Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-05-2012, 10:41   #101
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Siedział nad aktami, przerzucając strony mechanicznie, nie rejestrując nawet co na nich się znajduje. Oczekiwał że Mamba wezwie go i powie mu jak poszło, czy dowiedziała się czegoś, ale sam nie podejmował działań. Wiedział że częścią rytuału jest to, że to ona ma kontrolę, ona jest władczynią jego losu i oznajmi mu decyzję kiedy będzie gotowa. Z drugiej strony, prosił ją przecież jedynie o to by Gawron wyszedł, nie o to by zbierała informacje i załatwiła dostęp do akt sprawy. Z zamyślenia wyrwał go głos sekretarki wzywający go do telefonu, jak się później okazało jednego z kilku.
- Hirek. - od razu rozpoznał przepity głos Gawrona - wyszedłem, wszystko w porządku.
Uśmiechnął się pod nosem. Pewnie Radek dał mu kontakt do niego do roboty.
- Dobra. To co mówiliśmy o wyjeździe w Bieszczady... Pamiętasz? Nawet nie myśl o tym. Poudawaj grzecznego i skruszonego ministranta przez parę dni, bo zapewne psiarnia już obsiadła twoją metę. Jak dam radę to wpadnę jakoś wieczorem to pogadamy. Trzymaj się.
Odłożył słuchawkę i wrócił do swojej kanciapy. Dzień wlókł się powoli, gdyby nie to że za każdym razem kiedy pomyślał o nocy, cierpnęła mu skóra i zaciskał z całej siły zęby. Nie mógł się skupić na pracy, na szczęście nie wymagała ona jakiejś szczególnie wytężonej uwagi. Proste pisemka według wzorów, gdzie zmieniało się jedynie daty i nazwiska... usilnie próbował się wciągnąć, poświęcić i zająć umysł wytwarzaniem kolejnych zgłoszeń do obrony, wniosków o zaznajomienie z aktami, o wyznaczenie terminów widzeń i całej drobnicy w obsłudze kancelaryjnej. By nie myśleć o tym wszystkim.

Janusz zdziwił go nieco. Nigdy nie rozmawiali wiele, bo Hirek starał się go unikać. Dupek - przypięta łatka już na początku pracy była wyjątkowo trwała i celna.
Telefon od Milczanowskiego znowu zbił go z tropu, momentalnie przypomniał maszkarę, którą zobaczył w przebłysku. Nieświadomie nawet dopasowywał nieprzyjemny tembr głosu do pomarszczonej twarzy. I znowu ten “Bułek”... Nie wierzył, że facet zajmujący się zabójstwami nie mógł zapamiętać nazwiska. Sam z siebie na prymitywa robiącego to z czystej złośliwości i okazania wyższości nie wyglądał. A może już dopisuje sobie trzecie dno do tego wszystkiego? Może to pomyłka po prostu?
- Oczywiście, przyjdę jutro na komendę przed ósmą. - jeszcze nie skończył mówić a już zaczął się zastanawiać o co mogło chodzić. Dopytywać się nie chciał,bo przecież pani Krysia nawet nie udawała że nie strzyże uszami, zaciekawiona czegoż chce Policja od niego. Tak jakby telefony do kancelarii z komendy były rzadkością... No ale zawsze dzwoniono do Mamby lub któregoś z prawników, studenciki jego pokroju nie byli od kontaktów z władzą.

Terapia przez pracę. Przypomniało mu się zasłyszane durne stwierdzenie. Może jednak coś w tym jest? Znane ramy, pole na którym wiedział jak się poruszać, wszystko było do przewidzenia, rozplątania, zrozumienia. Wrócił do biurka i zajął się odpowiedziami na pozwy. Minęły dwie, trzy godziny kiedy znowu podniósł głowę. Nie myślał o koszmarnym porodzie i trzech sylwetkach, o upiornym “nie cudzołóż”. Zbijanie argumentów zarzucajacych bezpodstawne wzbogacenie się jednemu z malwersantów obsługiwanych przez kancelarię dawało mu choć pozorny spokój. Odprężenie. Krótko przed szesnastą znowu pani Krysia podała mu słuchawkę, a nieprzychylny wzrok omiótł go od stóp do głów.
- Halo?
Teresa od razu rozpoznała głos brata.
- Cześć - szepnęła z pewną rezerwą. - Potrzebuję twojej porady Hirek. Zawodowej.
- Tereska. - mogła wyczuć w jego głosie cień ulgi nawet przez szeleszczące połączenie telefoniczne. - Wszystko dobrze? Nie mogłem się rano do ciebie dodzwonić, wiedziałem że wyszłaś, ale... Porady? Milczanowski czymś cię nastraszył? Co się stało?
- Antka nie ma.
- Słucham? - przełożył słuchawkę do drugiego ucha i ściszył głos odwracając się do ściany. - Jak, nie ma?
- Zabrał mi go. Paweł albo... jego ojciec. Już sama się gubię. Nie wiem kto jest kim.
Długa cisza w telefonie, kiedy Hirek próbował zrozumieć co siostra mówi do niego.
- Tereska, jak... ojciec. Przecież... Słuchaj, wiele ostatnio przeżyliśmy - starał się mówić spokojnym, łagodnym głosem. - Wiem że... bo widzisz rozmawiałem z Gawronem i on śnił... To samo co ja. Co my wszyscy chyba - zaraz dodał pospiesznie. - Ale to nie powód by wyciągać jakieś...
- Kurwa, Hirek! - nie pasowało do niej zarówno przekleństwo jak podniesiony , pełen złości ton. - Porwał go, rozumiesz? Wywiózł do jakiejś rodziny, nie chce mi powiedzieć gdzie! Ukradł moje dziecko - ostatnie słowa wypowiadała wolno i dobitnie, nie kryjąc nawet złości jaką odczuwała.
- Tereska, posłuchaj mnie. - Skurwysyn. Wystarczyło tych kilka słów i zagotowało w nim. - On nie ma prawa tego zrobić. Nie ma prawa pozbawiać cię możliwości wykonywania władzy rodzicielskiej w sytuacji gdy nie jest ona sądownie ograniczona. To co zrobił jest przestępstwem. Zrobię wszystko co w ludzkiej mocy by ci pomóc, rozumiesz? Gdzie jesteś? W domu? Zaraz przyjadę. Poczekaj na mnie i porozmawiamy.
- Nie jestem u Pawła. Już tam nie mieszkam.
- Dzwonisz z budki? Tereska, gdzie jesteś?
- Tak, z budki. Na Węgielnej. Gawron jakiś czas pozwolił mi u siebie mieszkać.
- Bardzo dobrze. - Hirek już patrzył na wieszak w poczekalni gdzie zostawił kurtkę. - Słuchaj będę tam za 20 minut. Wszystko ci opowiem jak to od prawnej strony będzie wyglądać. A potem wyduszę razem z Gawronem adres z tego skurwysyna i pojedziemy po Antka. Nic nie nie martw.
- Nie - przerwała mu stanowczo. - Nie będziecie nic siłą wyciągać. Później wykorzysta to przeciwko mnie a wy dość już macie przez niego kłopotów. Kazałam Gawronowi obiecać, że się w to nie będzie wtrącał. Ty tez masz obiecać, rozumiesz? Ja chcę to wszystko załatwić legalnie, żeby mi później nie zarzucił znów czegoś. Ja wiem, że on mi będzie chciał reputacje zszargać. Mówił, że sypiam z mordercą a mój brat ciężko go pobił na oczach Antka. I twierdzi, że się nie nadaję do wychowywania dziecka bo jestem obecnie niestabilna psychicznie i... jak mnie ktoś przebada to może nawet mu przyznać rację. Nie. Nikt z was nie robi nic na własną rękę, rozumiesz Hirek?
- Nie zrozumiałaś, siostra. Miałem na myśli odwiedzenie go z Gawronem i Policją. To co zrobił to jest zwykłe uprowadzenie. Sprawa w Wydziale Rodzinno Opiekuńczym potrwa,a chodzi o to by doraźnie odzyskać dziecko. Potem się będziemy przepychać prawnie. Masz wpisanego Antka w dowodzie jako swoje dziecko. Zgłosimy, że Paweł ci go zabrał, wywiózł w nieznane miejsce i ogranicza dostęp, grozi wywiezieniem dziecka za granicę. Nie będą mieli wyjścia, będą musieli podjąć interwencję. Nawet jak pójdzie w zaparte, wykona jakiś ruch i zdradzi się jakoś gdzie dziecko jest przetrzymywane, bo jak nie to narobię rabanu, że zostawił je z obcymi ludźmi i nie wiadomo czy nie grozi mu niebezpieczeństwo. Doraźnie dziecko zaś zawsze oddawane jest matce. Po prostu poczekaj na mnie u Gawrona. I tak obiecuję ci że palcem go nie tknę, skurwysyna i kabla.
- Poczekaj... To znaczy, przyjedź ale... ja... - trochę się plątała. - Ja miałam od razu jechać do ciebie ale Gawron mi zabronił bo mówił, że jestem w kiepskiej formie... To znaczy już czuję się trochę lepiej ale... - umilkła nagle i niezdecydowany łamiący się ton zmienił się w jedno, stanowcze. - Hirek, piłam. Nie mogę dziś na komendę jechać.
- Dobrze, to na spokojnie. Mówił coś u kogo Antek jest? Cokolwiek? Albo może przypuszczasz gdzie i z kim mógł go zostawić?
- Wspomniał zdaje się, że Antek jest u rodziny. Ale... może to ktoś z sekty.
- Tereska na litość boską, jakiej sekty? - Hirek zatrzymał się w połowie kroku, podchodząc do krzesła pod ścianą, niebezpiecznie naciągając skręcony kabel od telefonu i ściszając znowu głos. - O czym ty mówisz?
- O niczym - wciągnęła haust powietrza i zmusiła się aby przywołać względnie rzeczowy ton. - To nieważne. To przez ten sen i.... wszystko mi się jakoś kojarzył z “Dzieckiem Rosemary”...
- Śniliśmy to samo, prawda? - upewnił się jeszcze i zawahał. - Oprócz końcówki... Widziałem, oni mówili... wypominali mi grzechy. To było personalne i założyłem że was spotkało coś podobnego. Potem uciekłem, zostawiając was oboje...
Słowa się rwały. Hirek nie chciał o tym rozmawiać, a jednocześnie wiedział że tylko jej może powiedzieć cokolwiek żeby nie zwariować. - Przepraszam, siostra. Nie powinienem, nie pora teraz na to.

Teresa się zaśmiała. Nieprzyjemnie, gardłowo, zupełnie jakby ktoś podmienił osobę po przeciwnej stronie słuchawki.
- Wypominali grzechy. Ano właśnie. Patrykowi podsuwali flaszkę, wielkie aj i waj - pociągnęła nosem, spoważniała. - Ty co widziałeś? Swoją długonogą szefową? Daj spokój Hirek. Jeśli to jakieś zawody to oboje wiemy, kto wygrał ten konkurs. Ten w świńskiej masce nosił jego obrączkę na palcu. I jeszcze te wszystkie piski i kwilenia! “Nie rób nam tego, Teresa.”. Możre trafię do piekła... Nie. Nie, może. Trafię na pewno. Ale oni tego nie zrozumieją. Siedzą na dupach i wielce będą odsiewać chwasty od plonów. Srutu tutu. A tu, na ziemi, trzeba żyć. Trzeba dziecku mieć co na talerzu położyć. Trzeba mu kupować nowe buty i lekarstwa jak jest chore. Rachunki płacić. I użerać się z pijakiem pod jednym dachem. Człowiek robi to co musi, wiesz o czym mówię? Czy to czyni mnie złym człowiekiem? Dobra, trafię do piekła. Ale gdybym nie przyjęła tej roboty w piekle żyłabym już od dawna. To się nazywa nędza!
Przez chwilę słyszał w słuchawce jedynie jej przyspieszony świszczący oddech.
- Nie chcę już o tym mówić. O śnie. Widziałam straszne rzeczy, dobra? Pokazali mi jaka jestem zepsuta. Nawet nie zaprzeczałam. Ale to bez znaczenia. Ja jestem bez znaczenia. Muszę ochronić Antka. Muszę go znaleźć i dowiedzieć się dlaczego to nas wybrano. Ponoć jeśli tego się domyślimy będzie cień nadziei. Tak mi powiedział facet, który wlazł w ciało Pawła. Ale tym razem nie jego ojciec. Ja myślę, że Paweł jest medium. Wiesz, jak w Poltergeiście czy coś. Ma predyspozycje i zyskuje czasowo pasażerów. Najpierw Krzyśka Cichego, i to on mówił od tyłu, że chce mnie zabić. A dzisiaj wlazł w niego ten drugi, ten co nam dawał rady.
Nagle się zamknęła jakby zdała sobie sprawę z tego co mówi i jak niedorzecznie to wszystko brzmi.

Nie rozumiał części z tego co mówiła. O robocie, zepsuciu. Jej słowa po raz kolejny zaś uświadomiły mu że w rodzince Bułek to Tereska jest tą pewniej stąpającą po ziemi. Paradoksalnie, jak zwykle dawało mu to siłę. Zaczynał dostosowywać się do rzeczowego tonu. Szukać prawniczego podejścia do sprawy w której rozum wysiadał w przedbiegach.
- Obrączkę ja mam w kieszeni, nie świniowaty na palcu. I myślę że wnikanie w ludzi i kierowanie ich myślami czy zachowaniem to fenomen nie ograniczający się tylko do Pawła. Nie wiem czy to było to samo, ale miałem wrażenie że Milczanowski, ten gliniarz, robi tylko za skorupę. Naczynie dla jakiegoś... bytu, który pociąga za sznurki. Widziałem przez ułamek sekundy jakąś postać zamiast niego. I tak życie, życiem, rachunki trzeba płacić. Ale ja nie potrafię po czymś takim przejść do porządku dziennego i potraktować tego jak kryminalnej zagadki. Stanu faktycznego czytanej sprawy przed orzeczeniem. Nie potrafię tego rozplątać i zrozumieć. Wpaść na rozwiązanie, subsumować pod przepis. Po prostu nie widzę w tym jakiegokolwiek sensu poza dręczeniem i doprowadzeniem nas do obłędu. Nie mam pojęcia jak się bronić przed tym i jak bronić bliskie mi osoby. Tak więc błagam cię, nie opowiadaj mi o sektach. Antka zabrał twój mąż Paweł. W to jestem w stanie uwierzyć i wiem co należy zrobić by sukinsynowi nie uszło to na sucho i nigdy więcej tego nie zrobił. To jest naszym celem. I wiem że to jest zaklinaniem rzeczywistości i udawaniem że to co przeżyliśmy nigdy się nie stało, choć mam krwawiące stopy i jedyne co jestem w stanie zrobić to myśleć o tych głosach i postaciach. Ich słowach. Ale to do niczego nie prowadzi bo nie jesteśmy w stanie tego zrozumieć, a nigdy nie będziemy tego w stanie racjonalnie wytłumaczyć. Tyle mogę ci powiedzieć. Paweł odda ci dziecko, zrobię wszystko by ci pomóc.

- Hieronim... Już raz udawaliśmy, że coś się nie wydarzyło.Jestem o tyle mądrzejsza, że już wiem, że złych rzeczy nie da się zapomnieć ani wymazać. To się stało. Świniogłowy, ten wielki ze skrzydłami i kobieta... To była prawda a prawda prędzej czy później nas dogoni. Spotkamy się spróbujemy poskładać to do kupy. Zaraz pójdę powiedzieć Baśce, Patryk zadzwoni do Grześka i Wandy. Przyjedź wieczorem.
- Przyjadę. Musimy wszyscy pogadać. Masz ze sobą ciuchy? Coś na przebranie? - Nie wiedział nawet czy nie wybiegła z domu tak jak stała. - Przywieźć ci coś?
- Nie. Zdążyłam nas z Antkiem spakować. Chciałam go ze szkoły odebrać ale wtedy wyszło, że jego dzisiaj w szkole w ogóle nie było. A tak w ogóle to nie jestem pewna czy ja jeszcze pracę mam. Opuściłam kilka zmian bez wyjaśnień. To znaczy Paweł miał mnie kryć ale biorąc pod uwagę nasze ostatnie stosunki to nie sądzę żeby sobie zadał trud. Był chyba bardziej zajęty wykradaniem mojego syna.
- Nie mają podstaw by cię zwolnić, jak przedstawisz kopię protokołu zatrzymania. Tyle tylko że tego akurat bym nie robił. Ktoś może wpaść na pomysł, że pielęgniarka z problemami z prawem nie jest ciekawym dodatkiem do personelu i może wymyśleć jakiś inny bzdurny powód zwolnienia. Zadzwoń tam od razu teraz i weź urlop na żądanie. Masz prawo do czterech takich dni w roku i nikt nie będzie cię pytał o powód.
- Tak zrobię - zgodziła się z tym pomysłem. - A zwolnić tak łatwo się nie dam. Gadowski ma w tym szpitalu dużo do powiedzenia a tak się składa, że trzymam go za jaja - zmieszała się łatwością z jaką nagle zaczęła przeklinać. - To znaczy... ekhm... nie dosłownie.
- Za jaja na Bolka trampki, tak? - Hirek uśmiechnął się lekko - Jeszcze lepiej. Zaciśnij więc uchwyt i powiedz by ci wypisał “L4”, to możesz nawet pocztą wysłać do tygodnia czasu od początku nieobecności i będą ci mogli wszyscy skoczyć na warsztat. Poplotkują, poplotkują i im przejdzie.
- Mam to gdzieś. Ważne żeby Antek się znalazł. Ja... - znów zaczęła się jąkać jakby fala nerwowości powróciła nieoczekiwanie. - Ja go zabiję jak mi Antka nie odda. - uderzała powaga w jej głosie. - Mówię poważnie, zapłaci mi za to. Siedem lat miał wszystko darowane z urzędu. Bo myślałam, że jestem mu to winna. I zalewał mnie żal. Za każdym razem kiedy obiecywał, że się poprawi a później znów musiałam go z ulicy pod ramię prowadzać... Ale już mam dość. Już spłaciłam rachunek. Jeśli będzie mi utrudniał to pożałuje.
Kiwał głową kiedy mówiła ostatnie zdania.
- Tereska, ja od dawna już chciałem abyś to powiedziała. Nawet nie wiesz od jak dawna. Przykro mi że to musiało się stać w takich okolicznościach. Trzy sprawy. Nie, nie zabijesz go. Tak, będzie pewnie utrudniał, bo to może się powtarzam ale skurwysyn. Takie jest moje zdanie i wiem że ono ci się nie podoba, ale go nie zmienię. I trzy: Antek wróci do ciebie.
- No dobra. Przyjeżdżaj, nie ma co przedłużać. I zorientuj się co mamy dokładnie robić w sprawie Antka, żebyśmy od rana mogli zacząć działać. Na gliniarnię pojechać, czy jakieś wnioski wypisać? Liczę na ciebie brat.
- I bardzo dobrze robisz, siostra. Będę wieczorem.

