Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-08-2010, 20:21   #1
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
C E L A

muzyczka


C E L A


Podpisali te przeklęte dokumenty

Zaryzykowali, wierząc mniej lub bardziej w nadzieje na opuszczenie murów więzienia

Jednak jakiś dźwięk w ich zepsutych duszach dzwonił ostrzegawczo

Przekonując ich, że zamiast przepustki na wolność podpisali cyrograf

Z samym diabłem


- Doktorze, chyba się budzą. – kobiecy głos wydawał się bardzo odległy.

Suchość w ustach, pierwsze niemiłe uczucie, jakie zarejestrowały ciała skazańców. Przesuszone języki, poruszały się nerwowo, żeby zachęcić do pracy ślinianki, które dość opornie reagowały na poruszenie w jamie ustnej.

Powieki posklejane w kącikach ropą, uporały się z tym problemem szybko, lecz poza ciemnością oczy nie mogły nic innego zarejestrować. Każdy miał narzucony worek na głowę, ściągnięty lekko pod szyją, tak, aby jakimś przypadkiem nie ześlizgnął się.

Pamięć oszołomionych przestępców zaczęła powoli wracać. W każdym przypadku było podobnie. Gdy zabrali ich z danego więzienia, prędzej czy później aplikowano im zastrzyk, po którym tracili przytomność w ciągu zaledwie paru sekund. Gdzie ich zabrano? Tego nie wiedział nikt.

Przez gruby materiał worka przebijał się dym tytoniowy, który drażnił ich nozdrza. Powoli zaczęło wracać czucie w ich ciałach, które do tej pory stanowiły jedynie bezwładny balast. Gdy odrętwienie przechodziło, przestępcy zdali sobie sprawę z jednej kurewsko niepokojącej rzeczy. Wszyscy siedzieli na fotelach z przykutymi doń rękami, nogami i tułowiem, bez szansy na wyrwanie się.

Jakaś osoba, prawdopodobnie kobieta, zaczęła cicho łkać powtarzając w kółko jedno słowo, którego nikt nie był w stanie początkowo zrozumieć. Dopiero po chwili, gdy jej spieczone wargi i język odzyskały w pełni sprawność stało się ono jasne dla każdego.

- Boże…Boże…Boże…


- Bóg ci nie pomoże dziecko, nie po tym co zrobiłaś. – szorstki głos mężczyzny sprawił, ze tamta pisnęła, po czym zamilkła na dobre.

- Najwyższy czas usunąć worki i przywitać naszych gości.

Krótka chwila, nieprzyjemny dotyk męskich rąk i torby z głów więźniów powędrowały w górę. Wszyscy zmrużyli oczy przez silne światło, jakie emitowała jedyna żarówka w tym pomieszczeniu. Znajdowała się ona centralnie w środku kręgu, kręgu złożonego z foteli, do których byli przywiązani skazańcy.

Miejsc było dwanaście, ale tylko dziewięć z nich było zajętych. Za każdym z nich stał strażnik, lecz ich twarze w większości znajdowały się poza kręgiem światła, tak jak cała reszta pomieszczenia, które w tym momencie wydawało się malutką wysepką jasności pośrodku oceanu cieni.

Na samym środku stały dwie osoby. Młoda, elegancko ubrana kobieta ze sporymi okularami na nosie i stary mężczyzna. Szatan we własnej osobie, człowiek odpowiedzialny za cały projekt…


- Doktor Bernard Lechner, miło mi. – przedstawił się zerkając do otwartej, żółtej teczki. Był niższy niż kobieta, która mu towarzyszyła, miał może sześćdziesiąt lat i wyglądałby jak całkowicie niegroźny zwyczajny facet, gdyby nie jego spojrzenie. Miał oczy człowieka, który nie cofał się przed niczym dla osiągnięcia celu. Były zimne i pełne szaleństwa. To on dopalał właśnie papierosa, z którego dym zasnuwał większość pomieszczenia, jeszcze bardziej utrudniając widoczność.

- Czego kurwa od nas chcesz popaprańcu?! – wrzasnęła jedna z kobiet, o wyjątkowo męskim wyglądzie. Gdyby kiedykolwiek myślała o aktorstwie to rola kobiety ze sklepu mięsnego byłaby dla niej idealna. Krótkie, przetłuszczone włosy, świński nosek i wyraźnie krzywe zęby sprawiały, że człowiek automatycznie odwracał od niej wzrok.

- Stella Rockwood. – podjął rozmowę doktor, nie dając się sprowokować. – Według akt zabiłaś swojego pracodawcę tasakiem rzeźnickim po tym jak nazwał się brzydką świnią, a następnie poćwiartowałaś go i zrobiłaś z niego… ooo całe szczęście, ze jestem wegetarianinem, wolałbym nie trafić na tą partię kiełbasek. – zaśmiał się i był to wyjątkowo obłąkańczy rechot.

- Proszę, proszę, co za niespodzianka, trafiło się nawet walnięte rodzeństwo. – dodał i zamknął szybkim ruchem teczkę nie mając najmniejszego zamiaru wskazywać konkretnych osób. – Ale dość o was, zastanawiacie się zapewne co jest grane. Otóż śpieszę z wyjaśnieniami…

- Za dziesięć minut stracicie ponownie przytomność w skutek podania wam przez moją asystentkę Pani Ewę pewnego specyfiku, osobiście wole go nazywać Sumieniem, choć nie ma on jeszcze oficjalnej nazwy. Potem obudzicie się w swoich pomieszczeniach i waszym jedynym zadaniem przez najbliższe trzy dni będzie przetrwanie. Tym, którym ta sztuka się powiedzie wyjdą na wolność. Nic prostszego zapytacie? Wszystko będzie zależało od Waszej silnej woli i od tego czy banda morderców, którą jesteście będzie w stanie współpracować.

- A teraz zastanówcie się dobrze, o co mnie zapytacie przez najbliższe minuty. Być może właśnie od tych odpowiedzi będzie zależało wasze życie.


Co zrobi garstka osób, którą łączyła jedna wspólna rzecz...wszyscy w swoim życiu pozbawili kogoś życia.
 
mataichi jest offline  
Stary 23-08-2010, 20:32   #2
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
Atilla odłożył książkę. Światło zostało zgaszone kilkanaście sekund temu. „Autohipnoza – droga do zrozumienia samego siebie” tak brzmiał tytuł pseudonaukowego bełkotu, który Węgier do kilku dni przyswajał w wolnych chwilach. Co ciekawe, Lengyel nie miał nawet najmniejszego zamiaru poddawać się autohipnozie. Czy uważał to za bzdurę? Nie, nie w tym rzecz. Atilla w jakiś dziwaczny sposób bał się tego zabiegu. Sam śmiał się z tego lęku, uważał go za irracjonalny, dziecinny, a jednak nie potrafił się go pozbyć. Zresztą, nie uważając siebie za osobę, która potrzebuje takiej terapii, wcale nie czuł potrzeby wyzbywania się strachu przed autohipnozą.
Więc dlaczego Lengyel z takim zapałem czytał tę książkę? A co lepszego można robić w więzieniu, kiedy zna się już wszystkie ciekawe pozycje z ubogiej biblioteki.
Atilla został osadzony w wiezieniu pięć lat wstecz od kończącego się akurat dnia. Rocznica przebiegła w tym roku całkiem spokojnie. Zresztą tak samo jak zawsze.
Minęło pięć lat, a zostało? Pięćdziesiąt, sześćdziesiąt? Rok? Tutaj nic nie było pewne.
Ale Węgier potrafił sobie radzić. Wiedział jak unikać kłopotów, a w razie czego potrafił się też z nich wydostać.
Mężczyzna świetnie pamiętał moment, w którym postanowił przystąpić do jednego z gangów więziennych. W rzeczywistości decyzja polegała tylko na wyborze grupy, do której będzie starał się przystać. Tutaj nikt nie mógł być sam. Węgier wybrał gang białych, który trząsł całym więzieniem. Niektórzy nazywali ich rasistami. Oni sami określali siebie mianem oświeconych.
Osiadły na północy Stanów Zjednoczonych Atilla nie miał problemów ze wstąpieniem do gangu. Początkowo wszystko zdawało się być proste, sprawy szły jak po maśle, w tamtym czasie pobyt w zakładzie karnym był nawet znośny. Lengyel miał przynajmniej pod dostatkiem papierosów.
Później oczywiście wszystko się poplątało. Półświatek nigdy nie jest bezinteresowny.

Więzienne gangi cały czas muszą udowadniać swoją wyższość nad innymi grupami. Ta niekończąca się walka stała się już jakoby wizytówką poważnych zakładów karnych w stanach zjednoczonych. Ani władze więzienne, ani rząd nie mogły nic na to poradzić. Umieszczenie w jednym miejscu tylu przestępców wyznających nierzadko jedynie kult siły nie mogło zaowocować niczym innym.
Członkowie gangów cały czas otrzymywali zlecenia. Pobicia, kradzieże, gwałty i morderstwa. Im człowiek miał większy wyrok tym jego zlecenie było bardziej skłócone z prawem.
Atilla siedział dożywotnio, nie miał prawie nic do stracenia. Musiał zabić.
Padło na wroga rasy, co w wolnym tłumaczeniu z języka przywódcy gangu oznaczało człowieka, który zbyt mocno zbliżył się z murzynami z gangu czarnoskórych.
Lengyel przyszedł do niego podczas obiadu.

„Znów to zrobię.” - myślał niosąc tacę w stronę, gdzie siedział Jack – jego cel. „Sam już nie wiem, czy mnie to cieszy, czy martwi. W końcu to też człowiek, nawet jeżeli kanalia”. Węgier przystanął na chwilę. „ale co to zmieni? Przecież już wiem co to mord. Wiem, że zabójstwo to ręce we krwi, ślepe oczy wpatrujące się w twarz, to dłonie zaciśnięte na moich przegubach, zapach konwalii, jej włosów... Nie! Nie zrobię tego znów, nie chcę, nie chciałem nigdy! To nie byłem ja.” niespodziewany przypływ myśl o Jessice i zbrodni prawie posłał go na ziemię. Atilla zachwiał się, w głowie mu zawirowało. Nie chciał o tym myśleć, ale wiedział, że musi.

