Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-11-2011, 23:05   #21
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Julia Darlington

Do posiadłości państwa Ethernigrtonów zostało pół godziny jazdy. Pół godziny jazdy nocą i w ulewie. Za dnia byłoby połowę tego. Tylko tyle dzieliło ich od rezydencji. Gdyby wyjechali wcześniej, lub jechali trochę szybciej mogliby nie wpaść na ten cały wypadek. Mogliby ostawić cioteczkę Viki do Oakspark i być już w Bath. Ale los chciał inaczej. Przemoknięci, z rannym w samochodzie zatrzymali się na podjeździe. Zrazu też pojawiła się służba, przynajmniej tyle dobrze. Szybko zabrali poszkodowanego woźnicę do domu. A Viktoria Kempe czując się jak u siebie w domu zarządziła by bagaże wszystkich zanieść do środka. Kłóciło się to z planami Julii i Jamesa, ale wyboru zbyt wielkiego nie mieli. Inspektor Hall nakazał im pozostać w posiadłości do czasu aż ich nie przesłucha. Czyli nie wiadomo na jak długo.
Co było trochę dziwne żadne z gospodarzy nie pojawiło się aby ich powitać. Pani Kempe zostawiła więc swoich towarzyszy w bibliotece, gdzie podano im coś ciepłego i gdzie mogli się uraczyć alkoholami, a sama poszła szukać państwa Etherington.
Ciepły posiłek dobrze im zrobił. Alkohol też. Przyjemnie rozgrzewało od środka. Koiło. Usypiało. Członki i głowa stawały się cięższe i bardziej ospałe. Nawet rozmawiać im się nie chciało. A gdy tylko skończyli pojawiła się cioteczka Viki. Zupełnie jakby stała pod drzwiami i wyczekiwała tego momentu. Oznajmiła im radośnie, że pokoje zaraz będą gotowe i że będą się mogli tam odświeżyć i przebrać. Przyjęli tę informację z pewnym nawet zadowoleniem.
Po kilku chwilach Julia już leżała w stylowej porcelanowej wannie na złoconych lwich łapach. Ciepło rozchodziło się po jej przemęczonym ciele. Było tak przyjemnie, tak błogo. Powieki same zamykał się. Wprawdzie co jakiś czas Julia z wielkim trudem otwierała to lewe to prawe oko, ale powieka opadała jej jeszcze szybciej niż się unosiła. A świat spod przymkniętych powiek był taki cudowny. Tak rozkosznie spokojny, że panna Darlington poddała się w końcu i pozwoliła by jej umysł odpłyną w krainę nicości.

- Julia!! - Gdzieś tam z oddali dochodził ją głos. - Julia!! - Znała go. Tak, znała ten głos. - Julia!! Jesteś tam??
Panna Darlington powoli wracała do rzeczywistości.
- Julia, jeżeli zaraz się nie odezwiesz wyważę drzwi. - To był głos jej brata. Teraz to do niej dotarło.
- James. - Odparła leniwie, tak od niechcenia trochę zła, że jej przeszkodził.
- Już myślałem, że się utopiłaś tam. Siedzisz tam z godzinę.
- Pół godziny. - Poprawiła go siostra. Dobrze wiedziała ile czasu spędziła drzemiąc w wannie.
Julia Darlington dobrze wiedziała, że w tym momencie jej brat bierze głęboki oddech i szykuje się na jakąś ciętą ripostę.
- Na czasie znam się lepiej. - Ziewnęła. I oczyma wyobraźni widziała jak uchodzi z niego powietrze. Na czasie ona rzeczywiście znała się lepiej.
- Już wychodzę braciszku. - Z markotną minął podniosła się z letniej już wody. Wytarła się w wielki, puszysty ręcznik i założywszy szlafrok otworzyła drzwi. - Tak wiem. - Pogładziła go po twarzy. - Inni też chcą się doświeżyć.
Julia powędrowała do swojego pokoju. Tam przebrała się i ruszyła ponownie do biblioteki. Było tam pusto i ciemno. Niczym dziecko zakradające się do kuchni po ciasteczka panna Darlington po cichutku, na paluszkach wślizgnęła się do pokoju. Zapaliła światło. Odnalazła butelkę i cygara leżące obok. Wzięła jedno do ręki. Obróciła w palcach w lewą stronę a następnie w prawą. Zaciągnęła się jego zapachem. Trynidady. Julia jeszcze raz wciągnęła powietrze do nosa. A następnie odcięła kapturek i zapaliła. Zaciągnęła się dymem. Wzięła do ręki wcześniej napełnioną szklanicę i rozsiadła się wygodnie w skórzanym fotelu. Znakomite miejsce na odprężenie.

Aoife O'Brian



Zadowolona z siebie Irlandka tanecznym krokiem ruszyła by świętować swoje zwycięstwo. Jakże to łatwe się okazało. Jakże proste. Aoife chyba po stokroć powinna niebiosom dziękować, że postawiły na jej drodze Natha Rao. Gdyby nie on, to O’Brian musiałby się nieźle nakombinować jak tu się dostać do Oakspark. A tak, poczciwy porucznik wojsk Jego Królewskiej Mości ułatwił jej zadanie.
Pochłonięta rozmyślaniami nad swoim geniuszem, bo trzeba przyznać, że sprytnie podeszła starego, O’Brian nie miała czasu nawet podziwiać wnętrz które przemierzała. Nie w głowie był jej zachwyt nad wspaniałą dębową tapicerką. Nie dostrzegała tych detali, nad którymi ktoś musiał się napracować. Nie zwróciła uwagi na ręcznie tkany dywan, po którym szła. Zresztą dla Irlandki byłby to dowody na snobizm gospodarzy, wyzysk biednych i puszenie się swoim bogactwem.
Ale Aoife nie myślała teraz o tym. Miała co świętować i właśnie o owym świętowaniu myślała. A czy można jakoś lepiej uczcić swoje zwycięstwo niźli napiwszy się dobrego alkoholu i to jeszcze będącego własnością pokonanego??
Szeleszcząc swoją kurewską suknią bękart kierowała się biblioteki. Tam zwykle te napuszone pawiany, te wrzody na dupie porządnych ludzi, trzymały napitki. I tam właśnie Irlandka miała zamiar odtańczyć swój taniec zwycięstwa.
Nawet nie zapukała. A po co pukać?? Wparowała do biblioteki, pewna, że nikogo tam nie będzie. Bo i po cóż jej towarzystwo innych takich wszy jak jej ojczulek?? Starczy jej jej własne towarzystwo no i może jeszcze Słodkiej Molly, o ile ta ostatnia przestanie biadolić i zrzędzić.
Aoife stanęła jak wryta. W bibliotece ktoś jednak był. Siedział wygodnie rozparty w fotelu, palił cygaro i pociągał ze szklaneczki.
~ Typowa rozrywka fircykowatych paniczyków. ~ Irlandka splunęła z odrazą. Już miała wyrzucić z siebie jakieś ociekający jadem i żółcią tekst, gdy mała Molly pociągnęła ją za rękaw i palcem wskazującym prawej ręki wytknęła siedzącą personę.
- Ale on ma cycki.
- Co?? - Aoife w pierwszym momencie nie zrozumiała.
- No cycki. - Zaczął tłumaczyć Avatra. - Wiesz kobiety mają...
- Tak wiem cycki. Obiekt pożądania mężczyzn. - Dokończyła O’Brian.
- I jakieś takie... - Molly zmrużyła oczy żeby lepiej widzieć. - To kobieta. - Wykrzyknęła do ucha swojemu Magowi. - Kobieta w męskim przebraniu. - Zapiszczała Molly. - Ja cię pierdziu. Ale. Nigdy jeszcze nie widziałam. Baba w męskim stroju. - Molly Malone klaskała w dłonie, skakała i śmiała się niczym mała dziewczynka na festynie.
Julia Darlington dopiero po chwili zorientowała się, że ktoś stoi w drzwiach i się na nią gapi. Zlustrowała nowoprzybyła od stóp do głów. I musiała przyznać, że owa kobieta miała ciekawy gust jeżeli chodzi o garderobę. Wyzywającym nazwać jej strój było niewykle łagodnym określeniem. Mocniejszym i zrazu cisnącym się na usta było rasowa kurwa. O tak. Kiecka z pewnością musiała należeć to panien wątpliwej reputacji.
~ Ciekawych gości miewają państwo Etherington. ~ Przebiegło przez myśl Kultystce, gdy tak przyglądała się kobiecie.
Aoife po chwili odzyskała swój animusz i wdzięcznym krokiem podeszła do barku. Nalała sobie... coś tam sobie nalała. Wyglądało ładnie. I musiało być mocne, gdyż sam zapach kręcił w nosie.



Sir Roger Attenborough

Inspektor Hall potrakotwał sir Attenborougha z góry. Owszem przyjął do wiadomości inforamcje o znalezisku. Owszem zanotował dokładnie, a w zasadzie jeden z jego ludzi to uczynił, gdzie odnaleziono ciało, a następnie kazał im wracać do domu.
- Policja się wszystkim zajmie. - Podkreślał na każdym kroku.
- A państwa zeznania zbierzemy później.
Nie było zatem innego wyjścia jak wsiąść na koń i ruszyć z powrotem do Oakspark.
W drodze powrotnej raczej milczeli. Bo i o czym tu prawić. Pojawiło się więcej pytań. A odpowiedzi żadnej. Nie znaleźli ani pana Telley ani jego syna. No chyba, że odkrycie sir Rogera było jednym z nich. Ale każdy w duchu modlił się aby tak nie było.
Roger jechał kolo Aishy. Z nią też nie rozmawiał, nie chciał w zasadzie. Z dużo świadków.
Droga powrotna zajęła im mniej czasu. Może dlatego, że pułkownik prowadził ich skrótami przez las?
Wszyscy się jednak cieszyli, że szybciej dotarli do ciepłego, suchego domu sir Etheringtona. Wszyscy zdążyli już doszczętnie przemoknąć i zimno dawało się im już we znaki. Wprawdzie nikt nie narzekał i mogliby jeszcze i drugie tylko być w tym lesie i szukać zaginionych, ale wizja
ciepełka cieszyła.
Sir Roger i Aisha oddawszy konie w ręce stajennych ruszyli do swoich komnat. Gdy już byli sami, Roger to dobrze sprawdził, chciał porozmawiać z nią zanim znikną w swoich pokojach by się przebrać. To co znaleźli wymagało jakiegoś omówienia. Ale Hinduska nie podzielała jego zdania.
- Roger, później. - Odparła tylko.
Była jakaś tak inna. Poddenerwowana. Przecież nie mógł tego spowodować widok tyk zwłok. Sir Attenborough stał przed przed chwilą zatrzaśniętymi mu przed nosem drzwiami swej asystentki i rozmyślał cóż też jej mogło się stać. Nigdy się tak nie zachowywała. Zupełnie jakby chciała się go pozbyć. Jakby on jej przeszkadzał.
-Aisha?? - Roger zastukał w drzwi jej pokoju. Brak reakcji. Zastukał raz jeszcze.
- Idź się najpierw przebierz. - Rzuciła mu zza zamkniętych drzwi.
- Zostanę z nią. - Wielki kot otarł się o nogi dyplomaty. Zwierzę wygięło grzbiet w łuk i zaczęło ostrzyć sobie pazury o przepiękny i z pewnością koszmarnie drogi dywan. Kawałki czerwonych nitek fruwały w powietrzu. Zaraz potem ofiarą potężnych pazurów padł dębowy parkiet. I on się nie oparł niszczycielskiej sile. Kot zamruczał z zadowolenia gdy skończył pielęgnację swych śmiercionośnych broni. Następnie językiem zaczął czyścić łapę, przestrzeń między każdym palcem. Dokładnie i starannie. Potem przyszła pora na pysk i uszy. Ravana dokładnie wyczesał wąsy. Ułożył je starannie. Potem przyszła pora na sierść. Gryzł, lizał i znowu gryzł. Wyczesywał. Aż każdy pojedynczy włos jego futra był ułożony właściwie.
Roger przyglądał się krytycznie tym zabiegom.
Siedząc na zadku i zajmując się swoim brzuchem Avatar dostrzegł zainteresowanie maga. W pół liźnięcia zatrzymał się spojrzał pytająco na Rogera.
- Coś... ci... nie... pasuje? - Kończył swoją toaletę i mówił jednocześnie.
- Nie. - Dyplomata pokręcił przecząco głową.
- To dobrze. - Odparł kot wypróbowując ostrość swych pazurów na nietkniętym kawałku podłogi. Były idealnie naostrzone.
Attemnorougt już miał odejść, gdy drzwi do pokoju Aishy się otworzyły.
- Znajdź doktora. Niech obejrzy twoją ranę. - I tyle ją widział.
Teraz Roger spojrzał na swoje ranię. Cały rękaw był zabrudzony krwią. Chcą nie chcąc posłuchał rady swojej asystentki. Ucisnąwszy ranę ręką udał się na poszukiwania Christophera Bennetta.
Miejsce pobytu doktora wskazała mu ochmistrzyni. W jadalni dla służby doktor Bennett, pani Twisleton i panna Abercrombie zajmowali się rannym woźnicom. No przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy Rogera.

Charlotte Diana Abercrombie i Margaret Twisleton


Panna Abercrombie jeszcze nie zdążyła wszystkiego spakować gdy dwóch mężczyzn wniosło do pomieszczenia trzeciego. Za nimi weszła Cioteczka Viki.
- Charlotte. - Jak zwykle zaczęła tym swoim protekcjonalnym tonem jakim dorośli się do dzieci zwracają. - Christopher prosił, żebyś się tym zajęła. To ponoć poważna rana.
Kobieta ostrożnie rozwinęła prowizoryczny opatrunek. Rana wcale nie była poważna. Ba, nawet jej prawie nie było po mimo tego, że bandaż był przesiąknięty krwią.
- Wiem, że zajmiesz się nim należycie. - Uśmiechnęła się starsza magini.
- Zostawcie nas. - Poleciła mężczyzn.ą, którzy z zaciekawieniem przyglądali się pracy młodzeszej z kobiet. Obaj posłusznie wyszli.
A gdy kobiety zostały same, cioteczka przysunęła się do młodej Euthanatos i zaczęła szeptać.
- Christopher musiał to zrobić inaczej biedak by nie przeżył. Zajmiecie się nim gdy on wróci. Ja mam jeszcze parę spraw do załatwieniu tutaj.
I wyszła.
Panna Abercrombie została sama z nieprzytomnym mężczyzną. Całe szczęście, że był nieprzytomny. Gdyby teraz wstał i zaczął chodzić mieliby nie lada problem. Sądząc po stanie odzieży to jednak rana musiała być naprawdę poważna, a doktor Bennett musiał użyć całkiem potężnego efektu. Kobieta miała nadziej, że Verbena jej wszystko wytłumaczy gdy wróci. Pytaniem było tylko “kiedy??”.
Przygotowując się do tego całego teatrzyku Charlotte nie miała zbytniego wyjścia jak zawezwać panią Twiesleton do pomocy.
Nakazała też przygotować gorącą wodę, więcej alkoholu, czyste prześcieradła. Wszystko żeby wyglądało na operację w prowizorycznych warunkach. Cóż za dramaturgia.

Margaret siedziała przy śpiącej spokojnie pani Telley. Kobieta oddychała już miarowo. I od czasu opuszczenia pokoju przez pannę Abercrombie nie obudziła się. Sen jej był potrzebny. Tak jak dobre informacje. I pani Twisleton miała nadzieję, że ktoś te dobre informacje w końcu przyniesie.
Pukanie do drzwi. Margaret ostrożnie odstawiła filiżankę z herbatą na stół. Chwilę później otworzyła drzwi.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale panna Abercrombie prosi, żeby pani zeszła do niej na dół. - Pani Guy rzuciła okiem na śpiącą i mówiła półszeptem. - Jest kolejny ranny. - Dodała, jak gdyby bała się, że Verbena nie zechce z nią pójść. - Adele zostanie tu. - Za ochmistrzyniom stała gruba, piegowata dziewczyna. Ukłoniła się gdy tylko wzrok pani Twisleton na nia padł.
Margaret pokiwała głową i ruszyła za panią Guy. I podobnie jak Charlotte wcześniej tak Margaret teraz musiała pokonać cały dom by dojść do tej części przeznaczonej dla służby. Tam w jadalni na stole leżał nieprzytomny mężczyzna w sile wieku. Panna Abercrombie stałą do nich tyłem. Coś robiła chyba przy ranie.
- Proszę przynieść nam więcej czystych prześcieradeł pani Guy. - Charlotta nawet się nie odwróciła gdy obie kobiety stanęły w drzwiach. A gdy ochmistrzyni tylko wyszła Charlotta odwróciła się do swej towarzyszki.
- Doktor Bennett już mu pomógł. - Mówiła cicho. - Ale będziemy musieli tu trochę pobyć. - Wzruszyła ramionami. - Swoją drogą jestem ciekawa co tam się tak naprawdę wydarzyło.
Na odpowiedź nie musiały długo. Bennett przyszedł ze swoją torbą. Zaczął się myć. Starannie szorując ręce aż po nadgarstki.
- Woźnica miał zmiażdżoną nogę. Musiałem to zrobić. - Zaczął się tłumaczyć.
A później nastąpiła dokładna relacja z tego co zastali. O uszkodzeniach powozu i o tym, że wyglądały jak ślady po wielkich pazurach. O znikającym trupie pod kołami. Szczęściem nikt jak na razie nie doniósł o tym policji.
Monolog Bennetta przerwało pojawienie się Rogera Attenborougha. Z ręką zaciśniętą na ramieniu chwilę obserwował jak troje ludzi stoi i o czymś debatuje nad ciałem rannego woźnicy.
- Jeżeli przeszkadzam, to przyjdę później. To tylko niegroźne draśnięcie. - Obficie zakrwawiony kawałek materiału wskazywał na coś zgoła innego.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 04-11-2011 o 11:01. Powód: drobne poprawki
Efcia jest offline  
Stary 14-11-2011, 14:39   #22
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Współtworzone z abishai

Margaret podążyła za służącą do części dla służby. Droga była długa, aż dziw brał, że w jednym domu można znaleźć tyle korytarzy. Wreszcie dotarły.

