Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-05-2014, 08:48   #11
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Murphy wysiadł z samochodu i przeciągnął się. Podróże zawsze wprowadzały go w lekki stan uśpienia. Wyjął papierosa i zapalił. Zaciągnął się mocno, poczekał aż dym doleci do płuc by zrobić wydech. Nie spieszył się nigdzie. Spokojnym wzrokiem oglądał miejsce, gdzie dane miało im być przebywać przez kolejnych kilka dni. Rudera, innych słów na nią nie mógł znaleźć choć nie robiła na nim specjalnego wrażenia. Wychowywał się od najmłodszych lat w slumsach i każdy dzień był walką o przetrwanie. Kasy większej niż by przeżyć od pierwszego do pierwszego nigdy nie widział, więc zdarzało mu się odczuć dogłębnie czym jest ubóstwo.
Przyglądając się temu wszystkiemu prawie zaczął się śmiać bowiem przez chwilę poczuł się jak w kiepskim horrorze. Stary dom, jezioro, moczary, drzewa które w nocy zapewne dodają uroku temu miejscu i dwa rowery. Spojrzał się na drzwi, a te były uchylone. No cóż..skoro już przez chwilę poczuł się jak Brad Pitt to i niech tak będzie. Dopalił papierosa i ruszył z torbą na plecach do przodu. Pchnął delikatnie drzwi, które początkowo stawiły mu lekki opór, lecz przy użyciu większej siły poszły do przodu. Tam w środku nikt na nich jednak nie czekał.

-No dobra..ciekawe gdzie tu mają lodówkę. Zgłodniałem.. i jakieś zimny browar by się przydał… - rzucił do towarzyszy opuszczając torbę na ziemię
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 24-05-2014, 09:40   #12
 
denmad's Avatar
 
Reputacja: 1 denmad jest na bardzo dobrej drodzedenmad jest na bardzo dobrej drodzedenmad jest na bardzo dobrej drodzedenmad jest na bardzo dobrej drodzedenmad jest na bardzo dobrej drodzedenmad jest na bardzo dobrej drodzedenmad jest na bardzo dobrej drodzedenmad jest na bardzo dobrej drodze
Candle wyskoczył z samochodu jako pierwszy, i z żywym zainteresowaniem zaczął obserwować dom. Z torby przerzuconej przez ramię wyciągnął aparat fotograficzny. To miejsce było wspaniałe. Gdyby tak pomysł Twista wypalił i Candle mógłby przyjechać do tego miejsca z ekipą filmowców... To byłoby coś! Połączyć takie ilzuje, które potrzebują odpowiedniej atmosfery z tą aurą... Pogrążając się z lekka w tych swoich młodzieńczych jeszcze marzeniach, Candle trwał przez moment w miejscu, tępo wpatrzony w dom. Po chwili otrząsnął się, i na twarz włożył znowu swój ulubiony uśmieszek. Sprawdził kieszeń. Karty na miejscu. Okej.

- Niezła chata - powiedział, i cyknął kilka fotek kamiennym gargulcom. Następnie "sportretował" wszystko, co było w zasięgu jego wzroku. Oczywiście na pierwszy ogień poszło olbrzymie, martwe drzewo, które bardzo go zainteresowało. Sfotografował je z miejsca w którym stał, uznał jednak, że przydałoby się ukazać je z różnych perspektyw, a przy okazji się rozejrzeć.
Twardziel zajrzał w tym czasie do wnętrza domu.

- Ja też wrzuciłbym coś do żołądka - poparł Murphy'ego - Zaraz wracam...
Podszedł do drzewa szybkim krokiem i obejrzał je uważnie.
- Uśmiech proszę...
Cyknął kilka fotek niezwykłej roślinie, a potem ruszył z powrotem do towarzyszy.
- Ktoś tu na pewno jest - powiedział, wskazując rowery i robiąc znaczącą minę - Dawaj Murphy, wbijamy do środka. Skoro rowerysą na miejscu, to jacyś gospodarze pewnie też. A piwo zawsze się znajdzie...
Candle przekroczył próg osobliwego domu.
 
__________________
Marchewkom tak a burakom NIE!

- Zenek, "Buraki"
denmad jest offline  
Stary 27-05-2014, 18:55   #13
 
Tiras Marekul's Avatar
 
Reputacja: 1 Tiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnie
Niebieska honda dojechała na miejsce stając w cieniu pod drzewem, aby chodź trochę uniknęła promieni słonecznych które mają ją smagać przez następne trzy tygodnie. Samochód przeszedł kolejny test radzenia sobie w trudnych warunkach na szosie, który zdał bez większych przeszkód. Richard zgasił silnik, pochował po kieszeniach paczkę fajek, telefon, portfel wraz z dokumentami oraz klucze od mieszkania i samochodu.
- No i jesteśmy... - powiedział Vance otwierając drzwi od samochodu.

