Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-01-2011, 18:54   #1
 
Takeda's Avatar
 
Reputacja: 1 Takeda ma wyłączoną reputację
[Nephilim] Przebudzenie

Praha, Republika Czeska
1 stycznia 2011 r.
Mieszkanie Jozefa Majcherika


W mieszkaniu pana Jozefa Majcherika nie było widać żadnych śladów po sylwestrowych zabawach. W mieszkaniu było zadziwiająco cicho i spokojnie. Jedyny dźwięk jaki wypełniał pokój to szelest przewracanych stron książki.
Na starym dębowym biurku rozłożona leżała wielka mapa świata. W różnych jej punktach zakreślone zostały czerwonym flamastrem okręgi. Rozsiane po całej mapie wyglądały na bardzo przypadkowe, jednak dla mężczyzny siedzącego przy biurku miały one głęboko ukryte znaczenie.
Jozef Majcherik w wielkim skupieniu studiował tablice astronomiczne, które miał ułożone na kolanach. Poprawiając co kilka chwil okulary, które zsuwały mu się z nosa przepisywał do zużytego zeszytu kolejne współrzędne.
- Dlaczego nie chce mnie pan profesor posłuchać? - spytał młody chłopak, który wszedł do pokoju z taca na której stał parujący dzbanek świeżo zaparzonej herbaty i dwie filiżanki.
- Co? - odpowiedział wyrwany z zamyślenia Jozef Majcherik.
- Pytałem, dlaczego nie chce mnie pan profesor posłuchać. Mówię o tych tablicach. Tłumaczyłem panu, że te wszystkie dane można znaleźć w internecie. Ściągnąłem jeszcze specjalny program dla pana, który przeprowadza symulację wyglądu nieba w dowolnym punkcie Ziemi.
- Pfy - westchnął mężczyzna o rudych niczym wściekłe płomienie kręconych włosach. Nawet jego gęsta broda przypominała bardziej zarzewie ognia niż męski zarost - Wydaje ci się, że te twoje wynalazki zastąpią ludzki umysł. Jak można być tak pysznym?
- Nie zastąpią, ale mogą wspomóc. Z tym się pan chyba zgodzi?
- A skąd mogę mieć pewność, że ta maszyna dobrze liczy i pokazuje właściwe współrzędne i prawdziwy obraz, hmm?
- No cóż - chłopak odstawił tacę i zajął się nalewaniem bursztynowego napoju do filiżanek - pracowali na tym programiści z NASA. To jest chyba wystarczająca gwarancja jakości. To profesjonalny program na jakim pracują najwięksi uczeni na świecie.
- Wystarczająca gwarancja! Phi! Dla kogo? Na pewno nie dla mnie.
- Pan profesor to chyba nikomu nie ufa. Nie rozumiem tego.
- Życie nauczyło mnie, że można ufać tylko sobie. Pamiętaj, że historia jest kłamstwem, a nauka iluzją. Dopiero gdy będziesz tego świadomy i pojmiesz co wiążę się z tymi faktami, będziesz mógł prawdziwie poznać otaczający cię świat.
- Cała historia jest kłamstwem? - spytał mężczyzna podając Jozefowi porcelanową filiżankę.
Jozef Majcherik nie zdążył odpowiedzieć, gdyż odezwał się dzwonek telefonu.
- Odbierz Tomasie, dobrze?
- Oczywiście - Tomas uśmiechnął się - Wiem, że telefonów też pan nie lubi.
Mężczyzna podszedł do małego stolika i podniósł słuchawkę antycznego wręcz aparatu.
- Dom państwa Majcherik, słucham?
Ktoś po drugiej stronie przez kilka chwil mówił bez przerwy.
- Dobrze przekażę... Oczywiście, co do słowa... Dobrze... Do widzenia.
Tomas zakończył rozmowę i odłożył słuchawkę.
- Kto to był? - spytał pan Majcherik, nie odrywając wzroku od tablic.
- Niestety nie przedstawił się. Powiedział tylko, że pan będzie wiedział o co chodzi. Kazał panu powtórzyć, że... "Promienie wschodzącego słońca, jutro przebiją mgłę niepamięci"
Siedzący do tej pory spokojnie, wręcz nie ruchomo, pan Majcherik gwałtownie poderwał się z krzesła. Prawą ręką przewrócił bogato zdobioną filiżankę i cała jej zawartość wylała się na rozłożoną mapę.
- A niech to! - wrzasnął otrzepując mokrą rękę - Zupełnie zapomniałem.
- O czym?
- O czymś bardzo ważnym - odparł lakonicznie pan Majcherik - Pakuj się Tomasie lecimy do Rzymu.

Rzym, Włochy
2 stycznia 2011 r.

Plac świętego Piotra mimo panującego zimna wypełniony był po brzegi. Tylko nie liczni wybrańcy dostali się do bazyliki i cieszyli się nie tylko bliską obecnością głowy kościoła, ale także ciepłem świątyni. Niestety pan Jozef Majcherik i Tomas Dral nie należeli do tych szczęśliwców. Ubrani w ciepłe kurtki stali na placu wśród tłumu wiernych. Do rozpoczęcia mszy zostało jeszcze nie całe półgodziny, jednak aby się tu dostać obaj mężczyźni musieli spędzić w długiej kolejce kilka godzin. Tomas Dral, który od kilku miesięcy pracował jako sekretarz i pomocnik pana Majcherika, nie mógł zrozumieć dlaczego przylecieli do Wiecznego Miasta i dlaczego stoją na placu świętego Piotra czekając na mszę. Pan Majcherik wciągu tych miesięcy znajomości nigdy nie wykazywał nadmiernej religijności. Wręcz przeciwnie, Tomas odniósł wrażenie, że o wiele bardziej interesują go okultyzm i horoskopy niż jakakolwiek religia, nie mówiąc już o religii katolickiej.
Na wszelkie pytania Tomasa o powód przyjazdu, pan Majcherik odpowiadał bardzo zdawkowo i lakonicznie. Jedyne co przykuło uwagę Tomasa to fakt, że jego pracodawca z wielką uwagą przygląda się budowlom i układowi ulic w Wiecznym Mieście. Nie była to tylko zwykła turystyczna ciekawość. Pan Majcherik co kilka kroków przystawał, przyglądał się, liczył i zapisywał coś w swoim skórzanym, wysłużonym notesie. Zdanie, które wypowiedział zapytany o cel notatek wryło się głęboko w pamięć Tomasa.
- Rzym to bardzo stare miasto, Tomasi. Wszystko co tu widzisz to żywa historia. Każdy kamień w tym mieście, każdy budynek i budowla, każda ulica ma swoje głęboko ukryte znaczenie i przesłanie.
Niestety Tomas nie dowiedział się o jakie ukryte przesłanie chodzi, ale najwyraźniej dla pana Majcherik miało ono bardzo wielkie znaczenie.
Tomas stał, więc spokojnie na placu i marzł, nie pytając o nic więcej. Co miesięczna pensja w wysokości pięciu tysięcy dolarów, rekompensowała mu wszystkie wybryki i fanaberie profesora. Praca u profesora Majcherika miała być tylko formą dorobienia sobie w przerwie międzysemestralnej, ale przerodziła się w stałą dobrze płatną pracę. Tomas Dral nie żałował swojej decyzji i pracy u profesora, ale coraz częściej łapał się na tym, że Jozef Majcherik jest nie tylko człowiekiem wyciągniętym z minionej epoki, ale że w ogóle pochodzi nie z tego świata.
- Zaczyna się Tomasie - szepnął pan Majcherik - Teraz uważaj.
- Ale na co?
- Tsss - uciszył jego pytanie profesor - Patrz i słuchaj.
Dzwonki oznajmiły, że do bazylik wszedł papież i kilku księży, którzy będą asystować w odprawianej przez niego mszy.
- In nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti! - rozległ się głos papieża, dzięki nowoczesnej technice słyszalny na całym placu, jaki w każdym domu na świecie.
- Amen! - odpowiedział tłum wiernych wykonując jednocześnie znak krzyża prawą ręką.
- Dominus vobiscum!
- Et cum spiritu tuo - odpowiedzieli wierni.
- Ed soon spiratu tao - szepnął profesor Majcherik.
Tomas spojrzał zdziwiony na swego pracodawcę, ten w odpowiedzi tylko uśmiechnął się tajemniczo i wyciągniętą dłonią wskazał najbliższy z telebimów.
Nagle jeden z młodych mężczyzn stojących w pierwszym rzędzie od ołtarza krzyknął wniebogłosy, a w następnej chwili stanął w płomieniach. Cały od stóp do głów zapalił się niczym woskowa świeca.
Operator telewizyjny zachował się niczym zawodowy reporter i wszystkie kamery w bazylice skierował na płonącego mężczyznę. Stojący najbliżej z krzykiem i w panice odsunęli się od płonącego. Ochrona papieża zadziałała natychmiast i zwartym kordonem otoczyła głowę kościoła rzymskiego. W tym samym czasie ludzie stojący najbliżej, po opanowaniu pierwszego szoku, zaczęli próbę ugaszenia motającego się i wrzeszczącego z bólu mężczyznę. Wtedy w drugim końcu bazyliki starsza kobieta wzniosła ręce do nieba i krzycząc coś niezrozumiale także stanęła w płomieniach.
W bazylice wybuchła kompletna panika. Krzyki bólu płonących ludzi, mieszały się z okrzykami strachu i komendami ochrony. Na placu także wybuchło wielkie poruszenie. Jedni zaczęli się głośno modlić, inni stali sparaliżowani strachem. Także Tomas Dral wpatrywał się z otwartymi ustami w telebim na którym rozgrywały się dantejskie sceny. Wtedy ktoś z dowodzących ochroną na placu nakazał przerwanie transmisji. Obraz na telebimach i we wszystkich telewizorach nastawionych na telewizję watykańską zgasł. Nie przerwało to jednak paniki, a wręcz przeciwnie jeszcze bardziej ją wzbudziło. Oszołomieni ludzi, nie wiedząc co się dzieje zaczęli na siłę kierować się w stronę wyjść z palcu świętego Piotra.
I właśnie w tym momencie chaos i panika osiągnęły najwyższy poziom. W momencie, gdy duże grupy przerażonych ludzi zaczęli przeciskać się w stronę wyjść w kilku miejscach placu doszło do kolejnych samozapaleń.
Spanikowani pielgrzymi zaczęli się tratować na wzajem i na siłę pchać w stronę wyjścia z placu. Ochrona nie była w stanie zapanować nad tym co się dzieje. Telefony wszystkich służ zaczęły dzwonić w jednym momencie. Karabinierzy i wojsko włoskie oraz gwardia szwajcarska zostały postawione w najwyższy stopień gotowości. To co się stało uznano za próbę zamachu na papieża Benedykta XVI.
Profesor Majcherik i Tomas Dral wraz z innymi ludźmi usiłowali wydostać się z placu świętego Piotra.


Wiadomość o wydarzeniach w Watykanie lotem błyskawicy obiegły świat. Wszystkie telewizje świata pokazywały materiał na którym dochodzi do samozapalenia się młodego mężczyzny. Różni eksperci snuli najróżniejsze teoria na temat tego co się stało.
Kilka młodych osób rozsianych po całym świecie, poza szokiem związanym z nietypowym zdarzeniem, doświadczyło czegoś co odmieni ich dotychczasowe życie na zawsze.
 