Uśmiechnął się przepraszająco do pani Krysi, tym wypróbowanym już kilkakrotnie sposobem, do którego miała słabość.
- Przepraszam, wiem że nadużywam cierpliwości, pani Krysiu ale mam mały kryzys w rodzinie i nie mogę się ogarnąć. Zaraz przyniosę pani pisma, do podpisu dla szefowej.
Wyszedł tuż po szesnastej, zabierając formularze i czyste kartki z biurka po czym ruszył do Miejsca. Potrzebował pomyśleć. Teraz jednak to już było znane terytorium. Potrzebował ułożyć plan bitwy, spisać wnioski do sądu rodzinnego, wszystko od początku do końca. Począwszy od kwestii pozbawienia Cichego władzy rodzicielskiej, przez rozwód z wyłączną jego winą w rozkładzie pożycia małżeńskiego i alimenty aż do tej najbardziej pilącej czyli tymczasowego prawa do sprawowania opieki nad Antkiem. Potem zabrał się za stronę karną, pisząc prośbę o asystę policji i zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez Cichego. Nie wiedział do ilu rzeczy uda się mu przekonać Tereskę, ale chciał już przyjść do niej z gotowymi papierami. Sam zaczął myśleć i przypominać sobie ich weselisko, imieniny, chrzciny i inne spędy rodzinne starając się wyselekcjonować osoby u których mógł zostawić dzieciaka. Tereska mówiła że Antka zabrał ze szkoły, nie miał więc czasu wywieźć go daleko za Miasto. To wykluczało kilka osób.
Asia podeszła do niego i przyniosła mu zapiekankę wraz z małym piwem. Nie pierwszy raz ślęczał tu nad robotą w swoim kącie wciśniętym przy ścianie. Atmosfera Miejsca miała na niego jakiś magiczny wpływ. Ciche rozmowy i przytłumiony dźwięk muzyki w lokalu pozwalał mu się oderwać od całego syfu, który spływał na nich strumieniem. A Asia zadbała nawet o to by miał odpowiednią ilość światła w ciemnawym wnętrzu, przynosząc mu lampkę z zaplecza. Jezu, musiał wyglądać dość nietęgo, skoro nawet pocałowała go w policzek i uciekła mówiąc że nie chce przeszkadzać. Podszedł do niej do baru i podziękował za wszystko, ale już na uśmieszek i próbę złapania za rękę, prychnęła jak kotka swoim zwyczajem i przegoniła go do stolika.
Powoli plan działania zaczynał się krystalizować. Przynajmniej w zakresie dotyczącym Antka i Tereski. A o reszcie porozmawiają wieczorem razem z Basią, Wanda i Grześkiem. Spojrzał na zegarek, ale jeszcze odchylił się an oparciu krzesła i postanowił zostać do końca lecącego z głośników kawałka. Wstał w końcu wysupłał z kieszeni resztkę gotówki i zostawił na barze, zastanawiając się jeszcze czemu Mamba nie wezwała go do siebie cały dzień. Nie miał złudzeń co do tego że będzie musiał odrobić swoje. Skrzywił się na kolejne wspomnienie nagiej maszkary ze snu i huczącego w głowie "Nie cudzołóż".
 
Harard jest offline  
Stary 12-05-2012, 00:30   #102
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Baśka obudziła się i przez chwilę leżała nieruchomo, wysłuchając się w padający deszcz. W sali było cicho i spokojnie, dziewczyna cieszyła się tym spokojem. Większość rurek sterczących wcześniej z jej ciała zniknęła, podobnie jak wyciąg. Tylko bandaż ściskający skronie i zaślepiony wenflon na zgięciu łokcia przypominały o wypadku.
Oraz tępy ból rozlewający się po ciele przy każdym poruszeniu. Basia nie przejmowała się nim, wiedziała, że jest podbijana, i że za jakiś czas ten ból stanie się nic nie znaczącym elementem tła. Brak kroplówki na stojącym obok łóżka stojaku pokazywał, jak w dobrym jest stanie. Basia postanowiła w to uwierzyć.

Zanim zdążyła wrócić myślami do wcześniejszych wydarzeń, bo do sali wtargnęła mocno umalowana pielęgniarka. Zostawiła w sali powiew optymizmu, słaby zapach Exclamation i bulion, po czym zniknęła.
Chwilę potem zjawiła się matka, oczy miała ciągle czerwone, ale twarz spokojną, choć bladą. Zalała Basię potokiem przytłaczająco troskliwej opiekuńczości. Poprawiała poduszki, zapewniała, że wszystko będzie dobrze, wymuszała bilion, robiąc dużo szumu i zamętu. Dziewczynę zalewały sprzeczne odczucia, z jeden strony cieszyła się z obecności matki, z drugiej - czuła się coraz bardziej osaczona. Korpulentna pielęgniarka, kierowana wyraźnie jakimś szóstym zmysłem (a może po prostu doświadczeniem) zjawiła się bezszelestnie.

- Powinna pani odpocząć - powiedziała nie znoszącym sprzeciwu tonem do matki Basi - całą noc siedziała pani przy córce... teraz już wszystko jest dobrze, proszę pojechać do domu, przespać się. Rano pani przyjedzie, przywiezie jej rzeczy. Ona też będzie spała. No, proszę iść. Córka będzie pani potrzebować, musi pani mieć siłę.

Pani Zenobia chciała zaprotestować, ale pielęgniarka wyćwiczonym ruchem złapała ją za ramię i doholowała do drzwi.
Kobiety chwilę poszeptały poza zasięgiem słuchu Basi, po czym matka pożegnała się obietnicą powrotu rano i wyszła.

----

Mężczyzna stał nad nią i patrzył. Jego badawcze, zimne spojrzenie jeździło po niewyraźnie zarysowanym pod kocem ciałem dziewczyny.
- Dobry wieczór, pani Barbaro - powiedział, kiedy otworzyła oczy. Uśmiechnął się, niedbałym skrzywieniem warg, ale jego oczy pozostały nieruchome. Ostry zapach podrażnił zmysły Basi. Drgnęła zaskoczona i objęta nagłym lękiem.
- Kim... kim pan jest? - zapytała.
Kąciki ust mężczyzny podniosły się kilka milimetrów wyżej.
- Jak się pani nazywa, pamięta pani? - spytał, świecąc jej latarką w oczy - Pamięta pani, co się wydarzyło?
- Proszę.. proszę mnie zostawić... gdzie jest pielęgniarka?
- Spokojne - powiedział łapiąc ją za nadgarstek, Spojrzał na zegarek na swoim przegubie, coś zliczając - No, proszę się skupić. Da pani radę. Jak się pani nazywa?
- Barbara Zielińska - wyszeptała.
- Świetnie - pochwalił ją - jak się pani czuje?
- Jest pan lekarzem? - zapytała, zamrugała kilka razy, światło latarki zgasło. Przyjrzała się mężczyźnie - był niewysoki, w wieku jej ojca, cerę miał zniszczoną przez alkohol i tytoń.
- Oczywiście. Na pamięta pani? Zaburzenia pamięci krótkotrwałej – mruknął, wciągając stetoskop z kieszeni spodni. Był bez fartucha, wymięta koszula z niewielką, rdzawą plamą nad kieszonką wyglądała na niezmienianą od kilku dni.
- Nie pamięta mnie pani? Zbadam panią.

Basia drgnęła, a w drzwiach stanęła pielęgniarka.
- O, tu pan jest. Potrzebują pana na trójce.
- Zaraz wrócę - powiedział i wyszedł.

- To lekarz? - zapytała Basia
- Oczywiście, kwiatuszku - uśmiechnęła się pielęgniarka - Sławomir Idziński, twój lekarz prowadzący. Ma dziś nocny dyżur, więc jeszcze raz przyszedł cię obejrzeć. Jesteś w świetnych rękach, to dobry fachowiec, od lat tu pracuje. Przyniosłam twój plecak – włożyła go do szafki obok łóżka – podobno prosiłaś mamę.
- Tak, dziękuję – potwierdziła Basia. Mężczyzna budził w niej niejasny lek, a może to ten szpital, ten deszcz.. wcześniejszy spokój gdzieś odszedł, w miarę jak działanie leków słabło, wracały wspomnienia a wraz z nimi napięcie.
- Czy.. czy mogła by sistra zostać przy badaniu? – poprosiła pielęgniarkę.
- Ciągle słabo się czujesz, prawda? – zaniepokoiła się – Pomogę ci z piżamą…
- Kiedy wyjdę? Jutro?

- Proszę odsłonić brzuch pacjentki – polecił dr Idziński stając na powrót w drzwiach. – Jutro zrobimy dodatkowe badania i podejmiemy decyzje.
Podszedł do dziewczyny i dotknął jej skóry, lekko naciskając. Basia drgnęła, ręce lekarza były zimne, tak zimne, jakby przed chwila wyciągnął je spod kranu. Nie.. nawet nie spod kranu, a z zimnego kisielu. Były zimne i nieprzyjemnie lepkie. Basia poczuła, że jej brzuch pokrywa się gęsią skórką.
- Nie... – spróbowała zaprotestować.
- Boli? – zapytał lekarz, przesuwając ręce i ponownie naciskając.
- Nie..nie boli- zaczęła Basia, ale lekarz nie dał jej skończyć.
- Wiec o co chodzi? – spytał pochylając się lekko nad twarzą dziewczyny. Ich oczy spotkały się.

Basia stężała, przerażona. To nie były oczy człowieka… były żarłoczne, głodne, bezduszne i ... pożądliwe. Takim spojrzeniem węże hipnotyzowały swoje ofiary… Basia zbladła jeszcze bardziej i zamrugała kilka razy, oczy dr Idzińskiego ciągle wpatrywały się w nią, okrutne, nieruchome i nienasycone, jak oczy dzikiego zwierzęcia. Takiego, które od dawna nie jadło.
- Proszę – wyszeptała.

Lekarz sięgnął po stetoskop.
Słuchawka była cieplejsza niż jego ręce. A jej dotyk – podobnie jak dotyk rąk lekarza – mroził krew w żyłach dziewczyny.
- Coś panią boli? – zapytał
Dziewczyna pokręciła głową. Nie mogła wydobyć głosu. Musi stad wyjść. To złe miejsce. Zamknęła oczy. Dotarły do niej fragmenty zaleceń.

- 50 .. jeśli będzie ciągle taka pobudzona.. proszę mnie informować.. ciśnienie..

- Dobranoc, pani Barbaro – otworzyła oczy. Lekarz stał już przy drzwiach.
- Czy wyjdę jutro? – zapytała.
- Musi pani zostać na obserwacji dzień lub dwa. Jest pani poobijana i długo była pani nieprzytomna.. szok pourazowy. Ale nic pani nie grozi. Proszę odpoczywać.

Basia została znowu sama. Za oknem szalała burza – tak podobna do tej, która zastała ją w klubo-kawiarni. Artur. Przypomniała sobie jego oczy. Dodawały otuchy. Potrzebowała jej. Poczuła, ze musi z nim porozmawiać.

Usiadł na łóżku i spuściła stopy. Syknęła, kiedy dotknęły zimnej podłogi. Kapci nie było. Posiedziała chwilę na skraju lóżka, starając się opanować zawroty głowy. Podniosła się – było nieźle, mogła się poruszać, byle powoli.
Wyciągnęła plecak, znalazła kilka monet i numer Artura. Wolno, przytrzymując się ściany, poszła poszukać aparatu.

------

- Dzień dobry, tu Baśka.. - przerwała, żeby zaczerpnąć tchu i w tej samej chwili pomyślała, że on na pewno zna setki Basiek, więc dokończyła - Zielińska. Czy zastałam Artura?

- Cześć - zmęczony głos po drugiej stronie mógł należeć do starca. - Cieszę się, że zadzwoniłaś.

Basia też ucieszyła się, że Artur się ucieszył. Znaczy - że powiedział, że się ucieszył. Chociaż przecież mogło to być jego standardowe przywitanie, nie? W głosie w każdym razie miał przytłaczające zmęczenie, nie radość.
- Coś się stało, prawda? - zapytała łagodnie.

- Wolałbym ... no wiesz ... nie przez telefon... ale ... ktoś u mnie był. W domu. Zostawił mi coś ... coś.... - zamilkł, jakby nie był w stanie odpowiedzieć nic więcej. - Strasznego. - Dokończył jednak po chwili.
Westchnął.
- Gdzie możemy się spotkać i kiedy?

Przez głowę Baśki przemknęło sto myśli w jednej sekundzie. “No przecież nie pokażę mu się taka.. w tej burej piżamie, z siniakami i nieumytymi włosami” "Nie zaproszę go do siebie, na Węglową” “Jak mnie stąd wypuszczą, to i tak matka już nigdy - przez najbliższy rok - nie pozwoli mi nigdzie chodzić samej” “Musze powiedzieć, co się stało w nocy”

- Wiesz.. - zaczęła, bo jak miała mu powiedzieć, że chce się spotkać, i jej zależy (znaczy - nie żeby zależało w taki sposób, ale ma ważne informacje), ale nie ma jak; i żeby sobie jednocześnie nie pomyślał, że go olewa, ale żeby też nie pomyślał, ze mu na nim zależy, bo przecież tak jej nie zależy.. chyba - Wiesz... ja nie bardzo mogę teraz.. znaczy bym chciała, ale okoliczności są niesprzyjające.. zewnętrzne… i nie wiem... Ale mi ktoś podrzucił zdjęcia. A Hirkowi obrączkę - wyrzuciła na jednym oddechu na koniec.

- A ja ... ja dostałem ... oczy. Ludzkie oczy.

- Boże - Basia usiadła na ławce obok aparatu - Mi sie coś przytrafiło, jak we śnie, ale nie tylko mi, ale tez moim znajomym... szliśmy gdzie, boso, ktoś krzyczał, ściany zarastały jakby żywa tkanką.. brzmi jak sen, ale mamy ranki na stopach. Wygląda na to, ze to się zdarzyło nam na prawdę. – Wyrzucała z siebie słowa, jakby bała się, że nie zdąży mu wszystkiego powiedzieć. Zamilkła na moment, zastanawiając sie nad swoimi słowami - Brzmi, jakby mi odbijało, prawda? ktoś mi podrzucił zdjęcie tego martwego kolegi. Po śmierci. I innych znajomych, twoje też, moje, jak śpię w pokoju.. ktoś wszedł do mojej sypialni.

- To wszystko jest .... - nie dokończył. Coś przerwało połączenie.

Baśka drgnęła, a potem wybrała numer ponownie.
Odpowiedział jej tylko długi, przeciągły sygnał.

Baśka poczuła jak panika podchodzi jej do gardła. Chciała zerwać się i pojechać na tą Zakopiańska, ale miała bolesna świadomość, że juz wyprawa do telefonu – kilkanaście metrów korytarzem - była sporym wyzwaniem. Nawet jak tam dojedzie, to co będzie mogła zrobić, skoro ledwie sie rusza... Ona nie, ale może ktoś inny...

Wybrała numer brata.
- Wojtek, tu Basia. Mam prośbę, zrobisz coś dla mnie? Możecie podjechać do mojego kolegi? ktoś mu chyba grozi, rozmawialiśmy, przerwało… sprawdzisz? Bardzo cie proszę.
- Jasne. Ale teraz leje jak diabli. Pół miasta jest zalane. Jak ty się czujesz?
- Dobrze – skłamała gładko. - Jutro wyjdę. Spróbujesz? Dam ci adres.. to ..
- Jasne. Już się ubieram. Podaj tylko adres. I będziesz mi wisiała za taksę - zażartował
- Wojtek, jaka taksa, ostatnio mercem się z Przemkiem rozbijaliście.. – zmusiła się, żeby wejść w jego żartobliwy ton - Dzięki, jestem twoja dłużniczką. - powiedziała Basia i podała bratu adres i nazwisko.

Potem odwiesiła słuchawkę. Jedna myśl tłukła się jej w głowie: dopadli go. Dopadło go to coś. Wszyscy zginą.

- Dość tych konwersacji, kwiatuszku! – zdecydowany głos pielęgniarki przywołał Basię do rzeczywistości – Szukam cię, nie wolno ci chodzić samej. – głos zmiękł, pielęgniarka ujęła dziewczynę pod ramię i podniosła ją z ławki. – Choć, wracamy do sali.

----

Wojtek z Przemkiem szli korytarzem, nie przejmując się, ze pora odwiedzin dawno minęła. W ich galaktyce nie funkcjonowało takie pojęcie jak „pora odwiedzin”. Dwie paczki zagranicznych papierosów wciśnięte cieciowi na wejściu, ucięły wszelkie protesty.

Elegancka, plastikowa reklamówka wypchana była słodyczami, pomarańczami i kartonami soku. Z drugiej wystawał kołnierz dżinsowej kurtki. Chłopaki wysypali połowę zawartości w pokoju pielęgniarek, zostawili reklamówkę z kurtka dla siostry Grażynki i poszli do sali Basi.

„5 minut! - Siostruniu, siostra się nie denerwuje, widać i czuć, że z siostry światowa kobita… i ognista… pachnieć krzykiem z wykrzyknikiem.. może bym z bliska powąchał? I posłuchał tych krzyków? No co też pan – pielęgniarka zaperzyła sie – Przecież mam męża.. A to szczęściarz.. a my farta nie mamy.. wszystkie co lepsze kobitki zajęte” .

Burza przycichała.
- Cześć mała – powiedział Wojtek, ustawiając na szafce soki – jak się czujesz?
Basia zbladła jeszcze bardziej.
- Co.. co z Arturem? – zapytała.
- Mówiłem, Wojtek – wtrącił Przemek – mała się zabujała. Skąd wyhaczyłas takiego studencika?
- Cicho palancie, Baśka się denerwuje, a ty pierd.. pleciesz jak nakręcony.
Usiadł na skraju łóżka.
- Wszystko w porządku, mała. Przez tą burze zalało studzienki z kablami i w połowie miasta nie ma telefonów.. dlatego cię rozłączyło. Gadaliśmy z nim miło, na początku przestraszył się nas, nie wiem czemu.
- Puśka nie mieliśmy – dodał tonem wyjaśnienia Przemek - studencik-elegancik, wiesz po ile chodzą te dżinsy, co miał na tyłku?
- Matka nic nie mówiła, ze masz chłopaka. A on nie jest za stary dla ciebie? No, ale gust ci się wyrobił, to zupełnie inna półka niż ten Gawron, co z nim ostatnio… gdzie go poznałaś? Widziałeś tą jego chatę na Zakopiańskiej? To najlepsza dzielnica dziewczyno, masz pojęcie? Taki prominent z kasiorą.. no no, zaimponowałaś mi, niby taka cicha woda, a tu proszę.

