lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   REJS [Horror 18+] (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/14043-rejs-horror-18-a.html)

abishai 07-05-2014 20:12

Co… się… stało?!
Gregory wpatrywał się w dłoń trzymającą rewolwer z przerażeniem. Próbował zdusić w sobie zaskoczenie zmieszane z paniką. Mógł… wytłumaczyć wiele. Mógł uznać, że trójkącie bermudzkim statek wpadł kalejdoskop czasoprzestrzenny, cofając się w czasie w jednych obszarach, przyspieszając w drugich. Mógł zrozumieć zezwierzęcenie wynikające z utknięcia takiej dziurze czasoprzestrzennej przez dłuższy czas i przez degradację człowieczeństwa. Głód i izolacja mogą zmienić słabe jednostki w potwory.
Ale wymagany jest głód i czas… A on…
Oddychając ciężko uniósł broń, przyglądając się jej metalicznej powierzchni. To co się stało jemu, nie dało się wytłumaczyć w żaden sposób. Nie przebywał zbyt długo w przeszłości, czy też przeszłości. Nie oszalał z głodu. Nie zdążył przywyknąć do opuszczonego statku. Nie był nawet głodny. Jego… zachowanie pozbawione było jakichkolwiek podstaw.
Czy to było… jego zachowanie? Czy może coś w nim siedziało?
Walsh wstał i krzyknął żałosnym tonem głosu.- Nina?!
Odpowiedziała mu cisza. Niny nie było w pobliżu. Znikła bez śladu.

Gregory sprawdził bębenek broni. Cztery nie zużyte pociski. Trzy na wrogów, czwarty… być może dla niego samego.
Być może… jeśli ulegnie temu czemuś? Czy można żyć z piętnem zezwierzęcenia posuniętego do kanibalizmu czy jedzenia zwłok? Chyba można. Ale Walsh wątpił, by on sam mógł tak egzystować.
Kilka oddechów. Pora zmierzyć się z wrogiem. Chwiejnym krokiem Gregory ruszył do miejsca w którym zabił „kojoty”.
Nie znalazł śladów owej jatki. Odetchnął głęboko z ulgą. Może to wszystko było halucynacją?
I „kojoty” i Nina, i śmierć i krew. Prawdopodobnie halucynacja. Tak…
Gregory wiedział, że okłamuje sam siebie. Gdzieś w głębi czuł, że to wszystko nie było złudzeniem. Ale uznanie to za halucynację, czyniło sytuację w jakiej się znalazł łatwiejszą do zniesienia.

Gregory wrócił do miejsca w którym osunął się na ziemię i spojrzał na numer pobliskich drzwi. „2238”.
Skupił swe myśli na tej cyfrze i na planowaniu dalszych działań. Po to by nie wracać myślami do wspomnień smakowania ludzkiej krwi. Potrzebował przepłukać czymś usta. Jakiś bar, restauracja… cokolwiek mającego płyny w butelkach.
Spojrzał na pobliski plan statku… najbliższe takie miejsce znajdowało się poziom niżej. I tam Walsh zamierzał skierować swe kroki. A gdy już się napije… znów ruszyć do mostka okrętu.

Aschaar 07-05-2014 20:18

"Kurwa mać" - zaklął pod nosem Castle kiedy znalazł się przy schodach. Przez chwilę wpatrywał w korytarz, w którym zdawało mu się, że ujrzał ruch. Nic jednak się nie ruszyło ponownie i Richard wstawił to jednak w "wydawało się", a nie w "tam się coś rusza". Choć sam w zasadzie nie wiedział co byłoby lepsze - ruch oznaczać mógł zarówno kolejnego gluta, jak i jakiegoś ocalałego pasażera... Cholera. Oparł się o ścianę i zaczął zastanawiać. Co się w zasadzie, do diabła, tutaj stało?

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=U9Ct55lA2zs[/MEDIA]

Sytuacja przypominała tą znaną z filmu "Statek Widmo"... Richard nawet przypomniał sobie tamtejszą piękną kobietę w czerwieni i wspólnika - mężczyznę o złym spojrzeniu... Racjonalny umysł pisarza po raz kolejny obronił się przed szaleństwem - nawet spychając macki w obszar kolejnej inkantacji pastafarianizmu i latającego potwora spaghetti. Gdzieś tam kiełkowała co prawda "inna prawda", paniczna wersja tej samej monety. Tylko... Jak już ustalił - panikować zawsze zdąży zacząć, a tutaj - na przeklętym środku oceanu, czy raczej chuj wie czego - na pomoc nie było co liczyć. W najgorszym przypadku był ostatnią żywą osobą na tym pływającym... trupie.

- To TYLKO świadome śnienie - powiedział pewnie do samego siebie. Oszukiwanie siebie musiało działać jak najdłużej. Poprawka. Musiało działać do osiągnięcia jednego z dwu warunków: upewnienia się, że jest sam lub znalezienia innych ocalonych. Spełnienie jednego z tych warunków będzie oznaczało koniec pierwszego rozdziału "Gówna w Trójkącie Bermudzkim"... Poprawka. Wydawca nigdy nie przepuści gówna w tytule...

Richard odetchnął sekundę za szybko. Kolejny wrzask w ponurej ciszy statku nie zwiastował niczego dobrego.

- KURWA!!! - wrzasnął podskakując w powietrze jak na kreskówce, kiedy na korytarzu, z którego przyszedł huknęła ściana, czy co tam...
"To nie było mądre Castle!" - zbeształ się w myślach, kiedy ponownie przykleił się do ściany. Chciał myśleć, że ma jakiś wybór. Jednak - tak naprawdę - zgodnie z zasadą świadomego snu - droga była tylko jedna. Schody. Jasne - były również logicznym i rozsądnym wyborem - spośród korytarzy z potworami - schody miały same plusy... i tylko ślady potworów. Kierunek też był tylko pozornym wyborem... Richard ostrożnie spojrzał w górę schodów, starając się ocenić czy właściciel śluzowatych stóp poszedł wyżej i czy wchodził czy schodził ze schodów; po czym sam zaczął schodzić w dół... W każdym filmie bohaterowie w końcu znajdują się w maszynowni…

Coś tam się ruszało, na górze. Słyszał to, ale nie widział. Mlaszczące odgłosy, jakby kisielu przeciskającego się przez zwężenia. Obrzydliwe, przypominające wymioty. Czul też smród - kwaśny i kojarzący się z amoniakiem.

Tym bardziej więc “w dół” wydawało się sensownym wyborem. Przyklejony praktycznie do ściany Richard zaczął schodzić w dół uważając, aby nie zrobić hałasu, a przy okazji starając się zaobserwować jak najwięcej z otaczającej rzeczywistości… “Co za podłe cliche z “Jądra Ziemi” - skazany na klęskę bohater obmyśla ostatni referat, który nigdy nie ujrzy światła dziennego...” - pomyślał uśmiechając się kwaśno.

Cold 08-05-2014 14:18

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=7wRNX94fU94[/MEDIA]

Heather objęła dziewczynkę, przytulając ją do siebie. Chciała by poczuła się bezpiecznie, by wiedziała, że nie spotka ją już żadna krzywda. Chciała, by poczuła to, czego ona sama nie była w stanie poczuć, kiedy była zamknięta w ciemnej piwnicy, z dala od rodziców, z dala od bezpieczeństwa.
Aktorka nie zważała na obrzydliwy smród, jaki wydzielało z siebie ciało niebieskookiej dziewczynki. Wpatrywała się przed siebie, w pustkę, a łzy same zaczęły spływać jej po policzkach. Nie odezwała się jednak ani słowem. Klęczała tak w milczeniu, tuląc do siebie dotkliwie poranione dziecko.