Papieros szybko wylądował w jego ustach. Pogmerał chwilę przy klapie od bagażnika i pozwolił wszystkim wziąć swoje bagaże. Jego torba była wypełniona maksymalnie tym czego potrzebował.
- Masz rację, nic nie jadłem od rana – zgodził się z McManus'em, kiedy ten wspomniał o lodówce.
- Znam świetny przepis na grillowane mięso z kurczaka, jeśli mają tu barbecue to mogę zrobić – dodał idąc w kierunku chaty. Myśl o tym wzmagała jego apetyt.

Po żmudnej podroży Richard nie był zbyt rozmowny. Stacja Oldies, którą Vance uwielbiał, sprawiła że wysłuchane kawałki rozbrzmiewały w jego głowie. Poprawił ubranie rozprostowując zagniecenia na koszuli. Powoli szedł obok Murphy'ego paląc z nim papierosa.
 
__________________
Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn.
Tiras Marekul jest offline  
Stary 29-05-2014, 19:32   #14
 
Nimitz's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumny

Kliknij w miniaturkę

Richard Vence, Edward "Candle' Mc'Coy, Murphy Mc'Manus

Dotarliście na miejsce. Jedni z was chowając w sercu nadzieję, drudzy strach, jeszcze inni pełni byli życzliwego sceptycyzmu.
Wygląd i nastrój jakim otoczony był dom jeszcze nie zdołał zakiełkować w waszych sercach.
Jako pierwszy na miejsce dojechał granatowy samochód oznaczony opisami korporacji taksówkarskiej.
Po krótkiej chwili kontemplacji Murphy ruszył do przodu, zapewne zmęczony podróżą i zaciekawiony obecnością rowerów ustawionych pod domem. Drzwi były otwarte, zdając się zapraszać go do środka. Od progu powitał go przyjemny zapach krupniku i niezbyt głośne odgłosy krzątaniny z kierunku, w którym prawdopodobnie znajdowała się kuchnia. Zrobił kilka kroków w tamtą stronę.
Uchyliwszy drzwi zobaczył pulchną około sześćdziesięcioletnią kobietę, krzątającą się żwawo po kuchni. Nie zauważyła go więc bez skrępowania zapukał lekko we framugę starych drewnianych drzwi, by zwrócić jej uwagę, na który to odgłos aż upuściła drewnianą łyżkę w nieskrywanym przerażeniu i odwróciła się szybko, łapiąc w okolicy serca.


PanowieRichard i Edward zwany również “Candle’m” poświęcili dłuższą chwilę podziwiając mroczne oblicze domostwa. W oddali dostrzegli chmury burzowe zbierające się ciemną plątaniną nad gładką jeszcze powierzchnią jeziora, kontrastującą z zachodzącym słońcem rozkładającym się poblaskiem na niebie ze strony, z której przyjechali odcieniami żółci i czerwieni. Edward rzucił na ziemię dokończonego papierosa, zadeptując końcem swojego buta niedopałek.


Usłyszeliście z oddali głośny pomruk silnika jakiegoś samochodu i rzeczywiście po chwili z między linii drzew, skąd sami przyjechaliście wyłonił się duży zielony samochód terenowy by po niedługim czasie z mniejszą ostrożnością kierowcy niż ta, którą wykazał się Richard zajechać na podwórze przed domem.
Zaciekawieni zbliżyliście się by przywitać nowo przybyłych.
Z auta wyszedł wysoki, starannie ubrany blondyn i zapukał w okno pasażera z tyłu, gdzie z brodą opartą na piersi drzemał mężczyzna. Widząc was uśmiechnął się na powitanie i zawołał do drugiej śpiącej osoby, która na pierwszy rzut oka zdawała się być plątaniną czarnych włosów i różnego rodzaju metalowych ozdób owiniętą miejscami lekką tkaniną.
- Pobudka śpiochy. Jesteśmy na miejscu.. - krzyknął i przeciągnął się podchodząc do was pewnym krokiem.
- Lenny. - Przedstawił się wyciągając pewnie dłoń w stronę Murphyego i z zainteresowaniem zerkając w stronę drugiego mężczyzny. - Panowie też nastawieni na paranormalne doznania i kontakty trzeciego stopnia ? - zaśmiał się życzliwie.

Kliknij w miniaturkę

Marek "Mark" Czyżewski

W tym czasie z auta wyłonił się Mark z miną, jak również rozwichrzonymi w nieładzie włosami, świadczącymi o niedawnej drzemce.