Basia opadła na poduszkę, ulga była taki wielka, że aż namacalna. Po prostu burza. Nic więcej. Odetchnęła kilka razy głębiej, starając się rozluźnić napięte do granic możliwości mięśnie. Studzienki zalało. To wszystko.
- Dzięki chłopaki – powiedziała.
- Nie ma sprawy, siostra – Wojtek wykonał gest, jakby chciał ją przygarnąć, ale w końcu tylko stuknął ją lekko w poobijane ramię. Stłumiła jękniecie – Basia, puść farbę, powiedz coś o tym Arturze.

- No, panowie, koniec wizyty, doktor zaraz wróci.. no, bo kłopotów mi narobicie.. pacjentka musi odpocząć.
- Już idziemy, królowo. Trzymaj się mała.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 12-05-2012 o 16:33.
kanna jest offline  
Stary 13-05-2012, 13:48   #103
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Czuła jak jej życie się przepoczwarza. W coś ciemnego i bezkształtnego czego nie potrafi ogarnąć. Wszystko wymykało jej się z rąk.

Po rozmowie telefonicznej z Hirkiem przekręciła jeszcze do szpitala i poprosiła o cztery dni urlopu na żądanie. Jakaś młoda pielęgniarka przyjęła fakt do wiadomości i odnotowała ale Teresa nie była pewna jakie będą konsekwencje. Kierownictwo zachwycone nie będzie ale w tej chwili nie mogła po prostu wrócić do pracy, do codzienności.

Po drodze na Węgielną zrobiła spore zakupy. Skoro już się wprosiła do Gawrona na chatę to wypadało postarać się o jakiś wkład.

Czuła się jak włóczęga, ale nie było to uczucie tak całkiem jej obce. Zawsze była „u kogoś”, nigdy „u siebie”. Najpierw u rodziców, późnej u teściowej a teraz u Patryka. Całe życie zdana na łaskę i niełaskę innych ludzi. Kompletnie niesamodzielna i niewystarczalna. I pomyśleć, że wydawało jej się, że jest jak z kamienia, nie do zdarcia. Niewiele spraw w życiu potrafiło ją załamać ale zniknięcie Antka otworzyło nowy, nieznany dotąd wymiar samotności i rozpaczy.

Wstąpiła do mieszkania Zielińskich gdzie podpytała ojczyma Baśki o to co się jego pasierbicy przytrafiło. Kazała Basię pozdrowić i już nie przedłużając uciekła na górę. Pasażer Pawła miał rację. To się dopiero rozkręca. Ta diaboliczna machina, która chce ich zmielić i przeżuć. Zniszczyć. Znów pomyślała dlaczego. Dlaczego właśnie oni. Przecież nie byli nikim ważnym, a już w szczególności ona,Teresa.

Chyba, że... Tak, jedna sprawa mogła ją wyróżniać na tle anonimowego bezbarwnego tłumu. Jej grzech.

Do wieczora pozostało jeszcze kilka długich godzin, których Teresa nie chciała bynajmniej przeznaczać na rozmyślania.

Rzuciła się w wir porządków. Patrykowi nie można było odmówić nawyków starego kawalera. Kurze ścierała chyba ostatni raz stara Gawronowa, a okna myto chyba w poprzedniej dekadzie. Mieszkanie było zapuszczone a sam wystrój pozostawał wiele do życzenia. Święte obrazki i wyszywane makatki, masa fajansowych dzbanuszków, haftowane serwety i cały ten kram za którymi przepadają starsze panie. Patryk najwyraźniej nie miał zacięcia dekoratora wnętrz i od śmierci babci nie zmienił tu niczego. Zastanowiła się najpierw czy to może z powodu szacunku dla zmarłej ale lenistwo było argumentem o stokroć bardziej przekonującym.

Ubrała się w szary, wysłużony dres i zabrała za robotę.
Najgorszym zadaniem okazało się przebranie setek, a może i tysięcy, porozrzucanych dookoła przypadkowych przedmiotów. Wyniosła chyba z tuzin worów na śmieci. Puste puszki, szkło, sterty gazet opatrzonych datami jeszcze sprzed stanu wojennego, wysuszone na wiór kwiatki w plastikowych doniczkach i wszelkiej maści rupiecie, których przydatność była wielce dyskusyjna. Zostawiła jedynie ubrania Gawrona, które poniewierały się w miejscach najmniej oczekiwanych, w szczególności jego gacie i skarpetki. Męska niechlujność wydawała jej się wręcz nie do pojęcia. To musiała być jakaś skaza gatunkowa, bo chyba całokształt płci męskiej miał w zwyczaju rzucać ciuchy gdzie popadnie jakby co najmniej te miały się posprzątać same - usłużnie budziły się po zmroku do życia i wędrowały do kosza na brudną bieliznę. Paweł też tak miał. I Hirek, kiedy jeszcze mieszkali razem w domu rodzinnym.

Kiedy wyrzuciła śmieci mieszkanie wydało się nagle o wiele przestronniejsze, zupełnie jakby metraż wzrósł z dwukrotnie. Teraz już na spokojnie mogła przejść do sedna.
Pościerała segmenty, wymyła podłogi, przetarła nawet naprędce okna co także miło przewietrzyło mieszkanie. Wypucowała kuchnię, odkurzyła dywany, wstawiła nawet pranie.

Po paru godzinach zmęczona jak diabli ale szalenie dumna z efektu końcowego postanowiła rzucić się w wir zadań kulinarnych. Przez moment przeszło jej przez myśl, czy Patryk nie będzie zły, ale w zasadzie to dlaczego miałby? Przysługę mu w końcu zrobiła. Teraz przynajmniej może bez wstydu przyjmować gości.

W dużym pokoju rozłożyła stół, tak aby pomieścił z łatwością sześć osób. Wyjęła talerzyki i zastawę starej Gawronowej, najwyraźniej trzymaną na specjalne okazje, kto wie, może nawet posrebrzaną. Naczynia przepłukała i wytarła suchą ściereczką bo pierwsze wrażenie robiły dość zapomnianych.

Nie było czasu szykować nic wymyślnego toteż poprzestała na szwedzkim stole. Patera z wędlinami i żółtym serem, druga z ogóreczkiem, rzodkiewką i pomidorem posypanym drobno posiekaną cebulą. Śledzie zrobiła sama, bo to żadna robota. Jedne w śmietanie, drugie w oleju. Na szybko zrobiła też sałatkę ziemniaczaną i bardziej fantazyjną – z makaronem. Jeszcze kilka salaterek z przekąskami – marynowanymi grzybkami, kiszonymi ogórkami i suszoną kiełbasą. Plus jedno danie na ciepło być musi, bo co by to była za impreza. Tradycyjnie – czerwony barszczyk plus domowe krokiety. Wystawnie.

Efekt finalny był bardziej niż zadowalający i Teresa nawet się uśmiechnęła. Dobrze jej ten natłok zwykłych czynności zrobił, zapomniała nawet odrobinę o wszystkich przykrych sprawach jakie na nią ostatnio spłynęły.
Jeszcze tylko weźmie prysznic i przebierze się w coś normalnego. Nie mogła się doczekać powrotu Patryka i widoku jego miny.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 13-05-2012 o 14:02.
liliel jest offline  
Stary 15-05-2012, 00:47   #104
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
- Kiedy pan może położyć się na oddział? – zapytał wprost z nieukrywaną troską w oczach.
Grzesiek przez moment wpatrywał się w lekarza nieobecnym wzrokiem.
- Przepraszam, ale to dość... Ech, nie spodziewałem się takich wieści...-zamilkł ponownie.- Mam pewne zobowiązania, wcześniej niż w czwartek nie dam rady- dopiero teraz zebrał się w sobie i odpowiedział na zadane pytanie.

Był przekonany o realności ostatnich wydarzeń i nawet nie przypuszczał, że faktycznie wyniki mogą coś wykazać. A tu proszę... I mimo iż rak to dość odległa perspektywa śmierci i rozsądek nakazywał nie przejmować się nią dopóki nie upora się z Voivorodiną, to wiadomość o takiej ewentualności wstrząsnęła nim. Skarcił sam siebie za to, że myśli teraz głównie o tym, co mogą wykazać czwartkowe badania, a nie o tym, jak do tego czwartku przeżyć, jednak trudno było mu zignorować informację o jakichś plamkach na mózgu...

- Dobrze. Jak położy się pan w czwartek, to od razu zrobimy badania i w poniedziałek pan wyjdzie - doktor patrzył spokojnym, wzbudzającym zaufanie wzrokiem. - Mogę też pana uspokoić. Te punkciki mogą też oznaczać wiele innych rzeczy. nie tylko nowotwory. Więc proszę się nie martwić na zapas.
- Ale coś to jest, prawda? I cokolwiek to jest, może powodować omdlenia i omamy, zgadza się?
- spytał nieco zrezygnowany Grzesiek.
- Tak. Może. Jest umiejscowione w takim miejscu, że może uciskać na partie mózgu odpowiedzialne za pana postrzeganie. Może to być też niegroźny krwiak, efekt uderzenia w głowę, ale nawet gdyby tak było, trzeba to sprawdzić i wykluczyć inne, gorsze ewentualności. Każdy uraz czaszki jest groźny. Nawet lekkie wstrząśnienie po latach może spowodować poważne dysfunkcje organizmu.

Czyli wszystko, czego doświadczył, może być skutkiem złego stanu zdrowia. Pewnie poddałby się całkowicie tej opcji, gdyby nie rozmowa w "Miejscu" z dziewczynami i dzisiejszy sen.

- No dobrze... To jak, wypisze mi pan skierowanie teraz, czy przyjść w czwartek bezpośrednio do pana?
- Wypiszę skierowanie ale niech pan przyjdzie do mnie.

Lekarz bez zbędnej zwłoki wziął się za wypisywanie papierków.

- A może są jakieś lekarstwa, które tymczasowo mogą powstrzymać ewentualne wizje?
- Nie ryzykowałbym lekoterapii psychotropowej bez dokładnej diagnozy.
- Rozumiem... No cóż, oby wszystko dobrze się skończyło
- powiedział Wichrowicz, bardziej do siebie, niż do lekarza.- Dziękuję serdecznie, doktorze. Do zobaczenia w czwartek.- Schował skierowanie do wewnętrznej kieszeni kurtki i wysilił się na uśmiech wychodząc z gabinetu.

Stojąc przed wyjściem ze szpitala zastanawiał się przez chwilę, czy powinien jechać do ojca Kolińskiego. Z jednej strony, miał przyjść dopiero, jeśli badania nic nie wykażą. Z drugiej jednak, sprawy zaszły za daleko jak na iluzje, i to ten argument, oraz wspomnienie świniogłowego stojącego na klatce schodowej jego kamienicy, zdeterminowały cel jego podróży. Musi skontaktować się z tym "przyjacielem" księdza, jeśli ktoś będzie mógł mu pomóc, to tylko on.

Tym razem budynek domu parafialnego nie wzbudzał w muzyku niepokoju. Może to kwestia burzy, która rozpętała się na dobre, ale tym razem uczucie to było cięższe i sprawiło, że nerwy i strach brały w nim górę. Bał się odmowy, bał się błyskawic, bał się barczystego mężczyzny z kapturem naciągniętym na twarz biegnącego chodnikiem. Czół się jak paranoik w męczący dzień, a przynajmniej takie skojarzenie wpadło mu do głowy. Miało dodać mu otuchy, rozluźnić nieco, jednak nic z tego. Nacisnął dzwonek, raz, drugi, trzeci, potem jeszcze zapukał, gdy wreszcie otworzył mu sam Jan Koliński.

- Ojcze, muszę porozmawiać z tym znajomym, o którym ostatnio ojciec wspomniał- wypalił Grzesiek gdy tylko otworzyły się drzwi.
- Rozumiem. Wejdź.

Zaprosił go gestem do środka i zaproponował powieszenie mokrej kurtki na oparciu krzesła, tuż przy ledwo ciepłym kaloryferze. Rozsiadł się wygodnie przy swoim biurku i przez moment wpatrywał się w siedzącego naprzeciwko młodzieńca.

- Ten mój przyjaciel ... zadzwonię do niego. Uprzedzę, że chcesz się z nim spotkać. Ale muszę wiedzieć, czemu? Czy wydarzyło się coś, co każe ci szukać pomocy... tego typu.
- Wydarzyło się bardzo dużo, ojcze. Pewnie nawet mi trudno byłoby w to wszystko uwierzyć, gdyby nie fakt, że dotyka to też kilku innych osób. Śniliśmy ten sam sen, chociaż to nie był sen... To tak, jakbyśmy się gdzieś przenieśli, ale obudzili się we własnych łóżkach. Na stopach mieliśmy ślady po żwirze, bo w tym śnie byliśmy boso, mam na dłoni ślad po drzazdze... Sen nie wpływa na rzeczywistość, na psychikę owszem, ale nie na podeszwy stóp
- Grzesiek zorientował się, że sprawia wrażenie coraz bardziej zrozpaczonego, zamilkł więc i wziął się w garść.
- Muszę się spotkać z ojca znajomym jak najszybciej. Nie zostało mi wiele czasu.

Pokiwał głową. Wyjął notes. Wyrwał kartkę.
Napisał kilka cyfr.
- Zdzwoń tam jutro o dziewiątej. Powiedz, że ja dałem ci ten numer.
- Jutro?
- spytał nie kryjąc zawodu. Przypomniał sobie jednak, że miał odwiedzić Basię w szpitalu, może więc faktycznie lepiej będzie załatwić to jutro z samego rana.
- Dobrze, dziękuję- dodał, biorąc kartkę do ręki.- Jak ma na imię ojca przyjaciel?
- Wincent. Ale przyjął po święceniach imię Karol.
- Wzrok duchownego był zagadkowy. W jakiś dziwny sposób przyciągał uwagę zagubionego słuchacza.
- Słuchaj, Grzegorzu - dodał ksiądz po chwili wahania. - Nie pozwól, by ... Nie poddawaj się.
Wstał spokojnie nie odrywając spojrzenia swoich oczu od twarzy gościa.

- Po prostu się nie poddawaj. Życie obarcza nas czasami niechcianym brzemieniem. Nawet Najwyższy niosąc krzyż potykał się i upadał. Ale zawsze podniósł się na nogi. Czasami dzięki pomocy bliskich i przyjaciół. Czasami Bóg zrzuca nam na barki takie cierpienia, że trudno jest je udźwignąć. Ale trzeba mu ufać. Ufać jego wyrokom. Jak Hiob. Zapamiętaj proszę, cokolwiek teraz cię trapi, musisz mieć nadzieję. Bo bez nadziei... bez nadziei ludzkie życie niewiele znaczy.
Ruszył w stronę drzwi od zakrystii, otworzył je przed Wichrowiczem.
- Ale ojcze, co jeśli tym razem to nie Pan nas doświadcza, mnie i resztę. Hiob musiał poświęcić dzieci dla Boga, ale nie sądzę, żeby siły, które są odpowiedzialne za wszystkie te dziwne zdarzenia stały po jego stronie. Obawiam się, że to siły piekielne...- Grzesiek stał przy otwartych drzwiach, patrząc na Kolińskiego wzrokiem pełnym niepewności i lęku.
Odpowiedzią był jedynie dziwny uśmiech księdza. Gdzieś, wokół duchownego przez chwilę Grzesiek ujrzał ... łańcuchy, które wychodziły ze środka jego czaszki i znikały w suficie pomieszczenia. To była tylko chwila, mgnienie oka, ale wizja była sugestywnie niepokojąca.

- Rozumiem, że nigdy nie mamy pewności co do natury zła...- odpowiedział sam sobie zbity z tropu Wichrowicz. Starał się zachować spokój, nie wiedział jednak, jak interpretować tę krótką wizję. A może był to przebłysk świadomości? Ale jeśli tak, to nadal pozostaje pytanie, co to miało znaczyć. Ksiądz Koliński zawsze był posępny i surowy, a przynajmniej takim odbierali go najmłodsi parafianie, ale teraz doszło coś jeszcze. Jakaś wyższość, świadomość nieuniknionego... Muzyk musiał przyznać, że było to nieco przerażające.
- Dziękuję, ojcze. Zostań z Bogiem.- To ostatnie zabrzmiało dość dziwnie, choć mężczyzna nie potrafił wyjaśnić, dlaczego. Wyszedł na tyle szybko, na ile pozwalały mu poranione łydka i podeszwy stóp oraz kalectwo.

Skoro tak reagował na zwykłego (a może jednak nie?) księdza, to co będzie czół przy egzorcyście, czy kim też mógł być przyjaciel duchownego? Istniała jednak pewna pułapka- nie wykluczone, że to demony wpływają na jego sposób postrzegania osób, które mogą mu pomóc z nimi walczyć.

Postanowił najpierw wrócić do domu i coś zjeść, a potem dopiero pojechać odwiedzić Basię. Miał dodatkowo trochę czasu na wysuszenie kurtki oraz niepowtarzalną szansę nie zapomnienia o zabraniu ze sobą parasola.
Wchłanianie posiłku, starych schabowych z kaszą gryczaną, przerwał mu telefon od Gawrona. Nie miał on za bardzo chęci rozmawiać teraz ani o tym, co zdarzyło się we śnie, ani o wizycie w więzieniu, miało to jednak pewien konkretny powód. Zadzwonił proponując spotkanie na Węglowej, w jego mieszkaniu, w celu obgadania całą grupą właśnie tego, co zdarzyło się tej nocy. Nie chciał zwlekać i ogłosił mobilizację wszystkich członków paczki jeszcze tego wieczora. Grzesiek potwierdził ochoczo swoją obecność i zaczął się zbierać do wyjścia do szpitala na Matejki. Tym razem zabrał parasol...

... co nie było tak genialnym pomysłem, jak mu się początkowo wydawało. Zdarzające się raz na pół minuty, regularnie jak w zegarku, podmuchy wiatru próbowały wyrwać mu go z dłoni, lub przynajmniej wywinąć na "lewą" stronę. Na szczęście, parasolka Grześka przetrwała to wszystko i dzielnie towarzyszyła mu w niełatwej drodze aż do szpitala. Na miejscu nie miał problemu ze znalezieniem Zielińskiej, recepcjonistka skierowała go bezpośrednio do odpowiedniego pokoju, przestrzegając tylko, żeby nie przeszkadzał koleżance, jeśli ta już śpi. Na szczęście, nie spała.