Wtedy poczuła, jak coś się zmienia. Ciężar trzymanego ciała się zmniejszył. Nie czuła już lepkiego mięsa, tylko twarde, zimne kości. Czaszka poturlała się groteskowo w głąb pomieszczenia.
Heather przez moment nie wiedziała, co zrobić. Gdzie podziała się dziewczynka? Ciało?
- Mam nadzieję, że znalazłaś się w lepszym miejscu... - powiedziała ni to do siebie, ni to do kości, które starannie ułożyła na podłodze.

Wstała i oparła się o framugę drzwi, ciężko wzdychając. Nie mogła dłużej zwlekać, musiała powrócić do poszukiwania kogoś, kto wyjaśni jej, co się właściwie działo. Gdzie podziali się wszyscy pasażerowie i załoga? Dlaczego statek pokryty był w ciemnościach i kto, do cholery, mógł tak skrzywdzić bezbronne dziecko?

Spojrzała do środka kajuty, u której wejścia stała. Poświeciła doń latarką. Szukała jakiegoś pomysłu, gdzie powinna się udać. Nie sądziła, że znajdzie wskazówkę w tej kajucie, jednak ostatnie wydarzenie wybiło ją z tropu i potrzebowała chwili do namysłu.
Kajuta była podobna do tej, w której sama mieszkała. Może nieco mniejsza, ale dość elegancka, gdyby nie jeden makabryczny szczegół, który przykuł jej uwagę. Coś jakby litera V opleciona spiralną wstęgą.
Najwyraźniej namalowany krwią lub czymś podobnym na ścianie. W świetle latarki litera i spirala zdawały się pobłyskiwać jakimś tajemniczym światłem.

Heather, zaintrygowana, weszła do kajuty i spróbowała zapalić światło. Następnie podeszła bliżej ściany, by przyjrzeć się malunkowi i zapamiętać każdy szczegół. Nie miała pojęcia, co to mogło przedstawiać, ale czuła, że było to coś istotnego.
Im dłużej patrzyła na malowidło, tym bardziej dziwnie się czuła. Lekko zakręciło się jej w głowie i miała wrażenie, ze opasająca literę V spirala zaczyna się poruszać.

Heather odwróciła wzrok i przetarła oczy. Być może było to zmęczenie, które powoli dawało o sobie znać, może zwykła iluzja optyczna.
Nie miała jednak zamiaru dłużej wpatrywać się w malowidło. Zapamiętała jak wygląda, to jej wystarczyło. Teraz musiała dalej kontynuować swoją podróż.
Wychodząc z kajuty, jeszcze raz spojrzała na kości dziewczynki, jakby chcąc się z nią w ten sposób pożegnać.

Swe kroki skierowała w stronę czerwonego światła, które majaczyło gdzieś na końcu korytarza. Z duszą na ramieniu, ale też i jakąś dziwną odwagą w sercu, ruszyła, stawiając ostrożnie kroki.

Dziadek Zielarz 08-05-2014 18:13

Clem przyglądając się Godspeedowi nie mogła po chwili się nie dołączyć do obserwacji. Choć gdyby wiedziała, co zobaczy... Nigdy by tego nie zrobiła. Było jednak za późno. Załapała się akurat na moment wgryzania się we wnętrzności marynarza. Z początku w ogóle nie wzruszona przyglądała się jakby patrząc na codzienność. Następnie mężczyzna, zanim się zorientował, usłyszał stłumiony pobliski jęk. Gdy się obrócił widział ratowniczkę skuloną przy ścianię prawie w pozycji embrionalnej. Miała przysunięte do siebie nogi i ręce. Dłońmi starała się jak najmocniej przytrzymać usta by nie zacząć się wydzierać. Miała mocno zaciśnięte powieki. Mimo tego, że sam zawód, czy szereg przeszkoleń powinien trzymać jej zimną krew... Nie radziła sobie kompletnie. Jej chwilowy rozum, w formie papierosa, tlił się nieznacznie porzucony gdzieś w nogach. Po chwili obserwacji wychodziło na to, że jej oddech bardziej przypomninał w swojej prędkości oddech psa, nie licząc do tego ciągłego załamywania się, niż dorosłej osoby... To była prawdziwa ratowniczka medyczna, czy może tylko ubranie zdarła z jakiegos zmumifikowanego trupa z bliżej nie określonego celu..?

Umysł mężczyzny wskoczył na szybsze tory. Twarz stężała, ręce zesztywaniały, ale strach nie przejął nad nim kontroli. W obliczu zagrożenia, nieważne czym by nie było, starał się traktować wszystko jak o partię pokera. Bardzo trudną i ze słabą ręką, ale sprowadzenie zagrożenia do układu kart pomagało nie wpadać w panikę. Ostatecznie wszystko sprowadzało się do kontroli nad strachem, to ona pozwalała nie oszaleć. Liczyło się tylko przetrwanie. Tamci ludzie w szalupie... już nie żyli, wypadli poza horyzont zdarzeń. Mężczyzna wypierał ze świadomości brutalne szczegóły sceny, nie myślał, nie analizował. On reagował. Godspeed cofnął się w zasadzie odruchowo. Wolną ręką natrafił na ramię dziewczyny, a ta panicznie cofnęła się pod jego dotykiem. Dyszała za strachu jak zwierzę i podobnie jak ono wbijała roztrzęsione spojrzenie w poręcz przy schodach. W pierwszym odruchu Malcolm chciał ją zostawić, w końcu niekontrolowana panika ze strony ratowniczki, mogła obrócić się na jego niekorzyść. Z drugiej strony jeśli ją tutaj zostawi, bardzo możliwe że bestie zwietrzą jej obecność, a potem dorwą i jego.

Szarpnął za ramię dziewczyny w silnym uścisku i pociągnął za sobą z dala od wyjścia na pokład. Utwierdzał się w przekonaniu, że dobrze robi. Medyczka mogła się jeszcze przydać, niechby nieopatrznie się zranił, albo zatrzasnął w miejscu bez wyjścia. Pozostawanie razem - właściwa decyzja.

Przez chwilę jeszcze obserwował bezsilnie, bezpiecznie ukryty wydarzenia na pokładzie. Widział, jak pozostały przy życiu człowiek rzucił się w kierunku szalupy zwalniając mechanizm opuszczający łódź w dół mimo krzykliwych protestów ludzi w środku. Widział, jak szalupa opuszcza się w dół i w tej samej chwili jeden z potworów wskakuje na plecy dzielnego marynarza powalając go na ziemię, wbijając szpony w ciało i miażdżąc czaszkę w potwornym uścisku. Widział, jak drugi dopada do martwego załoganta, jak zaciska zębatą paszczę na jego nodze, szarpiąc i odrywając kończynę od reszty ciała. Widział strugi krwi rozbryzgującej się po pokładzie. Malcolm poczuł, jak na ten widok żołądek podchodzi mu do gardła. Nie miał doświadczenia w takich scenach. Szalupa z ocalonymi ludźmi znikła za burtą. Wydawało im się, że słyszą jak uderza o fale.