Zbudził cię mocny odgłos pukania w szybę, do tego odczułeś jak usypiające kołysanie i pomruk silnika ucichły. Powoli, jeszcze zaspanym wzrokiem rozejrzałeś się dookoła, nie byłeś pewny kiedy, świat postanowił zmienić natężenie barw stanowczo nadużywając palety czerni i bieli. Zobaczyłeś jak Lenny rozmawia już, z jakąś dwójką stojącą przed domem, widząc, że wychodzisz z auta obdarzył cię ciepłym uśmiechem. Po tej krótkiej drzemce, nawet delikatny podmuch wiatru zdawał się przeszywać twoje ciało nieprzyjemnym chłodem. Zerknąłeś na siedzenie pasażera, gdzie Nataly zdawała się “rozwijać” z pozycji embrionalnej, jaką przyjęła do snu. Jej czarne włosy sterczały zabawnie na wszystkie strony i nieprzytomnym wzrokiem omiotła świat dookoła szeroko otwierając oczy.
- Spokojnie Mark, daj jej jakąś chwilę, zaraz się ogarnie. Zaraz po przebudzeniu, potrafi być strasznie marudna - Krzyknął do ciebie mężczyzna. - Nie wiem jak wy panowie, ale mi na pewno przydałaby się jakaś porządna, gorąca kawa. - stwierdził jakby zachęcając do wejścia do wewnątrz budynku.

Kliknij w miniaturkę

Erin Mc'Eringan
Nastrój Erin pogorszył się słysząc ochocze, i pełne życzliwości deklaracje Briany dotyczące wiary. Rozejrzała się uważnie oceniając otoczenie i wyobrażając sobie, kogo mogły przywieść na miejsce dwa samochody, już odpoczywające na prowizorycznym podjeździe jak wielkie krowy na wyjątkowo bujnym pastwisku.

W momencie gdy Bri zanurkowała w swoim małym czerwonym autku, wyraźnie pochłonięta rozpakowywaniem się i usilnymi namowami skierowanymi w stronę rudzielca mającymi na celu wyciągnięcie go z auta twój wzrok przykuła czarnowłosa dziewczyna siedząca na schodach z aureolą rozwichrzonych włosów otaczającą jej zdawało się bladą twarz. Twoich nozdrzy dobiegł znajomy zapach słodyczy i palonej łąki, który prawdopodobnie pochodził z dymu jaki roznosił się wokół niej. Widząc Ciebie uśmiechnęła się i radośnie pomachała w Twoją stronę ręką. Zerknęłaś na Bri , której mniej szlachetna ze stron widniała w drzwiach auta, gdy ta, wśród wielkiego buntu i wrzasków, starała się usilnie wyrwać jej z rąk nieszczęsne psp. Wietrząc pozytywne wiatry, ruszyłaś w stronę machającej Ci wcześniej panny raźnym krokiem rzuciwszy jakieś wyjaśnienie swojej towarzyszce drogi.

Kliknij w miniaturkę

Jonhnatan Mc'Avery

Samochód doktora O’Maley’a ruszył w nieznanym tobie kierunku. Chwilę opowiadał Ci o pracy, a na pytanie o możliwość palenia w aucie stwierdził krzywiąc się lekko, że niecałe pół roku temu pozbył się “tego paskudnego nawyku” i choć już nie przeszkadzają mu ludzie palący w jego otoczeniu, wolałby aby jego samochód nie pachniał dymem. Dzięki rozmowie, podróż mijała dosyć prężnie, a krajobraz za oknem zmieniał się. Wjechaliście w leśną dróżkę, a koła zachrzęściły w kontakcie ze żwirem. Gdy skręcaliście w las, robiło się już całkiem ciemno, zarówno z winy wieczornej pory jak i ciemnych chmur gęsto zbierających się na niebie przed wami, niedługo też zaczął padać deszcz. Między drzewami zamajaczyło wam blade światło, świadczące o obecności jakiegoś gospodarstwa. Neil zdziwił się wyraźnie, jednak zakląwszy głośno pod nosem, gdy jakiś konar, którego nie zauważył w ciemnościach głośno przejechał z głośnym jęknięciem po boku auta, postanowił zatrzymać się w tym miejscu, przynajmniej na tyle, by ulewa przycichła. Podjeżdżając, w światłach reflektorów zobaczyliście mały zdawałoby się niechlujnie zbudowany domek, w którego oknie niepewnie paliło się żółte światło żarówki.

