lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   [Klanarchia] - Ponure siedliszcze (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/12280-klanarchia-ponure-siedliszcze.html)

zgrzyt 26-02-2013 23:35

Wstęp




- JAZDA BRACIA I SIOSTRY! OSTATNI NA SKARPIE STAWIA BECZKĘ GROGU!
Potężne cielska wijoszponów przecinają niebo niczym pocisk wystrzelony z balisty. Umięśnione, pokryte błoną skrzydła odbijają się od powietrza wzbijając te ogromne gady do lotu. „Płyniecie” na ich grzbietach niczym marynarz na orlim gnieździe podczas sztormu. Na skórze czujecie każdy podmuch wiatru. Ubrania trzepoczą jak chorągwie. Dreszcz przeszywa plecy. Krew buzuje w żyłach a serce staje w gardle słysząc komendę waszego kamrata:
- PIKUJEMY!
Posłuszne rozkazom swego pana gady jak jeden rzucają się do ostrego, nurkowego lotu. Wasze źrenice rozszerzają się niczym srebrne denary. Krople zimnego potu spływają po kręgosłupie. Widzicie jak z każdą chwilą ziemia staje się coraz większa. Malutkie białe punkciki śnieżnych szczytów i niteczki rzek przybliżają się w zastraszającym tempie.
- ROZBIJEMY SIĘ! – Wrzasnął jeden z braci.
Przez myśl przeszło wam to samo ale zaciśnięte ze strachu usta nie pozwoliły wykrzyczeć tego na głos. Świst wiatru zagłuszył myśli. Dłonie kurczowo ściskają przyczepione do pyska bestii lejce. Czy on oszalał?! Dupsko odrywa się od siodła i pozbawione grawitacji zaczyna się unosić. Zamglony umysł wyświetla sceny z życia uświadamiając wam, że na grzbietach tych potworów możecie nie dożyć jutra. Aż nagle…
- WYRÓWNAĆ LOT! – Wrzasnął ponownie wujo sprawiając, że gadzie bestie „trzepnęły” mocniej skrzydłami i rycząc przeraźliwie wyrównały poziom. Rozluźniły mięśnie i wytrzeszczyły pożółkłe kły przez co ich pyski przybrały kształt paskudnego uśmiechu. Niebezpieczne manewry to ich żywioł. Z trudem przełykacie zgromadzoną w ustach ślinę. Próbujecie opanować spocone, trzęsące się dłonie. Niektórzy z was prawie zafajdali portki.
- HAHA! ALE UBAW! SZKODA, ŻE NIE WIDZIELIŚCIE WASZYCH TWARZY! – krzyczy wujo machając nogami jak małe dziecko i tym samym poganiając wija do szybszego lotu. W końcu zza horyzontu wyłania się cel waszej podróży. Góry obręczy – skaliste, zdradzieckie szczyty na krawędzi wielkiej czeluści. Gdzieś tam, pośród zamglonych dolin i lasów skrywa się zamek sióstr Apostofitek. Odnoga najbardziej znanego na rubieżach klanu rytualistów – Monastyru na zboczach czeluści. Tam też po raz ostatni widziano człowieka, którego tropem podążacie…


Ezekiel Kadash zwany „Spoglądającym w otchłań”. Sławny egzorcysta Omamu. Członek rady Unii do spraw wypędzeń. Weteran bitwy pod „Lodowym Grobowcem”. Persona znana zarówno mieszkańcom rubieży jak i bestiom skrytym w pomroku. Nie jeden upiór poczuł bowiem siłę jego umysłu gdy palony inkantacją mantr posłusznie opuszczał ciało opętanej istoty. Ezekiel to żywa legenda waszej młodości. Legenda, która ostatnimi laty blaknie pod coraz głośniejszą falą krytyki. W Omanie nie brakuje bowiem urzędników, którzy uważają, że wiek egzorcysty i coraz bardziej dziwaczne zachowania uniemożliwiają mu dalsze pełnienie zaszczytnych funkcji. Niektórzy posuwają się nawet do twierdzenia, że „staruszek” oszalał albo zaprzedał duszę demonom z którymi ma na co dzień do czynienia. Serce boli gdy słucha się tych docierających ze stolicy plotek. Ciężko uwierzyć by osoba będąca symbolem zakonu rytualistów mogła po tylu latach wiernej służby przejść na drugą stronę barykady. Cóż…nie pozostaje wam nic innego jak ruszać w drogę i rozwikłać tajemnicę jego zniknięcia.