Ratowniczka widocznie była w kiepskim stanie ale z drugiej strony nie było z nią AŻ tak źle… albo nie należała do tych ryczących. Prócz tego, że w połowie była mokra to z oczu nie spływały łzy ani nawet się nie zbierały. Dużo musiało się dziać w jej głowie. Widocznie głównie w niej błądziła z jakimiś tylko sobie znanymi myślami. Po przeciągnięciu w inne miejsce schronienia siedziała obok oparta o ścianę. Cała szarpanina uczuć i emocji kipiała w niej ale w dalszym ciągu w środku. Na zewnątrz było widać tylko rozbicie w lekko opuszczonej głowie i wzroku wpatrującym się w eter przed sobą. Po chwili znowu zapaliła papierosa.

Te… obrazy. Jakkolwiek można było nazwać jatkę jaka odbywała się na pokładzie z pewnością nie kojarzyły się one z pokerem. Taktyka odsuwania od siebie zdarzeń zaczynała zawodzić. Przeciwnicy byli zbyt realistyczni, odgłosy zbyt sugestywne, odruchy bezwarunkowe zbyt silne… Malcolmowi zakręciło się w głowie i chyba po raz pierwszy naprawdę wyglądał na przestraszonego, zupełnie jakby docierało do niego, że to nie kolejna gra, a brutalna rzeczywistość. Mężczyzna oderwał wzrok od rzezi i opadł koło dziewczyny patrząc na nią zawziętym spojrzeniem, jakby to on właśnie dopuścił się bestialstwa na marynarzach i teraz nie miał nic do stracenia. Po chwili jednak oczy odzyskały dawny wyraz i znowu siedział przed nią przystojny człowiek w garniturze. Tylko drobna zmarszczka na czole i drgający mięsień na policzku sugerowały, że niedawne emocje zostały brutalnie wepchnięte z powrotem do głowy. W pewnej odległości wciąż rozlegały się mlaszczące odgłosy.

- Nie przejdziemy. - Wyszeptał. - Masz jakiś inny plan, może jest gdzieś sprawna łączność? Moglibyśmy… - Po chwili zreflektował się, że dziewczyna drży. Paliła nerwowo papierosa, jakby wkładała w tę czynność ogromny wysiłek woli. Godspeed w końcu zwrócił uwagę na towarzyszkę, na jej zmęczoną twarz, splątane włosy i puste spojrzenie.

- Dobrze się czujesz… Clementine?

Czekając na odpowiedź Przystojniak rozejrzał się za stworami. Gdyby sobie poszły może udałoby im się dostać do szalup? W ogóle skąd te potwory? Wylazły z dna morza? Czy to w ogóle możliwe? Hazardzista miał zupełny mętlik w głowie, wiedział jednak że na rozumienie przyjdzie czas potem. Teraz należało się stąd wydostać.

- Umrzemy tutaj... - wydusiła cicho bardziej w ramach myślenia na głos, czy prowadzenia wewnętrznego dialogu - Na tamtym piętrze o mało mnie coś takiego nie zabiło... To na prawdę nie była meduza... - Zrobiła dłuższą przerwę na poukładanie myśli przy zmianie wątku - Wszyscy nieżyją... Do takiej szalupy mieści się paredziesiąt osób... Oni zrzucają ją z trzema osobami... - Zmęczone spojrzenie po paru chwilach wnikliwości okazywało się depresyjną pustką - ...Nie chcę umierać... - zawahała się jakby cofając w myślach ostatnie zdanie - ...Nie w taki sposób... - Wtedy ratowniczka ruszyła nieco rękoma wystarczająco na tyle by przykuć setną część uwagi wzroku. Tyle wystarczyło, by dało się zauważyć coś niepokojącego. Zamiast mieć w dłoni papierosa jej palce nerwowo zaciskały się na ostrym jak brzytwa otwartym nożu ratowniczym. Nitka dymu tlila sie, oczywiście, jednak nie w tej ręce, co wcześniej. Godspeed z początku zdurniał nie wiedząc od jak dawna trzyma ten nóż. Koncepcja jego obecności od samego początku szybko upadła przy następnych myślach. Musiała go wyciągnąć chwilę temu.

- Nie zamierzam tutaj umrzeć - Malcolm obserwował nóż kątem oka. - Ty też nie. - Szept stawał się obrobinę pewniejszy. - Odłóż skalpel, przecież to bez sensu…

- Nie ma jak uciec inaczej… Ci w szalupie nie żyją… - odpowiadała pod nosem jakby dalej prowadząc wewnętrzny dialog niż odpowiadając na reakcję Godspeeda - Wolę tak… Bezboleśnie…

- Bzdura, potniesz się, te bestie Cię zwietrzą i nim się obejrzysz skończysz dokładnie jak tamci, a ja razem z Tobą. - Hazardzista mimowolnie drgnął na wspomnienie marynarzy. - Zaraz coś wymyślimy, ale teraz oddaj mi nóż. - Łagodnie wyciągnął rękę. Na pokładzie szalały potwory, a jemu ze wszystkich ludzi na statku musiała się trafić neurotyczka ze skłonnościami samobójczymi. Wszystko mogło być znakiem, ale żeby to? Ktoś na górze musiał mieć teraz ubaw. - Proszę, Clementine.

Nie dam się przez Ciebie zabić.” - dodał w myślach.

Proxy 08-05-2014 19:31

Dziewczyna z bolesną miną bawiła się jeszcze trochę przy ostrzu. Słyszał jak ciężko dyszy. W końcu na chwilę zamknęła oczy a Godspeedowi wydało się, że zaraz wbije go sobie w kolano. Co też zrobiła...

... Na szczęście na tyle delikatnie, by za jego pomocą złożyć ostrze z powrotem do rączki nie robiąc sobie krzywdy. Od razu po tym nóż wylądował obok ratowniczki, między siedzącą dwójką. Potrzebowała po tym na prawdę dużej porcji dymu utrzymanego w płucach by odzyskać odrobinę rozsądku. Później wyglądała na taką, która chciała się usprawiedliwić, jednak po dłuższej chwili odpuściła i zagłębiła się w milczeniu. Łokcie oparła o kolana a dłonie wplotła w miarę możliwości we włosy i ocierając o głowę starała zebrać się do kupy.

Nagle usłyszeli kolejne wrzaski, gdzieś z dołu. I coś, co mogło być odgłosami rozchlapywanej, rozbryzgiwanej wody. Wrzaski ucichły bardzo szybo, ale szamotanina w wodzie trwała jeszcze przez chwilę.

- Zmywajmy się stąd. - Malcolm wyjrzał raz jeszcze na pokład w nadziei, że stwory gdzieś sobie poszły. Może łodzie po drugiej stronie pokładu będą niezagrożone? Ciekawe, czy gdzieś tu działa radio. Może na mostku? Zawsze to jakiś cel.