 

Ostatnio edytowane przez Nimitz : 31-05-2014 o 16:55.
Nimitz jest offline  
Stary 29-05-2014, 20:04   #15
 
Fantomeks's Avatar
 
Reputacja: 1 Fantomeks jest jak niezastąpione światło przewodnieFantomeks jest jak niezastąpione światło przewodnieFantomeks jest jak niezastąpione światło przewodnieFantomeks jest jak niezastąpione światło przewodnieFantomeks jest jak niezastąpione światło przewodnieFantomeks jest jak niezastąpione światło przewodnieFantomeks jest jak niezastąpione światło przewodnieFantomeks jest jak niezastąpione światło przewodnieFantomeks jest jak niezastąpione światło przewodnieFantomeks jest jak niezastąpione światło przewodnieFantomeks jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Nie, przyjechałem tutaj bardziej… Rekreacyjnie – odpowiedział z uśmiechem. Powód swojej wyprawy wolał chwilowo zachować dla siebie. W końcu nie ma nic gorszego dla mieszkańca takiej wsi, niż ludzie z zewnątrz wchodzący z buciorami w życie – I dziękuję.
Jonathan musiał to przyznać: to była naprawdę urocza persona. Gdy już rozpocznie badania na dobre, będzie musiał tu jeszcze wrócić. Bo to idealne miejsce na start. No i piwo dobre, nierozwodnione. Naukowiec upił kolejny łyk, rozkoszując się diacetylowym aromatem bijącym od kufla, nadającym piwu lekko maślany kolor, no i smak. Nie da się ukryć – od miesięcy nie pił tak dobrej rzeczy.

Nim kufel opróżnił do połowy, kelnerka zdążyła wypytać go o pochodzenie (o dziwo, jego szkockość nie zrobiła na niej absolutnie żadnego znaczenia. Albo faktycznie nie wierzyła w stereotypy, albo po prostu dobrze ukrywa swoje emocje), rodzinę i zawód. O ile normalnie chętnie by porozmawiał, o tyle w tym momencie był lekko zirytowany. Jakby nie patrzeć, właśnie przebył cały kraj i teraz jedyne, co potrzebuje, to krótka drzemka, gorący prysznic i zimne piwo. Jeszcze przed chwilą nie zdawał sobie sprawy, jak tego potrzebował, teraz natomiast szczytem jego marzeń była kontemplacja nad piwem przy piwie. W samotności. Mimo to Jonathan uśmiechał się, udzielając odpowiedzi jak najdokładniej. Nie chciał bowiem stracić cennego kontaktu, który przyda mu się w późniejszych badaniach.
Dźwięk trzaskanych drzwi sprawił, że badacz odwrócił się w ich stronę. Nowy klient, okazja do chwilowego uwolnienia się od kelnerki. Nic bardziej mylnego. Wręcz przeciwnie, to staruszek wyszedł. Jednak wszelka nadzieja nie umarła. Telefon znów przypomniał swoim istnieniu dzwonkiem-soundtrackiem z Kill Billa, a wyświetlacz powiedział mu, kim jest dzwoniący: O’Malley. Uratowany przez dzwonek. Dosłownie.
Niewerbalnie przeprosił kelnerkę na moment i odebrał telefon.
- Mc’Avery. Będę dosłownie za sekundkę.
Jonathan z naprawdę wielkim ubolewaniem przechylił kufel, wlewając pozostałość złocistego trunku w gardło. Takie marnotrastwo regionalnego skarbu…
– Dziękuję za miłą pogawędkę – Uśmiech Jonathana wyrażał jednocześnie wdzięczność, jak i rozczarowanie tak gwałtownym zakończeniem – Ile się należy?
– 2 euro – podobny uśmiech wykwitł na ustach kobiety. Wyglądał tak uroczo, że przez krótką chwilę Mc’Avery miał nawet wyrzuty sumienia, że tak szybko rozmowę chciał zakończyć.
Wyciągnął monetę o odpowiednim nominale i podał ją kobiecie. Skłonił się i opuścił pusty przybytek.

Jon dokładnie przyjrzał się mężczyźnie, gdy szedł w jego stronę. Ten nie wyglądał na posiadacza tytułu naukowego. Bliżej mu było do wyglądu policjanta, niż naukowca. No cóż… Mc’Avery przyzwyczaił się chyba do swoich współpracowników, będących uosobieniem tego, jak przecięty Smith wyobraża sobie pracownika akademickiego.
- Neil O’Maley – powiedział Neil, wyciągając dłoń.
- Jonathan Mc’Avery – odparł, ściskając dłoń Neila - Miło poznać.
Uścisk dłoni również wydał się Jonowi dość nietypowy. Ale podobał mu się. Mc’Avery zawsze wolał pracować z naukowcami terenowymi, którzy zawsze byli dla niego kimś bliżej związanym z badanym zjawiskiem. Dlatego też Neil kupił sobie sympatię Jona już na samym starcie.
- Cieszę się, mogąc wreszcie pana poznać osobiście. - uśmiechnął się życzliwie. - To co, ruszamy? Cóż, wybaczy mi pan pośpiech, ale już nie mogę się doczekać momentu, gdy wszystko będzie na swoim miejscu. Możemy porozmawiać po drodze. – zaproponował samemu kierując swoje kroki w stronę auta. Szkot ruszył zaraz za nim.