Rozdział I



Skryta w zaroślach istota obserwowała jak skrzydlaty, pokryty pancerzem gad szykuje się do lądowania na oblodzonej, przylepionej do krawędzi czeluści skalnej półce. Widziała dokładnie jak zwierzę zwalnia „obroty” i trzepocząc potężnymi skrzydłami próbuje utrzymać właściwy tor lotu. Z każdą chwilą zbliżania się do ziemi mięśnie stwora napinały się bardziej a jego ciało walczyło zaciekle z szalejącą nad rozpadliną wichurą. Wyglądało na to, że nim bliżej celu tym trudniej było wijoszponowi zachować równowagę i nie uderzyć cielskiem o najeżone ostrymi kamieniami zbocze czeluści. Śnieżyca miotała nim to na lewo, to na prawo bawiąc się jak dziecko szmacianą lalką. Stwór nie zamierzał się jednak poddać. Zaryczał głośno, oznajmiając naturze, że nic nie powstrzyma go przed lądowaniem. Wysunął przed siebie szpony i z nieludzką zaciekłością próbował pochwycić nimi podłoże. W końcu będąc metr nad śnieżną pokrywą skarpy poddał się sile grawitacji i jak tonowy głaz grzmotnął z impetem o ziemię. Z pod pazurów posypały się kawałki popękanego lodu i tumany wzburzonego śniegu. Po przełęczy rozniósł się odgłos łupnięcia potęgowany odbijanym od wzgórz echem. Dopiero gdy wszystko ucichło gad wyprostował dumnie szyję i otrzepał się z pokrywającego ciało białego pyłu. Sapiąc głośno ze zmęczenia wykonał kilka mozolnych, brodzących w zaspie kroków. Po oddaleniu się na bezpieczną odległość od przepaści przysiadł i nie pytając nikogo o zgodę legł ociężale. Ostatkiem sił skulił się w sobie i zamykając oczy zasnął wycieńczony.

Obserwujący całą scenę osobnik wychylił się ciekawsko zza krzaków. Dzięki temu widział dokładniej jak na skale z hukiem lądują kolejne latające jaszczury. Te stworzenia w gruncie rzeczy go nie interesowały. Były zbyt szybkie by można je upolować. Na swych grzbietach niosły jednak coś dużo bardziej kuszącego. Ludzi. Świeżutkie, ciepłe, odziane w skóry mięsko. Jeden po drugim zeskakiwało teraz z grzbietów gadów wpadając po kolana w świeżo opadły śnieg. Nieznajomy oblizał się lubieżnie na myśl o uczcie jaka go niebawem czeka. Czas ruszać – pomyślał – muszę zawiadomić pozostałych.


