Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-09-2012, 20:10   #11
 
Szamexus's Avatar
 
Reputacja: 1 Szamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znany
Ucieczka ... znowu! Myśli, potok znowu potok myśli .. adres ... zapamiętać ... Znowu osaczony.

- Tunia biegniemy! Krzyknął do dziewczyny w momencie gdy ich wzrok się spotkał i ruszył przez gruz leżący na podłodze. Trudno było biec gdy co drobniejsze kawałki betonu rozłaziły się pod stopami i utrudniały utrzymanie równowagi. Przez jedne i kolejne drzwi - rozwalone dziury które po nich zostały.Czy Tunia zdąży za nim- pomyślał, obejrzał się, podał rękę żeby ułatwić przeskoczenie przez jakiś stos gruzu. Znał Park Praski i okolicę, od razu przyszła mu jedna myśl – żeby uciec do ogrodu zoologicznego. „Arka Noego” tak nazywano to miejsce bo właściciel, były dyrektor Zoo- Żabiński, człowiek podziemia udzielał pomocy i schronienia partyzantom i Żydom. Teraz była tam tuczarnia świń. Tam ich poprowadzi i będą bezpieczni, tam dostaną pomoc, tylko żeby zdążyć, nie może zawieść Tuni … myśli pędziły po głowie a jednocześnie wyobrażenia którędy biec.

Wydostali się na zewnątrz, Tunia spisywała się dzielnie, pędząc ścieżką którą prowadził Doktorek. Jak wybiegli z ruin budynku obmył ich rzęsisty deszcz, i pomimo że było prawie południe zrobiło się ciemno, to wielka, czarna, burzowa chmura która zawisła nad nimi spowiła park i okolicę dręczącym cieniem …


To continuum źle rokującego poranka, pomyślał, zerkał na dziewczynę … Pędzili po ścieżce wzdłuż której rósł szpaler drzew i zarośli na szczęście. Tunia coraz ciężej oddychała, w biegu lekko uchylone usta zdradzały wyczerpujące się zasoby sił … Ile jeszcze da rady? … A jeszcze spory kawałek przed nimi … - Halt! Halt! dało się słyszeć w szumie deszczu ... seria z karabinu ... jedna, druga ... o Boże! tylko wyszeptał pod nosem, miał nadzieję że to nie do nich strzelają, nie oglądał się za siebie ... Ścieżka skręcała, zaraz za zakrętem wyszarpnął parasol Tuni i rzucił go najdalej jak potrafił wzdłuż ścieżki, ją chwycił za rękę i pociągnął za sobą w lewo miedzy zarośla. Mokre liście i drobne gałęzie nieprzyjemnie zbiczowały ich twarze niejako karząc za schronienie które im wyszarpują. Doktorek poślizgnął się na błocie ... -Leć! krzyknął. -Tamtędy. Podniósł się błyskawicznie i dogonił Tunię, miał nadzieję że choć na chwilę zgubią pościg.... Już blisko, miał zamiar poprowadzić ich przez znaną mu dziurę w płocie. Jakież rozczarowanie ich spotkało gdy okazała się "załatana". Trzeba było kolejnej mobilizacji i wysiłku musieli przejść górą ... Dała radę ....

Ogrodzenie pokonali w północnej części ogrodu, tutaj było więcej krzaków i drzew. Nienaturalnie przygnębiająco prezentowały się puste klatki, szare i brudne … Minęli zagrodę ze świniami, ich odgłosy wydawały się niczym z wymyślonej historii … Te czarne umorusane świnie, ryjące błocko w klatkach wydawały się być spokojne, w przeciwieństwie do Tuni i Doktorka którzy byli ścigani, niczym dzikie zwierzęta! Zatrzymali się, za dużym głazem już na terenie ogrodu. Tunia pochyliła się podpierając rękoma o kolana i przerywanymi słowami powiedziała – Nie dam … rady. – Już niedaleko, dasz .. damy radę tylko musimy dalej iść. Odpowiedział Doktorek.
Wtedy nie wiadomo skąd pojawił się człowiek, ubrany w długi brudny fartuch, w ciemnym przeciwdeszczowym płaszczu. – Tamtędy - wskazał małą wydeptaną ścieżkę pomiędzy klatkami – Pospieszcie się ! Sam odwrócił się sięgnął po stojące obok wiadro i otworzył drzwi jednej z klatek wypuszczając zwierzęta i goniąc je w przeciwnym kierunku …
 
__________________
Pro 3:3 bt "(3) Niech miłość i wierność cię strzeże; przymocuj je sobie do szyi, na tablicy serca je zapisz"

Ostatnio edytowane przez Szamexus : 25-09-2012 o 20:15.
Szamexus jest offline  
Stary 25-09-2012, 20:31   #12
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/v/LfDih4Wa--U?version=3&hl=pl_PL[/MEDIA]

Oddechy. Głośne, świszczące, pełne niepokoju. Krótkie. Przerywane głośnym przełykaniem śliny. I pustka… pustka w głowie. I paniczny strach. Że się nie uda, że dogonią, że…

Ale nogi niosą dalej, wbrew temu co sygnalizuje ciało. Wokół prawie ciemno. Odgłosy burzy mieszają się z pojedynczymi strzałami, seriami z automatu i wrzaskiem w obcym, a jednak znajomym języku:

-Halt! Sofort anhalten! Verdammte Banditen!!!!

Nienawiść, tyle nienawiści – pomyślała Tunia. W piersiach piekło ją od wysiłku, kiedy praktycznie ciągnięta za rękę przez Doktorka starała się utrzymać równowagę na śliskich ścieżkach parku.

Jak to się stało? Jak ich znaleźli? – myślała - Może to nowy zdradził? A może to tylko cholerny przypadek? Wszystko na nowo rozegrało się w jej głowie. Rozkazy przekazane przez Tarczę, kontakty. Wszystko zdążyła zakodować. I nagle ten nalot…

A teraz uciekali jak zaszczute zwierzęta.