***

Mc’Avery praktycznie całą drogę obserwował krajobraz przez okno. Wiejskie domy, zielone wzgórza, lasy na horyzoncie. Za każdym razem, gdy trafiał do Irlandii, miał wrażenie, że to jakaś kraina z bajek, gdzie w każdym krzaku czai się elf, a na końcu tęczy tańczą leprechauny, pilnując garnców ze złotem. Właśnie to Jon uwielbiał w swojej pracy. Możliwość wyrwania się z miejskiej rzeczywistości i trafienia z miejsca tak egzotyczne, jak to. Cristen go zabije, jeśli nie zrobi dla niej milionów zdjęć.
– Muszę przyznać szczerze, że naprawdę trudno tutaj trafić. - zagadał do Neila, gdy cisza zaczęła być niewygodna
- Można powiedzieć, że jest to swoisty urok tego miejsca. Do tego na pewno oddaje to pewien obraz tajemnicy… po który się tu zjawiliśmy - odpowiedział doktor spokojnie.
- Mam nadzieję, że nasza wyprawa okaże sie owocna. Próbował pan rozmawiać, z miejscowymi ? - zapytał z zainteresowaniem.
- Tak, chociaż samych badań jeszcze nie rozpocząłem. Pierwszy dzień zawsze przeznaczam na wybadanie gruntu, by wyprawa faktycznie mogła okazać się owocna.
- I jak? – Neil z zainteresowaniem spojrzał na Jona
- Całkiem sympatyczne towarzystwo, jak na ten region, bardzo otwarte. Pewnie dlatego, że każdy obcy wydaje się tutejszym jednostką egzotyczną, godną zainteresowania. – oby tylko nie zaszkodziło to badaniom, dodał w myślach – Mogę zadać pytanie?
– Proszę pytać, panie Mc’Avery.
- Proszę mówić mi Jon
– Neil – wyciągnął dłoń, by oficjalnie przejść na ty. Szkot ją uścisnął – To co to za pytanie?
– Jak wygląda nasza grupa? Muszę przyznać, że nie jestem zwolennikiem tej formy rekrutacji, bo potem pojawiają się wewnętrzne zgrzyty utrudniające badania. Przynajmniej ja mam takie doświadczenia…
– Oh. Z tobą w grupie jest dziewięć osób, wcześniej się nie znających. Jakieś dwie osoby znały się już wcześniej, ale to wszystko. Ogólnie to zbieranina poszukiwaczy przygód… - Jon skrzywił się nieznacznie – … Jedni w zjawiska nadprzyrodzone wierzą, inni nie. Poza tym przedstawiciele obojga płci, różnych grup społecznych i wiekowych… W sumie to dobry materiał do badań, nie?
Neil zaśmiał się. Jon krzywo się uśmiechnął. Spodziewał się niezłego cyrku…

– Czyli zakładać, że jesteśmy jedynymi obeznanymi w temacie.
– Na to wygląda.
– Muszę się też przyznać, że niewiele o tajemniczym domu znalazłem. Ot wzmiankę, że uzdrowisko, że nawiedzony… Tyle. Masz jakieś informacje?
– Znam tylko kilka plotek. Ludzie jakoś nieszczególnie są chętni do podzielenia się czymkolwiek poza faktem, że uważają dom za kolebkę zła…
– Nic dziwnego. Typowa reakcja.
– Dom został zaprojektowany jako letnia rezydencja. Przez wiele, wiele lat stał opuszczony, do czasu gdy nie został wykupiony przez jakąś niewielką firmę. Gdzieś z dwadzieścia lat temu. Miał zostać przerobiony na uzdrowisko, ale projekt umarł.
– Pewnie to on teraz straszy. – wtrącił antropolog. Neil parsknął.
– Tak. Od jakichś pięciu lat jest w prywatnych rękach, ale dalej stoi później. Dopiero na moją prośbę została zaproszona ekipa remontowa, by miejsce jakoś przyszykować na wasz przyjazd.
– Czyli nocujemy w tym domu.
– Tak właśnie.
– Świetnie. Potrzebuję prysznica. I drzemki. I papierosa. Masz coś przeciwko?
Neil skrzywił się, więc Mc’Avery nawet nie próbował wyciągnąć swoich papierosów.
– Rzuciłem pięć lat temu. Umarłbym chyba, gdybym czuł fajki na tapicerce… Ale jak chcesz, to się zdrzemnij. Obudzę cię.
Neil nie musiał powtarzać dwa razy. Jon zamknął oczy i momentalnie zasnął.
 