Pierwszy na zboczę dotarł wujo. Usadowił swoje okute metalowymi butami stopy na stałym lądzie po czym czujnie rozejrzał się po okolicy. Podłoże płaskie, lita skała a nie lód - nie powinna się załamać. W dodatku skarpa jest osłoniętą drzewami, które przy odrobinie szczęścia złagodzą lawinę. Lepiej nie będzie – pomyślał. Tylko ten wiatr. Wzmaga się i rośnie w siłę. Ciarki na plecach podpowiadały mu, że pogoda może zmienić się na gorsze, a to w górach jest niebezpieczne i co gorsza – wielce prawdopodobne.
- Dalej nie polecimy. Śnieżyca rozpętała się na dobre. Wije nie dadzą rady się przedrzeć.
Krzyknął w waszym kierunku widząc, że wszyscy bezpiecznie zeszliście z wierzchowców. Przechadzając się z wolna obejrzał swoje gady. Pomacał ich szponiaste stopy, pogłaskał po łbach, zajrzał pod skrzydła. Na koniec każdemu z nich wsadził coś smacznego do pyska.
- Zamek leży jakiś dzień drogi stąd. Powinniście trafić idąc wzdłuż rozpadliny. Niestety, nie mogę wam towarzyszyć. Starszyzna zleciła mi inne, pilniejsze zadania.
Chwilę potem podszedł do Ivy i położył swoją silną, męską dłoń na jej ramieniu. Jego ciepły i stanowczy uścisk przypominał ten ojcowski, gdy głowa rodziny chciała powiedzieć coś bardzo ważnego.
- Poprowadzisz ich do celu. Rada zadecydowała, że to Ty obejmiesz dowództwo. Wiem, że to dla Ciebie zaskoczenie bo nigdy nie dowodziłaś. No ale cóż…ja w tej sprawie nie miałem nic do gadania. Staraj się zarządzać mądrze i słuchaj rad Ezechiela. Z was wszystkich zna się najlepiej na poruszaniu w trudnym terenie.
Po wygłoszeniu raptem paru słów wujo podszedł do Draugdina i subtelnie wziął go na stronę.
- Starsi już totalnie oszaleli. Udumali sobie, że to Iva was poprowadzi. Nie wiem jak to zrobiła ale po tej wyprawie planują dać jej tytuł chorążego. Przecież ona totalnie się do tego nie nadaje. Niby walczy nieźle. Umie ciąć i rąbać. No ale co z tego jak w najgorszych momentach panikuje i płacze jak małe dziecko. Nie to co Ty. Chłop z jajami. Umiesz zachować rozsądek gdy leje się krew. A to według mnie świadczy o prawdziwym bohaterstwie. Czuwaj nad wszystkim bo bez Ciebie może zdarzyć się tragedia.
Wujo poklepał Draugdina po ramieniu po czym skrzywił się widząc stojącego na uboczu Arak'Gnara. Westchnął poirytowany czując jednak, że i z nim musi zamienić kilka słów. Podszedł powoli mierząc go chłodnym, ponurym spojrzeniem.
- Arak…obaj dobrze wiemy, że nie cierpię Cię jak psa. Jesteś zakałą naszej kompani. Pluję za każdym razem gdy muszę oglądać Twoją parszywą gębę. Przynajmniej nosisz ją zakrytą bo inaczej nie wytrzymał bym i obił Ci ryj. W mojej drużynie byłbyś czarną owcą ale tutaj…możesz się przydać. Tak dobrze słyszałeś, tym młodzikom potrzebny jest doświadczony żerca. Nie żebym Cię za takiego miał ale skoro już tutaj jesteś...ech, co ja gadam. I tak coś spierdolisz. Jak zwykle.
Na koniec zerknął na kulących się z zimna rytualistów. Marissę i Baltomizera.
- Uważajcie na nich. Kląłem się na swój honor, że cali i zdrowi dotrą do zamku. Nogi wam z dupy powyrywam jeżeli coś im się stanie.

Nergala 27-02-2013 01:56

Zsiadła z wierzchowca i przeciągnęła się z ulgą. Szalony lot na wijach, których zwolennikiem był wujo, budził w niej mieszane uczucia. Poprawiła skórzany płaszcz i rozejrzała się bacznie po okolicy. Śnieżyca wzmagała się coraz bardziej, co nie zwiastowało przyjemnego spacerku do celu. Wyszczerzyła się do siebie. Gdy wielka i ciężka dłoń wuja spoczęła na jej ramieniu aż ugięły się pod nią kolana. Mężczyzna miał sporo krzepy, a ona nie spodziewała się takiej sytuacji. Tym bardziej zaskoczyły ją następne jego słowa. Jej bursztynowe oczy wpatrywały się w wuja z niedowierzaniem.
- JA? Mam dowodzić tą bandą? Ha! Wolne żarty... - Obowiązki dowódcy to spory problem. Do tej pory była wyłącznie jednym z wielu trybików w rodzinie, a teraz ma tymi trybikami rządzić. Ale medal ma dwie strony, a co za tym idzie, nie będzie musiała znosić głupich rozkazów jakiegoś wypierdka, lub niezrównoważonego starucha. Lepiej, żeby zgrają popaprańców kierował ktoś, kto wie, za który koniec trzymać miecz. Przeniosła wzrok na Ezechiela i wyszczerzyła się do niego łobuzersko.
- Mam nadzieję, że nie stronisz od ludzi, bo chcąc nie chcąc, mamy współpracować. Jakby co, nie krępuj się i mów co ci na wątrobie leży. To samo tyczy się reszty. Te, lala! - Zwróciła się w stronę Marissy. - Dobrze by było, gdybyś nie opóźniała marszu. To tak na przyszłość. - Darowała sobie przemowy, bo skoro wujo tu jest, to on tu jeszcze dowodzi. A na pogawędki z braćmi przyjdzie jeszcze czas... Rola niańki dla wiotkich Rytualistów szczerze ją drażniła. Skoro wybierają się na wyprawę, to, na przodków, powinni zadbać o własną dupę. Ale rozkaz, to rozkaz, a hańby wujowi i Rodzinie przynieść nie miała zamiaru.