__________________
"Lepiej w ciszy lojalności dochować...
Nigdy nie wiesz, gdzie czai się sztruks" Sokół

Ostatnio edytowane przez Takeda : 01-01-2011 o 22:50.
Takeda jest offline  
Stary 02-01-2011, 20:46   #2
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
- To do poniedziałku.

Soraya odprowadziła wzrokiem szczupłą sylwetkę swojej pracownicy. Ubrana w obcisłe dżinsy i kurtkę która jedynie z nazwy była odpowiednim odzieniem na tą porę roku, znikała właśnie w mrocznym wnętrzu BMW swojego aktualnego chłopaka. Ciche westchnienie zostało zaszczycone jednym, wyjątkowo leniwym machnięciem ogona czarnej kotki spoczywającej na miękkiej poduszce przy kaloryferze.

- Mam nadzieję że jej kolejny ukochany będzie nieco ... - Odczekała aż ustanie gniewna tyrada klaksonów nieudolnie próbująca zamaskować pisk opon.
- Ostrożniejszy.

Czasami obserwując Sarę i słuchając jej barwnych opowieści z życia młodych i gniewnych, czuła się o setki lat starsza niż te dwadzieścia sześć wiosen które miała za sobą. Gdzie podziali się rycerze na białych koniach i nadobne damy wyczekujące ich przybycia w swych wieżach?

- Za dużo wiktoriańskich opowieści, nie sądzisz?

Kotka najwyraźniej uznała że powstrzyma się od odpowiedzi przekazując to zadanie samej pytającej, jako że w sklepie poza nimi dwiema nie było nikogo. Soraya wzruszyła ramionami przyzwyczajona już do zachowania swej podopiecznej. Właściwie nie była pewna czy określenia opiekun i podopieczny pasowały do niepisanego układu łączącego ją z Midnight. Był to raczej luźny układ bez zobowiązań zabarwiony sporą dozą przyjaźni.

- Niemal jak stare dobre małżeństwo z obrożą w ramach obrączki i potwierdzeniami szczepień zamiast urzędowego aktu.

Przelotne spojrzenie rzucone w stronę ściennego zegara z niedziałającą kukułką potwierdziło to co dostrzegła po drugiej stronie ulicy. Piąta, a więc czas zamknąć sklep i przygotować się do hucznego świętowania przy lampce wina i miseczce słodzonego mleczka. Zaciągając żelazne rolety pomachała właścicielowi kawiarenki przekręcającemu klucz w zamku i żegnającemu się z pracownikiem. Oczywiście nie odpowiedział. Wzruszyła ramionami po czym odgrodziła się od świata wspominając przy tym czasy kiedy chodziła do Mohameda na poranna filiżankę świeżo parzonej kawy. Wszystko uległo nagłej zmianie gdy któregoś dnia wspomniała o dziwnych przebarwieniach w jego aurze. Tego samego dnia starszy pan wylądował w szpitalu z podejrzeniem zawału, a ona nagle stała się niemile widzianą klientką. Westchnęła i podeszła do lady by zabrać książkę którą kończyła już czytać i skrzynkę z całodziennym utargiem. Odruchowo pogładziła chłodną powierzchnię szklanej kuli. Mimo iż już dawno przestała liczyć na obudzenie się u niej daru czytania w jej wnętrzu to sama możliwość dotknięcia owego atrybutu czarownicy pozwalała jej na wyciszenie się i chwilowe zapomnienie o problemach dnia codziennego.
Ponaglające miauknięcie dobiegające z zaplecza szybko jej o nich przypomniało.

- Idę, już idę.

Trzydziesty pierwszy grudnia każdego roku wyglądał mniej więcej tak samo. O piątej zamknięcie sklepu, kolacja przy świecach, odrobina czerwonego wina przed kominkiem, rozłożenie kart dla sprawdzenia czy może nie przebudził się u niej dar widzenia przyszłości. O północy łyk szampana i podziwianie sztucznych ogni zakończone próbą zaśnięcia przy dźwiękach hucznej zabawy w pobliskim pubie. Nigdy nie była osobą nadmiernie towarzyską tak więc taki sposób świętowania w zupełności jej odpowiadał. Gorzej było z pierwszym stycznia. Obowiązkowa wizyta u rodziców od której nigdy nie udawało się jej wymigać, była tak przewidywalna jak zakończenie filmu który ogląda się po raz któryś z rzędu.

- Co tam u ciebie? - Zupełnie jakby coś mogło się zmienić od świątecznej kolacji pięć dni wcześniej.
- Wypróbowałaś już może któryś z przepisów? - Wspomnienie spalonego czegoś co z założenia powinno być bardzo łatwą do przyrządzenia zapiekanką z ziemniaków nakazuje pochwalenie się jej wspaniałym smakiem.
- Jak tam twoja pieszczoszka? - Pani Connor nie znosi kotów, a w szczególności pewnej kotki.
- Kiedy wreszcie przedstawisz nam jakiegoś miłego chłopca? - Pytanie które zwiastuje koniec wizyty w rodzinnym gnieździe.

Zmęczona wymigiwaniem się od odpowiedzi, wymyślaniem drobnych kłamstewek i starannym omijaniem tematu tabu, wróciwszy do swojego przytulnego mieszkania miała ochotę rzucić się na łóżko i przespać resztę dnia, a najlepiej również dzień jutrzejszy. Zamiast tego nalała gorącej wody do wanny i ułożyła starannie wybrane kryształy oraz kilka świec na jej brzegu. Nastawiwszy relaksacyjną muzykę zanurzyła się w upojnie pachnących płatkach kąpielowych.
Przez chwilę zastanawiała się jak przedstawicielki jej profesji radziły sobie ze stresem w dawnych czasach. Tanieć w świetle księżyca? Nagie kąpiele w jeziorze? Pozwoliwszy by fantazje pochłonęły ją w całości przymknęła oczy i wygodnie ułożyła głowę na miękkiej poduszce kąpielowej.
Obudziło ją zimno. Przestraszona uniosła głowę i przez kilka sekund wpatrywała się w obłoki pary w jakie zamieniał się każdy jej oddech. To że usnęła nie pozostawało cienia wątpliwości. Jednak ten mróz... Przecież włączyła ogrzewanie zaraz po powrocie od rodziców. W takim razie....

- Cholera!

Dziesięć minut później, otulona grubym kocem z niemal fizyczną rozkoszą chłonęła rozchodzące się po pomieszczeniu ciepło. Na szczęście miała do dyspozycji rezerwę na karcie do gazu. Na samą myśl o tym co by ją czekało w przypadku jej braku gęsia skórka na nowo pokrywała jej ramiona.

Drugi stycznia przeznaczyła na zakupy. Ceny w sklepach wciąż zachęcająco obniżone nie skupiały już takich ilości chętnych jak w drugi dzień świąt. Ubrana w długą i zwyczajowo czarną spódnicę i nieco rozciągnięty ulubiony golf w tym samym kolorze, krążyła po centrum handlowym wypatrując ciekawych okazji. W końcu każda czarownica jest przede wszystkim kobietą i jako takowa ma swoje potrzeby. Nowy komplet bielizny, gotycka suknia z rozkosznie przedłużanymi rękawami i tysiącem wyszywanych srebną nicią róż, trzewiki które bez wątpienie zostały zrobione specjalnie dla niej. Przez chwilę zastanawiała się nad kupnem koronkowego szala jednak cena mimo iż obniżona zdecydowanie odstraszała.
Nieco zmęczona przysiadła wreszcie na skórzanym fotelu jednej z pięciu kawiarni mieszczących się w tym centrum pokus i rozpusty. Zamówiwszy dużą latte z dodatkiem bitej śmietany i czekoladowej posypki, odruchowo spojrzała w płaski ekran telewizora zawieszonego na ścianie. Pech chciał że trafiła akurat na wiadomości. Znudzona miała właśnie odwrócić wzrok gdy niespodziewanie...

- Proszę pani?... Dobrze się pani czuje? Może podać coś innego? Szklankę wody...? - Natarczywy głos kelnerki powoli przywracał ją do rzeczywistości.
- Nie, dziękuję.
Miała nadzieję że głos zabrzmiał dostatecznie pewnie. Musiało się udać ponieważ dziewczyna zniknęła za ladą zostawiając ją samą ze swoimi problemami. Nieco drżącą dłonią uniosła kubek który, sądząc po temperaturze napoju, musiał stać na stoliku już jakiś czas.
Po raz pierwszy nie potrafiła cieszyć się smakiem swojego ulubionego napoju. Co się tak naprawdę stało? Ostrożnie uniosła wzrok w stronę telewizora. Uśmiechnięta dziewczyna zachwalała właśnie wspaniałą skuteczność nowego środka do mycia naczyń. Życie wokół toczyło się swoim stałym rytmem. Tylko ona... Czasami, nie zdarzało się to zbyt często, miała ochotę urodzić się ponownie. Potrząsnęła głową po czym założyła za ucho niesforny kosmyk rubinowych włosów. Nie pomogło, uczucie wciąż pozostało niszcząc spokój ducha i plany na dalszy dzień. Zrezygnowana wstała z fotela i zapłaciwszy za niewypity napój, włączyła się w tłum ludzi zmierzających w stronę wyjścia. Potrzebowała chwili spokoju, filiżanki gorącej czekolady i porcji łagodnego mruczenia.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 03-01-2011, 00:53   #3
 
Koinu's Avatar
 
Reputacja: 1 Koinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputację
W tym roku Toru i Maiko mieli spędzić sylwestra razem. Zadowolony chłopak dojeżdżał właśnie do domu, gdzie z pewnością czekali już wszyscy. Zbliżała się 20:00, 31 grudnia. Autobus się zatrzymał. Cholerne tokijskie korki. Toru zaczął przyglądać się znów ludziom. Pewna starsza schorowana kobieta miała wokół siebie wielką, białą aurę.
-Zapewne długo pani nie pożyje. Mam nadzieje, że jest pani zadowolona ze swojego życia, życzę pani wszystkiego dobrego. - powiedział w duchu i delikatnie się uśmiechnął, jakby do owej kobiety.
Z rozmyślań wyrwał go dźwięk komórki. Szybko wyjął ją z kieszeni i nie patrząc kto drzwoni odebrał.
-Toru! Pospiesz się! Twoja mama jest niezwykle gościnna, więc nie mam co narzekać. Jednak moje palce odmawiają już posłuszeństwa. Własnie stworzyłam tysiąc żórawi. A Rei drugie tyle żółwi.- skarżyła się Maiko.
Toru wybuchnął śmiechem.
-Już się nie mogę doczekać, żeby zobaczyć wasze origami. Dobrze, że mnie tam nie ma. Poprzedniego sylwestra próbowałem zrobić żórawia...-
-Masz na myśli tego nietoperza w twoim pokoju?-
-Taak... zostawiłem sobie go na pamiątkę. Wiesz co Maiko? Zgłodniałem, nie mam zamiaru czekać aż dojadę, więc teraz coś skonsumuję, także nie obraź się, ale żegnam.-
-Jak możesz? Niech ja tylko cię dorwę...- w tym momencie Toru przerwał połączenie. Wyciągnął z torby ciasteczka ryżowe. Przez całą drogę nie mógł pozbyć się uśmiechu z twarzy. Nie mógł doczekać się spotkania z Maiko.