Niczego niespodziewająca się kobieta malowała się przed lustrem. On, jakby prowadzony przez kogoś innego, kto zastąpił go i chwycił wodze jego postępowania, szedł w stronę Jessici. Była zdenerwowana, pokłócili się, ale uśmiechnęła się, obnażając perłowobiałe zęby. Nie spodziewała się niczego. Przelotnie rzuciła na niego tylko jedno spojrzenie zielonych oczu, później zawalił się świat. Atilla nie myślał, był jak w transie. Wiedział, że miłość nie pozwoli mu wypełnić swojego planu, więc odciął się od wszelkich uczuć. Wiedział, że widok cierpiącej Jessici i rozsądne myślenie unieruchomią go zaraz po rozpoczęciu walki, więc chciał zakończyć ją szybko.
Chwycił dziewczynę za gładkie gardło, ścisnął krtań, dusił, patrząc prosto w odbicie jej oczu w lustrze. Nie poczuł niczego nowego. Tylko smutek, ból, żal... i to wszystko.
Eksperyment okazał się być jedną wielką porażką. Atilla wiedziony jedną mglistą ideą zburzył cały swój świat. Nie postawił nawet tej jednej cegły, która miała być przecież gwarantowanym profitem. Nie zrozumiał swojej matki.

Węgier usiadł przy stoliku Jecka. Nie spoglądając nawet na wroga rasy zajął się swoim kotletem. Długo jadł, utkwiwszy wzrok w tacy, minuty mijały powoli czas jakby płynął w zwolnionym tempie, zupełnie odwrotnie miało się serce Atilli. O mało nie wyskoczyło z klatki piersiowej.
„Nie, nie zrobię tego. Nie chcę, nie pozwolę sobie na kolejny mord.... Muszę! Albo on, albo ja!”
Spojrzał na swoją przyszła ofiarę. To był zwyczajny człowiek, pewnie nawet nie wiedział, komu patrzy teraz w oczy... Pewnie miał rodzinę, dzieci. Ale to nie było ważne, Atilla już dawno temu przestał patrzeć na świat w ten sposób. Węgier zwyczajnie nie chciał zabić tego mężczyzny. Ale nie znajdywał powodu, aby tego nie robić. Aż do chwili, kiedy przechodzący obok niego członek gangu białych rzucił mu to spojrzenie. Takie... władcze.
Lengyel miał już powód. Węgier zbyt mocno cierpiał z powodu braku wolności, już komunizm był dla niego niczym tkwiąca w sercu strzała, a teraz więzienie? Wykonywanie poleceń jakiegoś recydywisty?
Wstał od stołu i skierował się do celi. Słyszał niedawno o projekcie badawczym, który mógł zwrócić mu wolność. Ponoć ryzyko było duże, ale pozostanie w zakładzie karnym znaczyło dla niego tyle, co skok z dwudziestego piętra. Ryzyko przestawało się liczyć.
 
Minty jest offline  
Stary 23-08-2010, 20:38   #3
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Niewielki pokój o pomalowanych na biało ścianach i brzęczących świetlówkach w niczym nie przypominał gabinetów terapeutycznych pokazywanych w telewizji. Zamiast miękkiej i bezpiecznej kozetki, pośrodku pokoju stało plastikowe, niewygodne krzesło, a zamiast głębokiego fotela z miłym i wyrozumiałym psychologiem, było niewielkie biurko zawalone aktami, przy którym siedziała niezadowolona z życia i wypalona w pracy kobieta. Więzienny psychiatra. Okna z pięknym widokiem również nie było – weneckie lustro odbijało obraz nędznego „pokoju zwierzeń”, przytłaczając więźniów.

- O czym dziś chciałabyś mi opowiedzieć? – Pani doktor zadała pytanie otwierające wspólny rytuał, po którym jak zwykle zapadła cisza. – Rebeko? Po kilku miesiącach naszych spotkań mogłabyś wreszcie mnie zaskoczyć i wykazać się inicjatywą. Wiesz, że i tak jest to nieuniknione.

Drobna blondynka wzruszyła ramionami i utkwiła wzrok w nieokreślonym punkcie na ścianie.

- Śnił mi się dziś James... – powiedziała po kilkuminutowej ciszy.

- Tak? Przyszedł ci coś powiedzieć? Czy coś ci zrobić? A może to ty miałaś mu coś do przekazania, na przykład przeprosiny?

Rebeka pokręciła głową, jakby nie rozumiejąc, czego miałyby dotyczyć te przeprosiny.

- Powiedział mi, że plama na tylnim siedzeniu pick-up’a nadal nie chce puścić. Minęło już prawie cztery lata, a tapicerka ciągle jest pobrudzona i niczym nie można jej doczyścić. Zawsze się o to wściekał, mówił, że mam zbyt gęstą krew.

- Co takiego wydarzyło się w tym samochodzie? – Psychiatra notowała coś szybko, wykorzystując rzadkie chwile, w których Rebeka była aż tak wylewna i skora do rozmowy.

- Wtedy po raz pierwszy się kochaliśmy. Na tylnym siedzeniu pick-up’a straciłam z nim dziewictwo. Moja matka poprosiła go, żeby zawiózł mnie do miasteczka, na przymiarkę sukni ślubnej. Za miesiąc miałam wyjść za mąż. Nigdy tam nie dojechaliśmy, skręciliśmy w las i zatrzymaliśmy się niedaleko opuszczonej farmy. Był jak dzikie zwierzę, olbrzymi i nienasycony, wtargnął we mnie ledwo gdy podniosłam sukienkę. Wiedziałam, że zawsze tego chciał. Był dużym mężczyzną o niewyszukanych manierach i niedelikatnych ruchach, zupełnie innym niż Gabriel. James nigdy nie nauczył się, co to jest namiętność. Krwawiłam jeszcze przez tydzień i trudno mi było nawet usiąść.

Kobieta mówiła cały czas bez cienia emocji, niemal sennie, zapatrzona w dal, przebywając gdzieś pomiędzy teraźniejszością a przeszłością.

- Zgwałcił cię?

- Sama poprosiłam go, żeby zjechał z drogi. Tak się musiało stać, oboje o tym wiedzieliśmy, nie potrzebowaliśmy nawet słów, żeby to zrozumieć. Tak już po prostu jest. Dwa dni później wzięliśmy cywilny ślub, a potem ojciec wyrzucił nas z domu. Zabawne, zamieszkaliśmy na farmie, która była jedynym świadkiem naszego pierwszego seksu. Zresztą każdy następny raz też był tak samo gwałtowny i ostry. James miał w sobie coś ze zwierzęcia.

- A co z Gabrielem? Jak mu wytłumaczyłaś, że na miesiąc przed ślubem wyszłaś za mąż za innego? Że poślubiłaś własnego brata?

Rebeka wzruszyła ramionami. Od miesięcy starała się wytłumaczyć pani doktor, że wszystko, co stało się w jej życiu, stać się musiało, dlaczego więc zadawała wciąż takie pytania? Czy to ważne, co stało się z Gabrielem? Co stało się z Jamesem? Co stało się z nią? Wszystko jest dziełem fatum, nie da się tego wyjaśnić. Każdy na tej planecie jest dotknięty piętnem samotności, nikt nigdy nie zrozumie sensu swojego życia, ani czyjegoś życia – dlatego też konieczność i zasadność istnienia takiego zawodu, jak psycholog czy psychiatra jest mocno wątpliwa. Rodzimy się sami, żyjemy sami i umieramy sami.

Sesję terapeutyczną nagle przerwało pukanie. Przystojny mężczyzna w garniturze poprosił doktor psychiatrii na zewnątrz. Rebeka została sama. Jak zawsze.
*

- Jak ci z nią idzie? – zapytał mężczyzna, gdy oboje stanęli po drugiej stronie weneckiego lustra, przyglądając się siedzącej nieruchomo Rebece.

- Szczerze mówiąc kiepsko. Nie zanotowałam żadnej poprawy, zachowuje się tak samo od samego początku. Apatyczna, dodatkowo otępiała przez leki psychotropowe, spokojna. Potrafi dużo powiedzieć o sobie i swoich uczuciach, nazywa stany emocjonalne, jest świadoma wszystkiego, co się dzieje, ale odnoszę wrażenie, że dla niej to tylko wiedza podręcznikowa. Zupełnie, jakby mówiła o sobie, ale jednocześnie o kimś innym. Nie umiem do niej dotrzeć. Żadne wspomnienia, żadne wyznania, nie wzbudzają w niej emocji. Nie żałuje, nie tęskni, nie ma nadziei, ani radości, nawet gniewu w niej nie ma. Przyjmuje wszystko „na klatę”, co ma być to będzie, co się stało, to być musiało i tak w kółko. Nawet leki nie wpływają na jej psychikę. Ech...

Kobieta wyraźnie pozwoliła sobie na nieprofesjonalne zwierzenia zawodowe. Przypadek pacjentki Marquez ciążył jej już od kilku miesięcy, a brak przełomu w sprawie doprowadzał ją do szału.

- Przyznała się chociaż?

- Nie. Ta sama historia od czasu rozprawy.