Nie miała pojęcia dokąd biegli z Doktorkiem. Ale wdzięczna była, że to właśnie jego ma u boku. Znali się jeszcze z czasów studiów. Ufała mu. A on jak bohater prowadził ją teraz przez zieloną, mokrą gęstwinę roślin. I mimo, że gałęzie bezlitośnie siekły ją po twarzy, a mięśnie bolały od wysiłku nie poddawała się. Nie mogli wpaść przez jej słabość.

- Dalej Tunia, dasz radę – usłyszała. Chciała się uśmiechnąć, pokazać, że będzie dzielna, ale jedyne na co było ją stać to krzywy grymas, przy tym jak kostka u nogi boleśnie wykręciła się na kolejnym z zakrętów. Gdyby tylko ćwiczyła pilniej na wuefie… Sycząc z bólu biegła jednak dalej. Rozwarte usta łakomie chwytały powietrze.
Tupot stóp za ich plecami zbliżał się jednak zamiast oddalać. Ponownie blisko nich przemknęła zabłąkana kula.

- Już niedaleko – Doktorek ponownie ja motywował. Kiedy ujrzała ogrodzenie zrozumiała dokąd zmierzali. Stare warszawskie zoo. Tutaj musieli znaleźć bezpieczny zakątek. Uchwyciła się tej nadziei jak tonący brzytwy. Kilka chwil później, które kobiecie wydały się wiecznością, udało im się pokonać metalowy płot.

Klatki dla zwierząt, opuszczone teraz, przytłaczały swoją pustką. I tylko zagrody pełne świń wskazywały na obecność innych ludzi.
- Da lang! Schneller, schneller! – słyszała znowu, kiedy przystanęli za sporym głazem oboje ciężko dysząc. Strach ponownie chwycił Tunię za gardło. Znaleźli ich!

Chciało jej się płakać. To wtedy, kompletnie znikąd pojawił się ten człowiek. Czarny gumowy płaszcz ociekał strugami wody, a wystający spod niego fartuch był brudny od ziemi i krwi. Ukryta pod kapturem szara i zmęczona twarz spoglądała na nich przez chwilę. A potem wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Stado spłoszonych przez mężczyznę świń pognało przeraźliwie kwicząc w kierunku, z którego dobiegały okrzyki zbliżającego się wroga.
A oni we dwójkę ruszyli drogą wskazaną przez ich nieoczekiwanego sprzymierzeńca i wkrótce dotarli do wejścia do starych tuneli kanalizacyjnych, przy których krzątało się jeszcze dwóch innych ludzi.

- Prędko, do środka z wami. - powiedział jeden z nich zdecydowanym tonem.
- Ale… - zdążyła jeszcze zaprotestować Tunia, ale mężczyźni popychając ich do wnętrza szybko barykadowali wejście zarzucając je kompostem, gnojówką i innymi odpadami.

Pozostało jedynie przyczaić się w ciemnościach i czekać…
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!

Ostatnio edytowane przez Felidae : 25-09-2012 o 20:45.
Felidae jest offline  
Stary 26-09-2012, 12:05   #13
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
- To dokąd biegniemy? Do parku, czy nad rzekę? - Nowy nadspodziewanie dobrze odnalazł się w sytuacji zagrożenia. W dodatku znał teren. Dobrze. Bardzo dobrze. Piotr odczekał, aż pozostali opuszczą schronienie, po czym wyjrzał na zewnątrz.

- W prawo. - Na wypadek, gdyby odpowiedź nie wydała się chłopakowi wyczerpująca, ciężkie łapsko spoczęło na karku Stryja i niemal dosłownie wyrzuciło go przez otwór we wskazanym kierunku. Przebiegli do najbliższej kępy drzew, dalej wzdłuż zapuszczonego parkanu w stronę zarośniętej wiązami skarpy. Tam Piotr padł na ziemię i pociągnął za sobą Konstantego. Zobaczyli jak dwóch szkopów ze szmajserami ostrożnie okrąża wejście do transformatorowni, trzeci, wyglądający na przywódcę, ściskając oburącz parabelkę zagląda do środka. Za późno, za wolno. Wiesio wykonał swoją robotę perfekcyjnie.

- Gdyby durny fryc przyczaił się tutaj, zamiast biegać po krzakach, byłoby po nas. Mauser, dziewięćdziesiątka ósemka, piękna broń. - powiedział niespodziewanie, wskazując głową w stronę hitlerowców, chyba chodziło mu o karabin na ramieniu oficera. - Ten nowy "kurz" odrzut ma, jakby cię koń w ramię kopnął, ale nosi jak marzenie. Wystarczy przykręcić lunetę i... Echhh, mamy parę, ale są diabelnie mało praktyczne w mieście. Na robotę ciężko je przemycić. Z pistoletem wygodniej. W trzydziestym dziewią...

Głośny terkot mp40 gdzieś w głębi parku. Po chwili zawtórowały mu pojedyncze strzały z parabelek. Piotr położył palec na ustach, chyba nie zauważając faktu, że ucisza sam siebie. Przez bardzo długą chwilę trwał w tej pozycji, a jego oczy bacznie obserwowały skąpany w strugach deszczu park.
Kolejne odległe strzały i krzyki. Padła krótka, przypominająca szczeknięcie komenda i dwóch ze szwabów przy ciepłowni zerwało się do biegu w kierunku zoo. Oficer został. Schował pistolet do kabury i zdjął z ramienia karabin. Piotr poczuł potężną pokusę likwidacji i rozbrojenia Niemca, jednak widok zbliżających się od strony ulicy posiłków szybko go otrzeźwił. Poza tym martwy unteroffizier sto metrów od "Arki Noego" nie oznaczałby dla tego miejsca nic dobrego.

- Beniaminek. - Rzekł nagle, odrywając wzrok od parku i wyciągając dłoń do Stryja. - Witamy w kompanii, żołnierzu, a teraz prowadź do tej rzeki. Pozostała dwójka ma teraz swoje kłopoty, im szybciej dotrzemy na Bednarską, tym lepiej.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 26-09-2012 o 12:45.
Gryf jest offline  
Stary 26-09-2012, 19:12   #14
 
Aeshadiv's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputację
Cały czas gdy żołnierz przeszukiwał jego torbę Poeta patrzył się na transport, który właśnie był pakowany jak bydło do ciężarówki. Nie podobało mu się to, nie dał jednak po sobie niczego znać. Musiał, a raczej musieli znieść takie traktowanie i brnąć ku wolności, która za jakiś czas na pewno nadejdzie.

