było tu również dużo placów, na których urządzano codziennie targi, a uliczni cyrkowcy pokazywali swoje sztuczki. Prócz kieszonkowych kradzieży zdesperowanych ludzi, przestępstw było tu już bardzo niewiele, a ludzie chodzili w większości zadowoleni ze swojego życia. Ot, sielanka, ale przypłacana ciężką, codzienną pracą. Nic wielkiego, przecież tak było wszędzie. Tutaj też znajdowała się większość miejskich budynków - biblioteki, szkoły, spichlerze, spora część magazynów, koszary, karczmy i tym podobne. A to również oznaczało dużą ilość straży.

No i ostatnia, dzielnica tych, którym udało się dorobić na wszechobecnym w mieście handlu. Wielkie, piękne rezydencje, kilkupiętrowe, szerokie i długie budynki pokryte najlepszymi dachówkami. Piękne ogrody, parki i fontanny. Świetnie utrzymane drogi i najlepsze w mieście przybytki - zarówno te rozkoszy cielesnych (nie tylko żołądkowych), a nawet umysłowych - bowiem była tu i opera i teatr największy w mieście. Tu żyło się najlepiej, a opaśli kupcy poruszali się w swych karocach i lektykach we wszystkie strony. Tu też znajdował się gmach rady miejskiej, a na granicy dzielnicy kamienne budynki miejskie zaludnione były urzędnikami wszelkiej maści. Był tu też sąd, chociaż przeznaczony tylko do mniejszych spraw - największe wykroczenia "załatwiano" w Cienistej Twierdzy.

Tak, Tsurlagol było ogromnym miastem ogromnych możliwości. Zwłaszcza, że to co o nim napisano, to tylko wierzchołek całej góry nieodkrytych jeszcze sekretów.

***


Ogromnej groty nie można było ogarnąć spojrzeniem, nawet jeśli to spojrzenie doskonale widziałoby w całkowitych ciemnościach. Nieliczne podchodnie powsadzane były w metalowe uchwyty wbite w litą skałę, ale nie dawały wiele światła - chociaż płonęły czystą magią. Jaskrawoczerwony płomień, bez ciepła i iskier, dawał krwistą poświatę, sprawiał, że miejsce było jeszcze mniej przyjazne, niż w rzeczywistości. Na środku groty jaśniał zaś olbrzymi pentagram o podwójnych zakończeniach. Przy jednym z jego zakończeń pochylała się właśnie humanoidalna sylwetka jakiegoś wysokiego osobnika, kończąc kreślić skomplikowane wzory. Jeśliby przyjrzeć się dokładniej, można by było dojrzeć misterne symbole tajemnego języka, wypisane magią i krwią z wielką starannością. Ten który to wykonał nie wydawał się zmęczony, wręcz przeciwnie nawet - uśmiechał się, ukazując oblicze zwyczajne i przerażające jednocześnie. Jakby pod zwyczajną powłoką czaiła się drapieżna Bestia, teraz niezwykle zadowolona.

Ciszę przerwał powolny stukot, gdy o podłoże rytmicznie zaczęła uderzać gruba laska drugiego osobnika, który pojawił się na scenie zupełnie nagle. A może był już wcześniej, tylko czekał skryty w cieniach? Tak czy inaczej, szedł całkiem długo, powoli, z trudem. Zatrzymał się blisko tego, który tworzył wzór. A głos miał zachrypnięty i świszczący, głos starca.
-Zrobiłeś wszystko?
Głos drugiego z nich był znacznie niższy, donośniejszy i znacznie silniejszy. Jakby ktoś nasycił go mocą.
-Oczywiście, brakuje nam już tylko kilku elementów.
-Czuję go. Odpoczywa. Śni.
-Już niedługo, odprawimy rytuał. Przebudzi się, a wtedy mu pomożemy.
-Tak. Czy ukierunkowałeś jego sny?
-Robię to cały czas, Starszy.
-Doskonale. Nasi wrogowie w końcu odczują naszą zemstę.
-Tak, ale jeszcze trochę cierpliwości. Dzieci są jeszcze daleko od celu. Oni wszyscy mało wiedzą, nawet Kallor.
-On musi zginąć. I dzieci również.
-Wiem, ale najpierw musimy dokończyć rytuał. Potem się nimi zajmę.
-Śpiesz się. Możesz kogoś wynająć?
-Mam jeszcze kilka kontaktów...


Na środku pentagramu rozbłysła płomieniem biała świeca.

***

Obudzili się z bólem głowy i przeświadczeniem, że to co widzieli we śnie, nie było tylko snem. Wszyscy, którzy tamtego wieczora kładli się spać we wciąż obskurnej, ale w tej chwili własnej izbie, gdzieś na skraju dzielnicy portowej i slumsów. Połączone łóżka i koce były pełne potu, a przyspieszone oddechy i zagubione spojrzenia twierdziły wprost: tak, ja też to widziałem. A zostało ich kilkoro, patrząc od początku wyprawy z Talgi - ledwie dwójka. Miało być pięknie, w końcu ile opowiadano o heroicznych przygodach? Ale czy na prawdę coś zyskali?

Lilla, córka ubogich rodziców, czy kiedyś myślała, że będzie podążała przez krainy w płytowej zbroi i z symbolem Tyra zawieszonym na piersi? Że będzie jego głosem, że będzie sprawiedliwością, a jej rosnące umiejętności jako wojownika nie będą już przez nikogo nigdy wyśmiewane? Jej serce chwilowo mogło być rozdarte, lecz nikt nie był nieskalany, nawet paladyni. A pewne uczucia ranią. Nic nie jest wieczne, nawet żal, a dobroć jej serca mogła jeszcze zmienić wiele.
Jens, którego przyuczano do bycia leśniczym i myśliwym, a który wyrastał na łowczego i tropiciela, któremu nie straszna żadna głusz, żadne góry czy bagna. Człowieka, na którego modlitwy odpowiadała sama Pani lasów, a potężna organizacja Faerunu zamierzała przyjąć go w swoje szeregi, w które wstąpić chciał, nawet, gdyby droga do celu miała okazać się trudna i długa. I którego serce również nie było wolne od trosk, chociaż ta na której zależało mu najbardziej, teraz znajdowała się wiele kilometrów od Tsurlagol.

Ale Talga, ta mała wieś na uboczu, została chyba zarażona mocą pochodzącą od wieży wybudowanej nieopodal, bowiem to nie była jedyna dwójka ludzi, którzy z niej pochodzili.
Albert, który poświęcił się służbie chyba najtrudniejszej, służbie samej śmierci. Bo jak inaczej można by określić kapłaństwo z symbolem Kelemvora na piersi? Wyjechał z rodzinnych stron najwcześniej, a teraz podąża za wspólną sprawą, głęboko wierząc w to, że jest słuszna. Pomijając również fakt, że zbudzenie się smoka byłoby największym oszustwem wobec wartości, które wyznawał.
Gabriel, wielki, acz młody chłopak, którego pragnienie stania się kimś innym, kimś lepszym i znaczniejszym, kimś kto coś osiągnie, powoli się zaczynało spełniać. Ale powoli, gdyż dołączył do nich jako ostatni i dopiero uczył się, co znaczy być mężczyzną i wojownikiem. Jego droga do celu była jeszcze długa i kręta.

Byli też inni, nie mniej istotni dla tego, co wspólnie robili.
Alexandra, której prawdziwe pochodzenie wyjaśniało się dopiero i która została niejako zmuszona, by dołączyć do grupy Talgijczyków. Teraz przebywała tu już bardziej ze swojej woli, zaś jej dążenie do potęgi współgrało z wypełnianiem polecenia swojego wielkiego mistrza. Kobieta już bardziej niż dziewczyna, obdarzona potężnym umysłem, którym mogła zabić, jeśli chciała. Ale i tak samo wewnętrznie rozdarta jak wielu z nich.
Na koniec zaś coraz mniej tajemnicza dwójka - Angela i Alex, dwójka o mrocznych i często zakazanych talentach, związana ze sobą, ale i rozłączna jednocześnie. Nożownicy, którzy potrafiliby zabić wroga bez mrugnięcia okiem, tacy podobni i tacy różni jednocześnie - spokojna i opanowana, zimna jak lód dziewczyna i wesoły, wybuchowy chłopak.

Nie wspomina się tu o tych, którzy byli z nimi i chociaż przez chwilę służyli wspólnej sprawnie. O Silii, która wraz ze swym odnalezionym, elfim ojcem, przemierzała Vast na własnych nogach i zmierzała ku nim niezwykle powoli. O Elizabethcie, która pojawiła się już tylko raz, zabierając resztę swoich rzeczy, po czym zniknęła całkiem, nie mówiąc nikomu gdzie się udaje, chociaż można było mieć mgliste pojęcie, że przebywa w którejś z kuźni. O Aldymie i Drago, którzy byli przykładem na to, że nie wszystkie opowieści kończą się szczęśliwie, a pochłonięci przez góry, mieli spoczywać na wieki w grobowcach krasnoludzkiej twierdzy. W końcu o Elevie, którego nowe moce zatrzymały przy Kallorze, bowiem nie ćwiczone mogły równie łatwo go zabić, co mu pomóc. Nie, o nich wszystkich nie mówimy na początku tej opowieści.



A opowieść zaczyna się właśnie w tej chacie, gdy zbudzeni o świcie przez dziwaczny sen, trawili jeszcze jego obrazy i przypominali sobie wydarzenia wcześniejsze. Nie wyglądali w tym momencie na bohaterów. To przecież zwyczajne, że opowieści przekłamują lub kłamią wprost, a opisy są ubarwiane. Wielki wojownik nie musiał mieć złotej zbroi, a wielki czarodziej nie musiał chodzić otoczony migoczącymi zaklęciami. Inna sprawa, że oni jeszcze bohaterami nie byli i zdawali sobie z tego sprawę.
-Lepiej, żeby ten sen okazał się po prostu złośliwą wizją zesłaną przez nie życzącego nam dobrze maga.
Pierwszy odezwał się Alex, zaspanym wciąż głosem i przeczesując swoje czarne włosy.
-Ale pewnie i tak trzeba będzie przekazać te informacje. Możemy się jakoś skontaktować z tym Kallorem? Alexo?
Jego wzrok był taki... miękki, zawsze gdy na nią patrzył. Zupełnie inny od zimnego spojrzenia Angeli, która wstała, nie krępując się tym, że była prawie naga - na ciało zarzuconą miała tylko cienką koszulę, nie zasłaniającą zbyt wiele.
-Nie wierzę w to, czego nie widzę na własne oczy. Pójdę do miasta odświeżyć kilka znajomości.
Ubierała się, ale pozostałym nie spieszyło się za bardzo. Nie mieli przecież noża na gardle. A może mieli? Ale te kilka chwil mogli zmarnować, gdyż Lilla postanowiła użyć świecy Elyssy Winterhaven, gnomiej bardki i paladynki. Głośno odczytała jej imię, przechodząc tę samą subtelną przemianę, co wcześniej Bethy i Silia.

Wygląd nie zmienił się jej prawie w ogóle. Włosy wciąż miały swoją złotą barwę, chociaż skręciły się lekko, falami opadając na plecy i wciąż tak samo wydatne piersi dziewczyny. Jej mięśnie również pozostały twarde, a wzrost najwyraźniej się nie zmienił. Tylko ruchy, tak jakby nagle nabrały nie widzianej wcześniej u niej gracji. I głos, tak, głos się zmienił. Stał się bardziej dźwięczny, a wypowiadane słowa zdawały się posiadać jakąś własną moc. Moc barda i bajarza, minstrela i śpiewaka. Lilla zdała sobie sprawę, że zna setki opowieści, pieśni i umie grać na wielu instrumentach. Mało tego, ona umiała śpiewać! I nagła wiedza, która nadeszła, sprawiła, że miała również pewność, że potrafi zakląć w swój głos lub dźwięk używanego instrumentu prawdziwą moc. Różne sposoby jej użycia czaiły się na pograniczu jej umysłu, tylko czekając na wydobycie. To było jak z kuciem run u rudowłosej - coś co trzeba było rozwijać, gdy poznało się już podstawy. Elyssa zaś, co do tego także była pewna, dedykowała wszystko bogini piękna - Sune. Zaprawdę była nietypową przedstawicielką swojego gatunku. A prócz mocy barda, Lilla odziedziczyła część innych zdolności - i te wojenne i te, po których paladynka zapłonęła rumieńcem, gdy wkradły się do jej myśli.

To był początek tego dnia. Słońce wstawało powoli, a Cienista Twierdza rzucała swój cień na śmierdzącą uryną i rozkładającymi się resztkami jedzenia dzielnicę.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 16-11-2009 o 21:51.
Sekal jest offline  
Stary 19-11-2009, 21:40   #2
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Może podróż za pomocą teleportacji nie była męcząca fizycznie dla ciała, ale na pewno trzy takie przeniesienia w ciągu dwóch dni, nie wpływały dobrze na zdrowie psychiczne.
Wyrwana z koszmaru Alexa usiadła na posłaniu. Ze zdziwieniem skonstatowała, że nie tylko ona nie śpi. Blade smugi porannego słońca przebijały się przez zakryte dziurawymi okiennicami okienka chaty, którą na jakiś czas uznali za swe schronienie. Rozświetlały ciasno ustawione posłania i leżących na nich ludzi. To jednak nie migotliwe promienie brzasku wyrwały ich ze snu, a jak zrozumiała po słowach Alexa ten sam koszmar, którego doświadczyła sama.
Czy kilka osób naraz może śnić ten sam sen?
Najwyraźniej tak.
Otarła krople potu, która spłynęła jej po czole. W chacie nie było zbyt ciepło, a więc była ona efektem tego co widziała podczas snu. To było tak realne, jakby była w tamtym miejscu. Było przerażające. Ktoś wiedział o nich i z pewnością to co planował nie miało być przyjemne...
Otrząsnęła się z lęku, który skuwał jej serce.
- Moja moc jest raczej zbyt słaba, by wysłać wiadomość do mistrza Martusa. Mogę jednak spróbować przekazać mu to co się dzieje, jeśli informacja dotrze do adresata, to raczej dzięki jego umiejętnościom nie moim. Zawsze jednak lepiej polec próbując, niż nie robić nic z lęku przed porażką – Zakończyła żartobliwym tonem, by rozproszyć choć odrobinę grobowa atmosferę, jaka zaległa w izbie.
Wstała wciągając pospiesznie spodnie. Powoli przyzwyczajała się już do braku intymności jakiego doświadczali podczas wielu dni tej podróży. Nadal jednak nie czuła się komfortowo, gdy inni patrzyli na nią ubraną w nie całkiem kompletny strój. Daleko jej było do swobody Angeli. Podziwiała dziewczynę, gdy ta zaledwie w kusej koszulce, paradowała po pomieszczeniu.