- Posłuchaj... – mężczyzna przysunął się bliżej, wchodząc w poufały kontakt z kobietą i zniżył nieco głos – Mówiłem ci kiedyś o tej terapii grupowej. Wiem, że taki przypadek to dla ciebie wyzwanie zawodowe i pewnie nie będzie ci łatwo zrezygnować z tej sprawy, ale może pomyślisz nad tym? To nowatorska metoda, właściwie dopiero niedawno zaczęto ją stosować, ale słyszałem, że mają świetne rezultaty. Wiesz, tej Marquez przydałaby się taka więzienna terapia grupowa, w zetknięciu z innymi będzie musiała się otworzyć... Wiesz o co mi chodzi? Zostawię ci dokumenty do wypełnienia. Może się namyślisz i dzięki temu przekonasz naszą morderczynię, że ludzie to nie monady bez okien.

Gdy odwrócił się tyłem, zmierzając do wyjścia, na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek. Dobrze wiedział, że pani doktor zrobi wszystko, by pozbyć się pacjentki wzbudzającej w niej ogromne poczucie niespełnienia w pracy zawodowej. Chwilę później Rebeka Marquez bezwiednie podpisywała kolejne podsuwane jej papiery. Z niewielkim zainteresowaniem słuchała o nowatorskiej metodzie leczenia w terapii grupowej. Co ma się wydarzyć i tak nadejdzie, bez względu na to, czy będzie tego chciała, czy nie. Tłumaczenia były zbędne.
 
Milly jest offline  
Stary 23-08-2010, 20:45   #4
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Huntsville zabijało go powoli. Bezczynność rozpuszczała jedyne co mu pozostało. Wspomnienia. Nie wypuszczali go nawet do gen popu z uwagi na wyroki. Miał prawo jedynie do godziny spacerniaka dziennie. Ustrojony w łańcuchy, pasy, kołnierze chodził jak pies na smyczy po okręgu sali gimnastycznej, obserwowany przez snajperów. Dwadzieścia trzy godziny w niewielkiej celi. Na początku odwiedzała go jeszcze Pani Psycholożka, jak ją nazywał. Młoda dziewczyna tuż po studiach, z misją ratowania świata przez resocjalizację psychopatów. Była jedyną osobą, która słuchała go, wręcz chciała by gadał. Więc milczał. Na początku przychodziła do celi ze strażnikiem, potem jak już jej zaczął coś opowiadać, spotykali się tylko przez pancerną szybkę. Wszystko byle tylko zabić rutynę. Dziewczynkę chyba szybko naprostował z jej złudzeń, wspomnienie obrzyganej szybki i panicznej ucieczki było całkiem zabawne.

Wspominał cały dniami, to go trzymało przy życiu. Obrazy na początku ostre i jasne, rozmywały się, traciły swoją moc, blakły. Ogień przygasał, rzadko udawało się znów poczuć jego siłę. Jednak ich pierwszy wspólny moment, który jak mawiała Jill zespolił ich na zawsze, ciągle był ostry. Jej twarz zmieniała się, zamiast jedenastolatki widział ją taką, jaką zapamiętał z sali sądowej.



Świadomość że jest tak blisko niego, w innym skrzydle kamiennego czyśćca sprawiała mu niemal fizyczny ból. Duma w jej oczach zauważona tam w sądzie, była dla niego całym światem.

Pani Psycholożka nie rezygnowała. Spędził dwa miesiące na namawianiu jej aby udostępniła mu kopię „Wspomnień z celi śmierci”. Quid pro quo. Miał co opowiadać, więc mała to była strata. Udawał „poprawę”, sweet tap dancing Christ, raz nawet się popłakał. Zanim się połapała w czym rzecz, zdążył się już nauczyć książki Jill niemal na pamięć. Wspomnienia wybuchły feerią nowych barw! Znów ogień go palił, pożoga szalała! Niemal znów czuł w sobie moc zniszczenia świata. Chodził po celi jak dziki zwierz w klatce. Porównanie na pewno spodobałoby się Pani Psycholożce, to o czym myślał już pewnie mniej.

Po tygodniu wróciła, czym zdziwiła go jednak odrobinę. Przyniosła dokumenty, kontrakt z Umbrella Corp… efektywna terapia przy pomocy eksperymentalnych środków farmakologicznych… resocjalizacja natychmiastowa… załączniki, aneksy, klauzule. Studiował wszystko dokładnie zgodnie ze swoim prawniczym wykształceniem, ale już z góry wiedział że się zgodzi. Szansa choć na kilkudniowe wyrwanie się z Huntsville przez cyrograf z diabłem? Gdzie mam się podpisać Pani Psycholożko? Brednie o amnestii i wyczyszczeniu akt skwitował tylko krzywym uśmieszkiem. A potem się dowiedział, że w programie znajdzie się także Jill.

***

Przychodził powoli do siebie. Urwane głosy rozmów dochodziły jak spod wody, zniekształcone, o ton niższe. Otworzył oczy i szarpnął się gwałtownie. Pasy na kostkach, nadgarstkach i tułowiu skrzypnęły tylko lekko, zaciskając się i dusząc w zarodku instynktowny odruch ucieczki. Gdy zdjęto wszystkim worki, od razu odszukał ją wzrokiem. Odwzajemnił lekki uśmieszek. Fire walk with me!

Przyglądnął się pobieżnie pozostałym „wybrańcom”. Doktor Lechner wzbudził jego zainteresowanie. Początkowo traktował całą to wyprawę jako sposób na wyrwanie się z rozmiękczającego umysł Huntsville. Potem spotkanie Jill powodowało, że… to wszystko przestawało być tylko ciekawe. Bajki o amnestii pozostawały nadal bajkami. Gdziekolwiek stąd wyjdą, to tylko nogami do przodu. Nikt nie organizuje legalnych inaczej badań pseudonaukowych na więźniach i pozostawia świadków. Krzyki niektórych „wybrańców” o ich niewinności utwierdzały go w tym przekonaniu. No, ale jak przed śmiercią będzie się można zabawić, to czemu nie?
Niemalże roześmiał się słysząc o halucynacjach, co to niejednego doprowadziły na skraj szaleństwa. Pan Lechner, który przed chwilą pewnie zamknął jego teczkę, miał bardzo interesujące poczucie humoru. Jill miała rację, pora się zabawić!
 
Harard jest offline  
Stary 23-08-2010, 21:31   #5
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
"Pierdolone feministki"-pomyślał, gdy usłyszał słowa "WINNY". "Przecież to niemożliwe, jak ci chorzy ludzie mogą w ogóle tego słuchać??? Przecież to brednie". W głowie Christophera pomieścić się nie mogło, że jakaś banda psychopatek skazuje go na podwójne dożywocie. Jego? To totalne nieporozumienie musi się jakoś szybko wyjaśnić. Christopher przecież nigdy w życiu nie zrobił niczego złego. Ci cholerni ludzie, czepiają się nie wiadomo czego. Od kiedy to takie rzeczy są nielegalne...

Po głowie Christophera myśli buszowały z prędkością światła. Nie mógł ich powstrzymać, po chwili zaczął narastać ból.
Już sam proces był jakiś durnym żartem - farsa wokół niego toczyła się dobrych kilka miesięcy, już nie pamiętał ile dokładnie. Starał się nie przykładać do tego wagi i wszystkie zeznania traktował z ironicznym uśmieszkiem.

-Proszę, aby świadek powiedział co oskarżony zrobił po przywiązaniu świadka do drewnianego łóżka.

-On później...-mówiąca to kobieta z trudem powstrzymywała łzy, które napływały razem z okropnym wspomnieniem, które opowiada pierwszy raz w życiu.-Zaczął mnie ddotykać... tak jakoś dziwnie... Miałam przewiązane oczy, nic nie widziałam, czułam tylko, że zaczyna mi rozcinać ubranie. Słyszałam jakieś metalowe postukiwania, pocierania... i... i... nagle poczułam coś zimnego w okolicy... tutaj...

"Zwykłe odcięcie sutków - wielka rzecz" - pomyślał Torg. "Niech się cieszy, że przeżyła. Ciekawe czemu nie powie, jak się, kurwa, cieszyła na etapie randkowym. Jaka to wypindrzona przychodziła, jaka to rozświergotana była. Kurwa! Niektórych do tej pory nie znaleźli i nikt nie ma o to pretensji - a tu wielkie żale, że sobie człowiek poużywa".

-Zrozum, ja to robię dla ciebie - mówił naczelnik więzienia nachylając się desperacko nad Christopherem. Siedzieli sami w pokoju widzeń. Christopher półleżał prawie całym ciałem na stoliku, a obok naczelnik coraz bliżej sączył mu do ucha: -Przecież ja to widzę, że ty tu nie pasujesz. Taki z eleganckiego świata, zawsze górą, zawsze niezależny, robiłeś co chciałeś. A teraz co? Wszyscy rżną cię tu w dupę, wszyscy cię tu nienawidzą, bo gwałciłeś te wszystkie popaprane kobiety. Bez opamiętania. - Naczelnik na chwilę odsapnął i wyczekiwał jakieś reakcji Torga, a ten beznamiętnie trwał w bezruchu i tylko jego gwałtownie pracujący żołądek wiedział, że ledwo może wytrzymać słowa naczelnika. Na samą myśl o powrocie do celi chce mu się rzygać. Najgorsze dla niego jest to, że jest taki bezbronny. Od samego dzieciństwa ćwiczył to cholerne karate, zdobywając coraz to inne kolory pasów - a teraz nic nie może zrobić.

-No podpisz... - naczelnik podsunął mu pod nos papiery. -Podpisz mówię ci. Podpisz, a zanim zdążysz pomyśleć, będziesz znowu wolny.

Christopher podniósł długopis i szybko skreślił na kartce cztery litery swojego nazwiska mimo, że czuł, że robi tym większą przysługę naczelnikowi niż sobie. Ale dopiero jak zobaczył wokół siebie tych dziesięciu przywiązanych do krzeseł straceńców; dopiero jak ten staruch zaczął mówić coś o sumieniu; dopiero wtedy zrozumiał, że tkwi po uszy w jakimś cholernym gównie.
 
emilski jest offline  
Stary 23-08-2010, 21:47   #6
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Zrealizowałam się w życiu. Dla ścisłości, dwadzieścia trzy razy.
Chodziłam w butach samego pieprzonego boga. I sądzę, że odwaliłam za drania kawał dobrej roboty.

