Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-12-2013, 12:20   #1
 
Cooperator's Avatar
 
Reputacja: 1 Cooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumny
[Byle do świtu/The Walking Dead]Sezon I

S01E01


8. lipca 2013. Warszawa

Zdzisław Klepacz, Mateusz Kodowski, Ryszard Malinowski, Jacek Milik, Tomislav Milošević

Dochodziło południe. Kolejka do beczkowozów ciągnęła się od Filtrowej na Zieleniec Wielkopolski . Żar lejący się z nieba nie wystraszył – jak jeszcze nie tak dawno – setek ludzi, snujących się bez celu po parku, szukających choć trochę cienia, dyskutujących zawzięcie, nasłuchujących nowych plotek, kłócących się o treści podawanych komunikatów. Zresztą, po co mieliby siedzieć w domach? Bez prądu nie włączy się klimatyzacji, już dawno nie nadawano w radiu niczego poza nagranymi instrukcjami w jaki sposób postępować w czasie „epidemii”, a w czterech ścianach dużo łatwiej ludzie poddawali się panice.

Początkowo beczkowozy wystawiano na głównych ulicach Śródmieścia, części Ochoty i Woli, które składały się na strefę zamkniętą, chronioną jeszcze przez mundurowe służby. Do ewakuacji ich do parków przymusiła narastająca fala upałów – zbyt wielu ludzi mdlało na rozgrzanych ulicach, w słabej jakości miękkim asfalcie na niektórych osiedlach można było nawet zostawić buty – nie mówiąc już o znanej wśród pielgrzymów „asfaltówce”, boląco-swędzącej wysypce będącej objawem alergii na ulatniające się z parującego asfaltu różne paskudne związki.

Zieleniec Wielkopolski stanowił w zasadzie południową granicę strefy zamkniętej. Pospiesznie ufortyfikowana ulica Wawelska była zdecydowanie najsłabszym punktem obrony – dalej na wschód Trasa Łazienkowska wrzynała się przez skarpę wiślaną, a na zachodzie i północy granicę poprowadzono wzdłuż torów kolejowych od Dworca Zachodniego do Gdańskiego. Z tego względu oprócz (zbyt licznych) okolicznych mieszkańców kręcili się (zbyt nieliczni) żołnierze, policjanci i strażnicy miejscy, którzy z bronią w ręku chronili południowego przyczółka. Huki wystrzałów rozbrzmiewały z różną częstotliwością przez całą dobę. Teraz 21. dnia oficjalnej walki z „epidemią”, mieszkańcy osłuchali się z nimi w wystarczającym stopniu.

Stojąc przy opróżnianym w błyskawicznym tempie beczkowozie przeciągał się leniwie Zdzisław Klepacz, sześćdziesięcioletni, zażywny jegomość, którego ego mile łechtał szacunek, jakim wreszcie darzyli go ludzie. Będąc w lepszych czasach kierownikiem w firmie transportowej i zawodowym kierowcą, otrzymał niezwykle istotne zadanie zarządzania dowozem wody na Ochocie. Często teraz przychodzili do niego urzędnicy dzielnicy i Ratusza, a nawet kilkakrotnie rozmawiał z panią prezydent Warszawy. Tak ważne zadanie łączyło się z przywilejami – otrzymywał dużo większe przydziały żywnościowe, miał też lepszy dostęp do drogiego alkoholu, którym też często „odwdzięczali się” nowi i starzy sąsiedzi. Pańskim okiem spoglądał na zgromadzoną ciżbę, która z wiadrami, butelkami, słoikami, baniakami i wszystkim innym w czym można było przechować wodę, niecierpliwie wyczekiwała swojej kolejki. Wieści o tym, że nawet w Parku Ujazdowskim, gdzie zaopatrywali się posłowie i urzędnicy strefy zamkniętej, zaczęło brakować wody, nieomalże spowodowały wybuch zamieszek. Tutaj, o ile było wiadomo „panu Zdzisławowi” (jak do niego z szacunkiem zwracał się prezes największej opozycyjnej partii nie dalej jak kilka dni wcześniej) wody miało nie zabraknąć, przynajmniej dzisiaj.

Tuż za beczkowozem, za biało-czerwonymi taśmami, znajdowała się strefa dla obsługi. Obok rozłożonego wojskowego namiotu, na rozkładanych, plastikowych krzesłach, wyniesionych zapewne z opuszczonego Wydziału Chemii po straconej stronie ulicy Wawelskiej, siedziało sześć osób z ekipy budowlanej, dbającej o stan i – w krótkich momentach wytchnienia – rozbudowę fortyfikacji granicy południowej. Praca czasami szła na dwie, czasami na trzy zmiany – w zależności od potrzeby i traconych ludzi. „Zarażeni” czasami podchodzili bliżej, zwłaszcza nocą miarowy łomot maszyn budowlanych niósł daleko i przyciągał ich jak magnes. Czasami, pomimo ognia zaporowego i szybkiej ewakuacji ktoś został ugryziony. Zanim padł szpital na Banacha, przenoszono ich tam, teraz obawiano się jednak wybuchu „epidemii” wewnątrz strefy – stworzono więc dla nich osobne punkty opatrunkowe gdzieś w okolicach Zachodniego.

Budowlaniec w nowej rzeczywistości to był pan. W przeciwieństwie do wciskaczy kredytów, doradców handlowych, pracowników biurowych i licznej rzeszy inteligencji miał on fach, który mógł na cokolwiek się przydać. Od razu przewagę uzyskali ci, którzy choćby kiedyś mieli coś wspólnego z budowlanką. Do nich należał i Ryszard Malinowski, któremu hodowany za biurkiem konserwatora zabytków brzuszek znikał niepostrzeżenie w czasie długich dni pracy. Skończone technikum budowlane i przebyta służba wojskowa zaskarbiły mu sympatię raczej prostych kolegów w pracy. Czasem na ulicach spotykał wałęsających się bez przydziału „wykształciuchów”, których brak odpowiedniego zajęcia wpędzał w coraz większą depresję – co by nie mówić, mieli zdecydowanie zbyt wiele czasu, aby rozmyślać nad tym, co się stało…

Serb Tomislav Milošević również nie był otoczony takim szacunkiem, jak wtedy na początku „epidemii”. Nawet jego sukcesy jako boksera w ojczyźnie nie przyniosły mu – wymiernie – takiej pozycji. Nie bał się pracy, nie bał się starcia, a to, że sobie radził dużo lepiej niż patrzący na niego z góry absolwenci różnych uczelni, podbudowywało poczucie własnej wartości.

Do każdej ekipy przydzielany był również jeden strzelec, który miał dbać o bezpośrednie bezpieczeństwo – owszem, patrole stale obserwowały niepewną granicę, ale czasami dochodziło do starcia w najmniej spodziewanej chwili. W tej grupie, szóstej zmianie, strzelcem był młody kapral Mateusz Kodowski, który, choć chwilowo zluzowany, co jakiś czas zerkał za siebie w kierunku barykad ulicy Wawelskiej, skąd dochodziły sporadyczne strzały.

