Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-02-2013, 21:42   #221
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
- Zaraz, kuźwa, nie rozdwoję się przecie. Jakaś kolejka jest czy coś. - Nie miał bladego pojęcia co się właśnie stało. Jego umiejętność niezastanawiania się co i dlaczego właściwie robi po raz pierwszy okazała się zaletą. - Adolf, chodź tu za bufet i poczekaj chwilę. Dwa tysiaki, młody. Nówka, prosto z Niemiec przywieziona. Nie na razie tylko oryginała mam. No i co że bez pudełka? Jak mówię oryginał to wiem co mówię. Drogo? Młody, dwa tysie to byś w raichu za samo to cholerne pudełko zabulił. Bierzesz czy nie? Bo tylko ten jeden został.

- Dawaj, dawaj - chłopak wyjął kasę. Przeliczył. - Mam tylko tysiąc osiemset. Może być?

- Tu nie bar mleczny, na zeszyt nie sprzedajemy. No dobra. Niech stracę, dawaj te tysiąc osiemset. - Gawron zainkasował banknoty i zezwalająco skinął głową w stronę części ekspozycji, na którą dzieciak wskazywał, pytając o grę. Urojenie czy nie, Patryk nie miał najmniejszego zamiaru dotykać się tych obrzydliwych nadgniłych ludzkich paluchów, w które zmieniły się wszystkie kasety z grami. Gdy dzieciak odszedł, Gawron usiadł wygodnie na rybackim krzesełku i wielkopańskim gestem wręczył kasę Hitlerkowi. Gdyby nie te namolne halucynacje najchętniej w ogóle zapomniałby, że ułąmek sekundy wcześniej był zupełnie gdzie indziej i robił co innego. O zasranych czarodziejskich ruinach pod miastem, o morderstwach, o duchach, o oskarżeniu o morderstwo... o całym tym szajsie. A może... czy jest szansa, że to się nie wydarzyło? Wszystko to tylko długi koszmarny sen? Spojrzał na Hitlerka z nadzieją w oczach - Kojarzysz który dzisiaj jest?

- Co? - zapytany zamrugał powiekami. - No. Tak. Eeeee. Chyba siedemnasty?

- Jakiego miesiąca?

- Grudnia przecież, zobacz jaki ruch. Przed pierdzieloną gwiazdką.

- Gwiazdką? - teraz z kolei Gawron zamrugał powiekami. - Jak to, kurwa, gwiazdką? Którego roku?

- Naćpałeś się butaprenu? - Adolf uśmiechnął się szeroko i głupowato. - Tysiąćdziwięćśetdziwięćdziesiątdwa - wypowiedział na jednym wdechu.

- Bolka w dupę pierdolone tramki. - Gawron wybałuszył gały najpierw na Adolfa, potem na halę, potem znowu na Adolfa. W ułamku sekundy zrobił się blady jak ściana. Rok. Wzięli i przewinęli jego życie rok do przodu jak taśmę w pieprzonym magnetowidzie. Wszyscy pewnie już od dawna nie żyją i... zaraz, chyba że... czy to możliwe? - Ty, Hitlerek...ty w ogóle coś kojarzysz, żeby ktoś ostatnio zginął... wiesz... drut kolczasty, wieszanie, paranoja w mieście, te klimaty?

- Naćpałeś się - autorytarnie stwierdził Hitlerek. - Jak dziki mustang. Może wbij się w trampy i zwijaj na kwadrat, co? - dodał z troską w głosie.

- No i co, że się naćpałem? Jak znam życie pewnie z tobą. Chociaż.. w sumie to jest jakaś teoria. - Gawron podrapał się po głowie. - Ale na powaga teraz, jarzysz coś z tym drutem kolczastym czy nie?

- Nie. Zupełnie nie. Nic. Zero. Niecziewo. Nicht. Nikurwa.

Patryk zmarszczył brwi. Dwa zakurzone trybiki w jego czaszce powoli przyswajały wnioski płynące z tej odpowiedzi.
- No bo niby czemu miałbyś jarzyć moje haluny... - powiedział powoli, nieśmiało, jakby bał się, że jeśli będzie okazywał radość zbyt ostentacyjnie, wszystko wokół się rozmyje. - Kurwa, ale mam zaciemnienie. Dość handlu na dziś.
Wstał, niepewnie opuścił kontener, jednocześnie wypychając zeń Adolfa. Zatrzasnął, zamknął na kłódkę, po czym - rzuciwszy Hitlerkowi krótkie “nara” - ruszył w stronę najbliższej budki telefonicznej.

Budka była przy wejściu na halę. Zawsze oblegana przez smarkaterię, “biznesmanów” pokroju Patryka, cwaniaczków i dealerów dóbr wszelakich. Ale każdy dbał o aparat. Nie niszczył. Bo generalnie można było za to w pierdol od bywalców giełdy dostać.
O dziwo przy aparacie stała tylko jakaś dziewczyna szczebiocząc jak naćpana do kogoś po drugiej stronie. Nie trwało to długo. Błogosławieństwo aparatów na żetony. Patryk podszedł do słuchawki, wyszperał z kieszeni metalowy krążek i zaczął wykręcać numer Grześka.

Cisza. Nikt nie odebrał.

- Grunt się nie zniechęcać. - mruknął ni to do siebie, ni do makabrycznej gęby, której ponumerowane zęby robiły w tej popieprzonej wersji hali za cyferblat. Wybrał numer Baśki. Potem Lwowiaka. Na końcu, z dużo mniejszym entuzjazmem, Czubka.

Wszędzie to samo. Odpowiadała mu cisza. Długi, przeciągły sygnał wolnej linii.

- Te, koleś - wydarł się jakiś długowłosy metal o twarzy pokrzywionej jak u ofiary wypadku, którą składał pijany chirurg - Kurwa. Dzwonisz czy bujasz się na kablu? Ludzie czekają.

Za nim w kolejkę ustawił się grubas sprzed stoliczka z pornolami. Nadal zabawiał się swoją fujarą.

- Halo - odezwał się niespodziewanie ktoś po drugiej stronie. To był chyba Czubek.

- Andrzej? To ty chłopie? - wykrztusił Gawron, niezbyt wiedząc co mądrzejszego powiedzieć.

- Nie wychodź. Nie słuchaj. Nie rozmawiaj. Nie daj się zabić.

Słowa brzmiały jak szept. Odległy i ponury. Coraz cichszy.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=cFHabOik6RY[/MEDIA]

Puścił słuchawkę, jakby była jadowitym skorpionem (gwoli ścisłości nie była nim - przypominała zwykłą słuchawkę nie licząc faktu, że była obita ludzka skórą i miała tętno). Zrezygnowany zwolnił aparat telefoniczny. Wbił ręce w kieszenie i ruszył w stronę stalowych schodów. Prowadziły na ciągnącą się wzdłuż hali antresolę. Toalety, jeszcze parę stanowisk handlowych, pomieszczenia sprzątaczy. Jemu zasadniczo wystarczyła barierka i widok na pomieszczenie hali z góry. Pomylił się. Cholernie się pomylił. Prawdziwy świat został na Zalesiu, to tutaj to jakiś sen szaleńca... albo jakiś test... albo oba na raz. “Kotwica” gdy tu trafił jakiś głos mówił o zrywaniu kotwicy. Gawron ogarnął wzrokiem miejsce które znał od lat, które odwiedzał codziennie od wielu lat. Nawet teraz - gdy bardziej niż centrum handlu, wyglądało jak jakiś zaginiony obraz Hieronima Boscha - czuł, że tu pasuje. Znał to miejsce, znał tu każdy zakamarek... czy było tu cokolwiek, co można by nazwać kotwicą? Urządzenie? Zakamarek? O co chodzi. Patryk bezmyślnie wpatrywał się w groteskową panoramę szukając jakiegoś punktu zaczepienia.
Pod nim ludzie targowali się, snuli sennie pomiędzy stoiskami, kłócili. Chciwość mieszała się z pragnieniami posiadania. Widział to! Widział to wyraźnie. Chęć posiadania. Materialne dobra były jak narkotyki, jak używki, których odstawienie groziło zmianami samopoczucia, a nawet rozstrojem nerwowym. Ludzie poruszali się skuci łańcuchami - jak niewolnicy na targowisku. Jak banda więźniów. Jak szaleńcy prowadzeni do wariatkowa.
Kręcili się pośród stoisk z paskudztwami. Wchodzili i wychodzili z giełdy. Każdy na swój odrażający sposób odmieniony - napiętnowany, okaleczony lub zdeformowany.
Kotwica? Może nie chodziło o halę, o przedmiot, o nic. Może o niego, o jego ...

- Patyk - koło niego znów, jak spod ziemi wyrósł Hitlerek. - Mam dobry bimber od Tadzia.
Chodziło mu o byczego gościa handlującego pokątnie alkoholem.
- Napijesz się?

Gawron powoli przeniósł wzrok z panoramy na kumpla. No tak, mógł się domyślić, że te dwa kafle długo nie zabawią w jego kieszeni. Miał ochotę po prostu go spławić, ale połączenie zwrotów “bimber od Tadzia” i “napijesz się” zabrzmiało jak miłe, magiczne zaklęcie, otwierające drogę do najgłębszych pokładów poczciwej duszy Patryka. Speak friend and enter - Patryk uśmiechnął się pod nosem. Hitlerek był dobrym kumplem. Ciekawe jaką rolę odgrywał w tym psychodelicznym przedstawieniu. No przecież nie chodziłoby o głupią flaszkę... prawda? Przez dłuższą chwilę przypatrywał się Adolfowi próbując ustalić czy coś się w nim zmieniło. Wydawało się, że nic. Może jedynie cienie pod oczami stały się większe, może oddech bardziej przepity i nieprzyjemny, może oczy bardziej przekrwione. Ale nic poza tym.

- Nie, dzięki. - odparł po dłuższej chwili. Czuł jakby każda komórka jego ciała wytrzeszczała na niego gały ze zdziwienia, całe ciało momentalnie zareagowało uderzeniem zimna. 'Nie gadaj takich rzeczy stary, on może się nie poznać na.żartach i nas nie poczęstować'. - Nie tym razem. - dodał starając się przekonać sam siebie. Napiłby się. Naprawdę tego potrzebował. I po tym wszystkim Bóg mu świadkiem, że zasłużył... Ale jeśli to znów jakiś pieprzony test, jak.wtedy przy porodzie, to chyba była najrozsądniejsza opcja.

- No co ty, kurwa, Patyk - Adolf żachnął się z gniewem. - Ze mną się, kurwa mać, stary nie napijesz?!

- No życie... - mruknął Gawron filozoficznym tonem, wracając do kontemplacji targowiska. - Nie myślałem, że dożyję takiego dnia.

- A wiesz co - zapluł się Hitlerek - Jebał cię pies! Będzie więcej dla mnie, pedale.
Patryk zamrugał z niedowierzaniem. Jasne, ich zwyczajowej komunikacji daleko było do wersalu, ale to była lekka przesada. Odwrócił się w stronę poczerwieniałego ze złości Hitlerka.

- Jak mnie nazwałeś, fagasie?

- Eeeee - widać było, że Hitlerek próbuje sobie przypomnieć ostatnie słowa. - Cwelem? Ciotom? Kurde, nie pamiętam....

- Ty Adolf, to dzisiaj okresu dostałeś, czy po prostu dawno w mordę nikt ci nie dał?

- Kurde, nie pamiętam .... - wzrok Hilterka zdawał się coraz bardziej szklisty, coraz mniej przytomny, mniej ludzki. Oddalony. Jak dwa szkiełka, albo oczy namalowane na kawałku plastyku.

- Kurwa... Stary. - Patryk pomału przestawał rozumieć cokolwiek. Wyjął paczkę ' Mocnych', wyciągnął jednego zębami, wysunął paczkę w stronę Adolfa. - Nic ci nie jest?

Spojrzenie oczu stawało się jeszcze bardziej odległe i obce. Patryk poczuł zimny powiew powietrza. Zamrugał powiekami, czując dym drapiący w gardle.

***

Gawron otworzył oczy. Zapiekły go powieki i zorientował się, że znajduje się ... w pustostanie na Zalesiu.

Teresy nigdzie nie widział, ale przeciąg mówił mu, że chyba drzwi na korytarz są otworzone. Nie widział też Hirka. Ale słyszał, jak ktoś rzyga gdzieś obok, w jakimś innym pomieszczeniu.

Mimo braku Hirka i Teresy nie był sam. Otaczały go “chochoły”. Stały wokół niego w pokrwawionych workach na głowach, pomiędzy manekinami. Ich ślepia świeciły się dziwnym blaskiem. Chorobliwą, zielonkawą łuną. Ta łuna otulała również Gawrona. Czuł się slaby, senny i z trudem utrzymywał ledwie co rozwarte powieki.

Zerwał się na równe nogi. Był przerażony i zdezorientowany. Złapał jedną z walających się kończyn manekinów i zatoczył nią młynka przed nosem dziwnych istot.
- Czego?! Spierdalać bo łby pourywam - wycharczał biorąc szeroki zamach na chochoła stojącego od strony, z której słyszał rzyganie.

- Nie bron się - szeptały chochoły. - Nie broń. Nie warto. Poddaj. Ukłoń.

Koszmarny lęk, ból w płucach i gardle, poczucie osaczenia... wszystko to nagle zlało się w Patryku w jeden rozpaczliwy atak furii.
- Powiedziałem... SPIERDALAĆ! - ryknął z całej siły uderzając protezą w głowę stracha na wróble.

Gwałtowny atak jakby trochę wyrwał Patryka z tego dziwnego osłabienia, w którym się znajdował. Sztuczna ręka nie była może najlepszą bronią, ale zrodzona ze strachu wściekłość już tak. Jeden manekin wywrócił się pociągając za sobą inny. Jakiś chochoł zachwiał się. Gawron wparował pomiędzy nie, niczym szalona furia. A potem ugrzązł. Otoczyły go ze wszystkich stron, chwytając, łapiąc, ściskając, czepiając się niczym robactwo. Były niewiarygodnie silne, ale powolne.

Jak cholerne Żywe Trupy. Gawron szarpnął całym ciałem. Opierając cały ciężar na stworach, które trzymały go z tyłu całą siłą, z obu nóg, przykopał tym, które podłaziły z przodu. Następnie szarpnął się, próbując uwolnić z kurtki i w ten sposób wyrwać się pozostałym.

Torował sobie drogę z trudem, ale jego warunki fizyczne dawały mu przewagę nad kreaturami. Brnął, niczym ślepa furia. I wtedy zobaczył Hieronima. Jego kolega wyszedł z kibla, bełkocząc coś niezrozumiale, z twarzą zabrudzoną wymiotami. Z jego uszu ciekła gęsta maź. Krew.

