Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-11-2009, 16:57   #1
 
Ghoster's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodze
"Rosyjska Ruletka" [Fallout] - SESJA PRZERWANA


Słońce właśnie wstawało nad ukraińskim Kijowem, oświetlając niezgrabnie wszelkie jego ulice, począwszy od groźnej, opętanej przez mutanty popromienne i zorganizowane gangi północy, przez centralny Kijów pełen kozackich mieszkańców, nastawionych do siebie conajmniej wrogo, skończywszy na chyba ostatniej desce zdrowego rozsądku, południowej stolicy.
Ludzie wychodzili na zewnątrz, ze swych prowizorycznych chatek z blachy falistej, części samochodów, drągów, ścier i zasyfionych prześcieradeł, by ujrzeć jeszcze gorsze oblicze Ukrainy. Graniczące z pobliskim parkie miasto trzymało się na nogach, jednak cudem powstrzymując wszechogarniający rozpad i entropię. To na pewno nie było życie, o jakim marzyli słowianie XXI wieku, a już na pewno nie optymiści...
Wszyscy, pogrążeni własnymi, nic nie wartymi dla innych sprawami, maszerowali przez alejki i wąskie przejścia, prawie jak żołnierze Czerwonej Armii, wiele lat temu, jeszcze przed wojną. Mimo wszędobylskiego uczucia wyludnienia, wszyscy jedynie ukrywali się przed płaczącą pożogą codziennej groźby pobliskiego Czarnobyla, z którego, niewiadomej przyczyny, zjeżdżali się napromieniowani ludzie, nie chcąc tam nigdy wracać. Ogłaszając, iż to miejsce jest niebezpieczne.
Ale tak naprawdę takie legendy jedynie wzbudzały zainteresowanie wśród chołoty. Wśród wszystkich słowian, pragnących w końcu odkryć te niezbadane tereny. Ale nikt nie chciał nic więcej mówić o przedwojennej Strefie, zastrzegając sobie wszelkie prawa do informacji. Choćby mieli je zabrać do grobu...
Tajemniczość ludności była conajmniej... Dziwna, niepokojąca. Przerażenie i strach panowały wokół, zabijając niezdatne do walki dzieci i nieprzygotowane do takich męczarni kobiety, tylko niektóre mogły strawić tę agonię, otaczającą ich ze wszystkich stron, zaciskającą je w mały okrąg zaufania, poza który nie wpuszczały nikogo, ani niczego...

Jedną z takich kobiet była Irina. Irina Worobiowa, twarda, nieugięta dziewczyna o długich, blond włosach skrywających tajemnicze oczy, które potrafiły zaciekawić niejednego. Przeszłość, która trwała dziewiętnaście wiosen, nie była przyjemna. Ból, który uciskał jej duszę wręcz niszczył wszystko wokół, a ona skrywała to, tłamsząc cierpienia, wyżywając się chyba tylko na sobie, w głębi umysłu rozćwiartowywując Andrzeja, kogoś, kto zabił jej przyjaciela, i jednocześnie... Był nim.
Jak zwykle wstała rano ze swego łóżka, którym był niewygodny, podziurawiony materac, opodal którego leżał karabin wyborowy M40A3, dosyć drogi, acz skuteczny i wytrzymały, jeśli w tych czasach w ogóle coś można było nazwać trwałym. Obok znajdował się także mały stolik, na którym leżał stary, rosyjski zegar z roku 2004, mający jedynie funkcję budzika, niemalże antyczny, jednak pomagał jej nie zaspać pory, gdy jakiś bandyta szuka łatwego, śpiącego, celu do obrobienia.
Gdy tylko wygramoliła się z łóżka, zobaczyła wielki, ukraiński park imienia Riemira Szevrowicza, stworzony w połowie XXI wieku, ogromny, przeciwdziałający tym masom, chcącym okiełznać wszelką ropę Ziemii, jeszcze przed apokalipsą...
Znajdowała się na trzecim piętrze w pół unicestwionego budynku, pełnego zawałów i zawaleń ścian. Chwilę później ruszyła do swych dalszych zajęć, czyli codziennej sztuki przetrwania...

Naprzeciw parku Szevrowicza, znajdowała się długa, skośna względem budynków ulica, prowadząca przez niewielkie, czteropiętrowe budynki, aż po wysokie dziesięciopiętrowce. Po jakichś stu metrach można było nawet ujrzeć Muzem Broni, ukazujące stare prototypy do zabijania z dawnych lat. Teraz ograbione z wszystkich działających, lub i nie, modeli.
Jednak po drugiej stronie ulicy znajdował się mały bar, "Lis", założony na zgliszczach jakiegoś mieszkania sprzed stu lat. W środku znajdowało się ledwie paru ludzi, jakiś Rosjanin, paru Ukraińców, ghule i Litwin w towarzystwie Polaka oraz Czecha. Przy ladzie, wykonanej z paru mniejszych stolików, siedział barman, wysoki Białorus o przezwisku "Pietrucha", trzymający w ręku prawie całą kasę z tej dzielnicy. Kontrolował on mniejsze gangi, pomagające mu w zawodzie handlarza, bo chyba tylko na tym dobrze się znał, nawet lanie drinków mu dobrze nie szło, bo wszystko rozlewał, właśnie dlatego podawał pełne butelki wódki, które kombinował niewiadomo skąd.

Tę samą wódkę właśnie popijał Bury, miejscowy łajdak o nie za dobrej reputacji, kompletnie nie liczący się ze zdaniem jakichś dwóch meneli, chcących usiąść przy jego stoliku. Trzymał na wierzchu stary, rosyjski pistolet maszynowy Kedr, gotowy w każdej chwili na awanturę w barze, zabijając tych dwóch, gruzińskich meneli. Od rana pogrążony w milionach pomysłów na zabicie kolejnego Ukraińca, byle by znaleźć przy nim trochę fajek, a w najlepszym wypadku jakichś mocnych cygar, trzymających się od czasów wojny w stanie idealnym. Rozmyślał nad całym swoim życiem, widząc jedynie wódkę, piwo, gorzałę, bimber, papierosy, cygara, tanie, uliczne dziwki i zabitych przechodniów. Nie miał on ani ziarenka dobroni w "całym jego kurewsko zasranym życiu", jak zwykł mawiać jego kumpel Waszka, co chwila wyjeżdżający do Czarnobyla w poszukiwaniu jakichś cennych urzadzeń, za które barman Pietrucha był zdolny dużo zapłacić.

Za barem z kolei trzymali się z dala od miejscowego zgiełku pracownicy handlarza, wynoszący śmiecie poza teren baru, czyszczący tyły jakimiś brudnymi, łamiącymi się i prawie niezdatnymi do użytku szczotkami, miotłami i mopami. Wszystko to tylko po to, by zarobić parę rubli czy jedzenia na kolejny dzień. "Morda", będący starym pijakiem i jednocześnie swego rodzaju opiekunem małych kmiotów za barem, od którego często można było usłyszeć ciekawe historie o przeszłych napadach na białoruskie mieszkania ważnych najemników i kupców. Niewdzięczny i zamknięty w sobie "Lenin", którego przezwali tak z powodu łysiejącej łepetyny i brody z wąsami. Pozytywnie nastawiony do świata awanturnik imieniem Lorik, chcący niedługo wyruszyć w stronę Moskwy, by poznać lepsze życie niż w Kijowie, oraz...