W jadalni już czekała Charlotte, pochylona nad rannym badała go ostrożnie. Eutanastoska nakazała, by zostały same. Po chwili stukot zamykanych drzwi zmącił ciszę. Teraz mogły swobodnie rozmawiać. Rana nie była tak ciężka, jak można by się na pierwszy rzut oka spodziewać patrząc na to, jak przesiąknięte krwią były bandaże. Dla obu kobiet stało się zaraz jasne, że dr Bennett musiał w tym maczać swoje magyiczne palce. Choć stan pacjenta był już dobry, to jednak szykował się długi i męczący wieczór. Margaret i Charlotte musiały dokończyć teatrzyk, wszak nie można było pozwolić, by postronni poddali w wątpliwość cudowne ozdrowienie tego mężczyzny.

Drzwi pomieszczenia znów się otworzyły, stał w nich sir Roger i zaiste wyglądał jak siedem nieszczęść. Zakrwawione przedramię i umorusana zakrzepłą posoką twarz sprawiały, że bardziej wyglądał na ofiarę wypadku, niż członka grupy poszukiwawczej.
-To drobiazg, naprawdę –zaczął się tłumaczyć Anglik próbując przeczyć temu, co zgromadzeni „medycy” mogli zobaczyć. Ton głosu mężczyzny był jednak spokojny. Dziwnie spokojny jak na ból, który musiał odczuwać. - Może poczekać.

Doktor Bennett przeniósł wzrok znad leżącego na stole mężczyzny na Rogera. A potem na obydwie kobiety. Zupełnie jakby liczył, że to one się zajmą dyplomatą.

Spojrzenia Meg i Christophera spotkały się na moment, a kobieta dostrzegła we wzroku lekarza dziwny błysk, coś bliżej nieokreślonego, co równie dobrze mogło być tylko złudzeniem. Skinęła głową, jakby na znak, że się zgadza, po czym powiedziała uśmiechając się niemal niedostrzegalnie:

- Pani Telley śpi już spokojnie, więc ja się mogę panem zająć. - Po chwili spojrzenie jej błękitnych oczu przeniosło się na Eutanatoskę i dodała spokojnie - No chyba, że panna Abercrombie chce to zrobić osobiście?

Zbliżyła się o krok do potencjalnego pacjenta, lecz zaraz przystanęła jakby w oczekiwaniu na decyzję Charlotte.

- Bardzo proszę pani Twisleton. Dzisiejszy wieczór obfituje w krwawe niespodzianki i przyda mi się pomoc. - Charlotte skinęła głową siadając na krześle.

Dyplomata przez chwilę bacznie przyglądał się obu kobietom, przysłuchując się rozmowie. Ciekaw był co zdarzyło się w posiadłości, gdy oni poszukiwali rannych. Zdjął marynarkę i rozpiął mankiet koszyli podwijając ją z trudem, krew już zdołała zaschnąć sprawiając że materiał przylepił się do ciała. Spojrzał na obie kobiety i rzekł.- Trochę wstrząsające zakończenie tak...- miał powiedzieć “nudnego”, ale ostatecznie zmienił decyzję - ... spokojnego dnia. Ta cała sprawa z wypadkiem – dodał, jakby chciał sprecyzować, co ma na myśli. Nie musiał, wszyscy doskonale zrozumieli.

- To może przejdźmy do kuchni - zaproponowała pani Twisleton wskazując ręką kierunek. - Zostawmy lekarzy sam na sam z pacjentem.

Nie czekając na odpowiedź mężczyzny skierowała swe kroki ku drzwiom. Gdy znaleźli się w kuchni, zwróciła się do obecnej w pomieszczeniu służącej:
- Proszę przygotować gorącą wodę i czyste bandaże oraz alkohol. Proszę również poprosić w moim imieniu dr Bennetta o użyczenie mi jego narzędzi do szycia. Przed podaniem proszę je przez parę minut gotować we wrzątku.

Roger zbladł słysząc o igle. Niewątpliwie dyplomata nie bardzo chciał poddawać się takiemu leczeniu. Niemniej przełknął strach i zaczął rozglądać się po półkach, za alkoholem do użytku wewnętrznego.

Służąca wyszła wypełnić dyspozycje, zostali sam na sam. I wtedy Roger spytał lekko nerwowym głosem. - Tak … bez ...znieczulenia?

Margaret uśmiechnęła się ledwo dostrzegalnie. Mężczyźni... bohaterowie... panowie i władcy świata... A jak przyjdzie co do czego to na widok zwykłej igły miękną im kolana. Ale to kobiety, mimo iż znoszą męczarnie porodu, zwane są słabszą płcią.

- Spokojnie, nie zużyję wszystkiego do dezynfekcji. Będzie się pan mógł do woli znieczulać - odparła z przyjacielskim uśmiechem. Choć mogło to zabrzmieć jakby z drwiną, nie zabrzmiało. Jej głos był łagodny i czuły, jakby mówiła do dziecka. A przy tym jej oblicze było pogodne, pozbawiane choćby cienia niepokoju.
- Dziękuję. Przyda się.- rzucił uspokojony najwidoczniej mężczyzna przyglądając się swej ręce.- Nie sądziłem, że będzie to aż tak poważny... problem. Nie wydawała się z początku... na ciężką.
Obmył ręce z krwi. - Szkoda koszuli, nawet ją lubiłem.

Niebawem pokojówka przyniosła bandaże i szklaną butelkę pełną przeźroczystej cieczy. Na wrzątek i narzędzia trzeba było jeszcze trochę poczekać. Pani Twisleton podeszła do zlewu i umyła dłonie. Następnie podwinęła rękawy sukienki i wziąwszy do ręki butelkę alkoholu, oblała nim szczodrze swe dłonie. Dopiero wtedy usiadła przy stole.

Roger chwycił butelkę i nie dbając o etykietę łyknął z gwinta, niczym zwykły prostak. Szybko i nerwowo popijał kolejne łyki z butelki. Po czym tak zaprawiony usiadł przy stole pytając.- Czyżby zostać mi miała kolejna blizna do kolekcji?
- Postaram się, by blizna była jak najmniejsza – uśmiechnęła się nieznacznie. - No chyba, że kolekcjonuje pan blizny.
-Nie sądzę, by dobrze brzmiała wypowiedź. “A tu mnie postrzelono, a tu mnie popieścił tygrys, a tu na ręcę.. drzewo mnie napadło.”- powiedział z lekką ironią w głosie Roger. Uśmiechnął się i dodał.- Drzewo to nie przeciwnik którym można się chwalić przy szklaneczce sherry, nieprawdaż?
- Nie mnie to oceniać - odparła sentencjonalnie, po czym dodała sięgając po ranną rękę - No to zaczynamy.

Najpierw trzeba było oczyścić ranę. W ranie widać było drobinki kory, co świadczyło o tym, że faktycznie była ona efektem zderzenia z drzewem. Margaret wolała nie pytać jak do tego doszło, pewnie i tak nie usłyszałaby prawdy. Zamiast tego w milczeniu oczyszczała zranienie z pomocą czystej ściereczki i gorącej wody, którą chwilę wcześniej dostarczyła pokojówka. Choć kobieta starała się być w tym działaniu jak najbardziej delikatną, nie udało jej się uniknąć grymasów bólu, jakie co jakiś czas wykrzywiały twarz Sir Attenborough. Mimo to mężczyzna w ciszy poddawał się tej “torturze”, wciąż popijając z butelki. Najwyraźniej starał się zupełnie znieczulić, zanim dojdzie do szycia.

Wreszcie proces oczyszczania rany dobiegł końca. Teraz pozostawała ta trudniejsza część, czyli jej zszycie. Meg nie była chirurgiem, nie była nawet lekarzem. Całą wiedzę, którą posiadała, zdobyła nie na uczelni, lecz... w domu, w praktyce. Z szyciem ran nie miała za często do czynienia, ale Roger przecież nie mógł o tym wiedzieć. Choć na palcach jednej ręki mogła policzyć przypadki, gdy szyła ciało, wprawy w posługiwaniu się igłą i nitką nie można było jej odmówić, wszak jako panna z dobrego domu robótki ręczne miała opanowane do perfekcji.


Z przyniesionego w międzyczasie pudełka z przyborami Christophera, wyciągnęła igłę i nici, po czym oblała je alkoholem. Nie uprzedzając sir Rogera, jego ranę również szczodrze potraktowała trunkiem. Zabolało, widziała to w grymasie jaki nagle przeszył jego oblicze. Ale musiała zdezynfekować. I tak by zabolało, uprzedzenia nic by tu nie zmieniło.

W tej chwili dyplomata był dobrowolnym więźniem, mogącym jedynie poddawać się torturom pani Twistelton w nadziei, że pomogą w uleczeniu. Zamierzał więc dzielnie znosić ból i całą swą wolę wlał w jeden cel: Trzymanie ręki nieruchomo, bez względu na to, co się będzie działo.

Teraz mogła się już zabrać do roboty. No... nie do końca, pozostała jeszcze jedna kwestia. Zamknęła oczy i westchnęła ciężko, tak jakby musiała się mentalnie przygotować do tego, co za chwilę miała zrobić. W rzeczywistości skupiała myśli. Słodkawy zapach jego krwi świdrował jej w nosie, a więc była już na granicy.

Początkowo nic się nie działo, jednak już po chwili poczuła To. Zobaczyła rozedrgane złociste niteczki jakby płynnego światła. Otaczały mężczyznę, kłębiąc się wokół jego rannej ręki. Dopiero gdy bardziej się przyjrzała, dostrzegła że owe nitki to w rzeczywistości nie jedna, lecz dwie nicie skręcone ze sobą niczym wstążki, połączone rzędem szczebelków jak w drabinie.


Owa wstęga w miejscu, w którym znajdowała się rana, była przerwana. Meg nie miała zamiaru naprawiać uszkodzenia. Rana nie groziła wykrwawieniem, spokojnie mogła się goić w swoim tempie, po bożemu. Miast połączyć zerwane, rozplatające się już końce, kobieta sięgnęła niematerialnymi palcami gdzie indziej. Odnalazła maleńkie, ledwo dostrzegalne punkciki gęsto wyścielające powierzchnię skóry mężczyzny. To właśnie dzięki nim odczuwał ból. Również teraz nieustannie pracowały dostarczając do jego mózgu alarmujących wrażeń zmysłowych.

Nie miała zamiaru niszczyć owych ciałek, to przyniosłoby więcej szkód niż korzyści. Zamiast tego wyciszyła je i jakby uśpiła, tak jak utula się do snu dziecko, które nie przestaje płakać. Chciała w ten sposób sprawić, by przynajmniej na okres szycia jej pacjent nie odczuwał bólu. Efekt nie mógł trwać wiecznie, ciałka w końcu musiały się wybudzić z tego snu, jednak to miało przyjść dopiero za kilka godzin, a ją interesowało “Teraz”.

Dyplomata poczuł dziwne mrowienie rozchodzące się od rany i sztywnienie kończyny. Zupełnie jakby jego rękę ogarnął jakiś bezwład, podobny paraliżowi. Ale uśpiony alkoholem umysł nie próbował zagłębiać się w ten fakt, uznając znieczulenie za zwycięstwo procentów nad materią.

Gdy miała już pewność, że osiągnęła swój cel, powróciła do rzeczywistości i otworzyła oczy. Roger zdawał się w ogóle nie zauważyć tego, co się działo. Margaret bez ostrzeżenia dźgnęła go delikatnie igłą w miejscu tuż przy ranie. Nie skrzywił się, a więc wszystko było jak należy. Teraz już mogła szyć.

Brak bólu wprawił zaćmiony alkoholem umysł w zdumienie. Ale też i bezmyślny animusz. Oblicze mężczyzny, przybrało wyraz beznamiętnej odwagi, zabawnie kontrastując z niedawną bladością.

Pani Twisleton zabrała się do szycia rany. Centymetr po centymetrze, szew za szwem łączyła rozdzielone tkanki. Zupełnie bezpodstawna hardość malująca się na twarzy mężczyzny nie umknęła jej uwadze, ale nie skomentowała tego w żaden sposób. Wolała, by Attenborough myślał, że brak bólu faktycznie jest spowodowany jego wrodzoną odpornością, niż by miał się domyślić prawdziwych powodów znieczulenia.

Zaskakująco bezbolesna operacja przywróciła dobry humor dyplomacie. Gdy więc już kuracja się skończyła, Roger uśmiechnął się lekko i rzekł. - Czymże mógłbym się odwdzięczyć za tę pomoc?
- Nie oczekuję dowodów wdzięczności - odparła Margaret szczerze odkładając igłę na blat stołu. Wstała z krzesła i podeszła do zlewu. - Niesienie pomocy potrzebującym jest obowiązkiem każdego porządnego człowieka.

-Porządnego...-Roger zamyślił się przyglądając ranie zszytej przez Meg. Uśmiechnął się do kobiety i rzekł.- Szczęśliwy to mąż mający tak czarującego anioła u swego boku.
- Może to pan powtórzyć mojemu mężowi. Ciekawe, czy się z panem zgodzi - zażartowała myjąc dokładnie ręce.
-Nie jestem pewien. Czy pani mąż dobrze strzela?- odparł po chwili namysłu dyplomata. Po czym rzekł z uśmiechem delikatnym..- Bo jeśli tak, to nie zaryzykuję.
- W takim razie będzie to musiało pozostać naszą małą tajemnicą, bo William strzela jak mało kto - również się uśmiechnęła sięgając po bandaże. Następnie zabrała się za zakładanie opatrunku.

- Tajemnicą. -spojrzenie mężczyzny wędrowało po zwinnych palcach Meg. A on sam zastanawiał się jakie tajemnice może skrywać ta kobieta. Bądź co bądź, bardzo atrakcyjna. Niemniej po chwili dodał dyplomatycznie.- Może i tak będzie lepiej. Czymże jest kobieta, bez swojej kolekcji sekretów?
- Puchem marnym jedynie - odparła przypominając sobie słowa wiersza, z którego pochodzi ta fraza. Czytała go w młodości. Autorem był jakiś zagraniczny poeta. Rosyjski bodajże.
- Puchem? Ciekawa teoria.- zdziwił się Roger wstając. Spoglądał na swą dłoń, która w tej chwili wydała mu się... niezgrabna. Nie bardzo potrafił zrozumieć, czemu tak ciężko mu było zaciskać palce w pięść.- Chyba... za dużo wypiłem. Nie czuję za bardzo ręki.
- To normalne - zapewniła kłamiąc rzecz jasna. - Po pewnym czasie przejdzie i wtedy zapewne będzie pan tęsknić za czasami, gdy ręka była odrętwiała. - Uśmiechnęła się do swych myśli, po czym zaczęła myć użyte podczas operacji sprzęty. Gdy skończyła, dodała, odkładając je do metalowego pudełka - Zagoi się samo, ale proces ten można przyspieszyć smarując ranę maścią z arniki, żywokostu i nagietka. Pomoże zmniejszyć bliznę.
- Arnika, żywokost... nagietek.- powtórzył Roger i kiwnął głową.- Zapamiętam. – zapewnił, po czym spojrzał na twarz Meg i rzekł.- Chyba teraz wypadałoby odprowadzić panią do... pokoju? A potem umyć się w końcu. - Nadal bowiem miał twarz wysmarowaną zaschniętą krwią.
- Nie trzeba - odparła z uśmiechem kobieta. - Najwyższa pora, bym poszukała swojego męża. Miał ruszyć z wami na ratunek, ale w końcu nie poszedł.
-Wiele nie stracił, deszcz, zwłoki, przybycie inspektora Halla z pomagierami... nic ciekawego, szczerze powiedziawszy - rzucił nieco ironicznym, a bardzo ponurym tonem Roger wyraźnie nad czymś się zamyślając.
- No może... - zawiesiła głos. - W każdym razie cieszę się, że mogłam pomóc. Poleciłabym się na przyszłość, ale mam nadzieję, że kolejnych takich atrakcji nie będzie.

Zamknęła przybornik dr Bennetta i wzięła go w obie ręce uważając, by nie wysypać zawartości.
-Ja też.- odparł Roger po czym spojrzawszy na niesiony przez nią przybornik.- Może lepiej będzie jak ja to odniosę. Choć tyle mogę zrobić.
- Dobrze - uśmiechnęła się Meg podając metalowe pudełko do zdrowej ręki mężczyzny. - W takim razie... pozostaje mi życzyć panu spokojnej nocy i oczekiwać na nasze kolejne spotkanie przy śniadaniu.
-Nawzajem madame.- dyplomata skłonił się lekko z uśmiechem.

Odwróciła się na pięcie i wyszła zostawiając Sir Attenborough sam na sam z „salą operacyjną”. Gdy drzwi kuchni zamykały się za nią, na jej twarzy gościł tajemniczy uśmieszek. Skrywał za sobą setki myśli, przypuszczeń i opinii, którymi nie zamierzała się z nikim dzielić.

Ruszyła labiryntem korytarzy na poszukiwanie swego małżonka. Tak, jak mówiła Matka, odnalazła go w salonie, nerwowo pykającego fajkę. Na stoliku, tuż obok sofy, spoczywała filiżanka. Z pewnością nie zawierała ziółek na uspokojenie, czy nawet herbaty.

Margaret nie starała się iść specjalnie cicho, a jednak William nie spostrzegł jej obecności, nawet gdy stanęła tuż za nim, opierając się o framugę drzwi. Kobieta stała przez chwilę w milczeniu obserwując męża, jak siedzi zgarbiony i kopci tę przeklętą fajkę.

- Jesteś – odezwała się wreszcie łagodnie. Odwrócił się momentalnie, a na jego pooranej zmarszczkami twarzy zagościł dziwny wyraz ni to ulga, ni zniecierpliwienie.
- Jestem – przyznał, a ton jego głosu skrywał ledwo wyczuwalną nutę oschłości. Coś było na rzeczy. – Ale martwiłem się.
- O mnie? – zdziwiła się. – Przecież to ja byłam cały czas w Oaskpark.
- Ja też nie poszedłem – przyznał trochę z żalem, a trochę ze wstydem. – Zdecydowałem, że ktoś powinien zostać tutaj, na wszelki wypadek.
- To dobrze – powiedziała dobrze udając ulgę, ale i zaskoczenie. William nie musiał mieć świadomości, że ona wiedziała to już wcześniej.
- A ty co robiłaś przez cały ten czas? – zapytał podejrzliwie mężczyzna.
- Jak to co? Pomagałam pannie Abercrombie przy rannych.
- A ty wiecznie to samo… pomagałam i pomagałam. Całego świata nie zbawisz, powinnaś się tego raz na zawsze nauczyć.
- Pomaganie jest powinnością każdego porządnego człowieka, Williamie – pouczyła go łagodnie, jakby pouczała dziecko. W niektórych kwestiach jej mąż był niczym dziecko, głuchy na konwenanse, bezpośredni w sposób graniczący z ordynarnością.
- Porządnego – zawiesił głos, jakby poddawał to w wątpliwość
- Porządnego – potwierdziła z naciskiem. – Czyżbyś nie uważał mnie za porządną kobietę? – zapytała słabo udając jedynie oburzenie.
- Tego nie powiedziałem – zaprzeczył dziwnie potulnie, chyba uznał, że faktycznie przesadził. – Jesteś najporządniejszą kobietą, jaką znam.