W końcu stało się to czego Sebastian się obawiał. Ujrzał jak Łowicki wychodzi popychany przez jednego ze Szwabów. Wymienili krótkie spojrzenie.
~ Wytrzymasz, pamiętaj przyjacielu, ślubowałeś wierność ojczyźnie. – pomyślał. Chciałby mu to przekazać, ale nie mógł. Pozostało jedno. Modlić się.

Chwilę później Poeta odetchnął z ulgą. Został przepuszczony dalej. Przyjemna beztroska nie trwała długo. Warkot silnika cieżarówki przypomniał co właśnie się wydarzyło. Należało jak gdyby nigdy nic zakończyć robotę i ruszyć do kościoła świętego Jana. Nie było to daleko. Ledwie pół godziny i Sebastian był wolny od roznoszenia listów. Udał się w miejsce jego konspiracyjnych kontaktów.

Cisza świątyni działała kojąco. Poeta przyklęknął przed ołtarzem i uniósł wzrok. Przypomniały mu się czasy szkoły. Mickiewicz i teoria martyrologii. Historia znów się powtarza. Polska cierpi jak Jezus na krzyżu, aby później w chwale zmartwychwstać.

Krótka chwila modlitwy od razu podniosła listonosza na duchu. Ofiarował prośbę o łagodny los Łowickiego. Następnie przysiadł na jednej z ławek w bocznej nawie czekając na księdza Janusza. Duchowny w tym momencie akurat nie spowiadał. Jednak za chwile miało odbyć się nabożeństwo. Powinien zaraz tu być.
 
Aeshadiv jest offline  
Stary 27-09-2012, 21:46   #15
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
BENIAMINEK, STRYJ


Niemcy złapali trop i niczym sfora wilków popędzili za innymi żołnierzami podziemia. Beniaminek i Stryj odczekali jeszcze chwilę, aż odgłosy pogoni ucichną i ruszyli skrótami, prowadzeni przez młodszego z dwójki, przez park na ulice Warszawy.

Nim wyszli na pierwszą z nich zaczęło lać.

Może to i lepiej. Może dzięki temu zniknie błoto z ich ubrań. Błoto, które w innym przypadku mogło zwrócić niepotrzebną uwagę jakiegoś dociekliwego nazisty.

Licząc na to, że reszta miała tyle szczęścia, co oni, pośpieszyli w stronę ulicy Bednarskiej. Wydawało się, że teraz, w sytuacji, gdy tylko dzięki szczęściu uniknęli wpadki, wykonanie zadania stało się niezwykle ważne. Co prawda nie mieli rozpoznanego terenu ani planu i musieli coś wymyślić, bo jeśli Szwaby zrobiły na Bednarskiej kocioł, to nim minie ten dzień zaczną liczyć swoje zęby na Szucha. A tego nikt z nich nie chciał.

Nim dotarli do celu przemokli prawie do suchej nitki. Miało to jednak swoje dobre strony. Przy takim załamaniu pogody mało, kto przebywał na ulicach, a jednocześnie nawet bieg nie wzbudzał zainteresowania okupantów.

Kiedy dotarli do celu, kościelne dzwony wybiły jedenastą. Deszcz ustał. Burza poszła dalej, a przez ołowiane chmury zaczęło przebijać się najpierw nieśmiało, a potem coraz pewniej lipcowe, ciepłe słoneczko.

Obaj żołnierze podziemia byli u celu. Pozostawało pytanie, co zrobią dalej.


DOKTOREK, TUNIA


Otoczyła ich ciemność i smród. Ukryci przez pracowników ZOO wstrzymali oddech. Z dwóch powodów. Ze strachu i smrodu, jaką roztaczały wokół siebie chlewnie.

Słyszeli ich. Niemieckich bandytów. Słyszeli, jak krzyczą. Jak grożą. Szukali. Zapewne podzieleni na grupki. Gdzieś niedaleko padł strzał. Mieli tylko nadzieję, że któryś z pracowników ZOO nie przypłacił życiem tego, że im pomógł.

Miejsce, w którym kazano im się ukryć, musiało być kiedyś tunelem prowadzącym na wybieg jakiegoś zwierzęcia. Możliwe, że lwa. Możliwe, że zupełnie innego. Teraz jednak sprzymierzeńcy ruchu oporu zawalili, co się dało łajnem, tworząc w ten sposób sprytną kryjówkę.

Po chwili zorientowali się, że nie są tutaj sami.

Tunia usłyszała obok siebie cichy kaszel, a kiedy się odwróciła ujrzała jakąś drobną, ciemną sylwetkę kucającą tuz obok niej. Jak mogła jej wcześniej nie zauważyć!?

To musiało być dziecko. Poruszyło się. Na zewnątrz lunął deszcz. Teraz jedynym, co słyszeli poza biciem swoich serc, były kaskady wody płynącej z nieba.

Tunia poczuła, że ktoś dotyka jej dłoni. W porę powstrzymała się przed krzykiem. Niemcy jeszcze nie dali za wygraną. Wydawało im się, że jeszcze ich słyszą.

To była dziewczynka. Mała dziewczyna, jak szybko zorientowała się Tunia.

- Wy dobrzy – szepnęło dziecko.

Doktorek zadrżał. Coś w głosie dziecka powodowało, że krew zdawała się tracić drogocenne ciepło w żyłach.

- Wy dobrzy – powtórzyła dziewczynka.

Małe, drobne, ruchliwe i zimne palce dziewczynki zacisnęły się z nadspodziewaną siłą na dłoni Natalii.

W tym dotyku było coś niezwykłego. Jakiś spokój. Jakieś ukojenie.

- Oni źli.

Nic więcej nie powiedziała. Przez chwilę jeszcze trzymała dłoń Tuni w swojej drobnej dłoni, a potem po prostu ją puściła.