Pies, zaradny kawał mięśni o wielkiej łapie, codziennie trzymającej swoją starą maczetę, którą dostał od ojca, oraz twardej mordzie, w której z kolei można było ujrzeć jakiegoś wygiętego, zgniecionego papierosa, którego z niewiadomych przyczyn nigdy nie palił, ani nawet nie wyrzucił, po prostu go trzymał. Nie był szczególnie mądry, typowy polak z postapokaliptycznego świata, bez wykształcenia i jakichkolwiek predyspozycji do ambitniejszych zajęć. Często jednak wplątywał się w jakieś szachraje miejscowych cwaniaczków o nazwie "Palacze", organizujących wypady do pobliskiego parku, w którym tkwiły inne bandy, atakujące mieszkańców, którzy zbyt daleko posuwali się poza obrzeża Kijowa. Feliks, gdyż tak miał na imię, kochał wysłuchiwać opowiastek starego Mordy, jednocześnie najwięcej pracując dla Pietruchy, śpiąc w pobliskim, codziennie przez niego wypróżnianym, pełnym poduszek i potarganych koców kontenerze na śmieci.

Dalej wzdłuż ulicy można było dostrzec niewielki, obłożony szmatami budynek z wielkim wejściem, który zachował się w conajmniej dobrym stanie. Przy wejściu wałęsało się parę dzieciaków w nastoletnim wieku, stojących z nożami, jedynie grożąc jakimś przeciętnym, nie groźnym mieszkańcom Kijowa. W środku, przy klatce schodowej ciągnącej się na wszystkich czterech piętrach, znajdowała się mała, korkowa tablica z wywieszonymi paroma kartkami, na których ktoś wypisał w wielu słowiańskich językach słowo "Burdel", czasami lepiej nazwanego "Domem Publicznym". W oddali pomieszczeń dało się nawet usłyszeć jakieś krzyki nieszczerego orgazmu spitych i naćpanych dziwek, dających właśnie pokaz swoich możliwości klientom, których stać było na szybki numerek w tym brudnym i śmierdzącym na kilometr wazeliną budynku.

Na drugim piętrze z kolei stał Mariusz Skierniewicz, którego wszystkie kurwy wokół zwały "Łysym". Zaprzyjaźnił się niedawno z grupą "Jehowych", napakowanych rosjaninów, którzy, chyba jako nieliczni w mieście, mieli dostęp do bardziej nowoczesnych broni przedwojennych w postaci karabinu Szrajcewa, działającego na amunicję 9x21mm. Także i Łysy trzymał tę broń, odganiając jakichś nędznych naciągaczy od pokoju dla specjalnego zamawiania kilku panienek na raz. Mimo tego, co mogło się wydawać, interes szedł świetnie, a on sam, w dzień chroniąc Nataszę, "Lalę" i polską Krystynę w swoich codziennych robotach, a w nocy nie dając spać ludziom koło parku, wraz z Jehowymi zabijał przeciwników z lasu, przy czym często ginęli jego pomocnicy. Jednak nie przejmował się tym zbytnio, w tym świecie prędzej nabój był potrzebny niż jakieś życie, ponieważ nikt nie oddawał swoich rzeczy do pilnowania innym. On sam nie spał prawie w ogóle, sypiając jedynie parę godzin dziennie, ze względu na swój, jakże przystosowany do postapokalipsy, organizmu. To wszystko stało się za sprawą promieniowania, które sprawiło, iż wypadły mu wszystkie włosy z ciała. "Z jaj też?", to zdanie chyba słyszał najczęściej w życiu, tuż koło pędzącego śmiechem ruska czy innego czecha.

Naprzeciw burdelu z kolei znajdował się mały warsztat, w którym Akelsander, zwany częściej Saszą, prowadził małe kółko naprawcze samochodów i innych urządzeń mechanicznych, elektrycznych i innych. Na szafkach łomy, klucze, wiertła, wiertarki, do których prąd czerpali za akumlatorów, skupywanych od Pietruchy. Wszyscy byli całkiem zadowoleni ze swojej pracy, o ile nie przychodził jakiś cwaniak, chcący działające auto. By to osiągnąć, najczęściej posyłali kogoś do centralnego Kijowa, byle by znalazł potrzebne części od Poszukiwaczy, wytrenowanych w swoim fachu gnojów, którzy potrafili unikać niebezpiecznych mutantów krążących w metropolii, takich jak wielkie mrowiska wilkoszczurów czy Krwiaków, zmutowanych ludzi o sile dziesięciu chłopa i szybkości tygrysa, prawie bez skóry, za to z ssającymi krew przyssawkami i wielkimi kłami.

Jednym z pracowników Saszy był Wasilij Czujkow, czasem nazywany "Korbą", ze względu na szczególne upodobania względem naprawy samochodów. Dumny ze swojego radzieckiego pochodzenia, jest wnukiem rosyjskiego dowódcy z wojny pod Stalingradem. Do Kijowa przyjechał aż z Wołgogradu, chcąc zarobić kiedyś na wyjazd do Czarnobyla, a ostatnio nękały go dziwne sny o zgwałconej kobiecie ze schronu, z którego pochodził. Korba nie był typem mądrego i zawziętego gościa, chcącego czymś zabłysnąć, czasem nawet nie potrafił poprawnie sklecić zdania podczas rozmowy z kimś, gdy myślał o czymś innym, jednak ludzie doceniali go ze względu na umiejętności, dzięki którym potrafił naprawić, zdaniem Aleksandra, niemal wszystko, co nie mijało się szczególnie z prawdą.

Gdy słońce w końcu wstało, Kijów obudził się, ciągnąc za sobą coraz mniejsze stada mutantów wałęsających się po centrum miasta. Jednak miejscowa organizacja paramilitarna, "Partia Komunistyczna", jak kazali na siebie mówić, ogłosiła coś ze swojej bazy wybudowanej na zwłokach przedwojennego bunkra, który trzymał się do dzisiaj niemal idealnie. Powiewająca nad nim flaga młota i sierpa ogłaszała, że stare idee Lenina i Stalina jeszcze nie umarły, a oni szukali ludzi do wyprawy w tereny Czarnobyla, ogłaszając to w conajmniej dwudziestu językach każdego dnia po tysiąc razy, przez wielkie głośniki zawieszone na dachu jakiegoś opuszczonego budynku, do którego kable ciągnęły się aż do bazy Partii...

Слава! Богатства! Достижения! Все это и многое другое доступно у вас под рукой! Обжарка с чернобыльской катастрофой, вкус сладкий вкус победы! (Rus. Chwała! Bogactwo! Zdobycze! Wszystko to i wiele więcej dostępne na wyciągnięcie ręki! Ruszcie do Czarnobyla, by skosztować słodkiego smaku zwycięstwa!)

Ale czy ktokolwiek, mimo skrytych marzeń, naprawdę chciał zaryzykować życiem, by ruszyć do Strefy Zamkniętej?