Wyszła na zewnątrz. Miasto powoli budziło się do życia, choć tutaj nie było tego jeszcze widać. Chaty pozostawały ciche i senne. Kilku pijaków zataczając się wracało do domu, bynajmniej nie najprostsza drogą. Nie zwracali jednak uwagi, na dziewczynę, która cicho przysiadła pod ścianą.
Potrzebowała spokoju, który w przeludnionej chacie trudny był do osiągnięcia. Odległość do Midd z tego co pamiętała, mapy była duża, znacznie przekraczająca możliwości jej mocy, do czego przyznała się już wcześniej, może jednak Kallor zdoła ją odczytać.
Spróbowała ułożyć sobie wszystko w głowie. Nie było to może arcydzieło semantyczne, ale Alexandra nigdy nie siliła się na miejsce w panteonie ojców języka. Przekaz musiał być krótki i jednocześnie zrozumiały, niewiele słów przekazujących poważne treści.
~Wspólny sen drużyny. Ludzie robiący podwójny czerwony pentagram. W środku świeca. Obietnica śmierci dla nas i dla Ciebie mistrzu. Niebezpieczeństwo?~
Jej umysł skupił się na odległym miejscu, w przestrzeni. Na wieży, w której spędziła dzieciństwo i na mężczyźnie, który przez dziesięć lat poświęcił jej mnóstwo własnego czasu. Przez chwilę poczuła się, jakby znowu była w domu, bo to miejsce bardziej było jej domem niż mieszkanie dziadków.
Moc wysłana w przestwór.
Czy dotrze na miejsce?
Nie mogła tego sprawdzić. Jedynym potwierdzeniem mógł być odzew Kallora. Pozostawało więc tylko czekać, a w międzyczasie zając się innymi sprawami.

Prace nad wykończeniem kryształu zajęły jej całe kolejne dwa dni. Jednak nie sam szlif sprawił jej najwięcej problemów. Zdecydowanie najtrudniejsza częścią zadania było zaklęcie w nim wystarczającej ilości mocy. Niestety nie potrafiła jej jeszcze zatrzymać właściwości kamienia na stałe. To będzie wymagało dłuższych ćwiczeń, ale i tak była zadowolona z tego co udało jej się osiągnąć. Wiedziała, że następnym razem pewnie będzie lepiej, ale to była jej pierwsza taka praca i przez to była szczególna, no i robiła ją cały czas z myślą o konkretnej osobie...
Kiedy kryształ został wykończony zajęła się projektowaniem oprawy. Ona też powinna być jedyna w swoim rodzaju. Na kawałku papiery wykonała wiele szkiców, zanim efekt ostatecznie ją zadowolił. Z czułym uśmiechem pomyślała o dziadku. Często kiedy odwiedzała go w warsztacie przyglądała się jego projektom, czasami nawet, zachęcana przez niego projektowała jakieś oprawy biżuterii. Teraz to doświadczenie przydało się doskonale.

~Swoją drogą ciekawe co u staruszków?~ Dziewczyna zamyśliła się i trochę zasmuciła. Nie widziała ich już prawie dwa miesiące. Miała nadzieję, ze są zdrowi i wszystko u nich w porządku. Było już późno. Schowała narzędzia i kamień i po cichu udała na spoczynek. Na szczęście po koszmarze sprzed dwóch ni kolejne noce przebiegały spokojnie i bezsennie.
Alexandra nie lubiła snów.
Rano wstała wcześnie i udała się na poszukiwania złotnika, który wykonałby jej zamówienie, zgodnie z wytycznymi. Obejrzała kilka pracowni i wyroby jakie wykonywali właściciele, ale nie była zadowolona z tego co widziała. Potrzebowała kogoś, kto w swoją pracę wkłada serce i pasję, kto kocha swoje zajęcie. Trafiła w końcu na niewielki warsztacik przycupnięty na rogu małego placyku w dzielnicy kupieckiej. Do wnętrza wchodziło się po kilku stopniach, a przez umieszczone wysoko w górze okna nie wpadało wiele dziennego światła. Za to w środku wszystko migotało rozświetlone sporą ilością płonących w kandelabrach świec. Oglądała z zachwytem delikatne arcydzieła wykonane najwyraźniej rękami wielkiego mistrza. Precyzyjne wzory oplatające kamienie we wszystkich kolorach tęczy. Wzięła do ręki misterny naszyjnik z trzech rzędów ametystów w niezwykłym ciemnofioletowym odcieniu. Kamienie ułożone były rozmiarem od najmniejszych, wielkości połówki małego paznokcia, do największych o rozmiarach orzeszków macadamia i ułożone jakby w pajęczą sieć. Na nagiej szyi jakiejś damy musiały by wyglądać doprawdy niezwykle.
- Widzę że panienka zna się na rzeczy – usłyszała za sobą spokojny głos. Odwróciła się gwałtownie, nie słyszała ani nie czuła, jak jego właściciel podszedł do niej. Czy aż tak bardzo zatraciła się w magii klejnotów, ze straciła całkowicie czujność?
Gdy niewysoki człowieczek, który po bliższym przyjrzeniu okazał się gnomem, popatrzył w zaskoczone oczy Alexandry uśmiechnął się szeroko:
- Teraz rozumiem dlaczego zainteresowanie właśnie tym kamieniem. Maja dokładnie odcień jej oczu... - Obrzucił dziewczynę taksującym spojrzeniem – Dla piękności gotów jestem znacznie obniżyć cenę... ale... mimo wszystko nadal będzie ona wysoka...
Alexa roześmiała się wesoło. Jej strój po długim czasie użytkowania, rzeczywiście nie wyglądał najlepiej. Zdecydowanie następną sprawą, którą się zajmie będzie wymiana garderoby. Odłożyła klejnot na miejsce i powiedziała:
- Jest zaiste piękny, ale ja szukam raczej artysty, który wykonałby dla mnie coś takiego - Wyciągnęła szkic medalionu i pokazała mężczyźnie – Ten element – Wskazała - chciałabym by został wykonany ze złota, natomiast reszta ze srebra
Wyciągnęła kamień zawinięty w kawałek tkaniny i położyła na kamiennym blacie prezentując złotnikowi:


- To będzie w środku.
Gnom wziął lekko żarzący się kryształ do ręki i przez chwile oglądał go uważnie:
- Niezwykłe... naprawdę niezwykłe – Potem jeszcze raz popatrzył na projekt – Ciekawy pomysł... - Popatrzył na dziewczynę z ciekawością – To będzie kosztować jedną sztukę platyny chyba, że ma więcej takich kamieni... Wtedy może nawet będzie ją stać na fioletowy naszyjnik...
Psioniczka pokręciła głowa z uśmiechem:
- Nie, niestety mam tylko ten jeden. Na kiedy może być gotowy?
Złotnik wyraźnie rozczarowany podrapał się po głowie:
- Myślę, że dam radę na jutro o tej samej porze.
Gdy ustalili szczegóły Alexandra ruszyła na dalsze zakupy. Pomysł z kupieniem nowych ubrań nie był taki zły więc zaczęła od niego. W tak dużym mieście jak Tsurlagol, nawet znalezienie fioletowej, jedwabnej bielizny okazało się sprawą całkiem prostą. Tak samo batystowe koszule w tym samym odcieniu i nowe spodnie szybko stały się jej własnością.

***

Resztę dnia spędziła na przeszukiwaniu miejskich zbiorów bibliotecznych. Wiedziała, że będzie musiała wrócić tu znowu.
Spotkanie z Elandirem przyniosło odpowiedzi na kilka pytań. Wiele jednak kwestii pozostawało nadal nierozwiązanych. Jak dostać się do grobu Strigoriego, jeśli takowy w ogóle istnieje, było jedną z najważniejszych. Było też wiele innych pytań i wątpliwości. Alexandra miała nadzieję dowiedzieć się czegoś w zbiorach bibliotecznych Tsurlagol. Takie duże miasto powinno mieć spora bibliotekę, a głód wiedzy jaki ostatnio odczuwała, może w końcu zostanie zaspokojony.
Teraz dopiero zaczynała doceniać nauki Kallora i to, że próbował jej przekazać jak najwięcej informacji o świecie, zmuszał do ślęczenia godzinami nad opasłymi tomami traktującymi o historii dawnej i najnowszej, czytania pamiętników i biografii słynnych ludzi, do studiowania map. Przedtem myślała, że to strata czasu, chciała tylko uczyć się jak opanować moc i jak najlepiej ją wykorzystać, Nie przykładała się do nauki tak jak powinna. Tak naprawdę unikała jej kiedy tylko mogła, co nie było wcale łatwe przy takim nauczycielu jak mistrz Martus, a jednak zdołała zrobić w swojej edukacji spore dziury. Kilka miesięcy w drodze, zweryfikowało jej poglądy w dość znacznym stopniu, a mądrość starego mistrza ukazywała się z nowej strony.
Chciała zdobyć wiele wiadomości, a zawarte w księgach informacje były wielce interesujące.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 21-11-2009, 12:58   #3
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Nigdy nie rzucała się podczas snów, przyzwyczajona do tłoku w rodzinnej izbie, starała się zawsze ułożyć w jak najwygodniejszej pozycji na boku, by jak najbardziej zmniejszyć zajętą przestrzeń. Z reguły w takiej pozycji przesypiała całą noc, a późniejsza ciężka praca pomogła zwalczyć zastygnięcie mięśni. Ta noc, ten sen, to było jednak inne. Już po odzyskaniu świadomości odkryła, że leży całkowicie rozkopana, spocona, na plecach. Jej ciałem ciągle wstrząsały dreszcze, niechybny znak koszmaru, który przed chwilą był udziałem ich wszystkich. Nie potrzebowała odwoływać się do boskiej mocy by wyczuć zło, które przed chwilą widzieli; było ono wręcz namacalne. I co gorsza; było to zło, które wiedziało o nich chyba prawie wszystko i czaiło się by ich zabić. Choć z drugiej strony, przynajmniej nie trzeba było się obawiać, że ci ludzie będą przed nimi uciekać.

Czując się nieswojo Lilla ruszyła do miski pełnej wody, którą przyszykowali sobie zawczasu; opłukała tam twarz i przeczesała włosy. Już wcześniej uzyskała zgodę pozostałych do użycia świecy, ale jakoś odwlekała ten moment. Czuła się dziwnie na myśl o wchłonięciu czyjejś osobowości, myśli i przeżyć. Nie sposób jednak było przedłużać tego w nieskończoność, tym bardziej, że chyba nie mieli tyle czasu, ile zakładał Kellor. Stojąc na środku pokoju, w prostej, skromnej lnianej koszuli po kolana, paladynka przeczytała imię bohaterskiej gnomki. Z zamkniętymi oczami oczekiwała na efekty, które pojawiły się natychmiast. Miękkie loki opadające na plecy, delikatniejsze dłonie, zmieniony głos- to wszystko zauważyła dużo później. W tym jednym momencie jaźń dziewczyny została zalana przez setki, nie: tysiące opowieści, bajań i pieśni. Świadomość została tak nagle przytoczona, że paladynka aż usiadła na posłaniu oddychając głęboko; talenty barda zostały poukładane, gdy nagle na wierzch wypłynęły umiejętności wojownicze… i te inne. Sama myśl o tych umiejętność spłoniła policzki skromnej dziewczyny, która zaraz próbowała wrócić do pieśni. Zaczęła od tej dobrze znanej z Talgi „Wesołej Pasterki”, która niesiona czystym głosem poniosła się po chacie. Dłonie wojowniczki instynktownie sięgnęły do wyimaginowanej lutni, której nie miała.
- Chyba muszę kupić sobie jakiś instrument – wesoły śmiech zawierał w sobie jakąś nutę, która sprawiała, że obecni poczuli ochotę wywoływania go jak najczęściej.


***
Nie było ciężko znaleźć sklepu z instrumentami w dzielnicy rzemieślniczej, w gruncie rzeczy było wiele takich sklepów i Lilla miała dylemat na który się zdecydować. W końcu wstąpiła do tego, który prezentował się najładniej; ze świeżymi kwiatami w doniczkach i wesoło powiewającymi proporcami. W środku, porozkładane były instrumenty wszelkiej maści i rodzaju: były potężne bębny stojące w kącie, tak by nie wadziły, były jakże duże, ale jakże delikatne harfy i ich mniejsze kuzynki clairseach, były surmy powieszone na ścianach i ozdobione flagami, na których wyszyte zostały chimery, było o wiele, wiele więcej, a Lilla jak zaczarowana sunęła między tym wszystkim. Trudno powiedzieć ile czasu jej zeszło nim została dostrzeżona przez korpulentnego, wąsiastego sprzedawcę z miłym uśmiechem.
- W czym mogę pomóc panience?
- Szukam instrumentu, chyba mandoliny.
- Mandoliny, tak? to tutaj zaraz za tymi organami –
zręcznie lawirując między przedmiotami mężczyzna poprowadził ją do miejsca, które bez problemu można było określić jako mandolinowy raj. Czego tam nie było! Mandoliny duże i małe, klasyczne i z większa ilością strun, zdobione i piękne w swej prostocie.
- Jeśli panienka czegoś szuka innego, to mam jeszcze przedmioty magiczne, ale one drogie są, drogie.
- Nie dziękuje, póki co się uczę, nie ma sensu wydawać majątku.
- A to dla panienki? –
zdziwił się uprzejmie patrząc na jej zbroję i miecz wiszący u pasa – Myślałem, że na podarunek. Skoro tak, to na pewno coś znajdziemy. O tu na przykład mandolina mistrza Greentootpha z Zielonych Wzgórz, piękny przykład idealnej gnomie roboty, tu zaś mamy coś z pracowni Berezów z Calanter, a tu jeszcze…

Przedstawienie wszystkich instrumentów trwało długo, ale sam wybór zaskakująco krótko. Lilla nie dała się skusić gładkim słówkom handlarza i kupiła najprostszą, najtańszą mandolinę. Przy ich trybie życia (i jej średniawych jeszcze umiejętnościach) nie potrzebowała nic więcej. Zapłaciła jedną sztukę złota i w pełni zadowolona zamierzała się opuścić sklep, gdy jej wzrok przyciągnęła jeszcze jedna rzecz. Na czerwonym atłasie, pod szklaną gablotką dumne spoczywał zdobiony róg. Wykonany z kości jakiegoś nieznanego stworzenia, zdobiony srebrem i złotem zdawał się być odpowiedzią na wszystkie wojenne sny paladynki. Ile razy widziała siebie na czele armii, walczącej ze złem i plugastwem, przywołujących dzielnych rycerzy dźwiękiem rogu! Tego właśnie rogu.



- Ile jeszcze za ten instrument?
- Ogólnie drogi jest, ale jak dla panienki cztery sztuki złota.

Haniebnie zawyżona cena przez doskonale wietrzącego interes handlarza umknęła dziewczynie. Bez targów zapłaciła wymaganą kwotę i już po chwili dumnie przypasała róg przez ramię. Całkiem zadowolona ze swych zakupów wróciła do miejsca, które już nazywała domem.

***
Przez kilka kolejnych dni zajmowała się praktycznie tylko gra na mandolinie, nie pomagała w poszukiwaniach mając wrażenie, że wpierw musi uporządkować bałagan, który powstał w jej głowie. Na rogu ćwiczyła rzadko mając na uwadze zdrowie psychiczne pozostałych. Tego poranka, czwartego dnia od znalezienia ojca Silli także nie zajmowała się niczym innym.