- Trzymasz się? - Hazardzista poklepał ratowniczkę po ramieniu, nie patrząc nawet czy to coś da. Nie silił się na przyjacielską minę, był wstrząśnięty i w równie nieciekawej sytuacji co Clementine. Jakby nie patrzeć nie był stworzony do ratowania kobiet w opresji. Życie wypełnione szemranymi interesami i wizytami u bukmacherów nie przygotowują człowieka na spotkanie z załamaniem nerwowym. Malcolm coś tam wiedział o ludziach i ich emocjach, ale nigdy nie musiał się starać, by tamtym polepszyć humor. Zwłaszcza w obliczu nadchodzącego koszmaru. Doprawdy swoją cierpliwością wspinał się na wyżyny własnej empatii. Milczenie towarzyszki mogło oznaczać cokolwiek. Z drugiej strony dziewczyna jeszcze się nie zabiła, więc musiało mu iść dosyć dobrze.

- Zobaczymy, czy uda nam się przekraść do jakiejś szalupy, jeśli nie, sprawdzimy po drugiej stronie pokładu. W najgorszym wypadku pójdziemy na mostek i zawiadomimy kogoś przez radio. Czego jak czego, ale tam musi być jakaś sprawna łączność.

"Weź się w garść. Pozbieraj się i spieprzaj stąd. Facet obok ciebie. Żyje. Nie zostawisz go przecież. Musisz coś zrobić. Musisz coś zrobić..."

Dziewczyna potrzebowała znacznie więcej czasu niż miała do dyspozycji. Zaciągnęła się nerwowo po raz ostatni wypalając papierosa do końca. Przygasiła go dogniatając do wykładziny. Skuliła się nieco i schowała głowę w zgięte ramiona. Mimo, ze nie było widać jej twarzy, widać było po niej, że walczy sama ze sobą. Siłą się zmusza by móc zrobić coś sensownego mimo, że nie chciała. Nie panowała nad sytuacją ani nad sobą.
W końcu jej głowa uniosła się lekko a dłonie ułożyły przy czole. Wyprostowała się do ściany nabierając parę głębszych wdechów. Nic to nie dawało. Bezradność zaczęła ją drażnić a w rosnącej złości walnęła kilka razy głową o ścianę mając nadzieję, że może ten sposób zadziała.

- Nie, nie możemy... - odezwała się po chwili decydując się na jakiekolwiek działanie zamiast grzebania w myślach - Ten dźwięk… Musi zalewać już piętro niżej. To coś pewnie już też tam się przedostało - jej dyszenie lekko zmieniło się w bardziej świadome - Nie możemy iść do szalup… Cały statek jest w tych mutantach, skąd wiesz, że woda już nie? Jeśli takie monstra się tutaj wdrapały to co już nie zdołało, bo było za duże…? Nie możemy… - Nie mówiła tego wszystkiego zastanawiając się na głos. Zdawało się, że bardziej chce wytłumaczyć Godspeedowi w jakiej są sytuacji niż dopiero zacząć ją analizować wspólnie - Pytałeś o radio... Mam przy sobie krótkofalówkę. Sprawdzałam - nic nie ma. Telefon zostawiłam w swojej kajucie… Masz swój przy sobie? Jeśli nadajnik na pokładzie działa to dobrniemy do kogoś, kto nas wyciągnie stąd.

Godspeed parsknął nerwowym śmiechem.

- Mam. - Mężczyzna pogrzebał w kieszeni, wyjął telefon i rzucił okiem na przygaszony wyświetlacz. - Ale zapomnij o jakimkolwiek zasięgu. - Co za szmelc. Nawalił akurat kiedy mógłby się do czegoś przydać.

- Więc jednak… - podsumowała pod nosem na tylko sobie znany temat wstając z podłogi - Zostaje radio albo telefon satelitarny… Musimy dotrzeć na ten mostek - zarządziła pewniej choć wyglądała wciąż gównianie.

Malcolm uśmiechnął się do siebie. Przynajmniej nie będzie musiał wlec dziewczyny siłą.

- Trzeba się prześlizgnąć po cichu. Cztery piętra do przejścia… Musisz zostawić swoje bagaże. Ściągnij też kamizelkę ratunkową. Przynajmniej Ciebie nie będzie widać AŻ tak - podkreśliła idealne warunki do ukrywania się w ciemnościach mając na sobie biały garnitur - Ja się cała świece i nic z tym nie zrobię - w gaciach biec nie będę…

- Jeśli statek tonie to pozbywanie się kamizelki ratunkowej jest ostatnim na co mam ochotę. Za to jeśli chcesz nie rzucać się w oczy... - Torba rozpięła się z cichym odgłosem przesuwanego zamka. - ...tutaj może przyjść z pomocą bagaż. Mam kilka ciemnych ubrań, możesz się czymś przykryć.

- Odpuść sobie szalupy i podaj ciemną koszulę - odpowiedziała - Jeśli chcesz sprawdzać, czy to coś Cię nie osaczy to proszę bardzo ale najpierw powiedz to nie będę za Tobą biegła jak idiotka - mówiła to, co przyszło jej na język lecz sama w to nie wierzyła. Była w dalszym ciągu przerażona i z całej siły chciała schować się w kącie i wszystko przeczekać. Było to ponad jej skalę ale wymuszony obowiązek ciskał czymś, co mimo wszystko robić powinna. Opuściła głowę wątpiąc we wszystko ale na szczęście mężczyzna nie widział tego grzebiąc w swoich bagażach. Dodatkowo by nic się nie wydało uciekła twarzą podczas zakładania podanej koszuli. W brązowym materiale wyglądała co najmniej jak w prześcieradle. Rękawy podwinięte dopiero wyciągnęły na zewnątrz jej dłonie a dół koszuli sięgał jej prawie do połowy ud. Nogawki swoich spodni podwinęła lekko, by zakryć odblaski.

Malkolm przyglądał się ratowniczce lekko z dystansem lecz końcowo nie miał nic innego do wyboru jak polegać na pomysłach obsługi statku. Zostawił wszystkie swoje graty i wspólnie udali się pobliskimi schodami do góry pilnując przy tym ukrycia własnych osób.

Ravanesh 09-05-2014 15:00

Sąsiadująca kajuta o numerze 7188 ponownie była pusta. Żaden mężczyzna nie palił sobie w najlepsze na tarasie a dzbanka nie unosił się aromatyczny zapach kawy. Zamiast tego trafiła na połamane meble i ogólną dewastację pomieszczenia oraz powiew arktycznego powietrza z zewnątrz i lekko wyczuwalny odór zgnilizny w środku pokoju.

Kobieta stała w miejscu z nieznacznie przechyloną głową obserwując całą kabinę.

Dodatkowo zauważyła, że do zniszczeń, które spostrzegła za pierwszym razem dołączyła dziura wybita w drzwiach od łazienki i ciemnordzawe smugi pokrywające resztki pozostałości po owych drzwiach.

Łup! Nora odwróciła się stronę drzwi wyjściowych.

Łup! Rozejrzała się jeszcze raz po pomieszczeniu.

Łup! Kucnęła koło przewróconej szafki leżącej najbliżej drzwi.

Łup! Chwyciła mebel rękami.

Łup! Naparła na niego ciałem i udało się jej postawić go na nogi.

Łup! Pchnęła mebel stronę drzwi blokując wejście.

Łup! Rzuciła się w stronę otwartych drzwi tarasowych.

ŁUP! Tym razem hałas pochodził tuż zza samych drzwi kajuty numer 7188. Nora stała jedną nogą wewnątrz kabiny a drugą na balkonie. Przez wyczuwalny powiew lodowatego powietrza do jej nozdrzy dotarł smród wodorostów i zgniłej ryby. W pokoju nadal migotała żarówka a taras brała już sobie we władanie ciemność.