Również i Jacek Milik dostał przydział na budowie, a moment w którym otwierał zimne piwo, które skądś skombinował zawsze cwany Andrzej, gość mniej więcej około czterdziestki, który odpowiadał za łączność (w każdej ekipie przydawano takiego, który miał wypatrywać „zarażonych” i nawet zapuszczać się w głąb dzielnic poza strefą) należał do najlepszego od kilku ostatnich dni. Andrzej i jego córka, siedemnastoletnia Agata, byli nieocenioną pomocą – zawsze znali najnowsze plotki i decyzje, podsłuchiwali na pasmach tajne raporty rządowe i potrafili nawet na bieżąco powiedzieć, jak na przykład trzymają się inne miasta, gdzie na wzór stolicy także odgradzano strefy zamknięte.

-Zakończyli budowę nowego obozu w Kampinosie – ogłosił Andrzej po tym, jak otworzył kolejne piwo zębami.-Pewnie za parę dni zaczną się przebijać tam z tymi, co tutaj tylko przeszkadzają. Kobiety, dzieci, gównarzeria po europeistykach i innych kulturoznawstwach. Łatwiej ma być im tam, a nam tu. Tam las, więcej cienia, w rzeczkach i jeziorkach zdatna woda do picia... A nie ta tablica Mendelejewa wymieszana z szambem, jak w Wiśle. Poza tym, niewielu tam pacjentów podobno. Wczoraj gadałem ze strażakiem z kapeenu[1], z tych wież obserwacyjnych widać, że raczej do Warszawy ściągają niż z niej wychodzą. Tylko warto byłoby uprzątnąć siódemkę. Zablokowana jest zupełnie, ludzie z dzieciakami i z rzeczami opuszczają samochody i ganiają poboczem. Dla pacjentów to niezła gratka, tyle żarcia…

-Gdzieś jest lepiej niż tutaj? – spytała niebrzydka młoda dziewczyna, jedna z zatrudnionych przy wydawaniu wody. Codziennie przynajmniej parę takich osób zbierało się wokół Andrzeja, by zadawać pytania i nawiązać kontakt ze światem. Andrzej i Agata stali się dla nich namiastką telewizji, radia i Facebooka. Andrzej nie miał nic przeciwko, póki pytały go młode, ładne dziewczyny.

-Nic w promieniu do którego mam dostęp. Jesteśmy w najbezpieczniejszym miejscu na tym kawale Mazowsza! Ale Rydzyk uciekł w Bieszczady i apelował do moherów, by tam uciekały. To dobry kierunek. Góry. Dużo czystej wody, dużo jagódek, pacjenci raczej tam nie włażą… Wolałbym to potwierdzić, ale ni cholery nie mogę się dostać do jakichś rozsądnych masztów. Tych w strefie lepiej bronią niż Pałacu Prezydenckiego, a te poza strefą są… No, poza strefą. Moja żona z dzieciarnią jest teraz w Bieszczadach, pojechała na działkę nad Soliną. Za dzieciaka łaziłem po górach i zawsze chciałem mieć tam kawał gruntu. Myślę, że tą inwestycją uratowałem im życie – wydawał się być głęboko przekonany. Zadumany wyciągnął talię kart i zaczął je bezmyślnie tasować.

Tom Grabowski, Janisław Żukowski, Kuba Rybnicki

Senator Sławomir Karwas wpuścił do swojego pokoju w hotelu Bristol trzech mężczyzn. Na jego opanowanej twarzy wytrawnego dyplomaty PRLu, III, IV i V RP tkwił wystudiowany „uśmiech numer 5”, który nie miał w sobie nic z naturalności. Nienagannie ubrany, pięćdziesięcioletni szczupły mężczyzna w zasadzie – po skrywanej ucieczce rządu na Zachód – kontrolował sprawy na miejscu. Za okupacji zwano by go zapewne Delegatem na Kraj, choć równie możliwe, że by tej funkcji nie przyjął. Jego światem były sejmowe bufety, hotelowe pokoje, ekskluzywne burdele i szemrane interesy półświatka – takiego też sternika dostała Polska dotknięta przez „epidemię”. Oficjalnie żaden z trzech mężczyzn goszczących u senatora nie należał do jakiegoś znaczniejszego gremium – nie oznaczało to jednak, by za rekomendacją potężnego parlamentarzysty nie mogli wejść w skład licznych komisji, które wiązały się z najlepszymi płacami i przydziałami. Roboty w oblężonym mieście było aż nadto, a Karwas trzymał rękę na pulsie.

Biznesmen Janisław Żukowski, który mógłby grać margrabiego Aleksandra Wielopolskiego bez charakteryzacji, potężny, nalany i o posturze imponujących rozmiarów odyńca bezbłędnie rozpoznawał w Karwasie pokrewny własnemu życiorys. Dla nich obu, należących do bezideowej nomenklatury lat 80tych, każdy kryzys wychodził raczej na dobre, a skoro nie zmyła ich pierestrojka, przytulili się do Okrągłego Stołu i nie dali się ani nocnej zmianie, ani Macierewiczowi w rządzie Kaczyńskiego, to nawet „epidemię” traktowali jak możliwość zarobku. Żukowski wspominał wczorajszy wieczór, kiedy Karwas z zazdrością mówił o lewych szczepionkach, które wcisnęły niemieckie koncerny farmaceutyczne WHO[2] i kilku rządom w czasie wzrostu zachorowań na świńską grypę kilka lat wcześniej. Zastanawiał się wtedy między jednym kieliszkiem a drugim, czy by epidemię można było podciągnąć pod wściekliznę i rozdawać ludziom szczepionki.

Inaczej postrzegał gospodarza Tom Grabowski. Jako młody, wykształcony w Stanach fachowiec od spraw finansowych, został ściągnięty rządowym helikopterem z Wrocławia do Warszawy na wniosek Karwasa. Gdy jeszcze działały centralne instytucje, protekcja senatora otworzyła mu drogę na stołeczne salony. Przegapił moment, kiedy większość parlamentarzystów razem z premierem i prezydentem wystartowała rządowym samolotem z Okęcia, ale dzięki temu paradoksalnie jego wpływy wzrosły. Nie było to pierwsze nieformalne spotkanie w którym brał udział.

Pierwszy raz natomiast był zdecydowanie zdenerwowany Jakub Rybnicki, również przed trzydziestką. Z wykształcenia chyba logistyk, gwiazda SGHu, został wyłowiony przez senatora w wyniku konferencji na temat utrzymania strefy zamkniętej. Przedstawił najbardziej bezwzględne metody administrowania miastem, to prawdopodobnie za jego sprawą Komisja ds. Granic zdecydowała się opuścić Żoliborz, skracając linię obrony do linii kolejowej na wysokości Dworca Gdańskiego. Ewakuacja zamieniła się w masową panikę, co wydatnie przyczyniło się do wzrostu liczby „zarażonych”. Karwasowi chyba to się podobało – lubił stosować moralny szantaż wobec swoich współpracowników.

-Panowie, oczywiście napijecie się ze mną, zapraszam – rozpoczął niemal rytualnym tonem senator. Przestrzegał wszystkich zasad sowieckiego dworu epoki Breżniewa, pewnie z estymy dla starych, dobrych czasów.-Na szczastie – wzniósł pierwszy toast.