Autobus w końcu dojeżdżał na odpowiedni przystanek. Chłopak wstał pospiesznie, zarzucił na siebie niechlujnie torbę, idąc w stronę wyjścia przejrzał się kilka razy w odbiciu szyby i starał się poprawić fryzurę. Wychodząc zauważył, że starsza kobieta, którą wcześniej obserwował również wychodzi, tak więc wyskoczył z autobusu i poczekał na nią. Pomógł jej wyjść. Miała z tym problem.
-Bardzo panu dziękuję!- krzyknęła staruszka, była odziana w piękne, tradycyjne kimono. Widocznie była bogata, nie każdego stać na taki luksus.
-Ależ nie ma za co. Życzę pani szczęśliwego nowego roku. I niech pani postara się zrobić wszystko co by pani tylko chciała, niech pani załatwi wszystkie sprawy, dobrze?- uśmiechnął się do niej serdecznie.
Staruszka głośno się zaśmiała, ukłoniła się z szacunkiem i odeszła.
Toru skierował się do domu. Wpadł pospiesznie do środka. W samym wejściu powitała go Rei.
-Witaj siostrzyczko!- przytulili się czule.
Dziewczyna wskazała palcem na pięknie wykonane ozdoby.
-Spójrz braciszku! Maiko pomogła nam w tym wszystkim, pięknie prawda?- chłopak kiwnął twierdząco głową.
-Uhm, piękne...-
Po chwili w korytarzu stanęła Maiko. Na jej twarzy widniała zabawna mina mścicielki. Ruszyła na chłopaka z dzikim okrzykiem i zaczęła się szamotanina, i przepychanki.
Na kolację matka Toru przyniosła toshikoshi soba- makaron gryczany. Jak nakazuje tradycja, wszyscy skonsumowali owe danie w noc sylwestrową. Ojca jak zwykle nie było przy kolacji, siedział w swojej pracowni przy jakichś papierach. Wyszedł tylko na chwilę się przywitać.
-Czy on nie widzi jak bardzo rani mamę?- pomyślał Toru. Matka milczała przez większość czasu, co chwilę jedynie uśmiechając się smutno. O północy ze świątyń buddyjskich zaczęły wydobywać się dźwięki dzwonów, jeden po drugim, aż do 108.

Matka wysłała całą trójkę (Toru, Maiko i Rei) nad morze. Wszyscy świetnie się dogadywali. W momencie kiedy zaczął się wschód słońca, wszyscy milczeli. To był wspaniały i inspirujący widok.
-Zapowiada się niezły rok.- westchnęła Rei, patrząc na piękny widok przed sobą. Nikt nie odpowiedział, lecz wszyscy się z tym zgadzali.
Całe trzy dni zamierzali świętować w tym gronie. Jednak nie udało się uniknąć odwiedzin rodziny i dobrych znajomych.

2 stycznia, 2011 rok.
Toru czuł wspaniały zapach duszonych warzyw rozchodzący się po całym domu. Maiko razem z matką Toru przygotowywały posiłek, nieźle się przy tym bawiąc. Rei właśnie malowała obraz, stała ze sztalugą w ogródku. Chłopak włączył telewizor. Nadawana była msza, z Watykanu, z udziałem papieża. Nie wiedzieć czemu Toru postanowił na chwilę popatrzeć w telewizor.
Usiadł wygodnie w fotelu, lecz to co za chwilę się działo na ekranie zszokowało go. Kamera skupiła się na mężczyźnie, który nagle zaczął płonąć, zrobiło się zamieszanie. Chłopak jakby na chwilę stracił kontakt ze światem rzeczywistym, widział tylko płonącego mężczyznę. Upuścił pilot, który spadł robiąc niezły hałas. Maiko weszła do pokoju i wystraszyła się dziwnym zachowaniem przyjaciela. Podbiegła do niego, zaczęła nim lekko potrząsać. Wydawał się być nieobecny, krzyczała jego imię, próbowała go wybudzić.
Po chwili jak gdyby nigdy nic otworzył powoli oczy, wydawał się nadal ledwo obecny.
-Toru! Co się stało?- szepnęła Maiko.
Chłopak powoli na nią skierował wzrok.
-Właściwie to nie wiem, ale... ten mężczyzna...- zamiast dokończyć wskazał palcem w stronę telewizora, w którym powtarzano urywek z syuacji, która przed chwilą miała miejsce.
 

Ostatnio edytowane przez Koinu : 03-01-2011 o 14:50.
Koinu jest offline  
Stary 03-01-2011, 13:05   #4
 
Aves's Avatar
 
Reputacja: 1 Aves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie coś
31 Grudnia 2010 roku. Wieś Piecki 200 km od Warszawy.

- Tak... Adam zajmę się tą sprawą... W końcu jestem Ci coś winien. Pomogłeś znaleźć mi pracę za co jestem ci cholernie wdzięczny. Gdzie jestem... Odpoczywam... Taka mała rehabilitacja. Świeże mazurskie powietrze dobrze mi zrobi... Tak wracam za parę dni do Warszawy zajmę się tą sprawą będę w kontakcie.- Powiedział Maciej Ognicki były antyterrorysta.
Oficjalnie zwolniony za niekompetencje ( Spowodowanie wybuchu instalacji gazowej podczas próby przejęcia szaleńca, wersja śledczych strzał w butlę z gazem) teraz prywatny detektyw.
Mężczyzna włożył telefon do kieszeni wytartych jeansów i przytulił mocniej swoją dziewczynę, kierowali się właśnie do domu byli szczęśliwi i gotowi na huczne przywitanie nowego roku.
- Kto to był ?- Zapytała Katarzyna i przytuliła mocniej Macieja. Mężczyzna poprawił swoją ciepłą zimową kurtkę z kapturem.
-Dobry znajomy...- Odpowiedział oszczędnie, nie chciał, aby Kaśka znowu była smutna ostatnio mieli tak mało czasu dla siebie. W końcu tę noc mieli spędzić razem.

1 stycznia 2011 roku.

Elektroniczny zegar wybił 3.30 Maciej spał razem z dziewczyną. Ona spała spokojnie, On natomiast śnił niespokojny sen, jego ciało było rozpalone jakby w gorączce. Śnił o Wiecznym mieście. Widział plac św. Piotra odbity jakby w krzywym zwierciadle. Powietrze było gorące niczym w saunie i podobnie parowało. Detektyw unosił się nad miastem. Widział tłum wiernych, po chwili dostrzegł drobinki czegoś przypominającego iskry, które tańczyły wokół wybranych. Zobaczył jak ktoś unosi rękę i wtedy poczuł ciepło. I obserwował samozapłon, panikę, oraz słyszał krzyki. Na telebimie wypalono datę 2.01. 2011.

Detektyw obudził się zlany gorącym i lepkim potem. Skierował się po cichu do łazienki.
- Kurde … znów przesadziłem z alkoholem...- Powiedział do swojego odbicia w lustrze.

2 Stycznia 2011 roku.

W każdej stacji mówiono o Watykanie. Był to w końcu temat dnia. Maciej osłupiały patrzył w ekran telewizora.
-Muszę iść praca wzywa wybacz Kasiu wynagrodzę ci to obiecuję- Powiedział do swojej dziewczyny ubierając się szybko.
Nie wiedział co się dzieje, chciał to wszystko wyjaśnić. Dlaczego nie spopieliło go kiedy pękła rura z gazem. Dlaczego ogień rozstąpił się przed nim a uderzył z wzmocnioną siłą jego kumpli z jednostki. Dlaczego miał proroczy sen... ?. Czuł, że odpowiedź znajduje się w Wiecznym mieście. Wsiadł do swojego piętnastoletniego Mercedesa i ruszył w stronę warszawy.

Biuro detektywistyczne Macieja Ognickiego godzina 14.00 Warszawa.

Wbiegł do swojego biura zabrał służbowy pistolet, oraz dokumenty i portfel w którym spoczywało nędzne trzysta złotych oraz karta kredytowa. Zadzwonił również do Adama.
Adaś słuchaj mam ważną sprawę do załatwienia w Rzymie wyjeżdżam nie będzie mnie przez jakiś czas- Nagrał się na Automatyczną sekretarkę i wyłączył telefon. Podszedł do samochodu i ruszył w podróż.

Dzień przyjazdu do Rzymu.
Był późny wieczór Detektyw stał na placu św. Piotra i usiłował znaleźć jakieś ślady jego własnej łamigłówki, było mu zimno. Nie miał pieniędzy podświadomie szukał kogoś lub czegoś. Ten mężczyzna z snu to on za tym wszystkim stoi. Maciej czuł się jak postać żywcem wyjęta z taniego komiksu całe jego życie odwróciło się do góry nogami.
 
Aves jest offline  
Stary 03-01-2011, 20:07   #5
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany

Obudził go dźwięk eksplodującej szklarni.
Ogłuszający huk towarzyszący roztrzaskaniu się tysięcy szyb wgryzł się w jego czaszkę, przewiercając się przez kość z nieprzyjemnym zgrzytem i rozsadzając mu potylicę setką rozpalonych igieł. Każdy upadający odłamek szkła odbił się bolesnym echem w jego głowie, wysokim i ostrym, jak odgłos przesuwanych po szkolnej tablicy paznokci. Ból był tak wielki, że w pierwszej, nieskończenie długiej i pełnej niesamowitego cierpienia, sekundzie przewinęły mu się przed oczami wszystkie modlitwy i błagania na jakie tylko mógł się zdobyć. Nagle kaskada brutalnych dźwięków urwała się niespodziewanie, pozostawiając w uszach tylko głośne dzwonienie i tępe pulsowanie pod kopułą czaszki, które rozchodziło się szkarłatnymi falami bólu po reszcie ciała.
- Przepraszam!
Z najwyższym trudem otworzył oczy. Wszystko było dziwnie jaskrawe i wyraźne, wręcz boleśnie; kolory otaczającego go świata raziły bez względu na swoją barwę, światło sączące się spod drzwi na przeciwko łóżka świeciło niczym ogromny reflektor, a obracanie gałkami ocznymi przestało być tak proste i przyjemne. Do tego cały pokój byl wywrócony do góry nogami; puste butelki walały się po suficie, leżąc wśród bezładnie porzuconych ubrań i stylowych mebli, obrazy wiszące na ścianach przedstawiały sytuacje i ludzi stojących na głowie, nawet grawitacja wydawała się działać w drugą stronę, przyciągając kryształowy żyrandol przypięty do podłogi w stronę zabałaganionego sufitu.

Wszystko wróciło do normy dopiero, gdy obrócił głowę, do tej pory zwisającą bezwładnie poza krawędzią wielkiego łóżka- sufit okazał się podłogą, a podłoga sufitem i świat nagle odzyskał chociaż trochę swojej logiki.

Zmuszając się do nadludzkiego wysiłku Michael rozejrzał się po pokoju, w końcu ogniskując spojrzenie na źródle dźwięku, które brutalnie wyrwało go ze snu, i zaczynając przypatrywać mu się bezmyślnie. Szklanka, przewrócona i rozbita na podłodze, za nic sobie miała jego cierpienie, nie zdając sobie sprawy z tego co wywołała. Brzdęk, który wtedy rozszedł się po pokoju, nie głośniejszy niż kilka decybeli i nie dłuższy niż ułamek sekundy, dla niego mógł konkurować z eksplozją megatonowej bomby atomowej, zrzuconej po środku jakiegoś dużego miasta.