Teraz pozostały czarowne wspomnienia.
Jaskrawoczerwona krew tryskająca z tętnicy.
Jej metaliczny słodkawy smak.
Wnętrzności wylewające się na podłogę tworzące misterny artystyczny galimatias.
Szelest gasnącego serca.

Przekroczyłam barierę.
Rozpostarłam skrzydła.
Uświęciłam siebie za życia.
Nawet tu, za siatką stalowych prętów, wypełnia mnie najczystsza esencja wolności.

Nie wiecie co tracicie...
Nie poznacie smaku życia dopóki nie skosztujecie śmierci.

Zabijanie jest cudem, dostępnym na wyciągnięcie ręki. Daje władzę. Dreszcz. Satysfakcję. I najlepszy orgazm jaki sobie kurwa można wyobrazić.
Czytasz i dygoczesz? Niepotrzebnie. Powinieneś spróbować, wiesz?
Zdecydowanie powinieneś spróbować. Wiem co mówię.

fragment „Wspomnień z celi śmierci” autorstwa Jill Briggs

* * *

- Zbieraj się Briggs, masz widzenie.
Twarz Jill to zbliżała się to oddalała od gładkiej betonowej podłogi.
Pięćdziesiąt dwa, pięćdziesiąt trzy, pięćdziesiąt cztery...
Pompki. Jej niedawny patent na więzienną nudę.
Skrzypnęły stalowe drzwi, w progu pojawiło się dwóch uzbrojonych w pałki strażników.
- Twarzą do ściany, ręce za głowę, nogi szeroko.
Pięćdziesiąt pięć, pięćdziesiąt sześć, pięćdziesiąt siedem.
Klawisze stanęli w odległości dwóch kroków. Jeden z nich warknął ponaglająco i trzepnął pałką w kratę. Wibrujący dźwięk poniósł się echem w dół korytarza.
- Słuchaj Briggs, mamy ci wysłać pisemną prośbę? Jeśli zaraz nie ruszysz...
pięćdziesiąt osiem
- swojej zasranej dupy...
pięćdziesiąt dziewięć
- pod ścianę to ci z niej zrobię...
sześćdziesiąt.

Nie dokończył. Kobieta uniosła się do pionu nad wyraz energicznie i posłała mu spojrzenie pod tytułem „gdybym miała w ręku długopis wbiłabym ci go w oko skurwielu”. Odrzuciła w tył potok wilgotnych od potu włosów i mocniej zawiązała w pasie rękawy pomarańczowego kombinezonu.
Jill mogłaby uchodzić za ładną. Może jedynie jej rysy były zbyt ostre a oczy zbyt zimne. W bladoniebieskich tęczówkach czaiło się coś niepokojącego. Mięśnie ramion miała solidnie wyrzeźbione od intensywnych ćwiczeń, dzięki czemu liczne tatuaże prezentowały się bardziej efektownie. I włosy miała niepospolite. Wyjątkowo długie, sięgające pasa, jak z cholernej reklamy szamponu.

Przez ułamek chwili trwali w impasie naprzeciwko siebie, niby rewolwerowcy na planie taniego westernu. Mężczyźni unieśli groźnie pałki ale wówczas Jill okręciła się na pięcie i posłusznie przylgnęła do ściany. Grobową powagę tej sceny zburzył jedynie jej niski gardłowy śmiech. A może ją podkreślił.

* * *


Za taflą pancernej szyby czekał na nią nikt inny jak Miles Turner, adwokat z urzędu. Jill nigdy nie miała wobec niego wygórowanych oczekiwań. I tak było pewnym, że będzie się smażyć na krześle elektrycznym. Pozostawała tylko kwestia ile Turner kupi jej czasu. Uniosła skute kajdankami dłonie, złapała za plastikową słuchawkę i przyłożyła do ucha.

- Odrzucono apelację – Turner zaczął z grubej rury.
Jill uśmiechnęła się pobłażliwie. Głos miała niski, przebijał w nim silny teksański akcent.
- Chyba się tego spodziewaliśmy, prawda Miles? -
Mężczyzna poluzował krawat, pocił się niemiłosiernie.
- Prawda.
Wyglądał na spanikowanego, jak zawsze podczas ich małych więziennych tete-a-tete. Może się spodziewał, że Jill rozbije zaraz pięścią zbrojone szkło, rzuci się na niego jak rodowity bullterier i przegryzie szyjną aortę. Siedział w każdym razie jak na szpilkach.
- Jill, ale jest jeszcze pewna szansa, pewien projekt...

Słuchała w skupieniu. Jej twarz zastygła niby forma kamiennej maski.
- Mógłbyś sobie darować te bzdury z uchyleniem wyroku. Naprawdę masz mnie za skończoną idiotkę, Miles?
Turner przełknął głośno ślinę i znów poluzował krawat.
- Tak mi powiedziano.
- Tak ci nakłamano.
- Czyli się nie zgadzasz?
- Tego nie powiedziałam – jeden z kącików jej ust poszybował ku górze w geście zadowolenia. - Ale mam jeden warunek.
- Jaki?
- Mój brat, Joshua. Jemu też przedstawcie tą ofertę. Na pewno z chęcią posłuży wam za królika doświadczalnego.

Adwokat ułożył papiery w metalowej szufladce, którą pchnął zaraz na przeciwną stronę szyby. Podpisała lekką ręką. Choć nie wierzyła, oczywiście, w ani jedno zdanie, które ów magiczny kontrakt zawierał.
 
liliel jest offline  
Stary 23-08-2010, 23:22   #7
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
- Widzę, że bardzo Ci się tam podoba. Wprost nie możesz się doczekać, kiedy znowu tam trafisz, prawda, gówniarzu?

Znowu.


Dwóch umięśnionych mężczyzn właśnie skończyło zakładać chłopakowi kajdanki. Musieli przyłożyć mu kilka razy pałkami po plecach, żeby się nieco uspokoił i przestał się rzucać. Jeden z nich, jakby od niechcenia wytarł w rękaw cieknąca z nosa krew.

Nie rozumieją, że się broniłem, w ogóle nic kurwa nie rozumieją. Jak zwykle...


Stołówka nie była bezpiecznym miejscem. Każdy miał tu legalnie widelec czy choćby łyżkę, tackę i talerz. To wszystko stanowiło ogromne zagrożenie, tak samo jak metalowy kubek, który mógł ze sobą nosić każdy więzień. Czy władze więzienia nie wiedzą, że większość morderstw na terenie ośrodka jest popełniana właśnie przy pomocy tych kubków? A oni dają każdemu taki, w przydziale, razem z pościelą.
Ale w stołówce ilość narzędzi zbrodni zwiększała się, co zwiększało również niepokój. Chociaż, jeśli ktoś chciałby Cię zabić, czemu miałby czekać, aż dostanie do ręki widelec, skoro może to zrobić kubkiem, czyli właściwie w każdej chwili? Na to pytanie nie było odpowiedzi.
Po prostu, stołówka była niebezpiecznym miejscem. Kropka.

No i co z tamtym? Tylko dlatego, że mi się nic nie stało, trafi pod opiekę seksownych pielęgniarek, a ja będę gnił w tym gównie.
Znowu...


Podczas gdy dwóch strażników wlekło chłopaka w stronę wschodniego skrzydła, napastnika wynoszono na noszach, w tę samą stronę. Nieśli rannego mężczyznę zaledwie kilka metrów za sprawcą tego całego zamieszania. Gdyby tylko Kurt dał się zabić, nie byłoby takiego rozgłosu. Ktoś wsunąłby jego ciało pod stół, po pół godzinie zobaczyłby je strażnik patrolujący opustoszałą salę, zanieśliby jego ciało do krematorium i spalili.
Ale nikt nie pomyślał, że młodziak będzie stawiał tak zacięty opór. Poruszyło to wszystkich, zarówno więźniów, jak i strażników.
Łysy, czarnoskóry chłopak jęczał, przytrzymując czerwony od krwi opatrunek na czole.

No i czego kurwa jęczy? Zadrapanie na czole i już kurwa paciorek zmawia i sra pod siebie jednocześnie. Czarny fiut, przez niego muszę tam wrócić.
Swoją drogą... Nie wiedziałem, że w więzieniach mają takie nosze i tak szybko reagują na jakieś wypadki. Fajnie.
Od razu czuję się, kurwa, bezpieczniej.


Marevick odczuł niewielką ulgę, gdy sanitariusze skręcili w boczny korytarz i zawodzenie murzyna najpierw straciło na sile, a potem ucichło. Nie szarpał się już, wiedział, że nic nie wskóra. Z jakiegoś dziwnego powodu, zupełnie się wyciszył. A przecież prowadzili go do "ciemni". Będzie jadł dwie kromki chleba i pił może litr wody na dobę, będzie kompletnie odcięty od światła i świata. Dlaczego go to nie denerwuje i nie dołuje tak, jak za pierwszym razem?
Gdy drzwi izolatki otwarły się i ujrzał ciemne, zaniedbane wnętrze, wiedział dlaczego. Już sobie przypomniał.



No tak. Jak mogłem o Was zapomnieć? Wybaczcie.


***

Siedział skulony w kącie. Przez kilka godzin zdołał przyzwyczaić się do egipskich ciemności panujących w pomieszczeniu, i gdyby było tu coś oprócz krat i ścian, z pewnością doskonale by to widział. Niestety, nie było na czym oka zawiesić, musiał więc wykorzystać wyobraźnię i pamięć, łącząc je ze sobą w coś na podobieństwo wizji czy snów na jawie.
Znowu ich widział.
Ericka i Lucy.