- Cześć Basieńko. Jak się czujesz? Twoja mama powiedziała mi o wypadku, co się stało?- Grzesiek zasypał dziewczynę gradem pytań zanim jeszcze zdołał usiąść na krześle obok łóżka.
- Może soku? - zapytała Basia wskazując na kartony stojące na szafce - Jeszcze raz mnie nazwiesz Basieńką, to ci go wyleje na głowę. Czuję się dobrze i jutro wychodzę.
- Nie, dziękuję.- Wichrowicz uśmiechnął się widząc, że Basieńka zachowała poczucie humoru, widocznie faktycznie była w dobrym stanie. Po chwili spoważniał jednak.
- Słuchaj, ten wypadek... Czy to miało coś wspólnego z... No wiesz, z tym snem i całym wariactwem?
- Nie mam pojęcia, Grześku, ale chyba nie.. wpadłam pod samochód, po prostu. Przestraszyłam się i nie uważałam. To.. wszystko.. było potem. jak byłam nieprzytomna. Rozmawiałeś z innymi? oni też tam byli? Wszystko ok?
- No właśnie o tym też chciałem z tobą porozmawiać, chociaż wiem, że to może być trudne. Dzisiaj wieczorem zbieramy się u Gawrona, żeby to wszystko poukładać. Może jeszcze dzisiaj by Cię wypuścili, co?-
spytał z nadzieją.- Można się wypisać jeśli nie ma zagrożenia życia, czy coś takiego... Może warto dopytać lekarza...
- Matka mnie zabije chyba, jak się dowie, ze mam takie pomysły - mruknęła Baska. Ale zaraz potem wróciło do niej wspomnienie oczu dr Idzińskiego i wersja spędzenia nocy w domu nabrała atrakcyjności. - Boję się Grzesiek. I nie chcę tu być sama.. Nic mi nie jest, jestem poobijana, ale to wszystko.
- Spróbuję załatwić Ci wypis. Jak się nazywa Twój lekarz prowadzący?
- Sławomir Idziński. jest teraz na dyżurze... Zadzwonię do brata, może mnie podwiezie.. Potrzebuję jakąś kurtkę.. gdzieś powinny być moje ubrania, ale nie wiem, w jakim stanie
- Basia zaaferowała się przygotowaniami. Perspektywa opuszczenie tego miejsca była bardzo kusząca.
- Spokojnie, najpierw pozwól mi z nim porozmawiać- Grzesiek uśmiechnął się, widząc przygotowującą się już do drogi dziewczynę.- Zaraz wrócę, nabierz siły, żeby przy doktorze wyjść na stuprocentowo zdrową.
- I trzymaj kciuki
- dodał szeptem robiąc dziwną minę, chcąc poprawić jej humor, po czym wyszedł w poszukiwaniu doktora Idzińskiego.
- Ja JESTEM zdrowa - odpowiedziała Baśka. - Pośpiesz się!

Pielęgniarki skierowały go do dyżurki. Lekarz nie wyglądał na zawalonego pracą, chociaż z opowiadań matki słyszał, że "oni to zawsze mają ręce pełne roboty, zalatani prawie tak jak my, pielęgniarki".

- Przepraszam, czy doktor Idziński?- spytał Grzesiek mężczyznę.
- W rzeczy samej - chłodne, dość nieprzyjazne spojrzenie zatrzymało się na gościu. - W czym mogę panu pomóc?
Odlożył gazetę, którą przeglądał przy szklance kawy - mocnej i aromatycznej.
- Przychodzę w sprawie koleżanki, Barbary Zielińskiej. Leży u was, poobijana po wypadku. Chciała się wypisać, jeszcze dziś wieczór.
- Jest pan członkiem rodziny? Narzeczonym?
- spojrzenie lekarza powróciło do gazety, jakby stojący w wejściu do gabinetu mężczyzna kompletnie go nie obchodził.
- Nie, po prostu przyszedłem poinformować doktora o jej decyzji. Z tego, co wiem, musi podpisać jakieś papiery, a poza tym, może macie jej ubrania z wypadku? Jeśli są w znośnym stanie, nie musiałaby dzwonić po brata, żeby przyniósł nowe.
- Dopiero co odzyskała przytomność. Opuszczanie szpitala w takim stanie, w jakim się znajduje, może być dla pacjentki niebezpieczne. Ja bym zalecał dwa do trzech dni obserwacji hospitalnej.
- Zaraz, zaraz... Mówiła, że ma wychodzić już jutro. Poza tym, przypilnuję, żeby się nie przemęczyła. To jak z tymi papierami? I ubraniami?
- Muszę wypis przygotować. Ale to trwa. A teraz nie mam czasu
- popił kawę i przerzucił stronę w gazecie.
- Rozumiem... To może ja zajmę się odbiorem jej ubrań, podczas gdy pan będzie kończył kawę? Do kogo powinienem się zwrócić?
- Bez wypiski lekarza prowadzącego nie wyjdzie. A ja jestem lekarzem prowadzącym i nie wiem, czy przygotuję ten dokument szybko. Obowiązują pewne ... procedury
- uniósł wzrok na Grzegorza. - Rozumie pan.
- Naprawdę? Wypis jakieś 16 godzin wcześniej niż planowano jest aż takim problemem? Myślałem, że te czasy już minęły...
- To źle pan myślał
- powiedział niechętnym tonem. - Wyjdzie najwcześniej jutro. Ja nie podpiszę się pod wypisem. Nie przyjmę odpowiedzialności jak dziewczyna dostanie jakiegoś krwotoku wewnętrznego, lub okaże się że ma wstrząs mózgu lub uraz czaszkowy. A pan, jako osoba spoza rodziny, powinien raczej opuścić teren szpitala. Niedługo zakończy się czas odwiedzin.

Grzesiek wyszedł zrezygnowany. Upadek komuny był widoczny niemalże w każdej dziedzinie życia, nie można było jednak oczekiwać, że nie zostanie po nim żaden ślad. Musi minąć jeszcze dobrych paręnaście lat, aż wyginą ludzie, którzy komunizm mają wręcz we krwi, i którzy wbrew całemu państwu nadal zachowują się tak, jak za czasów "czerwonej zarazy". Tacy jak Sławomir Idziński.

Grzesiek wrócił z nietęgą miną.
- Palant z niego, no naprawdę. Nie wypuści Cię. Przykro mi. Może... opowiesz mi ,co widziałaś w tym śnie? Twoja relacja może się przydać. Jeśli chcesz do tego wracać.
- Nie wypuści mnie, bo?
- Baśka była wkurzona - Pójdę i mu powiem...
- Bo to idiota żyjący nadal w komuniźmie... Możesz mu powiedzieć, ale zdania nie zmieni. Chyba, że masz przy sobie trochę gotówki... Ech, niektórzy nie mają za grosz szacunku do innych... .
- No nie mam.. ale poproszę Wojtka to coś przywiezie.. alkohol, czy dolary? Jak sądzisz?
- Eeee...
- Grzesiek przez moment zaniemówił. On sam wolałby przeleżeć na oddziale nawet i trzy dni, niż wydawać cokolwiek dla takiego chciwca jak Idziński.- Co tam masz... Chociaż koperta się tak w oczy nie rzuca, więc...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 16-05-2012, 11:35   #105
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Niespodziewane wieści to najczęściej złe wieści. Wanda nie wiedziała, kto i kiedy jej tak powiedział, ale zapamiętała to powiedzenie, bo najczęściej się spełniało. Dobre rzeczy nie zdarzały się ot tak znienacka, zwykle potrzebowały czasu żeby dojrzeć, ale złe wręcz przeciwnie. Dziewczyna zadrżała, kiedy usłyszała od pani Izy, że ktoś coś dla niej przyniósł. Dlatego szybko podniosła się z miejsca i dogoniła kierowniczkę, kiedy ta wychodziła już z pomieszczenia.

- To pani rozmawiała z tym człowiekiem, który przyniósł kopertę? – Wyrzuciła z siebie prędko pytanie.

- Tak. Ja. – Potwierdziła starsza kobieta.

- Przedstawił się? – Wanda zrównała krok z panią Izą.

- Nie. Powiedział tylko, że szuka ciebie, ale nie chce przeszkadzać w pracy i że ma materiały, o które go prosiłaś. - Potem pani Iza dodała kilka informacji, o które Wanda nie prosiła, jakby domyślając się, że za chwilę mogą pojawić się takie pytania. - Był dość przystojny. Dość wysoki i ciemnowłosy, lecz lekko niedogolony, prawie niechlujny. Miał szare oczy i ciemną, taką oliwkową kurtkę ortalionową. Wyglądał mi na studenta, czy kogoś takiego.

Wanda chłonęła każde słowo próbując doszukać się w nich tego czegoś, jakiegoś faktu czy stwierdzenia, które jednoznacznie powiedziałoby jej czy powinna się martwić. Po ostatnim zdaniu wypowiedzianym przez kierowniczkę uczepiła się nadziei dla siebie.

- Może to ktoś ze studiów w takim razie. Obudził się, że coś kiedyś od niego potrzebowałam - Uśmiechnęła się lekko.

Wandzia siedziała przy biurku i udawała, że pracuje, właściwie to nie chciała nikogo oszukiwać tylko źle oceniła swoje możliwości. Dziewczyna uparła się, że skoro jutro miała sobie zrobić wolne to tego dnia chciała podgonić z zadaniami tak daleko jak tylko się dało. Była umówiona na osiemnastą, więc do domu nie opłacało się jej wracać. Zamiast tego próbowała zrobić część z tego, czego nie zdołała wykonać w trakcie normalnego dnia pracy. Oczywiście bez większego powodzenia. Sił jej nagle nie przybyło a koncentracja się nie poprawiła. Tajemnicza koperta, którą schowała nie otworzywszy do torebki też niczego jej nie ułatwiała. Wzrok Wandy, co chwilę ześlizgiwał się w tamtym kierunku i musiała przekonywać sama siebie, że to nic takiego i nie powinna wcale spieszyć się z otwieraniem przesyłki. Powtarzała to jak swoją mantrę. Koperta wyglądała zwyczajnie, dość gruba, szara, starannie zaklejona, a na wierzchu pedantycznie wykaligrafowane imię i nazwisko: Wanda Jaworska. Grubość upchanych wewnątrz papierów sugerowała, że to mogły być materiały ze studiów. Istniała szansa, iż Wandzia kiedyś kogoś o coś poprosiła a ten ktoś dopiero teraz sobie o tym przypomniał, w końcu niektórzy studenci sprawiali wrażenie jakby żyli w innym czasie niż cała reszta. Jaworska nigdy nie mogła sobie pozwolić na podobną beztroskę, ale inni wykazywali czasem zupełny brak poszanowania dla zasad rządzących rzeczywistością. Tak właśnie mogło być. Tak, z całą pewnością, bo dlaczego niby miałoby być inaczej? W każdym bądź razie Wanda była zadowolona, kiedy w końcu mogła wyjść z pracy i udała się do kancelarii adwokackiej Obotryckiego.

Oczywiście, kiedy opuściła mury Książnicy musiała trafić na najgorsze oberwanie chmury dzisiejszego dnia i jeszcze jako dodatek dostała od losu burzę z piorunami jakby jej samopoczucie było zbyt dobre i potrzebowała pomocy natury do ochłodzenia poczucia szczęścia, które czuła. Nawet pogoda postanowiła dać jej w kość.

Do kancelarii dotarła prawie spóźniona i kompletnie przemoczona a do tego zaczęła podejrzewać, że pioruny waliły w Miasto szukając jej, Wandy Jaworskiej. To się dopiero nazywa egocentryzm – pomyślała ponuro patrząc na swoje lustrzane odbicie w łazience kancelarii. Po kilku minutach prób doprowadzenia się do porządku musiała pogodzić się z kolejnym fiaskiem tego okropnego dnia. Weszła do pokoju spotkań dla klientów mając świadomość, że zostawia mokre ślady na wypucowanej podłodze biura, a do tego jeszcze włosy i całe ubranie kleiło jej się do ciała. Miała ochotę wleźć pod kołdrę do łóżka a nie dyskutować teraz o spadku, jednak było już za późno żeby przełożyć to spotkanie.

Weszła onieśmielona do pokoju i usiadła na wskazanym miejsce. Starała się jak najmniej nabrudzić, ale mężczyzna, który się z nią spotkał w ogóle nie zwracał uwagi na to jak Wanda się prezentowała po przejściu przez miasto podczas rzęsistej ulewy. Ach ten zawodowy profesjonalizm. Obotrycki wyszedł na chwilę po dokumenty i pozostawił Wandę samą w gabinecie, więc dziewczyna mogła bez skrępowania rozejrzeć się po pomieszczeniu. Zaskoczyła ją ilość książek na półkach. Przez taki wystrój pokój przypominał bardziej bibliotekę lub czytelnię.



Wanda próbowała odczytać tytuły książek ciekawa, jakie pozycje znajdują się w biurze prawnika, czy tylko takie traktujące o prawie czy może też innego rodzaju, ale z daleka nie mogła nic przeczytać. Cicho wstała żeby podejść bliżej i wszystko sobie dokładnie obejrzeć, ale drzwi do pomieszczenia się otworzyły, więc Jaworska szybko wróciła na miejsce.

Obotrycki prowadził spotkanie w rzeczowej atmosferze prezentując Wandzie zdjęcia zapisanych jej w spadku przedmiotów i ich wycenę zrobioną przez biegłego. Wydawał się miłym i sympatycznym człowiekiem, nie patrzył na Jaworską z góry ani nie traktował jej jak nierozumnej pannicy i nie starał się niczego przesadnie tłumaczyć. Jednak, kiedy Wandzia patrzyła na jego dość młodą twarz i widziała jak pewnie się czuł za tym wielkim biurkiem to pierwsze słowo, które przychodziło jej na myśl brzmiało: karierowicz. Nie było to dość miłe z jej strony i mogło być całkiem krzywdzące, ale nic nie mogła na to poradzić, że tak właśnie o nim myślała. Potem dziewczyna odpuściła sobie studiowanie zachowania mężczyzny i skupiła się na samym spadku.

Składały się na niego trzy dość cenne obrazy, równie wartościowa zastawa na czternaście osób z XIX wieku ze srebra, do tego trochę biżuterii: stare pierścienie i krzyżyki, jeden niezwykle cenny z czasów insurekcji kościuszkowskiej - z orłem w koronie, ze srebra. Dwie pozłacane pozytywki, oraz zabytkowa szkatuła i kilka cennych książek. Wanda przyglądała się zdjęciom. Były w miarę dokładne, ale dziewczyna i tak czuła niedosyt i chciała zobaczyć wszystko na własne oczy. Całość spadku specjalista wycenił na sześćdziesiąt milionów złotych, co jak Wandzia przeliczyła szybko w myślach stanowiło jakieś trzy średnie roczne pensje. Podatek z tego, który musiałaby zapłacić to 20% wartości, czyli dwanaście milionów złotych. Wanda musiałby pracować na niego przez pół roku odkładając wszystko, co zarobiła i nie wydając na nic. Jaworska westchnęła pod nosem. No tak, a czego się spodziewała?
Prawnik zapoznał ją z możliwością rozłożenia tego na raty lub wystawienia części przedmiotów na aukcje. Kancelaria zajmowała się tego typu pośrednictwem za standardowe 20% udziału w zysku.
Wanda zgodnie z prawdą odpowiedziała, że potrzebowała czasu żeby wszystko sobie dokładnie przemyśleć i podjąć jakąś decyzję, a potem zapytała nieśmiało czy mogłaby wcześniej zobaczyć wszystkie te przedmioty na żywo. Obotrycki nie oponował, ale zaznaczył, że przedmioty został umieszczone w magazynie, który był czynny tylko w ciągu dnia a oględziny mogły się odbyć tylko w obecności jakiegoś pracownika kancelarii. Wanda umówiła się z nim na spotkanie w najszybszym dogodnym dla niego czasie usiłując nie pokazać jak bardzo zależało jej na zobaczeniu spadku. Kiedy się już pożegnała i skierowała do wyjścia przyszło jej do głowy że przecież mężczyzna doskonale zdawał sobie sprawę iż jej zależało. Tak jak pewnie zależało każdemu ze spadkobierców, którzy byli obsługiwani przez kancelarię. Tylko, że mnie zależało zupełnie z innych powodów – przekonywała samą siebie Wandzia – Poza tym, co ja bym zrobiła z zastawą na czternaście osób. I tak bym nikomu na niej nic nie podała bojąc się, że naczynia się zniszczą. U pana Władzia zresztą też się pewnie tylko kurzyła.

Jaworska dowlokła się do domu przemarznięta i potwornie głodna. Kiedy dziewczyna była już blisko domu burza wyraźnie osłabła, aby w końcu zupełnie zniknąć pozostawiając po sobie tylko ciemne, zachmurzone niebo. Oczywiście – stwierdziła Wanda – jak się schowałam pod dachem to pogoda się poprawiła.
Dziewczyna nawet nie zwróciła uwagi na matkę, która z wyrzutem skomentowała jej późny powrót do domu i nie dawanie znaku życia aż do wieczora. Wanda przebrała się i zjadała coś ciepłego a Lidia powróciła przed telewizor do programu telewizyjnego, którego oglądanie przerwało jej wejście córki.

W swoim pokoju dziewczyna usiadła i wyjęła z torby kopertę, poza tym przypomniała sobie, że Grzesiu nie zadzwonił o niej do pracy. Czyżby się niczego nie dowiedział czy też po prostu zapomniał? Wanda westchnęła. Ta sprawa też nie dawała jej spokoju, więc postanowiła, że sama zaraz podzwoni po znajomych jak tylko obejrzy już sobie zawartość koperty.