Po chwili kurtuazyjnej rozmowy, przeszedł do meritum:

-Chociaż bardzo cenię sobie panów towarzystwo i chciałbym spędzać z panami jak najwięcej czasu, zebrałem panów tutaj, abyście wysłuchali raportu pana Kuby Rybnickiego, który na moją prośbę ocenił naszą obecną sytuację ludnością. Panie Kubo, prosimy.

Rybnicki odchrząknął, dopił szybko do końca wódkę i zaczął. Nigdy nie stosował żadnych notatek, pamięć miał po prostu fenomenalną:

-Przed wybuchem epidemii ludność obecnej strefy ochronnej liczyła sobie 248 154 osoby. W chwili obecnej szacuje się te liczbę na jakieś 450-500 tysięcy osób. Nie wiemy, jak sobie radzą mieszkańcy dzielnic poza strefą, najdalej wypuszczane zwiady potwierdziły walki na terenie osiedli zamkniętych Wilanowa, budujący obóz w Puszczy Kampinoskiej stwierdzili, że również niektóre osiedla Bielan wyglądają na nieporzucone przez zdrowych mieszkańców. Natknięto się ostatnio na pompy biorące wodę z kanałku na Kępie Potockiej do jednego z wysokościowców na Gwiaździstej. Najbardziej optymistyczne szacunki liczby zdrowych mówią o jakichś 60-70 tys. osób. Resztę mieszkańców, czyli ponad milion, należy uważać za potencjalnie zarażonych…

Wizja miliona „zarażonych” w Warszawie nie zrobiła jakiegoś większego wrażenia na zgromadzonych – mieszkając w bezpiecznej strefie nie mieli z nimi za bardzo do czynienia. Jak towarzysz Stalin słusznie stwierdził: jedna śmierć to tragedia, milion to tylko statystyka.

-…nie wliczając oczywiście tych wszystkich ciągnących do Warszawy obywateli, którzy albo szukają tu schronienia, albo próbują przedrzeć się dalej. Położenie komunikacyjne stolicy jest na tyle strategiczne, a nieukończenie obwodnicy na tyle obciążające, że tak naprawdę ciężko oszacować liczbę zarażonych i zdrowych, którzy zbliżają się do Warszawy z każdego możliwego kierunku.

Karwas się wtrącił:
-Na miejscu mamy też inne problemy…

-Owszem. Największym jest kończąca się amunicja i kończące się rezerwy węgla i gazu, którymi moglibyśmy zasilać elektrownię na Siekierkach. Jest oddalona znacząco od granic strefy, a jedyna możliwość, aby zdobyć jakieś rezerwy, to zdobycie ich na terenie elektrociepłowni na Żeraniu.

-Mamy jakiekolwiek informacje o tym, co się dzieje po tamtej stronie Wisły?

-Nie mamy, panie senatorze. Nawet jak zdobędziemy te rezerwy, ciężko byłoby je przewieźć. Mamy do dyspozycji jakiś tabor, jeśli chodzi o węgiel, ale wyznaczenie większości granic na liniach kolejowych oznacza, że przewiezienie ich działoby się na oczach zarażonych. Poza tym, linie kolejowe są tak poprowadzone, że należałoby jechać przez Piaseczno i Konstancin. To długa i niebezpieczna wyprawa. Łatwiej byłoby oczywiście przewieźć wszystko Wisłą, ale nie mamy tylu jednostek pływających.

-Potwierdzono, że zarażonych ściąga hałas?

-Niestety. Mają bardzo zaburzoną koordynację ruchową i daleko posunięte obniżenie intelektu, ale świadkowie potwierdzają, że nawet długo po usłyszeniu dźwięku zarażeni na ślepo podążają w kierunku jego źródła. Przewiezienie węgla koleją ściągnęłoby na Siekierki wszystkich zarażonych w granicach słyszalności.

Karwas zamyślił się, trzymając w ręku dużą butelkę whisky.

-I co panowie na to? Mamy zbyt wielu ludzi, zbyt mało amunicji i niedługo zostanie nam zupełnie odcięty prąd. Co panowie proponujecie w takiej sytuacji?

Zanim zapadła grobowa cisza, Karwas odezwał się jeszcze:
-Potem omówimy kwestię ewakuację zbędnej ludności strefy. Priorytety ewakuacji i tego typu zagadnienia.

Michał Schmidt, Lena Sarnecka

Matka wyszła po wodę. Jeśliby zmusił się do wyjrzenia przez okno, wychodzące na al. Niepodległości, pewnie by zobaczył ją w ogonku przy ogrodzeniu Politechniki. Skwar dawał się we znaki, a przymusowa bezczynność wprawiała wręcz w depresję. Leżał więc tylko, pozwalając muchom bzyczeć nad uchem, co jakiś czas sięgając po ciepławą, pozbawioną smaku wodę. Gdzieś z góry mieszkania niósł przytłumiony smród rozkładającego się jedzenia, widocznie któryś z sąsiadów zapomniał, że miał coś w zamrażalniku, kiedy odcięto na dobre prąd. Przez otwarte okno dochodził go zgiełk ze strony szkoły na Nowowiejskiej – odkąd ruch stanął zupełnie w Warszawie, dźwięk niósł naprawdę daleko…

Za to Lena była blisko. Mieszkała na Woli, w tej części, która nie załapała się w granice strefy. Gnieździli się zatem w jednym pokoju w czwórkę – on, ona i matka… Nie, w zasadzie to teraz w trójkę. Kuba był teraz wielki pan, doradca rządu, i rzadko bywał w domu. Podobno miał dostać przydział gdzieś na Ujazdowskich, by być pod ręką. Relacje między Kubą a Michałem ostatnio się pogorszyły i w bardzo krzywdzącym stwierdzeniu Leny, że Michał po prostu mu zazdrości, może było trochę prawdy. Ale kiedy pieniądz tracił i tylko na szabrowaniu opuszczonych mieszkań w innych dzielnicach można było lepiej zarobić, spora część ludności pozostawała zupełnie bezczynna – czasem wymyślano jakieś bzdurne prace społeczne, by ludzi czymś zająć, ale przy obecnym, blisko 40stopniowym upale i te ustały.
-Michał… – ospale podniósł głowę z tapczanu. Stała w progu, spocona i wyjątkowo skąpo ubrana. Patrzyła na niego z zaniepokojeniem.-Martwię się o Kubę. Kiedy wyliczał te swoje raporty dla rządu, wyglądał na załamanego. Nie chciał mi powiedzieć, o co chodzi…

Michałowi powiedział. Nie ma prądu, nie ma amunicji, jest za dużo ludzi. Rząd uciekł. Nawet milion mieszkańców Warszawy może być zarażonych, a jeszcze wszyscy na drogach… Niedługo będzie ewakuacja większości cywilów do specjalnej strefy ochronnej w Puszczy Kampinoskiej. Czy tysiące przedrą się przez miliony zarażonych? Czy las lepiej ochroni ludzi niż stolica? Może spróbować przedrzeć się na prowincję, na własną rękę?