Znowu siedzieli w tej knajpie, ale tym razem Kurt do nich nie podszedł. Stał i tępo wpatrywał się w nich. Rozmawiali i śmiali się. Razem. Ale nie tak "razem", jak śmieje się grupka osób z dowcipu opowiedzianego przez jednego z nich. Oni śmiali się tak "razem", że wzajemnie się uzupełniali i przez to, mimo iż byli zupełnie inni, pasowali do siebie idealnie.
Czarnowłosy chłopak wiedział doskonale, co teraz czuje tych dwoje. On tez przecież był zakochany i czuł się właśnie tak, jak oni teraz. I mogło tak być nadal, gdyby nie... Właśnie, ciekawe, gdzie popełnił błąd. Czy były to miesiące lub nawet lata zaniedbania, czy może jedna chwila, zaledwie ułamek sekundy, który ich rozdzielił?

Wrócił myślami do rzeczywistości. Ciemność była tak samo nudna i dołująca jak poprzednio, nic się nie zmieniło. Oprócz czasu, który dłużył się niemiłosiernie. Szczególnie, że Kurt nie miał pojęcia, jak długo będzie siedział w ciemni tym razem.

***

Nie wiedział, kiedy przynieśli mu pierwszy posiłek, przespał akurat ten moment. Ale czy to miało jakieś znaczenie?
Już sam nie pamiętał, ile razy lądował w "ciemni" w czasie tych sześciu miesięcy pobytu w więzieniu. Wiele, to pewne. Ale działało to po części na jego korzyść, mało kto nie świrował po tak częstych "odwiedzinach" w ciemnej celi. Jeden zaczął się jąkać po 3 dniowej karze, inny płakał przez kolejny miesiąc, gdy tylko gasło światło. Ogólnie nikt nie lubił izolatki, to logiczne. Kurt też jej nie lubił, ale mógł tam wysiedzieć, bez uszczerbku na psychice. Dlaczego? Nie wiedział, ale nie spieszyło mu się, żeby to zmieniać.

***

Minęły już pewnie 24 godziny, a on nadal był zamknięty. Pod oczami pojawiły się cienie, przyczyniły się do tego zarówno brak narkotyków jak i "klimat ciemni". Ściany idealnie pochłaniały dźwięki, Kurt mógł więc wyć tak głośno, jak tylko chciał.
I właśnie teraz skorzystał z tej możliwości. Krzyk, trzeszczący i wręcz nieludzki, przypominający trochę zgrzyty i szumy zepsutego radia.
Nie liczył na to, że ktoś go usłyszy. Nie liczył, że ktoś się nim zainteresuje. Po prostu, ludzie pozostawieni samym sobie, bez opieki i czyjejkolwiek uwagi robią różne śmieszne i dziwne rzeczy. Jak na przykład próby wydobycia z siebie strasznego, okropnego wręcz dźwięku.
Biorąc pod uwagę sytuację w jakiej znalazł się Kurt, jego kreatywność była godna uwagi.
Oparł się o ścianę i oddychał głęboko. Co jeszcze można robić w ciemni?
Może coś, co pozwoli mu zachować jako taką kondycję? Dobry pomysł.
Po kilku skłonach, przysiadach i pompkach położył się na zimnej posadzce, rozpiął spodnie i zaczął się masturbować.

***

Leżał skulony w kącie, starając się za wszelką cenę zasnąć na jeszcze kilka godzin, gdy niespodziewanie drzwi izolatki otworzyły się. Snop oślepiającego światła wdarł się do pomieszczenia, pozbawiając go chwilowo wzroku. Skulił się jeszcze bardziej, zasłaniając twarz dłońmi I czekał, aż, jak to zwykle było, dwóch strażników zaciągnie go siłą do jego przytulnej celi z oknem. Wyczekiwał dzwonienia kluczy oraz pisku przesuwanych krat, jednak nic takiego nie nastało. Zamiast tego, usłyszał kobiecy, miękki głos.

- Kurt Marevick?- spytała uprzejmie?
- Czego kurwa chcecie?
- Mam dla pana propozycję. Testujemy nowy lek i przyszedł właśnie czas na fazę prób na ludziach. Jeśli zgodzi się pan wziąć udział w badaniu trwającym kilka dni, zostanie pan wypuszczony na wolność. Bez żadnych innych warunków, zostanie pan uniewinniony i wypuszczony. Chyba, że zdążył się już pan tutaj zaaklimatyzować...
- ironia prawie nie była wyczuwalna w jej delikatnym głosie.
Chłopak zmrużył oczy i starał się spojrzeć na rozmówczynię. Dostrzegał niewyraźnie tylko jej szczupłą, zgrabną sylwetkę oraz umięśnione ramię strażnika.

- Kim jesteś?- tylko to pytanie przyszło mu do głowy, sytuacja wydawała mu się tak abstrakcyjna, że nie wiedział, co ma robić. To wyczekująca cisza, która zawisła w powietrzu nakazała mu coś powiedzieć.
- To nieistotne. Przyniosłam papiery, albo je teraz podpiszesz, albo spędzisz najbliższe kilkadziesiąt lat w więzieniu, z czego pewnie jedną trzecią w tej obleśnej izolatce. Co wybierasz?
Chłopak zauważył jak osiłek kuca, wsuwa coś przez kraty i kładzie na ziemi. Podczołgał się i zobaczył czystą kartkę. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią, ale żadne litery się nie pojawiały. Podniósł głowę, lecz nadal kobieta była tylko czarnym kształtem na tle światła dziennego.

- Kurwa, przecież ta kartka jest czysta. Co mam podpisać?
- Warunki są takie, jak powiedziałam. Na piśmie dostałbyś to samo. Tyle że nie mam czasu na pierdoły, muszę mieć pański podpis w ciągu najbliższych pięciu minut. Czytanie umowy w pańskim stanie trwałoby znacznie dłużej, jeśli w ogóle byłoby możliwe. Wybór jest prosty: chce pan tu siedzieć, czy nie?

Kurt chwycił długopis i machnął szlaczek w rogu pustej strony. Nie miał zamiaru przepuścić takiej okazji. Gdy tylko odłożył długopis na "umowie" i przesunął kartkę w stronę krat, strażnik wrzasnął na niego.

- A teraz spierdalaj w kąt. Zabierają cię dopiero wieczorem, więc możesz poczekać tutaj.
- Co kurwa? Jestem głodny!-
mimo osłabienia zdołał dosyć głośno wyrazić swoje niezadowolenie.
- Mam do Ciebie wejść?!- krzyk mięśniaka był znacznie donośniejszy, a i gumowa pałka, którą przejechał po kratach, wzbudzała lęk każdego więźnia. Chłopak zacisnął zęby i cofał się siedząc na ziemi, podczas gdy strażnik podawał zgrabnej kobiecie papier i długopis, uśmiechając się głupkowato.

Już niedługo...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 24-08-2010, 19:37   #8
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Kurt Marevick - fioletowy

Christopher Torg - szary

Jill Briggs - pomarańczowy

Rebeka Marquez - brązowy


Atilla Lengyel - zielony

Joshua Brunson - niebieski


- Za dziesięć minut stracicie ponownie przytomność w skutek podania wam przez moją asystentkę Pani Ewę pewnego specyfiku, osobiście wole go nazywać Sumieniem, choć nie ma on jeszcze oficjalnej nazwy. Potem obudzicie się w swoich pomieszczeniach i waszym jedynym zadaniem przez najbliższe trzy dni będzie przetrwanie. Tym, którym ta sztuka się powiedzie wyjdą na wolność. Nic prostszego zapytacie? Wszystko będzie zależało od Waszej silnej woli i od tego czy banda morderców, którą jesteście będzie w stanie współpracować.

- A teraz zastanówcie się dobrze, o co mnie zapytacie przez najbliższe minuty. Być może właśnie od tych odpowiedzi będzie zależało wasze życie.

Joshua rozglądnął się niewidzącym wzrokiem wokół. Głos niskiego człowieka stojącego w kręgu światła zwracał na siebie uwagę. Słuchał tego co mówił doktor i uśmiechnął się czymś wyraźnie ubawiony:
- I co, po tych trzech dniach wypuszczą nas, ot tak? Co to w ogóle za miejsce? I jak działa to twoje sumienie? – zaakcentował ostatnie słowo zainteresowany wyraźnie specyfikiem.


- Ot tak, będziecie wolni. Czyż to nie idealny układ dla osób, które spędziłyby większość swojego życia za kratkami? – niewielki uśmieszek doktora, który mógł przyprawić dorosłego o dreszcze zdawał się mówić coś z goła odmiennego. – To miejsce to stare opuszczone więzienie znajdujące się pośrodku niczego. Taka wiedza niestety musi wam wystarczyć – Skończył celowo ignorując ostatnie pytanie.

Młody chłopak przez chwilę zbierał ślinę w ustach, i gdy był już gotowy, plunął w kierunku karłowatego doktora.
- Pierdol się! Nic nie mówiłeś, że mnie skujecie i narzucicie torbę na łeb! I nie było mowy o jakimś kurwa współpracowaniu czy coś! Co mamy robić? Pieprzyć się, a Wy będziecie nas nagrywać i trzepać kasę?! Myślisz, że jestem kurwa idiotą, czy coś?!


- O to było bardzo niegrzeczne z pana strony. – doktor wyjął idealnie białą, haftowaną chusteczkę, którą wytarł ślinę na swoim ubraniu. Zdawało się, że nic nie było w stanie wyprowadzić go z równowagi. – Tak się składa panie Marevick, że będziecie mogli robić co tylko chcecie, w tym kopulować, jeśli najdzie was taka ochota. A co do podważania pańskiej inteligencji to proszę pamiętać, że to nie ja zgodziłem się na udział w tym eksperymencie.