noboto 27-02-2013 11:10

Zsiadłem z tego potwora i natychmiast poprawiłem płaszcz tak by jak najmniej ciepła uciekało, następnie usłyszałem coś co mnie wyprowadziło z równowagi Iva ma nami dowodzić, natychmiast zacząłem kalkulować powodzenie misji gdy nagle spostrzegłem wrogie lub może nie przyjazne spojrzenie "wujcia", natychmiast je odwzajemniłem, w myślach życzyłem mu by razem z tymi swoimi gadami rozbił się o te przeklęte góry, nagle coś mnie tchnęło zajrzałem do torby i spostrzegłem że niema cytryny, wykrzywiłem twarz w grymas złości, następnie zauważyłem że niema sakiewki przy pasie, w myślach "przeklęte gady, to na pewno one", podeszłem do "przywódcy" starłem śpiki z nosa i powiedziałem :Może w końcu ruszymy zanim nam odmarzną tyłki,"szefowo", gdy w końcu ruszyliśmy to trzymałem się środka kolumny, w czasie najbliższego postoju uzupełniłem mój dsziennik

Jaqo 27-02-2013 15:10

Mimowolnie odwzajemnił uśmiech Soldatki lecz po chwili się zreflektował. Powoli kiwnął głową i odszedł kilkanaście metrów w stronę wskazaną przez "Wuja". Podskoczył parę razy w miejscu by rozgrzać mięśnie zmęczone po długiej podróży na grzbiecie dziwacznego stworzenia, jednocześnie starał się ukryć przepełniają go ekscytację.
W końcu! Udało mu się wyrwać z przeraźliwie nudnej siedziby klanu! I to nie na krótki zwiad z jego irytująco spokojnym mistrzem, ale pełnoprawna wyprawa. Lot na Wijach (mimo, że przerażający) sprawił mu wiele frajdy i miał szczerą nadzieję, że będzie miał okazję spróbować go znowu.
Uchylił rąbek turbanu by móc pełniej odetchnąć zimnym powietrzem.
Oczywiście nie może nawet pokazać jak bardzo się cieszy tą wyprawą. Gdyby Metropolitka dowiedziała, że znowu "nieodpowiednio reprezentuje klan" oznaczało by to zamknięcie w granicach siedziby do końca, a tego Ezechiel by nie zniósł. No cóż może zyska trochę wolności gdy zniknie z oczu współklanytom. Odwrócił się w stronę Ivy poprawiając zawój na głowie.
-Dobrze by było gdyby wysłać kogoś przodem. No wiecie...- zaciął się na chwilę - na zwiady.
Po chwili zastanowienia dodał
-Właściwie to najlepiej ze dwie osoby, przyda mi się pomoc.
Pytająco patrzy na przywódczynie.

Nergala 27-02-2013 15:55

Aż ją nosiło, żeby przywalić inkwizytorowi i pokazać, że z nią się nie zadziera. Znieważył ją i zapłaci za to prędzej, czy później. Ale nie przy wuju. Splunęła Baltomizer'owi pod nogi i odeszła parę kroków.
- Dobry pomysł. Pójdziesz przodem. - zwróciła się do Ezechiela, po czym spojrzała po braciach. Którego by tu wysłać z przepatrywaczem? Żerca, czy snajper... - Draugdin, pójdziesz z nim. Sprawdźcie teren tak do 10 staj... - Odparła po chwili namysłu. Tak, to powinno wystarczyć. Obaj wiedzą, jak ukryć swoją obecność, a o ile napotkają wroga, nie powinni mieć problemu. Jeden zabija z dystansu, drugi wie jak walczyć w zwarciu. Ona i Arak'Gnar zajmą się bezpieczeństwem Apostofickich owiec.

________
1 staja = 1,066 km <-- tak w razie czego ^.-

noboto 27-02-2013 18:43

Wbiłem w Iva wzrok zacisnąłem mocniej pięść na na skórzanej torbie z napisem "Narzędzia do tortur Inkwizytora Baltomizera", poczekałem aż się odwróci, wtedy się uśmiechnąłem się pod nosem, podszedłem do Mariss i powiedziałem po cichu Lepiej na nią uważać widać że w gorącej wodzie kompana, gdybym przeciągnął rozmowę pewnie by mi przywaliła, na razie dam jej spokój, zobaczymy jak poradzi se na stanowisku przywódcy

Armiel: na czerwono zaznaczyłem Ci słowa, w których miałeś błędy. Nie jestem jakoś wyjątkowo ostry w tej kwestii, ale od pisania "klimatycznego" o które prosił Wasz MG to dość mocno odbiega. Proszę byś sprawdzał przed wrzuceniem tekst w jakimś edytorze. Na razie bez ostrzeżenia. Przy następnych tego typu "kwiatkach" zacznę je przyznawać, aż do bana włącznie.