Wstał z sofy, podszedł do niej i pogłaskał ją po policzku. Następnie ucałował jej czoło i dodał:
- Szkoda tylko, że niekiedy naiwną.

„Gdybyś wiedział…” – pomyślała poddając się tej drobnej pieszczocie. Nie odpowiedziała jednak nic, uśmiechnęła się tylko. Może i lepiej, że nie wiedział. Może i lepiej, że była jego zdaniem naiwna. To niekiedy wiele ułatwiało.

Księżyc świecił już wysoko na niebie, gdy skierowali się razem do sypialni, którą przydzieliła im pani Etherington. Świecił z pewnością, choć z powodu chmur gęsto przesłaniających niebo, trudno to było stwierdzić.

Położyli się. Już niebawem nocną ciszę zmąciło donośne chrapanie wydobywające się z gardła Williama. Mimo iż pani Twisleton była przyzwyczajona do takich odgłosów, wszak słyszała je co noc, to jednak nie mogła zasnąć. Natłok myśli sprawiał, że mimo zmęczenia nie potrafiła zasnąć. Myślała o wielu rzeczach. O kolacji, która upłynęła w dziwnej atmosferze i o bestii, która napadła na powóz, o pani Telley, o rannym, którego wyleczył Bennett i o sir Rogerze, którego ranę zszyła ona. Myślała też o tym, co przyniesie kolejny poranek. A im dłużej o tym myślała, tym bardziej bała się obudzić.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 14-11-2011 o 22:14.
echidna jest offline  
Stary 14-11-2011, 20:37   #23
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Aoife zignorowała dziwaczne zjawisko. W końcu, wśród arystokratów dziwaków było na pęczki. Dopadła wykładanego szylkretem barku i z niezwykłą zdolnością zahaczającą o umiejętność spoglądania w przeszłość wybrała najdroższą flaszkę. Zasiadła przed zjawiskiem w portkach i dobrych kilka chwil piła w pełnym godności milczeniu. Potem wydobyła zza głębokiego dekoltu płócienny woreczek, z woreczka szczyptę cuchnącego, taniego tytoniu i bibułkę. Szybkimi, zręcznymi ruchami zmajstrowała wąskiego, eleganckiego papierosa i już po chwili obydwie kobiety siedziały naprzeciw siebie spowite kłębami dymu jak mgłą.
Aoife uśmiechnęła się nagle, usta odsłoniły białe, wąskie i dziwnie ostre zęby, był to uśmiech pikującej na ofiarę harpii. Pochyliła gwałtownie nad stołem i hojnie dolała Julii do kryształowej szklaneczki.
- Albo gusta starego robią się coraz bardziej skrzywione, albo jesteś tą tam... - Irlandka zastanowiła się chwilę, a potem wymówiła z pietyzmem - sufrażystką.

Julia całą krzątaninę znosiła z biernym zainteresowaniem. Siedziała umoszczona w wygodnym obitym aksamitem fotelu popijając whiskey, teraz zaś bez skrępowania czy zażenowania patrzyła rudowłosej prosto w dekolt. Kiedy po chwili uniosła wzrok, leniwie i z ociąganiem, zmrużyła oczy i przekrzywiła szyję jak kot, który pozwala podrapać się za uchem.

- I pomyśleć, że James obawiał się, że moja osoba wzbudzi wśród domowników zgorszenie - lady Darlington z emfazą pyknęła cygaro i wypuściła z ust foremne utkane z dymu kółeczka.

- Podejrzewałam, że lord Etherrington jest raczej typem nudziarza ale widząc tak egzotyczny kwiat jak pani... - podniosła szklaneczkę w geście toastu i pociągnęła solidny łyk - definitywnie muszę zwrócić staruszkowi honor. Może ta nieplanowana wizyta nie będzie aż tak monotonna. Najpierw znikający trup a teraz... tak bezprecedensowe towarzystwo.

Wlała w siebie zawartość szklanki osuszając ją do dna.
- Mów mi Julia.
Wydekoltowana Irlandka wsadziła papierosa w zęby, kieliszek przełożyła do lewej ręki, a prawą - wąską i zgrabną, ale pokrytą zgrubieniami i zniszczoną, z połamanymi, brudnymi paznokciami, wyciągnęła do arystokratki.
- Aoife. Przyszłaś się urżnąć na koszt gospodarzy? Nic nie jest takie żałosne jak samotnie pijąca kobieta... - Irlandka wybuchnęła śmiechem, głośnym i mocnym. - Mam dziś dobry dzień, wybawię cię z opresji - napełniła szklankę Julii i zapadła się w sofę, opierając długie nogi o smukłych kostkach o krawędź stołu. - Trup? Jaki trup? Etherington gustuje też w trupach? Tego się po starym nie spodziewałam... a spodziewałam się doprawdy... wszystkiego.

Julia uścisnęła dłoń Aoife. Stanowczo i po męsku.
- Trup w rzeczy samej - przytaknęła a oczy zaświeciły się jej z podekscytowania.
- Zmierzaliśmy wraz z Jamesem do Bath, nie planowałam wizyty u Etheringtonów ale wtedy... - zamilkła na chwilę. Nie miała ochoty rozwodzić się nad przyczynami kraksy. - Powiedzmy, że automobil wpadł w poślizg i wówczas pojawiła się ta rzesza... dżentelmenów wyszykowana jak na polowanie. Ponoć przybyli na ratunek tym z powozu. Wspominałam, że był tam powóz? - ściszyła głos. - Nie chciałabym popaść w dramaturgię ale po całej jego długości ciągnął się głęboki ślad. Jakby po... szponach. Ktoś musiał sobie zadać wiele trudu żeby wydłubać to scyzorykiem. Doprawdy wisielcze poczucie humoru - zaśmiała się, może odrobinę wymuszenie. - Ten biedak woźnica utknął pod automobilem i doktorek, jak on się nazywał? Ładna buzia i nienaganne maniery. W każdym razie doktorek musiał się zdrowo namęczyć bo ranny wyglądał nieciekawie. Zatamował chyba krwawienie i przywieźliśmy go tutaj. Mam nadzieję, że nie oskarżą mnie o nic. Najechałam na niego wprawdzie ale nieumyślnie. Cela w bristolskim areszcie jeszcze nie wywietrzała od zapachu moich perfum. Trafianie tam przez przypadek mnie nie bawi. Skandale preferuję wzbudzać z rozmysłem.
Julia podeszła do biurka i otwarłszy pudełko z cygarami podała jedno Irlandce.
- Spróbuj tego. To o wiele rozkoszniejsze niż tanie papierosy - wypowiedź zakończyła uśmiechem nieco zmysłowym a nieco prowokacyjnym.

Rozluźnioną twarz Irlandki ściął pogardliwy grymas.
- Nie wątpię. Glebę użyźniła krew kilku pokoleń niewolników. Wielkie dzięki. Wolę podłą turecką machorkę. Ściera gardło jak ług, ale przynajmniej nie śnią mi się po nocach czarne poharatane plecy.

W odpowiedzi Julia wzruszyła tylko ramionami i pociągnęła obficie ze szklaneczki. Również tym razem bursztynowy płyn zniknął co do kropli.
- A ty Aoife? Jak ktoś tak interesujący trafił na łono bogatych nadętych nudziarzy? Coś mi mówi, że w tej sytuacji nie chodzi o przypadek.

Aoife przymrużyła oczy i zignorowała Molly, machającą ostrzegawczo za plecami Julii. Była zmęczona, była daleko od domu, a alkohol grzał już przyjemnie ciało... do tego nie ufała staremu za grosz i wolała się zabezpieczyć na wypadek, gdyby uznał, że można sobie zapewnić spokój w inny sposób niż pieniądze. Julia, choć arystokratka i dziwaczka, zdawała się taką osobą, która potrafi narobić rabanu. I Aoife postanowiła zaufać przeczuciu. Własnemu, bo przecież nie Molly, która histeryzowała nawet przy podróży pociągiem.

- Przyjechałam przypomnieć staremu o jego grzechu. Widzę, że popełnił ich tyle, że ten konkretny mógł mu się zatrzeć w pomroce dziejów. Pilnuję więc jego dziurawej pamięci - Irlandka ujęła w palce falbankę przy dekolcie i pomachała nią do Julii. - Świetnie mi idzie, nie sądzisz?

- Wobec tego zemsta - usta panny Darlington rozciągnęły się w ociekającym słodyczą uśmiechu. - Cudowne doświadczenie. Muszę przyznać, że nieco ci zazdroszczę Aoife.

- Zemsta jest dla małych i słabych - parsknęła Irlandka. - Dla mężczyzn przede wszystkim, jakoś tak wychodzi... Nie. Jestem tu po to, by odebrać coś, co mi się należy po krwi, jak burkowi kawał kości od święta.

Julia odkręciła whiskey ale zawahała się przed nalaniem.
- Hmmm... chodź - po namyśle odstawiła butelkę na rzeźbioną konsolę, pochyliła się w fotelu i ujęła ciepłą dłoń Irlandki. Z oczu Julii biła ciekawość ale i jakaś trudna do zdefiniowania obietnica. - Jeśli ten wieczór ma być doprawdy wyjątkowy to czas zmienić trunki na coś bardziej... intensywnego. Tak się składa, że mam coś odpowiedniego w moim bagażu podręcznym. Na ten napój mówią zielona wróżka przypisując mu właściwości mistyczne. Jest bardzo popularny wśród paryskiej bohemy. Twierdzi się, że czasem dla tych, którzy go spożywają... wróżka rozchyla kurtyny czasu i pozwala zajrzeć w przeszłość a nawet w przyszłość. - Julia odgarnęła za ucho Aoife pojedynczy zbłąkany lok i obdarzyła ją przeciągłym, elektryzującym wręcz spojrzeniem. - Pozwól, że uczynię ci prezent płomiennowłosa Aoife. Zechciej towarzyszyć mi podczas tej podróży a ja... zobaczę dla ciebie to czego pragniesz. Tej nocy zaspokoję twoją ciekawość co do jednaj specyficznej sprawy. Dowolnej.Wystarczy, że wybierzesz - pochyliła się nad nią by ostatnie słowa szepnąć wprost do ucha. - Utoń ze mną w szmaragdowym morzu czasu i daj się ponieść falom ciekawości...

Irlandka podskoczyła nerwowo. Powodem nie były bynajmniej zabiegi Julii przy jej włosach. Powodem jak zwykle była cholerna Molly Malone, duchowy przewodnik i źródło siły podobno. Mniemane źródło mocy wszelakich zachłysnęło się spazmatycznie przy pierwszej wzmiance o wróżce, by za chwilę rozewrzeć gębę i zacząć krzyczeć. W rezultacie dalsza część przemowy Julii utonęła w histerycznym, wibrującym wrzasku wylatującym bez chwili przerwy zza różanych usteczek.

- Aaaaaaaa! Tuatha de Dannaaan! Mówiłam, że jest jakaś nienormalna! Aaaaaaaa! Uciekajmy!


Aoife zdjęła rękę Julii ze swojego ramienia.

- Aaaaaa! Zabiją nas! Zgwałcą i zjedzą! I zabiją jeszcze raz!

- Przepraszam na momencik - oznajmiła Aoife dziwnie lodowatym tonem. - Muszę się odlać.

Wstała gwałtownie i ruszyła ku wyjściu. W progu zatrzymała się i popatrzyła na Julię, jakby czekała, aż ta ruszy za nią. Jednak już po chwili obróciła się i wyszła do ogrodu. Wróciła po kwadransie , z czerwonymi wypiekami gniewu na policzkach, dossała się też od razu do butelki.

- Co z tą wróżką? - zapytała po kilku łykach. - To się pije? Też macie, kurwa, rozrywki w tych wyższych sferach. Nie umoczę gęby w niczym, co ma z nimi coś wspólnego. Urodziłam się na ziemi, po której chodził tak zwany, tfu, Piękny Lud. Spali w kurhanach na naszych polach. Porywali dzieci. Dorosłych zresztą też, tylko w innych celach. A czasem polowali na ludzi dla rozrywki. Tak mówią legendy mojego narodu. I - uprzedzając pytanie - wierzę w nie - zakończyło ostro. - Wszystkie.
 
Asenat jest offline  
Stary 14-11-2011, 22:07   #24
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Julia zakryła usta dłonią ale i tak nie udało jej się zachować powagi.
- Słodka Aoife... - jej dźwięczny perlisty śmiech zniknął zaraz zamaskowany chrząknięciem. - Ten napój nie ma nic wspólnego z wróżkami. To tylko... jedna z jego wielu fantazyjnych nazw. Życie trzeba sobie ubarwiać bo inaczej pożarłaby nas nuda - pyknęła ostatni raz cygaro i zdusiła je w popielniczce. - Absynt to jedynie alkohol wzbogacony wyciągiem z piołunu. Silny i odurzający. Co nie zmienia faktu, ze istotnie zsyła wizje. Poznałam go w Paryżu. I nie obawiaj się, żaden szanujący się arystokrata nie skala sobie nim ust. Głównie lubuje się w nim cyganeria. Artyści i buntownicy. Wizjonerzy i poszukiwacze prawdy. Albo uciekinierzy od życia.
Skierowała się w stronę drzwi. Zamarła z dłonią na klamce i raz jeszcze obejrzała się na Irlandkę.
- To jak? Zapraszam do mojego pokoju. Jest nieco ponury, jak zresztą cała ta pogrzebowa posiadłość ale obiecuję, że ta noc jeszcze nabierze kolorów.

Zmrużone oczy Aoife wyglądała jak szczelina w drzwiach prowadzącym do ciemności.
- Innymi słowy, żadnych wróżek, zapraszasz na chlanie? - wyszczerzyła zęby w uśmiechu. - Dwa razy prosić nie musisz - wstała z fotela i zgarnęła z oparcia mereżkową chustę. - Co prawda nie mam od czego uciekać, a prawda i tak zawsze jest po mojej stronie - ale kilka głębszych to zawsze dobry pomysł. W zamian mogę cię nauczyć kilku bokserskich sztuczek. Mój... - odkaszlnęła lekko - ...znajomy lubił wyskoczyć na ring i pookładać się pięściami.

Przez chwilę szła w milczeniu, z rękoma założonymi na plecy.
- Spodobałabyś mu się. Też masz diabła w oczach... Zresztą, co mi tam, pokażę ci - Aoife sięgnęła za dekolt i dłuższą chwilę grzebała między piersiami, najpierw wydobyła woreczek z tytoniem, potem cukierkowy obrazek Madonny z Dzieciątkiem, a na koniec złożoną, podniszczoną fotografię. - Co prawda oczu za bardzo nie widać i zawsze uważałam, że najlepiej wyglądał z profilu, ale dobrze widać to, co najważniejsze. Samą istotę sprawy, jak mawia moja cioteczka Gladys.

Oczu faktycznie widać nie było, jak i całej twarzy, która nie załapała się w ujęcie. Sedno i centrum fotografii stanowiła istota spraw między kobietą a mężczyzną - gargantuicznych rozmiarów i w pełnej gotowości bojowej. Pomiędzy włosami łonowymi, niewyraźny, ale możliwy do rozpoznania pysznił się siny tatuaż przedstawiający kopulujące konie.

Aoife uśmiechała się przyjaźnie. Wyciągnęła rękę po fotografię.
- Diabeł, co?
- Diabeł - przyznała Julia uśmiechając się szerzej. - Wodzi na pokuszenie. Szkoda, że Charles nie jest tak okazale uposażony. Ale muszę przyznać, że nadrabia techniką.

Panna Darlington pchnęła dębowe drzwi i zaprosiła towarzyszkę do środka. Pojedyncza lampka rozświetliła pomieszczenie, które choć obszerne sprawiało wrażenie klaustrofobicznego, prawdopodobnie z powodu ciemnej brunatnej tapety, która nadawała pokojowi atmosferę grobowca. Ciemne meble i zasłony potęgowały jeszcze wrażenie przygnębienia i jedynym bodaj atutem tegoż miejsca było małżeńskie łoże z baldachimem, które na pierwszy rzut kusiło mnogością aksamitnych poduszek.
- Wiem, wiem - Julia uprzedziła komentarz Irlandki. - Ten pokój wygląda jakby tylko czekał kiedy ktoś tu wyciągnie kopyta, prawda? Jeśli pokoje w posiadłości Etheringtonów mają swoje imiona to mnie musiał się trafić "pokój żałobny".

Zamknęła drzwi i wskazała Aoife fotel. Julia natomiast wytaszczyła na łóżko swoją frymuśną czerwoną walizkę i rozpoczęła grzebaninę. Spośród plątaniny strojów wyciągnęła butelkę wypełnioną płynem w intensywnym zielonym kolorze.
- A oto i nasza wróżka...

To co działo się później bardziej przypominało relewantny rytuał niż zwykłe przygotowania do pijaństwa. Julia ustawiła na stoliku dwie pękate szklanki na krótkich nóżkach i wypełniła je z nabożnością. Zaraz nakryła naczynia trójkątnymi ażurowymi łyżkami, na których wylądowały kostki cukru. Przelała je znów a na koniec podpaliła czekając aż skrystalizowany cukier ścieknie do napoju.

- Proszę - podała szklankę Aoife. - Wobec tego... udanej podróży.

Julia zaczęła pić nawet łapczywie nie odrywając oczu od Irlandki. Dopiła do samego dna, oblizała usta i usiadła na materacu. Sprężyny jęknęły cienko kiedy panna Darlington pozwoliła by jej ciało opadło bezwładnie w tył.
- Wypij i chodź tu do mnie - poklepała wyszywaną narzutę. - Zdecydowałaś już płomiennowłosa Aoife? - głos brunetki zwalniał i przechodził w zmysłowy pomruk. - A może... Dowiemy się kto wywrócił powóz, zabił tamtego nieszczęśnika i okaleczył woźnicę? Mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. A ty ponoć... lubisz diabły, prawda?