[1]KPN – Kampinoski Park Narodowy
[2]WHO – World Health Organisation, Światowa Organizacja Zdrowia

Czas na odpisanie do 23 XII
 

Ostatnio edytowane przez Cooperator : 20-12-2013 o 12:39.
Cooperator jest offline  
Stary 21-12-2013, 09:30   #2
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Zdzichu był dumny i zadowolony ze swojej nowej fuchy. Nie tylko dawała mu ona radość i satysfakcję, ale jeszcze, a może przede wszystkim wysoki prestiż. “W tych ciężkich czasach, w końcu ludzie pracy są należycie cenieni” - mawiał.
Nie chodziło wcale o te śmieszne spotkania z VIP-ami. Większości z nich Klepacz i tak nienawidził, gdyż uważał albo za nic niewartych komuchów, albo sprzedawczyków bez czci i wiary. Najbardziej liczyło się to, że zwykli ludzie upatrywali w nim niemal zbawcę, kogoś to ratuje im życie i przynosi ulgę. Każdy musiał liczyć się z osobą Zdzicha i jego słowem. Brak szacunku dla Klepacza mógł się okazać nawet śmiertelny. I to nie dlatego, że mężczyzna był jakiś mściwy, czy też agresywny. Nie, on po prostu pominąłby delikwenta w kolejce po wodę i to wystarczyło.
Brutalne? Być może? Jednak w tych czasach mogli przetrwać tylko najsilniejsi. I wcale nie chodziło to tych silnych fizycznie. Liczył się charakter i umiejętność radzenia sobie w każdej sytuacji.

Zdzichu nadzorował wydawanie wody, a gdy beczka na samochodzie się skończyła Zdzichu przeciągnął się i ziewnął głośno. Upał był okropny. Mężczyzna sięgnął po termos, który miał przywiązany do paska. Miał ich kilka w samochodzie, a każdy z nich wypełniony był zimną wodą, prosto z podziemnego źródła. Klepacz ugasił pragnienie i przeszedł się trochę. Zauważył, że kilkanaście metrów dalej stoi pan Andrzej, łącznościowiec. Człowiek, którego Zdzichu bardzo cenił i szanował. Jego praca była niezwykle ważna i potrzebna, a i obaj mężczyźni mieli podobne charaktery i upodobania.
Pan Andrzej otoczony był wianuszkiem ludzi, którzy tak samo jak wody pragnęli najnowszych wieści.
- Siemanko, panie Andrzeju! Jak zdrowie? - zapytał Klepacz na powitanie. Widząc go ludzie rozstępowali się i robili przejście.
- Co tam słychać w wielkim świecie? Ludzie gadają, że to koniec. Ponoć planowana jest jakaś ewakuacja całego miasta. Stolica podobno już jest stracona, bo ilość pacjentów jest tak duża, że nie ma szans na ratunek. Stolica stracona - zaśmiał się Zdzichu - Śmieszne. Przeżyliśmy Hitlera, pieprzonych komuchów, zdrajcę Tuska, to i epidemię przeżyjemy. Co nie, panie Andrzeju?
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
Stary 21-12-2013, 10:52   #3
 
Pasiasty's Avatar
 
Reputacja: 1 Pasiasty jest po prostu świetnyPasiasty jest po prostu świetnyPasiasty jest po prostu świetnyPasiasty jest po prostu świetnyPasiasty jest po prostu świetnyPasiasty jest po prostu świetnyPasiasty jest po prostu świetnyPasiasty jest po prostu świetnyPasiasty jest po prostu świetnyPasiasty jest po prostu świetnyPasiasty jest po prostu świetny
Mateusz Kodowski
Mateusz stał w zamyśleniu oparty o samochód i nerwowo pociągał filter papierosa, który już dawno się skończył- chodź nie dostrzegł tego młody kapral. Jego uczucia były dość rozdarte, co to tego zadania. Myślał sobie, że z jednej strony bardzo fajnie, został przydzielony z wielu kandydatów i trafił na dość fajnych ludzi- oceniał z twarzy, ponieważ jeszcze z nikim nie zdążył porozmawiać. Dostał bardzo dobrą broń snajperską, mały pistolet i świetny nóż w razie starcia "face to face". Ale z drugiej strony patrząc to został rozdzielony od swojej nowej grupy, nad którą świeżo objął dowodzenie.
[i]tylko te profity, jakie można mieć za tego typu zadania, skłoniły mnie do zgody...chyba-[i] już sam nie wiedział co mam myśleć. Jego myśli zaprzątała też jego żona, z którą nie widział się już cztery dni i wszystko wskazywało na to, że przez parę kolejnych dni, też ją nie zobaczy.
Mateusz wiedział, że czym szybciej się zapozna z innymi członkami ekipy- tym lepiej. Zawsze nawiązywanie nowych znajomości dobrze mu wychodziło, więc i tym razem powinno być dobrze. Więc trzeba działać- pomyślał, lekko uśmiechając się do siebie.
Z zamyślenia wyrwał go palący ból ust, który był spowodowany papierosem. Podniósł lekko głowę i zobaczył jak ktoś przyjacielsko się śmieje z tego zdarzenia.
 
__________________
"The oldest and strongest emotion of
mankind is fear" -H. P. Lovecraft
*****
Szukam MG, który przyjmie początkującego gracza pod swoje skrzydła ;)
Pasiasty jest offline  
Stary 21-12-2013, 13:36   #4
 
Reinhard's Avatar
 
Reputacja: 1 Reinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputację
Ryszard oszczędnymi łykami popijał wodę, przeglądając jednocześnie pospiesznie naszkicowane plany barykad. Słabymi punktami były przejazdy dla zaopatrzenia. Z braku innych środków zastępowano szlabany i bramy samochodami, jak na policyjnych blokadach. Napór kilku chorych potrafił jednak rozsunąć taką "bramę". Lepszym rozwiązaniem było przemieszczenie szyn i tramwajów, których obite blachą okna mogły jednocześnie służyć za strzelnice, jednak ta praca była niezwykle czasochłonna. Póki co, prowizorka musiała wystarczyć...zaznaczył czerwonym pisakiem proponowane przejazdy i podszedł do Klepacza.
-Dzień dobry. Proszę spojrzeć na rozmieszczenie przejazdów. Czy to będzie dobry dojazd dla zaopatrzenia? - zapytał starszego mężczyznę.
 
Reinhard jest offline  
Stary 21-12-2013, 14:40   #5
 
Pechowy Ninja's Avatar
 
Reputacja: 1 Pechowy Ninja nie jest za bardzo znany
Leżał, zastanawiając się nad swoją sytuacją. Amerykanie na takich jak on mówili „overthinker”. Myśli galopowały, biegły i znikały, wypierane przez inne.

-Michał… – ospale podniósł głowę z tapczanu. Stała w progu, spocona i wyjątkowo skąpo ubrana. Patrzyła na niego z zaniepokojeniem.-Martwię się o Kubę. Kiedy wyliczał te swoje raporty dla rządu, wyglądał na załamanego. Nie chciał mi powiedzieć, o co chodzi…

Powolnym ruchem podniósł się, usiadł, oddychając ciężko. Upał go dobijał, jednak starał się nie pokazywać tego po sobie. Musiał być silny dla swoich dziewczyn. Dla matki i dla Leny. W głębi duszy jednak wiedział, że są one silniejsze niż on i że tak naprawdę to one mogą wspierać jego bardziej niż on je.

To dotyczyło zwłaszcza matki, już starszej, ale ciągle niesamowitej kobiety. Skrycie Michał podziwiał jej hart ducha, jej niezłomność i oddanie rodzinie. W pewnym sensie uważał ją za swój „role-model”.