- Hirek? - Gawron resztkami nadpalonego krzesła trzymał dystans od morza natarczywych rąk. Ruszył szybkiej w stronę przyjaciela.- Hiro, kuźwa, co się dzieje? Gdzie Teresa?
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 09-02-2013, 22:35   #222
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- Drogie panie – lekarz powiedział swoim niby – uprzejmym głosem, od którego robiło się naprawdę dziwnie. – Czy naprawdę muszę was pilnować przez całą przeklętą wieczność?
Teresa nie mogła oderwać wzroku od jego cienia wijącego się po ścianie jak odrębna niebezpieczna istota.

- Kotwica. – niespodziewanie usłyszała szept tuż przy uchu. – Więzi cię w kłamstwie. Musisz ją zerwać. Musisz ją zerwać. To twoja jedyna szansa.
- Kotwica? - zapytała samą siebie na głos. Więzi ją w kłamstwie? Ale co mogło być jej kotwicą? Co trzymało ją mocno na ziemi, pętało? Codzienność? Pieniądze? Konieczność aby każdego dnia zwlec się z łóżka i wykonywać tysiąc mechanicznych czynności, których wcale robić nie chciała. Zjeśc śniadanie, zatankować malucha, iść do pracy, zmieniać opatrunki, opróżniać kaczki, wbijać wenflony. I słuchać takich arogantów jak doktor Kowalczyk, któremu się wydaje, że jest od niej lepszy.
Jej myśli skakały chaotycznie od owej kotwicy po opuszczone osiedle na Zalesiu i wreszcie Antosia. Czy jej się to śniło? A jeśli tak to czy istnieje choć cień szansy, że jej syn śpi spokojnie w ich mieszkaniu na Rzeźniczej zakopany w ciepłej pościeli?

- Ja... rezygnuję - wypaliła Teresa bez zająknięcia patrząc w twarz lekarzowi.
Odwróciła się na pięcie, zgarnęła z dyżurki swój płaszcz i wybiegła na korytarz przystając przy pierwszym automacie telefonicznym. Musi zadzwonić do domu. Dowiedzieć się ile z tego co pamiętała wydarzyło się naprawdę.

- Jak to, rezygnujesz - warknął niemalże Kowalczyk. - A co z pacjentami? Co z dzisiejszym dyżurem?

Spojrzał w jej oczy swoim zimnym, nieprzyjemnym wzrokiem.

- Zresztą. Niech pani idzie. I tak z pani tutaj nie było żadnego pożytku. Picie kawy i ploteczki to nie praca. Idź. Uciekaj. Zabieraj się stąd. Nie potrzebujemy cię tutaj.

Nie krzyczał. Wypluwał z siebie słowa powoli, z zimną rozwagą.

- Jest pan najbardziej... niemiłym... aroganckim... zarozumiałym... - Teresa wolno cedziła słowa - gburem jaki pracuje w tym szpitalu. Może będzie to dla pana niezwykle odkrywcze i nie do uwierzenia ale proszę mi wierzyć - pielęgniarki to też ludzie. Jak kuba bogu tak bóg kubie, tak mówią. Jeśli się pan nie zmieni skończy jako samotny i nieszczęśliwy starzec panie doktorze.

Odwrociła się niespiesznie do końca patrząc w oczy lekarza i jego tańczący cień. Poszła szukać telefonu.

Znała szpital doskonale. Wybrała wrzutowy automat na korytarzu. Zimnym, cichym o tej porze.
Działał. Kiedy podniosła słuchawkę usłyszała dźwięk wolnej linii.
W portfelu odnalazła żeton i wykręciła numer Wandy Cichej. Jeśli będzie miała szczęście odbierze Paweł.

Nie odebrał nikt. Cisza. Głucha i ponura. Mimo, że “wisiała” na słuchawce naprawdę długo. Tereska rzuciła słuchawkę na widełki i pobiegła w stronę schodów i dalej, do wyjścia ze szpitala.

Klatka schodowa też była cicha i ciemna, a kiedy popchnęła drzwi uderzyła w nią fala zimna i wilgoci.

Teren przed Waryńskim tonął w mroku. Musiało paść zasilania. Budynek szpitala co prawda był oświetlony, ale pewnie prąd wzięto z zasilania awaryjnego. Parking, na którym pracownicy szpitala i niektórzy pacjenci, parkowali swoje samochody też tonął w mroku. W ciemnościach samochody wyglądały jak uśpione potwory z żelaza i w przypadku trabantów - z masy sztucznej - które czekały na coś. Oczekiwały na coś.

Teresa była zdeterminowana jak najszybciej dotrzeć do domu. Przez chwilę walczyła a irracjonalnym lękiem przed mrokiem, ale w końcu poprawiła płaszcz i ruszyła w stronę swojego wysłużonego malucha. Zawsze stawiała go pod drzewem, w dość kiepskim miejscu ze względu na ptaki, ale lepsze miejscówki zgarnęła “wierchuszka” szpitala: ordynator, dyrekcja, lekarze.

Parking zalany był deszczem. Kałuża nie była głęboka, ale przeszkadzała w dotarciu do pojazdu. Teresa jednak nie zważała na to. Szła przed siebie, czujna i gotowa na ... na wszystko.

Maluch stał na swoim miejscu. I wtedy to poczuła. Dziwne, wręcz porażające uczucie, że nie jest już sama. Że ...

Carl Orff - Carmina Burana - YouTube

Ziemia zatrzęsła się pod jej butami. Od strony budynku szpitala doszedł do jej uszu ciężki, potworny huk. Rozdzierający bębenki w uszach. Odruchowo, oszołomiona, spojrzała w tamtą stronę i z przerażeniem zobaczyła, jak betonowy budynek ulega jakiejś metamorfozie. Jak piętra wybijają w górę, niknąc w ciemnościach, jak światła w oknach zmieniają barwę na czerwień krwi, jak oto - na jej oczach - z ziemi wyrasta potężna, przerażająca, strzelista wieża ze środka której doszły do jej uszu przeraźliwe wycia i krzyki.

Bardziej instytnktownie, niż jakimiś normalnymi zmysłami, zorientowała się, że wokół tej wieży krążą jakieś kształty. Słyszała nad sobą trzepot wielkich skrzydeł, a potem ciemność przeszył kolejny dźwięk - mrożący krew w żyłach krzyk ....

Wokół niej znikały samochody, pojawiały się w ich miejsce jakieś wraki, pomiędzy którymi wiły się kłęby czarnego dymu, poruszające się chaotycznie w każdym z możliwych kierunków, zmieniając je bez żadnego widocznego powodu, sensu czy przyczyny.

W pierwszym odruchu padła twarzą na mokry asfalt, zachowawczo nakrywając głowę rękoma. Miała wrażenie, ze wszystko się wali. Że coś zaraz runie na nią samą, wgniecie w ziemie i zostanie z niej płaski ochłap mięsa.
To nie może się dziać naprawdę - przeszło jej przez myśl. Serce waliło galopem, Żołądek ścisnął nerwowy spazm. Podniosła oczy ku gorze aby dojrzeć co właściwie się działo i w tej chwili tego pożałowała.
Sceneria zmieniła się nie do poznania, zupełnie jakby ją, Teresę Bułkę wciągnęło do jakiegoś wyjątkowo przerażającego horroru. Albo wessało do piekła. Taaaak. Tak musi wyglądać piekło. Jej nazbyt uboga wyobraźnia nigdy sama nie wpadłaby na zgotowanie Teresie takiej makabry. To musi więc być prawda. To już nie jest Waryński. Ba, to już nawet nie jest nasz układ słoneczny. Wygrała pani bilet drugą klasą do samego piekła, wszystkie powrotne niestety wykupiono.

Budynek wystrzelił w górę, przytłoczył swoim ogromem cały krajobraz i samą Tereskę, która stała u jej podnóża jak mrówka przy słupie latarni. Dech jej zaparło. Nie potrafiła słowami opisać co czuje. Wokół szalały kłęby dymu, samochody płonęły. Krzyki, piski i łopot skrzydeł to już była przesada.
Poczuła się jak mysz schwytana w pułapkę. Totalnie sparaliżowana ogromem otaczającej ją potworności.

Wyprostowała się i w milczeniu obserwowała ten spektakl budowli, świateł i wrzasków. Nigdzie nie szła bo przecież... nie miała dokąd pójść.

Nawet nie zauważyła, kiedy pojawili się obok niej. Czwórka zdeformowanych, okaleczonych ludzi. Poznała Lwowskiego, poznała Dziarę i dziewczynę bez nogi. Widziała też kiedyś zmienionego w potwora chłopaka. Nie wiedziała skąd, ale znała jego imię. To był Artur Wiadomski. Z okaleczonego gardła Dominiki sikała krew.
http://a4.ec-images.myspacecdn.com/i...ae20177a/l.jpg

Ale nie mieli wrogich zamiarów. Nie mieli. Otaczali ją, jakby kłaniali się jej, jakby ochraniali przed czymś, co było poza tym małym kręgiem uczynionym przez ich ciała.

Spojrzała ponad ramieniem jednego z nich i ujrzała dziwną procesję. Korowód okaleczonych, zdeformowanych, groteskowo wynaturzonych ludzi człapiących, niczym banda zombie z horrorów które tak chętnie oglądał Patryk, w stronę wieży wyrastającej na miejscu szpitala.
Niczym poddani zmierzający w stronę swego władcy.

- Weź to - Dominika mimo rozwalonego gardła mówiła wyraźnie.

Wyciągnęła w stronę Teresy broń. To był sierp.
http://images.sklepy24.pl/35969808/3...iony-sierp.jpg

- Weź i chodź. Przerwiesz krąg.

Czekali. Nieruchomo, niczym posągi.
Ziemia pod Teresą drżała i wibrowała. Wieża nadal rodziła się w konwulsjach na miejscu szpitala.

Teresa się nie bała. W jakiś dziwny sposób rozumiała, że to jej przyjaciele. Że ich makabryczny wygląd nie ma nic do rzeczy, to tylko taki barwny element Miasta Miast podczas gdy wewnątrz są tymi samymi ludźmi jakich znała. Stoją po tej samej stronie barykady. Jeśli komuś miała zaufać to właśnie im.
Skinęła Dominice.
- Jak? Jak przerwać ten krąg? Mówcie mi co ja mam robić bo sama nic już nie rozumiem. Nie wiem jak nas wyzwolić.

- Zabij brata. Już tu idzie.

- Poszaleliście? Zabić Hirka? Dlaczego? - Teresa wrzasnęła jakby wsadziła palec do kontaktu. - Nie, nie, nie! Przecież to mój brat! Tak nie wolno!

- Tak trzeba. Inaczej zginiesz ty, zginie on, zginą wszyscy. I zginie twój syn. Wszyscy. Póki nie przerwiesz kręgu z miłości i smutku. Z żalu i litości. Zabij. Uwolnij siebie. Uwolnij nas. Ocal. Wszystko i wszystkich.

- Ale... nie da się inaczej? Nie mogę zabić kogoś innego? Chcę żeby on żył. I Antoś. I Patryk... Jeśli już trzeba to mogę... - Teresie głos ugrzązł w gardle. - No siebie chociaż... samą?

-Już próbowałem - odparł Artur Wiadomski. - I ja tu jestem, ty tu jesteś. Nic to nie dało.

- Kiedyś zrobił tak inny chłpak =- wyjaśniła Dziara bryzgając krwią. - We wcześniejszym obrocie. Przeżył. Ocalał. Ale on nie miał tych uczuć, tych emocji. Zrobił to bo chciał przeżyć, nie dlatego, by przeżyli inni.

- Weź sierp. Zakończ to wszystko. Przerwij krąg. - Powiedzieli chórem wyciągając sierp w jej stronę.

Teresa niechętnie ale wzięła broń, przyjrzała sie zakrzywionemu ostrzu.
- Taterka... on też chciał żebym zabila kogoś z nas. Dlaczego? On też chce żeby zamknąć krąg? Przecież on jest tym złym, nie powinien chcieć tego samego co my - choć nie sprzeciwiała się już tak radykalnie a nawet powoli oswajała w ogóle z możliwością, że mogłaby to zrobić, cały czas miotały nią ogromne wątpliwości.

Nie okazali zdziwienia. Nie okazali żadnych emocji.

- Taterka. Tak. Tak - to była jedyna sensowna odpowiedź, jakiej się doczekała.

- A Antoś? Będze mał normalne życie? Nic mu się nie stanie? - łzy napłynęły Bułce do oczu. Palce zacisnęły się bezwiednie na rękojeści broni. - Ale ja kocham mojego brata... Ja... - przez łzy przestała już widzieć makabryczne twarze, jedynie niewyraźne plamy czerwieni. - dlaczego mam zabić kogoś kogo kocham? To niesprawiedliwe.

- Może właśnie dlatego - powiedziała Dziara. - Aby poświęcenie było prawdziwe. Aby niosło w sobie potencjał ... żalu i cierpienia. Aby było wyrzeczeniem wszystkiego, co ludzie uważają za sens egzystencji. Uczuć rodzinnych. Największe z możliwych poświęcenie. Tak sądzę.

- To bardzo okrutne. Że ktoś na to pozwala - wytarła rękawem podpuchnięte oczy. - Mam nadzieję, że to zadziała. Że Patryk, Antek, Wanda, nawet Paweł... że się od tego uwolnią. I Hirek też. I, że trafi w lepsze miejsce i mi kiedyś wybaczy. Bo ja sobie nie wybaczę nigdy. Bo oprócz mojego brata będę tu musiała poświęcić coś jeszcze. Swoje człowieczeństwo. I kim wtedy się stanę?

- A czym jest tak naprawdę człowieczeństwo. Gdzie było, kiedy Voivorodina zaczynała ten rytuał? Kiedy ginęły dziesiatki tysięcy ludzi zabijanych przez innych ludzi. Mordowanych na sposoby, których nawet nie jesteś sobie w stanie wyobrazić.Więć czym ono tak naparwdę jest? Potrafisz je zdefiniować. Po swojemu?

- Dla mnie?

Pokiwali głową.

- Dla mnie zachować człowieczeństwo znaczy... żyć w zgodzie z własnym sumieniem. Żebym mogła spojrzeć w lustro i nie czuć wstydu ani wstrętu.

- Więc faktycznie niewielu jest ludzkich ludzi. Niewielu zostaje takich po tej próbie. Voivorodina potrafi zedrzeć z nas maski. Pokazać czym jesteśmy. Mięchem i flakami niewiele różniącym się od zwierząt. Tak właśnie jest.

Zamilki. Ich pozbawione wyrazu oczy patrzyły na nią bez śladu jakichkolwiek emocji.