- Hmmm, hmmmm... - Aoife popijała trunek małymi, ostrożnymi łyczkami. W zasięgu wzroku nie pojawił się żaden krwiożerczy elf, więc przekonała się w końcu i spełniła szklankę duszkiem. - Każda kobieta lubi diabły. Ale mało która się do tego przyzna. Mało która potrafi się przyznać do swojej własnej natury. Niezła ta twoja wróżka. Czuję zioła... Zioła zaszkodzić nie mogą... Chyba że szkodzą - zaśmiała się i poluzowała przyciasnawo zasznurowany gors sukni. Postąpiła kilka tanecznych kroków i wślizgnęła się na łóżko obok Julii. Zanim się położyła, wyjęła z włosów kilka długich szpil i na twarz i nagie ramiona spadły lekko poskręcane, lśniące loki - Powinnaś zapuścić włosy - nachyliła się do jej ucha i wyszeptała. - Diabeł chowa się w kobiecych włosach. W twoich miejsca zbraknie i na diablątko.

Wyciągnęła się obok i przymknęła oczy. Zrobiło jej się ciepło i leniwie.
- Najchętniej bym się dowiedziała, czy kiedykolwiek będę żyła w wolnym kraju. Ale ty stawiasz, ty rządzisz. Zapytaj swoją wróżkę o trupa.

- Doskonale... wobec tego trup... - Julia przez chwilę przyglądała się Irlandce jakby widziała ją po raz pierwszy. Mowa zwolniła, język się rozleniwił, powieki mrugały niby w zwolnionym tempie. Dłoń niedbale musnęła pojedynczą rudą spiralę włosów. - Aleś tyyy śliczzzzna...
Głowa panny Darlington opadła na powrót na poduszkę. Źrenice rozszerzały się z każdą upływającą sekundą, rosły jak plamy oliwy na powierzchni wody.
- Gdyby coś poszłoooo.... nie tak... - wychrypiała jeszcze oblizując wargi. - zawołaj Jamesa... dobrze Aoife?
Oczy Irlandki pociemniały jak burzowe niebo, nachyliła się nad Julią, aż buchnął od niej ciepły zapach. Potu i jakby mokrej ziemi.
- Jeśli coś pójdzie nie tak - wyszeptała - wywalę stąd każdego konowała, który będzie próbował cię leczyć.
Podwinęła Julii opadniętą powiekę i zajrzała w obrócone białkami do góry oczy.
- Cholera, laleczko. Myślałam, że się zgrywasz, a ty na serio...
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 28-01-2012 o 12:42.
liliel jest offline  
Stary 14-11-2011, 23:47   #25
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Pożegnawszy się z panią Twisleton, Roger ruszył odnieść z powrotem dr. Bennetowi sprzęt medyczny.
A zakończywszy to szlachetne zadanie, pożegnał się z obojgiem przebywających w środku osób i skierował kroki na górę. Do pokoi gości. Sir Attenborough był zaniepokojony zachowaniem Aishy.
Minął lustro umieszczone w przedpokoju. Spojrzał w nie.
Zaschnięta krew sprawiała, że wyglądał, co najmniej... upiornie.
Westchnął pod nosem. I skierował swe kroki do pokoju który mu przydzielono. Po czym obmył twarz i dłonie. Spojrzał na opatrunek. Kolejna blizna na jego ciele. Przesunął palcami po kilku długich bliznach równolegle przecinających bark. Pamiątka z Indii. Jedna z wielu pamiątek.
Przebrał się w kolejną koszulę i kamizelkę i poszedł do pokoju obok. Przy drzwiach warował biały półprzeźroczysty kotek. Jedna z wielu form Ravany. Bynajmniej nie najdziwniejszą.


Kot obrzucił swego “pana” protekcjonalnym spojrzeniem. Po czym skupił je na opatrunku.- Jak zwykle masz szczęście. Zawsze znajdzie się jakaś ślicznotka by wylizać twe rany. W Indiach Aisha, a tu...-
-Mężatka.-wtrącił Roger.
-Mnie to nie powstrzymało przed porwaniem Sity.-fuknął kot.
-I jak to się dla ciebie skończyło?- spytał z ironicznym uśmieszkiem Roger. A biały widmowy kot zjeżył sierść.-Ja ci tu z dobrą radą, a ty! Ot nie trzeba było tylko Sity porywać, ale też i Ramę przy okazji zabić.
-Czyli nie dość, że mam porwać kobietę, to jeszcze zabić męża? Wiesz, że to jest karalne na terenie tego kraju?-spytał wzdychając Roger. Wzruszył ramionami.- Zresztą, nie przybyłem tu nikogo porywać. Lepiej powiedz co z Aishą.-
-Ona śpi. Spokojnie i cicho. I nago, jak zazwyczaj.- Ravana był chyba jedynym kotem potrafiącym szczerzyć w lubieżnym uśmiechu.
-Czyli wszystko w porządku?-spytał Roger ignorując uwagi kota na temat nagości Aishy.
Taaak...teraz tak.- potwierdził Ravana, a Roger zdziwionym głosem dopytywał się.-Teraz?
-Przedtem nie mogłem tam wejść. Była bariera. Silna. Gdyby to że...-rozgadał się kot, ale Roger znów mu wtrącił się w słowa.-Jaka znów bariera?
-Mocna.- burknął Ravana i kontynuował wypowiedź.- Próbowałem, przez godzinę zanim dostałem się do środka. A wtedy już było wszystko w porządku. Dziewczyna grzecznie i mocno spała.
-Coś w niej było prawda? Coś, co opuściło ją w tym domu. Coś co użyło jej jako środka transportu. Duch?- zaczął rozważać Roger, pocierając podbródek.
-Byt. Niekoniecznie duch, choć zapewne to właśnie.-potwierdził Ravana.
-Ale... Po co? -Roger potarł czoło rozglądając się dookoła.- Zostań tu. Pilnuj Aishy. Bez nadmiernego podglądania.
-Pffff... Nie ucz kota myszy łowić mądralo. To ja tu jestem guru, a ty tylko mój uczeń.- prychnął widmowy kocur.
-Niech ci będzie.- wzruszył ramionami Roger i skierował swe kroki na parter, do biblioteki. Duchy i Umbra były dla dyplomaty, tematyką w której słabo był zorientowany. Jego mistrz zginął przedwcześnie i wiele nauk Anglik znał dość powierzchownie. Biblioteka sir Etheringtona mogła zawierać historię okolicznych ziem i tej posiadłości. Być może opowieściach historycznych, znajdują się przesłanki co tego co spotkało Aishę... i jego.
Wspomnienia wizji, nadal wzbudzały ciarki na grzbiecie dyplomaty.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 15-11-2011 o 13:09.
abishai jest offline  
Stary 28-11-2011, 14:22   #26
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Julia Darlington

Świat się zapadał. Zmniejszał swoją objętość, aż w końcu stał się małym, świetlistym punkcikiem w nieskończoności wszechogarniającej Julię czerni.
Trwało to może jedno uderzenie serca, a może i całą wieczność. Tu czas nie działał. Tu go adeptka sztuk magycznych nie czuła. Bo tu nie czuła nic. Ani zimna, ani gorąca. Nic tylko czerń, punkcik i jej jaźń.
Mała, świetlista kropka zamrugała kilka razy a później z oszałamiającą prędkością świat powrócił. Ale był jakiś inny. Jakiś obcy.
Julia leżała na czymś miękkim, ale mokrym. Coś dotknęło jej twarzy.
Gdy otworzyła oczy powykrzywiane, powykręcane palce cofnęły się. Panna Darlington zamrugała oczami i podniosła się. To nie były palce, tylko konary drzew. Julia Darlington był w lesie. Jej łożem był zimny, mokry mech. Nie było z nią już Aoife, nie było nikogo. Było jej za to zimno i chciało jej się pić, zupełnie jak przy kacu. I jeszcze ten paskudny posmak w ustach. To z pewnością musiał być kac. Dziedziczka fortuny Darlingtonów pokręciła głową, chcąc jakby pozbyć się tych wszystkich dolegliwość, ale to nie pomogło. W końcu Kultystka dała za wygraną. Jeżeli się pije, to trzeba się liczyć z tym, że cię twój własny organizm w zadek kopnąć może.
Pokonując zawroty głowy kobieta rozejrzała się po okolicy.



Nie przyjemne miejsce. I to nie tylko dlatego, że pousychane, karłowate drzewa były w jakiś taki nienaturalny sposób powykrzywiane. Nie dlatego, że ani jedne promień słońca nie przedostawała się przez leśne poszycie. Nie dlatego, że wszystko w okół spowijała mgła. to było coś innego. Wewnętrzny głos Julii mówił jej, o tym by jak najszybciej opuścić to miejsce. Ale panna Darlington chciała poznać prawdę. To dlatego się tu znalazła. Przynajmniej tak powinno być w teorii.
Tętent końskich kopyt. Strzał z bata. Odgłos toczącego się po wybojach wozu. Gdzieś tu, niedaleko. Julia rozejrzała się po okolicy starając się zorientować z której strony dobiegają te odgłosy. Rżenie koni, bliżej. Jeszcze jeden strzał z bata. Kultystka nadstawiła ucha i po chwili już wiedziała, w którą stronę ma biec.
Kamienie raniły jej bose stopy, a łyse kikuty gałęzi wczepiały się i szarpały w jedwabną koszulę nocną, w którą przyodziana była panna Darlington. Nie zważając na kaleczenia, siniaki i zadrapania dziewczyna bi3egła co sił w nogach. By zdążyć. By zobaczyć. A siły wyciekały z niej i to szybko. Za szybko. Płuca nie nadążały z dostarczaniem tlenu. Mimo, że pracowały niczym miechy, to i tak brakowało jej tego cennego składnika. Dusiła się. Mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Ale się udało. Zdyszana dopadła drogi nim pojawił się na niej zaprzęg. Widziała jak ciągnięty przez dwa czarne konie powóz wyłania się zza zakrętu. Para buchała im z pyska. Mięśnie przepięknie grały pod skórą.
Woźnica strzelił z bata. Jak w zwolnionym tempie Julia widziała całą scenę.
Potężne kopyta uderzały o ziemię wzbijając tumany kurzu. Woźnica coś pokrzykiwał. Katem oka Julia dostrzegła jakiś cień sunący nad martwymi drzewami. Ale gdy odwróciła głowę nie było tam nic. Wróciła więc do obserwacji powozu. Widziała każdy detal, tak jakby stała bardzo blisko.
Nagle konie zarżały z przerażenia. Jeden wybił się z rytmu i powozem zatrzęsło. Panna Darlington nie miała wątpliwości co do słów, które padły z ust woźnicy, mimo że ich nie słyszała.
Jakiś ciemny kształt wyłonił się nagle zza drzew. Runą prosto na pojazd. Zbrojną w pazury łapą chwycił się dachu. Teraz czas przyspieszył, ba nawet zaczął szaleńczo gonić.
Zahaczony przez bestię wóz podniósł się do góry. Wystraszone konie szarpnęły uprzężą i ją zerwały. Koła wozu zahaczyły o krawędź drogi i pojazd zaczął koziołkować. Siedzący z przodu dwaj mężczyźni wypadli. Julia dostrzegła jeszcze jak stwór nawraca, gdy całą jej uwagę rozproszył płacz małego dziecka.
Miał może z dziesięć lat. Blond włosy. Siedział pod jednym z martwych drzew i płakał. Kultystka mogłaby przysiąc, że go tam jeszcze przed chwila nie było. Chciała podejść do dziecka, ale nie mogła. Zaczęła się siłować z własnym ciałem.
- Pomóż mi. - Usłyszała.
Przepełniony smutkiem głos należał do chłopca.
- Pomóż, proszę cię. - Załkał błagalnie. - On..., on..., on zabija, znów zabija. To tak boli. Tak boli. - Dziecko rozpłakało się ponownie, a panna Darlington tkwiła wciąż w tym samym miejscu nie mogąc się ruszyć.
Błondwłosy chłopiec o smutnym spojrzeniu znikł. Podobnie ja i upiorny las. Jak wszystko dookoła. Świat znów skurczył się i zapadł w sobie. Znów była w czarnej pustce.


Aoife O'Brian


Panna Darlington odpłynęła. Tego Irlandka była pewna. Odpłynęła po jednym kieliszku. Gałki oczne Julii były nieruchome. Aiofe puściła przytrzymywaną powiekę, a ta szybko zakryła białko oka przed światem zewnętrznym. Przez chwile Verbena sądziła, że śliczna Angielka po prostu przeliczyła się ze swoimi możliwościami.
Irlandka poczęła rozglądać się po pokoju. Był rzeczywiście ponury, podobnie jak i jej. Ciemne ściany. Ciemne meble. Pokryte patyną dodatki. Chyba właściciele Oakspark mieli coś z głową, skoro urządzili sobie tak domostwo. Zresztą dla Verbeny od lat było jasne, że arystokracja, zawłaszcza ta angielska, ma coś nie tak z głową.
Aiofe krytycznie przyjrzała się otoczeniu przez pryzmat szmaragdowego płynu w kieliszku. W tej tonacji otoczenie zdawało się o wiele bardziej przyjemne.
Angielka nadal się nie ruszała i Aiofe powoli zaczynała żałować, że dała się wciągnąć w tę zabawę. Dopiła zawartość kieliszka. Odstawiła obok drugiego, takiego samego, z którego wcześniej piła panna Darlington.
Wprawdzie nie lubiła brytoli, ale nie mogła zostawić tak tej dziewczyny. Sprawdziła puls. Był ledwo wyczuwalny. A sama Julia zrobiła się jakaś taka blada. Irlandka zaklęła szpetnie pod nosem. Jeszcze jej tu brakowała, aby na rękach zaszła jej jakaś arystokrata. Sprawdziła puls raz jeszcze i odetchnęła z ulgą. Teraz był mocniejszy. Po chwili serce zaczęło przyspieszać, a straszące do tej pory bladością lico zaczerwieniło się. Pot wystąpił na czoło Angielki. Oddech też przyspieszył. Jak przy jakimś wielki wysiłku. Aiofe nie wchodziła w szczegóły co tez mogło być przyczyną tego wysiłku. Ale kilka rzeczy kłębiło się jej w umyśle. Szybko jednak je przegoniła.
Spocona i zdyszana Julia podniosła powieki. Źrenice jej oczu były nienaturalnie rozszerzone, także praktycznie tęczówek widać nie było. Panna Darlington podniosła się. Tym swoim pustym spojrzeniem zaczęła lustrować otoczenie. Serce i oddech, tego Irlandka mogła być pewna, zaczęły zwalniać.
Gdy Julia skończyła przyglądać się swojej sypialni przeniosła swoje puste i zimne spojrzenie na Aiofe.
- Pomóż mi. - Wydobyło się z gardła Kultyski. - Pomóż, proszę cię. - Załkała błagalnym głosem, ale nie należał on do niej. - On..., on..., on zabija. To tak boli. Tak boli.
Ciało Julii bezwładnie opadło. Aiofe w ostatniej chwili zdołała je złapać.
Angielka gwałtownie wciągnęła powietrze i odkaszlnęła.
Jeszcze jeden wdech i jeszcze jeden.
Julia otworzyła oczy. Była w objęciach Aiofe. Była cała mokra. Mięśnie bolały ją od wysiłku, a organizmowi brakowało tlenu.


Charlotte Diana Abercrombie


Panna Abercrombie i doktor Bennett dobra godzinę ciągnęli szopkę pod wdzięcznym tytułem “operacja rannego woźnicy”. Oboje dobrze wiedzieli, że są obserwowani przez ciekawskich służących. Dlatego najlepiej jak potrafili wczuwali się w swoje role. Nawet dla większej dramaturgii Christopher zaaranżował groźny krwotok u pacjenta. Dobrze, że oboje stali tyłem do drzwi, gdyż niezbyt im wyszło powstrzymywanie się od śmiechu kiedy na podłogę bryznęła woda zabarwiona zaschniętą krwią. Mogliby przysiąc, że słyszeli westchnienie strachu. Ot taka niewinna zabawa.
Już prawie kończyli gdy sir Attenborough odniósł przybory Bennetta, o które wcześniej prosiła pani Twisleton.
Umyli się. Wydali polecenia co do opieki nad pacjentem i udali się na spoczynek.
Niestety Charlottcie nie dane było dotrzeć do pokoju.
- Panno Abercrombie. - Znała ten głos, to constabl Simpson z policji w Bath. - Przepraszam, ze przeszkadzam. - Jak zawsze uprzejmy i usłużny w stosunku do osób lepiej od niego urodzonych.
- Tak?? - Euthanatos chyba domyśliła się o co chodzi. Jeżeli w środku nocy nawiedzają ją stróże prawa, musi chodzić o trupa.
Swoją drogą, ciekawe było to, że zawsze nawiedzał ją ten sam stróż prawa, constabl Smipson. A to oznaczało coś jeszcze. A mianowicie , że zaraz spotka się z samym inspektorem Hallem. Cóż za uroczy wieczór.
Nie żeby miała cos przeciwko inspektorowi. Czasami jednak miała dość jego opowieści o tym jak to pojmał jakiegoś złodzieja czy też innego mordercę. Miała głębokie przekonanie, graniczące z pewnością, że grubawy jegomość kreujący się na Sherlocka Holmesa usiłuje ją na swoje przygody zwyczajnie poderwać.
Charlotta Abercrombie wzruszyła wyimaginowanymi ramionami i poszła za umundurowanym mężczyzną. Znowu musiała udać się do części domu przeznaczonego dla służby.
Na kamiennej posadzce, przykryte jakimś białym płótnem leżało ciało. Nad zwłokami stało dwóch mundurowych i inspektor. Na dźwięk kroków wszyscy trzej odwrócili się.
- Panno Abercrombie. - Malcolm Hall podszedł do kobiety i ujął jej dłoń. Złożył pocałunek należny kobiecie jej pozycji. Pozostali policjanci ukłonili się uprzejmie.
- Wybaczy pani że jej przeszkadzamy, ale mamy tu sprawę nieciepiącą zwłoki. - Hall zadowolony z gry słów jaka mu wyszła, uśmiechnął się podkręcając wąs. Jego towarzysze byli mniej skorzy do śmiechu. Inspektor chyba się zorientował, że żart bawi tylko jego odchrząknął. Strzepnął niewidoczny pyłek z mankietu i kontynuował.
- Niestety niedaleko Czarciego Jaru znaleźliśmy ciało Sariana Telleya. Jego ojciec potwierdził tożsamość. - W międzyczasie inspektor odsłonił twarz denata. Przerażenie. Tylko tyle i aż tyle wyrażała twarz zmarłego. Charlotta znała tę pośmiertną maskę. Poprzednie dwie ofiary też taką przybrały w chwili śmierci. Ale je znaleziono kilka dni po śmierci, a tu miała kogoś kto rozstał się z życiem zaledwie kilka godzin temu. Euthanatos odsłoniła resztę ciała. Tak jak przypuszczała, ofiarę pozbawiono wnętrzności.
Charlotta Abercrombie znała śmierć. Czciła ją. Potrafiła docenić. Ale towarzyszący jej meżczyźni nie. Mogła to wyczytać po odrazie jaką odnotowała na ich obliczach, w chwili gdy zsunęła płótno z trupa. Przerażenie?? Być może, ale raczej niedowierzanie. Tylko Hall i Simpson zdawali się być odporni na tego typu widowiska.