[MEDIA]http://Ghoster9x.fileave.com/03.%20A%20Traders%20Life.mp3[/MEDIA]
 

Ostatnio edytowane przez Ghoster : 25-11-2009 o 17:21.
Ghoster jest offline  
Stary 24-11-2009, 12:17   #2
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Otworzyła oczy.

Z jakiegoś powodu słońce znowu wstawało nad tym przeklętym (a może tylko zapomnianym?) przez Boga światem.

Ira nie pozwalała sobie na tak bardzo upragniony luksus przedłużenia porannego procesu opuszczania łóżka. Luksus taki mógłby – choć nie musiał, jeszcze nie dziś, może nawet nie jutro – kosztować ją życie. I nie były to czcze wymysły. Spała w ubraniu. Nie zdjąwszy nawet butów. Nakryta kurtką, którą zdobył dla niej jeszcze Kostia. Po tych wszystkich kilometrach, które pokonali, była dosyć znoszona, ale nadal przydatna.

Nigdy nie miała pewności, czy ktoś (lub coś) nie zdybie jej w trakcie snu.

Wyciągnęła rękę, by napotkać kojący dotyk M40. Co prawda, bardziej odpowiadałby jej swojski i dobrze znany SWD. Kostia na podstawie dragunowa uczył ją posługiwać się bronią w ogóle. Ale nie było już tamtego karabinu, tak samo, jak nie było Kostii. A M40 było teraz jej jedynym prawdziwym przyjacielem. I jedynym, któremu ufała. Zwłaszcza że nie łatwo było go zdobyć.

Zwlokła się z bezlitośnie niewygodnego materaca. Po twardej, rosyjskiej ziemi, na jakiej nie raz i nie dwa przyszło jej spać, był niczym carskie łoże. Czasem jednak miała wrażenie, że wygodniej spało jej się na ziemi niż na wbijających się w ciało sprężynach. Poza tym nie miała wtedy współkokatorów. Wystarczyło, że poruszyła materacem, a robactwo rozbiegało się na wszystkie strony. Przeklęte karaluchy.

Zesztywniała i obolała, spojrzała na park za oknem. Starała się pozostać niewidoczna z ulicy. Częściowo wybitą szybę zatkała tekturą i jakimiś szmatami. Dawało to nikłą, ale zawsze jakąś, ochronę przed nocnym chłodem, a przy tym pozwalało ukryć się w cieniu i tak obserwować otoczenie. Wyglądało na to, że Bóg pozwoli jej rozpocząć kolejny dzień. Czy da dożyć wieczoru, okaże się dopiero w trakcie. Tymczasem Wróbel z mieszaniną ulgi i nabożności ucałowała ośmioramienny krzyżyk, noszony na piersi, i klękła pod oknem – ikony wszak nie posiadała – by się pomodlić. Dziękując Wszechmogącemu za przetrwanie nocy.

Отче наш иже еси на небесех,
(tu i w całej modlitwie tłumaczenie z jęz. rosyjskiego:
Ojcze nasz, któryś jest w niebie,)

да святится имя Твое,
(święć się imię Twoje,)
да приидеть Царствие Твое,
(przyjdź królestwo Twoje,)
да будеть воля Твоя,
(bądź wola Twoja.)
яко на небеси и на земли,
(Jako w niebie, tak i na ziemi)
хлеб наш насущный даждь нам днесь,
(chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj)
и остави нам долги наша,
(i odpuść nam nasze winy,)
якоже и мы оставляем должником нашим,
(jako i my odpuszczamy naszym winowajcom,)
и не введи нас во искушение,
(i nie wódź nas na pokuszenie,)
но избави нас от лукаваго.
(ale nas zbaw ode Złego.)

Przeżegnała się, ale zaraz potem przypomniała sobie o czymś jeszcze. Przyjmij Kostię do swego Królestwa i spraw, żebym znalazła tego suczego syna, Andrzeja, dodała już w myślach. Wstała, by podejść do miski z wodą, stojącej w kącie. Miska była stara, emalia łuszczyła się na niej brzydko, stanowiąc odpowiednie tło dla mętnej, niezbyt czystej wody. Kiedy ostatni raz ją wymieniała? Przedwczoraj chyba? O niezanieczyszoną wodę było ciężko. Tak naprawdę, pewnie nie było już żadnej nie skażonej rzeki, żadnego jeziora czy studni, jak świat słowiański długi i szeroki. Odsunęła od siebie myśl o tym, jakie zmiany w jej organizmie może wywołać korzystanie z deszczówki. Obmyła twarz, co rozbudziło ją ostatecznie. Zerknęła w odłamek lustra, oparty o miskę. Przetłuszczone włosy opadały strąkami dookoła wychudłej twarzy. Kostia zawsze umiał zatroszczyć się o to, by była zadbana. Kiedy została sama, zwyczajnie przestało jej zależeć. Z nagłą złością odwróciła prowizoryczne lusterko.

Jej małe królestwo obejmowało jeszcze kurczący się zapas puszek z jedzeniem. Puszki można było bardzo łatwo wykraść ze zrujnowanych magazynów. Wszak nikt ich teraz nie pilnował. Problem polegał na tym, że nie tylko Irka zaopatrywała się w ten sposób. Czasem przychodziło dosłownie walczyć o obrzydliwą mielonkę czy fasolę o podejrzanej świeżości. Dziewczyna wychodziła jednakże z założenia, że wszystko, co nie wyłaziło do niej samo z konserwy, było jadalne. Wystarczyło zatkać nos. Tak też zrobiła, otwierając jedną z ostatnich puszek – chyba żarcie dla kota, nie była pewna, bo etykietka się naderwała. Jakakolwiek jednak była zawartość konserwy, Wróbel pochłonęła wszystko, z trudem powstrzymując się od wylizania blaszanki. Gdyby skaleczyła się w język, mogłoby ją zabić zakażenie. Odrzuciła puste opakowanie na stos w kącie. Nie zawracała sobie głowy czymś takim, jak porządek. Musiałaby być nienormalna. Zresztą, nocą ustawiała puszki tak, by ostrzegły ją swoim brzękiem przed intruzami. Nic się nie marnowało – chyba jedyny plus katastrofy, która spadła na ludzkość.

Była jedyną lokatorką rozsypującej się rudery, co miało swoje plusy i minusy. Zwalone ściany. Wszędzie pełno starego kurzu. Zabite deskami lub wybite okna. Brak oświetlenia. Takie miejsce nie powinno zwracać niczyjej uwagi. Pełno podobnych ruin szpeciło Kijów. Ale przecież każdy chciał mieć chociaż pozór dachu nad głową, własnego schronienia. Dlatego z jednej strony cieszyła się, że sama zajmuje kamienicę i nie musi obawiać się swoich sąsiadów. Z drugiej zaś odczuwała lęk, uświadamiając sobie, że jest tu całkiem sama. Nikt jej nie pomoże w razie, gdyby pomocy potrzebowała. Ale czyż nie nauczyła się, że może liczyć tylko na siebie? Wszyscy mężczyźni, którzy o nią dbali – papa, jej starsi bracia, potem Kostia i Andriusza – wszyscy, co do jednego, odeszli. Zostawili ją na pastwę losu. A strach? Przecież bała się, odkąd zginął Konstantin. Strach był jak jej druga skóra. Jak pancerz, dzięki któremu wciąż żyła. Przestępując nad potłuczonymi kafelkami, zwalonymi belkami, opadłym tynkiem, stąpając zwinnie po gruzie, ruszyła na zewnątrz.