- A teraz idź! Zabij. Z miłości, by ocalić innych kosztem siebie i swojego człowieczeństwa. Przerwij krąg. Idź, Dziecię Hioba. Ktoś to musi w końcu zrobić. By ludzie przestali ginąć. Tak jak my.

- Uderz w gardło - powiedziała Dziara bryzgając krwią. - Śmierć jest bardzo szybka. I przynosi ukojenie. Tak. Ukojenie. Idź. Powiedz. Zabiję go! Zabiję swojego brata! W imię miłości. W imię ocalenia. I idź. Zabij.

Teresa bezmyślnie przebierała nogami. Spazmy płaczu wstrząsały jej ciałem, zamazywały widoczność. Brynęła przez gruzy zrujnowanego miasta, co chwila potykając się i tracąc równowagę. Ostrze jednak ani razu nie wypadło z jej dłoni.
- To się musi skończyć... - szepnęła sama do siebie zanosząc się histerycznym szlochem. Smugi łez i wydzieliny z nosa oblepiały skórę. Podjęła decyzję. Po części z bezsilności, bo wiedziała, że jeśli ktoś nie zrobi czegoś konkretnego to i tak zginą wszyscy. Choć to było idiotyczne usprawiedliwienie.
Zdała sobie sprawę, że jak w mantrze powtarza jedno zdanie, pamiętane tak dobrze z ojcowskiej biblii.
- Ojcze, jeśli to możliwe oddal ode mnie ten kielich...
 
liliel jest offline  
Stary 10-02-2013, 17:03   #223
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Hirek zerwał się z krzesła do pionu, rozglądając się nie rozumiejącym wzrokiem. Powinien już się zacząć przyzwyczajać... Nie wystraszył się tego że znowu nie wiadomo gdzie jest, ale tego że Tereska i Gawron zniknęli. Znowu był sam. Zamrugał oczami raz i drugi. Przyjrzał się nie tyle wrzeszczącemu facetowi, tylko otoczeniu. Jego pokoik w kancelarii, nie było wątpliwości. Wszystko tak jak zostawił... zdawałoby się lata temu. W innym życiu.
- Niech pan się uspokoi... - zaczął niepewnie, ciągle nie mogąc dojść do siebie. - To tylko zmęczenie, przecież wie pan ile uwagi poświęcam pana sprawie.
No a potem się zaczęło. Klient upadł trzymając się za pierś, mecenas Jaworska najpierw wbiegła stukając szpilkami na 12 centymetrów. Potem zaczęła puchnąć, przyglądać się umierającemu łapczywie i drapieżnie, przybierać świńską twarz, tak jak inni pracownicy. W pierwszym odruchu Hirek złapał się za głowę, czy on sam też nie...

Chciał złapać za telefon na biurku, ale zamarł na widok kalendarza. Grudzień? No tak... znowu jestem w innym czasie i świecie, przeleciało mu przez głowę. Głosy wciąż podpowiadały wewnątrz niej na wyprzódki. To już chyba końcowe objawy, zaczyna mi odbijać. Zerwij kotwicę.

Podeptaj wszystko o czym marzyłeś. Szansę na normalne życie. Zaśmiał się w duchu histerycznie. Jakie normalne? To jest kurwa normalne? Zafascynowany świński ryj Renaty Jasińskiej wpatrzony w misterium śmierci. Podbiegł do człowieka umierającego na jej oczach i odepchnął ją na bok. Poluźnił mu krawat pod szyją, po czym rozpiął kilka guzików koszuli i przyłożył ucho do piersi. Głucha cisza. Uderzył pięścią w mostek, mówią że z pikawą jak z silnikiem. Może odpali na korbę. Uderzył jeszcze raz i zaczął masaż serca.

Odliczał rytmicznie uciskając, aż nagle poczuł, jak kości łamią się pod jego dotykiem. Poczuł, jak jego dłonie zagłębiają się w klatce piersiowej delikwenta przebijając mostek, jakby to była cieniutka porcelana. Na twarz chlusnęła mu krew ze zniszczonego ciała. Ktoś obok niego wrzasnął dziko. Ktoś inny zawył jak pies.

Hirek również krzyknął i wstał na nogi. Kurwa to się nie dzieje. Spojrzał na Czarną Mambę i na... to co zostało z tego człowieka. Nie. On po prostu umarł, to nie jest to co myślę. Ja nie mam jego... mięsa na rękach - powtarzał w myślach przesuwając uwalane krwią dłonie przed oczami.
Wybiegł z pokoju, zwymiotował dopiero w łazience.

- Kim jesteś? - usłyszał głos nad sobą, kiedy skończył obmywać twarz.
- Kim tak naprawdę jesteś?
Powtórzył ten sam głos.

- Nikim. - Hirek przez całe życie był o tym przekonany. - Jestem nikim. Chciałem sobie spokojnie żyć, może kiedyś tam za sto lat przestać kurwa klepać biedę. Wyrwać się. Teraz też, Teraz chcę się stąd wyrwać, Wyrwać siebie i bliskich z tego koszmaru.

- Koszmaru? Czym jest ten koszmar? Jak go zdefiniujesz?

- Wieloświat. Przenikanie realiów. Nie wiem gdzie się znajdę za każdym razem kiedy otwieram oczy. Nie wiem co jest prawdziwe. To życie przed tym zanim... zobaczyłem te wszystkie rzeczy. Dowiedziałem się tego wszystkiego o Voivorodinie i Chagidielu, Czarnej Madonnie. Czy to miejsce... Miasto pełne wynaturzeń, świniogłowych morderców, drutu kolczastego, krwi i śmierci. Nie wiem co jest realne. Czego się trzymać. - Głos Hirka drżał, widać było że chłopak jest na skraju. – Mordercy, krew, cierpienie. Śmierć na każdym kroku, a wszystko to... dlaczego? Dlaczego my? Czego mam się trzymać?

- Siebie. - Padła prosta odpowiedź. - Zawsze. W każdej chwili. Siebie.

- Łatwo mówić, kiedy nie mam pojęcia w którą stronę się obrócić. Mam zerwać kotwicę? Ale czy to nie spowoduje że nie będę już mógł wrócić do tego jak żyłem dawniej, jak żyliśmy dawniej. Że teraz za każdym razem będę widział świńskie ryje naokoło mnie, albo maszkary przyczepione do mojego ojca? Jeśli tak to jak to zrobić? To miejsce jest moją kotwicą. Tyle wiem. Zawsze jak coś się pieprzy pojawiam się tutaj. Ale co mam zrobić. Zwolnić się stąd? Wyjść po prostu i nie wracać? Powiedzieć Czarnej Mambie żeby się odpierdoliła ode mnie? Co?!

- Stać się sobą. Prawdziwym. Zerwać maskę iluzji. Zerwać zahamowania, narzucone przez kłamstwo. Stać się znów sobą.

- Jak?! Powiedz mi jak? Chcę to zrobić! Chcę by wreszcie się to skończyło, obojętnie jak! Jak zerwać tą maskę? Co mam zrobić? - kiedy odpowiedziała mu cisza, Hirek wypadł z łazienki. Stanął przed Renatą Jasińską.
- Mam tego dość, ciebie i tego całego gówna, które mnie wsysa jak bagno. Wolę już być jebanym żulem, brudnym, zarośniętym i chlejącym tanie wina po melinach. - Zaśmiał się szaleńczo. - Zresztą miałem przedsmak i powiem ci, nie jest tak źle. Człowiek zaczyna się martwić skąd wziąć na wódkę i chleb a nie jak bardziej włazić do dupy takim ludziom jak ty. Niniejszym, pani mecenas składam swoje wypowiedzenie. Co do rozwiązania umowy myślę że się dogadamy, bo jak nie to wszystkie papiery które sobie pokserowałem, te ze sprawy Piaskowskiego, Laskowika i parę innych znajdą się na policji, w mediach i w Radzie Adwokackiej. Nie tej okręgowej z twoimi kolesiami, ale w centralnej.
- Ja po prostu mam kurwa dość!! - krzyknął, po czym obrócił się i wyszedł za drzwi.

Jej osłupiała twarz była największą nagrodą. Mina, jaką zrobiła Czarna Mamba, stała mu przed oczami, kiedy wyszedł na ulicę.

Owiało go zimne powietrze. Lodowaty powiew ochłodził rozgorączkowane ciało.
Spojrzał wokół i zamarł.

Otaczały go ruiny. To nie było Miasto, jakie znał. Ale w sumie, jakby się nad tym zastanowił dłużej, było to prawdziwe Miasto. Nie skrywało obłudy ludzkiej, tylko pokazywało ją w prawdziwym, pozbawionym masek świetle. Zdarto wszelkie zasłony. Odsłonięto prawdę. Bolesną, obrzydliwą ale czystą. W swojej groteskowej obrazoburczości.

Opadł na kolana, jakby nagle zabrakło mu sił. Spojrzał w bok, gdzie zauważył jakiś ruch. Nad miastem wyrastała potężna konstrukcja. Wieża , strzelająca w górę, rozświetlona płomieniami, ociekająca jakimiś płynami.

Podłoże pod rękami i nogami Hirka drżało. W sfatygowanym chodniku pojawiały się pęknięcia i szczeliny, z których sączył się gryzący w gardło dym.

I nagle poczuł, że otaczają go jakieś sylwetki. Postacie w ciemnych, długich płaszczach, cuchnących krwią i śmiercią. Z trudem je poznał. To był Czubek. To była Basia. I Grzesiek. Wszyscy byli wypaczeni, ponad ludzkie pojęcie. Z ich krwawiących ciał wystawały ostrza. Wyrastały ciernie, druty i kable.

[MEDIA]http://i33.photobucket.com/albums/d69/ScarecrowCenobite/The%20Lemarchand%20Project/CenobitesRevealed05.jpg[/MEDIA]

Grzegorz w milczeniu wyciągnął do Hieronima dłoń poprzebijaną zakrzywionymi gwoźdźmi. Trzymał w niej ... górski czekan. Ociekający krwią i czymś gęsty, jak dżem.
- Chodź z nami - wyszeptała Basia Zielińska wypluwając z siebie krew. - Zakończ to, co zostało przerwane.
- Przerwij krąg - wycharczał “Czubek” przez splatane drutem kolczastym gardło.
- Przerwij krąg!
Wyciągnięty czekan został skierowany rękojeścią w stronę Hieronima.
- Weź i chodź. Nadchodzi nieuchronne.
Gdzieś, nad ich głowami, na niebie zasnutym przez czarne chmury, krążyły jakieś skrzydlate, odległe postacie. Niczym sępy zbierające się na ucztę.
Trójka okaleczonych, zdeformowanych dawnych przyjaciół z dzieciństwa wpatrywała się w Hieronima bezdusznymi, okrutnymi oczami. Czekali, aż weźmie do ręki broń.

Tego chciał? Zobaczyć jak to wygląda naprawdę? A więc może rację mają ci co szepczą ignorance is bliss...
Miasto w całej swej okazałości wyglądało jak rozlatująca się ruina. Jak te strzępki które widział w snach. Chciał prawdy? To była prawda? Tak to miało wyglądać?

Przystanął i patrzył, nawet nie wiedział ile czasu spędził nieruchomy na zimnie. Zbliżali się powoli, zdeformowani, krwawiący, owinięci drutem... Poznał ich pomimo tego i coś jęknęło w nim, w głębi. Nawet po śmierci nie znaleźli ukojenia. Spojrzał na Basię, na Grześka, na każdego z nich po kolei. Oni też zostali wciągnięci w tryby frakcji, która miotała pionkami i kukiełkami po tej chorej szachownicy. Nie mógł ufać swoim oczom, ale wiedział że to oni.

- Nie. - słowo wypadło z niego obojętnie. Nie miał już siły nawet na okazywanie emocji. - Dajcie mi spokój. Muszę odnaleźć Tereskę i Gawrona. Muszę ich odnaleźć. Odnaleźć ołtarz. Wyminął ich i ostatkiem sił zaczął biec przed siebie w kierunku Węglowej.
 
Harard jest offline  
Stary 13-02-2013, 22:48   #224
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Wanda spoglądała zdumiona na dobrze jej znane ściany pokoju, jej własnego pokoju. Według jej budzika odpłynęła na dwie godziny. Na wszelki wypadek sprawdziła godzinę na innym zegarku i otrzymała ten sam rezultat. Anioł uśpił ją aż na tyle czasu. Poczuła się dziwnie. Poza tym doskonale znał jej miejsce zamieszkania. Przypomniała sobie jak ojciec twierdził, że mieszkanie Wandy nie było bezpieczne, bo Voivorodina potrafiłaby ją tam namierzyć. Jednak teraz przespała tutaj dwie godziny i nic się nie stało. A może wcale nie spędziła tutaj tych dwóch godzin, wróciła do domu tuz przed przebudzeniem. Gdzie, zatem miałaby spędzić cały ten czas? Poczuła się jeszcze bardziej dziwnie.

Odkryła też, że anioł przeniósł razem z nią wszystkie jej rzeczy. Mógłby je sobie zabrać, sztylet, pamiętniki, fiolki z krwią a jednak oddal jej wszystko poza tym, co sama zdecydowała się oddać. Wanda czuła mętlik w głowie, ciężko jej było poskładać myśli w sensowną całość. Siedziała rozbita i wylękniona wpatrując się w ścianę. Kiedyś to miejsce było jej schronieniem, azylem, dawało jej poczucie bezpieczeństwa, a teraz odczuwała tutaj tylko strach. W końcu dziewczyna przerwała ten moment apatii i samo użalania. Ruszyła do telefonu i zaczęła wybierać kolejne numery i najczęściej odpowiadała jej głucha cisza. Rozczarowana takimi rezultatami zrzuciła z siebie ciuchy i upchnęła je byle jak w koszu na brudną bieliznę. Wyciągnęła z szafy czyste rzeczy i szybko się ubrała nie zwracając większej uwagi na to, co zakładała sprawdzając tylko by było wystarczająco ciepłe na obecną pogodę. Później przejrzała szafki w kuchni i lodówkę, spakowała trochę zapasów jedzenia. Nie było tego za wiele. Nic dziwnego w końcu dawno nie zrobiła zakupów. Gdyby jej się ktoś zapytał jak dawno, nie potrafiłaby odpowiedzieć.

Złapała swoje podrzucone przez anioła rzeczy i szybko opuściła mieszkanie.