Alexa zobaczyła paladynkę próbująca wydusić jakieś sensowne dźwięki z kiepsko nastrojonej mandoliny. Uśmiechając się podeszła i usiadła obok dziewczyny:
- Wygląda na to, że słodka Elissa była bardziej bardką, niż wojowniczką...
Skupiona na instrumencie paladynka nie zwracała uwagi na otoczenie, domownicy przechodzący w te i nazad nie byli w stanie odciągnąć jej od upartych ćwiczeń na mandolinie. Takoż, gdy psioniczkasię odezwała Lilla podniosła głowę zdziwiona; nie rozmawiała już tak od dawna...
- Nie, mylisz się. Była wspaniałą wojowniczką wykorzystującą swój spryt i zwinność. I czuje to, czuje to wszystko w mych dłoniach i pozostałych częściach ciała, czuję lepsze uchwycenie miecza, czuje większą zwinność nadgarstków. Przedziwne uczucie...
Alexa pokiwała głową:
-Tak to musi być niezwykłe, tak przejąć część czyjejś duszy. Przedziwne zjednoczenie...
- Nie wiem czy zjednoczenie... Wielu spraw nie rozumiem, wiele mi umyka. Elyssa była mądrą kobietą, ale myślę że więcej dowiedziała bym się o niej gdybyśmy miały możliwość spotkania i porozmawiania. W sumie, korzystając tak ze świec, trochę wchodzimy w czyjąś intymność, sekrety. Mam wrażenie, że to trochę nie w porządku. -
dziewczyna zamilkła na moment patrząc w instrument, ale szybko wróciła do rzeczywistości - Oh, nie zrozum mnie źle, to ma swoje zalety. Kto by pomyślał, że ja będę mogła być prawdziwą artystką jak Nelly!
- Popatrz na to z drugiej strony: Dzięki temu talent Elyssy i jej wyjątkowość będą się kontynuować w tobie. Na swój sposób, to niezwykłe, piękne.
- Dlaczego zakładasz, że ona nie żyje? Nie spytałam Ellandila, z tego wszystkiego zapomniałam. Szkoda, bardzo chciałabym ją poznać, a teraz nawet nie wiem czy będę miała okazje.
- Byłam wczoraj w miejskiej bibliotece i z ciekawości sprawdziłam co tam jest na jej temat. Niestety ona juz nie żyje.

- Szkoda, ona była bardzo dobrą osobą, wiem to. To tak jakby bardzo piękny motyl odszedł ze świata; świat będzie trwał dalej, ale już na zawsze odarty z jakiegoś wiekuistego piękna.
Alexandra popatrzyła w błękitne oczy paladynki:
- Tak jak powiedziałam, teraz część tego piękna jest w Tobie. Elyssa na pewno byłaby zadowolona, ze to właśnie ty wypowiedziałaś jej imię... Lillo... ja wiem, że ostatnio nie mogłyśmy się porozumieć, ale... dla mnie jesteś cudownym człowiekiem i nie chciałabym stracić Twojej przyjaźni.
Alexandra wyjęła z kieszeni drewniane pudełko i podała je paladynce:
- To dla ciebie...
Kompletnie zaskoczona Lilla wzięła puzderko.
- Nie stracisz mojej przyjaźni, nigdy. Tylko to dla mnie trochę trudne i... nie musisz mi nic dawać, mi wystarczy, że jesteś w pobliżu.
Jakby delikatniejsza niż zwykle dłoń paladynki skierowała się wraz z prezentem ponownie w stronę przyjaciółki.
- Robiłam go z myślą o Tobie, już dawno wymyśliłam i chciałam wykonać, ale jakoś ciągle nie było czasu. Chcę byś to zatrzymała. W ten sposób cząstka mojej duszy też zawsze będzie z Tobą.
Gdy paladynka uniosła wieko jej oczom ukazał się amulet. Główną jego część stanowiła srebrna tarcza w kształcie koła, na którą nałożono złotą sylwetkę słońca, jego misternie wykonane promienie dotykały do srebrnej krawędzi, a serce stanowił górski kryształ wyszlifowany w kształcie pentagramu i oczywiście ustawiony jednym szczytem ku górze. Kryształ emanował niezwykłym wewnętrznym blaskiem.
Od góry, delikatnymi wiązaniami doczepiony był misterny koronkowy wzór ze srebra, przedstawiający wagę w równowadze, ułożoną na młocie. Całość zawieszona była na srebrnym łańcuszku.
Dziewczyna jak oniemiała wpatrywała się w podarunek, jej oblicze było niczym biała karta, na którym odbijały się wszystkie emocje: zaskoczenie, oniemienie, zachwyt, radość.
- Dziękuje, ja w życiu nie widziałam nic tak pięknego.
- Zawarłam w nim cząstkę swojej mocy. Raz dziennie kiedy go dotkniesz twoja mądrość znacznie wzrośnie -
Alexa posmutniała - Niestety tylko na krótki czas. Nie jestem jeszcze sprawna w zaklinaniu mocy. To pierwsza rzecz tego typu jaką wykonałam.
- To najwspanialsza rzecz jaką widziałam -
niepewnym ruchem ręki Lilla wzięła i zawiesiła dar na szyi, wisior idealnie ułożył się między dorodnymi piersiami- Nie wiem co powiedzieć, zaklinasz ludzkie cechy w przedmioty, w twej mocy zaiste jest cos boskiego
Psioniczka wyraźnie się zmieszała:
- Myślę, że każdy kto włada mocą jest do tego zdolny.
- Nie powinnaś deprecjonować swojego daru, swojego talentu i pracy, którą weń włożyłaś. Jesteś wspaniała
- Och -
Alexandra roześmiała się - tak się cieszę, że Ci się podoba!
- Bardzo, nigdy nie wyobrażałam sobie, że coś tak cudownego może być moje. Dziękuje Ci za podarunek i
- paladynka ściszyła głos i wbiła spojrzenie w dłonie - dziękuje, że o mnie nie zapomniałaś.
Alexa dotknęła delikatnie jej dłoni:
- Nie potrafiłabym zapomnieć. Nigdy tak się nie stanie.
- To dlaczego...

Nie zadane pytanie zawisło w powietrzu, ale Lilla nie odważyła się podnieść wzroku.

- Jesteś dla mnie jak... najlepsza przyjaciółka... jak siostra.... ja -
Psioniczka zabrała rękę z dłoni paladynki - Przepraszam Lillo...
- To ja przepraszam, pomyliłam się. Znów Jeśli nie masz nic przeciwko chyba wrócę do ćwiczeń i naprawdę dziękuje.
Lilla na powrót ujęła w dłonie lutnie i poczęła grac, po raz pierwszy prosta melodia wyszła jej bez żadnej fałszywej nuty; tyle że to była bardzo smutna melodia...
Alexa czuła się podle. Jakby właśnie skopała małego szczeniaczka. Wstała cicho i wyszła z chaty. Miała ochotę płakać. Nie potrafiła jednak, łzy jakoś nie chciały płynąć z jej fioletowych oczu.


Gdy muzyka ucichła paladynka tępym wzrokiem wpatrywała się w ścianę, jej ręka sama powędrowała do amuletu.
~ Proszę pozwól mi zrozumieć, proszę ~

Tak jak się spodziewała, piękny dar nie pomógł jej zrozumieć własnych uczuć ani tym bardziej uczuć innych, zwłaszcza jeśli chodziło o Alexę. Ale pojawiło się inne objawienie, zrozumienie. Przed oczami Kalvarówny stanęła otoczona burzą czerwonych loków twarz Elizabeth. Elizabeth, którą ostatnio widzieli kilka dni temu i która zachowywała się bardzo powściągliwie. Czując, że znacznie więcej teraz rozumie z jej zachowań Lilla właśnie pojęła ostatnie zdarzenie: kowalówna zachowywała się jakby miała ich opuścić.

Nie czekając na nic więcej błyskawicznie ruszyła z miejsca. Ostatecznie nie przysięgła driadzie, ale czy to miało jakieś znacznie? Byli drużyną, przyjaciółmi i nikogo nie należało zostawiać z problemami samego. Zwłaszcza jak ktoś pakował się w nie tak często jak rudowłosa.
Poszukiwania musiały być metodyczne, oczywistym było, że należało zacząć od warsztatów kowalskich, najlepiej prowadzonych przez krasnoludy. Korzystając ze świeżo nabytej śmiałości, bez żadnych ceregieli Lilla poczęła wypytywać ludzi na targu, by w końcu obejść kilkanaście kuźni. Miała nadzieję, że w jednej z nich spotka Bethy i namówi ją na powrót do domu.
 

Ostatnio edytowane przez Nadiana : 21-11-2009 o 13:39.
Nadiana jest offline  
Stary 22-11-2009, 01:11   #4
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Odnalezienie Libby nie było aż takie trudne jak mu się to z początku wydawało. Miasta pod pewnymi względami też przypominały dzicz. Swoisty rodzaj natury, gdzie każde przejście pozostawia po sobie jakiś odcisk, a każdy mieszkaniec ma swój schematyczny tor poruszania się zamiast do wodopoju, do miejsca pracy, zamiast do kryjówki, do domu, a zamiast na leśną polanę oblaną przyjemnie grzejącym słońcem, do parku, domu kochanki, czy tawerny. Tylko smród był nieustępujący. Tępił zmysły. Pozostawiał myśliwego kalekim i rozkojarzonym. Niemniej szybko dowiedział się od przechodniów gdzie mieszczą się najbliższe kuźnie. W drugiej odnalazł wysokiego mężczyznę o nietypowym odcieniu oczu i gładko ogolonej głowie. Mahtan się nazywał. Obrzucił Jensa nowym nieciekawym spojrzeniem gdy dowiedział się o obiekcie poszukiwań myśliwego. Dopiero po chwili kiwnął głową i zaprowadził go do warsztatu skąd dobiegało rytmiczne uderzenia młota o rozgrzany stop. Ciemne pomieszczenie wypełnione było rozwieszonymi wszędzie dookoła nie tylko broniami i zbrojami, ale i w większości nawet narzędziami do prac domowych, rolnych i ogrodowych. Naprawianych, wykutych i zniszczonych. Nie kończąca się ekspresja formy metali wszelakich maści. A po środku tego wszystkiego rudowłosa pochłonięta pasji tłoczonej przez jej serce do krwi wypełniając ją bez miary. Pamiętał ten zacięty wyraz twarzy. Pamiętał z wioski, bo raz oberwał od ojca Libby grubą lagą za to, że jedna z sióstr płakała dwie noce przez jego żarty. Cały on. Uśmiechnął się mimo woli i wymownie wskazał Mahtanowi wyjście do głównej izby. To nie potrwa długo. Potem trochę rozmawiali, ale nie za dużo. Milczenie wypełniał głuchy, choć dźwięczny głos kształtowanej stali i miarowy, głęboki oddech kowalówny. Jens w tym czasie patrzył jak jej emocje przelewają się na rzeczywistość. Nie podzielał jej fascynacji, ale nie mógł nie docenić aktu tworzenia. Była w swoim świecie. Tam gdzie nikt jej już niczego nie wypomni. Ostrze glewii, którą kuła było piękne. Rohatyna, którą otrzymał ongiś od krasnoludzkiego nie umywała się do niej ani w kunszcie, ani w zamkniętych w pozornie prostej formie emocjach. Była dziełem doświadczonego rzemieślnika, podczas gdy ostrzu gnącemu się pod uderzeniami młota, kształt nadawał zielony jeszcze talent. Nie trzeba było znać się na kowalstwie by móc wychwycić różnicę. Powiedziała, że odchodzi. Tak po prostu. Nie pytał o przyczyny. Nie musiał. Zastanawiał się czemu właśnie dziś. Wczoraj sam by odszedł zostawiając reszcie ratowanie śmierdzącego uryną świata ludzi. Ale sprawy się zmieniły. Przez chwile myślał, by jej o tym powiedzieć. Ale przyjaciele się sobie nie muszą tłumaczyć, żalić, wyrzucać czegoś sobie nawzajem, czy przekonywać do własnego punktu widzenia. Poprosił by została. Odmówiła. Rozstali się w milczeniu. Będzie mu jej bardzo brakowało.
Glewia zapowiadała się na wspaniałą broń.

***

Po domostwie kręcił się Alex. Mężczyźni wymienili obojętne spojrzenia i powrócili do swoich zajęć. Jens zajął się, tak jak wcześniej, strzelaniem z łuku na zapleczu. Nie dlatego, że chciał się wprawiać, czy trenować. Potrzebował się wyciszyć i przemyśleć wszystko. Miał konkretny cel. Wcześniej odnosił co jakiś czas wrażenie, że jest tylko dodatkiem do Silii. A teraz miał własny cel. A Silia i Libby tego samego dnia zwyczajnie odeszły. Złośliwość losu, czy kobieca natura? Przez dłuższy czas żuł te myśli niczym ziarna gorczycy, póki zwyczajnie przestał zadawać pytania. Trzeba było skupić się na odszukaniu odpowiedzi na ważniejsze sprawy. Strigori. O nim mówił ojciec Silii. Jego świecę musieli teraz odnaleźć. Dawno już zmarłego opiekuna Tsurlagol. Kupca ponoć, którego grób jest w ściśle strzeżonym miejscu, do którego na pewno nie wpuszczą takich jak oni. Będą potrzebowali argumentu, by się do niego dostać. Jeśli Angeli nie uda się odzyskać jej kontaktów, to oni sami wskórają zapewne jeszcze mniej. Ale była też inna rzecz, którą warto było się zająć. Wspólny cel dał im wspólny sen. To nie mógł być zbieg okoliczności. Ktoś chciał im coś ukazac. Tylko co? Myśliwy ze spokojnym oddechem wymierzył ponownie do drewnianej prowizorycznej tarczy. Była już mocno sfatygowana, ale nadal nieźle służyła. Zwiększył dystans. Łuk Lorei poddawał się jego dłoniom bez oporów akceptując nowego właściciela. Oboje oczu otwarte. Jak zawsze. Tak go uczył Jasper. Przywołał przed oczy wyobraźni wydarzenia ze snu. Dwie postaci, świeczka i pentagram. Ktoś ze strażników zdradził? Mało prawdopodobne. Można się domyślać, że były to osoby specjalnie dobrane. Choć z drugiej strony Aerandir też do nich należał. Wypuścił strzałę. Chybiła malutkiego celu wielkości orzecha. Nieznacznie. Zmarszczył brwi. Był też ten dziwny pentagram. Znak magii, lub mocy. A może symbol czegoś bardziej konkretnego?