Nim się zorientowali oddaliła się w głąb tunelu. Cicho i zwinnie.

Ktoś odwalił deski. Zamarli w desperackim odruchu poszukiwania broni.

- Poszli już – powiedział ciemnowłosy mężczyzna nieogolonej twarzy – Możecie wyjść.

- A dziewczynka? – zapytała Tunia wychodząc na strugi deszczu. Z ulgą zauważyła, że niebo się przejaśnia.

Gdzieś niedaleko dzwon na pobliskim kościele wybił godzinę jedenastą.

- Jaka dziewczynka? zapytał zarośnięty pracownik ZOO zdziwiony. – Byliście tam sami.

Przez chwilę poczuli się niepewnie. Ale potem zrozumieli. Konspiracja.

Im mniej wiedzieli, tym lepiej. Dla wszystkich.

- Jestem Dariusz – ciemnowłosy wyciągnął rękę do Zygmunta.



POETA




Kościół był miejscem, w którym prawdziwy Polak w czasie zawirowań znajdował ukojenie. Spokój ducha i myśli.

Grube mury stwarzały pozory bezpieczeństwa. Dom Boży był niczym zamek pośród fali wrogów.

Mszę celebrowano spokojnie. Prawie cicho. Garstka wiernych, którzy przybyli na nabożeństwo, modliła się niezbyt głośno, jakby obawiając, że ich głosy przyciągną okupantów. Modlił się również Sebastian.

Młody żołnierz wykonywał wyroki. Strzelał głównie do mężczyzn, ale zdarzyło mu się zabić wskazaną kobietę. Mógł tłumaczyć się przed tym, który wisiał na krzyżu, że wykonywał rozkazy. Albo tym, że Niemcy robili to samo – nie szczędząc nie tylko kobiet, ale i dzieci, ale czy to go usprawiedliwiało?

Czasami, kiedy przebywał w kościele, budziły się w nim wątpliwości. Czemu Najwyższy pozwala na takie okrucieństwo? Czemu nie zejdzie z krzyża ni nie ukróci tego zła?

W końcu udało mu się podejść do konfesjonału. Ksiądz Janusz poznał go. Przyjął meldunek i zamiast zwyczajowym pożegnaniem dodał tylko:

- Zmień, jeśli możesz, miejsce zamieszkania. Weź wolne w pracy. A jutro, po porannej mszy, przyjdź tutaj. Nie podejmuj żadnych działań operacyjnych. Zrozumiałeś.

Przytaknął, przeżegnał się i opuścił kościół.

Przestało padać.

Ulice były puste. Gdzieś z daleka dało się słyszeć salwę strzałów. Poeta zadrżał. Echo szło z podmiejskich lasów. Najpewniej naziści znów dokonali rozstrzelania jeńców z łapanki.


Zza chmur wyjrzało słońce. Burza się skończyła.
 
Armiel jest offline  
Stary 01-10-2012, 01:01   #16
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację


Oboje zbiegali ze schodów pokonując kilka stopni na jeden krok. W jednej chwili stali na szczycie, zaś w drugiej znajdowali się u ich stóp, lecz te były szczytem kolejnych.
Miał ochotę skoczyć za balustradę, by natychmiast znaleźć się na dole! Teraz! Już!

Albert niemalże słyszał "Halt!" wykrzykiwane za jego plecami i wcale nie zdziwiłby się, gdyby z któregoś mieszkania wypadł niemiecki oficer.
Pistolet za paskiem przyjemnie uwierał w brzuch. Wyszarpnąć, odciągnąć kurek, wycelować, strzelić.
To takie proste. Przynajmniej w teorii, gdy po drugiej tronie barykady nie znajduje się człowiek bardziej doświadczony w strzelaniu.

Stanął nagle, gdy zobaczył przed sobą drzwi wyjściowe. Odetchnął głęboko i zdecydowanym, acz spokojnym krokiem wyszedł na zewnątrz, gdzie czekał go załatwiony przez Mirka środek transportu.
Riksza.

Wilga uśmiechnął się lekko na widok najpopularniejszego obok tramwajów środka transportu, po czym odwrócił się do jego łącznika z uśmiechem równie szerokim, co fałszywym.
-Waldek zawiezie cię na miejsce. Uważaj na siebie-uścisnęli sobie ręce z niemalże jednakowymi wyrazami twarzy.
Inżynier roześmiał się, jakby usłyszał wyjątkowo dobry dowcip i zakończył pożegnanie klepnięciem towarzysza w ramię.

Wsiadając do rikszy czuł się, jakby nakładał na siebie mityczną pelerynę niewidkę. Jakby stawał się niewidzialny.
Bicie serca uspokoiło się, zaś myśli potoczyły się swoim torem.

W pewnym sensie stał się niewidzialny. Jednakowy pośród mieszkańców Warszawy. Anonimowy.

Postawił kołnierz płaszczu, chroniąc się przed niską temperaturą powietrza ochłodzoną przez padający deszcz i wsparł czoło na dłoni jak zmęczony pracą obywatel wracający do domu. Zupełnie jakby dzień był wyjątkowo ciężki, zaś monotonny stukot kół przetaczających się po Warszawskich kocich łbach był stałym elementem jego wypoczynku.
Sprzęgło pomyślał nawet, iż w tym może być coś z prawdy.




Waldek pedałował niespiesznie przetaczając się przez ulice zgodnie z obowiązującymi zasadami ruchu.
Im dłużej okupanci zmuszali Polskę do życia w kamuflażu i partyzantce, tym bardziej perfekcyjni w takim życiu się stawali. Tym bardziej stawało się to machinalne i naturalne.
Odnajdywał w tym jakieś gorzkie pocieszenie. Nikt nie chciał, by los uczył ich w ten sposób, lecz było to skuteczne nauczanie, jak stwierdzał z obserwacji.


Jeszcze Polska nie zginęła,
Kiedy my żyjemy...