Taksówka wiozła ją w stronę szpitala a Wandzia czuła wyrzuty sumienia. Wiedziała, że powinna sprawdzić dom Agnieszki, ale nie potrafiła się zdobyć na to żeby tam pojechać. Zamiast tego skorzystała z budki telefonicznej pod szpitalem. Najpierw zasłaniając usta chusteczką i czując się przez to głupio i absurdalnie zadzwoniła na policję, podała adres przyjaciółki i nazmyślała dyżurnemu, który odebrał telefon, że słyszała tam jakieś wrzaski i być może nawet strzały z pistoletu. Potem po krótkim namyśle wykonała jeszcze telefon na pogotowie tym razem zmyślając historyjkę jak to pan Michał, ojciec Agnieszki nagle zasłabł chwytając się za serce i także podała adres Agnieszki. Nieco uspokojona faktem, że wysłała tam potencjalną pomoc sama skierowała się do sali szpitalnej, w której powinna znaleźć Tereskę.

Skorzystała z tego samego pomysłu, co wcześniej, kiedy pierwszy raz odwiedziła tajemniczy pokój w hotelu „Piast”. Udała się najpierw do hotelowej restauracji gdzie zjadła i wypiła coś ciepłego i dopiero stamtąd wewnętrznymi schodami weszła na piętro. W ten sposób recepcjonistka powinna pomyśleć, że Wanda korzystała tylko z jadłodajni i nie kręciła się po samym hotelu.

Ukryty pokój w hotelu doskonale tłumił wszystkie dźwięki, a elektryczność w nim działała z zakłóceniami. Czasami światło migotało, rzucając na ściany rozedrgane cienie. Kilka pierwszych takich wydarzeń o mało nie spowodowało, że serce Wandy wyskoczyło z piersi. Potem już przywykła. A może to lektura, którą czytała, spowodowała, że jej myśli podążyły w zupełnie innym kierunku. Wanda przeglądała notatniki metodycznie. Tak jak planowała zabrała się tylko za ostatni zeszyt pamiętników. Zdecydowała się zacząć czytać od roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego. Tuż przed urodzeniem się najstarszego z naznaczonych dzieci z Węglowej.

Powoli, z mozołem, poznawała fragmenty sekretów Wolniewicza, Taterki oraz tego wszystkiego, co działo się wokół nich od kilkunastu dni. I coraz bardziej zbierało się jej na mdłości i na płacz.

Nawet nie zauważyła, że otoczyły ją pająki spod łóżka. Siedziały wokół niej, bez ruchu, wpatrzone w nią, wydające się niegroźne. Ale nadal przerażające na swój ohydny sposób.

To było jak zagłębianie się w cudzy koszmar. W echa jakiejś okropnej wojny. Niekoniecznie II Wojny Światowej, lecz jakiejś starszej. Możliwe, że wyjaśnienie genezy konfliktu znajdowało się we wcześniejszych zeszytach, ale nie miała na razie ochoty ich czytać. Wystarczyło jej to, co znalazła w ostatnim zeszycie.

Toczono wojnę. Voivorodina, nazywana często Legionem Voivorodiny, musiała z jakiś powodów uciekać do Polski. Przewodził jej ktoś, kogo Wolniewicz nazywał Trutniem lub niekiedy Kazdeją. Ów Kazdeja miał niejako przewodzić Voivorodinie. Taterka był jego „najwyższym kapłanem” posłanym pośród Uśpionych (tym terminem określał Wolniewicz ludzi) by wybrać Krąg. I ów Kazdeja próbował uwolnić kogoś, kogo Wolniewicz nazywał „generałem Legionów”. Potężnego Mastemę.

Krąg to było zło. Zły rytuał, którego dokonali ich rodzice. Taterka wpełzł w ich dusze, zatruł je powoli, udając dobrego sąsiada. Wolniewicz, jak to pisał, zawalił swoją misję obserwatora. Jak pisał:

„ .... pewnej nocy wszyscy wybrani przez najwyższego kapłana pojechali gdzieś na całą noc, a wrócili odmienieni. Wiedziałem wtedy, że zawiodłem. Wiedziałem, że zawiodłem moją Panią. Krąg został zawiązany. Niewinni Uśpieni splamili go krwią. Nie wiedziałem gdzie to się stało. Ale wiedziałem, że trzeba odnaleźć ołtarz i go zniszczyć, nim zacznie się cykl. Wcześniejsze nigdy się nie udawały. Nigdy nie kończyły się sukcesem, ale generał Legionów szarpał się w swoich łańcuchach. Uwięziony, pozostawał niegroźny. Osłabiony zdradą Voivorodiny.”

Potem Wolniewicz opisywał, jak musiał działać w ukryciu. Nie zdradzić się Taterce, że wiedział o nim. Wolniewicz próbował wyciągnąć od rodziców Wandy i reszty lokatorów sekret nocy, której znikli, ale „ani magija, ani hipnoza, ani zwykłe rozmowy nie pomogły”. Zrozumiał, że Wróg zaigrał z niego i najzwyczajniej w świecie wkomponował w „Uśpionych” fałszywe wspomnienia. Nawet nie wiedzieli, co uczynili i jakie moce mogli przez to uwolnić.

Pewnej nocy Wolniewicz wkradł się do mieszkania Taterki, wykorzystując moment, w którym ten zniknął na krótko.

„Odkryłem, że gromadzą się w starym domostwie na Krakowskiej. Niedobitki Voivorodiny. Że tam oddają się swoim rytuałom, pod płaszczykiem ruchu wyzwoleńczego, walczącego z komunistycznym systemem represji. Omamieni ideą, jak kiedyś. Nieświadomi tego, jak zbrukali czystość ustaszy. Ideę Wielkiej Binach. Zdrajcy”

Po kilku następnych stronach Wanda zrozumiała, że Wolniewicz był równie potworny, jak Taterka. Że ustasze mordowali podczas wojny innowierców, w imieniu wielkiej Czarnej Madonny – Binach. Z jakiś jednak powodów przeszli na stronę jej wroga, – którego imię padło raz tylko: Chagidiel. To jemu miał służyć ów Mastema. Uwięziony. Którego rytuał Kręgu miał uwolnić z okowów. To zapewne było właśnie pokłosie wojny, prawdziwej wojny pomiędzy aniołami i demonami, która trwała na Ziemi już od wieków. Wojny, w którą wplatano mieszkańców kamienicy oraz kilku ochotników. Bo właśnie kilka osób wiedziało, co stało się gdzieś tam, podczas deszczowej nocy i gdzie stworzono ten tak zwany ołtarz. Ale Wolniewicz nie potrafił powiedzieć, co to za osoby.

Potem Wanda dowiedziała się, jak sztandar Voivorodiny trafił do pokoju hotelowego. Wykradła go babcia Wiadomoskiego. Klara Wiadomska. Staruszka, która nawiedziła ją najpierw w tramwaju. A Wolniewicz zabrał go i ukrył wraz z „krwią Mastemy” i „krwią Kazdeji” przed Voivorodiną, w pokoju „pomiędzy Iluzją i Prawdą”. Dodał do niego drzewce, które zazwyczaj wyglądało jak potężny sztylet i w istocie było włócznią, którą władał Mastema podczas wojny w Niebie, oraz szat kapłańskich, które mogły przydać się, by „wejść do siedziby” Voivorodiny. Dziewczyna zrozumiała, że nieświadomie oszukała Tharmiela, ale skąd mogła wiedzieć, iż włócznia, której poszukiwał dla niej wyglądała jak sztylet.

Na koniec pojawiła się istota tego, co szukała Wanda.

„Aby przerwać krąg Cierpienia, który prędzej czy później da wolność Mastemie, trzeba wpierw odszukać ołtarz i go zniszczyć, a potem – najpóźniej w trzy noce, bowiem przez tyle czasu wróg będzie osłabiony ciosem i naprawdę słaby – wkroczyć do jego siedziby i drzewcem sztandaru przebić pierś potwornego Kazdeji. Krew jego Pana wtarta w powieki pozwoli ujrzeć Prawdę i uodporni na moce Kazdeji, a krew samego Mastemy oszuka wszelkie sługi Voivorodiny. A kiedy padnie Kazdeja, można w końcu będzie zniszczyć sztandar zdradzieckiego Legionu, składając go u stóp Pani.”

„Będę ich obserwował. Dzieci Hioba. Te, naznaczone cierpieniem, które wybrano jako ofiarę próby. Będę obserwował ich rodziny, może ktoś pod wpływem bólu, alkoholu lub innych wydarzeń zdoła sobie przypomnieć, gdzie zawiązano krąg.”

Wanda zadrżała.

I wtedy nadeszły słowa ojca, te z komisariatu, wcześniej przez nią zapomniane.

- Zabiliśmy szóstkę niewinnych dzieci porwanych z sierocińca przy Wąskiej. Czekały na nas w Zalesiu. Tam, na cmentarzu, Taterka i my złożyliśmy je w ofierze. Piliśmy ich krew. Jedliśmy ich serca. A potem szczątki zostały zagrzebane w starej, opuszczonym magazynie na paszę dla chlewni, blisko tego cmentarza. Stróż jest strażnikiem. Nazywa się Adam Cichocki. Wiem to, wiem. Zabijałem i jadłem. Jak świnia.

I potem ujrzała koło siebie Tharmiela. Tam. Na komisariacie. Dotknął jej czoła niewidzialną dłonią i wtedy ocknęła się na ulicy.

Pytania, kłębiące się w głowie niespokojne myśli. Zalesie. Skąd Teresa i reszta wiedzieli? Czemu anioł usunął z jej pamięci słowa ojca? Dlaczego Wolniewicz właśnie jej zapisał to wszystko w spadku? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Wanda poczuła chęć, aby zagłębić się we wszystkie zeszyty, żeby odciąć się od całego świata i nie opuszczać tego pokoju dopóki nie przeczyta wszystkiego.

Wtedy zdała sobie sprawę z tego, że od pewnego już czasu odczuwała dziwne drżenia. To ziemia drżała, jak przy trzęsieniu ziemi. Za oknami, których szyby zamalowano czarną farbą i pokryto czerwoną siecią misternych znaków okultystycznych, słyszała potężny łoskot. Jakby waliły się budynki.

Nim zdążyła ochłonąć, ktoś zaczął dobijać się do drzwi.

- Wando – usłyszała mocny, nieznany jej głos. – Otwórz! Wiem, że tam jesteś!

Nie było w nim gniewu, ale jakaś groźba. Ślad emocji, świadczący o tym, że dobijający się do drzwi z trudem skrywał swoje emocje.

Wanda zastygła ze strachu siedziała nieruchomo przyciskając czytany brulion do piersi. Przecież nikt nie powinien wiedzieć gdzie była. Nikt nie powinien jej tutaj znaleźć.

Nie odzywała się i starała się nie oddychać. Zawsze robiła tak jako dziecko, kiedy była sama w domu a do drzwi dobijał się ktoś, kogo nie chciała wpuścić. Udawała, że w domu nikogo nie było. Zazwyczaj to skutkowało. Może zadziała i tym razem.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 14-02-2013, 22:35   #225
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:

Zamykam oczy
I spoglądam w głąb siebie
Wszystko to, co widzę
To niekończące się kłamstwa

Wy

Sprawiliście, że poczułem się dorosły
A później strąciliście moją koronę
I tak młodość minęła

Czuję szpony strachu
Głęboko w moim mózgu
Wszystko, co czuję
Jest niekończącym się bólem

Moja duma jest cichym krzykiem
A moje życie – ofiarą
Nie wybaczę moich łez!

Pytam o wolność
Modląc się do niebios
Bym mógł to wytrzymać
Moja wiara jest tym
co powinniście mi oddać

Czuję szpony strachu
Wbijające się głęboko w mój umysł
Wszystko, co czuję, jest niekończącym się bólem

Moja duma – cichym krzykiem
A moje życie – ofiarą
Nie wybaczę moich łez!

Pytam o wolność
Modląc się do niebios
By stać się takim, jak stal
Moja wiara jest tym
co powinniście mi oddać

By moje oczy mogły patrzeć i WIDZIEĆ

Nienawiść
To życie, które stworzyliśmy
Ten ból za bramą
Czuję potrzebę nienawiści

Duma!
To moja panna młoda
Sprawia, ze wszystko jest moja winą
Nienawidzę mojej dumy

Pytam o wolność
Modląc się do niebios
By stać się takim, jak stal
Moja wiara jest tym
co powinniście mi oddać

By moje oczy mogły patrzeć i WIDZIEĆ


Hunter, „Freedom”




Hieronim Bułka



Hirek szedł w stronę ulicy, na której spędził dzieciństwo. Ulicy, na której wychował się i on i Teresa. Zawsze razem. Rodzeństwo, przyjaciele. Zawsze stał u jej boku. Lojalny, oddany i kochający.

Nie sprzedałby ją za nic. Za żadną obietnicę bez pokrycia. Ani demonom, ani ludziom, ani niczemu innemu. Jak szalony by się nie stał, jakich kłamstw by mu nie naopowiadano, wiedział że zawsze będzie stał u jej boku. A ona u jego boku.

Szedł, jak w transie. Nie zwracał uwagi na okropieństwo architektury wokół niego. Na to dziwne, groteskowe, połączenie stylów architektonicznych, na symbiozę budynków z cegły, betonu i kamieni z czymś, co wyglądało jak żywa tkanka, jak rakowata narośl czy też ścięgna i kości ukształtowane w przedziwny sposób w kamienice i wieżowce.

Miasto. Jakże inne, od tego, które znał. Ale w jakiś sposób wydawało mu się bardziej prawdziwe.

Myślami znów był przy Teresce. Starszy brat. Opoka. Podpora. Wzór do naśladowania. Przyjaciel.

Czuł, że przetrwają ten chaos, przeżyją to piekło, które zgotował im niepojęty los. Przetrwają każdą, nawet najkoszmarniejszą próbę. Dlatego, że mają siebie. Zawsze. W każdej chwili. Mają swoją siostrzano – braterską miłość. A taka prawdziwa miłość, czysta i wzniosła, jest w stanie pokonać wszystko.

W to wierzył Hirek.

Tej wiary się trzymał.



Teresa Bułka


Szła, jak lunatyczka.

Kiedy jej palce zacisnęły się na rękojeści sierpa, wiedziała, że nie ma już odwrotu. Podjęła decyzję i nic nie mogło jej powstrzymać.
Dla Antosia. Musiała to zrobić dla synka. Nawet za cenę swojego człowieczeństwa.

Szła, jak w transie.

Zniszczonymi, spękanymi ulicami. W oparach gryzącego, siarkowego dymu. Jak zagubiona w piekielnych czeluściach dusza.

Mgła gryzła ją w płuca, szczypała w oczy wyciskając z nich łzy. A może płakała, dlatego, że musiała przekroczyć ostateczną granicę. Odebrać życie komuś, kogo kochała tak mocno, że żadne słowa nie wypowiedzą ogromu tej miłości. Lecz musiała to zrobić w imię jeszcze większej miłości.
Tylko ten, kto ma własne dziecko potrafi zrozumieć miłość matki do potomstwa. Tą wszechpotężną, ponad kulturową, niemal magiczną więź, której żaden poeta nie opisze nawet najcudowniejszym wierszem.