Atilla chciał się poruszyć, jednak ciało było na tyle dobrze skrępowane, że z jego planów nie zrodziło się nic ponad frustrację. Węgier stopniowo powracał do rzeczywistości, sen odchodził, mężczyzna przestawał być otumaniony, jednak wraz ze świadomością przychodziły pytania. "Co to za miejsce, co z nim zrobiono, jakie są plany "badaczy" i przede wszystkim: czy szansa na odzyskanie wolności jest realna?'
- Gdzie jesteśmy? I co będziemy musieli zrobić, jak przetrwać? Przed czym się bronić? Wypuścicie na nas głodne psy, czy co? Jak to zależnie od silnej woli? Co chcecie nam zrobić? - dopytywał się jeszcze lekko otumaniony Atilla. - Ale zaraz, co to ma być? Co to za kajdany, a gdzie pieprzone prawa człowieka? O co tutaj chodzi? - frustracja narastała w nim z każdym wypowiedzianym słowem. Z każdą informacją przyjętą do świadomości. - Co to za banda, co wy sobie myślicie, że będę współpracował z jakimiś psycholami? Za kogo wy mnie macie? - krzyczał pewien swoich racji. - To jakiś show, czy co? Nie macie prawa nas tu więzić, nie w takich warunkach, nie bez uprzedniego zawiadomienia nas! Z resztą, co wy nam podaliście? Co to był za środek? Przecież nie możecie! - słowa Węgra najwidoczniej nie robiły na doktorze szczególnego wrażenia, Lengyel postanowił, więc zmienić nieco taktykę. nie chciał później żałować utraty informacji. - Co mamy testować? - zapytał już spokojniej. - Jakie ryzyko niesie ze sobą przyjmowanie tego, co chcecie Nam podać? Czy Ci tutaj - ruchem głowy wskazał pozostałych więźniów. - To rzeczywiście mordercy i psychopaci? No, kogo posiekaliście, komu wpieprzyliście wątrobę, ha? - krzyknął w stronę towarzyszy w biedzie. Zdecydowanie nie chciał mieć nic wspólnego z tymi ludźmi. Dodatkowo był jeszcze senny, nie w pełni świadomy. - Wiedzcie, że ja nie jestem taki jak wy, nie delektuję się mordem, nie uważam za piękne odrywać kończyn, ani słyszeć chrzęstu pękającej czaszki. Nie jestem zapalonym wdoworóbcą, ani chorym zbokiem. Ale skoro musimy współpracować, to wiedzcie, że zrobię wszystko, aby wydostać się na wolność. Wszystko - zakończył pełen nadziei, że obecni tutaj więźniowie lada moment wyprowadzą go z błędu, przeciwstawią się słowom doktora i oznajmią, iż wcale nie są psychopatami. Tylko... no właśnie, czym? Ludźmi, którzy zbłądzili? Błądzić to raczej iść na łatwiznę. Nikt nie zabija z przypadku. Później można tylko tłumaczyć się na wiele sposobów. Czasami trzeba kłamać, ale nie można oszukiwać siebie. Atilla nie zbłądził, wiedział to. On świadomie wszedł na zły szlak, cały czas miał ogląd na sytuację i znał drogę wstecz, jednak nie skorzystał z niej...
- Nikt nie zaprotestuje? - szepnął bardziej do siebie, jednak siedzący obok więźniowie prawdopodobnie świetnie to słyszeli.

- Już zamknij ryj, pojebie. Jesteś najbardziej jebnięty z nas wszystkich. Łysy debil.

- Nie chcesz ze mną zadrzeć, chłopcze... Coście tu przyprowadzili, toż to jeszcze dzieciak! - rzucił w stronę doktorka wskazując chłopca z niewyparzoną buźką.

- Ale po co tyle agresji? – zapytał się rozbawiony doktor, który coraz widoczniej napawał się reakcjami swoich podopiecznych. – Na pana miejscu odradzałbym obrażać towarzyszy. Kto wie czy lek zadziała odpowiednio szybko i nie zrobią panu krzywdy do tego czasu. – wzruszył beznamiętnie ramionami patrząc w kierunku Atilli.

- Zadał pan tyle pytań, że ciężko mi się zdecydować, na które najpierw odpowiedzieć, więc wybiorę to, które was może najbardziej trapi. Testujecie nowy lek, który ma za zadanie wyleczyć waszą ciemną stronę. – wbił palec w czoło Jill, która mimowolnie skrzywiła się z bólu. – A kluczem do tego jest odzyskanie tego, czego wam od samego początku waszego podłego życia brakowało. Sumienia.

Joshua patrzył na krzyczących ludzi i uśmiechał się lekko. Obaj byli podobni do siebie, tylko krzyczeli inaczej. Doktorek zaczynał mu się podobać. Miał… klasę. Uśmiech jednak zniknął jak kamfora, gdy podszedł do Jill.
- Chce pan sprawić by wyrosło nam sumienie? Jak trzecia ręka? No, no ciekawy cel – wodził wzrokiem za Lechnerem - Po tych trzech dniach przerzucimy się na mormonizm i wstąpimy do armii zbawienia? Zaczniemy szlochając żałować za nasze grzeszki? Byłby pan łaskaw przybliżyć, choć trochę cel tego eksperymentu? Skoro już mamy w nim uczestniczyć, a panu zależy na wynikach... Cóż, dobrze poinformowana i choć trochę uprzedzona świnka doświadczalna jest chyba więcej warta i lepiej się spisze, nieprawdaż?

- Mormonizm? To byłoby ciekawe Panie Brunson, ale żeby nie uwłaczać pańskiej inteligencji przybliżę panu czego możecie się spodziewać. – zamilkł przez chwile wpatrując się w oczy podpalacza. – Halucynację i to bardzo nieprzyjemne, które już niejednego doprowadziły na skraj szaleństwa. Ale w waszym przypadku może obyć się bez tego, o ile ostatnia modyfikacja leku polepszyła jego skuteczność.


- To śmieszne... Nie jestem bezwzględnym mordercą. Mam sumienie. Ale dobrze, wezmę w tym udział. A towarzysze? Chcę, żeby mieli jasny ogląd na sytuację. Ten, kto nie uważa siebie za psychola nie przejmie się moimi słowami - odrzekł Węgier.

- Ty już kurwa nie filozofuj... Dacie mi przynajmniej coś do jedzenia? Jestem głodny, dawno nic nie jadłem. I trochę lekarstewek, co doktorku? Masz moje akta, wiesz o czym mówię.- chłopak nieco się uspokoił, wycieńczenie dawało o sobie znać. Musiał też spokornieć, żeby mieć choćby szansę na dawkę morfiny, heroiny, czegokolwiek.

Doktor stanął za plecami Kurta i szepnął mi do ucha krótką wiadomość tak żeby tylko on mógł usłyszeć jej treść:

- Dostaniesz swoje lekarstwa synu, dostaniesz ich ile zechcesz, ale w swoim czasie. Cierpliwości…

Christopher powoli zaczął odzyskiwać przytomność i wyłapywać poszczególne słowa, jakie padały wokół jego opakowanej w coś głowy. Coraz wyraźniej zaczęło do niego docierać, że wdepnął w prawdziwe gówno... Po chwili rozklejania się dał wreszcie upust emocjom:
- Co ty gadasz człowieku? Jakie sumienie? O co ci chodzi? Przecież ja nigdy nie zrobiłem nic złego! Czemu mam siedzieć z tymi ludźmi? Przecież podpisałem te cholerne papiery, bo mieliście mnie zabrać od takich jak oni. Miałem wreszcie wyjść na wolność. Z jakiej racji tu siedzę? Przecież to cholerna pomyłka.

"Dobrze, dobrze. Uspokój się... i tak stąd nie wyjdziesz..."
- Okej, mów człowieku, co mam robić? Czemu z nimi? To będą jakieś zadania? Jakieś cholerne show? Mamy spełniać czyjeś zachcianki? No mów!


- Cóż miło, że pan do nas dołączył i poruszył kilka ważnych kwestii. – Lechner wrócił z powrotem do środka kręgu cedząc bardzo wolno słowa. – Można to będzie nazwać swego rodzaju grą drużynową. Zostaniecie podzieleni na dwie grupy, każda zostanie poddana kilku testom, dzięki którym będziemy wiedzieli czy lek działa. Oczywiście będziecie cały czas obserwowani przez kamery, więc można to rzeczywiście nazwać…jak na to mówią pani Ewo?

- Reality Show. - dokończyła młoda asystentka.

- Czy istnieje jakieś... zagrożenie? Jakie będą kryteria podziału na grupy? Czy będziemy ze sobą rywalizować? Co się z nami stanie, kiedy już (zakładając, że się nam uda) wyjdziemy na wolność? Jak wytłumaczycie to nagłe oswobodzenie? Co z naszymi aktami? Nagle dostaniemy ułaskawienia? Od prezydenta? Czyli, że to jest akcja rządowa? - Atilla znów zasypał doktora niezgrabnym potokiem pytań. Węgier był zdecydowanie zbyt zdenerwowany.

- Jedynym zagrożeniem jesteście wy sami i to co w was siedzi. Rywalizacja? To dobry pomysł Panie Lengyel, uwzględnię go w trakcie testów. – mężczyzna wyjął z kieszeni wieczne pióro i zanotował jedno słowo w swoich notatkach. – Rywalizacja…że też o tym wcześniej nie pomyślałem. A co do reszty pańskiej wypowiedzi, to wasze akta zostaną zniszczone, a wy będziecie mogli wrócić do społeczeństwa z czystą kartoteką.

- No i najważniejsze panie doktorze. - Joshua spojrzał na starca, a napięcie ledwo zauważalnie mignęło na twarzy teksańczyka – Kto będzie w której grupie?

- Właśnie. Jak nas podzielicie i czym będziecie się kierować dokonując podziału? - zapytał Atilla.