Co innego jeżeli chodzi o Lenę. Też była silna, ale w inny sposób. Chociaż zadziorna, była również czuła. Czasami potrzebowała mężczyzny który ją pocieszy, a Michał zawsze ochoczo wchodził w tę rolę. W obecnej sytuacji potrzebowała tego jak nigdy wcześniej.

-Wiesz jaki jest Kuba. –Powiedział, podchodząc do niej i biorąc ją w ramiona. –Na pewno jak zwykle przesadza. Ta rządowa posadka wykańcza go psychicznie.- Pocałował ją w czoło i odszedł, nie dając jej dość do słowa.

Kłamał. Kłamał w żywe oczy, wiedział jak bardzo jest źle. Prawda jednak w niczym by nie pomogła. Musiał wziąć ten ciężar na swoje barki i sam sobie z nim poradzić. Czuł że Warszawa jest stracona, że trzeba uciekać. Z drugiej strony, próba wyjścia poza strefę chronioną oznaczała niemal pewną śmierć.

Wyszedł na klatkę schodową, usiadł na schodach. Chętnie by zapalił, ale nie miał już co. Zamiast tego wyciągnął wykałaczkę i zaczął ją rzuć, intensywnie przy tym myśląc. Jeżeli chce by jego bliscy ocalali, musi mieć plan.

Postanowił porozmawiać z Kubą- do ucieczki potrzebne są przede wszystkim zapasy: woda, jedzenie, może jakiś pojazd. A obecnie znał tylko jednego człowieka, który mógłby z tym pomóc...
 

Ostatnio edytowane przez Pechowy Ninja : 21-12-2013 o 23:04.
Pechowy Ninja jest offline  
Stary 21-12-2013, 15:40   #6
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Żar zbyt długo lał się z nieba, a cała Warszawa pozbawiona prądu i choćby lekkiego wiatru, po prostu śmierdziała. Gnijące trupy, chodzące trupy, nie usuwane odpadki przez służby komunalne. Odór wypełniał całe miasto i tylko niektórzy zdążyli się do tego przyzwyczaić. Jacka dziwiło że w ich strefie jeszcze nie wybuchła jakaś epidemia. Ze strachu przed nią dbał o higienę jak nigdy dotąd. W dodatku nie szło pracować w koszulce, a praca bez niej sprawiała że szyję, ramiona i plecy miał całe czerwone, a skóra z nich schodziła cały płatami. Potem te nieprzespane noce, wiercenie się w łóżku i kolejny dzień harówki w smrodzie i upale. Przynajmniej niedawno nabył trochę kremu którego grubą warstwę nakładał sobie na plecy, które i tak były już poparzone.

Praca była mozolna. Innych pracowników zwolniono i pracowali nocą przy palonych w beczkach śmieciach, ale barykada była priorytetem dla bezpiecznej strefy i pracowano przy niej tak w upalne dni, jak i w noce. On niestety był na zmianie dziennej, choć napisał kilka wniosków o przeniesienie go na zmianę nocną, choć była o wiele bardziej niebezpieczna. Jak na razie pacjentów widział tylko parę razy i nie czuł tego zagrożenia które przeszywało ludzi, którzy uciekli im spod zębów. Do wniosków dołączał zazwyczaj zaświadczenia medyka polowego, które poświadczały oparzenia słoneczne.

W przerwie piwo od Andrzeja było dla Jacka jak… No, jak coś naprawdę cennego. Nie otworzył go od razu, wykorzystał fakt że puszka była zimna aby przyłożyć ją do czerwonych ramion. Dało to ulgę porównywalną do orgazmu. A kiedy w końcu otworzył puszkę i zrobił kilka łyków, o mało nie rzucił roboty w diabły, aby położyć się w cieniu i zasnąć. Niestety przerwa nie trwała wieki, piwo było trzeba dopić, a opowieści Andrzeja opuścić i pracować dalej. I tak za bardzo go nie interesowała ta gadanina, uważał że Andrzej zmyśla połowę tego co mówi. Kiedy podawał zaprawę, dorabiał więcej albo kiedy murował, wtedy rozmyślał o tym co dzieje się z jego rodziną. W większości były to bardzo przygnębiające myśli.

Niebawem zmiana miała się skończyć. Za kilka godzin. Nareszcie.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 21-12-2013 o 22:44.
SWAT jest offline  
Stary 21-12-2013, 17:01   #7
 
KapitanMorgan's Avatar
 
Reputacja: 1 KapitanMorgan nie jest za bardzo znanyKapitanMorgan nie jest za bardzo znany
Tomislav siedział na murku i obserwował dwójkę bawiących się dzieci. Jeden z chłopców - niski grubasek - udawał żywego trupa. Sunął powoli w kierunku drugiego, trochę wychudzonego dzieciaka. Kiedy gruby próbował go złapać, naśladując anemiczne ruchy zarażonych, chudy odskakiwał i symulował zadawanie ciosu w głowę przeciwnika. Tomi wstał i podszedł do chłopców.
-Źle to robisz - powiedział do chudego - Stoisz sztywno na nogach. Żeby cios miał moc, musisz się rozluźnić. Siła ciosu pochodzi z nóg.
Zademonstrował chłopakom jak powinien wyglądać porządny lewy sierpowy - jego firmowy cios.
-Dobrze, że trenujecie, ale pamiętajcie, że podczas prawdziwej konfrontacji z chorymi, pięściami wiele nie zdziałącie - powiedział i wrócił na murek.
Całą sytuację obserwowała matka jednego z chłopców.
-Mało to przemocy mamy teraz na świecie? Po co pan do bijatyk dzieci zachęca?-zapytała Tomislava.
-Droga pani-powiedział, grzecznym tonem. Mimo wielu lat mieszkania w Polsce, dało się słyszeć obcy akcent - Jak słusznie pani zauważyła, świat jest pełen przemocy. I to nie tylko teraz. Zawsze taki był. Chłopaki muszą twardzi, bo tylko tacy dadzą radę przetrwać..
Kobieta pokręciła głową z dezaprobatą, powiedziała coś pod nosem i poszła do swojego synka.
Tomislav odwrócił się. Zobaczył grupkę ludzi otaczających Andrzeja, którego nie znał zbyt dobrze. Wiedział jednak, że Andrzej zawsze ma jakieś interesujące wieści. Zbliżył się do ludzi. Rozpoznał wśród nich między innymi Zdzisława Klepacza, którego kojarzył tylko z widzenia.
Tomi postanowił posłuchać co ciekawego do powiedzenia ma dziś Andrzej.
 