Rankiem następnego dnia ruszył na miasto. Nie było co liczyć na znalezienie w tym ludzkim śmietnisku choćby paru wiernych Mielikki nie mówiąc już o kapłanach, ale z tego co się orientował w panteonie, Chauntea jest dość często wyznawana przez ludzi żyjących z roli więc gdzieś pod miastem powinna mieć swój obrządek. I tu pojawiał się problem. Mieszkańcy Tsurlagol dość jawnie obnosili się z brakiem potrzeby modlitwy. Nie dziwił im się prawdę powiedziawszy. Jednak ludzie jak to ludzie. Potrzebują wiary. Niewielkie kapliczki miały swoje miejsce bytu. Miejsca zwykle bez żadnych opiekunów. Poszukiwania więc były tym razem znacznie dłuższe i wyprowadziły go dalej poza miasto gdzie zaczynały się pastwiska i niewielkie przerzedzone przez zapotrzebowanie miasta na drewno zagajniki. Dużo dalej na skraju jednego z nich powiedziano mu, że znajdzie to czego szuka.
Niewielka farma otoczona budynkami gospodarczymi i zaoranymi polami stanowiła tutejsze nieformalne miejsce kultu bogini naturalnego porządku świata. Ponoć w każdy ostatni dzień miesiąca księżycowego wyznawcy rozdawali żywność strudzonym, którzy wtenczas dość tłumnie się tu kierowali. Gdy psy wesoło oszczekały nadchodzącego Jensa, jeden z akolitów podniósł się z klęczek nad grządkami i wytężywszy słaby wzrok obrzucił myśliwego uprzejmym spojrzeniem
- Niech będą dzięki Chauntei za każdy dzień nieskończonego kręgu życia – rzekł na widok myśliwego. Symbol jednorożca na wisiorku Jaspera był dość dobrze widoczny na piersi myśliwego. Młody kapłan strzepnął z rąk resztki grudek ziemi. – W jaki sposób mogę ci pomóc bracie?
- Chciałbym porozmawiać z obecnym mistrzem, lub kimś kto dobrze zna się na symbolach –
odparł pochyliwszy wcześniej głowę na znak szacunku dla bogini, której poświęcono to miejsce.
- Starszy kapłan Teodor pracuje przy ulach. Wystarczy, że pójdziesz dookoła świątyni i na tyły stajni. Jest naszym mentorem. Jeśli Ci nie pomoże, będziesz musiał spróbować w mieście.
- Dziękuję – rzekł krótko i ruszył we wskazanym kierunku.
Starszy kapłan Teodor rzeczywiście był w podeszłym wieku. Szarosiwe włosy przykrywała okrywająca mu całą głowę drobna siateczka z materiału. Spokojnie, by nie rzec dostojnie odymiał pszczoły by zabrać się za otwarcie uli. Zobaczywszy zbliżającego się młodego mężczyznę przerwał pracę.
- Nazywam się Jens – przedstawił się myśliwy – Chciałbym prosić o pomoc w rozszyfrowaniu pewnego symbolu, który niepokoi mnie ostatnio w snach.
Przerwał oczekując przez chwilę odpowiedzi starca.
- Tak, słucham cię chłopcze.
- Wyglądał mniej więcej tak -
Jens kiwnął głową i zaczął patykiem na ziemi pentagram o rozdwojonych rogach – A po środku była świeczka.

Bibliotekę miejską w poszukiwaniu tych samych informacji sobie darował skoro zajrzała tam już Alexa. Jeśli coś umknie jej uwadze, to jego tym bardziej przecież. Poza tym przez te parę dni nie kręcił się specjalnie po mieście. Wolał je opuszczać i udawać się z Miszką na polowanie. Tym sposobem niemal zawsze mieli świeżego królika, zająca, lub bażanta na kolację. Wieczorami zaś lubił zasłuchiwać się w grze Lilli. Jej nowa pasja z początku była nieco męcząca, ale dziewczyna w mgnieniu oka się wyrobiła i dźwięki, które zaczęła wydobywać z mandoliny były dla łowcy niezwykle relaksujące. Raz nawet poprosił, by nie przerywała gdy dziewczyna chciała odłożyć instrument. Z tym jednym wyjątkiem, praktycznie nie odzywał się do reszty.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 22-11-2009 o 13:41. Powód: świątynie
Marrrt jest offline  
Stary 22-11-2009, 12:33   #5
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Albert zerwał się z posłania w chatce. Kilka spojrzeń na przyjaciół i już wiedział, że nie tylko on śnił ten przerażający sen. Wstał i umył się w misce stojącej w kącie izby. Rozpamiętywał szczegóły snu, te które zapamiętał. Nigdy nie miał wcześniej do czynienia z takimi rytuałami, nie znał symboli wymalowanych krwią i magią w kształt tak niepokojący. Wiedzieli o nich, wiedzieli wszystko. Kapłan siadł na progu chatki i bezwiednie bawiąc się symbolem Kelemvora zawieszonym na piersiach myślał. Alexa próbowała ostrzec swojego mistrza i to było chyba jedyna praktyczna czynność, którą mogli wykonać. Nie wiedzieli nic o tych ludziach, oprócz tego że wkrótce spotkają ich wysłanników, najemnych zabójców. Tak więc trzeba będzie się mieć na baczności. Kapłan uśmiechnął się do swoich niewesołych myśli. To tak jakby się mieli przygotować i spróbować zatrzymać wschód słońca. Nie wiedzieli kiedy uderzą, ani w jaki sposób. Albert spojrzał na brudne uliczki, brudnych ludzi brudnego miasta. Świadomość, że nie może tutaj korzystać z łaski swego opiekuna jeszcze bardziej pogłębiała jego niemoc. Schował symbol Pana Zmarłych pod koszulę, nie chciał dawać najmniejszego powodu i ściągać problemów.

Wyciągnął swój nowy nabytek i pogładził ręką skórę magicznej sakwy. Nie mógł się jeszcze przyzwyczaić do tego jak bardzo ułatwiała życie. Zestaw do produkcji maści i mikstur leczniczych rozrósł się w ciągu ostatnich dni dość znacznie. Do moździerza dołączył alembik, kalcynator i przenośny palnik na krasnoludzki spirytus. Wszystko bardzo delikatne i kruche, dlatego też gdy sakwa przypadkiem spadła z ławy na której ją nieostrożnie położył, mało serce mu nie stanęło. Na szczęście gnom, który sprzedał mu przedmiot, mówił prawdę. Sakwa nie tylko zmniejszała ciężar, ale i chroniła swoją zawartość. Zabrał się zaraz do tego co sobie umyślał rano. Alexa powiedziała, że idzie do biblioteki, Jens również wyszedł zbierać informacje. Albert wyciągnął nowo zakupiony sprzęt i po chwili palnik zapłonął niebieskawym ogniem. Nie miał pojęcia jak uderzą w nich ludzie ze snu, ale gdyby korzystali z trucizny chciał być gotowy do udzielania pomocy kompanom. Poza tym, pozwalało to zająć się czymś pożytecznym i odegnać niespokojne myśli. Do niewielkiego miedzianego kociołka wrzucił utarte na papkę zioła, przyniesione przez Jensa i te które dokupił u zielarza. Zalał je wodą i czekał, słuchając z przyjemnością prób nowych zdolności Lilli. Paladynka zadziwiła go, bez wahania przyjęła do siebie moc świeczki. Albert obserwował uważnie zmiany, które zaszły w dziewczynie. Dla niego ciągle to było niepojęte. Jak to działało? W jaki sposób umiejętności, wiedza i nawet wygląd zmieniały się w mgnieniu oka, asymilowały się do nowego właściciela? Na początku, gdy jeszcze w Kaar Adun Lilla opowiadała mu o przemianie Bethy był zaniepokojony. Było to przecież igranie z niezmiennością duszy. Teraz powoli zaczynał rozumieć, że nie ma innego sposobu zrozumienia fenomenu świeczek niż samemu spróbować. Tak jak Lilla. Pytania, którymi zresztą zaraz zaczął męczyć paladynkę nie były w stanie wyjaśnić wiele. Doświadczenie było chyba zbyt osobiste i niezrozumiałe, aby jedynie obserwacja miała przynieść odpowiedź. Albert dojrzał do poważnej decyzji.

Tymczasem wywar ziołowy już przestygł. Przedestylowany i skroplony ekstrakt miał silny zapach i bursztynowy kolor. Przelał płyn do dwóch fiolek i umieścił je w swoim kuferku. Pieczołowicie opisał przegródki w których się znalazły. Antidotum. Umył i spakował zlewki i sprzęt. Ubrał swoją nową kolczugę, gdyż postanowił przyzwyczajać się do jej ciężaru i wyszedł z chatki. Skierował się dzielnicy rzemieślniczej, gdyż wydała mu się chyba słusznie – bezpieczniejsza od tej w której mieszkali. Wszedł do zachęcająco wyglądającej karczmy i usiadł przy ławie. Było już dobrze po południu, wiec i ludzi było sporo. Kupcy, rzemieślnicy najwyraźniej spotykali się tutaj po pracy, aby pogadać o interesach przy kufelku jakiegoś mocniejszego napitku. Kapłan zamówił lekki obiad i przysłuchiwał się rozmowom. Dopytywał się o miasto, jego historię, nie musiał udawać nawet przyjezdnego. Tsulargol było dla niego zagadką, pełnym kontrastów tyglem, którego nie rozumiał. Jegomość z cechu bednarzy starał mu się wyjaśnić zawiłości miejscowego prawa, tłumacząc że u nich uzus ważniejszy nieraz od tego, co w kodeksach. Albert, nie zdradzając swojej profesji dopytywał się jak rzeczywiście jest z kapłańską magią, ale rozmówca spojrzał na niego dziwnie i wyjaśnił, że to nie przelewki. Strażnicy i Ostrza nie robili żadnych wyjątków. Chłopak zastanawiał się czy istnieje tu jakieś „kapłańskie podziemie”. Przecież wiadomo, tam gdzie deficyt pewnych usług, musi pojawić się czarny rynek. Jakże to trywialnie brzmiało, ale tak było. Kapłańskie zdolności i modlitwy często były traktowane jak każdy inny towar. Cechowy jednak nie dawał się wciągnąć w dyskusję, szybko zmieniając temat. Albert słuchał plotek, opowieści, dowiedział się trochę o Ostrzach i budzącym grozę zamku.

Do chatki wrócił jeszcze przed zmrokiem, nie chciał ryzykować nocnej wędrówki ulicami miasta. Poza tym lepiej było trzymać się razem, nie miał pojęcia „kiedy” działo się to co widział w śnie, ale należało przyjąć, że atak może nastąpić już wkrótce. Jens był markotny, tak przynajmniej się wydawało Albertowi, no ale nie dziwiło go to. Nie po tym jak okazało się, że Bethy i Silia odłączają się od nich. Podszedł do łowcy i wręczył mu mały bukłaczek z cielęcej skórki z chlupoczącą zawartością śliwkowej przepalanki. Poklepał go po ramieniu, ale nic nie mówił. Słowa byłyby zbędne.
 
Harard jest offline  
Stary 22-11-2009, 22:46   #6
 
Oktawius's Avatar
 
Reputacja: 1 Oktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłość
Obudził się gwałtownie. Nie zerwał się z łóżka, bo zdawał sobie sprawę że to tylko sen, jednak jego serce biło szybko, a pot który zalał jego plecy, stał się bardzo niewygodny.
Po chwili, gdy rytm pulsującej krwi się uspokoił, usiadł na łóżku i spojrzał się na pozostałych.
Nie chciał, aby widzieli że coś go trapi podczas snu, ale gdy zobaczył zdziwione, czy przerażone miny innych, wiedział że nie tylko jego nawiedziły we śnie dwie postacie z symbolem, jakby wylanym z krwi.
Nie pytał ich czy wiedzą co to znaczy, bo niewiedzę zdradzała ich twarz, a takie pytani z samego rana, nie bywają najłatwiejsze. Ubrał się w koszulę, założył buty i wyszedł na zewnątrz, zaczerpnąć trochę "świeżego" powietrza. Westchnął głęboko, dziekując bogom za ten lekki, chłodny wiatr, który skutecznie go orzeźwiał. Wrócił po chwili do domostwa i postanowił zaspokoić potrzeby żołądka, który burczeniem domagał się posiłku.
Nie zjadł dużo. W planach miał dziś trening, a nadmierne posilanie się, tylko powoduje kolkę i zadyszkę. A na to pozwolić sobie nie mógł. Skorzystał jeszcze z wody, obmywając sobie twarz, poczym spakował do plecaka parę gratów, bukłak z wodą, oraz miecz półtoraręczny, owinięty w szmaty. Nie wiedział jak zareagować mogą mieszczanie, na widok olbrzyma, biegnącego z nagim mieczem przez ulice. Wolał nie ryzykować.
Wybiegł przez jedną z bram miasta, zwracając uwagę na siebie strażników. Zatrzymał się przy jednym, wartującym przy wyjściu z murów i zapytał się o jakieś dogodne miejsce na poćwiczenie. Ten wskazał mu miejsce gdzie się kończą porty, mówiąc że tam będzie najlepiej.
Gabriel przebiegł ten dystans najszybciej jak mógł, a po osiągnięciu celu złapał oddech.
Postał chwilę, obserwując okolicę, badając grunt, poczym wziął się za siebie.
Zdjął plecak i zaczął rozgrzewać mięśnie. Minęła prawie godzina, gdy chwycił za zawiniątko.
Wziął miecz w obydwie dłonie i na początku wolno, z dystansem do broni, uczył się manewrów. Chciał przelać doświadczenie z dotychczas władanej broni, na nową, jednak krótki miecz, a półtoraręczny, to kolosalna różnica. Jednak nie poddawał się łatwo.
Wrócił do domu dopiero pod wieczór, zmęczony, zziajany, ale zadowolony. Według niego robił postępy, ale wolałby żeby ktoś inny to oceniał. Jutro zaproponuje wspólny trening dla Lilli, dziś jednak jedynie posłucha jej muzyki i spocznie na łóżku, ciesząc się z wysiłku. Wspaniała rzecz, na odciągnięcie myśli od teraźniejszości i problemów.