Dbała o to, by nikt nie widział, jak opuszcza budynek przez otoczone resztkami rzeźbionego portalu wejście. Na szczęście, kamienica miała "cziornyj wchod" – tylne wyjście, którym wyślizgnęła się do zaułka.


Wyglądało na to, że ulica jest pusta. Nikt nie nadchodził od strony parku. Rozejrzała się, wpierw w prawo, potem w lewo, zachowując czujność. Nikogo. Wymknęła się z uliczki i ruszyła ku magazynom, kilka przecznic dalej.

Czas uzupełnić zapasy.
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 24-11-2009 o 21:16.
Suarrilk jest offline  
Stary 24-11-2009, 12:51   #3
 
one_worm's Avatar
 
Reputacja: 1 one_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputację
Łysy stał oparty o próg wejścia do pokoju. Pokoju Krystyny. Była kurtyzaną, tutejszą dziwką, która obciągała za stałe ceny. Kiedyś, owszem postarał by się ją stąd wydostać, dać lepsze życie ale... to było kiedyś. Chwalcie pana i podawajcie amunicję... Przemówienie które słyszał co rano znał niemalże już na pamięć. Gdy tak stał i chciał już ruszyć do pilnowania swojej drugiej panienki zaczepił go Wania. Wania był jego kumplem, nie jakimś przyjacielem, nie jakimś specjalnym kolegą za którym idzie się w ogień. Po prostu mieli ten sam rewir do upilnowania.
-Сразу за кружкой пива?.(idziesz na piwo?)
-Po robocie... w sumie można by było skoczyć coś wychylić...
-Мы назначения ... и что вы думаете об этом сообщении? Почему бы не попробовать?(To jesteśmy umówieni... a Co sądzisz o tym komunikacie? Może warto spróbować?)
-A słyszałeś, żeby ktoś wrócił? Bo ja nie... myślę, że tam po prostu jest skażone wszystko i nie ma nic cennego ale kiedyś ktoś puścił jakąś plotkę, że coś jest i tak zostało. Też mi organizacja - Komuniści, pewnie są to łowcy niewolników i zamiast nad Prypeć to gdzieś indziej ludzi wysyłają.

W ten sposób Łysy odciął temat, jednak rozważał czy się nie wyrwać z tej dziury, ruiny jaką był obecnie Kijów. Było to jednak nic innego jak czcze fantazje. Robota nie była najlepsza ale czy to ważne? Miał pieniądze, jedzenie, jedyne co musiał robić to pilnować "panienek". Rozmyślając to poszedł do roboty i wieczorem postanowił napić się piwa z Wanią, może wtedy przedyskutują to i owo...

Teraz jednak powinien skupić się na robocie. Ruscy nie lubią za bardzo fuszerki, a on nie zamierzał dawać im do zrozumienia, że jest człowiekiem nie wartym więcej jak kulę...w potylicę. Ruszył do pokoju dziewczyn i pilnował aby wszyscy byli spokojni, nikt nie bił dziewczynek, a klient wychodząc zapłacił...
 
__________________
Do szczęścia potrzebuję tylko dwóch rzeczy. Władzy nad światem i jakiejś przekąski.

Ostatnio edytowane przez one_worm : 24-11-2009 o 12:55.
one_worm jest offline  
Stary 24-11-2009, 17:49   #4
 
XIII's Avatar
 
Reputacja: 1 XIII ma wyłączoną reputację
Wygrzebał się spod starych, brudnych, dziurawych koców, przy okazji zrzucając coś z nich. Za sypialnie służył mu wielki kontener, do którego czasem ktoś wrzucał jakieś przedmioty, chociaż zwykle ludzie śmieci wyrzucali na ziemię.
Innym razem stary menel szukając czegoś co mogłoby mu się przydać, przegrzebywał zawartość metalowego pojemnika, w którym spał Feliks, takie okazje były powodem do bójek.

Pierwsza rzecz za jaką chwycił wstając to zszarzały, biały sweterek, który następnie narzucił na siebie. Zwykle sypiał mając na sobie tylko stare, brązowe spodnie niczym zabrane od kompletu garnituru. Wygramolił się ze zniszczonego śpiwora i nie dbając o bałagan stworzony z rozrzuconych koców, poduszek oraz szmatek, wyciągnął ze śpiwora skórzaną pochwę utrzymującą maczetę.
Były to wręcz codzienne rytuały jakie Feliks powtarzał z dnia, na dzień.
Zaraz po przygotowaniu swojego ostrza, wyciągał kawałek sznura, który, opleciony w pasie, podtrzymywał spodnie oraz pochwę z maczetą.
Potem przeciągał się leniwie, chwytał za stłuczone jednak wciąż tkwiące wewnątrz plastikowej oprawy, lustro, a następnie przycinał swój zarost na twarzy oraz paznokcie u rąk. Do czynności pielęgnacyjnych wykorzystywał maczetę, która może nie była najdokładniejsza, ale zawsze pomagała Feliksowi wyglądać schludnie, przynajmniej na tyle, na ile mógł.
Przed wyjściem, zostało mu już tylko narzucić na siebie płaszcz z kapturem, płaszcz najpewniej był kiedyś workiem na ziemniaki, który przerobił ojciec Feliksa. Teraz jedynie musiał przeczesać dłonią, krótko przycięte, czarne włosy i schować lusterko. W czasie czynności porannych, nigdy nie przejmował się, tym że śpi pomiędzy śmieciami, lub iż mógłby zostać zabity nocą, po prostu żył dniem. Wszystko co robił, wykonywał dokładnie, przecież i tak nigdzie nie było mu śpieszno, nikt na niego nie czekał... Czas coś zjeść, myśl ta spowodowała, że odezwał się jego żołądek.

Wyskoczył z kontenera, otrzepał płaszcz z kurzu, po czym wyciągnął z wewnętrznej kieszonki owej odzieży, starego papierosa. Delikatnie, jakby to było coś ważnego, wyprostował papieros i włożył go w usta.
Metalowy pojemnik, w którym sypiał Feliks, stał w ciasnej uliczce usypanej gruzami, zwykle śmierdziało tu moczem. Uliczka ta prowadziła w dwie strony, ku jednej z głównych ulic oraz w stronę wręcz labiryntu, małych uliczek ciągnących się pośród zawalonych budynków postapokaliptycznego Kijowa.
Polak poszedł wgłąb ciągu ciasnych przejść gdzie znajdowało się odkryte wejście do ścieku. Chociaż pozornie wyglądało to na typowe szambo, tutejsze podziemie było miejscem schadzek wielu żuli, meneli oraz łowców szczurów, Feliks przychodził tu właśnie po te zwierzątka, które służyły mu za śniadanie. Daleko nie trzeba było szukać, gdyż przeważnie biegały po starych rurach ciągnących się pod całym miastem. Przeważnie trzy, cztery szczury były w sam raz. Dzisiejsze łowy za owocowały pięcioma, co ucieszyło Feliksa.
Dla wielu osób szczury wprost z kanału mogłyby być trujące, ale Polak przeżył kilka lat wśród łowców dzikiej zwierzyny, zwierzyny często nieznanego pochodzenia, więc zdążył poznać sztuczki dotyczące przyrządzania skażonego mięsa.
Zabrał ze sobą zdobycz na powierzchnie i ruszył uliczkami by zaszyć się na jakiejś zrujnowanej klatce schodowej gdzie przygotował szczury do pieczenia.
Oczy Feliksa zaszkliły się, niczym u dziecka, które patrzy na ukochaną zabawkę. Ogień rozpalił za pomocą techniki szybkiego pocierania kijem, a rozpałką był mu kawałek starej, suchej gazety.