Wokół Teresy Bulki – Cichej Miasto rodziło się na nowo wśród ognia, pyłu i huku walących się budowli. Jak ona sama.

Ujrzała go w końcu. Hirek szedł przez morze ruin prosto w jej stronę. Nie widział jej, lub takie sprawiał wrażenie.

Przyśpieszyła kroku. Decyzja została podjęta. Rządne krwi ostrze w jej dłoniach żyło już własnym życiem.


Patryk Gawron



MUZYKA


Patryk odrzucał manekiny na boki, szarpał się z chochołami, ale miał wrażenie, że im bardziej się szarpał, tym z większą determinacją przeciwnicy trzymali go w ryzach.

Walił, kopał, uderzał z pięści i z głowy, ale napierająca fala była niepowstrzymana i niewzruszona. Czuł, że spychają go w głąb pokoju, w którym się skryli, w stronę okien.

Nie przestając walczyć wołał Hirka, ale jego przyjaciel człapał przed siebie, powoli, drobiąc stopami. Był równie szybki, co otaczające Gawrona chochoły.
W pewnym momencie Hieronim odwrócił się w stronę Gawrona i w serce Patryka wlała się nowa porcja nadziei. Ze zdwojoną siłą zaczął odpędzać się od przerażających manekinów i stworów z workami pokutnymi na głowie. Udało mu się nawet zedrzeć worek z twarzy jednego z nich, ale pod usmarowanym płótnem ujrzał jedynie głowę, której ktoś zdarł skórę z twarzy – ociekającą krwią ranę, czerwień z połyskującymi, zbrązowiałymi zębami.

Hirek zatrzymał się. Patrzył na wysiłki przyjaciela. Gawron pojął, że Bułka nie widzi go i zapewne też nie słyszy. Na jego twarzy pojawił się senny, radosny uśmiech. Z oczu płynęły łzy. Szczęścia czy smutku, trudno było orzec.
Hirek uśmiechnął się. Radośnie. Jak dziecko.

A potem jego gardło eksplodowało gejzerem krwi. Z miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą była krtań, wyłoniło się poczerniałe, ociekające czerwienią tętniczej krwi ostrze.

Hieronim Bułka osunął się na kolana, pacnął twarzą na brudny beton. Martwy.
A za jego plecami Gawron ujrzał ... Teresę, trzymającą w dłoniach spływający potokami krwi sierp.

Teresa zamrugała powiekami, jak ktoś, kto budzi się z koszmarnego snu.
Jej do tej pory nieruchoma, jak maska twarz, znów powracała do życia.
A potem, nagle jakaś siła szarpnęła dziewczyną w tył, i Patryk zobaczył, jak jej ciało rozciąga się opasane łańcuchami na ścianie korytarza w progu, którego zabiła brata.

Nagle wszystkie manekiny znieruchomiały, a w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stały chochoły, na ziemię poleciały zwykłe, sparszywiałe szmaty i worki po ziemniakach.

Opuszczone mieszkanie znów wypełniły krzyki. Tym razem krzyczała Teresa Bułka, rozciągnięta na ścianie, niczym żywa, krwawiąca, makabryczna „ozdoba”.



Wanda Jaworska



Po drugiej stronie drzwi panowała cisza. Kimkolwiek był wołający ją mężczyzna, zachował spokój.

Podłoga pod Wandą drżała coraz wyraźniej. Odgłosy zza okna jeżyły włosy na karku. Cokolwiek działo się po drugiej stronie pomalowanej na czarno szyby, Wanda była pewna, że nie chce tego oglądać.

I nagle drzwi otworzyły się z hukiem!

Wanda krzyknęła z niepowstrzymanej grozy! Niczym spłoszone zwierzę szukała wzrokiem drogi ucieczki. Ale pokój, który mógł być doskonałą kryjówką, okazał się równie dobrą pułapką.

Pomyliła się. Mężczyzn było dwóch. Obaj jej nie znani. Pierwszy – jasnowłosy i raczej szczupłej budowy. Drugi – wyższy, masywniejszy i ciemnowłosy.
Blondyn przekroczył próg pokoju pierwszy. Kiedy to robił wokół jego ciała zamigotały dziwne, niebieskie płomienie. W ich rozbłyskach Wanda wyraźnie ujrzała wielkie, krwistoczerwone skrzydła na plecach mężczyzny.

Ten ciemnowłosy wszedł zaraz za kompanem. I jego otoczyły dziwaczne wyładowania. Również miał skrzydła. Wielkie. Ciemne i postrzępione.

- Oddaj włócznię.

Dopiero teraz ujrzała ... głowę Tharmiela przywiązaną za włosy do pasa tego ciemnowłosego. Blondyn podążył za jej spojrzeniem.

- Zdradził nas. Chciał odnieść sztandar legionowi Voivorodiny. Zaoferować pokój.

Za oknami coś runęło z przeraźliwym hukiem.

- Ale pokoju nie będzie – powiedział jasnowłosy. – Nie da się go utrzymać.
Oblizał wargi.

- Jam jest Ustasziel, syn i sługa wielkiej Matki Binach. – Przedstawił się jasnowłosy. – Twoi przyjaciele ... zawiedli. Mastema ... zaraz będzie wolny. A ja mam zamiar go powstrzymać.

Ustasziel spojrzał na nią szarymi oczami. Ciemnowłosy stanął w drzwiach. Jak wierny sługa. Ustasziel zbliżył się w stronę Wandy.

- Pochyl przede mną głowę, wyrodna córko, łamiąca przykazania Stwórcy. I oddaj mi to, co nasz zdradziecki Tharmiel chciał przekazać tam, gdzie nie powinien.

- Czuję ich, mój panie – odezwał się ciemnowłosy głosem nieprzyjemnym, jak piła tnąca metal. – Kazdeja poszedł śladem ich krwi. Udręczeni również. To nasza szansa.

- Jak chcesz umrzeć, dziecię Hioba? – Ustasziel spojrzał na Wandę swoimi zimnymi i bezdusznymi oczami. – Stojąc wyprostowaną wśród tych, co na kolanach, wiedząc, że twoja śmierć i twoja odwaga ocali życie wielu ludziom. Czy chcesz umrzeć stara, pomarszczona i zapomniana, w swoim łóżku. Wątła łupina człowieczeństwa, nie zdająca sobie nawet sprawy z tego, co straciła?


Patrzył z wyczekiwaniem. Chyba żądał odpowiedzi. Dłoń – jasną, długą i smukłą – wyciągnął w stronę Wandy. Jakby oczekiwał czegoś od dziewczyny przerażonej tym wszystkim, co działo się wokół niej.
 
Armiel jest offline  
Stary 20-02-2013, 19:25   #226
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Miss Anthropy - You And Me - YouTube

Poświęcenie...
Kiedyś Tereska o nim czytała. Zakuwała wtedy do matury, do której ostatecznie i tak jej nie dopuścili bo miała za duży brzuch, którym „degenerowała rówieśniczki”.
Romantycy mieli bzika na punkcie poświęcenia. Wyższych celów.
Ludzie wokoło umierają ale idea bywa nieśmiertelna. Jej przesłanie. Echo czynów do których doprowadziła. Odcisk na kartach historii.
Ojczyzna. Bóg. Ciekawe czy tacy ustasze naprawdę mordując rzesze tych niewinnych ludzie wierzyli, że postępują właściwie?
Może... byli świadomi czegoś czego zwykli ludzie nie potrafią pojąć? Wznieśli się ponad zwykłe postrzeganie śmiertelników gdzie wartość ludzkiego życia ulega dewaluacji?
Poświęcenie...
Czym jest? Czy zawsze jest warte swej ceny? Czy kiedykolwiek jest jej warte?
Ostrze gładko przecięło skórę.
Wielkie ufne oczy Hieronima. Do końca takie niedowierzające...
Plan, realizacja, konsekwencje.
Po prostu.
Hirek jej kiedy mówił, ucząc się do egzaminów, że kobiety są bardziej zajadłymi mordercami. Ponoć mężczyzna kiedy podnosi broń do ostatniej chwili się waha i analizuje. Można go odwieść od decyzji. Przekonać.
Kobiety są inne. Jeśli „klamka zapadła” to zapadła. Jak już sobie w tym swoim babskim łbie coś uroi to nie ma odwrotu. Jakby to już się stało a przelanie krwi było jedynie detalem. Posłodzeniem gotowej już i zaparzonej herbaty.
Dlatego Teresa tak bardzo płakała idąc ku swemu przeznaczeniu. Czuła dokonaną rozpacz i wyrzuty jeszcze wtedy kiedy spoglądała w żywe i tak znajome oczy swojego braciszka.
Czy sądziła, że to coś da? Że istotnie w tym szaleństwie istnieje jakaś metoda?
Tak. Łudziła się, że tak. Że Antoś będzie bezpieczny. Że Hirek pójdzie do nieba. Wolny od demonów i koszmarów. Że Wanda i Gawron zdołają uniknąć losu hiobowych dzieci. Że ona weźmie to na siebie. Będzie cierpiała za miliony.Nazywam się Milijon – bo za miliony kocham i cierpię katusze...
Czy ich kochała? Każdego inaczej, lecz przecież szczerze. Hirka, miłością starszej siostry, która co noc trzymała go za rękę kiedy ojciec gasił światło w ich pokoju a braciszek tak bał się ciemności... Antosia. Miłością matczyną, bezgraniczną jak kosmos, niepojętą. Wandę też kochała, choć zaniedbała tą miłość. Najlepsza przyjaciółka młodzieńczych lat. Relacja nieskalana naleciałościami dorosłości. I Patryk... Którego kochała miłością, której nigdy na głos nie zdefiniowała aby nie komplikować życia, które i tak jest już skomplikowane.
Będzie o nich myśleć...
Będzie za nimi tęsknić...
wiedząc, że jej nienawidzą.
I mają ku temu racje.
Pytanie z gatunku tych, których się unika. Czy jesteś zdolny do bratobójstwa?
Teresa już znała odpowiedź na to pytanie.
- Wybacz mi. Wybacz... - zapłakała.
Krew jej brata trysnęła na wszystkie strony. Czuła jej smak na języku. Ponoć w niektórych prymitywnych plemionach zjadają zwłoki swoich bliskich aby zatrzymać ich blisko siebie.
I Teresa przełykała krew brata w jakiś obłąkanym transie.
Zdruzgotana.
Złamana.
Rozbita na kawałki porcelanowa figurka.
A później....
Później poczuła jakby ktoś sklejał ją na nowo.
Ale już inną. Nową. Niepodobną do Teresy Bułki. Niepodobną do człowieka w ogóle.
Świat wyglądał inaczej.
Myśli biegły innym torem.
Stała się... innym stworzeniem. Mieszkańcem Miasta Miast. I zrozumiała, że nic poza nim nie istnieje. Nigdy nie istniało. I istnieć nie będzie.

Łańcuchy złapały ją jak tancerz, który w locie pochwyca swoją partnerkę i unosi wysoko w powietrze. Niemal czule. Rozumiała co się stanie. I pojmowała konieczność. Strach nie nadszedł. Jedynie dreszcz oczekiwania.

- Dlaczego?
Z dołu zabrzmiał znajomy głos.
Patryk Gawron bne rozumiał. W ostatnich dniach, tygodniach, miesiącach świat wokół niego oszalał, jednak na to co działo się teraz brakowało słów w niewyszukanym gawronowym słowniku. Wciąż jeszcze czuł na sobie ciągnące we wszystkie strony łapy Żywych Trupów, czuł ich zatęchły zapach, a ich opustoszała nagle garderoba właśnie nieruchomiała na podłodze. W międzyczasie umarł Hirek. Ot tak po prostu. Stał a potem umarł z przedziurawionym gardłem. Zabiła go Teresa. Teresa, która wyrosła Bóg raczy wiedzieć skąd. Zanim skołowany mózg Patryka zdążył przyswoić jej obecność, na scenę wkroczyły pnącza łańcuchów. Nie umiał powiedzieć czy zaatakowały jego przyjaciółkę, czy może sama je przyzwała. Powinien ją ratować, czy przed nią uciekać? Co się, do cholery, działo?
- Czemu... Czemu to zrobiłaś? - jęknął Gawron padając bezwładnie na kolana.
Na twarzy Bułki, rozciągniętej na ścianie jak sam Mesjasz na krzyżu, wykwitł obłąkany w swej błogości uśmiech doprawiony strugami rzęsistych łez.

- We krwi... - nie patrzyła na Patryka Raczej gdzieś “poprzez niego”. Z jej oczu wyzierał niepojęty w tej sytuacji błogostan a w zaciśniętej i spętanej łańcuchem pięści tkwił nadal, niczym insygnia władzy, zakrwawiony sierp. Kobieta miała taki wyraz twarzy... trochę nieludzki, trochę natchniony. Spotykało się takie postacie na kościelnych obrazkach przedstawiających świętych w momencie objawienia. Jakby pojęli jakiś odgórny sens, otarli się o absolut.
- We krwi - powtórzyła jakby do siebie - się rodzimy. Wypełzamy z łona naszych matek ślepi i bezradni. Dzisiaj we krwi wyszłam z łona Miasta Miast, ale już odmieniona. Stąd wszystko widać lepiej... Otwórz oczy Alicjo - uśmiechnęła się do Gawrona równym rzędem zębów, który powodował niepokój - druga strona lustra nie istnieje...
- O czym ty gadasz? Jakie Miasto? Jaka,kuźwa, Alicja? Właśnie zabiłaś swojego brata do kurwy nędzy!! - Głos mu się łamał. Przysiadł na piętach, wbił w nią rozszerzone do granic możliwości gały. - Zaplanowałaś to od początku? Kim ty w ogóle jesteś do cholery?

- Powiem ci kim nie jestem... Nie jestem biegającą w kołowrotku myszą, która stara się uszczęśliwić wszystkich w ramach niezrozumiałego altruizmu. Nie jestem już niczyją córką, niczyją siostrą, żoną ani matką. Jeśli szukasz Teresy... - jej uśmiech wyglądał jak wycięty z papieru i doklejony do jej twarzy - spóźniłeś się. Już jej tu nie ma...
Przez chwilę po prostu patrzył na nią. Pół siedząc, pół klęcząc na podłodze. Mały, przerażony, niedowierzający... pokonany.