Sir Roger Attenborough


Sir Attenborough udał się do biblioteki. Jak pamiętał znajdował się tam pokaźny księgozbiór. Roger miał więc nadzieję, że trafi na coś co go interesowało.
Filozofia. Religioznawstwo. Medycyna. Geografia. Dzieła pisarzy i poetów współczesnych i starożytnych. I dużo więcej. Wszystko to starannie poukładane. Chociaż kurzu nie uświadczył tam, to Roger miał dziwne wrażenie, że księgozbiór ów od dawien dawna stanowi tylko swego rodzaju ozdobę. Że nikt z niego tak naprawdę nie korzysta. A szkoda. Było co czytać. Ten księgozbiór musiał stworzyć naprawdę wszechstronny umysł.
Historia. W końcu. Historia starożytna spisana ręką takich twórców jak Józef Flawiusz czy Tukidydes. Były tam oryginalne teksty jak i tłumaczenia.
Historia nowożytna. Historia świata i imperium. Znane i mniej znane fakty z dziejów Wielkiej Brytanii, kraju w którym nigdy nie zachodziło słońce.
Ale nie było nic o Oakspark. Nic szczególnego. Attenborough trafił wprawdzie na wywód rodowy rodziny Kempe. Począwszy od założyciela ginącego gdzieś w dziejów odmęcie a skończywszy na ślubie lady Sylvii Kempe z panem Etheringtonem i przepisaniu przez teściów majątku na tego ostatniego. Nic o morderstwach, rzeziach czy innych przelewach krwi.
- Szuka pan czegoś?? - Głos, kobiecy głos, który wyrwał sir Attenborougha z lektury należał do lady Sylvii. Kobieta powoli wyłoniła się z cienia. Szła powoli, delikatnie kołysząc biodrami. Jedwabna koszula nocna ściśle przylegała do piersi i talii, a poniżej, przywodząc na myśl nieco tradycyjny chiński strój, chociaż tam gdzie rozcięcie być powinna krawiec wstawił koronkę.
- Czy może spać pan nie może?? - Pani domu usiadła koło sir Rogera. Wpatrywała się w niego niczym kocica gotowa do ataku. A on mógł poczuć delikatną woń jej perfum. Lady Etherington od niechcenia przejrzała książki, które wyją sobie Kultysta.
- Historia?? - Zupełnie jakby zdziwiona była doborem lektur. - Historia okolicy?? - Otarła się o jego ramię, tak zupełnie przez przypadek. I zupełnie przez przypadek to biustem się o niego otarła.
- Nie znajdzie pan tu nic o Czarcim Jarze.- Dodała bawiąc się jednocześnie wisiorkiem. - Mogę panu opowiedzieć tę mrożącą krew w żyłach historię, jeżeli pan chce. - Bawiła ją widać ta historyjka gdyż z lekceważeniem się o tym wypowiadała. Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź rozpoczęła swą opowieść. Opowieść o strasznej rzezi jakiej mieli dopuścić się katolicy wierni Marii Krwawej na bogu-ducha-winnych wyznawców nowej wiary. Nie oszczędzono ni kobiet ni dzieci. wszystkich w pień wyrżnięto z imieniem Boga, Filipa Habsurga i papieża na ustach.
Gdy tak Roger słuchał opowieści nabierał coraz to mocniejszych przypuszczeń co do intencji pani Ehterington. Zresztą sygnały przez nią wysyłane były aż nadto czytelne. I byłaby się z pewnością na niego rzuciła, gdyby nie wtargniecie do biblioteki porucznika Rao.
- Przepraszam państwa. - Hindus zaczął się tłumaczyć. - Szukam swojej towarzyszki.
- Nic nie szkodzi. - Sir Roger skorzystał z okazji, że Sylvia stężała cała na wzmiance o dość ekscentrycznym gościu i podniósł się z kanapy. - Nie było jej tutaj. Dobrej nocy lady Etherington. Dziękuję za opowieść. - Roger czym przecedzaj umknął z biblioteki do swojego pokoju.
Jego awatar nie szczędził mu złośliwych uwag odnoście napastowania go w bibliotece przez panią domu. Sir Roger puścił je jednak mimo uszu. Nie miał ochoty na kolejną wymianę zdań. Położył się wiec do łóżka zupełnie ignorując wywody Ravana na temat stosunków damsko-męskich. I nim wieki kot skończył dyplomata śnił już w słodko w objęciach Morfeusza.
Może powinien był się cieszyć, ze nie dane mu było przeżyć koszmaru sprzed lat na nowo?? A może i nie??
Obudził go szczęk żelaza. Krzyki, wręcz nienaturalny wrzask zabijanych. Znalazł się w samym środku krwawej jatki. Widziała jak krótki miecz opada prosto na niego. A gdy się odwrócił zobaczył rozpłataną czaszkę. Chwile później ręka, która zadała cios została odrąbana przez topór. Po chwili rozpoznał rzymskie legiony i Celtów. Ironia losu polegała na tym, że to Rzymianie przegrywali. Ich lśniące zbroje nie dały im ochrony przed przeważającymi siłami barbarzyńców. Nim słońce zaszło polana zasłana była trupami legionistów. Rannych dobijano. Ziemia łapczywie piła krew zabitych. Roger dostrzegł znajomy zarys muru. Pewien był, że to ten sam przy którym odnalazł zwłoki. Nie widział jednak konturów budowli. Nieopodal dwóch Celtów bawiło się w berka z kobieta i dzieckiem. Rzymską kobieta i rzymskim dzieckiem.
Kobieta, chcą najwyraźniej dać czas chłopcu dała się załapać, a dziecko wbiegło do budowli. Krew bryznęła z rozciętego gardła niewiasty.
Roger mógłby przysiąc, ze w czeluściach wrót do których wbiegło dziecko, dostrzegł przerażone oczy chłopca. Smutne i rządne zemsty. Wojownicy wbiegli za chłopakiem. Po chwili dał się słyszeć przeraźliwy jazgot i z wrót wybiegły pozbawione który istoty odziane w celtyckie stroje. Długo tak biegały prosząco o litość, by skrócono ich cierpienie. Dopiero dowódca skrócił ich o głowę dając im tym samym ukojenie.
Do budowli posłano oddział zbrojnych, który tak samo skończył. Żywcem darty ze skóry. Nie było kolejnego, tylko drwa i oliwa. Celtowie puścili wszystko z dymem.
Wśród rozszalałego żywiołu ognia sir Roger dostrzegł smutne oczy chłopca.
- Proszę, pomóż mi. - Wyszeptało dziecko, a jego głos był przepełniony bólem i strachem.

Margaret Twisleton

Margaret spać nie mogła. Przewracała się z boku na bok, ale i tak nie mogła zasnąć. Może to William za głośno chrapał?? Ale do tego,z drugiej strony, była już przyzwyczajona. W końcu kilka ładnych lat byli już małżeństwem i kilka nocy spędzili we wspólnym łożu. Toteż dźwięki wydawane przez pana Twisletona nie mogły być przyczyną problemów ze snem.
Może materac był za miękki?? W końcu każdy jest przyzwyczajony do innych standardów. Ale też nie. Pokój gościnny, jaki im został przydzielony, pomimo przygnębiającej kolorystyki, był najwyższej jakości. Może to właśnie ta kolorystyka?? Prawie jak w jakiejś krypcie. Męczyła oczy. Źle wpływała na samopoczucie. Zdecydowanie tonacja farb w jakim utrzymane było pomieszczenie nie bała najlepiej dobrana. Niemniej jednak Margaret mogła śmiało stwierdzić, że nie to było powodem jej dziwnego niepokoju, który przekładał się na problemy z jakże potrzebnym jej organizmowi snem.
Kobieta przekręciła się raz jeszcze na łóżku. Sprężyny zatrzeszczały. Verbena uśmiechnęła się do swoich myśli. Wszak ktoś mógłby sobie coś niestosownego pomyśleć słysząc odgłosy jakie wydawało łóżko gdy ona usiłowała sobie znaleźć wygodna pozycję do spania.
To jednak też nie tłumaczyło powodów jej niepokoju.
William przecież nie pojechał na nocne poszukiwania, więc i o niego martwić się nie mogła.
W domu dzieci zostały pod troskliwą opieką niani. Zwykle gdy dzieci były chore, lub co s im dokuczało Margaret odczuwała podobny niepokój i problemy ze snem. Ale to był chyba problem każdej matki. Uroki macierzyństwa.
Nawet nie mogła zrzucić swoich problemów na wiatr wiejący za oknem, gdyż ten dawno ustała, gdy tylko przegonił chmury. Deszcz też nie bębnił w okna.
Ten jej nienaturalny niepokój miła inne podłoże. Do takich wniosków doszła Verbena przewracając się kolejny raz z boku na bok. William coś zamruczał pod nosem. Coś o świętym spokoju i odpoczynku. Albo coś o interesach. Margaret w sumie nie była pewna. Pewna natomiast była tego, ze jej mąż również mienił pozycję snu. Dodatkowo obejmując ją ramieniem. Wyszeptał jeszcze słowa miłości do jej ucha i zachrapał ponownie. Teraz to pani Twistelon na pewno zasnąć nie mogła. Denerwujące dźwięki wydobywające się z jego krtani nie pozwalały jej na to. Bo gdy już prawie przysypiała głośniejsze chrapnięcie natychmiast przywracało ją do rzeczywistości.
Po dłuższej chwili, Margaret jak zwykle eto czyniła w takiej sytuacji, wyswobodziła się z objęć męża i nakazała mu się odwrócić. Co też uczynił chociaż, jak zwykle niechętnie i jak zwykle marudząc coś o jej nieczułości. I jak zwykle to poskutkowało.
Po tych długich minutach walki z własnym ciałem, które pomimo zmęczenia nie chciało odpocząć. Po walce z chrapaniem męża. Margater Twistelon zapadła w niespokojny sen. Nie śniła o niczym. Przynajmniej nie pamiętała tego. Wiedziała natomiast, że budziła się niezliczoną ilość razy. Zresztą nawet gdyby i tego nie pamiętała, to zmęczenie dało jej wyraźnie do zrozumienia, że mało spała tej nocy.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 01-12-2011 o 22:34.
Efcia jest offline  
Stary 06-12-2011, 13:41   #27
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Pobudka po koszmarze była gwałtowna. Zerwał się z łóżka nagle i rozejrzał po pokoju. Był znowu w domostwie Etheringtonów. Był sam. Był w swoich czasach.
-I samotnie w łóżku. A tyle tu kobiet spragnionych mężczyzny, który umiałby się nimi zająć.- ironiczny głos awatara, przyciągnął uwagę Rogera do biurka. Przy którym siedział antropomorficzny tygrys. Ravana jakoś nigdy nie potrafił usiedzieć w jednej postaci, dłużej niż przez godzinę.



W tej chwili, ćmiąc fajkę siedział przy biurku, na którym ćmiło się kadzidełko o mocnym aromacie ziół.
-Bardzo... podoba mi się to miejsce. Magya wręcz iskrzy w powietrzu, tyle kobiet o niezaspokojonych potrzebach. Co prawda wystrojowi wnętrz brakuje splendoru, ale to detal. Powinieneś się tu osiedlić Rogerze. Albo przynajmniej przywłaszczyć Węzeł.-
Dyplomata jednym uchem słuchał wypowiedzi swego awatara. Pocierając czoło próbował odgonić od siebie resztki koszmaru brzmiącego mu w głowie niczym natrętna mucha.
-Miałem... sen.-rzekł w końcu. A Ravana dodał ironicznie.-Sen... doprawdy? Naprawdę w to wierzysz?-
Mężczyzna spojrzał na “Ravanę, króla Rakszas”, jak się jego awatar lubił tytułować. Pokręcił głową zaprzeczając.
-To była wizja... dotycząca tej ziemi. Może rykoszet rytuału przy zwłokach. Może wpływ innej magyi... wiele krąży jej tu wokoło. A może... to wynik opowieści żony pana domu. Chociaż, ona akurat chciała coś innego ci ukazać. Jak sądzisz? Jak bardzo miłe w dotyku są jej krągłości ? -stwierdził awatar uśmiechając się lubieżnie.-Może powinieneś sprawdzić, ile magyi wykrzeszesz z jej jęku rozkoszy. W Indiach wychodziło ci to całkiem sprawnie.
-Indie były inną sprawą. Tamte kobiety, były...- bronił się Roger, a rakszasa podniósł.-Skończ już wreszcie z tymi unikami Rogerze! Nie osiągniesz zbyt wiele, ciągle zakładając na siebie obyczajowe kajdany. Musisz wreszcie się wyzwolić ! Ta kobieta jest kotką w rui. Więc bądź dobrym kocurem i zaspokój ją.
Machnął ręką w irytacji.- Jej przecież nie zależy na uczuciu, tylko ostrych figlach w pościeli z ładniutką buźką i porządnym wyposażeniem między udami. A i tobie dobrze zrobi to. Kisisz się w domu, myśląc że zwoje zastąpią praktykę. Wczoraj skorzystałeś z magyi po raz pierwszy od dwóch tygodni. Porządny rytuał tantryczny... odbył się tylko raz odkąd wróciłeś z Indii.
-Nie rozumiesz.- odparł z irytacją Roger, ale Ravana nie dał się zbyć.- Doskonale rozumiem! Odkąd wróciłeś, powoli wchodzisz w stare buty. Ale już za późno na to... Nie jesteś tym Rogerem, który stąd wyjechał. Pogódź się z tym... i zaciągnij do łóżka jakąś ślicznotkę, zanim całkiem oddalisz się od źródła swej mocy. Od wyzwolenia z barier i ograniczeń tego świata.
- Ten koszm... Ta wizja była starsza od tego co opowiadała mi kotka... To jest Sylvia.- odparł szybko Roger zmieniając temat na mniej niewygodny.
-Pytanie tylko czy owa wizja nie jest... zapowiedzią? Zwróć uwagę, na to że w ostateczności wszystko jest samsarą. Historia także.-stwierdził z wyraźną wyższością w głosie awatar.
-Mieszasz pojęcia.- burknął w odpowiedzi mag.
-Doprawdy? Samsara to cykl przemian, któremu podlegają wszelkie byty i zjawiska włącznie z naszymi myślami, uczuciami i ciałami. Jest to powtarzany w nieskończoność proces tworzenia i upadku. Czemu wiec i czas nie miałby podlegać tej regule?- stwierdził ironicznie Ravana.
Roger potarł palcami podstawę nosa w zmęczeniu.- Co więc to oznacza. Kolejną hekatombę krwi w najbliższej przyszłości? To jest Anglia. Nudna i cywilizowana wysepka. A nie barbarzyńskie cywilizacje Azji i Afryki.
-To twój dowód? To twoja argumentacja?-zaśmiał się pogardliwie rakszasa.-W tym właśnie problem. Dusicie się w tej całej poprawności i praworządności, spychacie namiętności i żądze w kąt, licząc że ulegną zapomnieniu. Ale mylicie się... one się tylko będą kumulować. A potem wybuchną. Ta kotka to wie. Dlatego się wczoraj do ciebie łasiła.
-Upraszczasz sprawę.- wzruszył ramionami Roger wstając z łóżka i pobieżnie się ubierając.- Możliwe, że w okolicy jest rzeczywiście nagromadzenie emocji, które emanuje na okolicę wywołując to co wydarzyło się wczoraj. Popełniono tu wszak więcej niż jedną zbrodnię. Zbiorowe masakry zawsze odciskają jakieś piętno na Gobelinie.
-Iiiii?-naciskał dalej awatar.
-I należy coś z tym zrobić, zanim okolica przyciągnie jakiegoś Ścierwnika.-odparł krótko Roger, przeczesawszy dłonią włosy.- Idę się napić. Po takim śnie.. to najrozsądniejsze co można zrobić.
-I to jest Duch Przygody! Zwalczmy to co napastowało naszą podopieczną. Tylko my do tego mamy prawo.-odparł entuzjastycznie Ravana malejąc i powracając do czworonożnej kociej formy. Taki był właśnie problem z tym awatarem, co chwila wyglądał inaczej. “Zmiana, zmiana, zmiana... tym postęp ludzkości i rozwój duchowy. Stanie w miejscu, to cofanie się do tyłu.”- Tak kiedyś wytłumaczył te swe przeskoki z postaci w postać.
Choć Roger po prostu uważał, że Ravana jest bardzo kapryśny... i próżny.
-Gdzie idziesz?- spytał. Kot na moment zamarł, jego ogon zwinął się w znak zapytania.-Czyż to nie oczywiste? Obejrzeć panią domu, sprawdzić czy jest równie kusząca jak... nachalna. Trzeba ocenić, czy warto schrupać to ciasteczko, mój uczniu.
Dyplomata potarł czoło w irytacji.- Idziesz ją podglądać?
-Możesz iść ze mną... Jestem pewien, że ostatecznie nie miałaby nic przeciw, o ile... potem okazałbyś wdzięczność.-odparł awatar.
-Może później.- rzekł Roger ubierając się pospiesznie.-Na razie... muszę oczyścić umysł.
-Tylko nie posuwaj się za daleko w tym oczyszczaniu.- odparł kocur machając ogonem na pożegnanie i przechodząc przez drzwi.
Dyplomata pokiwał ze zrezygnowaniem głową i odruchowo potarł się po rządku blizn, przecinających bark. Pamiątce po bliskim spotkaniu z tygrysem.
Po czym przesunął dłonią po gęstym zaroście na brodzie. Wypadało się chyba ogolić.
Niemniej obecnie nie miał ochoty doprowadzać się do porządku. Nie, gdy wspomnienia koszmaru były tak żywe w jego pamięci.
Powoli ruszył do drzwi pokoju, potem po schodach do kuchni. Na parterze zaś dopadł go rakszasa i był bardzo... zadowolony.