Cały ten rytuał poranny trwał dość długo, jednak Feliks miał zwyczaj wstawać bardzo wcześnie. Jego proste podejście do życia pozwalało mu świetnie znosić ciężkie warunki i chociaż przemierzając zrujnowane uliczki w tej części miasta można było łatwo dostać w zęby to jednak Polak nigdy się o to nie bał. Tutaj dużo osób go znało, wystarczyło powiedzieć Pies, a wielu skojarzy, iż chodzi o dość wysokiego, dobrze zbudowanego faceta z blizną przechodzącą przez środek twarzy, który ledwo zna jakikolwiek inny język niż polski i zwykle jedynie przytakuje.
Po zjedzeniu kilku pieczonych, a raczej prawie zwęglonych szczurów nadszedł czas ruszyć do baru, do Pietruchy, by dostać robotę na dzisiejszych dzień. Wstał z zakurzonej, drewnianej podłogi znajdującej się gdzieś wewnątrz, starej, zrujnowanej klatki schodowej, po czym otrzepał swój płaszcz i zarzucił kaptur, a następnie ruszyły ku pracodawcy.
 
XIII jest offline  
Stary 24-11-2009, 20:54   #5
Sev
 
Sev's Avatar
 
Reputacja: 1 Sev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znany
Tup. Trzask . Dzyń. Miarowe uderzenia ciężkich, podkuwanych metalem butów uderzających o kamienną posadzkę w szaleńczym biegu....szaleńczej ucieczce. Biegnąca postać odwróciła na chwilę głowę by spojrzeć na zbliżające się coraz bardziej wielkie barczyste monstra. Supermutanty. Kiedy Igor zwrócił się głową z powrotem w kierunku ruchu ujrzał białe światło. Oddalone na jakieś 50 metrów wyjście. Błogosławione wyjście, ucieczka z tego mokrego ciemnego korytarza. Twarz Burego ,tak brzydka i zaniedbana odmłodniała jakieś 10 lat rozjaśniając się w uśmiechu. Wyczerpane nogi zaczęły pracować jeszcze żwawiej. Zmęczone ręce wycelowały Kedrem na ślepo w tył. Zmordowane palce nacisnęły spust broni wysyłając w stronę bestii morderczą serię. Można by przysiąc ,że mroczny korytarz zagrzmiał echem wrzasku trafionego mutanta. Zachęcony mężczyzna przebierał nogami ile sił. Lecz co to? Mimo starań wyjście tylko się oddalało.... oblicze Igora zasnuło się całunem wściekłości i bezsiły. Obejrzał się po raz wtóry. Tym razem biegło ku niemu o wiele więcej potworów. Bury potknął się o wystający kamień i przewrócił. Mutanci byli coraz bliżej... i bliżej.... i bliżej.....

* * *
Igor zwany Burym zerwał się gwałtownie z krzesła. Spoczywający dotychczas na kolanach ruski karabin maszynowy Kedr spadł na brudną podłogę. Stary ,zdezelowany mechanizm wystrzelił serią. Pociski z trzaskiem wbiły się w nogi improwizowanej lady „Lisa”.

- Майстер зараз! Мало того, що ти кричиш на мене у сні, що ви як і раніше стріляють у барі!(Ukr. Opanuj się! Nie dość ,że wrzeszczysz mi przez sen to będziesz jeszcze strzelał po barze!) - odezwał się rozsierdzony Pietrucha.
- Якщо у вас не було пострілів у повсякденному житті!(Ukr. Jakbyś nie miał strzałów w codziennym życiu!) - odwrzasnął, wybudzony nagle Bury.

Mężczyzna rozciągnął się i po podniesieniu broni z posadzki zwalił z powrotem na siedzenie. Spojrzał przekrwionymi oczyma na swój stolik. Pusta butelka wódki ,dwa cygara i karabinek. Tyle było potrzebne mu do życia, z wyjątkiem pustej butelki. Przydała by się pełna. Igor wzniósł naczynie i przychylił ją chcąc wyłuskać choć jeszcze jedną kropelkę. Jęknął żałośnie nie widząc efektu. Podniósł się z krzesła z trudem ledwo unikając wywrotki. Podszedł do baru i wyszeptał błagalnie do Białorusina :

- Водка. Дайте мені горілки. (Ukr.Wódki. Daj mi wódki.)
- Це остання для вас. Ви повинні мені тепер чотири старих пяний! (Ukr. To już ostatnia dla ciebie. Zalegasz mi już za cztery stary pijaku!) - odparł barman wyciągając zbawienny napój.

Igor spojrzał na butelkę jak na swoje jedyne najukochańsze dziecko i powrócił do stolika. Pociągnął łyk rozkoszując się przyjemnym pieczeniem w gardle...
 
__________________
"Czemu nosisz miecz na plecach?"
"Bo wiosło mi ukradli"

Ostatnio edytowane przez Sev : 24-11-2009 o 20:57.
Sev jest offline  
Stary 25-11-2009, 10:42   #6
 