- Ale ty pierdolisz. - powiedział niespodziewanie i uśmiechnął się krzywo. Była w tym uśmiechu jakaś smutna mieszanka histerii z desperacją. Chwiejne wstał, a właściwie wygramolił się do pionu, jakby był dobrze wstawiony, na drżących kolanach, lewą ręką niepewnie łapiąc powietrze, prawą trzymając za plecami, jakby powstrzymywał kręgosłup przed pęknięciem. Zrobił dwa kroki w jej stronę. - Powiedz no, panno "odrodzona we krwi", pamiętasz Powrót Żywych Trupów?

Łańcuchy trzymające ciało młodej kobiety napięły się mocniej. Jeden nawet z taką siłą, że chyba pękł nadgarstek i popłynęła krew z przeciętej skóry. Uwięziona przez łańcuchy nie czuła jednak bólu. Cierpienie było jak ... obietnica wyzwolenia, droga “na drugą stronę”, gdziekolwiek ta “druga strona” się nie znajdowała. Bramą, której otworzenie potrzebowało krwi, potrzebowało cierpienia, potrzebowało ... śmierci. Bo śmierć - to kobieta na łańcuchach wiedziała już bardzo, bardzo dobrze - bo śmierć, była jedynie początkiem. Była jedynie stanem przejściowym. Etapem istnienia. Jak narodziny. Jak życie. Jak starzenie się. Jak ... wszystko. Cały ten mniej lub bardziej popieprzony bagaż, który każdy człowiek gromadzi podczas swej wędrówki. Gromadzi, chociaż tak naprawdę nie wie po co. Bo przecież tam, na końcu i tak ów dobytek na niewiele się przyda. Śmierć obdziera ludzi z tego, czego doświadczyli. Odbiera im wspomnienia. Ale przecież noworodek, przychodząc na ten świat w bólach i krzyku, też niewiele wie, niczego nie pamięta. Może więc i śmierć jest takimi narodzinami. A ból i krzyki są ważnym etapem jej przejścia.
Łańcuch napiął się ponownie. Tym razem z wielu miejsc na ciele młodej kobiety popłynęła leniwie krew.
- Żywe trupy... - kobieta o twarzy Teresy Cichej skrzywiła się pod naporem bólu ale zaraz znów się uśmiechnęła w ten chory obłąkany sposób. - A tak... Oglądaliście razem te głupie filmy. Pytała cię o coś wtedy...
Jej wyraz twarzy się zmienił, opadła ta kurtyna absurdalnego uniesienia i znów przypominała Tereskę. Jego Tereskę, którą od dziecka znał. Która ganiała za nim na Węgielnej z obdrapanymi kolanami, przynosiła mu pierogi i wylewała ukradkiem jego alkohol do kuchennego zlewozmywaka. I nagle z jej ust popłynął kropka w kropkę ten sam monolog co owego dnia na kanapie starej Gawronowej. Jakby tkwił gdzieś głęboko w jej głowie i teraz przywołała go, jak odświeża się nagraną płytę. Z tym samym tonem głosu, bułkowym dziecięcym uśmiechem i ufnym wyrazem oczu. Maszyna do odwarzania wspomnień.
- Wiesz co Gawron? Co ty byś zrobił jakby na ten przykład... wiesz, zmrok jest, wychodzisz z klatki na Węgielną... a tu same zombiaki. Wiesz, twoi znajomi, sąsiedzi... Ta stara spod piątki co ma Alzheimera... Wszyscy normalnie. Dałbyś się użreć? Wiesz, żeby mieć święty spokój. Czy byś im łby odrąbywał łopatą, tak z zimną krwią? Dałbyś radę? Mnie na przykład? - przeciągała zabawnie wyrazy i wydawała z siebie jęki jak żywe trupy z filmu Romero. -To jak Gaaaawron. Odrąbiiiiiesz mi łeeeeb? Czyyyy daszzzz sobieeee wyssać mózzzzg? - zaśmiała się tak szczerze. - Chociaż ciebie by pewnie łukiem obchodzili. Ty tam masz drucik co trzyma dwoje uszu.
Otóż to. Kurwa, czy to naprawdę musi się tak kończyć. Gawron przełknął ślinę. Wszystkie karty były na stole. Chciał coś powiedzieć, coś niosącego otuchę, a może coś finezyjnie złośliwego... cokolwiek, byle zamknąć gębę temu czemuś, co udawało jego przyjaciółkę. Jego krtań ścisnęła się jednak uniemożliwiając wydanie jakiegokolwiek dźwięku, poza czymś, co brzmiało jak kwilenie zranionej myszy. Zatrzymał się w pół kroku kompletnie sparaliżowany, czuł jak każde kolejne słowo tej istoty wbija się w jego duszę i zabija ją kawałek po kawałku. “To jak Gaaaawron. Odrąbiiiiiesz mi łeeeeb?”
A potem coś w środku pękło.
Z gardła wydobył się nieartykułowany krzyk bezradnej wściekłości. Z krzykiem powróciła pewność ruchów, w oczach pojawiła się wściekła desperacja. Dwa susy, prawa ręka wyłania się zza pleców uzbrojona w ostry, osmalony pręt. Stal rozmywa się w smugę kierującą się pod żebra Teresy, w stronę serca.
 
liliel jest offline  
Stary 01-03-2013, 12:39   #227
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Nie mogła się bronić, bo łańcuchy unieruchamiały ją całkowicie. A nawet gdyby mogła, to pewnie by nie chciała. Wiedziała, jak to się skończy. Nie było ważne, czy zabiją ją demony, piekielne łańcuchy, czy ktoś inny, dajmy na to Gawron. Musiała zginąć. Ostateczna ofiara. Przerwanie kręgu wymagało krwi. Wymagało ... poświęcenia. Tego, co najcenniejsze. Rozumiała to, akceptowała.
Ostry szpic bez trudu przebił miękką, ludzką skórę. Cios zadany z siły, wściekłości i żalu był tak silny, że złamał żebro. Serce zostało przebite. Z ust kobiety unieruchomionej w plątaninie łańcuchów bryznęła krew. Oczy, prawie w jednej chwili, straciły swój blask. Stały się matowe i puste. Pozbawione życia.
Głowa Teresy - czy też może czegoś, kogoś? - opadła na ubrudzoną krwią klatkę piersiową.
W tej samej chwili, kiedy życie opuściło okaleczone ciało, łańcuchy szarpnęły raz jeszcze rozrywając kobietę na strzępy. Z metalicznym, obrzydliwym dźwiękiem łańcuchy przesunęły się, znikając w ścianach, w podłodze, w suficie. Zabierając ze sobą, niczym wąż zdobycz, kawałki człowieka. Po chwili tylko plamy krwi w miejscu, gdzie odbyła się ta straszna kaźń i krew na ciele i ubraniu Patryka świadczyły o tym, co się wydarzyło.

Gawron uniósł stalowy pręt na wysokość twarzy przyglądając mu się jak jakiemuś fenomenowi przyrodniczemu. Opalona stalowa noga taboretu wciąż jeszcze spływała krwią, która drobnymi stróżkami spływała pomiędzy jego palcami i kapała na zniszczone linoleum. Nie bał się, nie żałował, nie miał też poczucia słuszności... w zasadzie w jego wnętrzu panowała cisza. Nie spokój - po prostu cisza. Pustka. Jakby umarł, a ciało trzymało się w pionie dzięki niezależnym od woli procesom biologicznym. Jakby żył jeszcze tylko siłą rozpędu.
Bardzo powoli usiadł na podłodze, wolną ręką wygrzebał z kieszeni zmiętego papierosa, włożył go sobie do ust. I tak został. Z niezapalonym, zakrwawionym papierosem w zębach, siedząc po turecku w kałuży krwi i tkanki miękkiej, bezmyślnie gapiąc się w ścianę.
Nie wiedział ile czasu siedział w tej pozycji. Nie wiedział czy jest późno, czy już robi się jasno. Czuł się otępiały, ponad wszelkie wyobrażenie. Jego umysł ... był w strzępach, jak ciało Teresy.

- Się porobiło, koleś no nie - usłyszał nagle czyjś głos przy sobie. Znał ten głos. To był Czubek.

Stał obok Patryka, z rękami w kieszeni kurtki. Opleciony drutem kolczastym, ale nie na tyle, aby przeszkadzał mu w konwersacji. Z oczu chłopaka płynęła krew podobnie, jak z wielu innych ran na twarzy i ciele. Niewielkich, ale najpewniej bolesnych.

- Się porobiło, no nie - powtórzył Czubek.

Gawron nawet nie drgnął.

- Ano. - Stwierdził matowym głosem. - Dzwoniłem do ciebie z Giełdy - dodał po dłuższej chwili milczenia, wciąż tępo patrząc przed siebie i najwyraźniej nie oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi czy potwierdzenia. - Masz ogień?

- On wiecznie w nas płonie - powiedział spokojnie Czuba. - Nie gaśnie. Nigdy.
Zamilkł, jakby zdziwiony swoimi słowami. - A ty? Co z twoim ogniem, Patyk? Jest jeszcze? Płonie? Czy to już koniec? Poddałeś się? Siedzisz i kwiczysz?

- Już tylko siedzę. - Wymamrotał Gawron przez ściskające papierosa zęby, tak cicho, że ledwie było go słychać. Spojrzenie pozostało martwe, szyja pomału, bardzo pomału przekręciła głowę twarzą do upiora, który za życia był Andrzejem Czubą. - Czego chcesz?

- Nie ja - Czubek pokręcił głową ze smutkiem. - On. On i my, jakby się nad tym zastanowić. Chcemy ... ciebie. Byś dołączył do nas. Tutaj i teraz.
Patryk milczał bardzo długo. Puste spojrzenie celowało gdzieś ponad owiniętym drutem ramieniem gadających zwłok Andrzeja.

- Kiedyś chciałem zabić Cichego, wiesz? - wymamrotał po dłuższej chwili zupełnie bez związku. Przełknął ślinę i bardzo cicho mówił dalej. Cicho, nieco drżącym, monotonnym głosem. - To było wtedy, jak bułka zaciążyła. Ona powiedziała mi, ja powiedziałem, że nic mu nie zrobię. A potem dorwałem chwasta w bramie na Kuźniczej. Kompletnie mi odjebało, wiesz? Najpierw przyjebałem w pysk, potem skopałem, a potem wyciągnąłem nóż. Chujek zaczął się bronić dopiero wtedy... nie uwierzysz, jakie to chuchro się nagle silne zrobiło. Walczył o życie. Szarpał się jak jakaś jebana małpa. - Patryk zaciągnął się niezapalonym papierosem i powolnym, mechanicznym ruchem wyjął go z ust. - I jak tak się szarpał, to mu coś wyleciało z kieszeni. Pierdolony pierścionek. Uwierzysz? Myślałem, że wieje za granicę, a on się, kutas jeden, właśnie szedł oświadczyć. No i cisza. On się gapi na mnie, ja na pierścionek... kurwa, z minutę tak staliśmy. W końcu on mi mówi, że jak chcę, to się wycofa, że... - z gardła Gawrona wydobyło się coś między kaszlem a łkaniem. Z trudem znów złapał oddech. - on mi chciał nawet dać ten jebany pierścionek. Rozumiesz jaki złamas? I co? I gówno, przywaliłem mu ostatni raz i uciekłem. Wiesz, wszyscy potem myśleli, że maczałem palce w tym ślubie, a ja mało tego chuja wtedy nie zabiłem. A teraz zamiast niego, zajebałem Bułkę... widzisz ironię losu, Czubek?

- Nie. Nie widzę. Tak miało być. Musiała zginąć. Każdy z nas musi. To cena jaką płacimy - wypowiadał słowa powoli, z namysłem lub oporami.

- Pierdolenie! - żachnął się Gawron, niespodziewanie przytomnie. Poderwał się na nogi stając twarzą w twarz z upiorem. - Kutas z ciebie nie przyjaciel, wiesz Czuba? Ja tu flaki sobie przed tobą wypruwam a ty mi jakieś głodne kawałki o przeznaczeniu? Wiesz co? Pierdol się! Ciebie tu nie ma. Istniejesz tylko tutaj. - postukał się w skroń. - Albo jakaś piekielna pokraka używa cię jako swojego megafonu. Tym bardziej: pierdol się! Nie mam już nic, co moglibyście zabrać. Chcesz to mnie zabij, jak nie to złaź mi z drogi.

- Nie przyszedłem tutaj, by cię zabić, Patyk - powiedział niewzruszony Czubek. - Przyszedłem, byś zrozumiał. Byś nadał odrobinę sensu naszej męce, naszemu cierpieniu i naszej śmierci. Ty. Bo tylko ty nam pozostałeś.
Z okaleczonej twarzy popłynęła krew. - Tylko ty - powtórzył głucho Andrzej.

- Czego wy, kurwa, jeszcze chcecie?! - ryknął niespodziewanie prosto w twarz trupa. - Mniej pierdolenia, więcej konkretów! Co mam zrobić? Pochować wasze kości w poświęconej ziemi? Przebić kołkiem? Pozabijać jeszcze parę osób?! Palnąć sobie w łeb? O co ci, kurwa, chodzi?!

- Gdybym wiedział, to bym ci powiedział - ponuro stwierdził Czubek. - Ten krąg cierpienia, ten krąg cierpienia, trzeba opuścić. Nie wiem jak to zrobić. Nie wiem kiedy. Ale trzeba go opuścić. Tylko to zapewni jego przerwanie. A ty, Patryk, wiesz, jak go opuścić?

- Czy ja wiem? JA?! - Gawron wywalił niedowierzające gały na Andrzeja - Powiem ci co wiem, Czubek. Wiem, że mam rozpieprzyć jakiś ołtarz, ale nikt nie wie, gdzie to jest. Wiem, że własnymi rękami zabiłem dziewczynę, która była dla mnie jak rodzona siostra. Najbliższą, kurwa, osobę jaką kiedykolwiek miałem. Wiem, że chwilę wcześniej zamordowała własnego brata. A wiesz co jest najgorsze? Wiem, że gówno z tego wynika. "Musisz zajebać pozostałych"? Gówno prawda. Wiem, że ostatnia grupa, której się to przydarzyło pozabijała się nawzajem i nic nie osiągnęli. Krąg trwa, tylko aktorzy się zmienili. - Ze złością kopnął głowę jednego z manekinów, tak, że wyleciała przez rozbite okno. - Gówno wiem, Czubek. Jesteśmy na samym dnie głębokiej dupy.

- Więc może ... może się napij? - powiedział spokojnie. - Alkohol zawsze dodawał ci odwagi. Zawsze zmieniał cię w kogoś innego. Kogoś ... Sam wiesz. - Andrzej patrzył na Patryka obliczem pozbawionym wyrazu. - Wiem, gdzie jest tutaj flaszka żytniej. Zakitrana przez meneli z PGRu. Chcesz? Pokazać ci, gdzie jest zamelinowana?