__________________
Róże są czerwone, bywają i białe
Chociaż jestem zabawny, nie umiem rymować.

Ostatnio edytowane przez Nimitz : 08-06-2014 o 22:28. Powód: Poprawiłam kody bo były błędy ;)
Fantomeks jest offline  
Stary 01-06-2014, 16:52   #16
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Przyjemny zapach jaki dotarł do nozdrzy Murphego od razu skierował go do kuchni. Tam dostrzegł krzątającą się babunię, która zapewne gotowała coś smacznego. Nie widziała go, bowiem pochłonęła ja praca, a McManus przez chwilę delektował się już myślą o spożywanym posiłku. Choć droga nie była długa to jednak wyostrzyła mu apetyt, a brzuch zaczął domagać się porządnego posiłku. Zapukał więc lekko we framugę starych drewnianych drzwi. Miał już nawet powiedzieć “dzień dobry” lecz babuleńka wypuściła ze strachem chochlę z dłoni. Ta z łoskotem upadła na ziemię, a babcia wyglądała jakby miała paść trupem lada moment. Patrząc na jej przestraszoną twarz zdołał wyduśić z siebie, tak by nie zacząć się śmiać, tylko ciche:
-Buuu. Duch

Chwilę to staruszce zajęło, jednak wyraz jej twrzy zmienił się, gdy uzmysłowiła sobie kto przed nia stoi, a wyraz jej twarzy ciężko byłoby nazwać życzliwym.
- Taki stary a taki głupi! -Krzyczała. - Zawału przez ciebie mogłam dostać… -stwierdziła kończąc zdanie jakimś wyjątkowo obraźliwym określeniem, które nie dotarło w całości do twoich uszu gdyż akurat schylała się po upuszczoną chochlę, jednak po sposobie wypowiedzi i tonie jej głosu mogłeś sobie dadć uciąć rękę, za to, że określenie nie należało do pieszczotliwych.

Nie chcąc stać się celem latającej chochli McManus wycofał się ostrożnie z kuchni, choć musiał przyznać że zapachy dolatujące stamtąd kusiły. Zachowanie babuleńki samo w sobie było trochę dziwne, jakby oczekiwała że ją to jaki duch nawiedza. Zaśmiał się jednak w duchu bowiem nie wierzył w istnienie rzeczy nadprzyrodzonych. Od małego stąpał twardo na ziemi, a ulica niejednokrotnie pokazywała mu jak należy sobie radzić z trudnościami życia. Zostawił swój plecak na ziemi, rzucając go w kąt i przez chwilę rozglądał się po domu. Jego wnętrze było ciekawe i jednocześnie mroczne. Podobało mu się to. Będzie może można zrobić chłopakom psikusa jakiego, stwierdził sam przed sobą.
Wyszedł na chwilę na zewnątrz i zobaczył, że zaczynają przybywać kolejni goście. Przez chwilę lustrował ich wzrokiem próbując ich ocenić. Był ciekaw w jakim towarzystwie przyjdzie mu spędzić ten czas tutaj. Ruszył powolnym krokiem do grupy aby się przedstawić.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 03-06-2014, 21:19   #17
 
Tiras Marekul's Avatar
 
Reputacja: 1 Tiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnie
Papieros wypalał się coraz bardziej z każdym, kolejnym zaciągnięciem się. Szarawo-czerwony popiół dryfował w powietrzu rozchodząc się na wszystkie strony. Richard stał patrząc na swój samochód, rozmyślając na co wyda zarobione tutaj pieniądze. Stojąca w cieniu drzewa bryka wymagała kilku drobnych napraw. Zawieszenie potrafiło skrzypieć porównywanie do sprężyny w starym materacu, a rozrusznik niekiedy zawodził nie pozwalając ruszyć auta. Mieszkanie, w jakim Richard mieszkał również nie było w dobrej kondycji. Panujący wewnątrz bałagan czasem zwalał z nóg, a sporadyczne porządki niekiedy nie dawały nic. Odświeżenie lokum z całą pewnością byłoby dobrym pomysłem.

Rozmowa przebiegała dość dobrze. Murphy wszedł do budynku wcześniej, najprawdopodobniej przyciągnięty zapachem jedzenia. Richard również poczuł ten zapach, jednak konieczność spalenia papierosa wygrała nad przypominającym o sobie brzuchem, domagającym się napełnienia. Wyobraźnia rysowała przed oczami Vance'a rozmaite potrawy na podstawie receptorów węchu, wzmagała apetyt.