Jak postanowił, tak i chciał zrobić. Najpierw jednak, wstając bardzo wcześnie, zjadł lekki posiłek i ruszył na przebieżkę. Nie długą, pół godzinną, ale jednak dającą wiele energii na dalszy dzień. Wrócił do chaty, posprzątał swoje graty, walające się na łóżku i zwrócił się do Lilli, wspominając wspólne trenowanie. Wytłumaczył że broń którą włada jest śmiesznie nie proporcjonalna do jego budowy i wypatrzył sobie w sklepię nowy oręż, ale jednak wcześniej nie miał z nim do czynienia. Palladynka ochoczo zgodziła się pomóc mu w ćwiczeniach, a za początek wybrali sobie troszkę późniejszą godzinę. Teraz była zbyt zajęta graniem, które wychodziło jej, co ciężko nie zauważyć, coraz lepiej. Przez chwilę postał przy niej, ciesząc uszy przyjemną melodią, po czym zajął się sobą przez najbliższą godzinę, czy dwie. Wyczyścił broń i zbroję. Chciał aby wszystko było w jak najlepszej jakości (w miarę możliwości), a oddawał się tej czynności z równą pasją jak Lillia graniu. Przecież oręż to jego instrument i też musi dbać o jakość gry.
Czekając w zniecierpliwieniu na sparing, postanowił zrobić jeszcze małą rundkę, lekkim truchtem. Zabierając ze sobą jedynie bukłak z chłodną wodą, Gabriel ruszył z "domu" w celu przebieżki, żeby rozruszać trochę mięśnie, ale zanim ruszył pędem przed siebie, zobaczył Alexandrę stojącą przed wejściem do chaty, z trochę nie wesołą miną. Na początku nie chciał się zatrzymywać, nie lubił się wtrącać. Jednak zanim ją minął, skojarzył że wszyscy aktualnie zajmują się sobą, w sumie tylko sobą.
Odwrócił się do niej i z radosnym uśmiechem zapytał
- Coś się stało?
- Nie - pokręciła głową i z pewnym trudem odwzajemniła uśmiech.
- Może i umiesz sprawdzić co się w mojej głowie święci, ale kłamać to nie umiesz - Uśmiech Blondyna dalej był naturalny i dziwnie wesoły - Chodź, trzeba czasem ruszyć tyłek - Wziął ją pod ramię i poprowadził w stronę... no właśnie. Sam dokładnie nie wiedział gdzie, tam gdzie poniosą ich nogi.
W pierwszej chwili miała chęć wyszarpnąć się gwałtownie. Gabriel właśnie dość obcesowo naruszył jej intymna sferę. Nie chciał jednak urazić kolejnej osoby. Zrobił to przecież z sympatii. Ruszyła więc z chłopakiem po drodze delikatnie wyswobadzając ramię z jego uścisku.
- Masz jakiś konkretny plan, gdzie chcesz się udać? - Zapytała spokojnie zmieniając temat rozmowy.
- Żadnego. W sumie to nawet nie wiem gdzie chciałem biegać, ale zaraz coś wymyślimy - widział w jej ruchach niechęć do tego spaceru. Pomylił się... Nie każdy lubi, gdy druga osoba przejmuje inicjatywę. Tak samo nie każdy lubi zostawać z swoimi problemami sam na sam. Alexandra chyba wolała być samej i nie mieć towarzystwa, ale Gabriel jak już raz coś zaczął to nie ma zamiaru się poddać tak łatwo.
- Powiedz mi... jak to jest, gdy czujesz cząstkę kogoś innego w sobie? - Blondyn zmienił tok rozmowy, chciał żeby ona zaczęła mówić.
Psioniczka rzuciła mu przeciągłe spojrzenie:
- Chyba nie zdajesz sobie sprawy jakie niestosowne pytanie właśnie mi zadałeś - Powiedziała z uśmiechem. Powoli zaczynała się odprężać.
Przez chwilę chłopak nie wiedział, dlaczego jego pytanie okazało się nietrafne, ale gdy wkońcu do jego zakurzonego mózgu dotarła pomyłka, zaczerwienił się
- Nie no. Ten no... Kurde, to nie tak miało być. Chodziło mi o świecę, no wiesz, te imię itd. Cząstka mocy w Tobie. Kurde.... Chyba nie myślisz że ja o tym... Nieważne... - Ręce całe miał przepocone, kark i policzki zarumienione jak dorodne jabłko, a wzrok bardzo zawstydzony
-Jeśli chodzi o świecę, to zapytałeś niewłasciwą osobę. Elev, Elisabetha, Sillia, a teraz Lilla mogłyby Ci na to pytwanie odpowiedzieć. Ja nie.
Teraz to już w ogóle chłopak został zbity z tropu. Przez chwilę stanął jak wryty, kompletnie zdezorientowany i z strasznie debilną miną. Dwa metry wzrostu, ręce jak wiatraki, dłonie jak bochny chleba, a rozmawiać to on najzwyczajniej w świecie nie umie.
- Dziś to chyba prędzej błaznem zostanę... Wybacz... Przez te ostatnie dni, teleporty i ten koszmar, totalnie otumaniony jestem... - ruszył znowu, starając sobie wszystko w głowie poukładać, żeby następne słowa, były wkońcu trafione i sensowne - Dlaczego sama stałaś przed wejściem do naszego cudownego domku? - Jakimś sposobem zwalczył w sobie tą bezsensowną nieśmiałość i hardo uśmiechnął się do niej, licząc że mu wybaczy i zrozumie, że młody umysł, nie musi być zawsze potężny.
- Musiałam odetchnać świerzym powietrzem - Powiedziała Alexa zdając sobie sprawę jak brzmiało to absurdalnie, zważywszy na wszystkie te miejskie "aromaty", które docierały w pobliże ich chaty.
- Mam Cię prosić o to żebyś ulżyła sobie ? - dociekał z łobuzerskim uśmiechem gotów nawet paść na kolana - No dobrze - klęknął przed nią i patrząc się w oczy oznajmił- Ja Gabriel, proszę Cię Alexandro o... nie o rękę, ale o zaufanie. Obdarz mnie nim, a przekonasz się, że go nigdy nie zawiodę, a zawsze w razie potrzeby będę obok - Nie spuszczał z niej oczu, wiedział jednak w myślach, że to co robi jest głupie i błazeńskie, ale dyplomacji się on nie uczył i specjalnie mu to nie przeszkadzało.
- Wstawaj wariacie - Powiedziała dziewczyna ze śmiechem - Wszyscy się na nas gapią.
- Niech się patrzą - dodał również z uśmiechem - Odpowiedz mi tylko na moje pytanie
Dziewczyna spoważniała:
- Zaufania nie można na nikim wymusić... ono po prostu przychodzi. Po za tym to nie kwestia zaufania. Nie mam ochoty rozmawiać o swoich uczuciach Gabrielu.
Wstał, ale dalej z uśmiechem. Coś osiągnał, tylko sam nie wiedział jeszcze co
- Ani ręki, ani zaufania - podrapał się po głowie - No może z czasem jedno z nich dostanę - znowu się uśmiechnął do niej - Wiesz że trzymanie tego wszystkie w sobie nie jest zdrowe? Jesteś twardą kobietą psychicznie, ja twardy fizycznie. Ale... zawsze są problemy które zniszczą i taką osobę jak Ty i jak ja. Widziałem śmierć ojca na własne oczy... głupia śmierć, nie honorowa. Z nikim o tym nie rozmawiałem, dusiłem to w sobie. Minęło kilka lat, nawet więcej i dalej to mnie męczy. O problemach się zapomnieć nie da, uciec czy samemu z nimi walczyć to też bezsens. I nie chcę na Tobie niczego wymuszać. Po prostu wiesz, że przybyłem tutaj do was, żeby pomóc.
- Przyszedłeś pomóc w odnalezieniu świec. Sa problemy, których nie da się rozwiązać, bo nie mają rozwiązania. Po prostu potrzeba czasu, by pewne sprawy się ułożyły. Nie martw się o mnie i o moje uczucia. Potrafie sobie z tym radzić. Naprawdę.
- Jeżeli problemu nie da się rozwiązać, to nie ma problemu. Tak mi mówiono i jest to święta racja. Pewnie masz rację, sama sobie z tym wszystkim poradzisz. Żałuję że nie jestem tak silny jak Ty. Życie było by o wiele łatwiejsze dla mnie -
trochę głos mu się zawiesił, a oczy wbiły się gdzieś w błękitne niebo. - Wybacz za mój wybryk, czasem prędzej robię niż myślę.
Usmiechnęła się ponownie:
- Nie ma o czym mówić - Ruszyła przed siebie.
-Powiedz mi... co teraz? Gdzie ruszamy?
- Skoro nie mamy planu, chodzmy przed siebie. Zobaczymy gdzie nas to zaprowadzi.
- Prowadź Alexandro -
uśmiechnął się, widząc że nie zrozumiała - ale bardziej mi chodziło, gdzie ruszamy potem. Gdzie jest kolejna świeca? I co to był za cholerny sen...
- Kolejna świeca jest tam prawdopodobnie gdzieś tam -
Wskazała na ponurą sylwete Cienistej Twierdzy rozciągającej się nad miastem - Co do snu... widziałam tyle co ty... sądze, że to istoty, które pragną przebudzenia smoka. Pewnie naiwnie wierzą, że zdołają go wykorzystać do swoich celów.
- A wiesz do kogo ona należy? -
Wbił wzrok w twierdzę... imponujący widok - Smok... cholerka, jak się obudzi, może być ciężko... Silla odeszła od nas na jakiś czas, widziałem jak Ruda zabierając pośpiesznie rzeczy wyszła z domu... nawet zareagować nie zdążyłem. Czy to wszystkich nas tak przerasta? Też uciekniemy?
- Silia wróci -
Powiedziała Alexa z przekonaniem - Co do Elisabethy... ona nigdy nie była z nami... wiesz fizycznie tak, ale duchem... ona zawsze była tylko z sobą i dla siebie. Rozumiesz co chcę powiedzieć?
- Coś rozumiem... Samotność w tłumie? -
zamyślił się przez chwilę - szkoda... - przypomniał mu się pierwszy dzień, gdy pojawił się w wiosce gadziej bogini. - Mówisz wróci.. ale ile z nas pozostanie?
- Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. Nie znam przyszłości Gabrielu. Moze wszyscy zginiemy na tej drodze jak Aldym i Drago? Moze takie jest nasze przeznaczenie?
- Jestem tutaj żeby się zmienić, a nie poto żeby zginąć. Nie odejdę, zanim mojego imienia nie usłyszy świat. Nie zamierzam -
Powiedział to pewnie, z jakąś dumą w głosie. Nie chciał zginąć jako kolejny próbujący. Jemu napewno się uda - I nie pozwolę wam zginąć, Tobie. Możecie na mnie liczyć, obiecuję.
Alexandra szła obok w milczeniu. Gabriel nie znał Drago, nigdy go nie widział, nie widział jego pewności siebie, mocy zycia... Nie przydało mu się to na wiele, gdy zbyt wielu przeciwników dopadło go pod murami krasnoludziej twierdzy.
- Milczysz... coś nie tak ? - Czyżby jego obietnica ją zasmuciła? Nie odpowiednia? Ale jednak już złożona.
- Zdobycie każdej kolejnej świecy, staje się coraz bardziej niebezpieczne - Powiedziała jakby w przestrzeń.
- Nikt nie obiecywał że będzie bezpiecznie. Ale może być ciekawie. - Chciał odszukać oczami, kierunek jej wzroku, jednak nic godnego uwagi nie zauważył
- Byłam wczoraj w bibliotece. Próbuję się dowiedzieć czegoś o Strigorim i Twierdzy. Znaleźć coś, co może nam pomóc w zdobyciu kolejnej swiecy i uzyskaniu informacji gdzie jest następna. Jest tego strasznie dużo do przejrzenia. muszę tam ponownie wrócić.
I skończyła się sielanka...
- To ja wracam do biegania. Odprowadzić Cię?
- Będzie mi bardzo miło -
Skinęła głową z wdzięcznoscią.
Gabriel odprowadził Alexandrę pod drzwi biblioteki, cały czas milcząc. Wygłupił się przed nią, rozśmieszył, ale nie skłoniło ją to do rozmowy. Nie wiedział dlaczego. Czuł że cały czas był odgradzany. Nawet teraz gdy ona wchodziła do środka czytelni, czuł jakiś mur... praktycznie nie do sforsowania. Ale od czego jest siła Gabriela? Uśmiechnął się sam do siebie, jednak ciesząc się z tej rozmowy
- Miłego czytania Alexandro - Powiedział już do zamkniętych wrót, a sam ruszył na początku truchtem, potem lekkim biegiem, w stronę... Gdzieś tam.

Wrócił bezpośrednio do chaty. Odechciało mu się biegania. Nie rozumiał kobiet, a rozmowy z nimi też nie należały do najłatwiejszych. Jednak to, mimo swojego wygłupu, postara się żeby pokazać się z tej lepszej strony. W sumie nie zmienia się tylko dla siebie. Skoro jest z nimi, robi to również dla nich. Będzie ich tarczą i murem. Byle by szybko nie runął.

Wchodząc do domu od razu zwrócił uwagę na gotową już do "akcji" Lillę. Uśmiechnął się do niej i poprowadził ją w ostatnie miejsce treningu. Dużo ze sobą nie rozmawiali, praktycznie w ogóle. Jednak partner w potyczkach, nawet na drewniane miecze, da więcej niż pojedynek z cieniem. Trwało to trochę czasu. Wpierw skrzyżowali imitację mieczy, później Gabriel poprosił ją aby na zmianę atakować i parować ciosy zadane prawdziwą bronią. Niezbyt silne i szybkie, jedynie takie, aby móc opanować manewry ataku i obrony.
Wrócili zadowoleni do chatki, umawiając się na jutro, bo co jak co, treningu nie wolno zaniedbywać.

Tak minęły dni dla Gabriela. Nie zastanawiał się głęboko nad przeżytym koszmarem, ani nad tym gdzie i czyja jest następna świeca. Głupota? Nie koniecznie. Wolał swój czas poświęcić na robieniu czegoć co umie i na doskonaleniu tego, niż na bezowocnych poszukiwaniach. Zresztą... on nawet czytać nie umie. Posprzątał raz w domu, a raczej spróbował. Jednak cieszył się że na coś się przydał dla ogółu. Idiotyczna chęć akceptacji. Daje ludziom nieżle w kość.
Zwracał również uwagę na Alexandrę. Czekał na jakiś znak z jej strony, dający informację, że potrzebuje towarzystwa, czy rozmowy, jednak nic takiego nie miało miejsca. Jednak ona jest kobietą typu "poradzę sobie sama" i zmienić tego nie potrzebuje. A jak to się mówi. Nic na siłę.
 
__________________
Wolę chodzić do studia niż na nie po prostu,
palić piątkę do południa niż mieć ją na kolokwium.

511409

Ostatnio edytowane przez Oktawius : 23-11-2009 o 01:08.
Oktawius jest offline  
Stary 24-11-2009, 20:10   #7
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Dni mijały dość szybko, gdy każde z nich mogło zająć się sobą, swoimi sprawami lub na swój sposób próbowało dowiedzieć się jak najwięcej o sposobie odzyskania świecy Strigorija. Ten odpoczynek potrzebny był wszystkim i nie dało się go porównać do ciasnego Kaar-Adun, gdzie emocje kłębiły się, bliskie wybuchu, rozładowywane tylko w ciągłej walce. Tutaj olbrzymie miasto pozwalało oddać się całkowicie swoim myślom, a chwila samotności nie była trudna do odnalezienia.
Angela znikała na całe dnie, wracając tylko na noc, często długo już po zmierzchu. Nie mówiła wiele, w zasadzie nie mówiła prawie nic, wspominając tylko, że wciąż pracuje nad znalezieniem odpowiednich ludzi.
Alex, wręcz przeciwnie. Odzywał się do każdego, kto chciał z nim porozmawiać, ale również znalazł sobie zajęcie. Ćwiczył, czasem również z Lillą i Gabrielem - ciężkozbrojni i z długimi mieczami mieli problemy z walczącym w sposób szybki i zwinny chłopakiem. Zupełnie inny style walki, który uświadamiał im, że trening należy modyfikować, by potem nie zostać całkowicie zaskoczonym. Ale Alex miał jeszcze jedno zajęcie - zablokował drzwi do sąsiedniego budynku, zniechęcając tym samym pijaków, którzy walili w nie ledwie jednej nocy. Potem wynajął kilku solidnych ludzi, którzy przebili się do drugiego domu i powynosili z niego resztki zbutwiałych sprzętów. Kolejnych kilku dorobiło drzwi pomiędzy stykającymi się budynkami, przyniosło i zbiło kolejne niezbędne sprzęty. Przenieśli łóżka, zrobiono kolejne drzwi i dzięki temu powstały dwie sypialnie - jedna dla kobiet, druga dla mężczyzn. Warunki wciąż nie były zbyt dobre, a same domy pozostawiały wiele do życzenia, ale chociaz nie było tak ciasno - mieli teraz do dyspozycji dwie sypialnie, dwa pokoje, kuchnię i nawet coś na kształt wychodka, chociaż nie były tu żadnych odpływów i trzeba było opróżniać po każdym użyciu.