Jaqo 27-02-2013 20:39

-Dobrze więc.
Odpowiadając starał się zachować spokój.
-Ktoś jednak będzie musiał zając się tym - powiedział wskazując na ciężki plecak wciąż przytroczony do wija na którym leciał - nie mogę iść na zwiad tak obciążony, wezmę tylko najpotrzebniejsze rzeczy.
Cieszył się, że zawój na głowie zasłaniał jego uśmiech. Nie cieszył się na myśl o całodniowej podróży z takim ciężarem na plecach. Teraz miał konkretny powód by tego uniknąć.
-Myślisz, że możemy napotkać się na jakieś stwory po drodze? - tym razem zwrócił się do "Wuja". Mówiąc to nacisnął niewidoczną dla osoby niezaznajomionej z bronią dźwigienkę. Na szczycie kostura który Ezechiel cały czas trzymał w dłoni wyskoczyło długie na ponad stopę, zakrzywione ostrze. - Chciałbym móc się przygotować.

MTM 27-02-2013 21:56

Jak bardzo popieprzony jest ten świat? Tego nie wie sam Cesarz. Ja natomiast wiem, jak bardzo popieprzony jest człowiek. Znam go bardzo dobrze. Odkąd mogłem unieść ostrze w jednej ręce, mój mistrz trzymał mnie na uboczu. Kazał obserwować. Uczyć się. Przewidywać i rozpoznawać. Wszystko po to, abym potrafił wyodrębniać zarazę. Znaleźć przyczynę, a następnie ją usunąć. Tak mi wpajano. Tak uwierzyłem. Nagrodą za wiarę był rynsztok, zniewagi, prześladowania, szydercze spojrzenia i odpadki ze stołu. Wszędzie gdzie bym się nie pojawił, cichły rozmowy, a przedstawiciele ludzkiej rasy przewiercali mnie pogardliwym wzrokiem. Może dla nich to była rozrywka, ale na tym się właśnie wychowałem. Nie wyróżniałem się w Rodzinie nadludzkimi umiejętnościami. Jednak sam fakt, że takich jak ja było niewielu, sprawiał, że stałem się na swój sposób wyjątkowy. Nie pamiętam swoich rodziców. Ojcem był mi każdy kapitan. Sióstr i braci miałem jeszcze więcej. Mimo niełatwego życia nigdy nie pozwolono mi, abym zwątpił w Tradycję oraz honor. Nigdy też tego nie zrobiłem. Honor to wszystko co mi pozostało. Trzymam się go niczym najpotężniejszego eksponatu. Swój gniew wyzwalam na splugawionych, pomstując za własne krzywdy. Dzięki ich krwi mogę zachować równowagę umysłu. Nienawiść mi wpojono. Nienawiść zrozumiałem. Nienawiść wykorzystuję przeciwko złemu. Ja jestem Żercą.


Zanim Arak'Gnar wyruszył w podróż, zajmował się zgoła innymi rzeczami i nigdy nie wpadłby na to, że przyjdzie mu śledzić trop jakiegoś egzorcysty. Sam właśnie podążał śladami grupy wampirów, która przysparzała problemów w okolicy, kiedy otrzymał wezwanie od kapitana.
Niechętnie zbliżył się do miejsca, w którym urzędowała kompania. Było tu zbyt wiele ludzi jak dla żercy, jakim był Arak. Osobiście stronił od zaludnionych miast. Jeżeli już musiał to czynić, to tylko w nocy, podczas gdy większość udawała się na spoczynek, a ulice stawały się rzadziej uczęszczane. Wujo przeklął, kiedy żerca przekroczył progi jego pseudogabinetu. Gnar stanął nieśmiało jak najbliżej drzwi, gotów skorzystać z nich przy najbliżej okazji. Zza jedwabnej chusty obrzucił Soldata krytycznym spojrzeniem szarych jak deszczowe chmury oczu. Był to wielki wojownik, nikt nie mógł zaprzeczyć. Poprzez swoją nieugiętość, odwagę, honor oraz umiejętności zdobył zaszczytną rangę, o której marzą co ambitniejsi Soldaci. Żerca nie mógł jednak zrozumieć niechęci, jaką ten opatulał jego osobę. Zdążył już przywyknąć do szyderstw swoich braci, jednak kapitanowie zawsze pozostawali przynajmniej obojętni.
Wujo szybko i konkretnie wyjaśnił mu cele powierzonej misji. Czynił to tak, jakby nie miał wyboru, a może tak właśnie było? Dla Arak'Gnara to nie miało znaczenia. Wykona rozkaz bez względu na stosunki, jakie wiążą go z dowództwem. Odczuł ogromną ulgę, kiedy mógł opuścić tamto pomieszczenie. Natychmiast rozpoczął przygotowania do podróży.