Ghoster's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodze
Barman, krzycząc na starego Igora, uderzył z całej siły o metalową płytę, która stanowiła część lady. Ta aż podskoczyła, urywając się w miejscu, gdzie było wąskie wcięcie, akurat na zardzewiałej powierzchni.
- Заплатити за прилавком! (Ukr. Płacisz też za ladę!) - Bury nawet nie miał siły powiedzieć czegokolwiek, gdyż ciągle przerywała mu męcząca czkawka i te dwie sieroty, stojące przy nim jak sępy, czekające na wolny stolik. Jakby nie mogły usiąść gdzieś indziej.
- Szybko, zmykaj stąd pijaku! - Rzekł jeden Polak, ukazując swoje brudne, pewnie nigdy nie myte, żółte zęby, z których wręcz parowało Redem, wdychanym narkotykiem, który rozprowadzał miejscowy Alfons kontrolujący burdel.
-Швидко, Член! Швидкий! (Ukr. Szybko, fiucie! Szybko!) - Poganiał go ukrainiec z równie podkrążonymi oczami, śliniącą się mordą i w tak brudnych łachach, jakby je właśnie ściągnął ze śmierdzącego, zgniłego, napromieniowanego trupa z Czerwonego Lasu koło elektrownii w Czarnobylu.
Bury czym prędzej, chwiejąc się na boki, jednak zachowując męski wyraz twarzy i poziom równowagi, podniósł z podłogi Kerda, wkładając do paska w spodniach, z racji, iż nie miał lepszej kabury na broń.
Gdy przez tylnie drzwi do baru, ze zrujnowanej części i zasyfionych tyłów pubu wszedł Feliks, Pietrucha wrzasnął ze złością.
- Ty pieprzony dziadzie! Spać to ty możesz jak ci Morda opowiada te historyjki ze Czarnobela, ale nie wtedy, gdy ja ci mam dać robotę! Budź się! - Krzyczał, rozzłoszczony połamanym krzesłem, przed chwilą rozdartym w pół przez karabinek, spadający na podłogę. Pies, nawet nie zdziwiony takich zachowaniem barmana, szybko chwycił za wiadro gwoździ i leżący w nim młotek, by jakoś dopasować części krzesła, gdyż nie chciało mu się iść do jednego z tych rozwalonych budynków po kolejne siedzisko. - Znam ukraiński, ruski, czeski, białoruski, litwiński i polski, ale twojej mowy chyba nikt nie zrozumie! - Kontynuował, ciskając pustą butelką za drzwi baru. Ta rozbiła się o twardy, betonowy chodnik, rozpadając się na malutkie części, które poleciały na jakieś czeskie truchło, dawno ograbione z dobytku, nawet ubrania. Jeszcze niedawno dla estetyki przykryte potarganymi szmatami, ale wygląda na to, że i nawet je ktoś zabrał, zostawiając gołe zwłoki, nawet z wybitymi pośmiertnie zębami i wyciętymi włosami.
W tym świecie ludzie wykorzystywali wszystko, nawet skórę ludzką, by zrobić z niej plecak na konserwy, a kanibalizmu nie brakowało równie, co mutantów, których zjeść się nie dało.

Łysy, kierując swoje kroki w kierunku pokoju prostytutek, usłyszał nagle jęki starego Rosjanina, który wszedł tam parę minut temu. Właściwie to za dwie minuty mieli kończyć, a nie zanosiło się na to.
- Повія... (Ukr. Kurwa...) - Trzymając swój długi, wojskowy nóż, ukradziony kiedyś z pokoju jakiegoś Białorusa, grzebał nim pod paznokciem, wydłubując bród. Poranek nadal dawał o sobie znać, Mariusz jeszcze ziewał, obserwując wiszący nad przeciwnymi drzwiami zegar, pomagający mu wymierzyć czas, za który ma wparować do pomieszczenia po pieniądze i w razie czego dołożyć komuś w ryj, gdyby nie chciał przestać.

Irina szła w kierunku starego, opuszczonego przez ludzi bunkra, będącego najpewniej jedynie zapieczętowaną piwnicą, której blok zawalił się, zagradzając stalowe, pewnie wyrwane z prawdziwej Krypty, drzwi. Nic tak nie potęgowało strachu, jak samotna przechadzka, tuż koło napromieniowanego lasu, mogąc być w każdej chwili zaatakowanym przez jakiegoś okropnie zmutowanego potwora. Tak właściwie licznik Geigera pikał i pikał, nie dając jej spokoju, jednak nie były to duże dawki radów, a i każdy jechał w Kijowie całe życie na lekach przeciwpromiennych, działających nawet z tydzień, bo bez tego prawie każdy by się zamienił w ghula. Zresztą, ćpunów Redu i meneli nie brakowało, którzy woleli wydać pieniądze na wódkę i narkotyki, niżeli trochę lekarstw, ale taki to już świat. Wróbel była tym bardziej do tego przyzwyczajona.

Lidé! Čeká na Vás jedinečnou přiležitost provést ozářené zóny! Dáme léky a zásoby potravin, dohled poskytuje průvodce! Hledáme dobrovolniky na výlet do Černobylu? Podrobnosti o nástěnky! (Cz. Ludzie! Czeka was niepowtarzalna okazja na przewóz do napromieniowanej Strefy! Dajemy leki i zapasy żywności, pod warunkiem nadzorowania przez Przewodnika! Szukamy chętnych na wyprawę do Czarnobyla! Szczegóły na tablicach informacyjnych!)
Jaki był komunikat, tak też powtórzono go we wszystkich językach przez magnetofon, a i maszerujący przez miasto, ubrani w przedwojenne, niebiesko-białe, policyjne, rosyjskie mundury przedstawiciele Partii rozwieszali plakaty na ścianach, tablicach, lampach, wszędzie, gdzie się dało. Chociaż i tak większość zrywała je, chcąc mieć dodatkowy papier, na którym mogli zapisywać informacje, bądź po prostu jako reklamę tylko dla siebie.
 

Ostatnio edytowane przez Ghoster : 25-11-2009 o 12:32.
Ghoster jest offline  
Stary 25-11-2009, 11:35   #7
 
one_worm's Avatar
 
Reputacja: 1 one_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputację
Czas płynął nieubłaganie, lecz powoli. Sekundy wlokły się powoli układając w nieskończoność. Stał tak ziewając raz po raz i czekając. Zostało półtorej minuty... Najchętniej wszedłby teraz i zrobił tam porządek ale takie prawo już burdelu, że jeżeli ktoś ma dwie minuty do końca to są to jego dwie minuty. Dwie minuty zapomnienia w jakim gównie teraz się żyje, tego nie mógł odebrać temu ruskowi. Minuta. Tyle zostało mu czasu zanim wparuje po kasę i wykopie delikwenta z pokoju oczekując na następnego klienta. Albo klientkę. Kiedyś widział bodaj ze dwa razy jak jakaś panienka zażyczyła sobie inną panienkę. Dziwne to czasy, żeby baba z babą, pomyślał. Trzydzieści sekund. Odgłosy wskazywało na to, że Ruski potrzebował jeszcze przynajmniej trzydziestu minut. Zapewne naćpany jakimś gównem i jedzie ile fabryka dała. Przeładował broń. Zawsze tak robił gdy tylko miał wejść do środka - nigdy nie wiadomo co taki delikwent odwali i co ma przy sobie. Zapewne nie przeżyłby następnej minuty gdyby wystrzelił z czegokolwiek...ale jeśli był naćpany, cholera wie jakie wizje Boga i nieśmiertelności mogły wu się wbić do tego jego móżdżku, przećpanego i wypalonego przez wódę, prochy i promieniowanie.. Łysy ruszył pewnym krokiem i dotarł do drzwi. Spojrzał na zegar...trzy ...dwa ...jeden... i pociągnął za klamkę ignorując jęki które wydobywały się zza drzwi. Klamki. W tym całym syfie nawet to się znalazło...kto by pomyślał...
-Хорошо дорогая, время кончилось. Получить ебать, и безопасно, и не только у вас, как маленький мал.(Rus.Dobra kochasiu, czas się skończył. Kasa i wypierdalaj, nie tylko ty masz ochotę na małe co nieco.)
Facet nie bardzo miał ochotę na dyskusję, a tym bardziej na zakończenie zabawy. Łysy spodziewał się tego rodzaju kłopotów, każdy wie, że obecnie w burdelu łatwo o takich cwaniaczków. Nie zamierzał zapytać się czy facet go zrozumiał albo usłyszał. Nie zamierzał strzelać, jeszcze trafił by dziewczynkę, a to już by oznaczało katastrofę. Dla niego. Podszedł do kolesia i ściągnął go z dziewczyny. Ona ma najwyżej dwadzieścia, no może dwadzieścia cztery lata.... Pewnym ruchem zwalił go na podłogę, ten jednak dalej wykonywał kopulacyjne ruchy, nie zważając na nic.Ćpun. Chwalcie Pana...
-...I podawajcie amunicję...
Po tych słowach dziewczyna zaczęła brać nogi za pas bo wiedziała czym się to skończy. Było to swego rodzaju ostrzeżenie w tym rozsypującym się budynku. Tak jak każdy zasrany alfons ma jakąś swoją kwestię, stałą niezmienną, tak samo każdy opiekun - bo wolał tak się nazywać - posiadał stałe powiedzenie. Klient mógł się domyślać co to znaczy, jednak każda panienka doskonale wiedziała. Pociągnął za spust. Trzy kule i jednego ćpuna mniej. W ramach jego szybkiego końca nie zdążył mu się zmienić wyraz twarzy. Leżał tam na podłodze w kałuży własnej krwi, która z minuty na minutę stawała się małym jeziorem. Twarz zastygła w ekstazie. Ktoś kto stał na zewnątrz mógł zobaczyć interesującą scenę. Potencjalne jedzenie wypadło z drugiego piętra. Nie wypadło na główną ulicę, ale zaraz przy głównej ulicy. Spadło na jakieś inne, przegniłe i ogołocone do połowy już ciało.