Jens musiał poświęcać przynajmniej kilka godzin dziennie na podróżowanie, bowiem dotarcie do lasu czy najbliższej podmiejskiej osady nie było sprawą prostą - głównie przez odległości, ale również chociażby przez tłumy, które codziennie podążały przez wszystkie bramy miejskie. Masa wozów, ludzi, koni, bydła i wszelakiej zwierzyny, która miała trafić na tutejsze targi. Doliczając do tego marynarzy z kotwiczących w porcie statków, to populacja miasta musiała liczyć ze dwa razy więcej ludzi, niż w sytuacji, gdy nie byłoby w nim przyjezdnych.
W podmiejskich, chociaż wciąż należących do miasta-państwa osadach, życie było zupełnie inne. Znacznie spokojniejsze, przyjemniejsze i bardziej związane z naturą - co bardzo odpowiadało tropicielowi. W lasach prawie nie było zwierzyny, większa była szansa na spostrzeżenie patrolu Ostrzy, zarówno na granicy lasów jak i na tutejszych drogach. No i im dalej od miejskich murów, tym ludzie mniej bali się miastowych zakazów - pojawiały się świątynie, chociaż niewielkie, wiejskie wyraźnie. Nie mieszkali tam żadni wielcy kapłani a co najwyżej młodzi akolici, słabowici staruszkowie, lub tacy, których odwiedził Jens - bardziej mnisi, żyjący zgodnie ze swoimi zasadami, niż kapłani próbujący zaszczepić w ludziach wiarę w swojego boga.
Kapłan Teodor był jednym z takich staruszków, którzy przeżyli życie w pełni z zasadami, posiedli wiedzę i umiejętności, a teraz chętnie się nią dzielili, gdy tylko było komu ich wysłuchać. Bo cóż innego im pozostało w ostatnich latach życia? Ten zadumał się nad symbolem wyrysowanym przez łowczego i pokiwał głową, jakby do siebie. Potem wskazał na prosty, podłużny dom, w którym prawdopodobnie mieszkali wszyscy bracia tego niewielkiego zakonu.
-Chodź ze mną młodzieńcze.
Wnętrze było tak samo ascetyczne jak wszystko pozostałe, zaś pokoje bardziej przypominały cele. Były jednak regały z księgami i to właśnie po nie sięgnął starzec, szukając czegoś przez dość długi czas. Zanim Jens zdążył się jednak porządnie znudzić i zniecierpliwić, Teodor odezwał się, przeczytawszy najwyraźniej odpowiedni fragment.
-Pewnie nie wiesz, gdzie była góra tego pentagramu?
Pokiwał głową, nawet nie czekając na odpowiedź - tropiciel nie wiedział.
-Ogólnie, jest to znak diabła, jeśli się go w odpowiedni sposób odwróci. Ale wiadomym jest też to, że nie tylko diaboliści owych symboli używają. Nic księgi o rozdwojonym pentagramie nie mówią, więc obawiam się, że nie będę w stanie odpowiedzieć zbyt dokładnie na twoje pytanie. Mogę za to nawiązać do ów świecy - ona sama musi coś sobą reprezentować, gdyż wzór opina się wokół niej i niej dotyczy. Tworzony przy pomocy tego symbolu rytuał skieruje swoją moc właśnie na nią, chociaż nie wiem, co się wtedy wydarzy. A rozdwojone końce, może po prostu do wykonania samego rytuału potrzebne jest więcej osób i każdą z nich symbolizować ma jedna z tych odnóg? Przykro mi, ale to już moje przypuszczenia nie poparte inną wiedzą.
Pożegnali się.

Lilla rozpoczęła swoje poszukiwania dopiero po jakimś czasie od zniknięcia Elizabethy. Już po jakiś dwóch godzinach, podczas których zwiedziła kilka kuźni, wiedziała, że jest za późno. Może podświadomie? Na jej szczęście, rudowłosa była bardzo charakterystyczna i jeszcze sporo osób ją pamiętało, aż w końcu udało się jej trafić do łysego kowala, który pamiętał dziewczynę bardzo dobrze.
-Spakowała swoje rzeczy i zniknęła. Jak widzę, znika dość regularnie. Nie mam pojęcia, gdzie się udała, a szkoda. Polubiłem tę dziewczynę. Tylko moja żona była przeciwna trzymaniu jej w kuźni.
Roześmiał się, ale paladynce nie było do śmiechu. Elizabetha zniknęła i prawie na pewno - zniknęła na dobre. Miała inne wartości, inne cele, inny charakter i na swój sposób pojmowała znaczenie przyjaźni. Odeszła, a Lilla zmówiła za nią cichą modlitwę. Może jeszcze kiedyś będzie dane im się spotkać?
Resztę dni wypełniały jej ćwiczenia - zarówno te niedelikatne, w posługiwaniu się orężem. Była wyraźnie lepsza od Gabriela, który na początku zupełnie nie radził sobie z bękartem i dość wolno nabierał wprawy. Podobnie jak i z sejmitarem, którym walka również była całkowicie inna. Wiedza na temat oręża rosła, ale do w pełni sprawnego wojownika brakowało mu sporo. W przeciwieństwie do Lilli, która walczyła już sprawnie, jak doświadczony żołnierz. Miecz był przedłużeniem jej ręki, a tarcza naturalnie zasłaniała całe ciało. Była coraz lepsza, czy również dzięki świecy? Bardzo możliwe. No i zdolności barda. Grała coraz lepiej, a na usta same składały się do pieśni czy opowieści, których znała teraz bardzo dużo. Były w nich nawet legendy o powstawaniu Tsurlagol, w większości których Strigorii był potężnym czarodziejem, a Cienista Twierdza wyłoniła się z samych czeluści planu cienia.

Alexandra, po zaklęciu części swojej mocy w kamieniu, skupiła się na poszukiwaniu wiedzy. A o tę, o dziwo, było w Tsurlagol całkiem ciężko. Nie było tu świątyń, a to one zazwyczaj przechowywały największą ilość woluminów. Było w mieście kilka czytelni, ale ilość i wybór dzieł był bardzo ograniczony. Odwiedzała jednak każdą po kolei, przeszukując księgi, głównie te historyczne. Dowiadywała się szczątkowych informacji - o wojnie ze smokiem, wspomnianej tylko w niewielu miejscach, jakby nie była do końca istotna. Za to o wybranym rok po niej królu Vast, Ashleyu de Blight było całkiem sporo. Wielki wojownik, rycerz wsławiający się w bitwach i dobry król, przynajmniej jeśliby wierzyć księgom. Mało było o Hudov, prócz tego, że imię i nazwisko władczyni nie zmieniło się tam nigdy, od samego początku. Trochę więcej było o Henrych, którzy wywodzili się najwyraźniej od założyciela miasta - Strigorija. Było ich sporo, chociaż obecny panował najdłużej - już od czterdziestu lat. Co oczywiście zawdzięczał poślubieniu potężnej czarodziejki, której magia podtrzymywała ich życie na stałym poziomie. Mieli również dwie córki, ale nigdzie nie podano dokładnego wieku żadnego z nich. W księgach wymieniano oczywiście również imiona i nazwiska wszystkich radnych, pojawiał się też krasnolud, prawda ręka Victora. Mało konkretów.
Zupełnie inna sprawa to była genealogia i opowieści o de Blightach, których ród sięgał prawie początków Vast, a ilość członków tego rodu była wręcz niewyobrażalna i nie do zapamiętania. Należało robić notatki a najlepiej rysować powiązania między wszystkimi ważniejszymi ludźmi, chociaż to i tak po kilku chwilach robiło się nieczytelne.
Psioniczka wracała więc do wspólnego mieszkania zmęczona, z głową coraz bardziej wypełnioną wszelaką wiedzą. Jednego dnia jednak nie położyła się od razu spać, może dlatego, że księgozbiór, który tego dnia odwiedziła, był wyjątkowo skromny, a czas okazał się prawie zmarnowany. Za to podszedł do niej Alex, uśmiechając się tajemniczo i siadając obok niej.
-Cały czas tylko przy księgach siedzisz, pomyslałem, że może chcesz się gdzieś przejść? Jak byłem tu ostatnio z Puggle'm, to byliśmy w tutejszej operze. Chyba potrafiłbym załatwić bilety, jeśli byś chciała, oczywiście. No i tylko tam trzeba ładne ubranie, wiesz, suknie. Mogę pomóc wybierać.
Mrugnął i roześmiał się. Przez te dni nie był nachalny, inna sprawa, że teraz liczył na odpowiedź twierdzącą. Cóż, bycie piękną kobietą miało i swoje konsekwencje, czy dobre czy złe, to już pozostawało w głowie owej kobiety.

Albert nie dowiadywał się tak dużo, jakby chciał. Wypytywanie w karczmach miało swój sens, wstawieni ludzie łatwiej mówili o wielu rzeczach. Religia jednak była tematem tabu, a słowa o ludziach wieszanych z jej powodu nie były tylko opowieściami. Znajdujący się na północy Zakon Selune już dawno zaprzestał prób przysyłania tu kapłanów, gdy pierwsi z nich zawiśli na miejskich bramach. Prawa nie zmieniono, ale nikt nigdy nie powiedział i nie napisał dlaczego. Podziemie mogło istnieć, bowiem niektóre choroby wyleczalne były tylko za pomocą magii, ale nikt o tym rozmawiać nie chciał, a i strach było pytać. Chodziły natomiast pogłoski o mrocznych kultach złych bogów. Plotki czy prawda?
O innych sprawach rozmawiano nader chętnie i bez większych problemów. Zależnie kogo by pytać, opinie były podzielone. Części pasowali piraci, większości nie. Większość była zadowolna z solidnego i bezwzględnego prawda, część sarkała, że ucisk jest za mocny. Sądy były szybkie i dosadne, a kary wymierzano prawie natychmiast, głównie przy placu miejskim, gdzie też Strażnicy mieli swój główny gmach. Oczywiście część odprowadzano również do Cienistej Twierdzy, ale tylko tych, których miała sądzić sama Lady Henry - pomniejsze problemy jej nie interesowały.
Jednego dnia kapłan zasiedział się dłużej, wychodząc, gdy już nastał wieczór. I wtedy też, niemalże w dzwiach, prawie wpadł na niesamowicie piękną rudowłosą kobietę. Czerwona suknia podkreślała jej długie, lekko kręcone loki, bladą cerę, teraz lekko zarumienioną i dekolt, odkrywający przynajmniej połowę jej dużych piersi. Była znacznie piękniejsza nawet od Elizabethy, miała w sobie coś elektryzującego, a ciemnoczerwone, pełne usta kusiły. Uśmiechnęła się, gdy Albert prawie na nią wpadł i delikatnie dotknęła go smukłą dłonią. Jej dłonie były zimne, zupełnie inne od pełnych życia brązowych oczu.
-Mmm... jaki piękny, nietypowy okaz. - głos miała równie elektryzujący co wygląd - Szkoda, że już ucieka. Przyjdź tu jutro wieczorem, czarnowłosy. Masz w sobie coś niesamowitego, czuję to. Nie pożałujesz. I nie bój się, nikt jeszcze nie narzekał...
Pocałowała go nagle, prosto w usta. Jej zimne usta były takie miękkie i kuszące...
Czar nagle prysł, gdy przeszła dalej, a za nią dwa cienie z bronią przy pasach. Umysł kapłana wreszcie zaskoczył. Poznał właśnie Alissę Henry, najmłodszą członkinię rodu.

***

Najpierw trafiła do Talgi. Katrina wiedziała, że to jedyne sensowne miejsce na początek. Kilku ludzi kojarzyło ją tam, gdy przychodziła zakupić najpotrzebniejsze rzeczy, których nie można było zdobyć samemu w lesie, zrobić lub wyczarować. Nie do końca wiedziała, czemu jej matka właśnie w tym miejscu postanowiła osiąść - wieś miała własnego maga i kapłana, stąd guślarki już nie potrzebowała, a z innych miejsc ludzie zaglądali rzadko - zbyt daleko, by ze zwykłą sprawą do budzącej grozy kobiety się wybierać. Toteż żyły samotnie, we dwie, radząc sobie jakoś i szkoląc w wielu umiejętnościach. I o ile moc Katriny wciąż rosła, a jej wieź z ziemią zacieśniała się, to jej matka słabła. Nie miała w sobie tyle magii, by ta wypełniła jej żyły, a starość w takim miejscu nadeszła bardzo szybko. Dziewczyna podejrzewała, że Adeldzie zabrakło woli życia, tej samej, którą straciła jeszcze w młodości. I że z tych samych powodów nie pozwalała odejść jej samej. To się oczywiście zmieniło, gdy zmarła.

Pozostawanie w głuszy nie miało najmniejszego sensu, a dziewczyna miała w głowie wystarczająco dużo, by pchało ją do ludzi. Co nie znaczy, że wiedziała jak z nimi postępować - długie osamotnienie i ekscentryczność matki sprawiały, że rzadko używała swojego głosu. I w Taldze wszyscy patrzyli na nią tak dziwnie, z lękiem. To nie było miejsce do życia, była dla nich zwykłym dziwadłem, w dodatku możliwe, że niebezpiecznym. Dlatego ruszyła dalej. Opowiadano o Midd, o tym, że tam wybrało się kilkoro młodych ludzi z tej wioski. Nie wierzyła w to, że ich spotka, ale może w mieście będzie inaczej? Pragnęła poznać świat, wszystko to, co wcześniej jej umykało.

Poszła więc i po dniach mozolnej wędrówki, dotarła do bram niewielkiego na standardy ludzi, ogromnego na jej własne - miasta Midd. Pierwszy raz widząc obce jej rasy, pierwszy raz widząc takie tłumy, takie skupiska domów, kramów, zwierząt i wszystkiego innego. Była zagubiona i na dodatek widać to było bardzo dobrze. Może właśnie dlatego ją wypatrzył, jeszcze przed tym, jak samotną, zagubioną kobietą zainteresowali się jacyś bandyci? Wysoki, umięśniony, łysy i pokryty bardzo dziwnymi tatuażami człowiek, którego wieku nie sposób było określić, ale oczy widziały wieki. Powiedział, że pomoże jej odnaleźć cel, a ona uwierzyła. Coś w głosie tamtego sprawiało, że wierzyła we wszystko co mówił. Przedstawił się jako Martus Kallor i zabrał do swojej wieży. Potem już wiedziała, że nie odnalazł jej przypadkiem, ale to było potem. Chwilę przed tym jak ją i jakiegoś chłopaka przeniósł zupełnie gdzie indziej za pomocą swojej magii, która była zupełnie inna od jej własnej. Tak wiele jeszcze musiała nauczyć się o świecie.