I żyć będziemy...
Uśmiechnął się do swych myśli, przejeżdżając koło sklepu spożywczego. Trzydziestoletnia łączniczka Felicja, sprzedawczyni stojąca pod własnym sklepem z kromką chleba nasączoną wodą i posypaną cukrem. Chyba miała przerwę.
Ukradkiem spojrzał w jej kierunku, zaś od pojedynczego mrugnięcia okiem, niby od niechcenia, wywołał kolejne, nieco bardziej radosne wygięcie warg. Była studentka i jedna z nielicznych osób znajdujących się na ulicach w tej chwili.
Inżynier nie dziwił się temu. Zarówno pogoda jak i łapanka robiły swoje.

...bo sami ostrzą na siebie brzytwy.
Podrapał się po brodzie na myśl o brzytwie. Twardy, zbyt długi zarost kuł otwartą dłoń i dawał powód do wizyty u Józka, znajomego cyrulika.
Przy okazji dowiedziałby się, co tak naprawdę dzieje się w Warszawie. Może nawet czekała na niego jakaś wiadomość?
Zawód, jakim parał się znajomek był jeszcze lepszy w celu przekazywania informacji niż fryzjer ze względu na dużą liczbę osób przewijających się w gabinecie oraz częste powroty. Przynajmniej raz w tygodniu.

Rikszarz zahamował lekko. Przed nimi przejechał samochód z oficerem prowadzący dwie ciężarówki wypełnione po brzegi żołnierzami.
-Szkopy gdzieś się śpieszą-powiedział Waldek, zaś Albert skinął głową, stając się równie pochmurnym, co pogoda.

Przeżegnał się. Oby Bóg, los lub cokolwiek innego miało w opiece tego nieszczęśnika oraz wszystkich, o których on lub ona wie.

Riksza zwolniła, zaś Wilga podniósł wzrok. Pozornie bez zainteresowania obejrzał ulicę oraz jedną z bram, przed którą się zatrzymali.
Budziła wspomnienia.

Bardzo odległe...
Oczami wyobraźni widział Zośkę detonującą materiały wybuchowe jeszcze pod Pruskimi zaborami.

...oraz bardzo bliskie.
Szedł tędy i śmiał się. Zośka też się śmiała, choć wracali z ledwie zakończonych obchodów rocznicy odzyskania niepodległości. Na jej twarzy dalej znać było ślady po miejscach, w których płynęły jej łzy.

Wyjął otrzymane od Mirka pieniądze, które wręczył Waldkowi z niemym podziękowaniem wspartym przez skinięcie głową.

-Oficyna po lewej stronie. Mieszkanie numer 11. Właścicielce powiedz, że jesteś tym mechanikiem ze wsi. Wszystko ci powie. Serwus-rzekł Waldek i ponownie zaczął pedałować.
Zniknął za najbliższym rogiem i Albert znów został sam.

Jedynie przez chwilę stał w bezruchu pogrążony we własnych myślach. W następnej szedł już jednym ze zniszczonych podwórek tak powszechnych w byłej stolicy.
Wszedł w oficynę, gdzie znajdowały się drzwi z numerem "11". To miało być jego dotychczasowe lokum.
Zapukał.

-Kto tam?-zapytał kobiecy głos dobiegający z wnętrza.

-Mechanik ze wsi-rzucił bez zastanowienia, a wejście otworzyło się. Stanęła w nich młoda dziewczyna, do której inżynier uśmiechnął się. Może trochę zbyt sztywno, lecz ona już stanęła z boku, robiąc mu przejście.

-Proszę. Niech pan wejdzie. Jestem Eliza.

-Albert-przedstawił się, idąc w ślady domowniczki.

-Napije się pan czegoś. A może jest pan głodny. Właśnie podgrzewałam zupę. Szczawiową-zaproponowała.
Choć Sprzęgło z chęcią poczęstowałby się zupą w szczególności pod wpływem kuszących zapachów dopływających z kuchni, to głupio było mu prosić, gdy w rozmowę włączył się głos starszej pani dopytujący kto przyszedł.

-Mój... znajomy, babciu. Mówiłam ci o nim.
Babcia i wnuczka. Nie powinien tego wiedzieć, jeśli była to prawda. Należało przyjąć, że to nieprawda.
Jakby nie było, przygotowali się na przyjęcie jego osoby choćby na jakiś czas.

Zaprowadziła go do kuchni. Aromat zupy był jeszcze mocniejszy. Niemalże zaburczało mu w brzuchu, gdyż od kilku dni z ciepłych rzeczy miał jedynie herbatę.

-Ma pan tutaj zostać dwa, może trzy dni. Mamy dla pana nowe dokumenty. Od teraz będzie pan nazywał się Andrzej Kotkowski. Jest pan szklarzem-powiedziała, a Albert skinął głową na znak, że zrozumiał.

-To jak? Chce pan tej zupy?-zapytała, zaś Wilga zdążył jedynie uśmiechnąć się i przełknąć ślinę, gdy ponownie wtrąciła się babcia.

-Chcę go zobaczyć, Eliza. Tego kawalera.
Sprzęgło musiał przyznać, że miała wyczucie czasu. Gdyby dała mu dziesięć sekund na wypowiedzenie jednego słowa potwierdzającego chęć skorzystania z gościnności.
Ale nie miał. Za to przyszło mu pokazywać się babci Elizy jak manekin na wystawie.

-Pozwoli pan?-zapytała z rumieńcem pojawiającym się na twarzyczce, zaś Wilga jedynie skinął głową, gestem prosząc o poprowadzenie do babci.
Jednocześnie miał głęboką nadzieję, iż starsza kobieta nie uzna ich za parę. To by było żenujące, szczególnie pod względem różnicy wieku, jaka musiała być między nim, a Elizą.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 01-10-2012, 07:05   #17
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Ruszyli w kierunku adresu wskazanego im przez Tarczę. Pogoda była paskudna, ale miało to i swoje dobre strony. Deszcz pomógł im oczyścić ubrania z błota.
Konstanty prowadził i szybko spostrzegł, że jego starszy kolega słabo orientuje się w topografii Warszawy. Być może i chłopak zapytałby o to i kilka innych rzeczy, ale silny wiatr i szybkie tempo marszu nie nastrajały do pogawędek.