KapitanMorgan jest offline  
Stary 22-12-2013, 01:08   #8
 
Davout's Avatar
 
Reputacja: 1 Davout ma wspaniałą reputacjęDavout ma wspaniałą reputacjęDavout ma wspaniałą reputacjęDavout ma wspaniałą reputacjęDavout ma wspaniałą reputacjęDavout ma wspaniałą reputacjęDavout ma wspaniałą reputacjęDavout ma wspaniałą reputacjęDavout ma wspaniałą reputacjęDavout ma wspaniałą reputacjęDavout ma wspaniałą reputację
Ci, którzy znali Janisława, zastanawiali się od zawsze, jak jest możliwe aby tak ogromne cielsko było poruszane przez parę krótkich, patyczykowatych nóżek. Przez naturę został on również obdarzony pospolitą aparycją, kartoflanym nosem i paskudną plamą wątrobową na lewym policzku - chociaż to ostatnie to już jego zasługa. Słowem: żywcem sołtys gdzieś spod Jasła (bez obligatoryjnego wąsa i ubrany w świetny garnitur). Na tym wniosku można by zakończyć obserwacje pana Żukowskiego - gdyby nie jego oczy. Małe i przenikliwe, świdrujące każdy obiekt z dokładnością sonarów.

Jego wzrok lustrował i teraz. Oczęta zaszkliły się lekko po - już nie pierwszym dzisiejszego dnia - kieliszeczku, a Janisław odetchnął głęboko. Patrzył z kurtuazją na obecnych w pokoju hotelowym, ale myślami był gdzieś daleko. Nie traktował inwazji umarlaków poważnie, zresztą zawsze z każdego kryzysu wychodził z jeszcze większą ilością mamony w kieszeni. Dlaczego teraz ma być inaczej? Patrząc przez okno na Krakowskie przypomniał sobie jak bardzo nienawidzi lata. Pomasował sobie spocony, opasły kark i - dyskretnie - wytarł dłoń o spodnie.

Kiedy pomieszczenie wypełnił głos młodego Rybnickiego, Żukowski w dalszym ciągu spoglądał na zewnątrz. Ale słuchał. Słuchał, bowiem gotowało się w nim od tego naukowo-logistycznego bełkotu. Ktoś tu znowu myślał o obronie, a on już widział: znowu Warszawa-feniks i Warszawa-przedmurze. Znowu strzelaniny na Powązkach, Polska Walcząca na ramieniu. Nienawidził tego bełkotu, no bo ile można? To idiotyczne pytanie senatora "co panowie na to?" zadziałało jak płachta na byka. Oczywiście, Janisław z klasą eks-agenta nie dał tego po sobie poznać.

- Panie senatorze, ile jednostek broni obecnie Warszawy? Z jakiego powodu to wojsko nie zajmuje się problemem tak strategicznym jak dostawy prądu? Zabraknie węgla i to miasto zniknie z powierzchni ziemi - każde słowo Janisław wypowiadał ze stoickim spokojem, patrząc prosto w oczy rozmówcy.

- Razem z policją, strażą miejską i innymi służbami mamy pod bronią około 5 000 osób. Jest to kropla w morzu potrzeb, panie Żukowski. Dodatkowo, kilkuset żołnierzy i strażaków obstawia budowę obozu dla ludności cywilnej w Puszczy Kampinoskiej. Nie bardzo jesteśmy w stanie przeprowadzić jakiekolwiek akcje poza obroną strefy. Ulice zablokowane porzuconymi samochodami, liczne dezercje... Duże straty.

- Dlaczego w takim razie marnuje się czas Pana, mój, i wszystkich tu zebranych, skoro sytuacja jest tak beznadziejna? - żachnął się Żukowski. Teatralnie wtoczył swoje cielsko na środek pokoju i odsunął się od okna. Śmiało popatrzył na młodego analityka. - Potrzebny nam jest plan jak wydostać stąd tyle ludzkich istnień.. Panie Kubo, z pewnością w swym analitycznym umyśle ma już go pan ułożonego w stu procentach, jak szachista. Prawda?

Pytanie biznesmena ostatecznie pogrzebało wszelką pewność siebie u Rybnickiego. On sam wyglądał jak rażony obuchem - chyba nikt jeszcze nie stawiał sprawy w tak drastyczny sposób. Karwas posłał Janisławowi ostrzegawcze spojrzenie.

- Ostre słowa, panie Janisławie, i zupełnie niepotrzebne. Gramy tym, co mamy. Utrzymaliśmy się w tym miejscu już trzy tygodnie i spokojnie dotrwamy do odsieczy. Najlepsze jednostki chronią w chwili obecnej Juratę, gdzie obraduje sztab kryzysowy pod przewodnictwem pana prezydenta. To tam zapadną decyzje, naszym zadaniem jest utrzymać ludność cywilną w jak najlepszym stanie do tego czasu. - wtrącił się szybko senator Karwas.

- Większym problemem w chwili obecnej jest nadmiar zużycia prądu i zasobów przez ludność cywilną. - Zaczął Rybnicki, byleby tylko mówić coś na pozór sensownego. Młody analityk chciał przy tym bardziej przekonać siebie niż rozmówców. - Większość prądu idzie na działanie Filtrów. Jeśl ewakuujemy niepotrzebnych tutaj ludzi do Kampinosu, wówczas będziemy w stanie bronić się do momentu, aż WHO znajdzie antidotum na zarazę.

- Panie Kubo, przypomina mi to pewną sytuację sprzed kilkudziesięciu lat. - Żukowski ponownie podreptał w kierunku okna, jakby szukać natchnienia. Po chwili odwrócił się do Rybnickiego i wycedził jadowicie - Cóż, nazwę to warszawskim Syndromem Małego Powstańca.
 

Ostatnio edytowane przez Davout : 22-12-2013 o 15:23. Powód: ort
Davout jest offline  
Stary 23-12-2013, 09:07   #9
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Zdzichu spojrzał na mężczyznę, który do niego zagadał. Początkowo chciał go spławić i to w zdecydowanie nieparlamentarnych słowach. Ugryzł się jednak w porę w język. Zatrzymał się w półkroku i zamyślił. Ten gość najwyraźniej uznał, że to jego trzeba zapytać o takie rzeczy. Należało to wykorzystać i wzmocnić swoją pozycję.
- Z tego co widzę, to kawał roboty żeście wykonali. To się chwali. to się chwali. Jedna tylko uwaga. Przejazdy nie muszą być tak szerokie. Tylko tyle, że ciężarówka się przecisnęła. Łatwiej pacjentów upilnować.
Zdzisław chwycił mężczyznę za ramię i odciągnął na chwilę na stronę.
- A powiedz mi kolega, czy nie dałbyś rady skombinować i zamontować na moim Starze, jakiś blach i kolców. Nie dość, żeby to lepiej wyglądało, to jeszcze w razie konieczności dodatkowa obrona przed umarlakami. Jakoś się oczywiście dogadamy, nie?
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
Stary 23-12-2013, 12:45   #10
 
Cooperator's Avatar
 
Reputacja: 1 Cooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumny
Mateusz Kodowski, Justyna Kodowska

Kapral usłyszał parsknięcie śmiechu i szybko podniósł wzrok. Ku swojemu zaskoczeniu, zobaczył nad sobą swoją żonę. Po pięciu latach małżeństwa wprawdzie nie było już tyle namiętności między nimi jak dawniej, ale ostatnie wydarzenia mocno zbliżyły ich do siebie na powrót. Chociaż jeden plus tego strasznego czasu.

-Hej, skarbie. Ostatnio nie wpadasz do mnie, to ja wpadłam do ciebie – mimo żartobliwego tonu wyczuł wyrzut. Martwi się, cholera, ale co robić? Komórek nie ma, netu nie ma, co, listy ma pisać? Poczty też nie ma. Pocałowali się, wzięła sobie krzesło i usiadła obok, łapiąc go za rękę.