W zasięgu jego wzroku - wciąż zawieszonego na potłuczonej szklance - przemknęły czyjeś zgrabne nogi, ostrożnie stawiające bose stopy pomiędzy błyszczącymi odłamkami. Czarny, monochromatyczny motyl, wytatuowany na nagim pośladku, wyglądał jakby zaraz miał zerwać się do lotu.
- Posprzątam to później, dobrze? - szepnęła przepraszająco właścicielka motylka, czmychając w stronę łazienki zanim Michael zdążył odpowiedzieć, więc mężczyzna pokiwał tylko głową bez słowa. Głowa odpowiedziała za niego. Jednostajnym łupaniem.

Gdy za drzwiami usłyszał monotonny szum wody z kabiny prysznicowej, przemieścił się do pozycji siedzącej, nieprzytomnie spoglądając po pomieszczeniu spowitym w delikatnym półmroku. Jego wzrok padł na żaluzje, przesłaniające okno nieprzeniknioną kurtyną.
-Okno: tryb normalny. - powiedział głośno. A przynajmniej spróbował to zrobić- jego głos, który wydobył się z zasuszonego na wiór gardła, zabrzmiał bardziej jak charkot starego silnika niż jak komenda głosowa. Lampka przy systemie sterującym żaluzjami zamigotała na czerwono i zgasła. Michael zaklął.
Jego wzrok padł na szklankę z wodą - jedną z dwóch, trzecia wciąż leżała na podłodze - która stała nieopodal na szafce nocnej. Z łapczywością godną mieszkańca pustyni chwycił ją w zdrętwiałe palce i osuszył w kilku łykach. Płyn kaca nie zmniejszył, ale uspokoił nieco obolałe gardło.
- Okno: tryb normalny.- Michael spróbował po chwili raz jeszcze, już pewniejszym, bardziej swoim głosem. Lampka zamigotała na zielono i żaluzuje podskoczyły do góry jak żywe, odsłaniając...


Ostre światło dnia, które wdarło się do środka pokoju sprawiło, że mężczyzna szybko pożałował swojej decyzji. Zasłonił oczy rękami, prawie spadając z łóżka, gdy słońce niemal wypaliło mu korę mózgową przez oczodoły.
-Okno: tryb zachodu! Zachód! Zachód, kurwa!
Jasne światło zniknęło równie prędko co się pojawiło, zastąpione przytłumionym, bladopomarańczowym blaskiem, imitującym zachodzące za oknem słońce. Michael zaklął raz jeszcze, po czym zamilkł gwałtownie, gdy obok niego rozległo się żałosne, kobiece jęknięcie. Marchewkoworuda czupryna poruszyła się nieznacznie wśród pościeli, z powrotem naciągając na siebie jedwabny materiał, który mężczyzna ściągnął podczas szamotaniny ze słońcem, i ewidentnie podzielając jego aktualny światłowstręt. Zanim jednak Michael zdążył trochę pomyśleć, drzwi wejściowe do pokoju skrzypnęły cicho - normalnie nie skrzypiały w ogóle, ale w chwili obecnej Michael słyszał nawet kurz opadający na najbliższe meble - i pojawiła się w nich wysoka, tyczkowata sylwetka Benjamina.
- Widzę, że już się pan obudził, panie Crown.- lokaj przywitał go z oszczędnym uśmiechem, typowym dla anglików starej daty, wchodząc do środka i niosąc tacę, na której stały trzy kubeczki wypełnione lekkim jogurtem, trzy wysokie szklanki z wodą oraz półmisek z owocami.- Najwyższa pora, pozwolę sobie dodać. Jest już dobrze po południu.
- Po południu *ktorego* dnia? - zapytał rezolutnie Michael, czując niepohamowany przypływ wdzięczności do służącego, gdy dostrzegł maślankowe jogurty. Spuścił nogi z łóżka, naciągając spodnie i chwiejnie wstając. Żołądek i głowa fiknęły radośnie koziołka, sprawiając, że mężczyzna już drugi raz dzisiaj pożałował swojej decyzji.
- 2 stycznia, sir. - Benjamin postawił tacę na stole i znów posłał oszczędny uśmiech do swojego rozmówcy.- Zmiany stref czasowych mogły panu trochę zaciemnić kalendarz. Tak jak i szampan, jak mniemam.
- Gdybym tylko pamiętał... - połowa jogurtu z kubka zniknęła w ustach Michaela już w pierwszym łyku. Mężczyzna przetarł oczy i odetchnął cicho, czując, że powoli zaczyna mu się przejaśniać w głowie.
- Urok Nocy Sylwestrowej, panie Crown. Szczególnie takiej obchodzonej trzykrotnie.
Michael pokiwał niemrawo głową; wspomnienia powoli zaczeły krystalizować się w jego głowie, chociaż z ogromnym trudem i w większości niekompletne. Upił kolejny łyk jogurtu, próbując sobie coś przypomnieć z wczorajszej... z zeszłej nocy.

Najpierw było Sydney. Wyraźnie pamiętał jak wychodzili z odrzutowca i twarz dyrektora hotelu, który przywitał ich na lotnisku, trzymając w rękach butelkę szampana. Większość imprezy Sylwestrowej, która się tam odbyła także znajdowała się gdzieś w jego wspomnieniach, ale może dlatego, że byli tam tylko trzy godziny. A może dwie?
Schody zaczęły się przy Madrycie. Tu także pamiętał, że lądowali i jak schodził po zejściu z samolotu, próbując się po nim nie stoczyć, podtrzymując jednocześnie po bokach obie roześmiane dziewczyny. Ale potem zaczęły pojawiać się pierwsze białe plamy... Były sztuczne ognie, były tańce - salsa chyba - a także kolejne szampany. A w końcu...
...w końcu...
- Ben, jak to "trzykrotnie"?
- Honolulu, sir.
- ...Ahm. Z mojego pomysłu?
- Tak sądzę, sir.
Michael potarł skronie i pokiwał głową z roztargnieniem. Dopił jogurt i odstawił kubek, zamieniając go na szklankę z wodą i jedną z kiści winogron, ruszając w stronę wyjścia. Benjamin podążył za nim.
- Ma pan kilkanascie wiadomości na skrzynce głosowej. Mam przypomnieć o nich panu później? - dodał, gdy przeszli do sąsiedniego pokoju. Oczy Michaela już przyzwyczaiły się trochę do światła, więc obecność naturalnego, popołudniowego słońca za szerokim oknem londyńskiej rezydencji przyjął z tylko lekkim grymasem. Machnął ręką na słowa lokaja.
- Tak, dzięki Ben.

Służący oddalił się w swoją stronę, a Michael, ziewając, sięgnął po pilota i włączając zza pleców wielki, plazmowy telewizor, który wisiał na najbliższej ścianie, ruszył w kierunku garderoby. Zaczął ją przeszukiwać, zamierzając sobie przygotować jakieś ubranie, a dookoła z głośników popłynęły słowa prezentera telewizyjnego, który właśnie prowadził wiadomości. Mówił coś podekscytowanym głosem, ale Michael słuchał go tylko jednym ruchem. Gdy w końcu wybrał sobie czarną koszulę, spodnie i bieliznę, i rzucił je na oparcie najbliższej sofy, odwracając się do telewizora i zamierzając przełączyć kanał, obraz na ekranie uległ zmianie, ukazując scenę rozgrywającą się na Placu Św. Piotra.

Kilkadziesiąt sekund później w drzwiach od sypialni pojawiła się potargana, rudowłosa głowa, rozglądając się zaspanym spojrzeniem po pomieszczeniu.
- Mike? Stało się coś?- zapytała, tłumiąc ziewnięcie.- Słyszałam, jak...
Dziewczyna przerwała gwałtownie, widząc minę Michaela, który opierał się o ścianę, jedną dłoń zaciskając na sercu, a na drugą patrząc się jakby zobaczył ducha. Na widok Marchewkowej zamrugał gwałtownie, patrząc z powrotem w stronę telewizora, na którym właśnie jakaś reporterka relacjonowała przebieg imprezy Sylwestrowej w Londynie. Jego towarzyszka, wyszła zaniepokojona z sypialni, poprawiając na ramionach pościel, którą się opatuliła.
- Wszystko w porządku?
- ..Ehe, tak. Już ta... Mówiłaś coś wcześniej? - mężczyzna spojrzał na nią uważnie, opuszczając obie ręce; mimo pozornego spokoju, jego palce wciąż zaciskały się i rozluźniały.
- Pytałam czy coś się sta...
- Wcześniej.
Dziewczyna zmarszczyła brwi, przyglądając się mu podejrzliwie.
- Wcześniej spałam.- odpowiedziała ostrożnie- A przynajmniej próbowałam. Bo moja głowa... nawet sobie nie wyobrażasz jak boli. I... oh, to chyba dzień rozbitych szklanek, co? Musicie oboje rozlewać tyle wody akurat kiedy jest potrzebna...?
Mężczyzna pokiwał głową, chociaż pewnie nieświadomie, bo nie wyglądał jakby słuchał co powiedziała. Odetchnął powoli, jakby próbował się uspokoić - chyba z udanym skutkiem - po czym jego spojrzenie padło na wodę rozlaną na posadzce dookoła niego. Dopiero teraz dotarły do niego ostatnie słowa dziewczyny, więc pokiwał głową ponownie, przechodząc ostrożnie nad kałużą, która pojawiła sie tam znikąd.
Marchewkowa ziewnęła ponownie, uspokojona najwyraźniej faktem, że wszystko jest w porządku i rozejrzała się już nieco bardziej przytomnie.
- Ale już jest okej, tak? - upewniła się, opierając barkiem o framugę drzwi.
- Nie ma czym się martwić...- Michael zawiesił głos, dopiero teraz uświadamiając sobie pewien dość istotny problem. Dziewczyna przyszła mu z pomocą.
- Eve.- podsunęła grzecznie.
- Eve. Nie ma się czym martwić, Eve. To tylko kac. - odpowiedział, wymuszając na sobie pokrzepiający uśmiech. Najwyraźniej musiał wyjść całkiem nieźle, bo Eve pokiwała głową, ziewnęła ponownie i odwróciła się na pięcie.
- Widziałeś gdzieś moją siostrę? - dodała jeszcze, próbując jedną ręką ułożyć jakoś włosy, które opadały jej w nieładzie na oczy i ramiona.
- Kąpie się.
- Ehe. Dzięki.
Gdy dziewczyna zniknęła z powrotem w sypialni, Michael spojrzał raz jeszcze w stronę telewizora. Nic się jednak nie stało, więc jego wzrok padł na stolik stojący nieopodal.
Szklanka z wodą stała nietknięta, tam gdzie wcześniej ją postawił.
Co się właśnie u diabła wydarzyło?
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."