W chwile później Wanda całkiem zapomniała o Grzesiu. Baśce, Teresce i pozostałych. Wyciągnęła z szafy niewielką walizkę i pospiesznie zaczęła pakować najpotrzebniejsze rzeczy. Ręce trzęsły się jej przy tym tak bardzo, że co i rusz przewracała coś w pokoju albo upuszczała na podłogę. W końcu te hałasy zwróciły uwagę Lidii i kiedy starsza Jaworska weszła do pokoju młodszej zobaczyła kompletny chaos i bałagan, pośrodku którego szalała Wanda usiłująca wykonywać po kilka rzeczy naraz. Dziewczyna spostrzegła matkę i szybko podała jej feralną kopertę a potem dokończyła pakowanie. Lidia wyjęła ze środka koperty zdjęcia, lekko zniekształcone, kiepskiej jakości jakby robione przez jakąś przesłonę lub wykonane w złych warunkach.
Na zdjęciach były twarze dzieciaków z Węglowej: Teresy, Hirka, Grzesia, Patryka, Baśki, Andrzeja, Czarka i samej Wandy. Dalej było też kilka zdjęć ich domu, twarze ojca Wandzi, samej Lidii, sąsiadki, fotografie najbliższej okolicy oraz kilka innych zdjęć ludzi, których Wanda nie rozpoznała, ale nie zapytała o nich Lidię. Przedstawiały piątkę młodych ludzi: trzy dziewczęta i dwóch chłopaków oraz szóstkę starszych osób: cztery kobiety i dwóch mężczyzn. Na końcu było zdjęcie pokoju Wandy, w którym obie teraz stały. Na zdjęciu było widać samą dziewczynę leżącą w łóżku z zamkniętymi oczami, najprawdopodobniej śpiącą, zdjęcie zrobiono z pewnością w nocy, a na ścianie wisiał obraz, którego normalnie w pokoju Wandzi nie było i przedstawiał anioła z dziwna twarzą trzymającego na rękach dwójkę dzieci. Poza tym znajdowały się tam jeszcze trzy zdjęcia jakiś budynków: jeden był opuszczony i zrujnowany, drugi wyglądał jak jakaś po-przemysłowa rudera nad wodą, trzeci przedstawiał nieduży kościół lub klasztor.

Zanim Lidia zdążyła cokolwiek powiedzieć Wanda zaczęła wyrzucać z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego.

- Tu nie jest bezpiecznie! Tu nie jest bezpiecznie mamo – powtórzyła – Musimy się wyprowadzić i to teraz, szybko, natychmiast, nieodwołalnie. – Wanda domknęła swoją walizkę i pociągnęła ja na korytarz.
- Mamo weź się szybko spakuj. Zabierz tylko potrzebne rzeczy – dziewczyna weszła do pokoju matki i wytargała walizę Lidii schowaną na szafie.
- Pakuj się, nie ma, na co czekać – Wanda nie pozwalała Lidii dojść do słowa – Ktoś był w tym domu! W moim pokoju! W środku nocy! Tu nie jest bezpieczne. Ja na dzisiaj znajdę sobie miejsce żeby przenocować, ty też musisz poprosić jakiś znajomych o pomoc. Tylko nikogo stąd, to za blisko. Jutro pomyślimy, co dalej, ale nie możemy zostać tu ani chwili dłużej. Wiem. Zadzwoń do Celinki. Ona cię przenocuje.

Wanda złapała za słuchawkę telefonu i skierowała ją w stronę matki.
- Dzwoń! – Powiedziała z naciskiem.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 16-05-2012, 20:52   #106
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:
Dopóki nam ziemia kręci się, dopóki jest tak czy siak
Panie ofiaruj każdemu z nas, czego mu w życiu brak
Mędrca obdaruj głową, tchórzowi dać konia chciej
Sypnij grosza szczęściarzom....i mnie w opiece swej miej

Dopóki ziemia obraca się, O Panie nasz, na Twój znak
Tym, którzy pragną władzy, niech władza ta pójdzie w smak
Daj szczodrobliwym odetchnąć, niech raz zapłacą mniej
Daj Kainowi skruchę.... i mnie w opiece swej miej.

Ja wiem, że Ty wszystko możesz, ja wierzę w Twą moc i gest
Jak wierzy zabity żołnierz, że w siódmym niebie jest
Jak zmysł każdy chłonie z wiarą, Twój ledwo słyszalny głos
Jak wszyscy wierzymy w Ciebie, nie wiedząc, co niesie los.

Panie zielonooki, mój Boże, Jedyny, spraw -
Dopóki na ziemia toczy się, zdumiona obrotem spraw
Dopóki nam czasu i prochu wciąż jeszcze wystarcza jej -
Daj każdemu po trochu.....i mnie w opiece swej miej.
Okudżawa Bułat, Modlitwa





BARBARA ZIELIŃSKA i GRZEGORZ WICHROWICZ


Bracia Basi przyjechali chętnie, mimo, że na dworze lało jak z cebra.
Wiedzieli chyba, jak załatwiać takie sprawy, bo Idziński wystawił wypis, karząc jednak Barbarze podpisać kilka papierków, w których cała odpowiedzialność za ewentualne pogorszenie stanu zdrowia pacjentki lub niespodziewanych komplikacji pourazowych, spadała na Zielińską,za to, że zdecydowała się przedwcześnie opuścić szpital.

Już w drodze do zaparkowanego pod szpitalem mercedesa braci Basia czuła, że może popełniła błąd. Świeże powietrze i chłód wieczora sprawił, że o mało nie straciła przytomności. Panowie byli jednak czujni i podtrzymując ją doprowadzili do samochodu.

Jechali ostrożnie, próbując żartować, ale atmosfera w aucie daleka była od wesołej.

Burza zmieniła Miasto. Ulice na wielu odcinkach zmieniły się w potoki. Kilka było nieprzejezdnych i policja ustawiała objazdy. Na newralgicznych skrzyżowaniach tworzyły się korki, bo wysiadła sygnalizacja uliczna, a część miasta była mroczna, ciemna i cicha, pozbawiona prądu.

Na szczęście nie ulica Węglowa, na którą przyjechali odrobinę po siódmej wieczór.

Widok odrapanej, podniszczonej kamienicy, w której spędzili dzieciństwo też nie dodawał otuchy.

- Matce nic nie mówcie. Będę z Grześkiem u Patryka – poprosiła Basia.

Bracia, taktownie, milczeli, chociaż pewnie świerzbiły ich jęzory, by coś powiedzieć na temat tego pomysłu.

Siostrę zostawili dopiero wtedy, gdy ona i Grzesiek weszli do środka mieszkania Gawrona.





TERESA BUŁKA – CICHA i PATRYK GAWRON



Powrót do mieszkania był dla Patryka pewnego rodzaju szokiem.
Nie śmierdziało już w nim, a pachniało jedzeniem. Nie było brudno, lecz czysto i schludnie.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Przez chwilę poczuł się jak wtedy, gdy wracał do domu, a babcia czekała na niego z obiadem. Z tym, że teraz zamiast seniorki Gawronowej, czekała na niego Tereska, której jeszcze za babuleńkę wziąć nie było można.

Dla samej Teresy doprowadzenie mieszkania do porządku było pewnego rodzaju ... terapią. Po tym, jak ogarnęła chaos w zapuszczonej norze Gawrona, wszystko wydawało się zmierzać ku lepszemu. Przebrana, zadowolona z tego, co udało się jej osiągnąć w tak krótkim czasie, przez chwilę mogła nabijać się z nieco ogłupiałej miny przyjaciela. Nie mieli jednak za wiele czasu, bo po chwili do drzwi pukali już pierwsi goście.

Jak się okazało byli to Grzesiek i Basia. Ta druga blada i wyraźnie po przejściach, chociaż i Wichrowicz nie wyglądał najlepiej.

Dawno minęła siódma, a ani Hieronima, ani Wandzi nie było. O w pół do ósmej zaczęli się już poważnie martwić.




HIERONIM BUŁKA


Kiedy opuścił „Miejsce” wyszedł w zupełnie innym świecie.

Mokrym, zimnym, ciemnym i strasznym.

Cała ulica pogrążona była w ciemnościach. Niemal egipskich, gdyby nie liczyć świateł w oknach. Musiało zalać kable zasilające uliczne latarnie.

Na szczęście Hieronim doskonale znał pobliskie ulice. Kilkadziesiąt metrów dalej był postój taksówek zbierających ludzi z kilku pobliskich klubów. Tam zawsze czekała jakaś taryfa.

Idąc, w ciemnościach, trudno mu było omijać kałuże. Czuł jakiś niepokój. Jakby w ciemnościach czaiło się coś złego.

Wyszli na niego z bramy. We trzech. Przemoczeni, zarośnięci, kaprawi.

- Kierownik dorzuci się do półliterka, co kierownik? – zagadnął jeden z nich fałszywie przyjacielskim tonem.

Hirek wiedział, jak zachować się w takich sytuacjach. Potrafił się bić, ale nie z trzema żulami na raz. Zazwyczaj trzeba dać kilka stówek i wtedy się odczepią. A dobre gadane pomaga znaleźć się w takiej sytuacji.

- Jasne. Moje zdrowie, panowie, wypijcie – odpowiedział uprzejmie. – Jak rodak, z rodakiem.

Zaśmiali się. Wesoło, chociaż troszkę niewyraźnie.

Hirek nie wyciągał portfela. To też była zasada. Pogmerał po kieszeniach, aż znalazł kilka banknotów przygotowanych na taksówkę.

- Trzymajcie, panowie.

Najniższy z nich sięgnął po gotówkę, dziękując wylewnie i wesoło. To uśpiło czujność Hieronima. I wtedy trzeci – chudy, najbardziej niepozorny, wysunął się z cienia i pchnął go nożem.

Hieronim zatoczył się w szoku i bólu pod ścianę i osunął po mokrym murze.

Z niedowierzaniem spojrzał na rękę tamtego. Na ostrze noża spływające jego krwią.

- Coś ty, kurwa, Zbyniu, zrobił.

- Nic, kurwa – warknął agresywnie nożownik.

Hieronim nie mógł wstać. Chociaż próbował.

- Spierdalajmy stąd! – rzucił ten, który wziął pieniądze. i pierwszy rzucił się do ucieczki.

- Oj Bułek, Bułek – czy Hieronimowi wydawało się tylko, czy faktycznie usłyszał glos Milczanowskiego przy uchu. – Trzeba było się nie wpierdalać.

Nie wiedział czy to jednak nie było omam, bo zapadł w otępienie, a potem w mrok.

Kilka minut później minęła go obojętnie para studentów. Potem jakaś wystraszona kobieta. Dopiero trzeci przechodzień zainteresował się losem chłopaka.

Karetka zabrała nieprzytomnego Hirka na OIOM do najbliższego szpitala. Nomen omen, tego, z którego niespełna godzinę wcześniej opuściła młoda Zielińska.




WANDA JAWORSKA



Panika. Wcale nie jest zimna. Jest gorąca, jak emocje, które wtedy odczuwa człowiek. Takie właśnie emocje odczuwała Wandzia biegając w pośpiechu i pakując swoje rzeczy do torby. Matka obserwowała jej poczynania wyraźnie przestraszona.

- Wandziu – to było jedyne, co potrafiła powiedzieć, ale słuchawkę wzięła.

Wykręciła numer drżącym palcem, wpatrując się w córkę z przerażeniem.

- Nie ma sygnału – wyjęczała.

Nim Wanda otworzyła usta, by odpowiedzieć niespodziewanie mieszkanie pogrążyło się w ciemnościach. Krzyk Lidii zlał się w jedno z krzykiem jej córki. Oba ucichły gwałtownie.

- To nic – młoda Jaworska usłyszała szept matki. – Nie ma prądu.

Przerażona Wanda przypomniała sobie ostatni raz, kiedy zgasło światło w jej pracy. Moment, w którym coś dyszącego w ciemnościach o mało jej nie dopadło.
Odwaga opuściła dziewczynę. Stała, jak zmieniona w słup soli, niezdolna do wykonania chociażby najmniejszego ruchu.

- Wandziu – głos matki zdawał się oddalać. – Odezwij się. Wandziu?

Początkowa nutka histerii przeradzała się w coraz większą panikę.

I wtedy, w ciemnościach coś za Wandą poruszyło się. Przerażona dziewczyna usłyszała to wyraźnie. Dziwny szelest. Zamknęła oczy, mimo że i tak wokół niej była jedynie gęsta ciemność.

Ktoś stanął za plecami Wandy. Czuła go. Ale nie została w niej nawet odrobina woli, by pozwoliła się jej ruszyć, czy też wychrypieć chociażby najdrobniejsze słowo.

Nie ruszyła się nawet wtedy, kiedy zimne, długie, mocne palce zacisnęły się jej na ramionach.

- Bądź posłuszna ...

Cichy, prawie niezrozumiały szept rozległ się tuż przy jej uchu.

- Czcij ojca swego i matkę swoją ....

Szeptała istota.

- Dziewięć i pięć.

Wanda zadrżała.

Przed nią błysnęło światło latarki rażąc jej oczy.

- Znalazłam latar .... – matka urwała w pół słowa.

Wrzasnęła straszliwie. Latarka wypadła jej z ręki i potoczyła się po podłodze.

Wanda usłyszała rumor i domyśliła się, że ciało Lidii walnęło bezwładnie na podłogę.

A wtedy istota szepnęła jej coś do ucha, coś, co przeraziło ją o wiele bardziej, niż wszystko, co zdarzyło się do tej pory w ich małym mieszkaniu.

A potem dotyk dłoni ustąpił i ustąpiło również poczucie tego, że ktoś za nią stoi.

Wanda została sama, a ostatnie słowa zimnorękiej istoty przeszywały ją odrazą.





TERESA BUŁKA – CICHA, PATRYK GAWRON, BARBARA ZIELIŃSKA i GRZEGORZ WICHROWICZ



- Nie przyjdą – powiedział Patryk z nagłym przekonaniem o prawdziwości swoich słów. – Coś musiało się stać. Coś złego.

Pukanie do drzwi jednak zaprzeczyło jego słowom.

Poszedł otworzyć, z wymówkami, ale zamiast Wandy czy Hirka po drugiej stronie stała ... jakaś młoda dziewczyna.

Z jej ciemnych włosów ściekała woda, oczy miała wielkie i ciemne, a twarz nienaturalnie bladą. Drżała z zimna i chyba strachu.

- Ty musisz być Gawron – powiedziała mocnym, mało dziewczęcym głosem wyciągając papierosa. – Nie znasz mnie, ale ja znam ciebie. Nazywam się Dominika, ale znajomi mówią na mnie Dziara. I też miewam te popierdolone sny.

Zaciągnęła się fajką.

- Mogę wejść?

Pytanie zawisło w powietrzu.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 16-05-2012 o 21:08.
Armiel jest offline  
Stary 21-05-2012, 22:36   #107
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
To wszystko działo się tak szybko. Hirek umiał się zachować w takich sytuacjach, znał zasady. Nie od dziś mieszkał przecież w Mieście i wychowywał się na Węglowej. Mrok panujący wokół upewniał go że nie ma najmniejszego sensu kozaczyć. Obrócić wszystko w żart, szczególnie że tym “kerownikiem” zasłużyli na parę złotych.
Dlaczego? Chcieli więcej? Ile pieniędzy może mieć facet wyglądający jak typowy student? Przecież grał według zasad, nie stawiał się nie uciekał, nie groził glinami. Z niedowierzaniem spojrzał na brzuch, na krew rozlewającą się już plamą na koszuli. Przycisnął rękę do rany, czerwień zatętniła spomiędzy palców. Nie rozumiejącym wzrokiem spojrzał na tego najniższego. Dlaczego?
Osunął się po mokrej ścianie. Dobiegł go głos Milczanowskiego. “Bułek”... Znowu ta poczwara, to on, to on go zabił... Po chwili nie mógł się już ruszyć, ból ustąpił. Oczy same zamykały się choć widział przecież że w pobliżu przechodzili ludzie. Chciał krzyknąć, wezwać pomocy ale czerń zamykała się już nad nim.
Jakieś obrazy które przelatywały zupełnie jakby go nie dotyczyły. Światła mrugające i natarczywie niebieskie. Karetka? Policja?

Wynurzył się jak spod wody. W jednej chwili do nowego świata. Zerwał się i złapał za brzuch, krzyknął coś niezrozumiale. Nie było bólu. Rozglądnął się błędnym wzrokiem. Brud, zapach wymiocin i taniego alkoholu, nie mytego ciała. Jakieś postacie leżące tuż koło niego. Pierwsza myśl jaka przyszła mu to głowy: Nie żyję! To nie był żaden szpital, bardziej jakiś zaułek. Co jest do cholery?! Wyciągnął przed siebie rękę i zobaczył... Był ubrany w jakieś łachmany, ssało go w żołądku z głodu. Po ranie nie było śladu, zaraz zaczął się obmacywać. Co jest?! Przerażenie uderzało kolejnymi falami. TO nie ja! Chude ręce, skołtunione długie włosy, kilkunastodniowy zarost na twarzy.
Jakaś kobieta poruszyła się obok niego a Hirek odruchowo cofnął się. Widział więcej szczegółów, słyszał jak inni wokół... chrapią, ktoś mówił coś chyba przez sen. Cofnął się znowu krok, aż plecy oparły się o ścianę. Dalej macał rękami nie swoją twarz. Kałuża chlupnęła pod nogami, rzucił się na ziemię, opierając na rekach i kolanach. Wydawało mu się że stulecie czeka na uspokojenie się tafli wody. Tak by spojrzeć na swoje odbicie.

[MEDIA]http://i769.photobucket.com/albums/xx334/harard/4381fb100008d53b4851beca.jpg[/MEDIA]

Oblicze falowało, ale nie chciało się zmienić. Szaleństwo w oczach, czysta desperacja, uśmiech szaleńca. Nie mógł głębiej zaczerpnąć powietrza. Co tu się dzieje?! Poderwał się na nogi i krzyknął raz jeszcze. Ktoś blisko zaklął, ale Hirek dalej macał dłońmi nie swoją twarz nie zważając na otoczenie. To musi być kolejny sen. To dlatego wszystko takie realne, dlatego czuje głód, ma kaca giganta, smak rzygowin w ustach. Bezwiednie cofnął się znowu krok i wpadł na leżącą postać.
Spojrzał pod nogi, jakaś kobieta zaklęła, a Hirek pochylił się i szarpnął ją za ramiona.
- Gdzie... gdzie ja jestem? - Nie wiedział co myśleć , to bezdennie durne pytanie było pierwszym co przyszło mu do głowy.
- Hiro - za sobą usłyszał kobiecy, zachrypnięty głos. - Hiro, co z tobą. Odjebało ci. Możzze ten spirytus od ruskich był jakiś trefny, jebany.
Odwrócił się i ujrzał zapuszczoną, brudną dziewczynę w bliżej nieokreślonym wieku.

[MEDIA]http://farm8.staticflickr.com/7004/6607388251_8f5585d4b7_o.jpg[/MEDIA]

- Wracasz do wyra?

Hirek spojrzał na nią jak na ducha. Nie była zdziwiona i ... nazwała go po imieniu. Nie wiedział co było gorsze, ból z rany, ten który szarpał nim wcześniej - kiedy myślał że umiera, czy kolejny koszmar. To był koszmar, prawda? Uczepił się tej myśli jak ostatniej deski ratunku. Obudzi się jak z poprzedniego. Obudzi i wszystko wróci do normy. Zniknie to obce ciało. Ten człowiek którego nie zna.
- Ja muszę wracać... do domu muszę... – Przeszedł kilka kroków. Teczka. Miał ze sobą teczkę. Usiłował za wszelką cenę skupić się na tym co pamiętał ostatnie.
~ Byłem w Miejscu, pisałem wnioski i pozew dla Tereski. Miałem teczkę – myślał gorączkowo i rozglądnął się błędnym wzrokiem, szukając znajomego kształtu. Niczego nie znalazł. Znowu dotknął ręką zarośniętego policzka i cudzej twarzy. Dokumenty! Zaczął oklepywać kieszenie szukając portfela, dowodu, czy czegokolwiek co ten człowiek miał w kieszeniach.