Łysy podszedł do ubrań, sterty szmat bardziej które to nosił tenże denat. Przeszukał całość. Jeśli nic nie znajdę to sam będę musiał za jego numerek zapłacić. Znalazł. Prochy i nic więcej. Nawet miedziaka. Cóż te szmaty to będzie jeden browar. Narkotyki da się Jehowym i będą zadowoleni - dureń nie wiedział, że za to co on posiadał to cały burdel na jeden dzień mógłby wynająć. Dziwne to czasy, że prochy cenniejsze, niż kasa.. Zawinął szmaty i prochy - wieczorem jak będą się rozliczać to je im odda, może premię dostanie. Wyszedł z małego obskurnego pomieszczenia z oknem i łóżkiem.
-Możesz wracać do pokoju, jak ktoś przyjdzie to będziesz mogła dalej udawać orgazmy...
Po części gardził dziwkami ale z drugiej strony je rozumiał, każdy próbuje przeżyć tutaj za wszelką cenę. Po czym oparł się o ścianę tak jak uprzednio, zabezpieczając broń.
 
__________________
Do szczęścia potrzebuję tylko dwóch rzeczy. Władzy nad światem i jakiejś przekąski.

Ostatnio edytowane przez one_worm : 25-11-2009 o 12:03.
one_worm jest offline  
Stary 25-11-2009, 15:45   #8
Sev
 
Sev's Avatar
 
Reputacja: 1 Sev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znany
Kolejny łyk. Kolejna fala rozkoszy. Ach... mógłbym tak zawsze. Kolejne godziny spędzony w tym pierdolonym mieście. Właściwie to w "Lisie". Niezaprzeczalnie ulubionym miejscu Burego. Ostoja ,w której można było napić się bez strachu ,że coś się na ciebie rzuci. Jak bardzo ktoś musiał dokuczyć bogu ,by ten spuścił na świat takie nieszczęście. Wszędzie pustka ,zniszczenie ,bród ,ubóstwo. Po ulicach kręcą się złodzieje ,ćpuny ,dziwki i mordercy. Ale przecież takim właśnie mordercą był Igor. Żyje z nieszczęścia innych. Zabije i kradnie by przeżyć. Zwykły uliczny bandzior. Oto kim był.
Bury wstał. Wyjął z kieszeni swojej zniszczonej ,brązowej ,skórzanej kurtki cygaro. Splunął na podłogę ,włożył używkę do ust i zapalił.

- Я збираюся на полювання. (Ukr. Idę zapolować) - rzucił do Pietruchy wychodząc.

Ulica była okropna. Po obu stronach brukowanej dróżki straszyły stare ruiny kamienic. Większość z nich była zamieszkana przez ludzi przegranych ,zmęczonych życiem. Rzadko wychodzili z kryjówek w obawie przed gangami panującymi Kijowem. Co jakiś czas między „domkami” ziały czarne pustki mrocznych ,bocznych alejek. Niedaleko stąd był supermarket „Intermarket”. Oczywiście opuszczony lecz pełen jeszcze resztek tak zwanego jedzenia ,które ocalało przed apokalipsą. Igor po chwili skręcił w uliczkę prowadzącą w stronę sklepu. Jakiś szczur i bezdomny menel umknęli mu z drogi. Obaj nie różnili się bardzo. Bury doszedł do głównej drogi i wyjrzał za róg. Szeroki lecz niski budynek „Intermarketu” znajdował się po lewej stronie. Niegdyś przyciągający uwagę przechodniów szyld teraz zwisał żałośnie. Róg supermarketu zawalił się przed laty tworząc wejście do środka. Zwykłe drzwi frontowe zostały już dawno zasypane gruzem.
Jakaś postać śmignęła do środka obiektu. Lekko siwiejąca ,zaniedbana broda Igora oraz mrok panujący w alejce zasłonił uśmiech na jego obliczu. Jak sam przypuszczał ,po paru minutach ta sylwetka wyszła ze sklepu i zaczęła szybko iść w stronę uliczki Burego. Tym razem ręce miała pełne różnych rzeczy. Igor zniżył się lekko w kolanach i oparł o ceglastą ścianę jakby chciał się w nią wtopić. Postać z supermarketu weszła powoli w uliczkę. Jej kroki odzwierciedlały strach. Po chwili mężczyzna ,bo to był mężczyzna, zwrócił twarz w kierunku Burego. Zobaczył wycelowaną w niego lufę Kedra ,a następnie ciemność kiedy w jego pierś wbiła się seria z broni. Igor wstał powoli i schował ponownie pistolet za wojskowe spodnie. Upadając ofiara upuściła jakieś puszki.
Bury zebrał wszystkie. Następnie przeszukał ciało. Kurwa! Znowu nic! Mam już tego dosyć! Przyglądnął się puszkom. Kocie żarcie. Ja pierdole! Chyba trzeba zmienić strefę. Jak na zawołanie rozległ się dźwięk megafonu :



Lidé! Čeká na Vás jedinečnou přiležitost provést ozářené zóny! Dáme léky a zásoby potravin, dohled poskytuje průvodce! Hledáme dobrovolniky na výlet do Černobylu? Podrobnosti o nástěnky! (Cz. Ludzie! Czeka was niepowtarzalna okazja na przewóz do napromieniowanej Strefy! Dajemy leki i zapasy żywności, pod warunkiem nadzorowania przez Przewodnika! Szukamy chętnych na wyprawę do Czarnobyla! Szczegóły na tablicach informacyjnych!)

Co prawda Igor nie znał dobrze czeskiego ,lecz na tyle by zrozumieć treść ogłoszenia. Wsadził znaleziska do kieszeni i ruszył na poszukiwania wspomnianej tablicy.
 