Ostatnio edytowane przez Delta : 03-01-2011 o 22:57. Powód: powtórzeń parę
Delta jest offline  
Stary 05-01-2011, 20:29   #6
 
Gratisowa kawka's Avatar
 
Reputacja: 1 Gratisowa kawka ma wyłączoną reputację
- Cześć, mamo. Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku.
Sienna rozmawiała spokojnie przez telefon, zakładając buty. Po chwili w przedsionku zastukały obcasy stylowych, czarnych kozaczków, a kobieta zaczęła trochę nieporadnie nakładać płaszcz, przekładając słuchawkę z jednej ręki na drugą.
- Ed? Śpi. Mieliśmy raczej kameralnego Sylwestra. Dzieci były u Larsenów, ich córka ma urodziny pierwszego. A wy gdzie... mówiłam ci: pojedź do niego. Ostatnio się z tatą za często mijacie.
Zima w nadmorskiej stolicy Norwegii była względem tej w kraju w miarę łagodna, a mimo to, gdy kobieta opuściła ciepły dom, od razu weszła w mróz poniżej dziesięciu stopni, tymczasem była już godzina dziesiąta. Lekarka ziewnęła, wyjmując z kieszeni pilot do garażu, który zaraz przycisnęła i ziewnęła ponownie.
- Zmęczona? Nie... oczywiście, że pospałabym dłużej. Tak, dzięki za troskę, ostatnio z moją głową wszystko w porządku. Dobra, kończę, nie rozmawiam za kółkiem.
Odłożyła słuchawkę. Brama, wspierana mrozoodpornymi siłownikami, zaczęła się otwierać, nie bez wstrząsu po drodze i cichego rzężenia silniczków elektrycznych. Powinni chyba oddać to do serwisu, ale to dopiero w przyszłym tygodniu. Na razie nie było co nawet o tym myśleć.

Kiedy wsiadła do wozu, od razu zrobiło jej się lepiej. Na skrajne obrzeża miasta musiała jechać dobrą godzinę, ale skórzane, odgrzewane fotele solidnie odpucowanego Szweda sprawiały, że się relaksowała. Spojrzała jeszcze na tylne siedzenie czy aby foteliki są odpowiednio przypięte i odpaliła silnik. Akumulator Skandynawa miał gdzieś mrozy.

Wyjechała, śmignęła ekspresówką na Sztokholm, wypiła z Larsenami herbatę, zgarnęła dzieciaki, wróciła do domu. Po drodze dokładnie sześciokrotnie spojrzała na zegarek. Aby uspokoić biedne głosy styczniowych słuchaczy, w radiu smęciły ponure, ale, co najważniejsze - spokojne utwory. Kiedy wysiadała z samochodu, podśpiewywała więc pod nosem Johnnego Casha.
Dzień więc zapowiadał się bardzo dobrze. Była nieco zmęczona, ale to akurat był ten przyjemny rodzaj zmęczenia, który niósł za sobą satysfakcję, dawno bowiem okresu świątecznego nie uznawała za tak udanego. Ze wstydem musiała też przed sobą przyznać, że brak obecności któregokolwiek z rodziców, którzy mogliby zaburzyć harmonię poprzez narzekanie na nieproduktywność męża czy jej, znacznie pomógł w tej sprawie. Do cichego domu spokojnie mogła więc wpuścić głośne córki, które zaraz skoczyły do sypialni aby zaburzyć sen męża. Zapobiegawczo Sienna w tym czasie włączyła ekspres do kawy, potem dopiero się biorąc za zdejmowanie butów.
Poranek zapowiadał się więc spokojnie, okraszony lekkim bólem głowy, ale i satysfakcją. Edwardowi się nie chciało nawet ubierać, siedział więc z piżamie na sofie, łaskawie pozwolił sobie podać kawę, włączył telewizję i, aby uniknąć przykrego obowiązku sprzątania dzień po Sylwestrze, zaproponował wspólny film. Ponieważ dziewczynki się przyłączyły, stanęło na bajce i po chwili Sienna, trzymając swój kubek kawy, oglądała "Jak wytresować smoka". A potem mąż spojrzał na zegarek.
- Czekaj, teraz chyba nadają z Watykanu - powiedział.
- Jak zazwyczaj pierwszego stycznia - odrzekła. - Musimy?
- Jak nie chcesz to nie, ale...
- ...masz dziesięć minut przerwy na reklamy. Potem wracamy do smoków i Wikingów.
Przełączył a kobieta znudzonym wzrokiem zaczęła gapić się na ekran, odkładając kawę na bok aby sobie usadzić Agnes na kolanach. Integracji rodzinnej stało się zadość w dźwięku chorałów kościelnych.

...leżała na podłodze. Dziewczynki spoglądały nielekko przestraszone, a Edward cały czas powtarzał jej imię, dopóki nie zaczęła kontaktować. Kobieta spojrzała, zdziwiona, na swoje ręce, po czym zmarszczyła brwi. Wzięła bardzo, bardzo głęboki wdech.
- Masz plamę po kawie na koszuli - zauważyła, kiedy odzyskała pełną kontrolę nad sobą. Spojrzał na nią nie mniej zaniepokojony niż był chwilę temu, przez co Sienna, zamiast roztrząsać dziwne wizje, zaczęła się zastanawiać jak z tego wybrnąć.
- Kochanie, może pojedziemy do lekarza i...
- Ja jestem lekarzem i diagnozuję u siebie zmęczenie - odrzekła twardo. - Pojadę jutro lub pojutrze. Obiecuję. Na razie nie zaprzątajmy sobie tym głowy.
Przyczyn tego typu halucynacji medycyna znała mnóstwo. Nawet nie będąc psychiatrą kobieta byłaby w stanie podać ich kilkanaście, łącznie z niezłośliwym guzem mózgu w potylicy.
- Tylko... przełącz na kanał filmowy, dobrze?
 
Gratisowa kawka jest offline  
Stary 05-01-2011, 23:27   #7
 
Baranio's Avatar
 
Reputacja: 1 Baranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znany
31 grudnia 2011.

Płatki śniegu pokrywające ramiona Nathana roztopiły się, gdy wieczorem 31 grudnia wszedł do mieszkania po długim i przyjemnym spacerze po Paryżu. Sylwestrową noc postanowił spędzić sam, mimo kilku zaproszeń na domówki, czy imprezy w klubach, na których większość studentów miała zwyczaj bawić się tego dnia w gronie najbliższych przyjaciół. Mieszkanie zastał w takim stanie, w jakim je opuścił - w kuchennym zlewie wciąż zalegały nieumyte naczynia, na stole w salonie wciąż leżała nieprzeczytana gazeta, a kot leniwie leżał na kanapie, uparcie wpatrując się w czarny ekran wyłączonego telewizora.
Rozebrawszy się, Nathan podrapał futrzaka za uchem, kilkakrotnie pogładził jego grzbiet, na co zwierzak zareagował głośnym mruczeniem. Fino zdawał się być jedyną bliską Nathanowi istotą. Od wszystkich innych chłopak odgradzał się grubym murem, nie pozwalając sobie na zażyłość, zaangażowanie czy poczucie zależności. Koledzy z roku po kilku miesiącach zaprzestali prób zbliżenia się do niego, a także zaczęli po trosze zazdrościć mu spostrzegawczości i talentu. Nathan de Pourbaix studiował w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Pięknych w Paryżu. Potrafił przedstawić to, co widzi, w sposób, w jaki to postrzega, ubrać własne myśli w kolory i kompozycje kształtów - był to jego sposób na ekspresję samego siebie.
Mimo lekkich protestów kota, Nathan usiadł na kanapie, kładąc Filo na własnych kolanach. Przez chwilę w ekranie widział czarnoszare odbicie samego siebie - zmarzniętego, wysokiego studenta o gładko ogolonej twarzy, którą zdobiło dwoje szarozielonych oczu, podobno zdolnych do skupienia uwagi rozmówcy na sobie i lokach koloru ciemnego blondu w, powiedzmy, artystycznym nieładzie. Chwilę później widok ten zniknął pod obrazem sceny, na której to jakiś zespół próbował zabawić i rozgrzać ludzi tłumnie pod nią zgromadzonych.
W sylwestrowej nocy Nathan uwielbiał jedną rzecz - pokazy sztucznych ogni. Ogniste kwiatostany raz po raz rozkwitające na niebie uważał za piękne i lubił je obserwować i podziwiać. To właśnie fajerwerki postanowił tej nocy uwiecznić, stojąc przy sztaludze na balkonie własnego mieszkania z paletą i pędzlem w ręku. Gdy wybiła godzina dwunasta niebo rozświetliła kaskada kolorów, a młody artysta przy akompaniamencie huków zaczął tworzyć.
Wśród kilku malunków znalazł się jeden, przedstawiający kwiat na wpół rozkwitnięty na paryskim niebie. Trwający tylko chwilę, ale jednocześnie piękny. Pojedynczy, a więc i samotny, zupełnie jak jego twórca.

2 stycznia 2011.

Zapach świeżo zaparzonej, mocnej kawy wypełnił całe mieszkanie. Zaczerpnąwszy jej łyk Nathan sięgnął po pilota, by włączyć telewizor. Nathan podniósł wzrok z przechadzającego się kota na ekran, na którym pokazywane były wiadomości z ostatnich dni. Gdy pojawił się fragment przedstawiający płonącego mężczyznę, do umysłu chłopaka wdarły się obce obrazy, całkowicie go wypełniając. Filo z wyrzutem zamiauczał, uciekając przed strumieniem gorącej kawy, wylewającej się z filiżanki trzymanej przez Nathana. Czarna ciecz zaplamiła jego spodnie, parząc go w udo. Lecz cierpienie dotarło do artysty dopiero po chwili, tak samo jak sens obrazów pojawiających się w jego głowie, a i wtedy został spotęgowany przez ogromne poczucie tęsknoty i pustki, zupełnie podobne do tego po utracie kogoś ci bardzo bliskiego. Najlepszego przyjaciela.
Nagła fala tak negatywnych emocji ogłuszyła Nathana, i dopiero po chwili ruszył do łazienki. Gdy stanął przed lustrem, zobaczył własną łzę spływającą po policzku.
 
__________________
.
Baranio jest offline  
Stary 06-01-2011, 17:41   #8
 
Takeda's Avatar
 
Reputacja: 1 Takeda ma wyłączoną reputację
2 Stycznia 2011 r. godz. 17.30
Rzym, prywatne pokoje papieża Benedykta XVI

Papież siedział na bogato zdobionym krześle przy mahoniowym biurku. Przed nim siedziało czterech kardynałów z kongregacji Doktryny Wiary oraz trzech wysoko postawiony członów Opus Dei. Benedykt XVI zamyślony przyglądał się swoim gościom, opierając głowę na otwartej dłoni. Przywódca kościoła rzymskiego milczał. Cisza przedłużała się, przerywana jedynie stłumionymi odgłosami ruchu ulicznego.
- Czy to naprawdę możliwe? - spytał w końcu papież.
- My wszyscy nie mamy żadnych wątpliwości, ojcze święty - odezwał się Paulo Osticco, członek Opus Dei - Wszystkie zebrane przez nas dowody wskazują na to, że o co się wydarzyło wczoraj w trakcie mszy świętej było pogańskim rytuałem. Na razie trudno jest nam powiedzieć, co miał ów rytuał na celu. Kardynał Levada uważa, że był to rodzaj wezwania, sygnału.
- Można to porównać do uderzenia w gong - wtrącił amerykański duchowny - Ktoś wyzywa kogoś lub daje sygnał do rozpoczęcia jakieś akcji. A być może jedno i drugie.
Papież wyraźnie zmartwił się słysząc te słowa.
- Kim były osoby, które... - prze chwilę szukał odpowiedniego słowa - spłonęły w czasie wczorajszej mszy?
- Badamy intensywnie tę sprawę, wszystkie ich powiązania, rodziny i znajomych. Wstępne informacje wskazują jednak na to, że były to zupełnie przypadkowe osoby.
- To niemożliwe - oburzył się papież - Ktoś zorganizował tak plugawy czyn w najświętszym miejscu dla kościoła i spowodował śmierć kilku osób, a my nic o tym nie wiemy.
- To nie tak ojcze święty - powiedział Paulo Osticco - Ciągle pracujemy nad sprawą. Mamy kilka tropów i każdy z nich skrupulatnie padamy. Potrzebujemy jednak czasu. Jedno mogę w tej chwili zapewnić. Nic podobnego nie będzie miało już miejsca. Kilkunastu ojców czuwa nad bezpieczeństwem bazyliki i samego placu. Wykryją każdą próbę użycia czarów, w tym świętym miejscu.
To zapewnienie wyraźnie podziałało uspokajająco na Benedykta XVI. Wstał on z krzesła i powiedział:
- Dobrze. Pracujcie, więc wytrwale i znajdźcie osoby odpowiedzialne za ten plugawy czyn.
Zebrani duchowni kiwnęli tylko w milczeniu i wstali, by otrzymać papieskie błogosławieństwo.