Zarechotała.
- Domu? Przecież ty nie masz domu.
Nie znalazł nic. Poza kilkoma zmiętymi niedopałkami jakimiś drobnymi. Banknot, którego nie znał o wartości dziesięciu złotych i jakieś drobniaki, kolejne siedem.

- Kasy, jak kurwa lodu masz, na trzy wina starczy jak nic. Może nawet i na więcej. - kobiecie zaświeciły się oczy. - Daj mi piątaka. Za to, że ci wczoraj dałam pomacać.

Świat nagle zwolnił obroty, Hirek popatrzył na nieznany banknot, ale to co się rzuciło mu w oczy to data jego emisji... To nie było możliwe... Po raz kolejny padł na kolana i nachylił się nad kałużą.

[MEDIA]http://bi.gazeta.pl/im/7/5307/z5307267X.jpg[/MEDIA]

Tym razem rozgarnął skołtunione włosy, zamoczył dłonie w brudnawej wodzie i przemył twarz. Wpatrywał się w chwiejącą się wodną taflę. Serce przeskoczyło dwa uderzenia, kiedy zrozumiał. Zgadzało się. Imię się zgadzało, twarz też. Popatrzył z obłędem w oczach na kobietę, po czym wcisnął jej do rąk pieniądze. Zataczając się jak pijany postąpił kilka kroków szukając wyjścia z zaułku. Prawie bez udziału woli podniósł pustą butelkę po winie, leżącą w pobliżu. Chciał wyjść na jakąś większą ulicę zorientować się gdzie jest. Bo to kim był i... kiedy, stawało się przerażająco jasne.

Znał to miejsce. Z okresu dzieciństwa i z gazet. Stare tereny po upadłych zakładach przemysłowych za Przemysłową. Miasto. Jego Miasto. W oddali widział nawet szare, betonowe wieżowce Osiedla Królów Polskich. Blokowiska Miasta.

Był u siebie. Ile czasu minie zanim stanie się koczującym w pustostanach ludzkim wrakiem? Gdzie teraz jest Tereska i inni? Ciągle przyglądał się swoim rękom, odwracał się i patrzył przez ramię, zaciskając oczy i otwierając je gwałtownie licząc że obudzi się. Zerwie we własnym łóżku, albo choć zakrwawiony z nożem w brzuchu na ulicy... Nawet ta wersja wydawała mu się lepsza. Jednak nie budził się. Tkwił ciągle... w nie swoim czasie. Ruszyć i poszukać sióstr? Gdzie mieszkają teraz? Czy żyje w ogóle jeszcze Tereska i Antek? Rodzice?
Słowa Milczanowskiego kołatały mu się w głowie. To dlatego że próbował im pomóc? Że wmieszał się? Ale przecież cały czas był w to wmieszany, tylko że teraz nic nie mógł zrobić... Nie mógł próbować odwrócić tego co stanie się i spowoduje że wyląduje w takim miejscu jak to z którego wyczołgał się przed chwilą. Ze zdziwieniem spostrzegł że ciągle niesie pustą butelkę po winie. Przystanął, powiódł jeszcze wzrokiem po widniejących w oddali budynkach. Sposób Patryka zadziała? A co jeśli nie? Jeśli już nigdy nie wybudzi się z tego koszmaru?
Roztrzaskał o kamienny murek zielone szkoło i ciął głęboko po palcach. Zacisnął dłoń, po której spływała krew, prawie tak silnie jak powieki.

Zabolało jak diabli. Krew spłynęła po ciele, skapnęła na popękany beton.
- Ochujałeś Hiro - warknęła lumpiara za jego plecami. - Za flaszkę dostalibyśmy pięćdziesiąt groszy, kurwa.
Pokręciła głową niezadowolona.
- Nie pij więcej tego gówna z rynku przy Smolnej. Odpierdala ci po nim, jak wuj.
Splunęła na ziemię z charkotem.
- Idziemy na działki? Przy Parkanowej możemy znaleźć puszki i butelki. Uzbieramy na winko.

- Co z moją siostrą? Z Teresą i jej dzieckiem? Mówiłem ci kiedyś o nich? - podszedł i znowu złapał ją za ramiona. - Odpowiadaj, słyszysz?
Zacisnął jeszcze raz rękę, ale mimo kapiącej krwi na ziemię nic się nie działo.
- Muszę iść... Ja nie mogę tu zostać...
Obrócił się i poszedł w kierunku wiadukty na Przemysłowej, tak by przedostać się w rejony Węglowej.

- Przecież że mówiłeś - pokiwała głową. - Zawsze jak się napijesz do zarzygu, to pierdolisz o nich, o tym co ich spotkało, o tym jakie to było straszne. Normalnie znam to na pamięć. Ehh. Hiro. Ja pierdolę. Powiem ci, o co zawsze mówię. Oni nie żyją. Ty przeżyłeś. I żyjesz dalej. Tylko to się, kurwa mać,. liczy.

Odwrócił się jak sprężyna, ale zaraz nogi się pod nim ugięły. Klapnął ciężko w kurz i błoto. Dłuższy czas nie mógł nic powiedzieć, a kobieta przyglądała mu się z coraz większym zdziwieniem i zniecierpliwieniem.
- Opowiedz mi... Jak oni...? Kiedy? - Hirek zatracał powoli granicę. Przestawał sam siebie przekonywać co jest realne a co snem. Koszmarem w którym zaraz straci rozum. Próbował zebrać myśli, spróbować coś wyciągnąć z tej mary, nie wiedząc czy Gad zalęgły w Milczanowskim po prostu nie bawi się z nim doprowadzając go do rozpaczy. - Opowiedz mi jak to się stało...

- Wszystko zaczęło się, jak kurwa gadasz, od tego, że jak byłeś szczylem jakieś lumpy zajebały ci starego kamieniem pod mostem. Obrobiły go ze wszystkiego, a taki dobry był człowiek. Nawet mu skurwysyny obrączkę zabrały. A tatuś taki kochający, pismo święte do snu czytał, zamiast normalnych bajek.

Zarechotała. Wyciągnęła skąciś pojarek i zapałki, zapaliła niedopałek i zaciągnęła się łapczywie.

- I wtedy jasny chuj strzelił rodzinkę. Matka nie dawała rady was upilnować. Ciebie i twoich siostrzyczek. No i stało się. Marcysia się zeszmaciła i kurwi na Pigalaku. Tereskę jakieś żule na imprezie wyobracali na wszystkie strony i skoczyła z mostu. A ty żeś ich znalazł, jak opowiadasz, jak się nachlejesz, i zajebał. I teraz szuka cię psiarnia, a ty się ukrywasz. Jak dla mnie, Hiro, ta cala opowieść, to jeden wielki chuj. Ale nieźle się ruchasz, to z tobą jestem.

Długo patrzył na nią nie mogąc nawet mrugnąć oczami. Opowieść uderzyła go jak taranem w mostek, stracił oddech. Całe życie wywróciło mu się do góry nogami. Dopiero po chwili zaczął wyłapywać niepokojące niuanse. Dlaczego początek tego wszystkiego w ogóle dotyczy Pawła? Tak to jej naopowiadał po pijaku? Tak zrozumiała? A może... Jest inaczej. Może to Milczanowski – w myślach tak nazywał kreaturę która w policjancie siedziała – chce namieszać mu w głowie. Lepi jakąś alternatywną przyszłość grzebiąc w jego wspomnieniach. Przemożnym poczuciu winy i strachu. To że wiedział o wiadukcie było jasne, bo pochwalił się przy pierwszym spotkaniu... Może teraz próbuje zakopać go w tym cholernym koszmarze. Odciągnąć od czegoś ważniejszego. Tereska nie żyje...? Dlaczego nic nie wspomniała nic o Antku?
Hirek wstał powoli, podpierając się ręką. Nie wiedział jak to wszystko zakończyć, trik z krwią Gawrona nie działał, rozorana szkłem ręka powodowała tylko ból. Może to o co innego chodziło. Może krew była tylko dodatkiem, aktywizatorem czegoś innego? Spojrzał na nią, w tej chwili nawet nie wiedział jak ma na imię. Odwrócił się bez słowa i ruszył w kierunku wiaduktu. Może Gawron... żyje jeszcze. Z jednej strony chciał jak najprędzej wyrwać się z koszmaru, z drugiej nie wiedział po prostu jak.
- W Mieście – zawahał się, ale po chwili wzruszył ramionami. – kilka lat temu grasował morderca. Zabijał drutem kolczastym, pamiętasz? Jak to się skończyło? Powstrzymali go?
- Nie mam pojęcia.

Wyciągnął z kosza na śmieci starą gazetę. Szybko przebiegł wzrokiem po pomiętej stronie. Wizyta papieża w ojczyźnie... Rekordowa inflacja w USA po wprowadzeniu euro. Wprowadzeniu czego? Wybory do Parlamentu Unii Europejskiej... Ja pierdolę... Nie mylił się, to co znalazł na banknocie było prawdą, 1999 rok. Osiem lat. Tak to się wszystko skończy? Nie! To tylko ten skurwysyn Milczanowski… tylko te kreatury ze snów chcą go przekonać że już wszystko rozegrane, pionki rozstawione, a on i reszta przyjaciół zagrają w jakąś chorą grę, której reguł nie rozumieją. Że on już w nią zagrał i przegrał. Po raz dziesiąty spojrzał na nią. Zośka. Imię wpadło mu do głowy zupełnie bez wysiłku, tak jakby znał je od lat. Nie pytał ją wcześniej, wolał nie ryzykować że powie mu „spierdalaj”. Już tyle głupich pytań jej zadał, a nie zamierzał przestawać.
- Moja siostra ma syna. Co się z nim stało. Pamiętasz? Po tym jak… - To się nie stało i nie stanie! Zamilkł w pół słowa, zrobił kilka króków w stronę torów zmuszając ją aby poszła za nim.
- Nie mówiłeś, ze ma dziecko. Nigdy.
- Chodź Zośka. Chcę odwiedzić starego znajomego. Patryk Gawron. Mówiłem ci o nim kiedyś? Mieszka na Węglowej. – Miał w dupie, że był poszukiwany przez Policję. Za co? Za wielokrotne morderstwo? I siedział w melinie kilometr od swojego domu pijąc bełty z żulami, którzy sprzedaliby go za flaszkę? To już zbyt grubo było szyte... Nagle przypomniał sobie, że nazajutrz z rana miał iść na Miejski komisariat, że Milczanowski dzwonił przecież. Miał nadzieję że będzie w stanie, pomimo tego że ostatnia rzecz która była realna to nóż w brzuchu. Już powoli zaczął sobie układać jak mu powie „tak, żyję jeszcze skurwysynu” bez używania brzydkich i nieprofesjonalnych zwrotów. Nadzieja że zaraz się obudzi, że po kolejnym zamknięciu oczu wypłynie tam gdzie było jego miejsce powoli gasła.
Opanowała go rezygnacja, szedł krok za krokiem do Gawrona, nie mając pojęcia kim on jest w tym cholernym świecie, mamrocząc pod nosem jakieś niezrozumiałe słowa. Może zostanie tu, bo przecież nie ma pojęcia jak się wydostać.
- Chodź, kupimy nalewkę, wypijemy za te grosze co mi zostały. Od kiedy ja… od kiedy jestem z tobą, pamiętasz? – nie chciał pytać wprost od kiedy jest żulem, ale myślał że zrozumie.
- Od zeszłej jesieni, Hiro.

Przeszli wzdłuż torów aż do wiaduktu. Specjalnie chciał przejść tędy. Jeszcze raz zobaczyć to miejsce. Ostatnimi laty już nawet rzadko mu się śniło po nocach. Nic. Kilka schodków w górę kilka w dół i byli po drugiej stornie. Powlókł się dalej Przemysłową, aż wszedł w dobrze znaną okolicę. Domy były nawet bardziej odrapane i sypiące się niż poprzednio. Ten sam syf co osiem lat temu, ale jednak trochę inny. Więcej kolorów, więcej reklam i anten satelitarnych. Inne samochody, tak samo rozklekotane i pordzewiałe, ale inne.
Podszedł pod kamienicę w której się wychował. Zwisające kable z domofonu i otwarta brama z pękniętą szybą we wzór pajęczyny. Wyszedł pod drzwi Gawrona i zatrzymał się. Czego tu szukał? Zapukał, ale nikt nie otworzył. Stał i tłukł się dobre 5 minut, aż wkurzona Zośka zaklęła pod nosem i zeszła schodami w dół. Na zaśniedziałej tabliczce w półmroku odczytał inicjały. E.A. Dawidziak.
Zszedł na parter, ale przed drzwiami ciecia zatrzymał się i zapukał. Znał tu wszystkich przecież, ktoś musiał wiedzieć co się stało z Patrykiem. Otworzył starszy człowiek, Hirek nie był pewien czy to ten sam wiecznie zapity Janusz, którego kojarzył. Jedno było pewne facet go nie poznał i chciał się jak najszybciej pozbyć. Wsadził nogę w drzwi i wypytał. Odpowiadał krótkimi zdaniami, byle pozbyć się natręta. Ale nie kłamał, tak przynajmniej Hirkowi podpowiadał instynkt. Według przepitego stróża Gawron zginął gdzieś w 1992 r. “zabity na śmierć” przez jakąś narkomankę czy kogoś takiego. Nic nie wie, nie pamięta, dawno to było. Nawet nie próbował dawać mu ostatnich pieniędzy.

Wyszedł prze budynek, o dziwo Zośka czekała nadal. Widać ludzie bezdomni mają albo dużo cierpliwości albo dużo czasu... Poszedł pod blok z mieszkaniem Cichego. Kilka rozmów i kolejny taran w piersi. Paweł mieszkał tu dalej. Nie sam. Z matką i ojcem. Nie drugim, przyszywanym. Tym samym. O Antku nikt nie słyszał, ludzie z którymi rozmawiał zaczęli już patrzeć się dziwnie. Zadzwonił nawet z budki do kuratorium i próbował ustalić gdzie syn Tereski mógł chodzić do szkoły. Teraz to chyba już liceum... Ani śladu. Nigdy nie było takiego ucznia.

To ostatecznie odebrało mu siły i chęci do wszystkiego innego. Zośka w końcu skinęła z aprobatą kiedy wszedł do sklepu i wyniósł cztery bełty zostawiając całą niemal gotówkę. Usiedli na ławce. Hirek pierwszą butelkę wypił duszkiem, krztusząc się i kaszląc. Początkowo myślał, że Milczanowski pokazuje mu “świat, który będzie jak już z nimi skończy”. Patrz gnoju zostałeś sam. Nikogo z tych których kochałeś i pamiętałeś. Jesteś tym czym zawsze bałeś się zostać, przed czym uciekałeś jak przed ogniem kurwiąc się, kłamiąc i oszukując. Teraz jednak próbował ułożyć to inaczej. To świat bez... ich grzechów? Tereska... na wiadukcie... nic się nie stało. Nigdy nie zeszła się z Cichym, nigdy nie urodziła Antka. I skończyła na dnie, pociągnięta przez otaczający tutaj wszystkich syf jak topielec z kotwicą u szyi. On sam dał za wygraną i odpuścił studia, pracę po nocach i posuwanie Mamby w zamian za cień szansy na lepsze życie. I jest żulem, mordercą może.
Jaki to wszystko ma sens? Dlaczego tu tkwi? A może jednak nafaszerowany po dziurki w nosie środkami przeciwbólowymi i antybiotykami leży w szpitalu po napadzie? A rozum który ostatnimi dniami wystawiano na dość ekstremalne próby po prostu porzuca swoje pięć groszy? Nie... to by było za proste. Nie usłyszałby wtedy Milczanowskiego tuż przed... końcem. Może po prostu umarł.
Wyciągnął zębami plastikowy korek i przyssał się do drugiej butelki.
 
Harard jest offline  
Stary 25-05-2012, 12:40   #108
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Dialog wspólny- liliel, kanna, Gryf Baczy

Patryk przypatrywał się dziewczynie, a niemrawa sieć neuronów przez dobrą minutę bezskutecznie poszukiwała po mózgu informacji skąd ją kojarzy.
- Sny.. Dziara... - powtórzył bez sensu, drapiąc się po zmierzwionym irokezie. - Jasne. Wchodź. Im więcej tym weselej.

Weszła niepewnie, paląc papierosa i rozglądając się naokoło z ciekawością. Stanęła w wejściu do dużego pokoju. Nieruchoma, wpatrzona w zebrane przy stole osoby.
- Cześć - powiedziała nieco nerwowym tonem. - Jestem Dominika. Dziara. Miło was poznać.

Kolejna porcja dymu znikła w jej płucach. Metalówa wydmuchnęła dym po dłuższej chwili.
- Bibka, czy seans spirytystyczny? - spojrzała głodnym wzrokiem na stół.
- Ani jedno ani drugie - skomentowała Teresa chłodno przyglądając się dziewczynie. - Ale nie krępuj się - wskazała gestem stół. Przeniosła wzrok na Gawrona. Była w tym spojrzeniu odrobina zdziwienia i dystansu. Zaraz jednak zbyła to wzruszeniem ramion i poczęła gorliwie nakładać sałatkę na swój talerz.

- Dziara ma sny. - bąknął Patryk wyjaśniająco, najwyraźniej uważając, że to wyczerpuje temat.
- Niebywałe - Bułka spojrzała w oczy dziewczynie jakby po tym miała sobie wyrobić zdanie na jej temat. - To... mówiłaś, że skąd znasz Patryka?
- Nie mówiła - sprostowała Zielińska znad swojej wody. Jeszcze nie była gotowa na jedzenie. - Cześć, jestem Baśka.
- Grzesiek
- dodał z miejsca Wichrowicz podnosząc dłoń w międzynarodowym geście pokoju.- A to jest Teresa- wskazał na Bułkę, zerkając na nią z wyrzutami.- Wybacz jej brak nastroju, ale spodziewaliśmy się kogoś innego. Siadaj i opowiadaj, skąd znasz Gawrona?