Gdy znaleźli się w pobliżu spalonego adresu na Bednarskiej, Konstanty wraz Beniaminkiem zajęli miejsce w bramie na przeciwko. Dyskretnie obserwowali okolicę. Deszcz może był uciążliwy, ale w znacznym stopniu ułatwiał realizację zadania. Ulice były puste i choć przeszli kawał drogi, to nie spotkali nawet jednego niemieckiego patrolu. Najwyraźniej okupanci wychodzili z założenia, że nikt w taką pogodę nie będzie urządzał dywersji
Konstanty popatrzył na swego starszego kolegę i chwilę się zastanawiał, jak ma się do niego zwracać. W drodze wymienili się tylko pseudonimami i niewiele, więcej rozmawiali.
- Beniaminek - zaczął w końcu - może pójdę zapytać stróża, jak ma się sprawa z tym mieszkaniem. Pana Witolda znam jeszcze sprzed wojny. Wtedy mieszkał tutaj mój kolega z kółka teatralnego. Pan Witold to porządny człowiek i myślę, że można mu ufać. Na pewno będzie miał jakieś informacje, czy Niemcy obserwują lokal, czy ktoś się koło niego kręci. Co ty na to?
- Leć. Tylko dyskretnie. Nie zdradzaj mu żadnych szczegółów. - Odparł Mazur wpatrując się w ulicę, po czym przeniósł wzrok na Stryja. - Dla jego własnego dobra. Ja zrobię rekonesans wokół mieszkania, spotkamy się za pół godziny w tamtej bramie. Jeśli do tego czasu nie zjawią się Doktorek z Tunią zaczniemy akcję sami.
- W porządku - odparł Konstanty i przebiegł na drugą stronę ulicy z zamiarem odnalezienia stróża.

Po deszczu na podwórzu stała kałuża wody. A przy niej, sarkając i zżymając się pod nosem, pracował miotłą pan Witold Dudziński. Stróż. Próbował udrożnić kanalizację deszczową zapchaną najwyraźniej jakimś śmieciem.*
- Dzień dobry panie Dudziński - zagadnął stróża Kostek - Pamięta mnie pan?
- Mam słabą pamięć do twarzy. A powinienem pamiętać? - odpowiedział ostrożnie.
- Nazywam się Konstanty Stryjkowski - przedstawił się - Przed wojną często tutaj bywałem. Mieszkał tutaj mój kolega, Piotr Malinowski. Razem uczęszczaliśmy na kółko teatralne.
- Malinowscy, hmmm... - pokiwał nieśmiało stróż.
- Często nas pan karcił za to, że graliśmy pod pana oknami w piłkę.
Pan Witold uśmiechnął się i pokiwał głową.
- Teraz pamiętam. Niesforne z was były urwisy. Na szczęście byliście ostrożni i żadna szyba nie wyleciała, ale i tak moja żona ciągle musiała myć okna, taki był kurz.
- Teraz już za piłką mało kto gania.
- Niestety. - przyznał pan Dudziński - Wojna i ci przeklęci Niemcy, pozbawili najmłodszych dzieciństwa. Teraz dzieciaki myślą prędzej o walce, niż o kopaniu piłki.
- I słusznie. Trzeba być gotowym, by w odpowiednim dniu uderzyć w okupanta i wyzwolić ojczyznę.
Pan Witold pokiwał głową, ale minę miał marsową i czujnie rozglądał się na boki.
- A co cię tutaj synu sprowadza? - zapytał po chwili.
- Ja właśnie do Malinowskich. Nie było mnie trochę w Warszawie i teraz szukam starych znajomych. W sumie z Piotrem to się od wojny nie widziałem.
- Nic dziwnego. Jak tylko wieść o tym, że Niemcy na Warszawę idą, to pan Malinowski spakował rodzinę i wyjechał do Ameryki.
- Pamiętam, że Piotr nie raz wspominał o ciotce w Ameryce, ale nie przypuszczałem że nie ma ich już w Polsce.
- Wojna rozrzuciła ludzi po świecie.
- To pewnie ze starych lokatorów mało kto został, prawda?
- Kilku jeszcze zostało. Wielu jednak już nie ma. Część uciekła zaraz po tym jak Warszawę zajęli. O kilku osobach nic nie wiadomo.
- A pani Leokadia? Mieszkała pod Malinowskimi i zawsze częstowała nas cukierkami.
- Jej też nie już nie ma. Jakiś rok temu przyjechał po nią syn z Poznania i zabrał do siebie. Jej mieszkanie szybko jednak zostało zajęte. I ja od samego początku wiedziałem, że problem z tym będzie. Niby się tam taki spokojny pan doktor wprowadził. Coś jednak było na rzeczy, bo kilka dni temu Niemcy rewizję w mieszkaniu zrobili i straszny kipisz w całej kamienicy. Mnie też przesłuchiwali, ale ja nic nie wiedział. Ten oficer mnie straszył, że do obozu pojadę, jak nie powiem. A co ja mu niby miałem powiedzieć? Domysły i przypuszczenia to tylko dla siebie mam. Szkopy jednak mi nie uwierzyły i do tej pory szpicla w mieszkaniu na przeciwko trzymają. Dranie cała rodzinę Rudzików wysiedlili, żeby pułapkę zastawić.
- Poważna sprawa. - przytaknął Konstanty.
W sumie dowiedział się tego, czego chciał i mógł spokojnie zakończyć rozmowę z panem Dudzińskim.
- Skoro Malinowskich tutaj nie ma to nic tu po mnie. Wszystkiego najlepszego panie Witoldzie.
- A dziękuję, dziękuję. Uważaj na siebie młodzieńcze. W niebezpiecznych czasach przyszło nam żyć.