2 Stycznia 2011 r. godz. 21.40
Rzym, Siedziba stowarzyszenia "Lux Occulta"

Przy dużym okrągłym stole siedziało kilkanaście osób. Byli wśród nich zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Na środku stołu paliła się świeca w kształcie piramidy, która była jedynym źródłem światła w pokoju. Plastikowe okna i grube zasłony, skutecznie oddzielały zebranych od świateł i gwaru ulicy. Młody, łysy mężczyzna o przenikliwym spojrzeniu, wstał i opierając obie dłonie na stole, powiedział:
- Bracia! To co się wydarzyło, jest unikalne i bardzo rzadkie. Tak duża manifestacja mocy nie miała miejsca od dziesięcioleci. Na razie nie wiemy, co to miało znaczyć, ani co miało na celu. Jednego jesteśmy pewni. Istota odpowiedzialna za wczorajsze zdarzenie musi być bardzo zdesperowana. Zapiski mojego ojca mówią, że anakimy bardzo rzadko w tak otwarty sposób posługują się swoją mocą. Tym bardziej ten przypadek musi zostać wyjaśniony. Anakim, który dopuścił się tej manifestacji może bardzo nam się przydać. Gerard uważa, że ten rytuał przyciągnie do Rzymu inne anakimy.
Przy stoliku aż zawrzało.
- Co oni planują? -spytała starsza kobieta o siwych włosach.
- Jak mówił Robert w tej chwili nie jesteśmy pewni. Możemy tylko przypuszczać, że anakim który przeprowadził rytuał szuka kontaktu z innymi istotami jego rzędu. Dlaczego jest aż tak zdesperowany? Nie wiem. Może ma jakiś plan i do jego realizacji potrzebuje więcej mocy. - wyjaśnił szybko Gerard.
- Jaka by nie była prawda - kontynuował Robert - jest to dla nas szansa, by choć jednego z nich pochwycić. Jeżeli nam się to uda to nie tylko zyskamy niewyobrażalną wręcz moc, ale także będziemy mieli szansę na doprowadzenie do końca dzieła mojego ojca.
- Skoro ten rytuał wyzwolił aż tak wielkie pokłady mocy, to możemy być pewni, że inne loże i stowarzyszenia także rozpoczną poszukiwania.
- Masz oczywiście rację Thomasie - Robert zwrócił się do otyłego mężczyzny w szarym garniturze - Nie tylko inne loże, ale także kościół zapewne ruszy na łowy. My mamy jednak nad nimi ogromną przewagę. Dzięki metodzie mojego ojca wiemy, jak tropić anakimy. A ślad, który teraz zostawili bardzo nam ułatwi to zadanie.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=pY-_prQl6SE&feature=related[/MEDIA]

KOSZMARNY SEN
WSZYSCY

Sny to ponoć odbicie naszych marzeń, pragnień i przeżyć. Indywidualne światy wykreowane przez odpoczywający mózg.
Tej styczniowej nocy sześć nieznających się osób miało ten sam sen.
I choć jeszcze o tym nie wiedzieli, ten sen miał odmienić ich życie na zawsze.

Chłodny zimowy poranek. Cienka warstwa śniegu oraz szronu pokrywała okoliczne wzgórza. Mimo kilku warstw grubych ubrań i ciepłej bielizny, czujesz przenikliwe zimno. Palce u stóp zmarzły już na kość. Idąc wraz z tobą ludzi także nie wyglądają na zadowolonych. Jedynie starszy mężczyzna o rudych włosach idący na czele grupy, zadaje się być przekonany o słuszności tego zimowego spaceru. W grupie otaczających cię osób są zarówno kobiety jak i mężczyźni. Kilkoro z nich niesie jakieś narzędzia i bagaże. Okolica w której się znajdujecie sugeruje, że jesteście dość daleko od jakiejkolwiek cywilizacji. I te ubrania, które wyglądają jak z minionej epoki.
Wiesz, że śnisz a mimo to wszystko wydaje się takie realne. Chłostający twarz zimny wiatr, przemarznięte stopy, głosy. Wszystko takie prawdziwe i namacalne.
I choć wiesz, że to sen to w jakiś przedziwny sposób czujesz więź z otaczającymi cię ludźmi. Jednych lubisz bardziej, drugich mniej, ale każda z idących z tobą osób jest ci na swój sposób bliska. Wiesz, że znasz ich nie od dziś i że macie wspólny cel.
Niestety nie potrafisz sobie przypomnieć jak się nazywają, ani kim tak naprawdę są. Nawet idea, która was połączyła jest ci zupełnie nieznana.
Dziwne to wszystko.
Nagle rudy mężczyzna na czele przystaje i czujesz jak powietrze wypełnia dziwna energia. Robi się jakby cieplej. Czujesz dziwne drżenie w sercu, podniecenie i napięcie.
Źródłem energii jest niewątpliwie rudy mężczyzna. Czujesz bijące od niego ciepło, które rozchodzi się kolistymi falami.
Wszyscy trwają w ciszy kilka chwil. Mężczyzna rusza, a ty padasz na kolana porażony potwornym bólem palącym w tyle głowy i dziwnym obrazem wdzierającym się pod powieki.

Ból o dziwo nie przyniósł przebudzenia.
To potworne uczucie, gdy wiesz że śnisz i chcesz wstać, ale twoje ciało odmawia ci posłuszeństwa.
To właśnie tak muszą się czuć sparaliżowani ludzie. Okropne poczucie bezradności, a na dodatek ten ciągle palący ból w potylicy.
Otwierasz oczy i aż krzyczysz z przerażenia. Stoisz na krawędzi dachu jakiego budynku. W dole rozpościera się wielki plac. Chwiejesz się, ale na szczęście utrzymujesz równowagę.
Sny o spadaniu, też nie są przyjemne. Teraz na szczęście zostało ci to oszczędzone.
Patrzysz na plac w dole.
Znasz to miejsce, choć nigdy tu nie byłeś. Znasz jej doskonale, widziałeś je setki, a może nawet tysiące razy. Pokazywali je chyba wczoraj w telewizji.
O Boże! Nie!!!!!!!!

Soraya Moon
3 Stycznia 2011 r. Londyn

Po wczorajszych wydarzeniach oraz śnie jaki nawiedził ją w nocy, Soraya Moon była całkiem rozbita psychicznie. Ktoś inny na jej miejscu pewnie nawet nie zwrócił, by na to uwagi lub co najwyżej odczuwał lekkie rozdrażnienie. Soraya Moon od dziecka wyczulona była na zjawiska określane mianem "duchowych" lub "mistycznych". To co miało miejsce na pewno nie było przypadkowe, tego była pewna.
Tylko co to miała być za wiadomość, a przede wszystkim od kogo nie potrafiła powiedzieć.
Gdyby nie kilka umówionych wcześniej wizyt pewnie zrobiła, by sobie dzisiaj wolne i odpoczęła idąc do kina lub na długi spacer. W tej jednak sytuacji nie mogła zawieść klientów. Wbrew pozorom konkurencja w jej branży była duża i co najgorsze bardzo agresywna.
Z niechęcią zeszła na dół do swojego sklepu, by przyjąć spragnione wiedzy o przyszłości klientki.
Na pierwszą wizytę zapisana była pani Bartson. Sześćdziesięciolatka, która przychodzi regularnie co miesiąc po horoskop dla wnuka. Zazwyczaj przychodzi po dziewiątej, więc Soraya nie musiał się spieszyć.
Gdy otwierała drzwi sklepu zauważyła, że ktoś zostawił jej dzisiejszą gazetę na progu. Z pierwszej strony krzyczał pogrubiony tytuł "Czy to był zamach na Benedykta XVI?" oraz duże zdjęcie z wnętrza bazyliki przedstawiające płonącego mężczyznę z wniesionymi do góry rękami.
Soraya z niechęcią pokręciła głową i w tym momencie jej umysł zlała fala niepokojących obrazów.
Seria dziwnych wspomnień, które wpłynęły z głębokiej podświadomości. Soraya Moon czuł się tak, jakby ktoś uderzył ją obuchem w głowę.
Zachwiała się i by nie upaść oparła się o framugę drzwi. Zdezorientowana weszła do sklepu i szybko napiła się wody.
Pomogło, ale tylko częściowo. Dziwne i niepokojące wspomnienia ciągle do niej wracały. Czuła z nimi nieokreśloną więź, ale jednocześnie były one dla niej całkowicie obce.
Usiadła w swoim fotelu i próbowała uspokoić skołatane serce i umysł.
Minął ponad kwadrans za nim uspokoił się jej oddech i bicie serca.
Nie dane jednak jej było dłużej odpocząć. Dzwonek nad drzwiami zasygnalizował nadejście klienta. Z niechęcią wstał, by go przywitać.
W drzwiach stał muskularnych czarnoskóry mężczyzna, ubrany w długi wełniany płaszcz. Na przywitanie zdjął kapelusz i skinął wróżce głową. Strój i zachowanie zupełnie nie pasowały do budowy jego ciała oraz twarzy. Bardziej odpowiednie w jego przypadku wydawałyby się luźne dresy i sportowa kurtka.
Kątem oka Soraya zauważył, że przed drzwiami stoi srebrny Bentley, a obok niego szofer w liberii. Jej gość najwyraźniej nie należał do tych, którym by brakowało gotówki na koncie. Może on wróżby koniec nieszczęść dzisiejszego dnia.
- Dzień dobry - mężczyzna skłonił się jeszcze raz - Nazywam się Thomas Writhe. Potrzebuje szybkiej porady specjalisty.
Soraya domyślała się, że pan Writhe potrzebuje astrologicznego doradcy finansowego. Nie była pewna, czy powinna udzielać tego typu porad zwłaszcza w trybie ekspresowym i w takim stanie. Już miała coś powiedzieć, gdy jej wzrok dłonie mężczyzny. Oprócz złotej, grubej bransolety oplatającej przegub, Soraya zauważał srebrny sygnet z czarnym oczkiem pośrodku którego znajdowała się symbol wykonany prawdopodobnie także ze złota.
- Halo! Proszę pani! Wszystko w porządku?
Wróżka poczuła irracjonalny strach przed mężczyzną proszącym ją o poradę. I nie chodziło bynajmniej o jego muskularną budowę. Źródłem obaw i lęku był sygnet na jego dłoni.