***

Midd nie było miastem odpowiednim dla samotnego rzezimieszka, nawet jeśli jego głównym orężem był język, a kradł co najwyżej całusy pięknym kobietom. Stolica prowincji należała wciąż do miasta-państwa Tsurlagol, ale w samym Midd nie było zbyt wielu Ostrzy, a tutejsza straż, by nie być za bardzo dosadnym, była po prostu słaba. Gdy doda się do tego całą masę tutejszych i przede wszystkim - przejezdnych kupców, wychodziło jedno: podziemna gildia złodziei i wszelakiego innego tałatajstwa była na prawdę prężna i dobrze zorganizowana. Quinn do niej nie należał i to był zasadniczy problem.
Może po prostu się nie nadawał? Miał za dużo skrupułów? Tak czy inaczej, radzić sobie musiał sam, gdy już tu trafił. Nawet udało mu się zdobyć kilka pomniejszych kontaktów, odkryć kilka ścieżek, zbudowanych tu specjalnie dla uciekających lub po prostu chcących zostać w ukryciu. Można było żyć, przynajmniej do chwili, aż nie podpadł wystarczająco ważnej osobie, by się nim zainteresowano.

Gdy siedział w celi, zastanawiał się, czy to dobrze, czy źle. Mieli mu uciąć dłoń, jak to zwykle w tych stronach robi ze złodziejami, nawet dostał jakiś tam niby sąd, co miał uczciwie osądzić o jego winie. Sam się tu wpakował, stał się nieostrożny. Tak to się kończyło, zwłaszcza jak ktoś życzliwy podaje dokładne namiary na ofiarę. Szybko go wyłączyli z zabawy i nawet w zasadzie nie kiwnęli palcem. Można było być pod wrażeniem, ha. Zresztą, co on tak na prawdę znaczył? Kompletne nic. Był nikim i mu to pokazano, przynajmniej nikim w tym mieście. Nie miał czasu by stać się kimś, a teraz bez dłoni to co najwyżej żebrakiem zostanie. Westchnął, gdy usłyszał kroki na korytarzu przed celą. Zbliżało się nieuniknione.

O dziwo, w otwartych drzwiach nie stanął strażnik. Zamiast niego pojawił się wysoki, umięśniony, łysy i pokryty bardzo dziwnymi tatuażami człowiek, którego wieku nie sposób było określić, ale oczy widziały wieki. To się czuło, a jego głos potrafił przekonać do wszystkiego. Znając potęgę głosu i słów, Quinn doskonale zdawał sobie sprawę, jak potężny jest ten, który przedstawił się jako Martus Kallor. Zaproponował bardzo prosty układ, na który nie można się było nie zgodzić. Pomoc w zadaniu, które było ważniejsze od wszystkiego, czego uświadczył wcześniej w swoim życiu. W zamian za wydostanie z tej celi, z obiema dłońmi. Decyzja była bardzo prosta, nawet jeśli to wszystko brzmiało tajemniczo. Zresztą wiele się nie dowiedział, przynajmniej na początku. Pozwolił mu tylko zabrać ekwipunek, to co z niego jeszcze pozostało w małym mieszkaniu chłopaka. A potem zaprowadził do swojej wieży. A stamtąd przeniósł jego i nieco mrocznie wyglądającą dziewczynę gdzieś zupełnie w inne miejsce. Magicznie, rzecz jasna.

***


23 Flamerule, Lato 1375
Tsurlagol, mieszkanie gdzieś w dzielnicy portowej.

Dnia tego niebo nad miastem pierwszy raz zachmurzyło się, odkąd tu dotarli niecały dekadzień wcześniej. Tego też dnia Alex zaproponował wyjście do opery, a Albert spotkał Alissę Henry. Tego też wieczora wszyscy byli w mieszkaniu, jak zwykle zajmując się swoimi sprawami, szykując do snu lub słuchając łagodnej muzyki Lilli, która delikatnie rozpływała się po tych kilku pomieszczeniach, które ze sobą dzielili. I wtedy też Kallor po raz kolejny dał dowód swojego dobrego wychowania, a portal, który stworzył, otworzył się z trzaskiem na środku salonu. Sam Martus wyszedł z niego dostojnie. Czego nie można było powiedzieć o dwójce młodych ludzi, którzy w zasadzie wypadli. Kobieta była ładna, jak zresztą wszystkie pozostałe w tym pomieszczeniu, ale nie to ją wyróżniało. To było coś w jej twarzy, ciemnej cerze, równie ciemnych ustach i włosach, które w długich falach sięgały prawie pasa. Również ubiór - gorset i spódnica, czy zielony klejnot wiszący pomiędzy piersiami, czy gruby kostur, który trzymała w dłoniach, to wszystko przywoływało obraz czarownicy, guślarki, czarownicy i jasnowidzącej. Ale może to tylko skojarzenia? W końcu groźnie do końca nie wyglądała. Jensowi kojarzyła się z mieszkającą nieopodal Talgi guślarką - czy ona nie miała przypadkiem córki? Tak rzadko widywana, że nie zapamiętał twarzy zbyt dokładnie. Chłopak był zupełnie inny. Ubrany w luźne, proste ubranie, wiązane długie buty, bez widocznej broni, na pierwszy rzut oka nie stanowił żadnego zagrożenia. Był chyba trochę starszy od dziewczyny, ale może to tylko efekt kilkudniowego zarostu, pokrywającego jego przystojną twarz? Tak czy inaczej, to on właśnie gorzej zniósł podróż i byłby zwymiotował na podłogę, gdyby nie miska, która magicznym sposobem znalazła się tuż przed nim. Nieprzyjemne odgłosy zagłuszył na szczęście trzask zamykającego się portalu.

Kallor poczekał, aż wszyscy zbiorą się w salonie, a chłopak przestanie zwracać kolację. Dziewczyna zniosła to znacznie lepiej, co jeszcze bardziej potwierdzało wstępną diagnozę jako czarownicę. Dopiero potem arcypsion skłonił się lekko, witając tym samym wszystkich.
-Witajcie i przepraszam za zajście. Gdybym zrobił to na zewnątrz, to moglibyśmy wzbudzić niepotrzebną sensację.
Mocą przyciągnął sobie krzesło i usiadł na nim.
-To Katrina i Quinn, uzupełnią... pewne braki. Ich umiejętności mogą się wam przydać, a oni sami obiecali się mi pomóc. Nie zdradzą.
Gdy to mówił, to był pewnik, nie przypuszczenie. Katrina i Quinn zresztą poczuli dokładnie to samo, przyglądając się trochę niepewnie wszystkim zebranym.
-Otrzymałem waszą wiadomość. Dlatego zostanę tu tej nocy i wysłucham waszych pytań. Nie mam wielu odpowiedzi, chociaż pracuję nad nimi. Mówiąc rzeczy oczywiste: tak, smok się budzi. Nie, niekompletna bariera nie wytrzyma. Tak, najpewniej ktoś mu pomaga. Nie, nie wiem kto. Elev już podąża ku Silii i jej ojcu. Obawiam się, że zaistniały pewne okoliczności, nie pozwalające cieszyć się pieszymi, długimi wędrówkami.
Spojrzał po wszystkich twarzach, jak zwykle wyniosły i pewny siebie. Nie był tu na towarzyskiej pogawędce i to było czuć.
-Czekam na wasze pytania i postaram się na nie odpowiedzieć najlepiej, jak będę mógł. Ktoś idzie.
Zanim ktoś w pełni zrozumiał dwa ostatnie słowa, drzwi otworzyły się i stanęła w nich Angela. Widząc obcych, błyskawicznie sięgnęła po sztylety, ale po chwili odłożyła je na miejsce.
-Kto to jest? Zresztą, nieważne. Zdobyłam pewne informacje, chyba wiem kto może pomóc dostać się do twierdzy. Umówiłam, potrzebuję kilku ochroniarzy na następny wieczór. Panowie? - z uniesioną brwią zmierzyła spojrzeniem Jensa i Gabriela, nie przejmując się przez chwilę Kallorem, który chyba był nie tyle zaskoczony, co pod pewnym... wrażeniem.
Dziewczyna w końcu i jemu kiwnęła głową.
-Kallor, tak? Czemu nas tam po prostu nie przeniesiesz, albo sam za szukanie świec nie weźmiesz, skoro ci na tym zależy? Z taką mocą...
Wzruszyła ramionami i bez większego zainteresowania zaczęła zdejmować skórznię. Martus zaś uśmiechnął się.
-Rozsądne pytanie, chociaż powleczone ignorancją. Nie tylko świece są tu istotne, a dużą część mocy poświęcam na wspomaganie wzoru. Dzięki temu czuję też jego drgania. Oczywiście pomijając to wszystko, nikt nie może się wteleportować na teren Cienistej Twierdzy, chronią ją prastare zaklęcia.
Czekał na dalsze pytania.
 
Sekal jest offline  
Stary 25-11-2009, 01:07   #8
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany



Miasto Midd miało bardzo dobre więzienie. To było ciekawe stwierdzenie w jego ustach... Nawet przez chwilę śmiał się głośno... siedząc w celi już piątą noc. Wiszący na korytarzu kaganek bardziej kopcił niż oświetlał, ale i tak było to lepsze niż słuchanie w ciemności popiskiwań szczurów.

Pieprzona dziura. Tylko w totalnej dziurze Ostrzy może być tak mało, a tutejsza straż to jakaś łapanka z chłopstwa... Wszystko razem tak powiązane i tak skorumpowane przez lokalną gildię złodziei i inne mniej lub bardziej jawne ugrupowania... Zasadniczym problemem w Midd było dowiedzenie się kto, dla kogo i dlaczego... Cholerne miasto. Tu nawet dostanie parytetu na jakieś byleco za byleile obarczone było kosztami manipulacyjnymi dla tego i owego... Dawało się jakoś wyżyć, aż do czasu popełnienia błędu pojawienia się nie w tym miejscu i nie o tej porze, albo nadepnięcia komuś na odcisk...

Wstał i w najwyższym miejscu celi wyciągnął się... Jakoś się to udawało, bez walenia głową w sufit, więc musiało tam być co najmniej metr osiemdziesiąt pięć... Usiłował się trochę rozciągnąć, choć bardziej z przyzwyczajenia niż dla kondycji. Ona przecież za jakiś czas nie będzie miała już żadnego znaczenia, bez ręki może zapomnieć o wszystkim, co do tej pory robił... i o wielu rzeczach, których do tej pory nie robił...

Usiadł pod ścianą i przeczesał, krótko ścięte, choć tłuste włosy... Cholera. Jego szorstki zarost nadawał twarzy poważniejszy i starszy wygląd niż wynikało to z daty urodzin... Może jakby miał twarz dzieciaka byłoby prościej? Nie nie byłoby... byłoby za to komiczniej...
Pomimo tego, że był wysoki – a może właśnie dlatego – jego postura też przypominała bardziej chucherko niż mężczyznę... No ale cóż... Nie można było mieć wszystkiego. I siły to on akuratnie nie miał... zwłaszcza w stosunku do wzrostu. „Naparstek sprytu wart beczki siły” mawiano w pewnych kręgach. Może miał nawet trochę więcej niż jeden naparstek? I może dlatego tak szybko go wyeliminowano z gry? Bo dobrych trzeba eliminować szybko zanim zajmą naszą pozycję...

W każdym razie przy aresztowaniu pozbył się całkiem zacnej kurtki i teraz paradował tylko w poszarpanej koszuli i spodniach... Bo pas też się komuś spodobał. Dziękował bogom wszelakim, że żadnemu strażnikowi nie spodobały się jego buty. Takich butów to nawet szeregowi Ostrzy nie mieli, sam zapłacił za nie majątek... Były lekkie, wytrzymałe, wodoodporne, nadawały się do wspinaczki i trzymały nawet śliskich dachów... I teraz przyjdzie je sprzedać... Cholera!


„Może po prostu się nie nadawał? Miał za dużo skrupułów?” - pytania jakie sobie już wielokrotnie zadawał powróciły znowu... Teraz miał trochę czasu, aby pomyśleć i pooglądać za siebie.

Nigdy nie żałował; miasta po prostu takie były... a on miał pecha urodzenia się w mieście. Matka pracowała to tu, to tam; ojca nie znał, ale ponieważ mieszkali koło targu, a on i jego rodzeństwo miało tyle wspólnego ze sobą co... więc pewnie każde miało innego ojca. Bywa...
Co może robić banda dzieciaków, która od piątego roku życia samowychowuje się, bo matki wiecznie nie ma, a sąsiadka co ma pilnować dzieciarni zajęta jest kolejną butelczyną taniego wina i sama nie wie jak się nazywa? Jak to co? Zająć się napełnianiem żołądka. Tu coś ukraść, tam coś wyżebrać, tu zagadać, tam pomóc... Quinn miał pecha – rósł duży i tyczkowaty. Żaden pomocnik kowala, młynarza, rzeźnika, kupca, żaden doker – bo za słaby. Na jakieś pomoce świątynne – za biedny... Z tymi zręcznymi palcami to mógłby wyplatać koszyki, albo tkać – jakby był kobietą – pechowo nie był... Miał za to coś w twarzy, w ruchach, w sylwetce... - był przystojny, co twierdziły kobiety i charyzmatyczny, co twierdzili mężczyźni. Szybko nauczył się to wykorzystywać, aby przetrwać w mieście... Jak ktoś myśli, że zdobywanie informacji to łatwe zajęcie to niech się z tego spróbuje utrzymać... Nie z jakiejś prymitywnej kradzieży, co to byle idiota potrafi, ale z kradzieży – brzydkie słowo – ze zdobywania informacji...
Może jeszcze gdyby nie był... gdyby był... skończonym szują... A on miał zasady – pech... Więc na stałe członkostwo w gildii – żadnych szans... Na pracę w straży – jakieś szanse, ale tu nie miał krewnych i znajomych, którzy mogliby szepnąć słówko tu czy tam... Pech.

I po kiego czorta przetrwał te dwadzieścia lat na tym padole? Żeby teraz dać sobie uciąć rękę... Szlag jasny!




Pierwsze promienie ostrego porannego słońca zaczęły się wdzierać do celi Quinna. To oznaczało tylko jedno... koniec. Przynajmniej koniec pewnej części życia... Zawsze utrata ręki była lepsza niż utrata głowy, ale... tak czy inaczej było to bolesne... już teraz.

O dziwo, w otwartych drzwiach nie stanął strażnik. Zamiast niego pojawił się wysoki, umięśniony, łysy i pokryty bardzo dziwnymi tatuażami człowiek, którego wieku nie sposób było określić, ale oczy... oczy były niebezpieczne. Po prostu niebezpieczne. Mężczyzna przedstawił się jako Martus Kallor, zaproponował prosty i logiczny układ. To oczywiście nie było tak, że Quinn przystałby na każdy układ, ale wytatuowany miał bardzo ciekawe karty w ręku. W przeciwieństwie do chłopaka, któremu zostały same dwójki... Nie wchodząc specjalnie w istotę zadania ważniejszego niż wszystko co robił w życiu chwilowo nie wchodził – tego zdąży się jeszcze dowiedzieć – w swoim czasie i w bardziej sprzyjających okolicznościach... Na przykład jak już coś zje. Czterodniowa więzienna dieta składająca się z kubka wody i zieleniejącej kromki doprowadziła jego żołądek do stanu pośredniego pomiędzy zawiązaniem na supeł a zatruciem...