-Oskar wystarał się dla nas o miejsce w pierwszym transporcie ewakuacyjnym. Wiesz, potem może być tam tłoczno, a tak, to sobie wybierzemy dobre kwatery, gdzie będzie mało komarów. Początkowo nie chcieli cię puścić, bo tu wykonujesz Bardzo Ważne Zadania – ironizowała – ale w końcu się zgodzili. Wreszcie będziemy bezpieczni. I razem!

Zdzisław Klepacz, Justyna Kodowska, Mateusz Kodowski, Ryszard Malinowski, Jacek Milik, Tomislav Milošević

Andrzej mocno ścisnął dłoń Zdzisława, po czym, rozejrzawszy się po licznych słuchaczach, zapalił trochę ostentacyjnie papierosa i odezwał się:

-Czy damy radę, panie Zdzisławie? No chyba damy, przynajmniej jakiś czas. Ale zbędnych ludzi wywiozą do Kampinosu. Nie dalej jak wczoraj słuchałem cwaniaków, którzy się kłócili, ile osób mają naraz przeprowadzić do Kampinosu. Od mostu to będzie z 15km, a wszystko będzie musiało lecieć poboczem, bo przecież Wisłostrada zupełnie zawalona samochodami, a nikt raczej nie waży się iść środkiem dzielnicy. Jakiś mędrek zasugerował, by przejść tunelem metra- Andrzej roześmiał się niewesoło.-Lunatyk. Byliśmy w metrze trzy dni potem, jak to doszło do Warszawy, nie Agata? Ledwie żeśmy jedną stację przeleźli. Pacjenci roili się dosłownie wszędzie. Na pewno, gdyby ktoś pomyślał, to by oczyszczenie metra było najlepszym rozwiązaniem. Byśmy mieli swobodny kanał komunikacyjny od Kabat do Młocin. Ale kto by tam, w tych komisjach, myślał? Z metra przedrzeć się na Wólkę, cmentarzem pójść, teraz to najbezpieczniejsze miejsca – cmentarze. Pikniki można robić, dobra widoczność, widać pacjentów z daleka. Zresztą, bramy tak beznadziejnie rozlokowane, że ciężko im tam się wedrzeć… A z cmentarza to już tylko kilometr i jesteśmy w kapeenie. Ale nie, ci będą leźć jak przynęta siódemką. Nie radziłbym wam puszczać waszych rodzin, a jak już, to pierwszym rzutem. Potem się nazleci tam pacjentów, dla nich to będzie szwedzki stół!

Urzędnik nadzorujący wydawanie wody zawołał z powrotem wszystkich pracowników, tak, że została sama ekipa budowlana i Klepacz, który tylko się rozejrzał, czy na pewno nic nie wymaga jego interwencji. Andrzej rozdał jeszcze po zimnym piwku.

-No, jak jesteśmy sami, to powiem wam, że jak dla mnie to sterczeć tutaj jest zupełnie bez sensu. Byłem na zwiadach poza strefą, przedarłem się aż za Rakowiec. Tam ich są tysiące. I wszystko wali do nas. Serio mówiłem o Bieszczadach, to może się udać. Coś te nasze urzędasy kombinują, jak dla mnie to bardzo nieuczciwa sytuacja. Zaczęli się porozumiewać na częstotliwościach na które nie mam dostępu tymi zabawkami – poklepał ręczne radio, które nosił zatknięte za pas.-Znam miejsce oddalone raptem 15min z buta od północnej granicy strefy, gdzie jest odpowiedni sprzęt, a padło na tyle szybko, że jest tam też pewnie od cholery zapasów i leków. Jakby któryś z panów chciał zarobić towar na handelek, to po zmianie możemy omówić szczegóły.

Mateusz Kodowski, Justyna Kodowska

Słysząc przemowę Andrzeja, Justyna prychnęła.

-O, kolejny ekspert. Dla facetów to ta nowa sytuacja to jak mecz piłkarski – każdy lepszy od trenera!

Zdzisław Klepacz, Justyna Kodowska, Mateusz Kodowski, Ryszard Malinowski, Jacek Milik, Tomislav Milošević

Zaszumiała krótkofalówka Andrzeja tak głośno, że aż wszyscy podskoczyli. Widocznie siadając nieopatrznie podkręcił głośność.
-Tu SP5ZKJ/P. Atak zarażonych... Zagrożone pozycje czwarta, szósta i ósma! ... Ewakuować ludność ze pasa przygranicznego na całym odcinku południowym!

-Przedarli się na wysokości placu Zbawiciela. Chryste Panie, przyślijcie posiłki! Są ich setki!

Zaskoczeni wszyscy spojrzeli po sobie. Szósta pozycja... To Skwer Wielkopolski! Ludzie w kolejce zaczynali krzyczeć i wymachiwać rękami w kierunku trasy AL. Powoli, jak w zwolnionym tempie, obrócili się wszyscy.

Szli. Powoli, jak lunatycy, coraz większym tłumem wyłaniali się z niewielkiej wyrwy w barykadzie. Niski, ni to gulgot, ni warkot, wydobywał się z ich gardeł. Wielu brakowało całych fragmentów ciał, części z twarzy i klatki piersiowej pozostała jedynie krwawa miazga, to byli ci, którzy własnym ciałem napierali na barykadę, wprasowywani w nią przez kolejnych pacjentów. Niektórym urwały nogi i ręce rzucane przez nielicznych obrońców granaty, pełzali więc, co i raz tratowani przez chodzących towarzyszy. Co jakiś czas któryś przewracał się o pełzacza, powodując zafalowanie i zamęt. Zataczali się jak pijani wpadając na drzewa zaraz za barykadą, ale głowami ciągle zwróceni byli w kierunku ludzkiej ciżby w której można było zauważyć pierwsze oznaki paniki. Tłum zafalował i rozbiegł się w kilku kierunkach – najwięcej uciekało Filtrową w kierunku Nowowiejskiej, część ruszyło w głąb strefy w kierunku pl. Narutowicza.

Andrzej zaklął.

-Musimy zatkać tę dziurę! Gdzie ta cholerna kawaleria, co ma nas osłaniać?!

Rozejrzał się, ale zobaczył obok siebie jedynie Milika i Miloševića. Reszta ekipy w panice podążyła za tłumem. Zaklął ponownie.

Cytat:
Mechanicznie:
Wprowadzenie do mechaniki: każdy niezdany test zmniejsza Kroki do śmierci o 1.
  • Rzut, pozycje 1-8
  • Bliskie niebezpieczeństwo ze strony Szwędaczy: Milik i Milosevic Kroki do śmierci -2, reszta -1
  • W każdej turze walki ze Szwędaczami Kroki do śmierci -1 (jeśli przegrany test, oczywiście -2)
  • Kodowski, Panika 1, Odwaga -1 do końca odcinka (6 na kości), Kroki do śmierci: 8
  • Klepacz, Panika 1, Odwaga -1 do końca odcinka (6 na kości), Kroki do śmierci: 8
  • Milik, Panika 0, Odwaga -1 do końca odcinka (6 na kości), Kroki do śmierci: 8
  • Malinowski, Panika 1, Odwaga -1 do końca odcinka (6 na kości), Kroki do śmierci: 8
  • Milosevic, Panika 0, Odwaga -1 do końca odcinka (6 na kości), Kroki do śmierci: 8
Tom Grabowski, Janisław Żukowski, Kuba Rybnicki

-Zanim przejdziemy do ewakuacji, chciałbym mimo wszystko zająć się energią elektryczną. Nasze zapasy są na wyczerpaniu… – naciskał senator. Wtem przerwał mu Rybnicki, który dotknięty do żywego „syndromem małego powstańca” chciał podkreślić swoją przydatność i pokazać Żukowskiemu, że Warszawa ma jakieś szanse.