Następnego dnia udał się w wyznaczone miejsce. Tam to zobaczył ludzi, z którymi miał podróżować. Spotkał ich po raz pierwszy, chociaż co poniektórzy mogli już o nim usłyszeć. Nic dziwnego, jeśli przez wiele lat żyje się poza marginesem i nie zamienia się z nikim nawet słowa. Zanim jednak dał się zauważyć, obserwował grupę przez parę minut. Chciał ocenić z kim ma do czynienia. Każdy, nawet bezmyślny ruch, może powiedzieć o człowieku wiele. Pierwsza w oko wpadła mu para, trzymająca się blisko siebie. Gnar bez trudu odgadł skąd pochodzili. Przedstawiciele Klanu Apostofików. Mężczyzna i kobieta. On odziany w groźnie wyglądający płaszcz, pokryty dziwnymi znakami, jakby insygniami - inkwizytora, jak się później dowiedział. Przez ramię miał przewieszoną torbę. Napis wyszyty na skórze, nie wróżył nic dobrego.
Ona natomiast zdawała się kompletnym przeciwieństwem tajemniczego wojownika. Znacznie drobniejsza, o jasnej i gładkiej cerze. Zdawałoby się bezbronna niewiasta odziana była tylko w wymyślną szatę, przykrywającą większość powabnego ciała. Jej delikatne rysy twarzy oraz ponętne usta nie wyrażały żadnych emocji. Kompletna obojętność, spokój, opanowanie. Kto posłałby tak kruchą istotę na tak niebezpieczną misję? O tym miał zapewne dopiero się przekonać.
Reszta już należała do klanu. Mężczyzna z dziwną bronią w ręku zrobił na nim dość niepokojące wrażenie. Nie wyglądał na takiego, który pozwalałby sobie w kaszę dmuchać. Arak musiał jednak przyznać, że cieszy się z towarzystwa takiego osobnika, nawet gdyby nie mieli nigdy do siebie przemówić. A tuż obok stała kolejna kobieta. Nie mniej niż poprzednia zainteresowała żercę. Jak niebo i piekło. Jak anioł i demon. Tak porównałby obie. Siepaczka rozmawiała z niedawno co poznanym wujem. Jej odkryte ciało skupiało na sobie blaski wschodzącego słońca, odbijając je od wyrzeźbionych mięśni i metalowych elementów opancerzenia. Emanowała od niej aura stanowczości i podobnej kapitanowi nieugiętości. Tak, to musiała być niezależna kobieta, znająca swoje wartości oraz umiejętności, które z pewnością nierzadko wykorzystywała w walce. A może to całe wrażenie było tylko iluzją? Z takiej odległości nie mógł odgadnąć, co też ukrywa się pod tą twardą skorupą.

Arak wyszedł z ukrycia dopiero po tym, jak zmierzył się spojrzeniami z ostatnim mężczyzną. Nie mógł w to uwierzyć, że ten wypatrzył go w tych zaroślach. Przydatna cecha u członka załogi. To musiał być przepatrywacz. Kiedy Arak'Gnar znalazł się między tymi ludźmi, poczuł się nagle nieswojo. Te wszystkie spojrzenia... Co gorsza, jego strój i chusta zdawały się przed tym nie chronić. Był tak zmieszany, że nawet nie odczytywał intencji zawartych w tych spojrzeniach. Za długo stronił od ludzi, teraz przyjdzie mu za to zapłacić.