- Prowadź. - odpowiedź padła automatycznie, jakby spierzchnięte usta zdecydowały same z pominięciem żmudnego procesu myślowego w odległym mózgu.
Butelkę schowano w kuchni, w dziurze po wentylacji. Była pełna, z banderolą i jeszcze nawet nie odkręcona. Andrzej podał ją Gawronowi bez słowa.
Patryk wziął butelkę. Ręce miał tak wyziębione, że szkło wydało mu się ciepłe. Ile czasu już nie pił? Chyba ze dwa-trzy dni, równie dobrze mógłby być tydzień, miesiąc lub wieczność. Nic dziwnego, że nie mógł jasno myśleć. Rytualnie uderzył w dno, po czym sprawnym ruchem otworzył. Blaszana nakrętka oddzielając się od małego pierścienia, który został na szyjce, wydała miły, cichy trzask. Intensywny, spirytusowy zapach był dla zmysłów Patryka niczym tęskny śpiew syreny.
Napić się... przerwać krąg... gdzieś z tyłu głowy zapaliła się nagle ostrzegawcza lampka. Po raz pierwszy rzeczywistość zaczęła się sypać, gdy był pijany. Zakrwawiona łazienka na Węglowej. Z drugiej strony... z drugiej strony dwa razy wyrwał się drugiej stronie lustra właśnie odmawiając flaszki - raz przy demonicznym porodzie, drugi raz przed chwilą, z surrealistycznej wersji Giełdy. Ręka zatrzymała się w połowie drogi do ust. Gawron spojrzał na Czubka. Duch stał jak kamienny słup. Bez cienia emocji na twarzy. Bez cienia emocji w okrwawionych oczach. Równie dobrze mogło go tutaj nie być.

- Zaraz. - nie miał dość woli, by odłożyć butelkę, ale trochę ją opuścił. - Powiedziałeś, że zostałem tylko ja? Co się stało z Wandą?

- A jak sądzisz? - powiedział Czubek głosem wypranym z emocji. - Wierzyła, że ci drudzy jej pomogą. Wierzyła, że uda się jej dostać pod ich opiekuńcze skrzydła. Ale powiem ci coś, Patryk, nauczyłem się tutaj jednego. Nie wierz w nic, w co wierzyłeś po tamtej stronie snu. Nie wierz w nic. Tak jest lepiej. Nie spotka ciebie bolesne rozczarowanie. Nie spotka ciebie zawód. Obie strony są siebie warte. Liczę na to, że kiedyś pojawi się ktoś, kto zatryumfuje w tej mrocznej wojnie i wydyma i Voivorodinę i Legion Orła.

- No to zostało nad dwóch. Ja i moje urojenia. Randall i duch Hopkirka. - mruknął Gawron melancholijnym tonem i smutno uśmiechnął się do widma. Zakręcił butelkę. - Przyda się na przełamanie lodów. Nie będziemy tu siedzieć i chlać do lustra, mój urojony przyjacielu. Musimy z kimś pogadać.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 13-03-2013, 19:24   #228
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Wanda zastygła w przerażeniu, kiedy dwaj skrzydlaci wkroczyli do pokoju. Jej szeroko otwarte oczy przeskakiwały od jednego do drugiego anioła niezdolne skupić się na jednym punkcie. Ze zgrozą obserwowała ich poczynania nie będąc w stanie wydać z siebie, choć jednego słowa, aż w końcu jej wzrok zatrzymał się na uciętej głowie Tharmiela i dziewczyna poczuła żal. Nieistotne było to, co ci dwaj powiedzieli o zdradzie Tharmiela. Wanda ich nie znała i nie miała pojęcia, kim byli a Tharmiel nawet, jeśli był zdrajcą i okropnie ją przerażał to jednak kilka razy ją uratował, a nawet, co więcej, jeśli ci dwaj wiedzieli o sztylecie to on też musiał o nim wiedzieć i mimo te nie zrobił Wandzie żadnej krzywdy żeby go zdobyć.

Wanda nie potrafiła pojąc jak ci dwaj mogli tak po prostu pozbawić życia swego kompana a przede wszystkim nie rozumiała jak znaleźli ją w tym miejscu. To miał być bezpieczny azyl gdzie nikt nie powinien mieć prawa wstępu. Do tego jeszcze imię jasnowłosego – Utasziel sugerowało jak dużą rolę odegrał on w stworzeniu ruchu ustaszy.
Wanda Jaworska skrzyżowała ramiona na piersi i przybrała minę, która w jej mniemaniu miała wyrażać naganę i dystans do dwójki, która wdarła się nieproszona do jej schronienia a tak naprawdę przydawała jej raczej wyglądu małej urażonej dziewczynki.

Ponownie spojrzała na głowę Tharmiela a potem szybko przeniosła wzrok na Ustasziela.

- Myślałam, że wy nie możecie tak po prostu zdradzić.

- Możemy. Mamy wolną wolę i wybór. Niektórym jednak brakuje zdrowego rozsądku.

- Dlaczego on to zrobił?

- Bo był głupcem.

- Ale skoro wy wiecie, czym tak naprawdę jest ten nóż to znaczy, że i on wiedział a jednak nawet nie próbował mi go w jakiś sposób zabrać.

- On nie wiedział. Ja wiem. Tylko silni wiedzą. Tylko silni, śmiertelniczko. A skoro ty wiesz, to oznacza, ze jesteś silna, nieprawdaż. A jeśli jesteś silna musisz nauczyć się robić z tej siły użytek. Chyba, że jej nie chcesz. Tej siły. Tej ... mocy. Bo ona rodzi się w bólu, rodzi się we krwi i rodzi się w śmierci. Jak każda prawdziwa moc.

Wanda spojrzała na niego z powątpiewaniem.
- Oddałam mu sztandar w dobrej wierze a teraz mówicie, że on był zdrajcą. Myślałam, że można wierzyć waszym słowom, bo wy nie możecie zdradzić, ale skoro możecie to skąd mam wiedzieć czy wasze słowa są prawdziwe. Może to on miał rację a wy go za to zabiliście, bo sami zamierzacie zdradzić, a to by oznaczało, że jak oddam wam sztylet zabijecie też mnie. A ja nie chcę wcale umierać. Jeszcze nie.

Żaden z nich nie zareagował na jej słowa, więc kontynuowała dalej.

- Pytałeś jak chcę umrzeć. Jeśli miałabym wybierać to wolałabym umrzeć za kilkadziesiąt lat, kiedy przeżyję już swoje życie, bo wierzę, że czas, który jest nam dany ma znaczenie i że powinniśmy, my ludzie korzystać z tego czasu. Dla was to pewnie bez różnicy dwadzieścia lat czy osiemdziesiąt. Dla nas to ogromna różnica.

W odpowiedzi jasnowłosy zaśmiał się głośno i szczerze. Pierwszy raz pokazując, że ma jakieś uczucia. Ciemnowłosy anioł spojrzał na swojego towarzysza ze zdziwieniem.

- Nigdy nie przestaniecie mnie zadziwiać. Nigdy. Wy, ludzie, potraficie ... potraficie tak wiele. Lecz tak niewiele wam się chce.

Uśmiechnął się smutno.

- Niedaleko stąd budzi się Mastema. Troszkę dalej twoi przyjaciele giną w męczarniach. Pozostaje pytanie, co TY z tym zrobisz?

- A co JA mogę z tym zrobić?- Odparła naśladując ton Ustasziela i kładąc podobny nacisk na słowo “ja”, który on położył na “ty”.

- Wszystko lub nic. Zginąć z nimi. Zginąć za nich. Wyborów jest całe mnóstwo.

- Tylko wszystkie związane są ze śmiercią, tak?

- Zazwyczaj do tego wszystko się sprowadza. Czyż nie?

- Może w waszym świecie, bo w moim nie.

- W twoim też - nie zgodził się autorytarnym tonem. - Tylko tego nie dostrzegasz. Każdy twój oddech w tym świecie kłamstw, jest oddechem uciekającego życia.

- Przecież o to chodzi. Nie mamy patrzeć i widzieć jak uchodzi z nas życie tylko żyć.

- A czy ty żyjesz? Czy żyłaś tak naprawdę? Co wielkiego osiągnęłaś w tym swoim iluzorycznym trwaniu? Teraz los daje ci szansę na zrobienie czegoś naprawdę wielkiego. Pozostaje pytanie, czy jesteś gotowa stawić temu czoła? Postawić na szali swoje w sumie bezwartościowe, lecz zarazem tak ważne życie? Czy jesteś na to gotowa?

- Coś wielkiego? Według kogo? Według was? – Zadrwiła sobie - Dlaczego uważacie, że zależy mi na waszej opinii albo waszych celach?

- Ta dyskusja zmierza donikąd, panie - wtrącił się ciemnowłosy. - Zabijmy ją lub odejdźmy. Nie przyda się nam do niczego. Za chwilę i tak Voivorodina zrobi z nią porządek. Wyraźnie czuję ich obecność. Ich władca się wyrywa z okowów. Dostają amoku. Chcą ofiar. Pragną krwi. A ona jest jedną z ofiarowanych jemu. Oddana przez rodziców. Nie możesz jej ocalić. Nie zasługuje na to.

Słowa ciemnowłosego wyjątkowo ją zirytowały. Może właśnie na to były obliczone i miały ją rozłościć. Miała tego świadomość, ale nie potrafiła nic na to poradzić, że się nimi przejęła.

- Więc zostawcie mnie tutaj i odejdźcie. Ja was nie wzywałam ani nie prosiłam o pomoc. – Wyrzuciła z siebie prędko słowa.

- Oddaj włócznię - skrzydlaty wyciągnął ją w stronę dziewczyny.

Głos miał twardy i zdecydowany.

Wanda nie ruszyła się z miejsca.

- Oddałam wam w dobrej wierze sztandar, ale okazało się, że źle zrobiłam a teraz chcecie jeszcze więcej, mimo, że teraz sprowadziliście na mnie zgubę. - Zaśmiała się szyderczo. - Bo tak się właśnie stało, prawda? Wdarliście się do tego miejsca siłą i ono nie jest już bezpieczne. Tamci mnie znajdą i zabiją a włócznia wpadnie w ich ręce. - Dokończyła powoli i z namaszczeniem.

- Nie, jeśli zdołasz się im przeciwstawić. Nie, jeśli my zdołamy zrobić to, co planujemy. Pytanie pozostaje, jak szybko cię znajdą. Ile czasu im zajmiesz.

Jasnowłosy uśmiechnął się zimno.

- Więc lepiej mnie nie zatrzymujcie skoro mam tak mało czasu.

Podjęła decyzję a przynajmniej ustaliła w umyśle plan działania. Nie sięgał on daleko w przyszłość, ale to już była jakiś początek, prawda? Wanda złapała się tej myśli i przez to nabrała odrobinę odwagi żeby w końcu ruszyć się z miejsca.

Spakowała swoje rzeczy do torby, włożyła kurtkę i zarzuciła torbę na ramię. Ruszyła w kierunku drzwi wejściowych hotelowego pokoju.

- Włócznia - jasnowłosy zagrodził jej drogę. - Potrzebujemy jej.

- To nie zagradzaj mi drogi tylko przepuść. – Powiedziała na tyle twardo na ile potrafiła stając twarzą w twarz z tym osobnikiem.

- Czy mam rozumiesz ... że idziesz z nami? - Zdziwił się jasnowłosy spoglądając na młodą kobietę z pewnym, zdawałoby się, niepokojem.

Jaworska nie miała pojęcia, o czym on mówił, ale postanowiła nie zdradzać się z tą niewiedzą.

- Powiedziałabym raczej, że wy idziecie ze mną, jeśli chcecie mieć na oku to, co dla was cenne, ale twoja interpretacja jest też do przyjęcia. - Wanda potrząsnęła skwapliwie głową.

- My? - Uśmiech pojawił się na jego twarzy. - My idziemy tam gdzie ty? A skąd ten pomysł? I dokąd się wybierasz, Wando? Dokąd pójdziesz?

- Znaleźć resztę oczywiście. – Odpowiedziała z przekonaniem.

- Reszty już nie ma - powiedział z brutalną szczerością w głosie. - Zginęli. Chyba jesteś ostatnia pośród żywych. I jeśli chcesz, by tak pozostało, oddaj mi włócznię.

Drugi ze skrzydlatych mężczyzn również się uśmiechnął. Drapieżnie i dziko. I nagle powiedział coś, głosem mocnym, twardym i wprawiającym ciało Wandy w drżenie, podobnie jak wcześniej głos Tharmiela. Nie zrozumiała ani słowa, ale musiały one zadziałać na jasnowłosego, bo w jego oczach pojawił się jakiś drapieżny błysk. Wyprostował ciało, napiął mięśnie, spojrzał jednak nie na Wandę, ale gdzieś w bok.

Ziemia znów zadrżała wyraźnie. Zatrzęsły się również ściany. Z sufitu posypał się tynk, a dziwaczne pająki w popłochu zwiały pod łóżko.

Wanda zatoczyła się, kiedy drżenie pozbawiło ją równowagi i tylko dzięki temu, że cofnęła się nieco i załapała krawędzi łóżka nie upadła na podłogę. Słowa jasnowłosego o śmierci pozostałych wstrząsnęły nią do głębi, ale szybko nakazała sama sobie nie wierzyć w nic, czego by sama nie sprawdziła. Nie w takiej ważnej kwestii.

- Włócznia - blondyn wyciągnął w jej stronę rękę.

Wanda złapała oburącz torbę, w której ukryła nóż i przytuliła do siebie mocno. Nie wiedziała, co zrobić w zaistniałej sytuacji. Oni nie mieli zamiaru jej przepuścić a ona nie miała zamiaru oddać im tego, czego żądali.

Pokręciła przecząco głowa myśląc rozpaczliwie jak wybrnąć z tego impasu, ale jedyne pomysły, jakie przychodziły jej do głowy były naprawdę desperackie i obłąkane.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 13-03-2013, 22:54   #229
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Przemysław Gintrowski Dzieci Hioba - YouTube


Patryk Gawron


Patryk zszedł na dół nie obawiając się strachów na wróble. Nie obawiając się nikogo. Niczego.

Popegeerowski blok stał cichy i pusty. Czarny i zawilgocony.
Potłuczone szkła chrzęściły Gawronowi pod nogami. Nawet nie zaprzątał sobie uwagi tym, skąd one się tutaj wzięły.

Teraz już wiedział, jak czuł się Plastelina, kiedy wymordował swoich przyjaciół, by przeżyć. Wiedział, jak czuje się rozbitek na bezludnej wyspie. Niby człowiek się cieszy, że przeżył, ale tak naprawdę, gdzieś w swoim sercu odczuwa niemożliwy, kurewski wręcz smutek. Bo tylko wulgaryzm jest w stanie oddać to, co tak naprawdę czuje taki samotny rozbitek.
Patryk stanął przed drzwiami, za którymi wcześniej ukrywał się być może ostatni człowiek na tym opuszczonym blokowisku. Zapukał.