-Panie senatorze – rozpoczął. Karwas, który potrafił w telewizji przez połowę czasu antenowego tłumaczyć adwersarzom, że on im nie przerywał, skrzywił się z niechęcią.-Panowie. Prądu starczy jeszcze na przynajmniej kilkanaście dni nawet przy zwiększonym użytkowaniu. Koksowniki jako źródło światła nam nieźle działają, mamy środek lata, więc nie musimy martwić się o ogrzewanie… A jeśli sprawnie przeprowadzimy ewakuację, to nawet i sześć, siedem tygodni…

-Panie Jakubie – Karwas był w tej chwili wcieleniem cierpliwości.-Ani ja, ani pan, ani pan Grabowski, który nienawistnie milczy – pozwolił sobie na ten żart, adresowany w innych czasach do prezesa największej opozycyjnej partii –ani pan Żukowski nie jest w stanie stwierdzić, co też wydarzy się za sześć tygodni. Mogą przyjść burze, huragany, orkany. Możemy zostać odcięci od Żerania, bo liczba zarażonych po drugiej stronie nakaże nam zniszczenie wszystkich mostów. Musimy myśleć perspektywicznie. Cieszy mnie zaangażowanie u tak młodego człowieka – poklepał go familiarnie po ramieniu –cieszą mnie śmiałe pomysły, jak na przykład oczyszczenie metra…

-Powinniśmy to znowu przedyskutować, panie senatorze!

-…tym niemniej, prąd jest naszym zupełnym priorytetem, a ewakuacją zajmiemy się następnym razem. Wydaje mi się, że świetnym terminem na tę akcję będzie jutrzejszy wieczór.

Rybnicki był zupełnie skołowany, nawet milczący dotychczas nad mapą Grabowski spojrzał zaskoczony na Karwasa.

-Panie senatorze… To jest szeroko zakrojona akcja! Wojsko nie zdąży… Mamy oczyszczony teren tylko do lotniska, nie wiemy, co dalej…

-Zdążymy. Musimy zdążyć. Na panów, panie Jakubie i panie Tomku, to spada od strony organizacyjnej. Operacyjnie zajmie się tam oczywiście wojsko. Panie Janisławie…

Żukowski drgnął. Przez nacisk, jaki położył na jutrzejszy wieczór Karwas, biznesmen zorientował się, że chodzi o jakąś grubszą akcję. Zerknął na mapę i prześledził jeszcze raz trasę z Żerania na Siekierki pociągiem. Wiedział, że to nieprawda, że kolej jest jedyną szansą na przewiezienie węgla i gazu. Stało parę barek w porcie czerniakowskim, od biedy można było przysposobić nawet pływające knajpy zakotwiczone na wysokości starówki. Ale nie byłoby wtedy możliwości, aby zbliżyć się do lotniska Chopina. Janisław rozejrzał się chyłkiem po pokoju i zauważył brak kilku cennych dla senatora drobiazgów. Pewnie już spakowane. Sukinsyn planował uciec.

Cytat:
Mechanicznie:
  • Tom Grabowski, Kroki do śmierci 9, - za nie zgłoszoną nieobecność
  • Rzut, pozycja 9, Żukowski, rzut na Rozsądek, zamiary Karwasa, dwa sukcesy
Michał Schmidt, Lena Sarnecka

Na klatce schodowej śmierdziało dużo bardziej. Tak jakby surowym, podstarzałym mięsem. Czy sąsiad zapomniał o mięsie w zamrażalniku? Michał usiadł na schodach i palił papierosa myśląc o ucieczce. Owszem, Kuba mógł mu pomóc w ucieczce, wymieniłby też kilka innych osób, przede wszystkim niedawno poznanego Oskara, który zaopatrywał strefę w różne potrzebne rzeczy. On miał załatwiać jakieś kwity na ewakuację do Puszczy Kampinoskiej, czy coś w tym stylu…

Z zamyślenia wyrwało go nagły łomot na schodach wyżej. Zdziwiony podniósł głowę i usłyszał wtedy ni to jęk, ni to gulgot. Z krawędzi schodów nad nim zaczęły kapać krople krwi, mknąć dalej aż na parter. Michał nie stracił głowy i zachował zimną krew. Ale Lena nie.

Na dźwięk łomotu wybiegła z mieszkania, zapewne, by pomóc – Michał przypomniał sobie, że jej najlepsza psiapsióła z liceum przez upadek ze schodów straciła dzieciaka, „pamiątkę” po studniówce. Jakoś się Lenie wbiło do głowy wtedy, że to można mieć bardzo niebezpieczny uraz… Jak koleżanka roni Ci na rękach, z drugiej strony, łatwo o traumę. Podbiegła więc na schodu i pomimo zaskoczenia, cofnęła się i skinęła na Michała ręką. Michał podszedł do niej i zobaczył go.

Stwór, cały oblepiony krwią i kawałkami mięsa, stał na szczycie schodów i wgapiał się w stojących na dole ludzi. Chwiał się, zgrzytał zębami, widać było, że w czasie upadku coś sobie przetrącił… Chrzęst kości słyszanych nawet z dołu świadczył, że to był chyba kręgosłup. Kolejne chrupnięcia spowodowały, że Michałowi i Lenie ciarki przeszły po plecach. Stwór miał coś koło metra sześćdziesięciu wzrostu, a ubrany był młodzieżowo – jakiś skejcik z Ochoty, na oko czternastoletni. Krok w kolanach zapewne także się przyczynił do upadku ze schodów. Wszedł na pierwszy stopień schodów… ale stracił równowagę i przekoziołkował po schodach! Gdyby nie refleks Michała, który odskoczył, odciągając również Lenę, byliby teraz z pewnością przygniecieni zarażonym! Stwór chyba złamał sobie coś kolejnego, ale powoli podnosił się, kłapiąc zębami.

Cytat:
Mechanicznie:
  • Rzut, pozycje 10-12
  • Bliskie niebezpieczeństwo ze strony Szwędaczy: Schmidt i Lena - Kroki do śmierci -2
  • W każdej turze walki ze Szwędaczami Kroki do śmierci -1 (jeśli przegrany test, oczywiście -2)
  • Michał Schmidt, Odwaga -1 do końca odcinka (6 na kości), Panika 0, Kroki do śmierci 8
  • Lena Sarnecka, Odwaga -1 do końca odcinka (6 na kości), Panika 0, Kroki do śmierci 8
  • Trzy sukcesy na Sprawność Michała sprawiły, że Lena nie musiała rzucać na uniknięcie spadającego Szwędacza
Czas na odpisanie do 27 XII 2013
Wesołych Świąt
 
Cooperator jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172