Maciej Ognicki
3 Stycznia 2011 r. Rzym

Maciej Ognicki nie spodziewał się, że już pierwsze dni nowego roku przyniosą mu daleką podróż. Decyzja o wylocie do Rzymu była nie tylko gwałtowna, ale także bardzo impulsywna i podyktowana dziwnym przeczuciem wypełniającym serce i umysł mężczyzny. Z jedną torbą podręcznego bagażu i niewielką ilością gotówki detektyw wylądował w Rzymie późnym południem 3 stycznia. Tłumy turystów przewijały się przez poczekalnię, a wśród nich prywatny detektyw z Polski. Ochrona na lotnisku krzywo patrzyła na obcokrajowca wwożącego broń, ale okazanie odpowiednich pozwoleń i wypełnienie kilku formularzy zamknęło sprawę. Zajęło to, co prawda ponad półtorej godziny, ale Ognicki wolał się nie rozstawać z bronią. Dawała mu ona poczucie bezpieczeństwa.
Zważywszy na swoje skromne fundusze, Ognicki wolał uniknąć korzystania z taksówek. Wybrał więc o wiele mniej komfortowy, ale za to tańszy autobus. Jadąc zatłoczonym autobusem detektyw myślał tylko o jednym, o placu świętego Piotra. Wszystko wskazywało na to, że to właśnie tam powinien szukać rozwiązania tajemnicy dręczącej go od dłuższego czasu.
Proroczy sen wyraźnie miał związek z tym co przydarzyło mu się w czasie akcji. Nie chciane wspomnienia odżyły. Szalejące płomienie, krzyki umierających kolegów, wszystko wracało do niego gdy tylko zamknął oczy.
Miła starsza pani, siedząca przy oknie, udzieliła mu informacji jak ma dostać się do Watykanu. Dziękując jej uprzejmie Maciej Ognicki wyszedł z autobusu.
Rzym był ruchliwym i gwarnym miastem. Świąteczno-noworoczna atmosfera, wciąż jeszcze była widoczna w wystroju ulic i sklepowych witrynach, sądząc jednak po pośpiechu przechodniów wrócili oni już do normalnego trybu życia.
Detektyw z torbą na ramieniu zbliżał się w stronę murów Watykanu. Każdy kolejny krok przybliżający go do celu, napawał go przeszywającym całe ciało podnieceniem. Przypomniało to uczucie, jakie pamiętał z dzieciństwa gdy w napięciu czekał na gwiazdkowe prezenty od świętego Mikołaja.
I w końcu jego oczom ukazała się bazylika świętego Piotra. Maciej Ognicki stał na początku Via Della Conciliazione, długiej alei prowadzącej wprost na sam plac na którym wczoraj rozegrała się tragedia.
O tym, że coś takiego miało tutaj miejsce świadczyły tylko liczne patrole karabinierów, mierzących wszystkich turystów i przechodniów podejrzliwym wzrokiem. Samych turystów i pielgrzymów było niewielu. Nie liczne tylko grupy podziwiały uroki zimowego wieczoru w Rzymie.
Ognicki sam nie wiedział czego ma szukać. Liczył, że dostanie jakiś znak, podobny do proroczego snu który go nawiedził.
Dostęp do placu był utrudniony, ze względu na wczorajsze wydarzenia. Karabinierzy dopuszczali ludzi tylko początku placu. Będąc w Warszawie Maciej może i znalazł jakiś sposób, by mimo to wejść na zabezpieczony teren. Tutaj jednak było to niemożliwe. Detektyw stał więc w niewielkiej grupie turystów przy barierce oddzielającej go od placu i wpatrywał się w obelisk ustawiony na jego środku.
W momencie, gdy tylko skupił swoją uwagę na kolumnie w jego pamięci ożyły dawno zapomniane obrazy. Ognicki był zdezorientowany, ale wiedział i czuł, że to co widzi nie jest fantasmagoriom czy przewidzeniem wywołanym przemęczeniem. Obrazy jak żywe zalały jego oczy.Napływające po sobie jak kolejne fale oceanu. Kolejne obrazy, kolejne wspomnienia. Jednocześnie tak bliskie i tak dalekie.

- Nic panu nie jest? - spytał po angielsku młody mężczyzna w stroju księdza.
Detektyw pokręcił tylko przecząco głową.
- Tutaj niedaleko jest bardzo przyjemny hotel i nie zbyt drogi - poinformował uprzejmie duchowny - Na pewno znajdzie się jakiś odpowiedni pokój w którym będzie mógł pan odpocząć. Wygląda pan na bardzo zmęczonego. Ten hotel nazywa się "Bramante" Zapamięta pan? "BRA-MAN-TE" - zaakcentował silnie każdą sylabę.
- Padre? Andare avanti? - krzyknął jakiś młody mężczyzna stojący kilka metrów dalej.
- Przepraszam pana, ale muszę już iść. Czekają na mnie. Z bogiem.
 
__________________
"Lepiej w ciszy lojalności dochować...
Nigdy nie wiesz, gdzie czai się sztruks" Sokół

Ostatnio edytowane przez Takeda : 07-01-2011 o 10:09.
Takeda jest offline  
Stary 06-01-2011, 17:42   #9
 
Takeda's Avatar
 
Reputacja: 1 Takeda ma wyłączoną reputację
POST CZĘŚĆ II

Toru Fuuno
3 Stycznia Tokyo

Tego ranka Toru miał bardzo ciężkie przebudzenie. Nie dość, że sen który go nawiedziła napawał go dziwnym lękiem i niepokojem. To na dodatek był bardzo podobny do wizji jaką miał oglądając transmisję mszy na której miał miejsce wypadek. Sam nie wiedział czemu tak go to poruszyło. Nigdy nie był w Europie i tak naprawdę poza ogólnymi informacjami ze szkoły niewiele wiedział o historii i kulturze tamtejszych narodów. Wychowany w dość tradycyjnej rodzinie, miał głęboko wpojone zasady buddyzmy i shintoizmu, mało wiedział o innych religiach.
Dlaczego więc dramat tego obcego człowieka tak nim wstrząsnął?
Na domiar złego zaraz po przebudzeniu usłyszał odgłos pracy młota pneumatycznego, tuż pod jego oknami. Nie było więc szans na chodź, by krótką drzemkę aby odegnać zły sen.
Ubrał się i zjadł śniadanie. Po czym przejrzał zapiski w kalendarzu, aby sprawdzić rozkład zajęć na dzisiejszy dzień.
Na dniu 3 stycznia było napisane na czerwono i podkreślone trzy razy "Prof. Seiki Imamura Oddać pracę!!!"
Profesor Imamura prowadził zajęcia z historii teatru japońskiego. Był to człowiekiem starej daty i z tego względu bardzo przywiązany do tradycji. Jako chyba ostatni wykładowca na uczelni, nie uznawał prac w formie elektronicznej, ani drukowanej. Wszystkie obowiązkowe prace miały być napisane odręcznie, kaligrafią w stylu reisho (pismo kancelaryjne). Było to niewątpliwie pracochłonne, ale profesor nie robił wyjątków dla niego. Toru miał na szczęście pracę gotową już od kilku dni i spotkanie z profesorem było tylko formalnością.
Z wielką ostrożnością wyjął przygotowaną pracę na okładce, której z wielką staranności wykaligrafowano "Rola maski w sztukach w stylu Nōgaku - autor Toru Fuuno". Schował pracę do plecaka, owijając ją uprzednio w bawełnianą ściereczkę.
Tak przygotowany ruszył na stację metra. Profesor Imamura bardzo nie lubił spóźnialskich.

Kolejka do gabinetu profesora Imamury była dość długa. Dzięki porannej niemiłej pobudce, Toru był jednym z pierwszych, którzy ustawili się w kolejce.
Gdy nadeszła jego pora, otworzył drzwi gabinetu profesora i wszedł do środka. Ukłonił się nisko, zgodnie ze zwyczajem i podszedł do biurka. Po wymianie grzeczności, profesor odebrał pracę Toru i poprosił, by ten usiadł.
Chłopak skorzystał z zaproszenie, które było o tyle dziwne że profesor Immamura zazwyczaj, był człowiekiem bardzo chłodnym i zdystansowanym do otoczenia. W czasie gdy profesor przeglądał pracę Toru, ten wodził wzrokiem po biurku wykładowcy. Wśród stosu książek i dokumentów, Toru zauważył niewielką żółtą kartkę. Wyglądało to na domowej roboty ulotkę, jaką często wykonują studenci chcąc zaprosić ludzi na jakieś swoje przedstawienie czy wystawę.
- Widzę, że zainteresowała pana ulotka - powiedział profesor Imamura - Muszę przyznać, że bardzo ciekawy temat, zwłaszcza w świetle ostatnich wydarzeń. I oczywiście nad wyraz interesujący prelegent. Znam profesora Sulivana osobiście, to wybitny historyk i naukowiec. Jeżeli jest pan tylko chętny, to zapraszam na wykład.
Profesor Imamura uśmiechnął się życzliwie i nagle zmieniając temat dodał:
- Bardzo dobra praca. Widać, że wziął sobie pan do serca moje uwagi do ostatniej pracy zaliczeniowej. Bardzo mnie to cieszy.

Michael Crown
3 stycznia 2011 r.

Kolejny dzień nowego roku, przyniósł kolejne nie miłe przebudzenie. Nie chodziło tym razem o skutki przepicia, ale o bardzo dziwny i nie przyjemny sen. Michael Crown nie potrafił wyjaśnić ani tego co stało się wczoraj w trakcie oglądania wiadomości, ani snu który wyraźnie nawiązywał do wydarzeń z Watykanu.
Mimo, że od momentu przebudzenia minęło już ponad godzinę, to Michael nadal nie potrafił się na niczym skoncentrować. Obrazy ze snu powracały niczym natrętny akwizytor. Nie pomogła nawet kawa z dodatkiem dużej porcji whiskey.
Crown krążył po mieszkaniu niczym rozdrażniony lew. Wyjrzał przez okno i wtedy jednocześnie odezwał się dzwonek telefonu i ten u drzwi.
Michael sięgnął po komórkę i sprawdził kto dzwoni. To był Jim Fawkey.
Crown z nie chęcią nacisnął zieloną słuchawką.
- Przepraszam, że dzwonię o tak wczesnej porze - Michael wyczuł przesadną ironię w głosie przyjaciela, wszak było już grubo po jedenastej - Sprawa jednak jest najwyższej wagi.
Fawkey w kilku zwięzłych zdaniach wyjaśnił, że jeden z ich kontrahentów negocjujący przedłużenie kontraktu uważa, że bez obecności prezesa sprawa nie może zostać sfinalizowana. Mimo wyjaśnień doradcy, że ma on wszystkie niezbędne w tych sprawach pełnomocnictwa, kontrahent nie ustępował twierdząc, że zaszły okoliczności które znacząco wpłyną na warunki kontraktu i tylko prezes Crown może ocenić ich dalekosiężne skutki.
Rozmowa zakończyła się prośbą o jak najszybsze przybycie, gdyż Hasan Chauvet, ów natarczywy kontrahent, Francuz o saudyjskich korzeniach, bardzo się niecierpliwi.
Ledwo rozmowa się zakończyła, a do pokoju wszedł Benjamin. Lokaj wniósł dużą paczkę i postawił ja na szklanym stoliku, mówiąc:
- To zostało dostarczone przed chwilą. Prosiłbym o pokwitowanie.
Crown złożył podpis na podsuniętym dokumencie. Ben widząc zdezorientowaną minę pracodawcy, wyjaśnił:
- Paczka została nadana w Rzymie, a nadawca ponoć bardzo nalegał, by została ona dostarczona do rąk własnych. Tak, przynajmniej twierdzi kurier.
Crown podziękował lokajowi i przyjrzał się paczce.