Łup! Łup! Łup. Łup. Łomotanie oddaliło się, kiedy ktoś poszedł sobie dalej korytarzem. Nora otarła zimny pot z czoła, odwróciła się i wyszła na taras. Za balustradą widać była dziwną ciemność, która niczym mgła otaczała cały statek ze strony bakburty. Poza tym balkon okazał się całkowicie pusty. W oddali, dużo poniżej swojego pokładu kobieta usłyszała też rozchlapywaną wodę.

Zadrżała, kiedy kolejny lodowaty powiew dotarł do jej ciała. Weszła do środka i zamknęła za sobą okno oraz drzwi balkonowe. Jej wzrok padł na zniszczone drzwi do łazienki.

BoYos 09-05-2014 19:30

Johanna pierwsze co, przyparła plecami do drzwi, które zamknęła. Rozejrzała się po pokoju szukając jakichś dodatkowych drzwi. Może ukrytego przejścia? Wychodzenie na zewnątrz lub do toalety nie bardzo jej pasowało...
To była kabina bliżniaczo podobna do jej kabiny. Zwykła, luksusowa, dla specjalnych gości składająca się z sypialni i łazienki. .Miękka wykładzina dywanowa w sypialni, meble na wysoki połysk, nowoczesne i eleganckie, spory telewizor plazmowy i stylowe zasłony w oknie oraz duża, jak na warunki pokładowe, toaleta z wanną z jacuzzi oraz prysznicem z hydromasażem. Raczej nie miała co liczyć w takim miejscu na ukryte przejścia, bo niby skąd miałyby się one znajdować na luksusowym wycieczkowcu i po co? Miała dwie potencjalne drogi wyjścia - taras, chociaż pokład na którym się znajdowała był jednym z wyższych więc potencjalny upadek w dół mógł zwyczajnie zakończyć się śmiercią, oraz drzwi, którymi się tutaj dostała.
Droga powrotna nie wchodziła w grę. Mimo tego, że była raczej miłą osóbką, nawciskała tym krabom przy wejściu do kabiny i teraz napewno będą chciały ją zjeść. Tak przynajmniej sądziła.
- Trup i jakieś zgony w kiblu. - skomentowała sytuację na szybko.
Johanna nie była jakimś tam harcerzykiem bez doświadczenia. Ona wiedziała, jak ma się zachować.
- Ale mam kurwa fazy, ja pierdole. To się nie dzieje naprawdę. Przestaje ćpać, jak stąd wyjdę. - zaczęła gadać do siebie, to ją przestraszyło jeszcze bardziej.
Pomału podeszła do toalety i zamknęła drzwi. Nie była ani trochę, ani kurwa trochę ciekawa, co jest w środku. Potem przyszła kolej na faceta, który siedział na kanapie. Nazwała go po swojemu
- Der Zgon.
Najpierw bezpiecznie obeszła go tak, by móc w razie czego wybiec na taras, a następnie odezwała się w jego kierunku
- Żyjesz Pan?
Der Zgon nie raczył odpowiedzieć, ani drgnął.
Teraz miała w zanadrzu jeszcze jeden numer, który zostawiła na koniec. Traktowała to w sumie jako zabawę, bo w głębi duszy wiedziała, że to i tak halucynacje. Wzięła smyczek do ręki, podeszła do nieżyjącego mężczyzny i z dużą siłą rypsnęła go smyczkiem w głowę, jednak nie aż tak, by smyczek złamać.
- Hyiaaa! - powiedziała głośniej stając w udawanej pozie, którą podpatrzyła w filmie karate. Teraz musiał się obudzić. Jeżeli tym razem nie odpowie...będzie musiała rozważyć wyjście na zewnątrz...

kanna 09-05-2014 19:38

Pierwsze, co poczuła, lecąc w tył, to było… zdziwienie. Ze takie rzeczy jednak zdarzają się w życiu, nie tylko w filmach. Że ktoś podniósł na nią rękę. Że coś takiego jest w ogóle możliwe. Carry przeżyła sporo w swoim nastoletnim życiu - bywało nieprzyjemnie, trudno, stresująco. Często miała wrażenie, że nikt jej nie rozumie, albo ze świat obrócił się przeciwko niej. Patrząc jednak obiektywnie - była rozpieszczoną, zaopiekowaną dziewczyną z bogatego domu. Która nigdy w życiu nie doświadczyła fizycznej przemocy.
Kiedy mężczyzna zwalił się na nią i złapał za gardło przyszło przerażenie, tak silne, że odcinało oddech, wyłączało myślenie i wszelką zdolność ruchu. Leżała, niezdolna do żadnego ruchu, żadnej reakcji. Gdyby nawet nie przygniatał jej swoim ciężarem - też nie była by w stanie niczego zrobić. Szok był zbyt silny.

Żółta plama rozlała się nad nią - nad nimi - unosząc w powietrzu, dryfując. Nie wiedziała, co widzi. Nie była nawet pewna, czy to omam, czy rzeczywiście żółte światło formuje się na kształt macek, które sięgają po lezącego na niej mężczyznę .A może po nią? Choć w sumie nie miało to żadnego znaczenia. i tak nie była w stanie wykonać żadnego ruchu. Nie mogła nawet zamknąć oczu. Więc patrzyła.

Nagle mężczyzna, który przygniatał ją swoim ciężarem, został uniesiony w powietrze, jakby żółta plama porwała go w szpony lub macki. Z góry dobiegł do uszy Carry paskudny dźwięk, niczym odgłos czegoś dużego zanurzanego w kisielu - mlaszczący i obsceniczny.

Dźwięk był odrażający, ale otrzeźwił dziewczynę. Wiedziała, że uciec nie da rady - Barney juz próbował. Ale nie mogła tak leżeć i czekać aż to coś ją ..wchłonie.
Korzystając tego, że żółta plama zajęta jest mężczyzną przesunęła się, powoli, na skraj łóżka, a potem zsunęła z niego, tak, aby schować się pod spodem.

Desperacka próba ukrycia się przed nieznanym. Czuła się trochę, jak przerażone dziecko próbujące skryć się pod kołdrą przed potworami spod łóżka lub szafy.
Teraz widok przesłonił jej spód łóżka. Leżała nieruchomo, starając się nie oddychać, nie jęczeć, nie ruszać. Na górze słyszała obrzydliwe dźwięki - mlaskanie, gulgotanie, jakieś wilgotne ciamkanie i od czasu do czasu stłumiony trzask, który mógł być odgłosem pękających kości.

Nie zareagował na ruch, to mogła być jej szansa. Może póki je, nie jest zainteresowany polowaniem? Jedna czynność na raz? Może nasyci się mężczyzną?
Kątem oka dostrzegła uchylone drzwi do łazienki. Da radę tam dotrzeć? Drzwi wydawały się stanowić lepszą ochronę niż łóżko… A jeśli ruch sprowokuje to coś i plama zaatakuje, jak będzie starała się przemieścić do łazienki? Nie miała dużo czasu na decyzję… Sekundy mijały, odliczane mlaskaniem gdzieś nad nią.
W końcu zdecydowała się. Wstrzymała oddech, znieruchomiała i czekała na reakcję tego czegoś. Jeśli po nią sięgnie - spróbuje dostać się do łazienki. Modliła się w duchu, żeby stworowi wystarczyło jedno ciało na posiłek… Drapieżniki rzadko atakują, jak są nasycone. Chyba, że się je sprowokuje.