Papieros skończył się po dłuższej chwili. Niedopałek wylądował na ziemi zrzucony prosto pod but.
Richard chwycił za uchwyt torby i poszedł w kierunku drzwi do wnętrza domu.
- W porządku z was ludzie – powiedział dość niezrozumiale z typowo nowojorskim akcentem. Wszedł do środka ciągnięty zapachami wydobywającymi się z kuchni.
 
__________________
Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn.
Tiras Marekul jest offline  
Stary 04-06-2014, 00:55   #18
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Marek “Mark” Czyżewski - uśmiechnięty, krótkościęty brunet



Ciężar całego imigracyjnego dobytku zdziebko go przygiął do ziemi. Ale oczywiście starał się nie dać tego po sobie poznać. Najcięższy moment był dźwignąć obie cholery, dużą na plecy, małą na klatę i sięgnąć jeszcze po rower. Jednak potem się wycwanił i maszerując w kierunku domostwa mógł przenieść sporo ciężaru na tą dwukółkę. Od razu było mu lżej. Zaczynał się czuć jak mały skośnooki ludzik na trasie szlaku Ho Chi Mina. Ponoć ci kolesie właśnie wymyślili rowery górskie albo przynajmniej zasady cih konstruowania. Obecnie wcale im się nie dziwił. Jakby miał dźwigac tyle cholerstwa na sobie cały dzień i po błocie też by kombinował jak mógł by se ulżyć jak się tylko da.
Więc mimo, że było blisko może zmachać się nie zmachał ale wyraźnie to odczuł. Zatrzymał się przy Lennym który gadał z jakimiś ludźmi.

- Cześć. Jak leci? - przywitał się wyuczonym tubylczym standardem. Dał im odpowiedzieć i przedstawił się.
- Jestem Mark. Przyjechałem tu na ten eksperyment. Wiecie gdzie mógłbym zostawić rower? - spytał na początek.
- Cześć – taksówkarz odezwał się jako pierwszy wyciągając rękę do uścisku. Miał typowy, amerykański akcent często spotykany u prezenterów telewizyjnych.
- Jestem Richard Vance. Miło mi.
Murphy wyciągnął rękę do nowoprzybyłego gościa i przedstawił się:
- Murphy...miło mi cię poznać Mark… - mocny uścisk ręki miał ocenić gościa.
Następnie wskazał miejsce gdzie stały inne rowery i rzucił:
- Tam...inne klekoty też tam postawili - uśmiechnął się lekko - proponuję wchodzić do środka bo babcia już coś dobrego nam gotuje. Tylko uważajcie by jej nie wystraszyć. Strasznie płochliwa kobitka, ale chochlę ma wielką - zasmiał się i ruszył w strone kuchni
Mark przywitał się z mężczyznami. Nie do końca zrozumiał słowa którego jeden z nich użył w stosunku chyba do jego pytania o rowery ale z kontekstu chyba zrozumiał to prawidłowo. Rzucił krótkie “ok, thx” i na chwilę poczłapał zostawić swoją maszynę przy innych.
Po chwili wrócił do Rich’a, Murphy’ego i Lenny’ego. To co mówił Murphy o jedzeniu bardzo go zaciekawiło. Do tego jako swoisty wieczny gość czy turysta odczuwał wciąż nutkę zaciekawienia i niepewności wziązaną z całym mnóstwem spraw w tym kraju. Dajmy na to z jedzeniem i potrawami.
- To idziemy? - zaproponował reszcie. Miał jak zwykle cichą nadzieję, że jesli robi coś nieprawidłowego to reszta zareaguje jakoś i mu zwróci uwagę. Na ogół to działało całkiem dobrze. Wyspiarze widząc dobrą wolę cudzoziemca raczej reagowali przyjaźnie.
- Poczekaj, aż skończe szluga - powiedział Richard. Zaciągnął się mocniej niż normalnie i zrobił kilka kółek z dymu w powietrzu. - Drogi nałóg, ale jak nie zapalę to jakoś źle się czuję. Chcesz jednego? - Wyciągnął paczkę z kieszeni, otworzył kierująć w stronę Marka.
- Nie, dzięki, nie palę. Jak mówisz, za drogo dla mnie. - uśmiechnął się do Richarda nowy gość domu.
- Byłeś już w środku? W środku też to tak wygląda jak na zewnątrz? - zadał własne pytanie.
- Nie byłem, ale mój nos wyczuwa coś do żarcia - odparł po zrobieniu kilku kolejnych dymnych kółek. - Co Cię tu sprowadza? Też potrzeba finansowe, czy masz inny powód?
Mark się uśmiechnął i trzepnął się po udach w bezradnym geście - No cóż, ja jedynie biedny imigrant jestem. Trafiła się ciekawa praca wyglądająca na lekką to skorzystałem. - po chwili dodał patrząc bystro na rozmówcę - Myślisz, że jak nie znajdziemy nic specjalnego to też nam zapłacą tyle co było mówione? - spytał Richarda z nutką podejrzliwości i ostrożności w głosie.
- Powinni. W każdym razie tak mi się wydaje - odrzekł wyrzucająć papierosa na ziemię. Obcas przygasił niewielki żar wduszajać resztki w ziemię. - Chodź do środka. Robię się głodny - zaproponował chwytając za torbę.
- Mam nadzieję. - rzekł spokojnie po czym ponownie szarpnął się ze swoim “podręcznym” dobytkiem. Puścił nowego kolegę przodem bo sam powiększony o gabaryty plecaków musiał troszkę polawirować by przejść przez próg.