__________________
"Czemu nosisz miecz na plecach?"
"Bo wiosło mi ukradli"
Sev jest offline  
Stary 25-11-2009, 16:39   #9
 
Ghoster's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodze
Krzyki, wrzaski. Jakiś trep znów dał się zarżnąć jak idiota mutantom w centrum Kijowa, chyba tylko przedłużając żywot tych napromieniowanych, bezmówzgich kreatur.
- Kurwa... - Szeptał sam do siebie Skierniewicz, wyrwany w błogiego odpoczynku, w którym był pogrążony, rozmyślająco lepszym świecie.
Podrapał się po głowie, wpuszczając do środka kolejnego zasrańca, który, o dziwo, pokazał mu pieniądze. Pieniądze? Pokazywać? A któż w tych czasach jest na tyle uczciwy, by pokazać pieniądze, którymi będzie za chwilę płacił?
I właśnie dlatego zwrócił na siebie uwagę Łysego. Wysoki, prawie dwu metrowy członek Partii, przeszedł tuż koło niego.
- Dwadzieścia minut. - Powiedziawszy to, zakrył uszatką swój profil i wlazł do środka, zamykając za drzwiami swoją złowieszczą sylwetkę, ukrytą pod rosyjskim mundurem policyjnym.
Drogi sprzęt, nie ma co, kałasz na plecach, pistolet Jarygina w kaburze, podarty plecak ze złotym młotkiem i sierpem na niebieskim tle oraz granat RPG-57 i paczka fajek. Wszystko to o wiele droższe niż Łysy zarabia w tydzień na pełnych obrotach, a przecież kasy w portfelu nie wydaje się całej na ekwipunek, lecz trzyma na czarną godzinę.

Bury szedł ulicą z wyciągniętym w dłoniach Kedrem, odstraszając miejscowych złodziejaszków, szukających łatwego zarobku na starszych wyjadaczach, o wiele mądrzejszych niż inni, ale i o wiele słabszych. Bury taki nie był...
Podszedł do jakiejś lampy, zardzewiałej i dawno nie działającej, i wyrwał plakat Partii, jednocześnie targając jego górną część, zlepioną z lampą przez taśmę, którą pewnie za chwilę ktoś ukradnie.
Дивлячись на багатство? У Чорнобилі, ви знайдете це багато! Подивіться, можна, безумовно, окупляться, почати з нашою базою. Основах комуністичної партії, справжня слава комунізму!
Szukasz bogactwa? W Czarnobylu znajdziesz go mnóstwo!
Tylko poszukaj, na pewno się opłaci, zacznij od naszej bazy.
Bazy Komunistycznej Partii, ku prawdziwej chwale Komunizmu!
Na końcu plakatu, całego ozdobionego w tle komunistyczną gwiazdą, była mała pieczęć w kształcie sześciokątu ze Stalinem.
Komunizm jak komunizm, ale na pewno zapłacą tyle, co swoim ludziom.
 

Ostatnio edytowane przez Ghoster : 25-11-2009 o 16:42.
Ghoster jest offline  
Stary 25-11-2009, 17:58   #10
 
XIII's Avatar
 
Reputacja: 1 XIII ma wyłączoną reputację
Pokręcił głową patrząc na Pietruche i zbił krzesło tak by jako-tako zdało się do użytku. Wiadro z gwoździami oraz młotkiem odstawił na zaplecze, a poskładane krzesło przystawił do jednego ze stolików. Na tyłach knajpy minął się z Mordą, oczywiście typowe powitanie to kiwnięcie głową, uśmiech, podanie sobie ręki i rzucone w przelocie "Добро пожаловать"(rus. Witam).
Feliks chociaż rzadko narzekał, nie miał dzisiaj ochoty wysłuchiwać pokrzykiwań barmana, a nie bał się o utratę roboty, bo miał w zwyczaju czasem znikać nawet na kilka dni, jednak Pietrucha go nie wywalił, tylko dlatego, iż Feliks pracował za znacznie mniejsze pieniądze niż inni. Raczej robota służyła mu jako zabicie czasu.
Wyszedł przed drzwi wejściowe knajpy mijając jakiegoś starego dziada. Ulica przed barem ciągnęła się głównie w dwie strony, jedynie między zawalonymi budynkami wywijały się przejścia. Dziurawy, pokryty kurzem asfalt dawnej drogi przypominał rzekę, ze śmieciami, gruzem i zniszczonymi samochodami, z których wykradziono użyteczne części. Gdzie nie gdzie dziury w betonowych płytach dawnego chodnika, odsłaniały piaszczystą ziemię, czasem pokrytą suchymi krzakami.
Słońce grzało niczym na pustyni, odbijając się w czarnej, asfaltowej powierzchni i tworząc wrażenie jakby powietrze przy ziemi falowało.
Suchy wiatr niósł za sobą kurz oraz drobne śmieci. Czasem ktoś przechodził, przerywając wręcz martwą ciszę. Najczęściej, gdy gdzieś słychać było chrzęsty oraz kroki, Feliks zastanawiał się czy spotka wroga, czy pozna nową twarz.
Zapach leżącego niedaleko wejścia do knajpy truchła, może kiedyś odstraszałby ludzi, ale teraz, zapach śmierci przyciągał hieny, które liczyły na łatwe łupy. Dla Polaka jedno co się liczyło to czy zwłoki są świeże i czy da się je zjeść, czasem grzebał w martwym ciele w poszukiwaniu jadalnych larw, jako że większość nie wyrzuca z siebie efektów trawienia, przez co jest trująca, trzeba wiedzieć, które da się przyrządzić, a które nie.
Tym razem, Feliks jedynie zaciągnął zwłoki gdzieś w uliczkę, aby nie psuły reputacji "Pietruchowej Knajpy". Kiedy zbliżył się do ciała, zauważył, iż zaciśnięta dłoń trupa kurczowo trzyma kawałek papieru, oczywiście od razu z ciekawości zabrał owy papierek.
Rozwinął kartkę i przejechał po niej wzrokiem.
Bogactwa, Czarnobyl, mnóstwo, go, tylko poszukaj, opłaci, naszej... wyłapał te słowa z tekstu. Podrapał się z tyłu głowy, a następnie poszedł znaleźć Morde na tyłach baru.
Morda stał na zewnątrz, oparty plecami o ścianę "Lisa", paląc spokojnie papierosa. W ręce trzymał starą miotłę.
Feliks żywym krokiem podszedł do towarzysza i pokazał mu kawałek, zapisanego papieru.
- Przetłumacz mi to
Morda spokojnie wziął od Polaka kartkę po czym mrużąc oczy przeczytał co na niej napisano. -Szukasz bogactwa? W Czarnobylu znajdziesz go mnóstwo! Tylko poszukaj, na pewno się opłaci, zacznij od naszej bazy. Bazy Komunistycznej Partii, ku prawdziwej chwale Komunizmu! - odrzekł Morda.
Na twarzy Feliksa pojawiło się zmieszanie, bo nie do końca to chciał usłyszeć.
Skinął głową w stronę Mordy i rzucając - Dzięki ruszył przed siebie, w kierunku "Bazy Komunistycznej Partii". Morda odprowadził Polaka zdziwionym spojrzeniem...
 
XIII jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172