Czekała. Nieruchoma i przerażona.

Armiel 10-05-2014 11:25

EDWARD TAKSONY

Znalazł się dwa pokłady wyżej, ma galerii, gdzie z bocznych przejść wyłonili się pierwsi ludzie. Na szczęście Ed był szybki, a oni wolni, więc wyminął ich bez trudu. Jedyną reakcję, kiedy koło nich przebiegał była niezgrabna próba pochwycenia go w ramiona, ale na takie Przytulanki Edward nie miał najmniejszej ochoty.

Czuł pierwsze oznaki zmęczenia, ale adrenalina napędzała go nadal dodając ciału potrzebnej do działania energii. Wyminął dwóch kolejnych ludzi, którym z ust wystawały wijące się macki czując jak ręka jednego z nich mija go o mały włos, ujrzał schody z boku prowadzące na wyższe pokłady, do mostka, i ruszył nimi w pośpiechu.

Będąc w połowie kondygnacji ujrzał, że jeden z dziwacznie przemienionych ludzi - potężnie spasiony mężczyzna w samych bokserkach – blokuje wejście na wyższy poziom, stojąc w połowie schodów. Spaślak ważył dobre sto osiemdziesiąt kilo, tak na oko, a macki wystające z jego ust wyglądały tak, jakby grubas połknął żywcem sporych rozmiarów kalmara, który próbował się wyrwać wywijając dziko wszystkimi odnóżami.

Ted był w kłopocie. Aby dostać się wyżej musiał jakoś wyminąć, lub pokonać spaślaka. Gdyby chciał się cofnąć, u podstawy schodów zdążyło się już zgromadzić trzech innych, nie tak okazałych, dziwaków. Pierwszy z nich, prowodyr grupy, pokonał już nawet dwa stopnie w górę.


JULIA JABLONSKY

Wybrała poszukiwanie innej drogi przez pokład. Szła powoli, głównie ze względu na panujące wokół niej ciemności, słysząc tylko swój przyśpieszony oddech oraz chlupotanie wody pod nogami.

Nie udało się jej utrzymać krzyku w ustach, kiedy zza zakrętu, niespodziewanie wypadł biegnący w popłochu mężczyzna. Ale nie zderzyła się z ciałem, jak sądziła, lecz przeniknęło przez nią lodowate zimno, jakby biegnący był … zjawą, która zresztą rozpłynęła się w ciemnościach po przebiegnięciu kilku kroków.

Zapalniczka wypadła jej z rąk upadając gdzieś w ciemność korytarza. Zaklęła pozbawiona tej jedynej iskry światła, zawodnej, lecz jednak w jakiś sposób dającej jej nadzieję.

Ktoś odpowiedział jej przekleństwem za plecami. Znajomy, szepcący głos, od którego ciarki przebiegły jej po plecach.

Za swoimi plecami usłyszała wyraźne kroki. Mlask, mlask, mlask.

Ktoś zbliżał się szepcąc, nucąc coś pod nosem.

Głos ten przerażał Julię bardziej, niż była skłonna przyznać się do tego.
Czuła jakiś … ładunek zła od tego głosu i czuła, jakimś przebudzonym zmysłem ofiary, że oto właśnie z ciemności zbliża się w jej stronę prawdziwy, krwiożerczy drapieżnik, jakby zwabiony jej krzykiem sprzed chwili.


ROBERT TRAMP

Nieznajoma kobieta popędziła przed siebie tak, że ledwie był w stanie za nią nadążyć, skręciła raz, potem drugi, nie czekając na Roberta.

Ten biegł czując, że rozkopuje nogami jakieś walające się na korytarzu przedmioty, szmaty, resztki, nie za bardzo wiedząc, co to za śmieci. Raz pośliznął się o mało nie rozbijając nosa na ścianie, raz boleśnie uderzył o coś stopą, kilka razy potknął niegroźnie.

W końcu jednak dobiegli na miejsce, którym okazała się być kabina 2312 w inetriorze. Oświetlało ją kilka świec, poza tym jednak wydawała się być zwyczajna, jeśli nie liczyć smrodu - przepoconego ciała, lekko nadpsutej żywności i przenikającej z toalety nuty zepsutej kanalizacji.

- Przepraszam za warunki – stęknęła kobieta dopychając do drzwi szafkę i mocując plątaninę sznurka na zamku – rodzaj prymitywnego łańcuszka.

- Rozgość się. Jestem Beryl. Beryl Fox. Tutaj powinniśmy być bezpieczni. Chociaż pewności nie ma.

Dopiero w świetle Robert mógł w końcu się jej przyjrzeć. Beryl miała około czterdziestki, przetłuszczone, krótkie włosy farbowane kiedyś na ciemno, teraz jednak z jasnymi odrostami, szczupłą, przeciętną twarz – brudną i wybiedzoną, oraz szczupłą sylwetkę fanatyczki zdrowego trybu życia. W jej szarych oczach odbijały się światła świec dodając kobiecie jakiejś … nutki twardości i determinacji.

Przez chwilę stała przy drzwiach nasłuchując, potem wyraźnie uspokojona spojrzała na niego.

- Napatrzyłeś się? – zapytała z nutką zaczepki w głosie. –Wybacz. Prysznic nie działa. A próba odszukania czystych rzeczy, jaką podjęłam trzy dni temu, o mało nie zakończyła się dla mnie tragicznie. Więc, jak ci nie pasuje mój wygląd, koleś, to sorry, ale nie jesteś osamotniony w tym odczuciu. Wyglądam fatalnie, czuję się kiepsko i stoją na krawędzi załamania psychicznego, o ile już mi nie odpierdoliło, więc ostatnim, co mnie obchodzi, to , czy jestem, kurwa, czysta, koleś.

Wyrzuciła z siebie cały potok słów wpatrując się gniewnie w Roberta.


GREGORY WALSH JR.

Szedł w stronę najbliższych schodów obserwując uważnie otoczenie. Statek wydawał się być znów w jakiś sposób odmieniony, co potwierdziły schody.
Wcześniej widział na nich druty kolczaste i jakieś barykady, teraz było czyste i pogrążone w ciemnościach.

Przez chwilę Gregory obserwował mrok, ponieważ wydawało mu się, że dostrzegł kogoś stojącego na półpiętrze, skrytego w mroku.

Tak.

Miał rację.

Na schodach stał jakiś człowiek, sądząc po sylwetce – chyba mężczyzna. Zachowywał się dość dziwnie. Jak pijany, albo naćpany. Stał bowiem kiwając się na boki i wydając z siebie dziwaczne, gulgotliwe dźwięki. Gregory zadrżał słysząc, że piętro niżej, a nawet na tym pokładzie, na którym się znajdował, słyszy podobne odgłosy.


RICHARD CASTLE

Richard schodził w dół z duszą na ramieniu, z ciągłym przeświadczeniem, że ktoś go obserwuje, ktoś za nim idzie, ale kiedy zatrzymywał się nasłuchując, poza biciem swojego serca, nie słyszał niczego niepokojącego.