Jakby nie ten świat. Wysokość zmienia perspektywę i priorytety. Ostre powietrze i nieustający huk wiatru, czyli dwie natrętne towarzyszki, które o dziwo żerca polubił. Wijoszpon, którego dosiadał zachowywał się tak naturalnie, tak swobodnie, jakby to był jego żywioł. I tak właściwie było. Jednak na Gnarze lot wywarł ogromne wrażenie. Zauroczył go. W takich sytuacjach jak te można oczyścić umysł i poczuć kontakt ze światem. Tylko w ten sposób jest się w stanie zrozumieć, jaką rolę pełnimy na tym padole. Uświadamiamy sobie, że stanowimy tylko niewielki punkcik na bezkresie wszechświata. Dopiero wtedy dostrzegamy, jak nasze troski mają nikłe znaczenie, i że tylko działania na rzecz ogółu mogą zaprowadzić zmiany. Do takiego celu dążył on sam, ale rozwiązanie tego mrocznego supła wydawało się nieosiągalne. Nie wolno się jednak poddawać.

Moment pikowania był kulminacją emocji całej "przejażdżki". Przez moment żerca miał ochotę puścić lejce i zdać się na łaskę Losu. Poczuć się wreszcie wolnym i skrócić tę Syzyfową Pracę. Jak gwiazda, która niczym nieskrępowana rzuca się w przepaści wszechświata i żadna z jej przyjaciółek nie śmie przerywać tego wyzwoleńczego lotu. Dopiero kiedy bestia wyrównała poziom, Gnar wrócił do trzeźwego myślenia. Przypomniał sobie gdzie i po co tu jest. Musi zachować przytomność, jeżeli zależy mu na wykonanie woli Klanu.


Wszyscy wylądowali cało, w mniejszym bądź większym stopniu zadowoleni z podróży. Wiatr smagał postać żercy, jednak jego bicze ześlizgiwały się po czarnej skórze i narzuconym płaszczu. Orzeźwiający podmuch staranował jego nieosłonięte oczy. To miejsce było takie chłodne i puste... I to również podobało się temu samotnikowi.
Sprawy przybrały nieoczekiwany obrót, kiedy wujo postanowił ich opuścić, a na swego zastępcę mianować niejaką Ivę. Żerca przeczuwał, że ta misja nie będzie należeć do najprostszych, dlatego pragnął mieć przy sobie najlepszych ludzi, ale ten stary awanturnik postanowił zostawić go z bandą żółtodziobów. Nie żeby wątpił w ich umiejętności, jednak doświadczenie nabywa się latami. Gnar polował już na niejedno splugawione stworzenie i widział przerażające rzeczy, jakie za nimi się ciągną. Tak to już jest, że samotnicy mają wysokie mniemanie o sobie, ale jego zawód na to mu pozwalał.
Odprawę, jaką zgotował mu kapitan, przyjął z zupełną obojętnością. Nie wybaczył mu jednak tego, że stawia ich w takiej sytuacji. Czy ich zadanie musi być od razu skazywane na porażkę? A niech diabli palą! Zobaczmy, co zgotował nam Los.


Iva wydawała się tak samo zbita z tropu jak pozostali. Szybko jednak doszła do siebie i zaczęła wczuwać się w nową rolę. Ciekawe jak sobie poradzi.
Zapoczątkowano wymianę zdań. Potrzebowaliśmy taktyki, obmyślenia szyku, w jakim mamy się przemieszczać, a przede wszystkim rozgospodarowania zadań. Arak'Gnar odkąd pamiętał, działał sam. Jeżeli towarzyszył jakiemuś wypadowi, to zwykle pracował indywidualnie. Nie wyobraża sobie, w jaki sposób ma zintegrować się z tą grupą. Może po prostu przestanie myśleć i zacznie robić to, co potrafi najlepiej? To brzmiało dla niego jak całkiem dobry plan.

- Iva - odezwał się zachrypniętym głosem. Kiedy ta zwróciła na niego uwagę, poczuł się trochę zmieszany, jednak nie pozwolił sobie przerwać. - będę miał ich na oku. Ten cały inkwizytor potrafi o siebie zadbać i nic mu nie będzie, o ile nie zaczniecie się bić. Nie wiem jednak jak będzie z tą lalunią. Ty staraj się utrzymać wszystko w kupie, ja będę obserwował nasze plecy - dokończył, po czym udał się na sam koniec szyku. Mijając po drodze Apostofitkę, rzucił jej nerwowe spojrzenie. Wiedział już, że jest egzorcystką i to mu się nie podobało. Nie ufa jej i jeśli mówił, że "będzie miał ich na oku", miał na myśli konkretnie ją.