Usiadła, nadal paląc, chociaż lekko usztywniona i spięta. Mimo tej krępacji bez zażenowania sięgnęła po talerz i nałożyła sobie sałatki z makaronem. Solidną porcję.
Nim odpowiedziała, zdążyła dość łapczywie pochłonąć znaczny jej fragment zawzięcie machając łyżką.
- Nie znam go - pokręciła głową przełykając jedzenie. - Widziałam go we śnie. Chociaż, jak się nad tym zastanowić, to poza tym faktycznie wydaje mi się jakiś znajomy.

Basia Zielińska poczuła nagle, że nieco przygaszony lekami umysł również włącza jakiś brzęczyk w jej głowie. Dominika przypominała jej kogoś. Tak. Dziewczyna z przerażających zdjęć z koperty! To była jedna z tych nieznanych jej wcześniej twarzy. Lecz z odrobinę inną fryzurą.
- Gawron. Czy nie handlujesz przypadkiem kasetami na giełdzie w starych magazynach?
- No...
- odparł Patryk elokwentnie. Stał, opierając się o futrynę przedpokojowych i przyglądał się dziewczynie jakby była jakimś ciekawym fenomenem przyrodniczym. Zmarszczone brwi i wyjątkowo głupia mina wskazywały, że wciąż zajęty był intensywnym myśleniem.

Teresa nie chciała przerywać głównej rozmowy ale zaniepokoiła ją nieco bladość i ogólna słabość Zielińśkiej. Pochyliła się nad nią i zapytała zniżonym głosem.
- Basiu, ty się dobrze czujesz? Twój ojczym opowiedział mi o wypadku. Coś w szpitalu stwierdzili? Dostałaś jakieś zalecenia, leki? Wiesz, że jestem pielęgniarką, gdybyś czegoś potrzebowała... - nieco matczynym gestem odgarnęła zabłąkany kosmyk z białego czoła Zielińskiej.

Basia lekko się spłoszyła.
- Technicznie rzecz biorąc, to on nie jest moim ojczymem... nie mają ślubu - zaczęła, zastawiając się ile i co chce powiedzieć Teresie. Było jej głupio, po przejażdżce i wchodzeniu po schodach pomysł opuszczenia szpitala nie wydawał się już taki świetny. Uśmiechnęła się blado - Wiesz, te pierwsze badania nic nie wykazały... poobijana jestem tylko, i tyle.. Mam odpoczywać. Leki.. no dostałam w szpitalu. Kroplówkę. - zaczerpnęła powietrza. Nie musi się przecież tłumaczyć. Jest dorosła. - Wypisałam się na własne żądanie. Generalnie jest ok, robi mi się tylko słabo jak się za szybko poruszam. Albo przy zmianach pozycji. Jak za szybko wstanę, no wiesz. Ale leki przeciwbólowe równie dobrze w domu mogę brać, nie? - wyrzuciła z siebie, starając się brzmieć maksymalnie pewnie.
- Jeżeli wykluczyli wstrząs mózgu i wewnętrzne krwotoki to chyba nie ma potrzeby żebyś tam leżała - odpowiedziała Teresa i starała się by jej głos brzmiał pokrzepiająco. - W razie jakby coś się działo zaraz mnie powiadom. Nie jestem lekarzem ale na dobry początek zawsze zaradzę. Przez kilka dni zostanę u Gawrona więc daleko mieć nie będziesz.

Delikatny uśmiech, zarezerwowany w tym momencie dla Zielińskiej, zgasł bezpowrotnie gdy przeniosła wzrok na nowo przybyłą.
- To sprecyzujesz o co się rozchodzi z tymi twoimi snami?
- Dzięki, Tereska.
- Basia uśmiechnęła się z wdzięcznością , a potem dodała szeptem. - Ja ją znam - i wyciągnęła swój plecak spod krzesła. Wyjęła kopertę ze zdjęciami.

Teresa wyjęła z koperty zdjęcia i w skupieniu je przeglądała ostatecznie podając część Grześkowi, część Gawronowi.
- Basiu, skąd to masz? - zapytała a pionowa kreska przeszyła jej czoło.
- Ktoś mi przysłał do domu... Sądziłam, że może właśnie facet matki, bo tam jest moje zdjęcie, jak śpię. Dlatego wyleciałam jak ta kretynka na ulicę, pod ten samochód.. Ale to nie on. Tam jest Andrzej. Chwilę po śmierci. - Basia mówiła szybko, nerwowo. Emocje wracały. Spojrzała na zdjęcia, które przeglądała Tereska. Wskazała na jeden kartonik - A to Artur Wiadomski. Go też chyba warto zaprosić? Jak już Dominika wpadła...

Dominika jadła łapczywie, co rusz spoglądając w stronę reszty osób przy stole. Na pytanie o sny przez chwilę dała sobie spokój z jedzeniem. Przez chwilę, bo sięgnęła po jakąś marynatę i kawałek chleba. Można było sądzić, że Dziara nie jadła długo. bardzo długo.

- Tak, sny - potwierdziła w końcu. - Stąd wiem, gdzie mieszkasz. We śnie ... bzykaliśmy się tam, na tej kanapie, tylko bałagan był jakby większy.

Grzesiek odłożył zdjęcia, gdy tylko usłyszał, że jest pośród nich pośmiertna fotografia Andrzeja. Zbyt bolesne wiązały się z tym wspomnienia. Wrócił więc do rozmowy z Dominiką
- Nie chcę być chamski, ale może to nie był sen? Bo tu zazwyczaj jest większy bałagan. Mogliście wypić trochę za dużo i... tak wyszło. Zresztą, nieważne, bo chyba nie ten sen nazwałaś popierdolonym, jeszcze zanim weszłaś, prawda? Co takiego popierdolonego działo się w tych snach?

- To ja pójdę barszczyk podgrzać
- rzuciła Bułka wyraźnie zmieszana ostentacyjną deklaracją Dominiki i niemal potykając się o próg wybyła do kuchni.
Patryk ostrzegawczo palnął Grześka otwartą ręką w potylicę, po czym wrócił do stołu i nagle bardzo zainteresował się zdjęciami.

Baśka zebrała zdjęcia.
- A poza bzykaniem z Patrykiem, to co jeszcze w tych snach?

- Trupy, krew, morderstwa. Jedno podczas tego bzykania. Same popierdzielone obrazki. No i takie parchate stwory ze świńskimi ryjami. One ... polują. Na was i na mnie. To znaczy nie wiem czy na was, ale na Patryka na pewno, bo mi powiedział taki jeden ksiądz, że z nim gadał i ostrzegał go. I mnie też ostrzegał.


Zjadła kawałek chleba.
- Próbowaliście uciekać z Miasta?
- A ty próbowałaś?- rzuciła w odpowiedzi Zielińska.

Dominika pokiwała głową, a w jej oczach pojawiła się autentyczna groza.
- Macie jakąś wódkę albo wino?
- Boże..
- powiedziała Basia, do siebie, nie patrzyła na Dominikę.- A Hirek i Wanda? Dlaczego ich nie ma... Myślicie, że oni... próbowali? A Artur? Muszę z nim pogadać..

Wstała od stołu.
- Patrz na zdjęcia - podsunęła Dominice kopertę.- Patrz! Znasz tych ludzi?
- Bez paniki... może jeszcze przyjdą, widzieliście jak wygląda na zewnątrz.- Gawron, najwyraźniej zapomniawszy, że dziesięć minut temu sam twierdził że coś się stało z zaginionymi członkami ich ekipy, odchylił się za siebie i jak magik z cylindra wyłowił butelkę wina, zerwał plastikowy korek zębami i postawił na stole. - Co mówiłaś o tym wyjeździe z miasta? Niezbyt załapałem.

- Skąd to masz!? - Dominika wyszarpnęła swoje zdjęcie z przeglądanych fotek. - Skąd to, kurwa, masz!

Poderwała się gwałtownie z krzesła patrząc na Basię z jakąś jawną nienawiścią w oczach, prawie szaleństwem.
Krzesło upadło z łoskotem na podłogę.
Basia szarpnęła się w tył, podnosząc ręce w obronnym geście.
- Ktoś mi przysłał, mówiłam... spokojnie, ja też się przeraziłam, jak to wszystko zobaczyłam... Dominika, razem w tym bagnie tkwimy.

Dziewczyna wzięła głęboki oddech. Westchnęła ciężko.
- To Patrycja. Moja siostra - powiedziała głucho.- Zarżnięto ją trzy miesiące temu.

Podniosła krzesło. Usiadła.
- Przepraszam za ten wybuch.
- Tak mi przykro
- powiedziała Basia, a na twarzy miała wypisany smutek i współczucie. usiadła obok dziewczyny i dotknęła jej ramienia w pocieszającym geście.- Dawno nie jadłaś, prawda?- zapytała cicho.
- To znaczy, że śledzą nas przynajmniej od trzech miesięcy- rzuciła chłodno Tereska, która wszystko z kuchni słyszała i teraz oparła się o futrynę pokoju nerwowo miętosząc róg kuchennej ścierki.- Nam też zamordowano dwójkę przyjaciół. Drutem kolczastym. A jak zginęła twoja siostra? - spostrzegła otwarte wino i nie wytrzymała. Z kredensu wyciągnęła cztery kryształowe kieliszki starej Gawronowej i postawiła przed każdym z gości. - A poza tym Hirkowi też podrzucili zdjęcia. I fragment z biblii. A później jeszcze... pewien drobiazg. Nieważne. Aż dziwne, że nikt z nas nie zauważył gościa z aparatem. On musi za nami non stop łazić. Kto wie, może nawet teraz też nas obserwuje.- Podeszła po parapetu, z wizgiem odsunęła firanę i zagapiła się w szare podwórko jakby oczekiwała, że co najmniej na gorącym uczynku przyłapie rzeczonego podglądacza mierzącego w ich okno z obiektywu aparatu.

- Hirek też...? Mi również podrzucili do mieszkania pośmiertne zdjęcie Czubka i kartkę z biblii, o kalekach... A w niedzielę koło południa ten ze świńską głową ze snu, przyszedł po mnie. Jakiś głos nazwał go Voivorodina... I on też mówił o moim kalectwie, tak jakby to ono było przyczyną... tego wszystkiego. Że jestem niegodny, że nie mogę podchodzić do ołtarza Pana, to samo było na tej stronie biblii. Reszta z was nie dostała żadnych stron z pisma świętego, ani innych, nie wiem, religijnych znaków czy coś w tym stylu? O czym był ten fragment biblii? Ten który dostał Hirek?- ostatnie pytanie skierowane było do Teresy.

- O pewnym... grzechu - Bułka wzruszyła ramionami co miało oznaczać, że tutaj temat urywa. - Ale ten facet...czy czym tam był, ten który chciał mnie... ostrzec - nie wyjaśniała szczegółów, to wszystko i tak było już aż nazbyt skomplikowane - powtarzał ciągle “dziewięć i pięć”. Że to bardzo ważne. I mamy uciekać kiedy usłyszymy łopot jego skrzydeł. Szukać miejsca pozbawionego światła.

Wyjęła z kieszeni papierosa, odpaliła i odwróciła się twarzą do reszty
- Andrzej też to powtarzał. Na swoim pogrzebie. Dziewięć i pięć. Ja najpierw myślałam, że to wskazówka, że Czubek chce mnie naprowadzić na swojego mordercę. Poszłam na Węgielną, pod adres dziewięć przez pięć... Ale to był chyba zły trop. Ja... - zaciągnęła się mrużąc w zamyśleniu oczy. Mówiła spokojnym, monotonnym głosem.- Ja mam kolejną teorię do czego to się może odnosić.

Wyjęła z kieszeni wyrwaną z jakiejś książki kartkę i położyła na stole.
- Pójdę nalać ten barszcz. Zaraz wracam.

Świstek papieru okazał się być kartką wyrwaną z katechizmu zawierającą dekalog.

- Dziewięć i pięć... nie pożądaj żony i nie zabijaj. - mruknął Gawron patrząc na kartkę. - Ale że co? Nawracać nas chcą? Bądźcie grzeczni to nie powiesimy was na drucie kolczastym?
- Raczej... - głowa Teresy wyłoniła się na moment z kuchni. - Nagrzeszyliście i teraz zapłacicie.

Wróciła niosąc w jednej ręce trzy kubki a w drugiej trzy talerze pełne krokietów. Jak zawodowa kelnerka porozstawiała to przed gośćmi poczynając od Dominiki a w drugiej kolejności obsługując chłopaków.
- Myślę, że to jakiś piekielny samosąd. Nie czekają aż umrzemy, chcą nas osądzić i ukarać już teraz. Stąd ważne pytanie. Czy... można was oskarżyć z któregoś z tych paragrafów? Dziewiątki albo... piątki?- wytarła ręce w ścierkę i znów skierowała się do kuchni jakby wcale nie prowadzili aż tak znowu poważnej rozmowy. Na koniec dodała na zachętę, bo przecież nikt nie lubi przyznawać się do własnych grzechów, a już w szczególności jako pierwszy.- Bo tak się składa, że jeśli chodzi o mnie i Hirka to pasuje jak ulał.

- Raczej dziewiątki niż piątki.
- Gawron najpierw zarechotał po czym nagle wbił wzrok w kubek z barszczem. - i jeszcze pierwsza trójka, trochę czwórki... zdecydowanie szóstka... nie rozumiem do czego to zmierza, idąc tym tropem należałoby spisać na straty całe miasto.
- Szóstka to nie cudzołóż - pouczyła jeszcze z progu Bułka. - Cudzołożyć mogę ja. Ty możesz co najwyżej “pożądać żony bliźniego swego”. Nie jesteś żonaty.

Zniknęła jeszcze na minutę by wrócić z porcją dla siebie i Basi. Dosiadła się do stołu i ciągnęła wywód poprzedzony ciężkim westchnieniem.
- No właśnie. I teraz zmierzamy do punktu przy którym niekoniecznie chciałabym mieć postronnych świadków, choćby nawet takich, którzy żyją w... zażyłej komitywie z gospodarzem - posłała Gawronowi dość surowe spojrzenie. - Nie wiem Patryk co tobie mówił świniogłowy, sam wiesz kiedy. Ale nam z Hirkiem... w sumie właśnie to dziewięć i pięć rzucił w twarz. Jakby sugerował, że to wszystko... za karę czy coś.

Wzruszyła ramionami i wbiła widelec w pachnącego krokieta.
- No jedzcie, zanim wystygnie.
- Dla mnie to bez sensu - Basia potrząsnęła głową.- Nie podpadam pod te paragrafy.

Odsunęła się od stołu, ostry zapach barszczu powodował, że poczuła mdłości.
- Nie obraź się Tereska, na pewno jest pyszne, ale nie jestem głodna.
- Czy przez zażyłą komitywę rozumiesz seks?
- wypalił Patryk w stronę Tereski, tonem jakiego mógłby użyć fizyk jądrowy ogłaszając światu najnowsze odkrycie. - Dobrze, ustalmy to raz na zawsze. Pamiętam co mówiłem we śnie, i przyjmuję do wiadomości, że śniłem się Dorocie, ale ustalmy coś raz na zawsze: nie, nie spałem z nikim obecnym przy tym stole.
- Dominice. Śniłeś się Dominice
- poprawiła go z pełnymi ustami Bułka, i fakt, że to zrobiła chyba dał jej ciężką do wyjaśnienia satysfakcję.
- Dominice... tak ogólnie mówię, gdyby ktoś pytał- dodał ciszej, siadając.- A świniogłowy bełkotał tylko coś o świątyni ciała i machał mi przed nosem butelką. Nie ma chyba przykazania zabraniającego pić, co?
- Przecież nawet Jezus i apostołowie pili na umór- powiedziała Dominika do tej pory w milczeniu pochłaniająca krokiety i barszcz.- Jest nawet ta bajka o apostołach. Jedzta, pijta a po stołach nie rzygajta. To chyba też z biblii co? Piątki nie robiłam. Dziewiątki też nie. Normalna jestem i facetów wolę. A świniogłowy mnie też nawiedzał. Tylko że odpuścił. Jakieś trzy tygodnie temu.
- Gawron nie interesuje mnie twoje życie intymne, nie musisz się tłumaczyć. Chodzi mi raczej o to, bez obrazy Dominika, że poruszamy ciężkie i dość osobiste tematy w towarzystwie zupełnie obcej nam osoby. I może moja hipoteza jest bez sensu i ogólnie do dupy - spojrzała na Baśkę - wracamy do tematu, że nie jestem geniuszem i nigdy nie będę. Ale chociaż staram się zrozumieć o co chodzi. Nie bez powodu pojawia się bez przerwy hasło “dziewięć i pięć”, zastanawiałam się głośno dlaczego. Do położenia mojego i Hieronima aż za bardzo się ta teoria odnosi dlatego pomyślałam, że może i do reszty. Próbuję znaleźć punkt wspólny bo ponoć jeśli dowiemy się dlaczego właśnie my, wtedy będziemy w stanie się uratować. Ale wy mi nie ułatwiacie. Jeśli macie lepsze skojarzenia i refleksje to śmiało, chętnie posłucham - urwała i wróciła do jedzenia, może nie tak łapczywego jak ich nowa znajoma, ale nie jadła solidnego posiłku od kilku dni i nie widziała powodu aby tracić apetyt.

- U mnie też ani pięć, ani raczej dziewięć nie wchodzi w rachubę...
- Grzesiek nie miał apetytu, od kilku dni niewiele jadł, ale nie chciał zrobić przykrości Teresie. Poza tym, zapach był naprawdę zachęcający.- Może to dziewięć i pięć też się tyczy biblii w jakiś sposób? Tylko tu jest problem, bo to przecież kniga wielka...
- Albo...
- dodał po chwili i zamilkł jakby coś zrozumiał.- Skoro w przypadku Twoim i Hirka sprawdza się dziewięć i pięć, to może nas tyczą się inne przykazania?
- A czy te... istoty... mówiły wam jakieś inne liczby? Albo cytowały któreś z przykazań?

- Hm, niby nie... Tylko wspominał o moim kalectwie i tym cytacie z biblii “nie podchodź do ołtarza, umrzyj”. A poza tym, przecież mi Czarek też wspominał o tym dziewięć i pięć- Grzesiek aż poczerwieniał ze wstydu, że dopiero teraz sobie o tym przypomniał.- To musi odnosić się do nas wszystkich... I to nie są przykazania.

- Masz jakieś podejrzenia
- zwróciła się do Dominiki - dlaczego to ustało? Dlaczego trzy tygodnie temu dał ci spokój? I czy koszmary też się zakończyły?- Nie czekając na odpowiedź obróciła się do Grzesia. - Dziewięć i pięć na pewno coś oznacza, za często się to powtarza. Ale twoje kalectwo - nawet się nie zająknęła, zazwyczaj nazywała rzeczy po imieniu - mi tu nie pasuje. Dlaczego wytykają ci coś na co nie miałeś wpływu, nie zawiniłeś? Grzesiu, jeśli to nie tajemnica... jak w ogóle doszło do tej kontuzji stopy? Tak dokładnie.