- Może tych rozgadanych, co najwięcej pieprzą, wrzućcie do jednej, na pewno się dogadają i nie będą wkurwiać innych...

- Dzisiejsza młodzież...Ostrzegam Cię synku, niedługo przestanę litować się nad młodym zbrodniarzem. Ale dosyć, nie będę się kłócić z gówniarzem. Zaczynajmy tę szopkę, kark mi zdrętwiał.

- Przecież się jeszcze nie znacie, nie wszyscy przynajmniej, a już byście chcieli wiedzieć jak was podzielę? – pokiwał palcem wskazującym. – Cierpliwości, na tą chwile pozostanie to moją i pani Ewy słodką tajemnicą.

- To się nigdy nie uda... - odezwała się dotąd milcząca młoda kobieta o blond włosach i twarzy bez wyrazu. W jej głosie dobrze słychać było teksański akcent. - Czym dla pana jest sumienie? Co to w ogóle znaczy? Coś takiego jak sumienie nigdy nie istniało. Jak może istnieć, skoro Bóg opuścił nas i nigdy nie wróci? Człowiek jest zamkniętą monadą, skazaną na samotność. To nie brak sumienia jest tu problemem, tylko fatum, które więzi każdego z nas. To dlatego wasze eksperymenty się nie udawały. Jeśli przerwie pan to fatum, jeśli sprawi pan, że przestaniemy być monadami bez okien, wtedy tak... uda się. Ale nie zrobi pan tego. Bo nie jest pan Bogiem, a tylko Bóg mógłby sprawić, że przestaniemy być samotni... To się nigdy nie uda.

- Pani Marquez, w tej chwili jestem Bogiem, przynajmniej dla was. I choć muszę przyznać, że poglądy Pani są wielce intrygujące, jednak nie zmienią one niczego.

- Sumienie to tylko kolejny stopnień na drodze do spełnienia. Każdy je posiada. Tak samo jak całe dobro sumienie to tylko egoizm, ale co tam, skoro chcecie to badać, to proszę bardzo, przywróćcie Nam możliwość bycia spełnionym.

Jill obserwowała wszystko zza zmrużonych powiek. Minę miała zimną, bez wyrazu, może nieco zbyt drapieżną.
- Zbyt dużo słów... - szepnęła, ni to do siebie, ni w eter. - Ludzie tak dużo gadają. Zacznijmy wreszcie imprezkę, dobrze doktorku?


- Rozpocząć przenoszenie więźniów na oddzielne bloki...

Nie usłyszeli już nic więcej, wszyscy niemalże jednocześnie zasypiając.

***


Grupa nr1, pierwszy dzień, ranek

Kurt Marevick, Atilla Lengyel, Rebeka Marquez




- Pobudka szkraby…najwyższa pora otworzyć oczka, nie chcemy przecież żebyście przespali całą zabawę.


Kobiecy głos wybudzał powoli wszystkich z letargu. Był bardzo przyjemny, słyszeli go już wcześniej. Należał on do asystentki doktora, Ewy. Poprzednio gdy głównie stała z boku i niewiele mówiła zdawała się ostoją zdrowego rozsądku, teraz w jej głosie można było usłyszeć maleńką cząstkę szaleństwa. Możliwe, że przebywanie z niewątpliwie obłąkanym doktorem tak na nią wpłynęło, a może ona sama była równie zepsuta co jej przełożony.

- No otwórzcie wreszcie oczy! Tak lepiej…

Leżeli na stosunkowo miękkich materacach, nieporównywalnie wygodniejszych od więziennych prycz. Ustawione były w kręgu, każdy oddalony od następnego o dobrych kilka metrów. W wysokim, ponad czterometrowym pomieszczeniu było ciemno, a przez zakratowane okienko na wysokości sufitu wpadała pojedyncza wiązka światła, która oświetlała niewielki postument znajdujący się pod jedną ze ścian. Prosta bryła, o kształcie prostokąta, wyglądała nad wyraz enigmatycznie w takiej scenerii.

Wewnątrz było cholernie duszno i gorąco, maleńkie kropelki potu spływały po ciałach skazańców, którzy dopiero po chwili rozpoznali swoje twarze.

Drobna kobieta, która na początku rozmowy z doktorem wzywała Boga na pomoc, podkuliła nogi pod brodę jednocześnie obejmując je rękoma, a następnie zaczęła głośno płakać.


Diana Lain

Kiedyś z pewnością można było ją nazwać ładną, lecz obecnie jej nienaturalnie wychudzone ciało wyraźnie wskazywało, że musiała w ostatnim czasie ostro ćpać. Kurt rozpoznał to w mgnieniu oka.

- Zapewne zastanawiacie się co teraz? – kobiecy głos dobiegł ponownie z mikrofonów. Te jak i kamery były umieszczone w każdym rogu pomieszczenia.

- Po pierwsze mam małe ogłoszenie dla Pana Marevicka. Za niestosowne zachowanie przy wczorajszej rozmowie, dostał pan dodatkową dawkę leku. Po drugie, jestem prowadzącą waszej grupy. To ja będę was obserwować przez następne trzy doby i to ja będę ustalała reguły gry. Do południa brzmią one następująco: liczby parzyste wygrywają. Jest to prosta zasada na początek prawda? – w głośnikach zapanowała cisza na krótką chwile, przez, którą było słychać jedynie głośne oddechy zebranych i szloch narkomanki, po czym ich „prowadząca” odezwała się ponownie.

Dla informacji, w następnym pomieszczeniu znajduję się woda zdatna do picia. W niektórych częściach bloku C będą czekały na was nagrody, szczególnie dla Pana Marvericka i Pani Lain mamy coś specjalnego.

Głośniki zatrzeszczały i tym razem głos Ewy nie zabrzmiał już ponownie. Zostali sami, zdani tylko na siebie.

Przynajmniej na razie wszyscy czuli się dobre, ale ile to potrwa?

W tym momencie najważniejszym jednakże pytaniem było to czy będą w stanie ze sobą współpracować?



Grupa nr2, pierwszy dzień, ranek

Jill Briggs, Joshua Brunon, Christopher Torg



Tej grupy więźniów nie zbudziło niczyje ponaglanie, lecz miarowy dźwięk pojedynczych kropel. Jedna za drugą uderzały bezlitośnie w lustro wody wystukując upiorny rytm. Ciężkie powieki otwierały się, aby jeszcze ospałe umysły mogły zarejestrować scenę wyjętą z tanich horrorów. Znajdowali się w bardzo starej przestronnej piwnicy, przez którą przechodziły dwa rzędy kolumn, a całość oświetlało kilka wysoko zawieszonych lamp. Cała piątka leżała przy jednej ze ścian na szarych śmierdzących kocach, choć akurat ich zapach nie równał się fetorowi jaką wydzielały grzyby, które już dawno rozgościły się na ścianach.Zostali ustawieni - idąc od lewej, Jill, Christopher, wielki osiłek, który do tej pory milczał, Joshua i na samym końcu brzydka jak noc kobieta.


Milczący wielkolud

Nadgarstki ich prawych dłoni okalały kajdanki, które były przykute do metalowych solidnych rur. Zostali unieruchomieni w taki sposób, że byli w stanie dosięgnąć drugiej osoby jedynie czubkami palców. Po drugiej stronie piwnicy znajdowały się drzwi.

Najgorsze jednak było to co znajdowało się pomiędzy skazańcami o wyjściem…

Prawie całe pomieszczenie zalała woda, która znajdowała się zaledwie pół metra od nóg więźniów. Żeby dostać się do wyjścia musieli przebrnąć przez nią.

- No kurwa pięknie, ale tu cuchnie. – zaczęła jazgot kobieta po prawej. – Niby co teraz mamy zrobić?! Może poodgryzać sobie ręce?!

- Jeżeli taka będzie pani wola.
– głos Lechnera rozbrzmiał tuż nad uwięzionymi, którzy dopiero teraz dostrzegli niewielki głośnik przy suficie. – Zaufanie. Czy osoby, takie jak wy są w stanie obdarzyć siebie nawzajem takim uczuciem? Pięć par kajdanek, pięć osób, pięć kluczy. Pod każdym z waszych koców jest jeden pasujący do więzów innej osoby. Radziłbym się pośpieszyć, wody wciąż przybywa i za około półtorej godziny wypełni całą przestrzeń w tym pomieszczeniu. Zazwyczaj zalewa całe podziemia w bloku B, w którym się znajdujecie. To taka podpowiedź z mojej strony. Nadzwyczajna premia: osoba, która zostawi towarzyszy jako pierwsza dostanie ciepły posiłek. Niech rozpocznie się gra…

Koperty były tam gdzie wspomniał doktor, a w każdej oprócz klucza widniał napis do czyich kajdanek pasował.

Jill --> Christopher

Christopher --> Joshua

Joshua --> Stella

Stella --> Osiłek

Osiłek --> Jill


Test zaufania czas zacząć…
 
mataichi jest offline  
Stary 24-08-2010, 19:54   #9
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
Jill otworzyła wolną dłonią kopertę wetkniętą pod zatęchły koc.

- Zegar tyka – jeden z kącików jej ust zadrgał jakby w lekkim rozbawieniu. - Do rzeczy. Proponuję na początek przeczytać na głos imiona napisane na kopertach. Ja mam... Christophera... Który to?
W między czasie wetknęła kluczyk do zamka swoich kajdanek. Na wszelki wypadek.

Josh otworzył kopertę i odczytał w myślach swoją informację. Meksykaniec. Spojrzał na niego ale zaraz przeniósł wzrok na pyskate babsko, Jill i leżącego obok niej faceta. To pewnie Christopher, brudasy raczej nie używali takich imion. Wyjął zaraz kluczyk i spróbował otworzyć kajdanki, którymi był przypięty do pordzewiałej rury.

Spojrzał po chwili na siostrę i powiedział tylko:

- Jill?