Splugawionych tropić. Splugawionym nie ustępować. Splugawionych zabijać. Ja jestem Żercą. Amen.

Draugdin 27-02-2013 21:58

Draugdin zsiadł z wierzchowca i rozprostował kości. Uwielbiał podniebne przejażdżki. Tylko ty i twój wierzchowiec. Nad głową przestworza, pod nogami przemykający krajobraz. Tylko ty i twój wierzchowiec - pełna wolność i ta cisza zakłócana jedynie pędem wiatru. Tak samo jak samotność strzelca - tylko ty i twoja broń. Może właśnie dlatego tak to lubił.

Zastanawiał się przez chwilę jak się tu znalazł razem z tą niezbyt jeszcze zgraną ekipą. Odgonił natrętne myśli. Może nie będzie tak źle. W końcu będą musieli na sobie polegać.
Cieszył się, że nie jest w centrum tych rozgrywek kto prowadzi drużynę i takie tam inne. W końcu on przecież zapewniać miał wsparcie drużynie z daleka, ale też musiał polegać na reszcie jako na jego wsparciu. No i słowa wuja skierowane do niego też nie dawały mu spokoju. Lubił tego człowieka i jego niemalże ojcowską troskę.

Poprawił broń i ekwipunek. Kolejny raz przyjrzał się dokładnie pozostałym członkom drużyny. Wiedział dobrze, że kilka najbliższych dni będzie kluczowych dla drużyny. Już po kilku dniach będzie wiadomo czy stworzą zgrany oddział uderzeniowy czy też się wzajemnie pozabijają.

mirabelka166 28-02-2013 18:22

- Nareszcie na lądzie! Na Sahirę, patronkę zbłąkanych dusz cóż to była za przeklęta podróż!
Skołatana upadłam na kolana i chwytając się za czoło próbowałam opanować zachwiany umysł. Kręciło mi się w głowie a w gardle zbierało na wymioty. Grunt pod stopami był jedyną rzeczą o jakiej myślałam podczas podniebnego lotu. Gdy ujrzałam oprószone mrozem wzgórza w mojej głowie zrodził się strach, a w żyłach niemal zastygła krew. Wstałam z trudem i chwiejąc na nogach rozejrzałam po okolicy. Na przodków…jak tu dziwnie…jak pusto. Zupełnie inaczej niż w naszym zakonie. To tak wygląda świat za murami? Od dziecka marzyłam żeby w końcu opuścić klasztor, zobaczyć jak żyją Ci zwykli, prości ludzie, którzy co siedem dni przynoszą nam jedzenie. Zazdrościłam im tej wolności. Tego że mogli robić co chcą bez konieczności pytania o wszystko przełożonej. Pragnęłam móc pójść z nimi, uwolnić się od wiążącej na każdym kroku etykiety. A teraz? Babciu ja chcę już wracać…Gdy powiodłam wzrokiem po swoich towarzyszach zrozumiałam, że otaczają mnie obce twarze. Jedyną bliską mi postacią był „wujo”, który przekonywał, że lot na wijoszponach będzie jedną z wielu atrakcji tej wyprawy. Ach, gdybym wiedziała, że te obrzydliwe gady tak mnie zirytują. Spokojnie…nie bądź ciotą. Nie będzie aż tak źle…chyba. Jejku…a jeżeli tu są dzikie zwierzęta?! Wdychając siarczyste powietrze dotknęłam dłonią swojej skórzanej torby, którą dostałam w klasztorze na przechowywanie drobiazgów. Gdy odsunęłam miedzianą klamrę poczułam kształt amuletu. Wyjęłam go pośpiesznie i wyrecytowałam ochronną inkantację. Na przedmiocie pojawił się magiczny, błyszczący glif. Ścisnęłam go dłonią recytując słowa modlitwy:
- Jaśniejąca Sahiro, patronko zbłąkanych dusz, bądź przy mnie w chwilach zwątpienia…
Mantrę przerwało dobiegające z oddali wycie wilków. Słysząc te paskudne potwory raptownie rzuciłam sakwę na zamarzniętą ziemię i spanikowana wywlekłam z niej wszystkie przygotowane wcześniej medaliony. Nie czekając chwili założyłam je wszystkie naraz obwieszając się jak noworoczna „choinka”. Nie ma się czego bać…to tylko wilki….one nic Ci nie zrobią - powtarzałam w myślach cała roztrzęsiona.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:46.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172