- Mam flaszkę – powiedział, nie słysząc odpowiedzi. – Chcę się napić.

- Jutro! – odpowiedział mu ten sam głos. – Nie otworzę ci, póki jest noc.

Te słowa podziałały na Patryka, jak czerwona płachta na byka. Coś w nim pękło. Tak po prostu. Bez ostrzeżenia, bez żadnych konkretnych powodów, chociaż tych akurat było aż nadto. To w końcu ten mężczyzna posłał ich do mieszkania, w którym czekały te przeklęte manekiny! Na śmierć!
Patryk zaczął wrzeszczeć i okładać drzwi kopniakami i ciosami pięści. A potem wziął rozbieg i ruszył z zamiarem staranowania tej przeszkody. Wściekłość domagała się ujścia.


Wanda Jaworska


Wanda ujrzała nagle, jak ściany wokół niej zaczynają pękać, jakby jakaś siła rozsadziła je od środka. Wokół niej zawirowały kawałki tynku, gruzu i pyłu zmieszanego z farbą.

Dziewczyna krzyknęła z przerażenia, odrazy i bezsilności, kiedy wraz z tymi śmieciami, ze ścian trysnęła na nią cuchnąca, gorąca krew.
W powietrzu dało się słyszeć przeraźliwe wrzaski. Wrzaski tak straszliwe, że dziewczyna bez sił padła na kolana, zatykając uszy dłońmi.

Ona też krzyczała! I nie tylko ona! Obaj skrzydlaci próbowali zachować równowagę, kiedy i ich ogarnął krwawy sztorm.

A potem spośród kurzu i śmieci wyskoczyły chude, pokręcone sylwetki. Jakiś przerażających, obdartych ze skóry monstrów, które zamiast rąk miały szpony, a zamiast zębów koślawe, ale wyglądające niezwykle groźnie kły. Większość z nich okrywały stare, zniszczone mundury, w których oszalała ze strachu Wanda, rozpoznała uniform noszony przez Zenona Taterkę na zdjęciu w rowie z trupami.

W chwilę później przepoczwarzeni w krwiożercze bestie ustasze zaatakowali skrzydlatych posłańców. I zaczęli ginąć, kiedy dwa anioły zaczęły się bronić.
Wokół Wandy zaczęły spadać kolejne fragmenty ciał. Tym razem szponiaste dłonie, długie i chude ramiona oraz inne kończyny jeszcze kilka sekund wcześniej sterczące z ustaszy.

Wanda zamknęła oczy i zaczęła wrzeszczeć.

Ale aniołowie i potwory z Inferna były głuche na ludzkie wrzaski. W końcu, za większość z nich, zazwyczaj zarówno jeden, jak i drugi gatunek, sam odpowiadał.



Patryk Gawron


Patryk sam nie wiedział, za którym razem drzwi puściły i wpadł do środka zamkniętego mieszkania.

Tutaj na chwilę ochłonął. Mieszkanie wyglądało zupełnie inaczej, niż sądził.

Było puste, zdewastowane, pełne gruzu i cegieł.

Patryk zachwiał się, rozejrzał półprzytomnie, ogłupiały. Teraz był pewien, że stracił resztki zmysłów. Oszalał. Nie mogło być inaczej.

- Mówiłem, że dopiero rano mogę cię wpuścić.

Gawron usłyszał czyjś głos i podążył za nim, ostrożnie, przygotowany do walki
.
I wtedy ją ujrzał. Twarz na ścianie. Z niedowierzaniem przyglądał się znajomym rysom twarzy i koronie z drutu kolczastego pasującej czoło.

- Jezu – tego już było za wiele, dla oszołomionego Patryka.

Nogi ugięły się pod nim i klęknął przed kamienną twarzą.

- Tak?

Usta widziadła poruszyły się.

Patryk zaśmiał się histerycznym nerwowym śmiechem.

- Czy ty jesteś prawdziwy? – sam zdziwił się temu pytaniu.

- A co, tak naprawdę jest prawdziwe? – odpowiedział pytaniem na pytanie Mesjasz.

Patryk podszedł do rzeźby i ostrożnie, jak archeolog, sięgnął palcami do kamienia. Poczuł zimny dreszcz, kiedy opuszki dotknęły zimnej struktury.
A potem poczuł gwałtowne szarpnięcie, jakby jakaś niewidzialna dłoń chwyciła go za plecy, pociągnęła w otchłań.

Krzyknął, zamknął oczy, a kiedy je ponownie otworzył ujrzał mroczny, sugestywnie niepokojący widok zalanej wodą piwnicy.





Wanda Jaworska


Wanda dygotała, starając się nie patrzeć na to, co wyczyniają skrzydlaci posłańcy. Skulona na podłodze, trwała tak, jak dziecko liczące na to, że uda się jej ukryć przed grozą całego świata, czy też nawet wszechświata. Odizolowana od zewnętrznych bodźców nawet nie usłyszała, kiedy ktoś pojawił się przy niej.

Poczuła dotknięcie palca na skroni. Drgnęła, kuląc się jeszcze bardziej. Jakby to coś mogło pomóc. W pozycji, w jakiej się znajdowała widziała tylko stopy stojącej przy niej osoby. Chude, długie, ciemnoczerwone, zakończone czarnymi pazurami.

Palec parzył ją, niczym rozżarzony pręt. Zdawał się spopielać skórę w miejscu, w którym ją dotykał. Wanda, niezdolna zrobić już nic więcej, skuliła się i zaszlochała.

- Vi ste moji. Zauvijek.

Wanda usłyszała te słowa, wdzierające się w jej uszy, niczym roztopiony ołów. Dosłownie rozrywające jej czaszkę od środka.

Krzyknęła rozdzierająco, ale było już za późno. Za późno na cokolwiek. Nawet na krzyki.



Patryk Gawron


Patryk spojrzał w wodę. W ciemnej tafli widział twarze swoich przyjaciół. Pokrwawione. Zniszczone, zmasakrowane, ale nadal do rozpoznania.
Wpatrywały się w niego z nienawiścią i żalem. Oskarżycielsko.

Patryk zaklął i zrobił to, co miał zamiar zrobić już wcześniej. Odkręcił szyjkę butelki, a potem pociągnął z niej solidny, długi łyk. A potem kolejny i kolejny, aż w końcu przestał już widzieć twarze. Przestał widzieć cokolwiek.

Woda otworzyła się przed nim, niczym brama do innego świata, a on wpadł w nią z radością, wiedząc, że jego przyjaciele są tam już i czekają na niego.




Wszyscy


Silent Hill Homecoming - Scarlet - YouTube

Miasto. Kilka dni później.

Święto Niepodległości z dnia 11 listopada przeszło bez większych komplikacji. Chociaż w cieniu tragedii, która wstrząsnęła Miastem.

Zgliszcza hotelu „Piast”, który poważnie ucierpiał w wyniku wybuchu gazu, nadal straszyły w samym sercu Miasta.

Miasto żyło również końcem „mordercy z drutem kolczastym”, którym okazał się być Patryk Gawron. Narkoman, alkoholik i bumelant. Jego zwłoki znaleziono w jednym z podmiejskich miasteczek, w dawnym pegeerze. Po tym, jak zabił dwójkę swoich przyjaciół z dzieciństwa – Hieronima Bułkę i jego siostrę Teresę, sam wypił silnie żrącą substancję i zmarł w konwulsjach nieopodal miejsca ostatniej zbrodni. Policja dokładnie przeszukała okolicę i wykluczyła udział osób trzecich.

Do zbrodni seryjnego mordercy przypisano także zabójstwo Grzegorza Wichrowicza, znalezionego w jego mieszkaniu, jego dziewczyny, – której zwłoki znaleziono kilka dni wcześniej spalone w podmiejskich lasach, a także kilku innych ofiar.

Jak zawsze, w takiej sytuacji, obwiniano ustrój, niezaradność policji, która przecież wcześniej aresztowała podejrzanego.

Kilka lat później nikt już o tych zbrodniach nie pamiętał.



11 listopada 1991

- Czas na nas – powiedziała kobieta w stroju zakonnicy do księdza, który wpatrywał się w świeży grób na miejskim cmentarzu.

- Co zrobiliśmy źle? – zapytał ksiądz zakonnicy. – Czemu sługa Chagidiela, generał jego zastępów, uwolnił się z kajdanów.

- Znasz odpowiedź na to pytanie, równie dobrze, jak ja. Ludzie są słabi. Nie znają swojej siły. Nie znają wartości, jaką daje im miłość. Są gotowi sprzedać jeden drugiego, zerwać więzy rodzinne, by ratować siebie samego. To dlatego Voivorodina zdradziła ideę naszej Matki podczas drugiej wojny światowej. Dlatego przystali do Chagidiela.

- Więc Krwawy Ojciec od początku był zwycięzcą.

- Myślę, że tak. Zobacz na nasz zakład. Myśleliśmy, ze ludzie, poddani ekstremalnym naciskom, postawieni na skraju szaleństwa, wytrzymają te próby. Nie zdradzą się. Będą współpracować. Że przyjaźń i więzi rodzinne zatryumfują.

- Ten zakład był szaleństwem.

- Nie! Ten zakład, nawet przegrany, dał Polsce wolność. Zdecydował o jej losach. Zgodnie z zakładem Binach i Chagidiela. My opuścimy ten rejon Iluzji, a śmiertelni otrzymają wolność, jaką daje im Chagidiel. Oddalą się od nas i religii. Będą mordować swoje dzieci i jeszcze staną się przez to sławni, zamiast doznać natychmiastowej kary. Ale będą wolni. Nie będą musieli słuchać innych rozkazów, niż własnego sumienia. Tak wybrali. Tak zdecydowali. Nasi władcy podzielili się wpływami. Na razie musimy odejść. Ale wrócimy.

- Tak sądzisz? – z powątpiewaniem zapytał mężczyzna.

- Ludzie dążą do totalitaryzmu. Daliśmy im szansę, by zrozumieli, jak niedobra jest dla nich zatruta wolność, jaką oferuje Chagidiel, wybraliby inaczej. Wybraliby system, który tak bardzo chcieli obalić.

- Może, gdyby wiedzieli, o co tak naprawdę walczą, walczyliby inaczej.

- Może. Ale wtedy nie byłoby takiej zabawy.

- Mnie to nie bawiło.

- A mnie tak – zaśmiała się kobieta.

- A nie powinno. Przez to wszystko, Mastema jest znów wolny, a Kazdeja wróci do Chorwacji i znów zacznie mordować.

- Niech morduje. Ludzie, tak naprawdę, nigdy się nie kończą. Nie ma nad czym rozpaczać.




Dwadzieścia lat później.
Miasto. Wiosna 2011 roku.


Ile mogła mieć lat, nikt nie wiedział. Ludzie nazywali ją Wiedźmą. Nikt w sumie nie wiedział, dlaczego. Wiedźma miała zniszczoną twarz i oczy szalone, lecz zarazem obojętne. Nikt nie wiedział, gdzie mieszkała, ale dzieciaki sądziły, że Wiedźma nie ma domu, że wychodzi nocami z jakiegoś piekielnego zakątka. Nawet nie wiedziały, jak blisko prawdy są.

Wiedźma, jak zawsze, obserwowała pewne mieszkanie na starym osiedlu w Mieście. Na typowym blokowisku z wielkiej płyty. To było jej zadanie. Musiała czuwać. Musiała zbierać informacje. Chłonęła szalonym wzrokiem to, co działo się za zamkniętymi drzwiami, pośród betonowej dżungli.

Widziała i słyszała wszystko. Każdy krzyk bitego przez rodziców dziecka, każdy siniec, każdą kroplę krwi, każdy gwałt, każde zwyrodnienie. Czasami myślała, że sama rozsiewa tą zarazę, ale szybko opuszczała ją ta refleksja. Przecież rodzice często krzywdzili swoich bliskich: pili, porzucali, katowali, a niekiedy nawet zabijali. To działo się zawsze, od wieków, pośród betonowych ścian, w sutenerach, w blokowiskach, ale i w pozornie spokojnych dzielnicach. Ojcowie – kaci, matki – morderczynie, dzieci – samobójcy, krew, ból, agresja i przemoc, a takie istoty jak ona, tacy przebudzeni ludzie, krążyli pośród tego moralnego rumowiska, zbierali wrzaski, krzyki, jęki, spijali je z przestrzeni, której nikt inny nie potrafił ujrzeć i – gdy nadchodziła pora – nieśli do swoich „spowiedników”, by ci, na czarnych skrzydłach zanieśli je dalej, prosto do głodnej paszczy Chagidiela – Zwyrodniałego Ojca, Kata zwiastującego przemoc między bliskimi sobie osobami.

Nagle do starej, chociaż tak naprawdę nie – starej kobiety podszedł młody, na oko dwudziestoparoletni chłopak. Zatrzymał się przed kobietą i uśmiechnął się dziwnie.

- Znam cię – powiedział spokojnym głosem. – To ty pomogłaś zerwać naszemu ojcu łańcuchy. Wanda Jaworska.

Kobieta spojrzała na niego, na jego rysy twarzy.

- To imię nic dla mnie nie znaczy – wyszeptała, ale coś w jej tonie głosu świadczyło, że nie do końca tak jest. – Jesteś podobny do swojej matki.
Antoni Bułka – Cichy spojrzał na Wandę Jaworską z okrutnym uśmiechem zupełnie nie pasującym do jego młodzieńczej twarzy.

- Wiem. Mam jej oczy. Ale serce należy do kogoś innego.

- Taterka. Ty znasz mnie, ja znam ciebie. Co z tym zrobimy?

- Nic. Za dwa miesiące zaczniemy nowe zgromadzenie. Czas znów sięgnąć po miecze. Sługi Binach po klęsce, jaką im zgotowaliście, znów chcą rzucić wyzwanie naszemu Najwyższemu Panu. Nie wiedzą, że zdrady Voivorodiny nie da się cofnąć.

- Ale da się zmazać krwią – powiedziała Jaworska.

- Nie ma tyle krwi, by im się udało. Nikt nie przetrwa tych prób. Ludzie, są tylko ludźmi.

Oboje rozstali się spokojnie.


Istota, która kiedyś nosiła imię Wandy Jaworskiej, ruszyła przez osiedle zbierając duchową karmę okrucieństwa dla swoich mrocznych władców. A Antoni Cichy wyciągnął telefon komórkowy wykonując połączeni po taksówkę.


KONIEC PRZYGODY
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 13-03-2013 o 22:56.
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172