Magia i wszystko co koło niej leżało było rzeczami, które Quinn akceptował jako istniejące, ale jednocześnie przeszkadzająco – niezrozumiałe. Pierwsze przeniesienie do jego mieszkania podniosło mu poziom żółci do przełyku. Spakował cały swój dobytek do plecaka, wyciągnął pieniądze ze skrytki w podłodze i był gotowy na rozpoczęcie nowego życia...

W porannym słońcu przeszli szybko do wieży gdzie czekała na nich jeszcze jedna osoba. Kolejne przeniesienie spowodowało, że jego żołądek nie wytrzymał.

„Cholera” - pomyślał spluwając do miski. Wczorajsza porcja pleśni była prawie niestrawiona. Kiedy podniósł wzrok i zobaczył zebranych w pomieszczeniu znacznie rozwinął swoją myślową wypowiedź: „Cholera! Kapitalny wstęp do czegokolwiek. Cholera!!!”

- Witajcie i przepraszam za zajście. Gdybym zrobił to na zewnątrz, to moglibyśmy wzbudzić niepotrzebną sensację. - Mocą przyciągnął sobie krzesło i usiadł na nim. - To Katrina i Quinn, uzupełnią... pewne braki. Ich umiejętności mogą się wam przydać, a oni sami obiecali się mi pomóc. Nie zdradzą.

Quinn rozejrzał się po zebranych, dyskretnie rzucając trzymany w ręce plecak i zbroję za krzesło. Przyszedł czas na odpowiedzi... Zaczynało być ciekawie, a więc oni wszyscy stanowili jakąś drużynę – już samo to było dobre. Grupa zawsze była lepsza niż pojedynczy ludzie... „pewne braki” - jego wzrok ponownie szybko prześlizgnął się po zebranych... Jasne... Kamienna twarz zupełnego braku uczuć nie spadła z jego facjaty pomimo usłyszenia kilku kolejnych słów. Do najbardziej intrygujących należały: Nie mam wielu odpowiedzi (…) smok się budzi (…) niekompletna bariera nie wytrzyma (…) ktoś mu pomaga. To były ważne informacje. Bardzo ważne informacje – bardzo dobrze pozycjonowały Quinna jako uczestnika kolejnej straceńczej misji w typie zabij księżniczkę i ocal smoka, czy coś koło tego. I do czego on niby tu był potrzebny? Hmmm. No tak, ktoś musiał przytaszczyć ciała z powrotem tudzież napisać peon pochwalny, albo jakiś kawałek pieśni... ale to nie on; spojrzał na leżący na jednym z foteli instrument...

"TO na pewno była najważniejsza misja w moim życiu... Zapewne dlatego, że ostatnia..." - myśli przemknęły przez jego umysł, ale nie znalazły żadnego odzwierciedlenia w twarzy, czy gestach...


Drzwi trzasnęły:
- Kto to jest? Zresztą, nieważne. Zdobyłam pewne informacje, chyba wiem kto może pomóc dostać się do twierdzy. Umówiłam, potrzebuję kilku ochroniarzy na następny wieczór. Panowie? - pojawienie się niewiasty i jej reakcja na obcych dobitnie świadczyły o... profesji. Kolejna ważna informacja zdobyta bez zadania pytania... Panowie z pewnością należeli do tych bardziej żelaznych niż... Kobieta jednak kontynuowała: - Kallor, tak? Czemu nas tam po prostu nie przeniesiesz, albo sam za szukanie świec nie weźmiesz, skoro ci na tym zależy? Z taką mocą...
- Rozsądne pytanie, chociaż powleczone ignorancją. Nie tylko świece są tu istotne, a dużą część mocy poświęcam na wspomaganie wzoru. Dzięki temu czuję też jego drgania. Oczywiście pomijając to wszystko, nikt nie może się wteleportować na teren Cienistej Twierdzy, chronią ją prastare zaklęcia.


Ostatnie zdanie wytatuowanego było bardzo dobrym zdaniem. To znaczy, że trzeba tam dojść na nogach bez kombinowania z magią... Świece??? Jasne... Dobra. Mogę szukać świec, żeby zapalić je na grobach jak już przytaszczę trupy z zamku księżniczki zaatakowanego przez smoka... Kapitalnie. Ale z drugiej strony – mam dwie łapy. Plan na dziś wykonany... Ciekawe gdzie jesteśmy tak właściwie... Dyskretnie rozejrzał się po pomieszczeniu – ładne, bogate...


Quinn czekał. To inni byli tu mądrzejsi i obyci w temacie... Jak już pogadają sobie to wtedy będzie czas na przedstawianie się, pytania i tego typu tańce... Teraz należało poczekać na ich reakcję... Dla pewności sprawdził jeszcze jak stoi – miał wyglądać na ostatnie popychadło, lekko zatrwożone, mocno niepewne...

Głodny był... i śmierdział... Jedno i drugie mu przeszkadzało, ale musiało poczekać. Pierwsze wrażenie i tak było... „Coś na tym na pewno da się ugrać... Niedoceniany jest znacznie lepsze niż przeceniany” - pomyślał.
 
Aschaar jest offline  
Stary 26-11-2009, 15:01   #9
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Odłożył na bok scimitar gdy z jarzącego się nadal portalu wyszedł Martus Kallor. Było już późno. I wyjątkowo cicho i spokojnie jak na okolicę, która zdążyli już poznać. Alex wykonał kawał dobrej roboty z domem, w którym przyszło im nocować. Jens prawdę powiedziawszy nie spodziewał się, że w ogóle będzie to możliwe. Nawet smród pijackich libacji ustąpił gdy nożownik wynajął ludzi, którzy zrobili porządek z sąsiednim mieszkaniem. Jensowi niewygody zwykle nie przeszkadzały, bo i nie był człowiekiem wymagającym, ale nie mógł zaprzeczyć, że wnętrze zrobiło się o wiele zdatniejsze do bytowania. Podzielił się wcześniej skromnymi rewelacjami, których dowiedział się w kaplicy Chauntei i bez słowa położył na swoim posłaniu. Lilla właśnie zaczynała grać. Niesamowite było, to że zwykle w tym momencie wszystkie rozmowy ustawały. Nie to, że każdy się zasłuchiwał z rozdziawioną gębą, ale jakoś tak się milej robiło... spokojniej. A i troski gdzieś odchodziły. Wilcza figurka z drewna zaczynała mieć już normalne łapy...

Trochę go zaniepokoiła obecność arcypsiona. Ten mężczyzna przecież mógł czytać w myślach. Mógł wiedzieć. A Jens jeszcze nie przyzwyczaił się do myśli, że podąża z towarzyszami już nie dla samej żądzy przygód. Ten moment już dawno minął. Postanowił się więc nie wychylać, by Kallor nie poświęcał mu jakieś szczególnej uwagi.

Spojrzał obojętnie na dwójkę ludzi, która pojawiła się za psionem. Ich nowi towarzysze. Tak jakby starzy ulegli znoszeniu jak buty podróżne. Martus Kallor miał zabawne poczucie humory, czego Jens nie zdołał nie okazać parsknięciem. Zamilkł jednak natychmiast przypomniawszy sobie o postanowieniu i przyjrzał parze. Młody gładki chłopak, trochę mieszczuch i fajtłapa z wyglądu. Słaby żołądek. Nie odzywał się. Nie było się co dziwić. Jens też by się nie odzywał. Zaś dziewczyna obok wyglądała znajomo. Ją i jej mamę, a może opiekunką? W każdym razie starszą, straszono w Taldze dziewczynki, że jak nie będą się słuchać, to też pójdą do guślarki na posługi. No i działało na głupie dziewczyny. Tylko dziewczyny. Bo Jens i Aldym z chłopakami parę razy chodzili w górę strumienia, by podejrzeć kąpiącą się odludkę. Niczego jej nie brakowało. No ale przez odosobnienie była jeszcze bardziej inna niż Silia więc reszta dziewuch skutecznie tworzyła wokół niej aurę pomoru i szkaradztwa. Przestali podglądać gdy tylko Jens i jeszcze jeden chłopak oberwali, czymś co łacno wzięto za magiczne kasztany. I tak było trochę strachu, ale co zobaczyli to ich. To były śmieszne czasu. Uśmiechnął się do siebie. Oczywiście jeśli to była ona.

Pojawienie się Angeli rzuciło trochę rzeczowości na rozwój dyskusji.
- Nie ma sprawy - skinął jej głową.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 27-11-2009, 00:35   #10
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Ludzie. Masy ludzi, mniejszych, większych, kolorowych lub ubranych podobnie jak ona sama, wszelakiej maści i koloru. A do tego krasnoludy, niziołki i nawet mityczne elfy, które widziała tylko na rycinach, które pokazywała jej kiedyś matka. Midd ją ogłuszyło, zwłaszcza w pierwszej chwili, gdy tłum potrącał ją, obojętnie przemieszczając się we wszystkie strony. Oszołomienie zdawało się trać już od chwili, gdy matka wydała ostatnie tchnienie ze swoich ust, suchych i pokrytych chorobliwymi zmianami. Śmierdziała, a ciało gorączkowało co i tak wcale nie spowodowało, że chciała pomocy. Katrina podejrzewała, że nie zostało jej nic z chęci do życia, gdy jej córka dorosła. Dziewczyna nie chciała tak żyć, zmarnować wiele lat na przemierzanie głuszy w poszukiwaniu kolejnych roślin czy polowaniu, by mieć co zjeść na kolację. I to samo widziała matka, poddając się. Było to przykre i łzy same napływały do oczu, gdy sobie przypominała, jak wynosiła prawie nic już wtedy nie ważącą kobietę z chaty i układała na przygotowanych drwach. Zawsze powtarzała, by spalić ją na popiół, gdy już umrze a popioły zostawić tam, gdzie upadną. Tak chciała być oddana żywiołowi, który towarzyszył jej całe życie i został przekazany jej córce.

Katrina nawet nie miała nic, co by mogła ze sobą zabrać. Księgi znała na pamięć, ubrań nie miała prawie w ogóle, jedzenie zawsze zdobywała, gdy było potrzebne. Pieniędzy czy klejnotów nie było wcale, tylko kilka starych mikstur, które mogła sprzedać, by mieć za co żyć przez jakiś czas. Gdy przyszła do Talgi, wiedziała jak ją widza. Córka wiedźmy, ubrana w czarną, falistą spódnicę sięgającą kostek stóp, odzianych w proste buty, wykonane ze skóry jakiegoś leśnego zwierzęcia. Czerwony, ciasny gorset, okalający jej smukłą talię i kończący się nieco powyżej piersi, a dekolt ukazywał ich mały fragment. Mimo lata, na plecy zarzucony miała długi płaszcz, spięty na wysokości szyi. Długie włosy o kolorze ciemnego piasku, spływały falami prawie do pasa, częściowo utrzymywane w ryzach przez cienką opaskę z rzemyków. Na szyi wisiała najpiękniejsza rzecz, którą posiadała - chryzoberyl, pięknie oszlifowany i mieniący się odcieniami zieleni. Trochę nieświadomie do tego zestawu dobrała jeszcze długi, solidny kij - by się bronić i podpierać, zależnie od potrzeby. To też był atrybut czarownicy i wiedźmy. Chciałaby być zaakceptowana, wejść pomiędzy ludźmi, żyć z nimi! Nie mogło się to udać w Taldze, znali ją tutaj, a opowieści, których nie słyszała, widziała w jej oczach. Pomogli jej, usłużnie i szybko. Poczuła się jak uderzona w twarz, gdyż znaczyło to tylko "idź sobie od nas jak najszybciej".

Poszła, pewnie, że poszła. Na wsiach by ją zaszczuli, ci prości ludzie jeszcze mogli tolerować staruszka rzucającego swoje zaklęcia z wielgachną księgą w drżnących, pomarszczonych rękach. Ale takie jak ona sama nigdy nie znalazłyby zrozumienia i schronienia. Matka jej opowiadała, że w niektórych miejscach nawet palono takie jak one! Straszna wizja, nawet jeśli nie do końca prawdziwa. Z biegiem lat Adelda coraz więcej sobie wymyślała, pogrążona w swoich nieprzyjemnych wizjach i złowieszczych czarach. Czasem chyba specjalnie podsycała swój obraz jako wiedźmy zjadającej dzieci na kolację, jak najbardziej próbując oddzielić się od wszystkich innych ludzi.

A gdy stanęła już na jakimś targowym placu w Midd, myślała bardzo usilnie nad tym, czy przypadkiem nie popełniła strasznego błędu. Nie wiedziała co zrobić, chciało jej się krzyczeć, gdy okropny ludzki tłum przelewał się obok, zagłuszając wszystko dookoła. Przysłaniając pole widzenia, potrącając, szturchając i gapiąc się bez skrępowania jak na jakąś dzikuskę lub bardzo niespotykaną rasę. Może nie była ubrana po miastowemu i miała ciemną cerę, ale przecież nie była dziwadłem! Nawet nie pomyślała o tym, że to może być naturalne, że mogą patrzeć, bo była niezwykła i ładna i wcale nie myśleć o niej jako dzikusce. Jej wcześniejsze doświadczenia z ludźmi dotyczyły tylko prostych chłopów z Talgi i jej okolic. I pewnie wpadłaby w jakieś kłopoty, pewnie nawet szybko, dlatego w pewnym sensie ucieszyła się z pojawienia człowieka, którego dziwność była znacznie większa niż jej sama. Ale z niego nikt nie mógł się śmiać. Sama oczy przerażały. Ona sama była tylko symbolem, straszydełkiem dla dzieci. Ów Kallor był po prostu przerażający, chociaż oczy miał spokojne. Spokojne i głębokie. Mogłaby w nich nawet utonąć. I ten jego głos. Poszła za nim, niezdolna wydusić choćby słowa.

Ten dziwny czar prysnął dopiero w chwili, gdy Martus przeniósł ją i jakiegoś młodego chłopaka w zupełnie inne miejsce. Katrina zdążyła tylko kiwnąć tamtemu głową na przywitanie. Człowiek o starych oczach nie lubił zbędnych słów, gestów a życie musiał mieć dokładnie zaplanowane, bo nie tracił czasu na nic. Tak to wyglądało z jej perspektywy, bo znała go tylko chwilę.
Teleportacja, słyszała o niej, ale czuła na sobie dopiero pierwszy raz. Od dziecka stykała się z magią i pewnie tylko to uchroniło ją przed losem Quinna, zwracającego resztki jedzenia do miski. Przedstawiono ją, w dość przedmiotowy sposób, jeśli chciałaby oceniać. Zdążyła tylko uśmiechnąć się niepewnie, otoczona przez obcych ludzi w obcym miejscu i wypowiedzieć jedno słowo.
-Witajcie...
Głos miała niski, nawet zmysłowy chociaż z tego faktu jeszcze nie zdawała sobie sprawy, okraszony lekką chrypką, powstałą pewnie wskutek zbyt rzadkiego używania. Ale po tym jednym, krótkim, urwanym słowie, pozwoliła mówić innym, samej wycofując się w cień. Nie wiedziała o czym rozmawiają, przyszkadzała by tylko. Zamiast tego przyglądała się twarzom, marząc, by chociaż kilka z nich nie widziało w niej wiedźmy i nie trzymało się na odległość.
 
Lady jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172