Konstanty pożegnał się i wyszedł z bramy. Na ulicy rozejrzał się czujnie i wolnym krokiem skierował się na umówione z Beniaminkiem miejsce.
W bramie byli już zarówno Beniaminek, jak i Tunia i Doktorek. Kostek opowiedział im o tym, czego dowiedział się od stróża. Wyglądało na to, że jeżeli chcą dostać się do spalonego lokalu, to muszą najpierw wypłoszyć szpicla z mieszkania na przeciwko.
- Myślę, że najlepiej będzie jak ja z Beniaminkiem zorganizujemy dywersję, a wy wejdziecie do spalonego mieszkania. Może spróbujemy podać się za hydraulików i pod pretekstem, że gdzieś rura przecieka zapukać do tego szpicla. - zaproponował nieśmiało Konstanty.
Zdawał sobie sprawę, że jego plan jest raczej słaby i na dodatek ryzykowny, ale chciał się jakoś zaprezentować grupie i wykazać swoją przydatność. Pomyślna rozmowa ze stróżem dodała mu odwagi, której mu zazwyczaj brakowało.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 04-10-2012, 00:29   #18
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
- W porządku - Chłopak wybiegł na deszcz i rozchlapując płynący odnogą Bednarskiej potok zniknął Beniaminkowi z oczu w jednej z sąsiednich bram. Był bystry, a co najważniejsze miał inicjatywę. Piotrowi przeszło przez głowę, że będzie mu cholernie szkoda, kiedy już go zabiją. Chyba tak samo jak reszty grupy. Nie czuł w swoim myśleniu cienia fatalizmu, wszyscy wokół wcześniej czy później umierali. Raczej wcześniej niż później. Żołnierz odczekał jeszcze chwilę, po czym postawił kołnierz przemoczonej kurtki, naciągnął głębiej jodełkowy kaszkiet i pewnym krokiem ruszył w stronę wskazanej przez Tarczę kamienicy.

Od 1916 roku, kiedy to po raz pierwszy założył mundur, Piotr widział już różne wojny. Krwawe, okrutne, ogarniające cały cywilizowany świat, widział drobne zamieszki, przewroty, powstania. Ta wojna była inna niż wszystkie, w jakich brał dotąd udział. Subtelniejsza. Do tego stopnia, że ktoś nawykły do szarż kawaleryjskich, wybuchów dział i terkotu gąsienic mógł jej nawet nie zauważyć. Tu na pole bitwy jeździło się tramwajem, koniecznie pamiętając o skasowaniu biletu. Na tej wojnie broni nie nosiło się albo wcale, albo tak jak teraz, śmieszną dziewiątkę z tłumikiem upchniętą tak, by była nadzieja, że nie wykryje jej pobieżna rewizja.
A jednak nadal była wojną i pewne reguły pozostawały niezmienne. Rozeznanie terenu przed operacją było podstawą.
Mazur szedł spokojnym krokiem, człowieka, któremu ulewa przestała przeszkadzać bo i tak przemókł już do suchej nitki. Zrobił pętlę po rewirze idąc najpierw ulicą, potem podwórkami na tyłach. Wzrok taksował otoczenie, wyławiając istotne szczegóły.

Kamienica znajdowała się mniej więcej w połowie długości Bednarskiej, w obie strony dobre dwie przecznice od najbliższych głównych ulic. Patrole o normalnym dla tej strefy miasta natężeniu. W ciągu półgodzinnego spaceru przejechały dwa.
Sama kamienica była przelotową oficyną z dwiema klatkami -dobrze, spore pole manewru przy ucieczce. W okolicy było sporo studzienek kanalizacyjnych, zaledwie kilkadziesiąt kroków od bramy. O ile mógł to ocenić na pierwszy rzut oka, mieszkanie było puste. Odruchowo rzucił okiem na potencjalne miejsca, w których sam zaczaiłby się ze snajperką. W zasadzie pierwszym, jedynym i najbardziej oczywistym miejscem do obserwacji były okna naprzeciwko. Na pierwszy rzut oka nikogo tam nie wypatrzył, drugi rzut oka byłby zbyt niebezpieczny.

Układając sobie w głowie kompletną mapę pola bitwy, ruszył w stronę miejsca spotkania. Przez chwilę zdawało mu się że miał ogon, z ulgą odkrył, że to para zagubionych na akcji w parku towarzyszy broni. Byli w komplecie. Mogli działać. Pozostało ustalić szczegóły.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 05-10-2012, 16:30   #19
 
Szamexus's Avatar
 
Reputacja: 1 Szamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znany
Zamarł ... wcisnął się w ścianę niemal próbując się zlać z jej fakturą. Otaczająca ciemność i tylko drobne srużki światła wpadająca do tunelu w którym się znaleźli oznaczały i determinowały powagę sytuacji. Byli w ukryciu, w norze, w jamie z której prawdopodobnie nie zdołają uciec jeśli Niemcy ich tu namierzą ... odrzucił natrętne fatalistyczne myśli ... to tunel przez który jeszcze niedawno chodziło jakieś dzikie zwierzę .. jak tunel do areny gladiatorów, przez który wychodził demon ... zamknął oczy ... wsłuchiwał się w dźwięki docierające do uszu, deszcz, oddech Tuni, płynąca pod nogami woda, odgłosy ludzi na zewnątrz ... dało się rozróżnić język, są tak blisko ... jednak chyba nie wiedzą gdzie szukać ... zbliżają się i oddalają ...

Oddech, oddychać trzeba a tu jednocześnie potworny zapach, nieprzyjemny zapach powodujący w normalnych okolicznościach odruch wymiotny .. Doktorek pamięta pierwszą sekcję zwłok, na zajęciach z Medycyny Sądowej ... Kryśka, tak miała na imię koleżanka która nie dała rady i zwymiotowała gdy na stole sekcyjnym znalazły się zwłoki dwudziestolatki z zadzierzgniętym szalem na szyi na którym wisiała w willi swojego wója 7 dni, śmierdziało tak samo, smród gnijącego ciała i ludzkich wydalin ... a Tunia- tu i teraz stała obok i oddychała co raz spokojniej ... i każde z nich radziło sobie ze zmysłem powonienia.

Nie zobaczył .. tylko usłyszał cichy głos dziecka, było gdzieś obok, obok Tuni, zamarł i wręcz zdrętwiał gdy zrozumiał że nie są tu sami ... to dziecko zapewne żydowskie żyjące tu niewiadomo od kiedy, żyjące "pod powierzchnią" jak wielu Żydów warszawskich nie mogących być na powierzchni ...