Znalazł się pokład niżej na poziomie pokładu Upper i spojrzał w dół, zastanawiając, czy da radę zejść jeszcze niżej. Nie był pewien, lecz wydawało mu się, że idąc dalej schodami znów trafi na coś oślizgłego i paskudnego. Ostrożnie otworzył drzwi na pokład i wsłuchał się w korytarz.
Wyczuł unoszącą się w powietrzu wilgoć, a potem usłyszał jakiś pełen przestrachu krzyk, dochodzący gdzieś z głębi korytarza. Chyba należał do jakiejś kobiety, ale odległość i zwodnicza akustyka, mogły wprowadzić pisarza w błąd.

Przez chwilę wahał się, co robić dalej.


HEATHER MOORE

Ruszyła powoli korytarzem, w stronę światła.

Zrobiła dwa, może trzy kroki, kiedy nagle światło wystrzeliło w jej stronę, z prędkością myśli. Nim zdążyła zareagować czerwień otuliła ją, zdusiła krzyk w ustach.

- Heather! – usłyszała, jak ktoś woła ją po imieniu.

- Moore, jasna cholercia, co się dzieje!

„Jasna cholercia”. Znała tylko jedna osobę, która tak przeklinała. Był nią ich manager, Akamu Kapena, wysoki pól krwi Haitańczyk. Osoba przyjazna, serdeczna i czarująca, dzięki codziennej porcji rozwesela cza w postaci skręta.

Aktorka zamrugała powiekami z niedowierzaniem. Siedziała na krześle, przy stoliku przed nią stal koktajl ze świeżo wyciśniętych owoców z palemką, a jakże! Była na planie filmowym na „Destiny”.

Wokół niej kręcili się inni aktorzy, technicy, ludzie z obsługi planu.

- Co jest, jasna cholercia, Heat. Wiem, że jesteśmy na cudownym rejsie, ale czas do pracy, mamy idealne oświetlenie na scenę na pokładzie. Gotowa?


MALCOLM GOODSPEED, CLEMENTINE MAY

Wybrali drogę na kolejny pokład, na poziom Lobby. Najbliższe schody miały ich wyprowadzić w okolice restauracji i galerii, gdzie zawsze pełno było ludzi i gdzie zawsze poziom hałasu czyniony przez turystów osiągał najwyższe pułapy.

Teraz jednak schody były puste i ponure. Zachęcały do wejścia wyżej, ale … gwałtowny ruch gdzieś w górnej ich części zatrzymał Malcolma i Clementine w pół kroku w ich stronę.

Instynktownie przywarli do ściany i wychylili się za osłony.

Z góry dochodziły do nich odgłosy, jakby coś dużego i cielistego, przeskakiwało po podłodze. Czasami wmieszał się w to grzechowy odgłos pokruszonego szkła lub trzask drewna. Mieli wrażenie, że na górze polują te same bestie, które zmasakrowały ludzi na pokładzie. Sądząc po odgłosach było ich przynajmniej kilka. A skoro były na ich poziomie, oraz na pokładzie wyżej, to istniała szansa, że krwiożercze potwory są wszędzie, na całym okręcie.

Jakby na potwierdzenie ich obaw, gdzieś z daleka, usłyszeli kolejny wrzask agonii.


NORA ROBINSON

Nora weszła do łazienki, licząc na to, że jak ją opuści, to podobnie jak wcześniej, ujrzy gospodarza kabiny kręcącego się na balkonie.

Niestety, nic takiego tym razem się nie wydarzyło, a kiedy opuściła toaletę, powitała ją ta sama zniszczona kajuta, co wcześniej.

Nora poczuła się zmęczona.

Przysiadła na krześle, które jakimś cudem ocalało od dewastacji, pragnąc zrozumieć, co się wokół niej dzieje.

Umarła we śnie? Oszalała? Czy może nadal śni się jej ten koszmar, który dręczył ją wcześniej, tylko sen stał się niezwykle głęboki i realny.

Nie miała pojęcia, co zrobić, dokąd się udać, jak się obudzić.

Czuła się zagubiona, nieszczęśliwa i przytłoczona tym, co się wokół niej działo, a co najgorsze, nie miała pojęcia, jak to odkręcić.


JOHANNA BERG

Johanna zdzieliła siedzącego człowieka smyczkiem przez głowę, bez większego efektu. Przerażająca świadomość tego, że mężczyzna naprawdę nie żyje, dociera łado skrzypaczki z pewnym opóźnieniem.

Nie bardzo wiedziała, co spowodowało tą śmierć. Mężczyzna wyglądał, jak wysuszony trup.

Telewizor zgasł nagle przy wtórze pękającego ekranu, o mało nie przyprawiając Johanny o zawał serca!

Cofnęła się gwałtownie unosząc smyczek, jak zaimprowizowany floret, ale pomieszczenie było puste.

No, może nie całkiem puste.

Od strony otwartego tarasu doszły jakieś dziwaczne odgłosy mlaskania i siorbania, jakby coś galaretowatego i oślizłego wspinało się na górę, w stronę tarasu kabiny, którą „przywłaszczyła” sobie Johanna.


CARRY MAY

To były chyba najkoszmarniejsze i najdłuższe minuty w jej życiu. Nad sobą słyszała odgłosy koszmarnej uczty, które zdawały się trwać bez końca, jakby potworna plama światła z mackami nigdy nie miała dość, jakby pragnęła pożreć jej niedoszłego gwałciciela do ostatniej, najdrobniejszej kosteczki.

W końcu Carry usłyszała dziwaczny, wilgotny odgłos, jakby coś upadło niedaleko niej na podłogę, coś paskudnego, co cuchnęło jak niestrawione resztki.

I nagle dźwięki ucichły. Oddaliły się, zanikły.

Już chciała wychodzić, kiedy poczuła wyraźnie, że łóżko nad nią poruszyło się tak, jakby opadł na nie jakiś ciężar.

Z góry dobiegł śmiech, w którym rozpoznała głos ojca.

- Panie May – wykrzyknęła z westchnieniem kochanka ojca. – Ależ pan ma wielkie aktywa.

- Zaraz je zainwestujemy w bardzo ciekawą lokatę – zaśmiał się ojciec Carry i łóżko ugięło się pod podwójnym ciężarem.

- Ohhhh, panie May, widzę, że lubi pan wchodzić w pośpiechu.

- Inwestycje wymagają zdecydowanego działania.

Łóżko nad Carry zaczęło rytmicznie poskrzypywać.


WSZYSCY

Niezależnie, gdzie się znajdowali głos, który usłyszeli, rozbrzmiał tuż przy ich uszach. Jakby mówiąca osoba znajdowała się tuż obok, ale zarazem gdzieś daleko.

- Jeśli ktoś mnie słyszy, to znaczy, że widział to, co dzieje się na „Destiny”. Nazywam się Villem Paavo i zawiodłem nas wszystkich. Jeśli mnie słyszycie, znaczy to, że nadzieja jeszcze pozostała. Możemy to przeżyć. Nie mam zbyt wiele czasu i sił, więc powiem tylko to co najważniejsze.

Przez chwilę szept zmienił się, jakby sygnał „uciekał”, brzmiał niezrozumiale i zupełnie nic się z niego nie dało wyczytać.