- Tak, Josh.

Po czym jak na komendę rzucili sobie kluczyki. Każde z nich przypasowało nowy do kajdanek, po czym rytuał się powtórzył. Tylko tym razem klucze pofrunęły lobem wysoko nad głowami, tak aby kolesiom nie chodziło po głowie łapska wyciągać. Brakowało mu tego. Rozumienia się w pół słowa. Dostrzegania wszystkiego w lot.

Christopher przyglądał się przymrużonymi oczami tej scenie i coś zaczęło mu kiełkować w głowie. Coś, co go wcale nie ucieszyło:

-Hej, mam jakieś dziwne wrażenie, że wy się już gdzieś poznaliście?! - odezwał się podnosząc się na łokciu. -Tylko pamiętajcie, że beze mnie stąd nie wyjdziecie. Ja mam na kopercie Joshuę. Jak tylko ty, Jill podasz mi klucz, ja wstanę i otworzę Josha.

Briggs zaśmiała się lekko. Wyglądało na to, że wcale nie jest przejęta ich obecnym położeniem. Ewentualnie owe przejęcie doskonale maskowała.

- Nie, Chris - wzruszyła tylko ramionami. - Ty pierwszy. Rzuć swój klucz do Josha. Wtedy ja dam ci swój. Masz zdaje się półtorej godziny do namysłu. Ja poczekam. Nigdzie mi się nie spieszy.

Christopher myślał, że pójdzie łatwiej.

-Słuchajcie, mi głównie zależy na tym, żebyśmy stąd wyszli. Ja rzucę do Josha - a co jak nie dorzucę? My leżymy koło siebie - dasz radę mi go podać.

- Między wami siedzi tylko jeden facet. Przerzuć mu klucz górą. Wierzę, że dasz radę. A jeśli nie... - znów wzruszyła ramionami. - To będziemy mieli problem.

-Nie podoba mi się to, ale z drugiej strony nie wierzę, żeby kontrakt dopuszczał możliwość utopienia nas - a jeśli już, to na pewno nie pierwszego dnia.

- Nie żartuj, że uwierzyłeś w te brednie jakie podpisaliśmy - kąciki ust Jill zadrgały w ataku rozbawienia. - Mnie się wydaję, że śmiało mogą nas zabić. Co za różnica czy pierwszego dnia czy nieco później? Zresztą Chris... Jeśli nie oddasz klucza Joshowi to się o tym niebawem przekonamy, prawda? Jesteśmy zgrają recydywistów, nikt nas nie będzie żałował. A w razie czego zabezpieczyli się umową, na pewno ładnie wszystko wytłumaczą. Eksperyment miał skutki uboczne, tak czasem bywa z testowaniem nowych leków... Po prostu rzuć Joshowi klucz. Tik, tak, tik, tak... Czas to w tej chwili nasz największy wróg. Ze swojej strony obiecuję, że później dostaniesz swój klucz. Wiem, pewnie mi nie dowierzasz... Ale prawda jest taka, że byś nam się przydał. Jeśli będziemy współpracować może uda nam się opuścić jakoś ten wspaniały przybytek i umorzyć sobie wyrok dając stąd nogę. To na pewno będzie trudne ale ja jestem skłonna spróbować.

-Jasne kurwa!- wrzasnęła Stella. - Chyba zapominacie o pozostałych, a tak się składa, że my też mamy klucze. Mój może uwolnić tego tępego mięśniaka, a co za tym idzie jego może oswobodzić tą ślicznotkę. A spróbujcie zabrać mój siłą, a przekonacie się, co to znaczy srać własną krwią przez miesiąc. - przerwała jedynie na sekundę żeby złapać oddech. - Więc może tak nie umawiajcie się za plecami. Te Josh czy tak ci tam kurwa na imię, może uwolnił byś mnie? Inaczej nasz milczący paker nigdzie się nie ruszy a co za tym idzie twoja dziewczyna również.

Josh słuchał tylko jak Jill urabia faceta z jego kluczem. Zawsze tak było, że to ona miała dar przekonywania. Nie zwracał uwagi na wrzaski pyskatej baby, choć informacje o kluczach były cenne. Stella nie przemyślała tylko jednego. Teraz już nie była już im potrzebna. Josh nie uśmiechnął się do swoich myśli, ale oczy błysnęły mu niebezpiecznie. Jak będzie już wolny, srał krwią nie będzie bo ze Stellą nie ma już o czym rozmawiać. Meksykaniec właśnie zaczął kończyć swój krótki, zasrany żywot. Popatrzył tylko przeciągle na Jill i zaraz skupił spojrzenie na brudasie mrużąc swoim zwyczajem oczy. Beaner był wielki i muskularny to wyrównywało szanse, ale bez przesady. Był też jak wszyscy oni przykuty do rury. Ciekawe czy Chris przyłączy się do zabawy?

- Głodny się robię, Chris – powiedział drapieżnym tonem, wspominając słowa Pana Lechnera – Decyduj, szybciutko.

-Słuchajcie - odezwał się Christopher. -Prawda jest taka: jeślibyśmy współpracowali, już dawno byśmy stąd wyszli. Jest dokładnie tak, jak mówił ten popieprzony doktor - sprawdzają, czy umiemy współpracować. Trzeba robić to, czego od nas oczekują i szybko będziemy na wolności - to znana zasada.

Teraz słowa skierował do krzyczącej kobiety: -Nie gorączkuj się tak kobieto, lepiej powiedz jak się nazywasz. A ty Meksykaniec też byś mógł się odezwać.
 
emilski jest offline  
Stary 25-08-2010, 14:51   #10
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
Liczby parzyste... Atilla od razu pomyślał o... ale nie, nie mogli kazać im tego robić! Musiało być jakieś inne rozwiązanie.

- Zróbmy coś... Skoro musimy, to zróbmy - powiedział Węgier nie bardzo wiedząc, co właściwie mieliby zrobić. Atmosfera w celi robiła się coraz gorętsza. Napięcie było wyczuwalne dosłownie przez skórę.

- A niby, kurwa, co? Masz jakiś pomysł? Liczby parzyste? Reguły? Czego niby dotyczą te reguły? Jak będę się odlewał, to mam strzepnąć parzystą ilość razy, czy coś? - Kurt nie krył zdenerwowania niejasną sytuacją, w jakiej się znaleźli, jak i towarzystwem rozgadanego mężczyzny.

- Ej, Panno z Głośnika, słyszysz mnie? Co ma być parzyste?

Brak odpowiedzi, ich “opiekunka” najwyraźniej nie zamierzała z nimi dyskutować ani udzielać dalszych informacji.

Kurt wstał i rozejrzał się, upewniając, że w pokoju nie ma nic oprócz materacy i oświetlonego postumentu. Nieco zawiedziony podszedł do bryły i obejrzał ją dokładnie. Okazała się być pudłem przytwierdzonym do podłogi z czterema okrągłymi otworami na jednej ze ścian. Były na tyle duże, że można było tam swobodnie włożyć dłoń. Chłopak nachylił się i zaglądał do dziur pod różnymi kątami, nie był jednak w stanie niczego zobaczyć. Następnie wziął do ręki kopertę, która leżała na wierzchu pudła i, korzystając ze światła wpadającego przez okno, przeczytał treść listu wyciągniętego ze środka. Najpierw w myślach, dopiero po chwili na głos.

- Ej, słuchajcie, czytam list. "Wystarczy przekręcić rączkę i poświęcić część swojej krwi, a przejdziesz dalej". Kurwa. - Spojrzał na postument, upuszczając kawałek papieru na ziemię.

- No, i co teraz, panie Mądry? Kładziemy tam łapki, parami? - spytał ironicznym tonem patrząc na Atillę.- Sprawdź może najpierw drzwi, może jednak są otwarte... Jakimś cudem...

Atilla podszedł do drzwi, pchnął je, aby sprawdzić, czy były zamknięte.

- Nie wiem... póki co lepiej sprawdzić inne rozwiązania, zamiast pchać łapy gdzie popadnie. Może coś będzie za drzwiami, jeżeli będą otwarte - powiedział z nadzieją patrząc na wyjście z celi.

Niestety drzwi nie ustąpiły, nie było w nich również żadnego zamka, co wskazywało na to, że prawdopodobnie były otwierane automatycznie. Gdy za drugim razem Atilla pociągnął za klamkę usłyszał ciche “biip”. Kiedy wyglądało na to, że nie miało to żadnych konsekwencji, szlochająca kobieta wreszcie się odezwała.

- Czujecie to? - zapytała wytrzeszczając oczy w przerażeniu. - Tam! - wskazała na niewielki otwór wentylacyjny i momentalnie pobiegła w drugi kąt pomieszczenia przyciskając się do ściany. Drażniący nozdrza niemiły zapach zaczął roznosić się coraz dalej.

- Cholera jasna, mam złe przeczucia co do tego zapachu. To... Nie wiem, co to jest, ale to raczej nic dobrego. Kurwa, gazem nas straszycie?! – krzyknął Kurt, starając się wyładować emocje. Chcieli ich zmusić do otwarcia drzwi, a raczej do gry według ich chorych zasad.

- Chodźcie tu, wszyscy. Musimy to zrobić, albo nas tu uduszą! Skupcie się, kurwa, musimy to zrobić rezem. Wkładamy rękę, wymacujemy uchwyt, czy coś, i jednocześnie przekręcamy! - Chłopak podszedł do pierwszego otworu i podwinął lewy rękaw jaskrawopomarańczowej drelichowej koszuli.

- Kurwa, szybciej! - twarz i włosy Marevicka były całe mokre od potu, czy to z nerwów, czy z duchoty panującej w pomieszczeniu. Widać było jednak, że po pojawieniu się dziwnego zapachu, chłopak zaczynał traktować tę sytuację bardzo poważnie.
 
Minty jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172