-Miała gościa, nasza kotka w rui. Młodego kocurka w liberii lokaja. Nic szczególnego, gładka buźka i nieciekawy ogonek. Ona sama była w kąpieli i czuć było zapaszkami świadczącymi o tym, że została pokryta przez owego kocurka. Niegrzeczna kotka.-uśmiechając się relacjonował.-Ale też było czuć i inne zapaszki. Ma niezaspokojony apetyt, ta kotka. Pewnie gdybyś wszedł, nie miała by nic przeciw temu. Jej krągłości są bez zarzutu. Jak na swój wiek, jest... apetyczna. Warto było, ma miękkie przyjemne w dotyku piersi i dość sprężyste pośladki. A uda...- opis Ravany był szczegółowy, zwłaszcza że dotyczył także wrażeń dotykowych. Awatar w pełni korzystał z faktu, że był niewykrywalny dla zwykłych śmiertelników.
Sądzą z jego opisu awatara, scena kąpieli przypominała Rogerowi obraz Bouchera. Tyle że Lady Etherington była zdecydowanie ładniejsza od Diany. Niemniej, siedząca na fotelu Sylvia obmywała swe ciało, a koci awatar wykorzystywała okazję, by się dokładnie przyjrzeć i podotykać żonę właściciela posesji.
Sir Attenborough westchnął nieco z rezygnacją, zastanawiając się czy nie ulec, przypadkiem owej pokusie przyłapania lady Sylvii in flagranti w kąpieli. Awatar miał bowiem rację, dyplomata zaczął się oddalać od swej ścieżki. W Indiach wszak zachowywał się inaczej.
Ostatecznie jednak kontynuował swoją wędrówkę do kuchni. Okazja do spotkania oko w oko z panią domu jeszcze się zapewne nadarzy. A na razie, arystokrata nie był w nastroju do płomiennego romansu.
Wchodzący do kuchni Roger, dopiero po chwili zauważył Charlotte. Jego uwagę przykuwały bowiem własne myśli oraz “dialog” który prowadził z awatarem. Dopiero więc po chwili zauważył kobietę i zwróciwszy oblicze w jej kierunku.- Dzień dobry madame. Ciężka noc za panią?


Dla dyplomaty zapewne była ciężka, bo i on sam z marynarką narzuconą na koszulę jedynie, z gęstym nieogolonym zarostem, trochę gęstym jak na jednodniowy, wyglądał na nieco zmęczonego. Zapewne był przed poranną toaletą, skoro pokazywał w stanie tak nie pasującym do jego pozycji społecznej.
- Dzień dobry panie Attenborough - odpowiedziała Charlotte - w istocie, miałam wiele pracy. Przydałby mi się łyk dobrej kawy, inaczej zasnę na stojąco - kobieta uśmiechnęła się, a potem dodała - Jak pańskie ramię?
Dopiero teraz do ich uszu dotarły jakieś szmery. Ściszone głowy, chyba. Po chwili z jakiejś komórki czy innego pomieszczenia gospodarczego wyłoniła się jedna z podkuchennych. Pulchna dziewczyna, a w zasadzie kobieta, jak się tak dobrze przyjrzeć. Poprawiając fartuch i suknię, a także czepek na głowie dygnęła lekko.
- Dzień dobry jaśnie państwu. - Jej akcent był jakiś taki... dziwny. Na pewno nie tutejszy.
- O dzień dobry, dobrze, że ktoś się w kuchni pojawił. Jeśli to nie za wcześnie to czy mogłabym poprosić o kawę? - odwróciła głowę kierując słowa do podkuchennej. - A może i pan się napije, Attenborough?
- Kawa?? Tak?? - Kobieta spojrzała niepewnie na obecnych. - Oczywiście jaśnie pani.
Podkuchenna rzuciła jeszcze ukradkowe spojrzenie w kierunku pomieszczenia z którego wyszła, a z którego dało się słyszeć jeszcze jakieś odgłosy i zabrała się za robienie kawy.
- Podać w pokojach?? - Zapytała tak jakby trochę nieśmiało..
-Akurat nie kawy szukałem. Jest możliwość łyknięcia czegoś... mocniejszego?- spytał podkuchennej dyplomata. Po czym zerknął na Charlotte tłumacząc.-Pewnych... koszmarów zwykła kawa nie odpędzi.
- Coś mocniejszego?? - Zająknęła się służącą. - My tu mamy whisky, ale... - Kobieta trochę myślała jak tu sformułować zdanie. - ale lepsze ma jaśnie pan w bibliotece. - W końcu wydusiła z siebie.
Charlotte zerknęła dyskretnie za spojrzeniem podkuchennej. Ciekawa była kogo skrywają mury pomieszczenia, które niedawno opuściła. Domyślała się, że chodzi o kochanka, bo dziewczyna śpiesznie poprawiała garderobę, ale w sumie nic jej było do tego.
Na rozwiązanie zagadki czekać długo im nie przyszło. Najpierw dał się słyszeć odgłos tłuczonej porcelany. Potem kilka krwistych przekleństw. A na końcu z owego pomieszczenia wytoczył się jedne z mundurowych, których panna Abercrombie miała okazję poznać wczoraj późnym wieczorem.
- Dziękuję za herbatę. - Wyburczał policjant wtaczając się do kuchni.
Herbaty to oni tam z pewnością nie pili.
- Panno Abercrombie. Sir. - Stróż prawa przywitał się grzecznie z wszystkimi i czym prędzej umknął na górę. Nie zdążywszy przy tym poprawić całkowicie garderoby.
Kobieta odchrząknęła dyskretnie.
Dyplomata skinął głową, a choć na jego ustach pojawił się ironiczny uśmieszek, nie rzekł w odpowiedzi. Po czym rzekł do Charlotte z uśmiechem na ustach.-Może lepiej rzeczywiście napić się w bibliotece. Kto wie ile jeszcze szafek przeszukują w kuchni dzielni policjanci inspektora Halla. Nie wypada im przeszkadzać w pracy, nieprawdaż?
Charlotte przytaknęła jedynie, starając się nie roześmiać.
A podkuchenna zrobiła się czerwona jak burak.
Do kuchni weszła pani Gux, zwabiona najwyraźniej hałasem.
- Co się tu u diabła dzie... – Przerwała w pół zdania zobaczywszy dwoje gości państwa Etheringtonów.
- Jaśnie państwo chcieli się napić kawy. - Zaczęła się tłumaczyć służąca.
- Podać w salonie, albo bibliotece?? - Ochmistrzyni zwróciła się do gości swoich chlebodawców.
-W bibliotece.- stwierdził krótko dyplomata.
- Zaraz ktoś przyniesie.
-Madame.-Roger podał ramię Charlotte co by mogła je objąć i by wreszcie mogli wyjść z tej kuchni. Która nagle zrobiła się bardzo zatłoczona.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 07-12-2011 o 16:17. Powód: poprawki..od groma poprawek xD
abishai jest offline  
Stary 09-12-2011, 15:44   #28
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Trzeba było przyznać, że sir Etherington nie stronił od alkoholów. Barek w biblioteczce był pełen wszelakich trunków. Od mocnych whiskey, przez rum, do różnorakich likierów.



O ile whisky nadawała się do odganiania koszmarów w samotności poranka, to jednak do rozmowy dwójki osób o tak wczesnej porze pasowała butelka słodkiego likieru. I właśnie taki trunek wybrał dyplomata.
Roger wyszukał kieliszki, po czym z karafki rozlał alkohol do dwóch kieliszków. Jeden postawił przed Charlotte, drugi przed sobą. Po czym usiadł w fotelu.

-Nie jest to idealny sposób na spędzanie poranków, ale... czasem trzeba.
Panią nie męczą koszmary? W końcu, tyle obcowania ze zwłokami musi mieć jakiś wpływ.
- Większym koszmarem niż oglądanie ciał zmarłych jest dla mnie wyobrażenie o tym jak okrutnym może być człowiek. - podziękowała przy tym za podany alkohol skinieniem głowy. Likier przyjemnie rozlał się falą w ustach i spłynął łagodnie do żołądka. - Zmarli nikomu już krzywdy nie uczynią. - przerwała na chwilę, aby zaraz kontynuować - Wie pan, czym innym jest dla mnie śmierć kogoś, kto odchodzi w przeznaczonym mu czasie, a czym innym śmierć będąca ingerencją w koło życia. Może zabrzmi to trochę pretensjonalnie, ale w pewien sposób odczytuję to co zamordowani chcieli nam powiedzieć o swoich katach. Ten przypadek, z którym miałam do czynienia np. dzisiejszej nocy jest dość niezwykły i jest w jakiś sposób powiązany z innymi morderstwami...
-To chyba...- Roger napił się alkoholu. Wydarzenia wczorajszego wieczoru i nocy, sprawiły że dyplomata raczej nie zgodziłby się z tezą o nieszkodliwych zmarłych. Według niego, to duch jakiegoś nieboszczyka, albo zbiorowy nieboszczyków powodował te zbrodnie.- dość śmiała teza. Jest pani przekonana, co do niezwykłości znalezionych zwłok? Mnie jako laikowi, trudno ocenić takie kwestie.
Attenborough nie chciał rozwijać kwestii, własnych doświadczeń ze śmiercią i zwłokami. Spojrzał w oczy Charlotte i spytał.- Co pani powiedziały znalezione wczoraj zwłoki?
- Cóż... jeśli nie popsuje to Panu doszczętnie apetytu - Charlotte uśmiechnęła się ponownie i powiedziała - Z jamy brzusznej usunięte zostały wszystkie narządy, a ciało pozbawione doszczętnie krwi. Jedynie mózg pozostał na swoim miejscu To samo stwierdzono w przypadku innych ofiar. Nie wiem czy śledził pan ostatnio gazety? - poprosiła niemo o dolewkę i oczywiście Roger napełnił jej kieliszek potwierdzając skinięciem głowy, że owszem...czytał.
- No właśnie - Charlotte kontynuowała - wgląda to na dość podobną zbrodnię, choć tutaj ofiara, jako pierwsza z całej serii, zdawała się bronić. Wskazują na to liczne otarcia i zadrapania.
-Rozumiem.- stwierdził Roger i po chwili zamyślenia spytał.- Ofiarom wydarto wnętrzności, rozcięto brzuch i wyrwano siłą?
- Nie do końca drogi panie. Wszystko wskazuje na to, że nie otwierano w ogóle jamy brzusznej, a krew została po prostu... odessana. Nie wiem jak to wszystko sobie wytłumaczyć.
Nie dziwił się jej. Takie sztuczki trudno by było wyjaśnić, bez sięgania po nadnaturalne hipotezy.
Ale kto w dzisiejszych czasach wierzył jeszcze w duchy, wampiry... demony?
-Ty wierzysz, Rogerze.-odezwał się dotąd milczący Ravana.
Roger nalał ponownie alkoholu do kieliszków i rzekł.

- Coś nam ponury wyszedł temat rozmowy, jak na ten słoneczny poranek. Jeśli mogę spytać... przy czym się lubisz relaksować panno Ambercombe. Muzyka, malarstwo, dobra książka? Zauważyłem, że wspomniałaś o kręgu życia. Interesujesz się egzotycznymi kulturami?
- Ostatnio mało mam czasu na relaks, jednak to muzyka najlepiej wycisza moje myśli. Zresztą wszystko co pan wymienił stanowi dobrą odskocznię od pracy. Również i ... okultyzm. To również coś co bardzo mnie interesuje.
-Stąd te wspomnienie o kręgu życia.- skinął głową z uśmiechem Roger. Po czym dodał.- Ja sam też nieco interesuję się okultyzmem, głównie hinduskim. Sama panna rozumie, dyplomata musi znać mentalność ludzi z którymi się styka. Muzyką też choć... -tu podrapał się po nieogolonym podbródku.-... nie jestem dobrym pianistą. Dopiero się uczę. Natomiat Ai... moja asystentka pięknie grywa na sitarze.
- Nigdy nie słyszałam brzmienia tego instrumentu. Może pana asystentka dałaby się namówić kiedyś na mały koncert? Ja osobiście mam dwie lewe ręce jeśli chodzi o instrumenty. Mój nauczyciel uciekł ponoć z wrzaskiem kiedy próbowałam zagrać pierwsze akordy. - zaśmiała się. Alkohol rozluźnił napięcie w jej mięśniach.
-Sitar ma dość specyficzny dźwięk... niezwykły jak cała kultura hinduska.- odparł Roger uśmiechając się w zadowoleniu na widok rozluźnionej Charlotte. Uśmiech dodawał jej uroku.- Myślię, że Aisha się zgodzi. Co do mnie... jestem w podobnej sytuacji co pani. Raczej minie sporo czasu, zanim opanuję porządnie grę na fortepianie.
- Dużo czasu spędził pan w Indiach? Ja raczej niewiele wiem o tamtejszej kulturze.
-Dość dużo. Ponad dwa lata. To sporo czasu, by poznać inny świat.- uśmiechnął się dyplomata patrząc na w półopróżniony kieliszek alkoholu.- Bardzo fascynujący świat. Zwłaszcza miejsca ukryte przed... nami.
- Ma pan na myśli nas, Europejczyków?
- Dokładnie. Choć może nie tylko... jeszcze dochodzą...- Roger przez chwilę próbował skupić myśli na temacie i znaleźć dobre określenie.-... różnice związane z pochodzeniem społecznym. Będąc na szczycie drabinki, ciężko dojrzeć szczebelki u dołu. Ale... tam na dole...- nagle zmienił temat.- Sztuka hinduska, rzeźba, architektura. Najciekawsze obiekty znajdują się poza miastami, w gęstej dżungli. Zapomniane świątynie i miasta... miejsca kultu.
- Brzmi fascynująco... choć pewnie miejscowi zazdrośnie strzegą swoich tajemnic? Co udało się panu zobaczyć?
Roger przez chwilę wydawał się być zakłopotany. Zdawał sobie sprawę, że powiedział za dużo. Cóż, pozostało jakoś z tego wybrnąć.- Ja? Mnie udało się obejrzeć starą świątynię ku czci Ganeśi. Bóstwa mądrości o głowie słonia. Obecnie... Wtedy już tylko kilku braminów w niej służyło, dzieląc ten przybytek z kilkoma mnichami buddyjskimi. Wydaje się to być pozornie sprzeczne, ale prosze mi wierzyć mieli powody, by razem przebywać.
Wzruszył ramionami dodając:

- Poza tym. Nawet razem, zajmowali tylko połowę przybytku. Resztę budowli pozostawili dżungli, z którą nie byli w stanie walczyć.
Uśmiechnął się do kobiety mówiąc - Proszę mi wierzyć. W dżungli. Oglądając jej ogrom, czując na sobie wzrok drapieżników, łatwo pojąć jaką potęgą dysponuje natura.
Oczy Charlotte przez chwilę zasnuły się mgiełką. Jej wzrok skierowany był w jeden punkt, jakby na chwilę straciła kontakt z rzeczywistością. Potem westchnęła lekko.
- Mogę to sobie jedynie wyobrazić. Na co dzień spotykam się raczej z bardzo przyziemnymi sprawami. A podróże... no cóż. To na pewno kusząca perspektywa, ale nie dla naukowca związanego pracą na uczelni. Niemniej jednak dziękuję i za te opowieści.
-Podróże potrafią być fascynujące, ale...- dyplomata wzdrygnął się nerwowo. Po czym potarł czoło dodając.- Wszystko ma swoje wady i zalety. Mogę wiedzieć, czym się pani zajmuje na uczelni? Bardzo jestem ciekaw. Czyżby patologią?
- Bardzo pan spostrzegawczy. Jestem asystentką na wydziale medycyny, a specjalizuję się w patologii. Cóż.... dla mnie to właśnie świat do którego podróżuję niemal codziennie.
-Dziwny wybór, jeśli mam być szczery.- odparł Roger. Sięgnął po kieliszek i upił odrobinę alkoholu.- Ja przy każdym trupie, powtarzam sobie, że to ostatni jaki w życiu zobaczyłem. I niestety, za każdym razem się mylę.
- Dla mnie śmierć jest nieodłącznym elementem codzienności. Nie lękam się jej ani tym bardziej nie brzydzę. Poza tym moja praca ma służyć żywym. Dzięki znajomości anatomii medycyna potrafi działać cuda - uśmiechnęła się mówiąc te słowa - Niemniej jednak rozumiem, że nie każdy chciałby podążać wybraną przeze mnie ścieżką. - na twarzy Charlotte zakwitły delikatne rumieńce. Tłumaczyła to sobie wypitym alkoholem, ale tak naprawdę nie znała do końca przyczyny ich nagłego pojawienia się.
Roger przyglądał się twarzy Charlotty, choć poprawniejszym i bardziej trafnym określeniem byłoby “gapił się jak sroka w gnat”. Wydawał się próbować odczytać jej myśli z twarzy. Słuchał niewątpliwie uważnie, choć lekko przeszklonym wzrokiem.- Rozumiem. Jednakże nie tyle śmierci się boję, co... czuję odrazę do zwłok, takich jak te z lasu. Odrazę do bolesnej agonii i do trupów zbeszczeszczonych przemocą w chwili zgonu. I do śmierci głodowej. A nie do umierania jako procesu kończącego życie.
- Każde zwłoki niosą ze sobą pewną historię, mniej lub bardziej tragiczną. Ale to nie ich się obawiam, tak jak powiedziałam. Bardziej przerażają mnie czyny, które nagle i brutalnie przerywają kruchą nić życia. Wie pan, ja silnie wierzę w przeznaczenie i w to, że każdy powinien odejść dopiero, kiedy zamknie się jego krąg. Dlatego właśnie często współpracuję z policją tropiąc każdego z tych przeklętych morderców - kiedy tak mówiła jej słowa brzmiały niemal żarliwie. - I mam nadzieję, że i tym razem złapiemy tego kogoś.... lub to coś... co wybrało na ofiarę młodego pana Telley.
-Coś?- zamyślił się Roger, po czym zasępił. Przez chwilę zastanawiał, po czym spytał.- Wierzysz... wiem że to głupio zabrzmi. Ale, czy wierzysz w duchy?
Charlotte przez chwilę zapatrzyła się w twarz Rogera, jakby sprawdzając czy sobie z niej nie kpi, po czym wolno pokiwała twierdząco głową mówiąc cicho:
- Nawet jeśli to brzmi niedorzecznie, to tak. Wierzę, że istnieją …. tak jak istnieje dobro i zło, mrok i jasność... i tak dalej...
- W okolicy w której biedny pan Telley został pozbawiony wnętrzności, wiele lat temu dokonano masakr.- rzekła Roger, po czym szybko się poprawił.- Masakry. I nie zdziwiłbym się, gdyby krążyła po okolicy jakaś legenda o … duchu związanym z tym miejscem.
Potarł brodę dodając.- Zastanawiałem się, jak... z takim duchem... teoretycznie oczywiście, walczyć. Może srebro. Powiązane z księżycem symbolicznie. Co panna o tym sądzi?
- Sądzę, że to ciekawy trop dla śledztwa... - Charlottte wpatrywała się w kolorowy płyn w kieliszku - Nawet jeśli mylimy się w tezie, że duchy istnieją, może któryś z potomków dokonuje w ten sposób jakiejś szalonej zemsty? Chciałabym więcej dowiedzieć się o tej masakrze... i może obejrzeć to miejsce za dnia...
- Nie polecałbym zwiedzania tamtego miejsca bez silnej eskorty. A co do legendy. Hmmm..-Roger zamyślił się i przymknął oczy.- Proszę sobie wyobrazić Celt... Czasy reformacji, czy może..Nie...Katolickich zwolenników Marii Stuart w błyszczących zbrojach, wyrzynających boga winnych anglikan. Tak to mniej więcej wyglądało. A przynajmniej tak słyszałem.
- Hmmmm... to by tłumaczyło tak głęboko zaszczepioną nienawiść... Fanatyzm zawsze stanowił dobre podłoże dla mordów. Nawet mordów rytualnych. A te morderstwa na pewno dokonywane są według pewnego schematu. Organy, krew, porwanie i tajemnica. Muszę wrócić do opisu poprzednich przypadków. - spojrzała znowu na sir Attenborougha - Czy znał pan może którąś z poprzednich ofiar ?
- Nie. Obawiam się, że żadnej. W końcu ja dopiero co wróciłem z Indii i zająłem się porządkowaniem przywiezionej stamtąd wiedzy i pisaniem pracy naukowej. Nie miałem czasu, by się spotykać z kimkolwiek.- odparł Roger siadając wygodniej w fotelu. Drzwi się otworzyły w tym czasie i lokaj przyniósł dwie zaparzone i mocne kawy. Postawił je przed nimi, po czym oddalił się prawie bezszelstnie.
- Rozumiem. Pozostaje popytać wśród pozostałych gości i domowników. Może pomiędzy tymi ludźmi istnieje jakieś powiązanie? - Charlotte zastanawiała się na głos sypiąc cukier do kawy - Słodzi pan? - dodała chwilę później.
-Odrobinkę.-odparł Roger i uśmiechnął się mówiąc lekko zaskoczonym głosem.- Czyżby zamierzała panna stanąć w szranki z inspektorem Hallem? Kto pierwszy rozwiąże zagadkę zgonów?
- Ochhh... - kobieta speszyła się nieco - Nie zamierzam być konkurencją dla policji. Po prostu nurtują mnie pewne pytania i nie zaznam spokoju dopóki nie uzyskam na nie odpowiedzi. Poza tym to ciekawsze zajęcie niż... polowanie.- powiedziała szybko, po czym dodała - Jakkolwiek okrutnie by to nie zabrzmiało.
-Zawsze można spróbować wywołać ducha.- rzucił żartobliwym tonem głosu Roger popijając kawę. Po czym spochmurniał dodając.- A gdyby coś... nieoczekiwanego w domu. Ktoś zaczął zachowywać się dziwnie, to... proszę mi dać znać.
- Ma pan coś szczególnego na myśli? - spytała żwawo - W tym domu towarzystwo od początku nie zachowuje się normalnie. Bez ubliżania oczywiście gospodarzom. - dodała
-Nie. Niestety nie mogę nic takiego dokładnie określić.- rzekł Roger po chwili namysłu. Potarł czoło powoli forumułując kolejne słowa.- Jeśli jednak poczuje pani przeczucie, że...Sam nie wiem, jak to określić. Czyjejś złowrogiej obecności? To stary dom i pewnie może wywoływać atmosferę grozy. Ale jeśli coś takiego się zdarzy, proszę...- dyplomata położył ujął palcami dłoń Charlotty i lekko je trzymając spojrzał w oczy kobiety mówiąc.- Proszę mnie o tym powiadomić. Wiem, że to dość niedorzeczna prośba, ale... Proszę.
- Mówi pan o opętaniu? - zdziwiła się Charlotte.
Roger nie odpowiedział od razu. Łyknął nieco kawy zdając sobie, iż alkohol sprawił że oboje byli wobec siebie zbyt szczerzy... Przez chwilę milczał, zmarszczył brwi przypominając sobie, że nadal trzyma ją delikatnie za dłoń. Uśmiechnął się nerwowow i dodał.- Nie wiem. Może. Atmosfera tego domu, sprawia że zaczynam snuć różne teorie. Po prostu, proszę mieć oczy i uszy otwarte.
Wstał i wsunął swe dłonie do kieszeni marynarki. -Przepraszam, jeśli przestraszyłem moimi rozmyślaniami, zapewniam że nie było to moją intencją.
- Nie przestraszył mnie pan. Po prostu nie pomyślałam o takiej możliwości. Obiecuję uważać co dzieje się wokół mnie. - jego dotyk lekko ją speszył, ale starała się nie okazywać emocji. W tym akurat była mistrzynią. Swobodnie więc dopiła resztkę kawy i podnosząc się chwilę potem powiedziała - Cóż... wydaje mi się, że obojgu nam przyda się choć chwila odpoczynku, zanim gospodarz zrealizuje weekendowe plany. - uśmiechnęła się szczerze.
-I okazji doprowadzenia się do ludzkiego wyglądu. A przynajmniej w moim przypadku by się to przydało.- odparł Roger przesuwając dłonią po nieogolonej brodzie.
- Broda dodaje mężczyźnie swoistego uroku - zaśmiała się - Dziękuję za ciekawą rozmowę.
-Zapewniam, że cała przyjemność była po mej stronie.- odparł szarmanckim tonem dyplomata. Po czym mruknął.- Będę musiał jeszcze zobaczyć co z Aishą. Biedaczka była jakaś nieswoja po wczorajszej przejażdżce. A już zrobiło się na tyle widno, że nie będę przy tym posądzany o niecne zamiary.

Charlotte uniosła jedynie brwi w geście zrozumienia i uśmiechnąwszy się raz jeszcze, opuściła bibliotekę. Chciała jeszcze przed położeniem się spać, sprawdzić jedną rzecz.

Rozmowa z sir Rogerem przywiodła ją do pewnej myśli, która nie dawała Charlotte spokoju.
A co jeśli ktoś użył magy żeby usunąć narządy? Nie wyobrażała sobie żadnej innej fizjologicznej możliwości. Ani przez usta, ani przez inny otwór w ciele nie można było wyjąć wnętrzności bez uszkodzenia powłok skórnych i otrzewnej.

- Oczywiście, że ktoś tutaj manipulował we wzorcu – powiedział Pan Huczek zgrzytając głośno zębami. Ciachnął przy tym kilka razy ostrym i długim nożem w powietrzu – Jesteś na tyle ograniczona, żeby dopiero teraz to zauważyć?

Nie odpowiedziała na zaczepkę. W głębi duszy bowiem przyznawała mu rację. Zmęczenie i niewyspanie sprawiły, że jej proces myślowy nie przebiegał tak, jak powinien, tak, jak szkolił ją wuj.
Dlatego zeszła jeszcze raz do piwnicy żeby przyjrzeć się zwłokom. I tym razem nie miała świadków. Posterunkowy, który nareszcie wyrwał się ze snu, pilnie notował coś w małym kajecie, mrucząc jedynie coś w rodzaj dzień dobry pod nosem.
Zamknęła za sobą starannie drzwi i podeszła do stołu, na którym leżało ciało. Zdjęła z niego prześcieradło i złożywszy je z boku rozpoczęła krótkie przygotowania.
Zawiesiła na szyi medalion, który nieodłączenie wiązał się z jej ukochanym Aleksandrem, a także nalała do dzbana czystej wody. Następnie podwinąwszy rękawy podeszła do ciała młodego Telleya i polewając je wodą położyła dłoń na jego głowie. Następnie skupiając energię, przeszła do badania formy jaką był wzorzec życia nieboszczyka.
Kilka chwil później znalazła potwierdzenie dla swojej teorii, potwierdzającą jej najgorsze obawy.
Otóż ktoś mieszał we wzorcu Telleya juniora jeszcze za jego życia. Brutalnie i z pełną premedytacją. A to MUSIAŁO oznaczać, że narządy mężczyzny usunięto magicznie.
Wszystko w końcu łączyło się w jedną całość. Nagłe zmiany pogody, poprzednie przypadki morderstw, „wypadek” Telleyów, spotkanie zorganizowane przez gospodarza, w którym „przez przypadek” znalazło się wiele istot jej podobnych, czyli magów… Była pewna tego, co zobaczyła.
Musiała porozmawiać z Etheringtonem. I to poważnie.
Charlotte posprzątała po sobie, nakryła ciało prześcieradłem i opuściła piwnicę.
Skierowała się do swojego pokoju. Zmęczenie i senność odpłynęły. Za dużo myśli bombardowało w tej chwili jej umysł.
Wiedziała, że weźmie chłodny prysznic, zażyje proszki na ból głowy, przebierze się i zejdzie na śniadanie.
A po nim… czekała ją poważna rozmowa.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 09-12-2011, 17:07   #29
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Jak głęboko sięga królicza nora? Bardzo głęboko. Kończy się w miejscu gdzie czas spotyka się ze snem. Gdzie to co było ociera się o to co zdarzyć się może.

Spadała w dół. Pikowała jak ranny ptak a obrazy układały się w kształt misternej spirali i wciągały ją do epicentrum.

Niebo przybrało kolor popiołu. Rachityczne szkielety drzew otaczały Julię niemym korowodem a wiatr targał poły jej batystowej nocnej koszuli. Zastanowiła się dlaczego w ogóle ma ją na sobie ale zaraz porzuciła tą myśl jako nieistotną.

Przypomniała sobie dlaczego tutaj jest i zaczęła biec. Kamienie i konary kaleczyły bose stopy ale nie zwalniała. Kolejne zdarzenia obserwowała z zapartym tchem jakby siedziała w pierwszym rzędzie londyńskiego teatru i nie chciała by umknął jej najmniejszy detal odgrywanej sceny.
Bardziej jednak niż widok demona zaskoczył ją drżący z przerażenia chłopiec. A później ten sam wir magii, który wessał ją do tej dziwacznej wizji wypluł ją gwałtownie wraz z uczuciem narastającego parcia na klatkę piersiową. Zabrakło jej tchu.

* * *

Ciało Julii wygięło się w łuk kiedy ze świstem wciągnęła powietrze. Zupełnie jakby zbyt długo przebywała pod powierzchnią wody i wynurzyła się zeń w ostatnim bodaj momencie. To by nawet pasowało. Czuła, że jest przemoczona, ubranie dosłownie lepiło się skóry a po czole spływały lodowate krople.
Pierwszym widokiem jaki ujrzała po rozwarciu ciężkich powiek była burza rudych loków Aoife.
Kultystka zacisnęła palce na drobnym nadgarstku Irlandki i już miała coś jej powiedzieć kiedy rozkaszlała się spazmatycznie. Każdy oddech przychodził jej z trudem. Wciągała haust powietrza ale zaciśnięte przykurczone mięśnie gardła nie dopuszczały go do płuc.
Julia złapała się za szyję jakby chciała rozewrzeć trzymające ją niewidzialne palce.
- Ktoś... mi to zrobił... - wychrypiała niewyraźnie. - Nie mogę...
Julia przetoczyła się na kolana i zwinęła do pozycji embrionu. Drżała z wysiłku. Na tą chwilę jej wszechświat skurczył się do tych kilku płytkich mozolnych oddechów.
- Toś pojechała, siostro - sarknęła Irlandka. - Nie odpowiadaj, spójrz mi w oczy. Oddychaj.

Oczy Aoife były ciemne jak wnętrze starej, głębokiej studni, w którą panny zaglądają nocą, by zobaczyć twarz kochanka, czarnej i zdawałoby się nieskończonej, z Królem Żab i księżycem uwięzionym na dnia.

- Oddychaj - mruknęła jeszcze raz i zmusiła Julię, by się wyprostowała do klęku, oparła dłonie na jej ramionach. Usta Irlandki poruszały się szybko w szeptanych słowach, z których tylko część była angielska i tylko część słyszalna. Szepty przyspieszały jak rozpędzający się pociąg, wwiercały się w uszy, ciche, lecz nachalne i wszechobecne. "Opadnijcie, więzy". "Ciało, odstąp od ciała".

Kleszcze ściskające gardło Julii osłabły, by wreszcie puścić, ale Aoife ciągle trzymała arystokratkę w ramionach, w ciepłym i zbyt silnym jak na kobietę uścisku.

- Już dobrze? Przyniosę ci coś do picia - Aoife podniosła się miękko i zniknęła za drzwiami sypialni. Wróciła po chwili z dzbankiem wody - To chyba do mycia rąk, ale wygląda na czystą... Powiedz mi. Werbena czy Kult? Inni to sztywne gbury, więc dopuszczam tylko te dwie.

Julia siedziała na miękkim dywanie wciąż oszołomiona echem przebrzmiałej wizji. Miała przed oczami dziecięcą sylwetkę wzywającą pomocy i nie mogła odgonić od siebie tego obrazu nawet po zamknięciu oczu.
Kiedy wróciła Aoife z wdzięcznością przyjęła od niej szklankę i wypiła kilka ostrożnych łyków.
- Kultyści - odpowiedziała zamyślona. - Ja i mój brat... Etherington skrzyknął na to spotkanie chyba sporo magów, prawda? Bo ty... Verbena. To dość oczywiste po tym co przed chwilą zrobiłaś - na samo wspomnienie potarła nerwowo skórę szyi. - Dziękuję ci.
- Oczywista oczywistość. Ale my nazywamy siebie Córkami Morrigan. Kobiety tylko, rzecz jasna. Co do innych tutaj... wyczułam kogoś, ale nie chciało mi się sprawdzać, kto to. Nie moje małpy, nie mój cyrk. A co do zaproszeń, to zaprosiłam się sama. Uwierz mi, jestem ostatnią osobą, którą stary chciałby zobaczyć.

Julia zwiesiła głowę i zaczęła skubać nitki wełnianego dywanu.
- Widziałam wypadek. Nie uwierzysz Aoife - oczy Julii rozbłysły mieszanką zaciekawienia i pewnej fascynacji. Kąciki ust poszybowały mimowolnie ku górze. - To był demon... Taki z rogami, kopytami i ogonem. Wywrócił powóz. I wtedy pojawił się ten chłopiec. Myślisz, że jest w niebezpieczeństwie?
Panna Darlington wbiła wzrok w czubki pantofli Irlandki i po chwili wahania objęła dłonią jej kostkę.
- Myślę, że powinnyśmy się dowiedzieć. Pomóc dziecku jeśli to jeszcze możliwe. Coś tu jest nie tak... Anomalie pogodowe. Ta... piekielna istota.

- Demon. Z rogami - powtórzyła Aoife i znać po niej było, że ją ta sprawa ogólnie mało obchodzi. - Może któryś z arystokratów zaprzedał duszę diabłu, w zamian za worek złota. Tak czy siak, nie moja sprawa. Im więcej zgryzot spadnie na siwy łeb Etheringtona, w tym lepszym nastroju wrócę do domu... - zamilkła i dodała po chwili, niechętnym tonem: W co był ubrany ten smarkacz?

- Nie jestem pewna. Siedział skulony pod drzewem. Miał jasne włosy, na oko dziesięć lat. I mówił o bólu. Że on znowu zabija. - Julia zebrała się wreszcie z podłogi. Usiadła przy stoliczku przecierając twarz dłońmi i upiła solidny łyk whiskey prosto z butelki. - Jutro o niego dyskretnie rozpytam. Mam wrażenie, że jest jakoś związany z tym domem. Przejrzę rodzinne albumy Etheringtonów. A co do starego to oczywiste, że za nim nie przepadasz. I pewnie masz swoje powody - nalała whiskey do szklanki i podeszła do Irlandki oferując trunek. Sama pociągnęła raz jeszcze wprost z butelki i uśmiechnęła się lekko. - To nie dzieciak mnie interesuje. Raczej... łamigłówka. Lubię tajemnicę. Nie zrozum mnie źle, nie jestem bezduszna. Jeśli będę mogła uratować przy okazji dzieciaka to nawet lepiej. Myślę, że namówię Jamesa żebyśmy zatrzymali się tutaj przez kilka dni.
Znać było że Julia wreszcie dochodzi do siebie. Zniknęło rozkojarzenie, nie była już roztrzęsiona. Dotknęła wierzchem dłoni policzka Aoife.
- Bardzo bym chciała żebyś została.

Zamyślona Irlandka objęła palcami rękę Julii.
- Jeśli smarkacz mówi, że to się dzieje "znowu", to niestety, Julio, ale może się zdarzyć, że nikogo nie uratujesz. Bo mi by to wskazywało, że dzieciak nie żyje. Został zabity, a teraz wrócił by ostrzec innych... nie mogę uwierzyć, że daję się w to wciągnąć - Aoife mrugnęła do Julii. - Dobra, spędzę tu jakiś czas zapewne, mogę ci do wyjazdu potowarzyszyć w grzebaniu w tajemnicach. Ty przejrzyj albumy, a ja pójdę pogadać ze służbą, tylko wciągnę jakąś normalną kieckę. Dziesięcioletni blondynek... no zobaczymy.

Mina Julii wskazywała jasno, że ucieszyła ją decyzja rudowłosej.
- Poczekaj.
Pochyliła się nad wybebeszoną walizką i wyciągnęła z jej rozwartej paszczy prostą acz elegancką suknię w kolorze butelkowej zieleni.
- Będzie pasowała do twoich oczu - podała strój Aoife.

Zrzuciła ze stóp buty, marynarkę przewiesiła prze oparcie krzesła i zdjęła przez głowę jedwabną bluzkę pozostając jedynie w cienkiej półprzezroczystej koszulce. Wyciągnęła się swobodnie na łóżku i raz jeszcze pociągnęła solidnie z butelki.
- Zostań na noc, nie lubię spać sama - odstawia whiskey na nocną szafkę i uniosła wysoko ręce w wyrazie dobrych intencji. Uśmiechała się przy tym szeroko jak sam kot z Cheshire. - Obiecuję, że nie zrobię nic czego byś sobie nie życzyła. Po zdjęciu twojego przyjaciela wnioskuję, że preferujesz męskie towarzystwo w ewidentnych celach. Chociaż... - oczy panny Darlington zabłysły z rozbawienia - może zdołasz zmienić zdanie nim opuścimy Oakspark.