- Dał mi spokój, bo... - zawahała się Dziara.- Bo .... no... zrobiłam coś. Chyba. Tak myślę. Ale koszmary nadal mam.
- Co takiego?
- podjęła temat Bułka. - Co zrobiłaś?

Wtedy odpowiedział Grzesiek.
- Nic nadzwyczajnego, biegliśmy do szkoły spóźnieni, i na torach tramwajowych się przewróciłem. Nadjeżdżał tramwaj, zdążyłem odskoczyć, ale za wolno i przejechał mi po stopie. Gapiostwo... Ale w biblii jest tak powiedziane, że kaleka nie może podejść do ołtarza i złożyć ofiary Panu- wzdrygnął się na wspomnienie tej feralnej kartki, którą wyjął z koperty wraz ze zdjęciem Andrzeja.- To raczej stary testament, czyli nieco brutalniejsza i bardziej konserwatywna strona chrześcijaństwa, ale jednak, te istoty mają usprawiedliwienie, to jacyś fanatycy, czy coś w tym stylu.

Teresa przytaknęła, w sumie Grzegorz mógł mieć rację. Nie chciała jednak odpuszczać tego co zaczęła Dominika.
- Możesz sprecyzować co zrobiłaś? - a po chwili dodała. - Proszę. To mogłoby nam pomóc.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 25-05-2012 o 12:44.
Baczy jest offline  
Stary 25-05-2012, 18:04   #109
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
post zbiorowy - cz.2 :)

- Możesz sprecyzować co zrobiłaś? - a po chwili dodała. - Proszę. To mogłoby nam pomóc

- Ciężko mi o tym mówić - powiedziała ponurym głosem. - Wiecie. Ja byłam tą gorszą. Pati anioł, ja diabeł wcielony. Pierwszy raz bzykałam się z chłopakiem, jak miałam czternaście lat. Piłam. Paliłam. No i ćpałam. Wąchałam klej. Jak ... Pati... no wiecie - gmerała łyżką w resztkach barszczu - Poszłam do Monaru. Wtedy.. wszystko się skończyło. Ale dwa tygodnie temu, prawie trzy, nawiałam. I teraz wszystko znów się pojebało.

Po jej bladym policzku niespodziewanie spłynęła łza rozmywając makijaż.

- Czemu to Pati, a nie ja. Czemu ona? Nie zasłużyła. Ja owszem. Mnie powinni zadźgać w tym parku. Nie ją. To wszystko, kurwa, jest niesprawiedliwe.

Dodała już cicho, opuszczając nisko głowę.

- Wszystko - dodała cicho, ledwie słyszalnie.

- Czyli o to chodzi? - odezwała się po chwili Teresa. - Żal za grzechy, chęć poprawy, pokuta, cały ten kram? To ma być rozwiązaniem?
Skrzywiła usta w wyrazie niedowierzania po czym energicznie wstała z miejsca.
- To ty masz skończyć pić - wymierzyła palec w Gawona po czym zgarnęła ze stołu świeżo otwartą butelkę wina. - A Hirek ma przestać się spotykać z tą kobietą. Nie wiem co powinniście naprawić wy - spojrzała na Grześka i Baśkę - ale pewnie sami jakoś to wydedukujecie. Każdy ma coś na sumieniu i musi chodzić właśnie o poprawę i zadośćuczynienie. Bo jak nie o to to ja juz nie wiem.
Z wyciągniętą przed siebie butelka jakby była źródłem promieniowania wyszła do kuchni i po chwili słychać było dźwięk wlewanego do zlewu płynu.

- Zaraz, zaraz. Nie wyciągajmy pochopnych wniosków. Hej, gdzie idziesz z tą... chyba nie... Ej! - W życiu Gawrona nie było wiele świętości, ale jego mina wskazywała na to, że jedną z nich właśnie brutalnie podeptano.
- Przepraszam was na chwilę.
Jęknął i ruszył za Teresą.
- Bułka! Co ty wyrabiasz, dziewczyno! Trzy na krzyż kupiłem, a sklep już zamknęli!

Zdążyła wylać połowę i bynajmniej wrzaski Gawrona nie sprawiały by miała zmienic zdanie.
- Daj spokoj Patryk. Świniogłowemu potrafiłeś się postawiić. I co? To niby tak jednorazowo? Potraktuj to jako motor, żeby zacząć coś od nowa - spojrzała na niego bez śladu wyrzutów. - To powiesz gdzie masz pozostałe dwa czy mam zacząć szukać sama?

- Pozostałe cztery. - Poprawił mechanicznie patrząc jak zahipnotyzowany na płyn bezpowrotnie znikający w otchłani zlewu. - Daj spokój, świniogłowy próbował mnie zmusić do picia, na to nie pozwoliłem, nie jestem alkoholikiem.. po prostu lubię czasem się napić. Jak my wszyscy zresztą. Nie dajmy się zwariować, oni tylko na to czekają.
Wylała do końca i odwróciła się w jego stronę gotowa na konfrontację.
- Spróbuj parę dni, co? Sam mówiłeś, że nie powinno być problemu, że to kontrolujesz. Tydzień na trzeźwo, żeby sprawdzić czy świniogłowy ci odpuści. Jak nie dla siebie to zrób to dla mnie - po ostatnim zdaniu zamilkła trochę zmieszana bo w sumie Patryk nic jej winny nie był i to była marna motywacja.
- W areszcie nie piłem, a miałem więcej wizji niż przez całą tą chryję, naprawdę nie widzę w czym to ma pomóc. - Przewrócił oczami. - Dobra, trzy dni, licząc z dołkiem będzie tydzień. Prawie.... i nie będziesz mi nic wylewać. Ani chować. Nie jestem jakimś cholernym żulem.
- Zgoda - odłożyła butelkę. - I może chodzi o świadomy wybór a nie przymus. W areszcie nie miałeś wyjścia. Ale jak w ciągu tych trzech dni się poprawi to zastanowisz się żeby rzucić na dobre, co? A teraz chodź, wracajmy do reszty. Może Dominika powie jeszcze coś co się nam przyda.
- Nie bądź wredna, dziewczyna straciła siostrę. - Odparł szeptem. - I zastanowię się... ale serio, nie widzę w tym większego sensu.
Wyminęła go, wróciła do stołu i zaplatając ręce uśmiechnęła się wymuszenie.
- To na czym skończyliśmy?
Basia popatrzyła na Tereskę. Zebrała się na odwagę.
- Coś zrobiliście z Hirkiem. Ma to związek z obrączką, co mu podrzucili... Co to było? - zapytała wprost.
Teresę w pierwszej chwili zamurowało, zrzedła jej mina i wyraźnie też zbladła.
- Skąd wiesz o obrączce? - zapytała szeptem kładąc dłonie na kolanach.
- Byłam u Hirka, sama mnie posłałaś, pamiętasz? Widział krew i jakieś szczątki w łazience, mało co nie padł na serce, jak chciałam tam wejść. Myślał, że swiruje. Ja.. wiedziałam już, że to jest realne. Pokazał mi obrączkę. I powiedział, że ten ktoś, co ja podrzucił, dużo wie o nim. I o tobie. Co zrobiliście, Tereska? - Baśka nie miała wątpliwości, że coś się zadziałało - Powiedz. Pomyślimy, jak to naprawić.

- Khem... Dziara, możemy zamienić słówko na osobności? - może Gawron nie grzeszył inteligencją, ale umiał wyczuć powiew niezręczności w powietrzu. Było jeszcze coś. Miał nieodparte przeczucie, że nie chciał poznać historii o obrączce. Gdy spojrzał na minę Teresy był już tego absolutnie pewny.

***

- Sprawy rodzinne... nie bierz tego do siebie. - bąknął przepraszająco zamykając drzwi. - Korci mnie żeby dopytać o ten sen, ale... kurde, ta twoja mina mnie przeraziła, i nie wiem, czy chcę straszyć resztę. Co się dokładnie stało, gdy próbowałaś wyjechać z miasta?

- Wszystko się zjebało. Dosłownie. Wyjechałam zaszyłam się u ciotki w Pułtusku, a potem ... obudziłam się na dworcu w Mieście.
Dominika zaczęła myszkować po pokoju, oglądając meble i rzeczy z jakimś dziwnym, zamyślonym wyrazem twarzy.

- Kurwa.... no takiej masakry to jeszcze nie miałem. - Gawron przysiadl po turecku na dywanie i wydlubal z kieszeni paczkę papierosów. Przez chwilę przyglądał się dziewczynie w milczeniu. - Poznajesz coś? Bywa, że urywa mi się film, ale jestem prawie pewien, że tutaj się nie spotkaliśmy.

- Poznaję wszystko - wydukała. - Wszystko. Te pęknięcie na ścianie, tamtą makatkę, ten stolik. Wszystko. Musiałam tu już kiedyś być.

Siadła na brzegu krzesła, opuściła mokre włosy, pokręciła głową.

- To wszystko jest pojebane. Nie powinnam tutaj przychodzić. Nie powinnam.

- Dobrze że przyszłaś. Pojebane, czy nie, może po tym wieczorze wszyscy będziemy trochę bliżej jakichś odpowiedzi. - Przygryzl wargę. - Słuchaj, ten sen... może pominmy detale, na pewno było świetnie, ale... mowilas że śniło ci się jakieś morderstwo? Tu, w tym mieszkaniu?

- Tak - powiedziała niechętnie.- Podczas .. przecięłam ci gardło, tak głęboko, że głowa prawie spadła. Wszędzie było pełno krwi. Na mnie, na tobie, na ścianach. Wszędzie.

Gawron głośno przełknął ślinę.
- Dooobra... to chyba ostatecznie przekreśla wersję z moim urwanym filmem. TO bym zapamiętał. - odparł siląc się na lekki ton.

- Daj spokój - pokręciła głową gwałtownie.- Po tym śnie rzygałam dwie godziny. Normalnie to było takie ... realistyczne, jak ... no nie wiem co - głos się jej rwał. - Nie chcę tego więcej przeżywać.

- W porządku, Dziara. To tylko sen, trochę pojebany ale nadal sen - nieporadnie dotknął jej ramienia. - Nadal tu jestem, a głowę mam na miejscu...

BRZĘK! Przerwał mu brzęk szklanki tłukącej się o ścianie i nieartykułowany, kobiecy ryk wściekłości z pokoju obok. Patryk w pierwszym odruchu cofnął rękę, dopiero sekundę później dotarło do niego, że trwająca za ścianą dyskusja między Teresą a Basią już od jakiegoś czasu przebiegała nieco głośniej i bardziej nerwowo, niż przewidział.
Szklanka bynajmniej nie była jej finałem. Kolejne podniesione głosy, w tym zapowiedzi rękoczynów i trzaśnięcie drzwi od mieszkania. Nie było dobrze.

- Czysty obłęd. Poczekaj, zaraz wracam. - Rzucił w stronę Doroty i ruszył do salonu, w progu zderzając się z zaaferowaną Baśką. - Co tu się dzieje? Czy was już, kurwa, na minutę nie można zostawić samych?!
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 25-05-2012 o 18:12.
Gryf jest offline  
Stary 25-05-2012, 19:10   #110
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
praca zbiorowa cz. 3

Teresa poczekała aż Gawron wyjdzie z Dominiką do pokoju obok, dopiero wtedy podniosła się z krzesła.
- Wydaje mi się, że już na wstępie powiedziałam - Bułka wbiła tępy wzrok w stół, gdzieś pomiędzy śledziami a sałatką. - Skoro mamy z Hirkiem na sumieniu paragraf dziewiąty i piąty a wyjaśniło się, że on zawinił w dziewiątce to chyba mnie zostaje piątka, prawda? Z tym się wiąże obrączka. I dziękuję Basiu, że ciągniesz mnie za język przy obcej osobie. Rozgadajmy wszystkim, że Bułka kogoś zabiła, osiedlowe babcie będą miały o czym gadać przez miesiąc. Obawiam się jednak, że aż tak sensacyjnie nie będzie. Aborcja jest może moralnie wątpliwa ale jak ostatnio sprawdzałam, była jeszcze w tym kraju legalna. To by było tyle. I co Basiu? Masz jakiś pomysł jak to naprawić? - nie uszedł uwadze chłodny cyniczny ton Bułki, która na powrót opadła na krzesło.

Grzesiek na moment ukrył twarz w dłoniach i wypuścił głośno powietrze z płuc. Kiedy spojrzał na pozostałych, jego twarz zdawała się nie wyrażać niczego poza determinacją.
- Zostawmy grzechy póki co, dobrze? Dlaczego dziewięć i pięć, a nie odwrotnie? Czemu nie pięć i dziewięć, czemu kolejność jest inna?- spojrzał na pozostałych, chcąc skierować rozmowę na ten temat.- Gdyby chodziło o przykazania, po co mieliby zamieniać kolejność? Załóżmy więc, żę chodzi o coś innego, gdzie kolejnośc liczb ma znaczenie. Numer mieszkania w tej kamienicy, już Bułka sprawdziła, pudło. Ale może to być gdzie indziej, nie możemy tego wykluczyć. Może to liczba, dziewięćdziesiąt pięć, ale wątpię, pojedyncza liczba może tyczyć się wszystkiego, a mam wrażenie, że ta podpowiedź jest znacznie bardziej konkretna. Dalej, pismo święte. Może chodzić o dziewiątą księgę z kolei i piąty rozdział, a może o dziewiąty rozdział i piąty wiersz jakiejś konkretnej księgi. Co jeszcze?- zakończył Wichrowicz, chcąc zachęcić reszte do burzy mózgów.
- Może o dziewięćdziesiąty piąty rok? - rzuciła Teresa apatycznie. - To za cztery lata, długa perspektywa ale może coś się ma wydarzyć? Przydałoby się więcej wskazówek. Czy oprócz tego dziewięć i pięć komuś z was przytrafiło się jeszcze coś co dałoby nam szerszą perspektywę? Mamy zdjęcia, cytaty z biblii i to nieszczęsne “dziewięć i pięć”. Coś jeszcze?

Basia spojrzała na Tereskę z uwagą i troską. Wydawać się mogło, że teraz ona jest dużo starsza. Nie czuła poczucia winy , które Teresa próbowała w niej wzbudzić. Czuła żal.
- To ty zdecydowałaś, że chcesz o tym opowiedzieć - powiedziała miękko - widać potrzebowałaś się podzielić.- przypomniała sobie wcześniejsze słowa dziewczyny - Będziesz tu mieszkać? A Antek gdzie?
- Nie potrzebowałam się podzielić - sprostowała Bułka. - Ale uważam, że to nie w porządku wyciągać od ludzi ich grzechy a przemilczeć swój własny.
- Moim zdaniem potrzebowałaś. Ale to tylko moje zdanie. No i nie powiedziałas, gdzie Antoś jest...
- Nie potrzebowałam - upierała się przy swoim Teresa. - A co do Antka... to skomplikowane. I zdecydowanie nie na obecną rozmowę.
Basia pokiwała powoli głową. Nie chciała naciskać Tereski, ale martwiła się o nią i czuła, że dzieje się coś niedobrego. A może się nakręca, a Tereska po prostu odesłała małego do rodziny, w bezpieczne miejsce? Czy może ona też powinna poprosic matke i braci, zeby wyjechali? Przeciez jej nie posłuchaja.. na pewno musi pójśc i powiedzieć matce, że się wypisała ze szpitala. Żeby tam rano nie jechała bez sensu.. pewnie by sie przeraziła, jakby Basi nie znalazła i pomyślała sobie nie wiadomo co...
Ale teraz przeciez nie pójdzie, matka by jej już nie wypuściła.. choć w sumie - jest przecież dorosła. Może sama decydować.
W jakiś przedziwny sposób wydarzenia ostatnich dni spowodowały, ze Baśka poczuła się starsza. Bardziej dojrzała. Jakby od wyjazdu do ciotki mineło kilka lat, nie dni...
Pochyliła sie jeszcze w strone Teresy i powiedziała cicho, tak cicho, żeby miec pewność, że nikt poza Bułka jej nie usłyszy
- Tereska, a kto był ojcem?
Twarz Bułki stężała a oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
- Nie mam pojęcia Basiu, może ty mi powiesz? Bo ostatnio zachowujesz się jak nieskromna alfa i omega - Bułka była spokojnym człowiekiem ale chyba została przekroczona granica owego spokoju. - Oczywiście nie mój mąż bo to zbyt oczywiste! Może mój ojciec? W okolicy sama patologia, doczepmy Bułce molestowanie do listy osiągnięć! A może Gawron? W końcu lubi się rzucać na panienki w ciemnych klatkach! - wydała z siebie niski gardłowy ryk i złapawszy leżącą najbliżej szklankę cisnęła ją o ścianę. - Przesadziłaś, rozumiesz? - wbiła w nią spojrzenie zbitego psa. - Przesadziłaś.
Energicznie odsunęła krzesło i pomaszerowała na korytarz.
- Tereska, przepraszam, nie wściekaj się - Basia poszła za dziewczyną - Nic mi do tego, wiem, to nie moja sprawa.. ale .. tak pomyslałam.. może ten ojciec ma żal do ciebie i się mści?
Bułka nie zwolniła tempa.
- Odejdź, albo bóg mi świadkiem, przyłożę ci - jej głos ociekał chłodnym spokojem. Złapała płaszcz i już była na korytarzu aby z hukiem zatrzasnąć za sobą drzwi.
- Kurcze, przegięłam... ale czemu tak się wścieka? - Baśka była autentycznie zdziwiona. Poszła do pokoju, gdzie zniknęli Patryk z Dominiką.
- Patryk, Tereska wyleciała, nie powinna sama po nocy łazić, nie?
Patryk wyrósł w drzwiach zderzajac się z Baską, mało nie łamiąc jej nosa torsem.
- Co tu się dzieje? Czy was już, kurwa, na minutę nie można zostawić samych?! - odsunął młodą Zielinską i rozejrzal się po pokoju. - Teresa, gdzieś polazla?
Baśka jękneła, kiedy zderzyła się z Patrykiem. Jej ciało bardzo źle reagobwało na wstrząsy.
Zakręciło się jej w głowie, gdy przesunął ją pod ścianę.
- Wyleciała na klatkę... - powiedziała przytrzymując się kurczowo futryny.
- Czy wy... - Gawron nabrał powietrza, chyba przymierzał się do dłuższej tyrady ale w końcu tylko machnął ręką. - Poczekajcie tu i postarajcie sie nie pozabijać.
Zrezygnowany wyszedł z mieszkania.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 25-05-2012 o 19:19.
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172