- … to wszystko ich wina. Tak, jak mówiłem. Uważajcie na nich i na siebie. Jeśli starczy wam sił postarajcie się odnaleźć wymiar z normalnością. Dryf zapewnią wam przedmioty, to one pozwalają przechodzić pomiędzy piekłami i domenami, pomiędzy rzeczywistościami. Samoistne przejścia są krótkotrwałe. Przejścia pomiędzy pokładami to bramy, unikajcie ich jak tylko możecie, jeśli nie jesteście gotowi. Szukajcie dryfów. Znaków na ścianach. Przedmiotów. Unikajcie kontaktu z czymś, co nienaturalne, to może was zabić, zmienić lub pochłonąć. Szukajcie normalności. Nigdy nie będziecie w niej długo, ale jeśli traficie na swoją kotwicę, da to wam szansę. Aby ocaleć musicie ….

Znów pojawiły się te zniekształcenia, zagłuszające szept.

- ... te numery są ważne. Mają znaczenie – kontynuował głos. – Szukajcie możliwie największej wielokrotności właśnie tej liczby. Tam powinny być dryfy, tak sądzę. Jak Bóg da, uda nam się ich powstrzymać. Unikajcie….

Głos zamarł. Zanikł. Ucichł. A oni powrócili do swoich koszmarów.

Cold 10-05-2014 18:30

Czerwień. Wszędzie czerwień. Wylewała się z każdego kąta i wszędzie się pchała. Oplotła Heather niczym wąż boa, zaczęła przygniatać swoim jestestwem.
Kobieta nic nie zdążyła zrobić, ledwie rozchyliła usta w niemym krzyku, a wszystko pokrył czerwony całun.

Z czerwonej głębi wyłowiły ją dwa słowa. Były jak koło ratunkowe rzucone tonącemu. „Jasna cholercia” rozbrzmiało w jej umyśle, a ona sama zaczęła się chwytać tych słów. Znajomy ton głosu. Coś, czego od dłuższego czasu jej brakowało. Ludzki głos.

- Co? - wydusiła jedynie, kiedy ocknęła się. Czerwień zniknęła, a ona sama siedziała na krześle, przy stoliku.
Zamrugała kilka razy, nie do końca wierząc w to, co przed sobą widziała. Jeszcze przez moment nic do niej nie docierało. Spojrzała na stojący przed nią koktajl z palemką. Przed chwilą przytulała do siebie żywe zwłoki dziewczynki, otoczona niepokojącą ciemnością, a teraz stał przed nią koktajl z palemką. Cholerną palemką!

W głowie kołatały jej się różne myśli. Czyżby postradała rozum? Zwariowała? Wpadła w śpiączkę i brała udział w wiecznie trwającym, groteskowym koszmarze?
Wtem poczuła na sobie ciężar kamizelki ratunkowej. Spojrzała w dół. Wciąż ubrudzona była krwią, ciągle ubrana w dresy i sportowe buty ufajdane szlamem. I wtedy usłyszała męski głos, jakby ktoś szeptał jej do ucha.
Słowa, które usłyszała, wyjaśniły niewiele. Właściwie w jej głowie pojawiło się więcej pytań, niż wcześniej. Nadal nie wiedziała, co się wokół niej działo, ale jeśli wierzyć niejakiemu Villemowi Paavo, miała do czynienia z rzeczami, których racjonalny umysł nie potrafił pojąć. Inne wymiary?

- To jakiś żart? - spytała, rozglądając się wokół siebie. - Czy to jest jakiś popieprzony żart?! - krzyknęła, odsuwając się z impetem od stolika. Miała już serdecznie dość. Była wyczerpana fizycznie i psychicznie, ale czuła, że walka jeszcze się nie skończyła.

- Jasna cholercia - odpowiedział manager. - Dziecinko. Masz tam owoce czy coś mocniejszego? Jaki żart. Wracamy na plan, bo zaraz zrobi się kiepskie światło i trzeba będzie robić efekty specjalne.

Heather wpatrywała się przez dłuższą chwilę w managera. Nie rozumiała nic z tego, co się działo. Nie podobało jej się to. Nie lubiła, kiedy nic nie działo się po jej myśli. Kiedy nie miała kontroli nad własnym umysłem. Czy to on płatał jej figle? Może ktoś dosypał jej czegoś do szampana, którego piła na pokazie fajerwerków?
Próbowała sobie przypomnieć każdy szczegół z tamtego wieczoru. Spacerowała z Ellisem, ale on nie mógł jej niczego dosypać.
Nawet jeśli, to nie tłumaczyło to tego, jak nagle znalazła się na planie zdjęciowym. Ostatnie, co pamiętała przed tymi dziwnymi zjawiskami, to jak kładła się spać po pokazie fajerwerków. Niemożliwe, by nieświadomie zawędrowała aż na plan zdjęciowy. Coś było nie tak.
Heather postanowiła jednak zagrać w grę, w którą ktoś lub coś ją wciągnęło. Jeśli rzeczywiście istniały inne wymiary, jeśli rzeczywiście na statku działy się rzeczy niepojęte ludzkiemu rozumowi i jeśli słowa Villema Paavo były prawdziwe, to by się wydostać, Heather musiała zacząć bawić się w tej samej piaskownicy.
- W porządku, zaczynajmy – odparła najzwyczajniej w świecie, po czym usiadła do stolika, choć cały czas łypała wzrokiem nieufnie to w jedną, to w drugą stronę.
Przerażenie zniknęł, zupełnie jak wtedy, kiedy jako trzynastolatka walczyła o wolność. Pojawiła się natomiast chęć walki, wola przetrwania, determinacja.

- Dobra. To idziemy na plan. Pamiętasz scenę?

Nim zdążyła otworzyć usta, by odpowiedzieć pociemniało jej przed oczami i kiedy znów odzyskała ostrość widzenia odkryła, że znajduje się w ponurym, cuchnącym korytarzu, który przed kilkoma chwilami opuściła. Na ścianach ujrzała dziwne porosty, jak morskie glony, widziała też omułki i ostrygi, których skorupy pokrywały rogi. Farba odchodziła od ścian, rdza przeżerała widoczne elementy metalowe, wszystko śmierdziało grzybem i pleśnią.
Świetnie, pomyślała, znowu tutaj. Próbowała sobie przypomnieć słowa Paavo. No tak, nie miało być im dane przebywać w wymiarze normalności zbyt długo.
Im... Czyżby poza Heather byli też inni ludzie, tak samo uwięzieni gdzieś na pokładzie Destiny? Ta myśl dała dziewczynie promyk nadziei, którego mogła się uchwycić, i który nadał cel jej dalszym poszukiwaniom.
Miała jednak na uwadze też słowa przestrogi. Coś niebezpiecznego czaiło się w mrokach korytarzy. Coś, czemu przeszkadzała ich obecność. Coś, co zamierzało ich zabić.
Nie stój tak, rusz się!
Jak pomyślała, tak też zrobiła. Nie mogła przecież wiecznie stać w jednym miejscu, jakby czekając na Godota. Ruszyła więc ku schodom, by udać się na pokład niżej. Jeśli dobrze pamiętała, znajdowały się tam bar, sklepy, kasyno, kawiarnie i inne pomieszczenia użytku publicznego. Tam też miały odbyć się zdjęcia, o których mówił Akamu. Być może ta wizja, ten krótki pobyt w innym wymiarze... Cokolwiek to było, może była to wskazówka?


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:01.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172