Aoife na moment zatkało. Mało kto potrafił do tego doprowadzić, Irlandka musiała przyznać Julii, że ta umiała zrobić wrażenie. Musiała też przyznać, że poczuła coś na kształt sympatii, siostrzanej więzi zrozumienia i bezwzględnej akceptacji, jakiej nie zdarzyło się jej dzielić z żadną kobietą. Kto wie, może Julia zrozumiałaby nawet wszystkie zawirowania i czarne odmęty związku z Seamusem... Było jednak za późno, by to sprawdzać, i Aoife wybuchnęła tylko serdecznym śmiechem.
- Ty mała nierządnico! - wydusiła przez łzy rozbawienia. - Jakoś ci nie wierzę! Poza tym, kobiety mają wszystkie wady mężczyzn. A nie mają ich jedynej zalety. Ale wiesz co? Zabawmy się jutro. Załatw nam jakieś flachy, a ja ściągnę nam duchy. Przystojnych i rozrywkowych bydlaków z czasów, kiedy co każde święto robiono orgietkę, a ludzie akceptowali swoje zwierzęce chucie w całej rozciągłości. Zaproś brata, jakaś lala też się znajdzie.


* * *

Po wyjściu Irlandki Julia zmusiła się do oszczędnej toalety i wślizgnęła do przepastnego łoża. Przytłaczające zmęczenie wżerało się w nią jak robaki ucztujące na świeżym trupie. Zadrżała z zimna naciągając kołdrę pod samą brodę.
Zgasiła światła i pozwoliła by kojący mrok zalał ją ze wszystkich stron. I wtedy, pośród ciemności rozległ się znajomy głos. Przyjemny, ciepły męski baryton.
- To zmęczenie nie jest normalne.
- Nie jest – Julia przyznała mu rację. - Myślisz, że to umyślna interwencja innego maga?
- Możliwe.
- A chłopiec? Nie pasował do reszty wizji. Był jakby przypadkowo dodanym elementem bo nie było go w tym miejscu i czasie gdy doszło do wypadku.
- Hmmm... Skrawek zagubionego snu? - głos snuł dalej swoje przypuszczenia. - A może fragment jaźni wrogiego maga? Strumień który u niego miał swoje źródło.
Julia roztarła mostek i westchnęła ciężko.
- Jeżeli wypadek i demon to skutki działania maga to... może stanowić nie lada kłopot. Sposób w jaki mnie zaatakował... Sfera życia?
- Albo entropia. Jeśli jest wystarczająco potężny może być niemal z każdej tradycji. To zły tok rozumowania.
- A demon? Jeśli to jego kreacja to zdecydowanie musi być biegły w sferze życia. Gdyby nie Aoife...
- A ona przypadkiem nie wspominała, że jest Verbeną?
- Insynuujesz...
- Nic nie insynuuję. Mówię tylko to o czym ty pomyślałaś już chwilę temu. Była na miejscu, mogła najpierw spowodować zapaść aby za chwilę uratować ci życie.
- Grubo przesadzone. Jeżeli moja osoba byłaby jej nie na rękę dlaczego nie miałaby dokończyć dzieła? Po co odwracać efekt?
- Ponieważ nie chce aby połączyli ją z trupem arystokratki? Ponieważ... Ty nie stanowisz motywacji? Słyszałaś jaką niechęcią pała do Etheringtona.
- Przestań – Julia musiała się zaśmiać. - Nie wierzę, że to Aoife. Intuicja rzadko mnie zawodzi.
- Masz do niej słabość.
- Mam słabość do wielu osób. Lubię ją, i co z tego? Jest... rozrywkowa.
- Po prostu uważaj. Bo ta gra już cię wciągnęła, prawda?
Nie odpowiedziała. Nie musiała.
- Musiał mnie zaatakować ponieważ grzebałam w tej sprawie. Skąd wiedział? - Julia zmieniła temat. - Wyczuł to? Może to także kultysta?
- Błądzisz we mgle. Mógł założyć alarm, który nieświadomie uruchomiłaś. Nadal twierdzę, że tradycja nie ma tu znaczenia. To może być każdy. Ale niewątpliwie mag.
- Wobec tego powinniśmy zacząć od motywu. I odszukać chłopca – wbiła twarz w poduszkę obracając się na lewy bok. - Dobranoc.

* * *

Rano obudziło ją łomotanie do drzwi. Aoife, wyraźnie czymś podekscytowana, niemal siłą wyciągnęła Julię z pokoju. Panna Darlington złapała w locie jedwabny szlafrok malowany w żurawie i żwawo podążyła za Irlandką. Co prawda marzyła jedynie o łyku mocnej kawy i sutym śniadaniu ale nastrój Aoife zaczął jej się udzielać i ciekawość wyczuwalnie ugniatała jej żołądek.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 28-01-2012 o 12:42.
liliel jest offline  
Stary 21-12-2011, 17:25   #30
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Nath spał twardo. Smagła twarz była napięta, a przez dłonie co jakiś czas przebiegało dziwne drgnięcie. Aoife po raz pierwszy zobaczyła go bez tego śmiesznego turbanu, i ewidentnie była to zmiana na lepsze. Podkradła się do łóżka.
Poruszył się i otworzył oczy, kiedy ściągała z łóżka poduszkę, z zamiarem wymoszczenia sobie legowiska w sąsiednim pokoju.
- Obudziłam cię? Przepraszam, już sobie idę - wyszeptała, żeby przepłoszyć snu na dobre.
Nath potrząsnął głową.
- Przepraszasz? Za to, że mnie obudziłaś? Za kolację nie zamierzasz? Za to, że mnie wykorzystałaś? - zapytał z wyrzutem, a Aoife zaczęła się zastanawiać, jak to jest, kiedy gniew nie skłania człowieka do podniesienia głosu do krzyku. Uznała, że mimo wszystko Hindusowi należą się jakieś wyjaśnienia. Usiadła na skraju łóżka, z poduszką na kolanach.
- Nie. Ostrzegałam cię. Mogłeś się na mnie wypiąć. Powinieneś wręcz. Wtedy by cię to nie tknęło. Dokonałeś wyboru i oto masz jego skutki. Dla twojego dobra, nie akceptuj ich. Nie próbuj zrozumieć, nie musisz. Nie jesteś mi nic winien. Jutro przy śniadaniu zrób mi awanturę. Powiedz, że nie chcesz mnie znać i takie tam. Ocalisz dobre imię wśród towarzystwa.
Mówiła oschle i rzeczowo. To była rozsądna propozycja. Zasłużył na to, wyciągnięciem jej z więzienia i zastawionym stołem, tym, że zabrał ją do Oakspark. Molly pewnie będzie za nim płakać, ale jej pretensje i pochlipywania nie były niczym, z czym Aoife sobie nie poradzi.
Nath zamiast z wdzięcznością skorzystać ze wskazanego bocznego wyjścia, zacisnął usta i zbladł. Wyglądał tak, jakby mu nie pomagała, ale napluła w gębę.
- Nie chcę. Nie zrobię tego - oznajmił przez zaciśnięte zęby.
- Jesteś głupcem - skwitowała Aoife. - Chcesz cierpieć, więc cierp.
Wstała gwałtownie i ruszyła do wyjścia. Już nie lało, przespanie się pod otwartym niebem było możliwe i wręcz wskazane.
- Poczekaj - Nath walczył z okryciem, w które owinął się przez sen. - Pokażę ci coś.

Zatrzymała się i stała, pomnik wściekłości i niechęci. Hindus wstał z łóżka i przeszedł do swoich bagaży.
- Śpisz w ubraniu? - zadrwiła. - To niezdrowe.
- Wiem. Czekałem na ciebie.

Aoife się zamknęła. Najbardziej na świecie pragnęła teraz mu przywalić, wyjść i nie zobaczyć go nigdy więcej.

- Nie masz racji - powiedział, grzebiąc w przepastnej walizie. - Jestem ci coś winien.
- Masz omamy.
- Leczyłaś w Bristolu mojego przyjaciela, Gregory'ego Sandersa.
- Z trypra. I co tego? Sypiasz z nim i bałeś się, że cię zarazi? - burknęła.
- Powiedziałaś mu, żeby leżał dwa dni, bo inaczej umrze.
- Przesadzałam.
- Następnego dnia miał wychodne. Miał wędkować na rzece Avon z kilkoma innymi oficerami. On został, bo ci uwierzył. Oni poszli. Wszyscy utonęli.
- Przypadek.
Wstał i pokręcił głową. W ręku trzymał jakiś papier.
- W życiu takich jak ty nie ma miejsca na przypadki. Ty je kontrolujesz na tyle, by inni uważali je za przypadki, by nie dostrzegli tego, czym rzeczywiście są.
- A czym są? - rąbnęła Aoife, by zyskać na czasie. Znała doskonale odpowiedź, potrzebowała tylko kilku chwil, by zebrać siły.
- Magią.

- Och?

Grzmotnęła go z taką siłą, że powinien nakryć się nogami. Przemożna siła powinna pchnąć go w nieświadomość, z której wybudziłby się i odkrył, że brakuje mu ostatnich wspomnień. Nath tymczasem tylko pobladł. Irlandka skuliła się w oczekiwaniu na kontrę, ale ta nie nadeszła. Migotliwe resztki zrzuconego uroku opadały wokół Hindusa jak śnieg.

- Wiem, że się boisz. Sądzę, że masz powody. Dlatego teraz o tym zapomnę. To, co teraz zrobiłaś, nigdy się nie wydarzyło.
- Nie robisz mi żadnej łaski - wysyczała i przyklękła, podwijając kraj sukni.
- Nic, na co nie zasłużyłaś. Zostaw ten nóż. Nie chcę cię skrzywdzić.
- Może ja chcę skrzywdzić ciebie? - dłoń Aoife zamarła. Dobry był, naprawdę niezły. Wściekła szarża odpadła z możliwych rozwinięć impasu.
- Bez powodu? Szczerze wątpię. Nie zabiłabyś niewinnego człowieka.
Aoife miała na sumieniu wiele niewinnych istot i to właśnie chciała mu wywarczeć, ale rozsądnie zmilczała.
- Czy teraz możesz to przeczytać? - wyciągnął rękę z zabazgraną kartką papieru. Aoife patrzyła na nią spojrzeniem rezerwowanym dla jadowitych węży. Domyślała się, co to może być. Nakaz zeznań w sprawie Seamusa. Może nawet oskarżenie jej samej.
- Co to jest?
- Moje marzenie.

Aoife wyciągnęła kartkę z jego palców i przebiegła oczami po zapisanych słowach.
- Gdzie Czarny Pies, pójdź za Kochankami... Nath, to jakieś bzdury są!
- To jest zapis mojej wizji. Miejsce, skąd magowie odeszli, bo zdawało im się, że moc umarła. Ona tylko zasnęła. Obudzę ją. Zbuduję tam dom. Będę w nim żył i w nim umrę. Chciałbym, żebyś pomogła mi odnaleźć miejsce, w którym to wszystko się stanie.
- Oszalałeś. Nie pojadę do Indii. To koniec świata.
- Ja też nie. Nie zostało tam nic, do czego chciałbym wracać. To miejsce nie jest w Indiach. Jest gdzieś na twojej wyspie.
- Głupiś. Każdy powinien żyć tam, gdzie przynależy.
- W Indiach nie ma już mojego domu.
- Dlaczego uważasz, że ja wiem, gdzie to jest? I niby czemu to w Irlandii?
- W wizji słyszałem też muzykę, graną na skrzypcach. Nuciłaś taką samą w naszym lazarecie.
- To znaczy?

Nath złożył usta w ciup i zagwizdał. Aoife parsknęła śmiechem po pierwszych taktach.
- In a Dublin fair city, where girl are so pretty - zanuciła. - Nath. Tę piosenkę zna u nas każdy. Nawet dzieci.
- Widzisz? - rozpromienił się. - To musi być gdzieś w twoim kraju.
- To nijak nie wiąże się ze mną. ie gram na skrzypcach.
- Śpiewałaś to, ja cię słyszałem. To nie jest przypadek.
- Dobra, przeczytam twoje bazgrołki do końca. Jak coś mi się nasunie, to ci powiem.
- Pojedziesz ze mną?

Aoife nagle poczuła się zmęczona. Chciało jej się spać, i chciało jej się pić. Oddała mu kartkę.

- Nath. Przyjrzyj mi się uważnie. To ja, Aoife. Nie znamy się. Jestem ci obca. Pomogłeś mi. Ja pomogę tobie. Potem rozejdziemy się, każde do swoich marzeń, i nie spotkamy się więcej.
- Tak nie musi być. Jedź ze mną. To może być i twoje marzenie. Twoje miejsce i twój dom.
- Będziemy tam sobie żyli razem, ty będziesz pisał książki, a ja będę przyjmować porody u wieśniaczek? - prychnęła.
- Będziesz mieszkała z każdym, kogo przyjmiesz do swojego życia. Ze mną... jeśli zechcesz.

Aoife przytkało i dobre chwila minęła, zanim odzyskała mowę.
- Nie zwykłam dzielić życia z mężczyznami, których poznałam ledwie moment wcześniej.
- Obydwoje wiemy, że zwykłaś.

Trzasnęła go w twarz z taką siłą, że aż głowa poleciała mu bezwiednie na bok. Na ciemnej skórze rósł czerwony ślad. Aoife odwróciła się i bez słowa i weszła do łazienki, trzaskając z furią drzwiami. Oparła się o ścianę i uspokajała oddech. Potem otworzyła oczy. Na krawędziach wanny ostatkiem sił dopalały się świeczki. W wystygłej wodzie pływały drobne, niebieskie kwiaty niezapominajek. Jedynych kwiatów, które lubiła.

Kurwa, kurwa, kurwa.

Uchyliła drzwi. Nath stał tam, gdzie go zostawiła, z martwą twarzą bez żadnego wyrazu. Przeszła najdłuższe pięć metrów w swoim życiu.
- Nie osądzam - oznajmił Hindus.
- Wiem.
- Stwierdzam fakt.
- To też wiem. Mimo wszystko, nie powinieneś. Ja też nie powinnam. Możemy uznać, że to także się nie wydarzyło?
Nagły uśmiech, jak promień słońca przedzierający się przez chmury.
- Czy to znaczy, że się zgadzasz?
- To znaczy, że pojadę. Z tobą. Tak, znaczy, że tak.
- Nie było tego.
Pomachała mu ręką przed puchnącym policzkiem.
- Dobra, to zaraz to...
- Zostaw.
Objął jej rękę i przyciągnął do ust.
- Dzielisz życie z przygodnie poznanymi kobietami?
- Nie zwykłem. Mogę spróbować.

***

- Aoife?
- Mmmm? - wymruczała zakopana w pościeli Irlandka.
- Kim jest Seamus?
- Sea... kto kurwa?
- Seamus. To imię. Krzyczałaś to imię.
- Ekhmmm... - Aoife poruszyła się w poszikiwaniu wygodniejszej pozycji. - Seamus to mężczyzna - oznajmiła, czując się cokolwiek głupio.
- Powinien czuć się zazdrosny?
- Nieszczególnie. Seamus jest... bardzo daleko. Jest cholernie bardzo... martwy.
- Przykro mi.
- A mi nie. Zasłużył na wszystko, co mu zrobili, ze śmiercią włącznie.
- Dlaczego?
- Co?
- Dlaczego zasłużył?
- Był mordercą. Był Nephandi.
- Byłaś... spałaś z...?
- Nath. Po pierwsze nie byłam, tylko się pieprzyłam. Po drugie robiłam to z Seamusem, a nie z jego poglądami.
- Em...
- Następnym razem nie pytaj, bo mogę odpowiedzieć. Czy ja się pytam, z kim byłeś i ile ich było?
- Cztery.
- Na raz?! Nie, nie chcę wiedzieć. Naprawdę, to nie jest ważne. Posiedzimy tu jeszcze z dwa dni, a potem ruszamy w drogę. Możemy już iść spać?
- tak.
- Świetnie, zabieraj nogę.

***

Aoife śniła.
Na zegarze siedziała zielonoskóra wróżka o twarzy Julii Darlington i machała do niej ręką. Coś kliknęło w mechanizmie i przez maleńkie drzwiczki przed tarczę zegara wyjechały figurki diabła i anioła. Anioł złożył rączki, a diabeł potrząsnął widłami.

Krajobraz za oknem był wybitnie znajomy. Nath siedział przy stoliku zastawionym filiżankami, na wpół zasłonięty gazetą. "Wolność dla narodu irlandzkiego" głosił tytuł na pierwszej stronie, opatrzony zbyt dużą ilością wykrzykników. Obok niego szczupła jasnowłosa kobieta w fartuchu poplamionym farbami gładziła wdzięczącego się do niej kota. Rozległy się kroki, a potem rozległ się głos Julii Darlington.
- Siobhan! Czemu mi uciekłaś? Wiesz, jak nie lubię budzić się sama?

A najbardziej dotkliwe było to, że jej samej... tam nie było.

***

Wstała długo przed Nathem. Ostrożnie wyjęła kartkę papieru z rzuconych na podłogę spodni. Zasiadła przy biurku i wyjęła pióro, szybko znacząc zapis wizji swoim drobnym, bardzo ładnym, bo wyćwiczonym rózgą siostrzyczek pismem.

Gdzie Czarny Pies...
Zajazd Pod Czarnym Psem w Blueberry, prowadzony przez Iana i Gladys Reilly'ch.

Pójdź za Kochankami...
w kuchni przy drzwiach bocznych stoją dwojaki na mleko, z jakimi chodzi się na pastwisko, jeden z rysunkiem twarzy kobiety, drugi mężczyzny, wyjdź i idź na pastwisko za domem

Spotkaj Rogatego Boga
Spójrz na wschód, za kamiennym murkiem jest pastwisko na którym wypasa się byki, przejdź przez nie.

Spójrz w Serce Ognia
Za pastwiskiem są ruiny kuźni, spójrz w palenisko

Gdzie upadnie strzała
Na obramowaniu paleniska jest płaskorzeźba łucznika, idź gdzie mierzy.

Kiedy skończyła, schowała papier w swojej torbie. Zaczynała wierzyć w przeznaczenie. W końcu, z jakiegoś powodu Nath miał wizję, którą mogła zrozumieć tylko ona. Bo on nie spędzał wakacji w zajeździe cioteczki Gladys i nie wmawiał kuzynom, że dwojaki to zaczarowani kochankowie.
Nawet jeśli nie zostało jej wiele czasu, warto. Warto jak cholera.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 21-12-2011 o 17:46.
Asenat jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172