Ktoś odsłania wejście, Doktorek sięgnął ręką za pas, nie pomyślał .. jeśli to pojedynczy żołnierz to lepiej zrobić to rękoma, obezwładnić go pocichu, zbliżył się do wyjścia … i stanął w kącie gotów zaatakować, zareagować na zbliżające się zagrożenie .. Ufff – to ciemnowłosy człowiek który ich tu wpuścił .. -Jestem Dariusz. Doktorek podał rękę i wtedy zorientował się jak jest zimna, z nerwów. – Miło, jestem Doktorek, to jest Tunia. … -Dziękujemy. Cóż więcej mógł teraz powiedzieć ..
- W porządku. Darek lekko się uśmiechnął. Zwiewajcie, tamtędy- wskazał dróżkę wśród zarośli. Tamtędy wyjdziecie na zachodnią część ogrodu, za ogrodzeniem będzie ścieżka klucząca miejscami nad Wisłą która wyprowadzi was na ulicę.
- Tunia, pędzimy na miejsce ?
Zapytał i spojrzał w oczy dziewczyny, zapytał ale było to pytanie retoryczne, determinacja i zdecydowanie młodej kobiety było widoczne. – Niech Bóg ma Pana w opiece. Powiedziała do Darka i pierwsza szybkim krokiem ruszyła …

- Pójdziemy przez most Kierbedzia. Stwierdził stanowczo. -To najkrótsza droga na Bednarską. Deszcz nas obmyje, nie będzie jednocześnie nikogo dziwić szybkie tempo moknących ludzi.

[MEDIA][/MEDIA]

Pokonali drogę do jednej z głównych przecznic Bednarskiej bez przeszkód. Minęli partol, jednak nie wzbudzili zainteresowania. – To gdzieś tam, zobacz tu jest numer 13 , będzie po drugiej stronie. Wziął Tunię pod ramię i szybkim krokiem zmierzali po przeciwnej stronie ulicy, bacznie szukając docelowego numeru. – Zobacz. Szepnał wskazując spojrzeniem na postać mężczyzny wychodzącego zza rogu i wchodzącego do bramy.
-Czołem. Przepraszamy za spóźnienie, ale pozwiedzaliśmy troszkę ZOO. Odezwał się do Beniaminka, siląc się na odrobinę humoru mając nadzieję na podniesienie własnego morale.
- Cieszę się, że jesteś tu, że jesteśmy tu ... razem. Jaka jest sytuacja?

(z bronią)
 
__________________
Pro 3:3 bt "(3) Niech miłość i wierność cię strzeże; przymocuj je sobie do szyi, na tablicy serca je zapisz"

Ostatnio edytowane przez Szamexus : 06-10-2012 o 12:27. Powód: literówki, ostatni dialog
Szamexus jest offline  
Stary 06-10-2012, 09:52   #20
 
Aeshadiv's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputację
Poeta korzystając z chwili spokoju postanowił się wyspowiadać. O ile można było to spowiedzią. Wszak jednym z warunków otrzymania rozgrzeszenia jest postanowienie poprawy. Tego u Sebastiana nie było. Dalej miał zamiar wykonywać wyroki. Z zimną krwią patrzyć skazanemu w oczy i wyrecytować niczym wiersz:

W imieniu Polski Podziemnej zostajesz w tym dniu skazany na śmierć za zdradę ojczyzny.

Chwila rozmowy z ojcem trochę go uspokoiła, ale nie dała ukojenia. Wieści o zmianie mieszkania nie należały do najlepszych. Mirela niczego nie wiedziała. Myślała, że Poeta jest zwykłym łącznikiem. Starał się zawsze wrócić do mieszkania czysty, bez plam krwi na koszuli czy rękach. Wciąż jednak widział te pierwsze. Sprzed roku. Egzekucja jakiejś niemki. Znęcała się nad więźniami na Pawiaku.
Doskonale pamiętał jej pół otwarte usta, które zamarły już w takiej pozycji po otrzymaniu strzału z Lugera prosto w serce. Sebastian zawsze strzelał drugi raz. Tak dla pewności. Gdy ofiara już leżała.

Ksiądz Janusz spokojnie wysłuchał monologu Poety. Mężczyzna mówił raz poprzez zaciśnięte usta, raz niemal przez łzy.
- Proszę księdza, ksiądz wie czym się zajmuję. - powiedział spokojnie
- Tak. Wykonujesz jedną z najcięższych prac.
- Ksiądz wie, w tym nie ma wahania. Strzela się po prostu. Jak do zwierzęcia. Przecież naziści są jak zwierzęta. Nie mogę sobie pozwolić na słabość. Muszę tam podejść, zobaczyć temu człowiekowi w oczy i po prostu go zabić. Bez wahania. Bez emocji. Bez sumienia. - mówił dość głośno. Ojciec Janus obawiał się jakby, że ktoś może to usłyszeć. Próbował wtrącać się aby uspokoić Sebastiana. Rezultatem była huśtawka nastroju.
- Czasem nawet powątpiewam w sens całej walki. Wojna i tak się skończy. Nasi padają, a kto o tym będzie pamiętał? Sami też prędzej czy później zginiemy czy to po godzinach tortur na Szucha czy na barykadzie gdyby udało nam się wyjść na ulicę. I kto będzie mówił za te... sto lat o nas? Zapomną. Nikt się nie obejrzy. - mówił zrezygnowany.
- A czy postawa pasywne miałaby sens? Sebastian, idź do siebie. Masz przecież zmienić locum. Bóg z Tobą. - pożegnał go ksiądz pozostawiając w głowie Poety kolejne wątpliwości.

Sebastian na ten czas poszedł do siebie rozmyślając o tym co przed chwilą powiedział. Po drodze zerkał na kamienie. Musiał w końcu dość szybko znaleźć nowe mieszkanie.
Gdy wrócił do domu usiadł na fotelu, założył ręce i zastanawiał się czy nie widział gdzieś czegoś na sprzedaż.
Mirela jeszcze nie wróciła. Miał czas żeby wszystko na spokojnie przemyśleć i zaplanować.
 
Aeshadiv jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172