Sienna Jorgsen
3 Stycznia 2011r.

Kłopoty wczorajszego dnia, odbiły się wyraźnie na snach Sienny. Na szczęście nikt nie widział w jak wyglądała zaraz po przebudzeniu. Edward wstał wcześniej i zajął się przygotowaniem śniadania dla dziewczynek. Była mu za to bardzo wdzięczna, gdyż przez ponad kwadrans nie mogła zebrać myśli. Siedziała na łóżku i oddychała głęboko.
Coś się działo niedobrego. Nie mogła się oszukiwać. Przyczyn mogło być bardzo wiele, a żadna z nich nie wiązała się z niczym pozytywnym. Mogła zlekceważyć te niepokojące objawy, gdyż poza tym czuła się dobrze. Coś w środku mówiło jej jednak, że to dopiero początek. W jej sercu pojawił się jakiś irracjonalnych strach. Strach przed chorobą, strach przed stratą i samotnością.
Jej ponure myśli przerwały wbiegające radośnie do sypialni córki. Przytuliła je i uśmiechnęła się do nich.
- Mamo tata zrobił nam kanapki z masłem orzechowym - ucieszyła się młodsza z córek.
- I po co mówisz? - skarciła ją starsza - To miała być tajemnica.
- No ładnie - odezwał się Edward, który pojawił się w progu - Teraz to już żadna tajemnica.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Jadę odwieść dziewczynki do szkoły. Dasz sobie radę?
Pokiwała tylko głową i uśmiechnęła się do niego ciepło, próbując zrobić to jak najszczerzej by nie zauważył jej podłego nastroju.
Cała trójka pożegnała ją gorącymi całusami i z radosnymi okrzykami opuściła dom. Sienna została sam na sam ze swoimi myślami. Ubrała się i zaparzyła sobie kawę, przegryzając przygotowaną przez męża kanapką.
Ledwo skończyła kanapkę, usłyszała dzwonek do drzwi.
Podeszła i otworzyła drzwi. W progu stała pani Larsen, ich najbliższa sąsiadka.
- Dzień dobry. Tak się cieszę, że panią zastałam. Kuzyn mojego męża zasłabł...
Sienie nie trzeba było więcej mówić. Szybko zarzuciła płaszcz na ramię i ruszyła z panią Larsen do jej domu.
Na środku pokoju gościnnego leżał na plecach, mężczyzna w wieku około pięćdziesięciu lat. Szybki wywiad pozwolił stwierdzić lekarce, że ma do czynienia z zawałem. Mężczyzna był przytomny, ale bardzo wystraszony, a pojawienie się Sienny tylko wzmogło to uczucie. Wielkie przerażone oczy mężczyzny wpatrywały się w lekarkę, której uwagę przykuła koloratka na szyi mężczyzny. Sienna nie mogła zrobić wiele w tym wypadku. Jej pomoc ograniczyła się tylko do ułożenia chorego w pozycji najbezpieczniejszej, umożliwienie oddychania i położenia gorących okładów na ręce i dłonie. Gdy Sienna ułożyła mężczyznę pod ścianą i zaczęła rozpinać mu guziki koszuli, ten wpatrując się w nią hipnotycznie szepnął:
- Widzę cię. Czym ty jesteś? Czym?
Pani Larsen, asystująca Siennie próbowała uspokoić chorego. Ten jednak nie ustępował:
- Czym jesteś? Odpowiedź! Aniołem czy diabłem? Powiedz błagam!
Ostatnie słowa wykrzyczał resztką sił. Jego głowa opadła na pierś, co wyraźnie świadczyło o utracie przytomności.
Sienna szybko przystąpiła do reanimacji. Ręce się jej trzęsły, ale wiedziała że nie może pozwolić sobie na słabość. Zaczęła rytmicznie uciskać klatkę piersiową mężczyzny z naprzemiennym sztucznym oddychaniem. W duchu błagała o szybki przyjazd karetki.
Nagle zamarł, gdyż z ciała mężczyzny zaczął wydobywać się jaskrawa smużka jakby dymu. Sienna wiedziała, co to jest i co to oznacza. Mężczyzna umierał, a ona widziała jego duszę ulatującą w zaświaty.
Jej ręce mechanicznie, nadal wykonywały te same czynności. Nie mogła jednak oderwać oczu od formującego się z każdą chwilą ducha. Wszystko wokół zamarło. Było tylko ona i unoszący się przed nią duch. Nie odlatywał on jednak jak inne, które do tej pory widziała. Unosił się metr przed nią i wpatrywał się w nią. Czas zwolnił swój bieg. Sienna czuła się tak, jakby zanurzyła się w gęstej mazi. Jej ruchy były niesamowicie powolne i ociężałe. Nagle tuż przy uchu usłyszała głos mężczyzny:
- Ty jesteś refa'im! Teraz to widzę. Widzę to!
Wraz z ostatnim słowem, czas i jej ruchy wróciły do normy. W oddali słychać było syrenę karetki pogotowia. Sienna odetchnęła z ulgą na ten dźwięk. Duch jednak zniknął. Nie wiedziała jednak, czy oznacza to dla mężczyzny śmierć, czy ratunek.
Lekarze, który wbiegli do domu państwa Larsen przejęli od niej pacjenta i podziękowali za wykonaną pracę słowami:
- Uratowała go pani. Jeżeli on przeżyje, to tylko dzięki pani pomocy.

Nathan de Pourbaix
3 stycznia 2011 r.

Sen wlał do głowy Nathan dziesiątki obrazów. Obrazów zupełnie mu obcych, a jednocześnie w jakiś sposób bardzo bliskich. W każdej innej sytuacji młody artysta, potraktowałby sen jako inspirację do tworzenia. Teraz mimo, że pod powiekami miał tysiące scen i obrazów w środku czuł kompletną pustkę. Po wypiciu porannej kawy usiadł do sztalug, ale nawet nie dotknął pędzla. Czuł jakiś wewnętrzny niepokój. Wszystko przez ten sen i wczorajsze zajście. Wydarzenia w Watykanie trąciły w jego duszy jakąś nostalgiczną strunę, która teraz napawała go smutkiem i rozrzewnieniem.
Przepełniające go uczucie, drażniło niczym drzazga w palcu.
By choć na chwilę odetchnąć i spróbować zapomnieć o nocnym koszmarze Nathan, wyszedł na krótki spacer.
Idąc paryskim ulicami zauważył, że dzieje się coś niedobrego. Mijający go ludzie przyglądali mu się natarczywie, a ich spojrzenia pełne były niechęci i odrazy. Nathan kilkakrotnie przystawał, by przejrzeć się w witrynie sklepu i sprawdzić czy nie jest przypadkiem nie jest gdzieś brudny. Nic nie zauważył, a mimo to przechodnie nie przestali się jednak w niego wpatrywać.
Zniechęcony zaczął wracać do domu, gdy w jednej z bocznych uliczek zobaczył chłopaka malującego graffiti na ścianie. Zaciekawiony przystanął i przyglądał się jego pracy. Malowidło przedstawiało, o zgrozo, scenę z jego snu.
To było wręcz nieprawdopodobne. Watykan, bazylika i okalająca plac kolumnada. Wszystko takie realne i prawdziwe. Nathan stał porażony widokiem malowidła.
Nagle usłyszał odgłos upuszczanej puszki z farbą. Spray potoczył się po chodniku, a młody autor malowidła zaczął uciekać.
 
__________________
"Lepiej w ciszy lojalności dochować...
Nigdy nie wiesz, gdzie czai się sztruks" Sokół
Takeda jest offline  
Stary 08-01-2011, 10:43   #10
 
Aves's Avatar
 
Reputacja: 1 Aves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie coś
Maciej Patrzył na obelisk na placu czuł jak powoli wzrok zachodzi mu mgłą, później zamknął oczy i stracił przytomność. Przedzierał się przez gęstą zimną mgłę z niej wyłoniły się inne cienie były rozmazane zupełnie jakby patrzył na postacie przez rozgrzane przez ogień powietrze. Jeden mężczyzna był tylko wyraźny ten z snu. Rudowłosy mędrzec W szatach jakby wyjętych z innej epoki. Poruszał się powoli jakby w zwolnionym tempie, biło od niego przyjemne ciepło, które odganiało chłodne... Nie mroźne powietrze. Z nieba spadł śnieg, białe śnieżynki niczym anielski puch opadł na ziemię. Rudowłosy mężczyzna poszedł o krok przed siebie. Wszystkie postacie upadły na kolana niczym ścięta trzcina. Maciej również odczuł silny ból chciał się obudzić, jednak nie mógł zmusić się aby otworzyć oczy widział obrazy tak bliskie jemu sercu, a przy tym tak dalekie, widział piramidy starożytnego egiptu, widział faraonów, oraz niewolników. Nagle wizję zwieńczył blask zachodzącego słońca na tle piramid.


Detektyw jeszcze nigdy nie czuł takiego bólu, takiej bezsilności i zagubienia. Nagle zobaczył Płonący plac św. Piotra, obraz jak z apokalipsy wszystko płonęło, cały Rzym lizały jęzory ognia. Bazylika była zniszczona, a sam plac wydawał się pusty. Nagle z kłębowiska dymu wyszedł jeden mężczyzna. Ten rudowłosy prorok, mag, lub antychryst. Maciej wiedział jedno, ta postać nie mogła być człowiekiem i to chyba ona stała za tym wszystkim. Popatrzył na niego on coś pokazuje.
NIEROZUMIEM ! O CO TUTAJ CHODZI !- Krzyknął Detektyw. Mężczyzna poczuł silne szarpnięcie, ucieszył się ktoś przerwał ten koszmar otworzył oczy. I zauważył księdza.
- Nic panu nie jest? - spytał po angielsku młody mężczyzna w stroju księdza.
Detektyw pokręcił tylko przecząco głową.
- Tutaj niedaleko jest bardzo przyjemny hotel i nie zbyt drogi - poinformował uprzejmie duchowny - Na pewno znajdzie się jakiś odpowiedni pokój w którym będzie mógł pan odpocząć. Wygląda pan na bardzo zmęczonego. Ten hotel nazywa się "Bramante" Zapamięta pan? "BRA-MAN-TE" - zaakcentował silnie każdą sylabę.
- Padre? Andare avanti? - krzyknął jakiś młody mężczyzna stojący kilka metrów dalej.
- Przepraszam pana, ale muszę już iść. Czekają na mnie. Z bogiem.
Detektyw popatrzył na odchodzą postać.
- Z Bogiem Ojcze- Wychrypiał. Postanowił zapamiętać tą nazwę „ Bramante”. Ognicki wstał i skierował się do tego hotelu. Potrzebował odpoczynku. Kim był ten mężczyzna czy apokalipsa się zbliża ?.- Te i wiele innych pytań nie dawało mu spokoju.
 

Ostatnio edytowane przez Aves : 08-01-2011 o 10:47. Powód: drobne poprawki
Aves jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172