Jednak ledwo zdążył pozbyć się balastu z pleców i klaty, ledwo zdołała się wyprostować z wyraźną ulgą gdy nagle zamarł z wyrazem miny jakby sobie coś przypomniał.

- A no tak... Rower... - uśmiechnął się do Richarda i Murphy'ego z którzy zdązyli wejść wcześniej. - Zaraz wrócę. - powiedział i wyszedł z powrotem na dwór przeparkować swojego jednoślada we wspomniane miejsce. Po chwili już był z powrotem.

- Dzień dobry. Wszystko w porządku? - zaczął znów swój standard do starszej pani. Budziła jego nadzieję na dowiedznie się jakiś konkretów bo sprawiała wrażenie kogoś kto wie więcej od nich o tym miejscu. - Ja jestem Mark. Przyjechałem na eksperyment. Wie pani gdzie mógłbym zostawić swoje rzeczy? - spytał sie jej. Zakładał, że mieli pewnie jakieś pokoje. O ile nie były przydzielone z góry miał nadzieję, że uda mu się zająć choć trochę nie najgorszy. Preferował zdecydowanie jakąś jedynkę. Wspomnienia z czasów mieszkania w internacie jak i jednej czy dwóch miejsców tutaj zdecydowanie zachęcały go singlowatych lokacji.
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 06-06-2014, 12:41   #19
 
denmad's Avatar
 
Reputacja: 1 denmad jest na bardzo dobrej drodzedenmad jest na bardzo dobrej drodzedenmad jest na bardzo dobrej drodzedenmad jest na bardzo dobrej drodzedenmad jest na bardzo dobrej drodzedenmad jest na bardzo dobrej drodzedenmad jest na bardzo dobrej drodzedenmad jest na bardzo dobrej drodze
Candle

No i co ja tu robię?
Ciężko określić. Z całą pewnością sceneria jest idealna, wpasowuje się w moje klimaty znakomicie. Nadchodziły ciemne chmury. Candle zmrużył oczy obserwując zbliżającą się burzę. Uśmiechnął się do siebie. Sama natura doskonale wie, jak budować odpowiednie napięcie, czyż nie? Taaak, nadchodzący sztorm idealnie pasuje do tego miejsca i do panujących tu klimatów, będzie jak woda dla ryby.
Zastanowił się chwilę nad sensem tego porównania.

Murphy odbył krótki dialog ze staruszką z kuchni. Candle nie był zainteresowany. Ruszył za Twardzielem z powrotem na zewnątrz.
Uśmiechnął się przelotnie do mężczyzny przedstawiającego się jako Lenny. Ręki mu nie podano. Nic dziwnego.
- Raczej na dobrą zabawę - odpowiedział - I w klimacie. Burza idzie, będzie groźnie. Kto tu jest gospodarzem? Zacząłem się już gubić... Chciałbym, aby pokazano mi mój pokój, było coś o tym w liście, co nie?
Talia kart wędrowała z dłoni do dłoni. Im burza była bliżej, tym szybciej.
 
__________________
Marchewkom tak a burakom NIE!

- Zenek, "Buraki"
denmad jest offline  
Stary 06-06-2014, 13:46   #20
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Nie bez powodu mówiło się, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. Mimo usilnych prób jednego z braci, Erin do religii miała podejście dość specyficzne. Wyznawała zasadę iż wiara podobna jest do penisa - masz go to fajnie, ale nie wyciągaj publicznie i nie lataj za ludźmi próbując wepchnąć im go na siłę. Nikt nie lubi, gdy macha mu się przyrodzeniem przed twarzą, tak samo uciążliwe były próby nawracania i straszenie piekłem za opuszczenie niedzielnej mszy.
Sama na co dzień unikała bliższych kontaktów z klerem. Od znajomych z redakcji nasłuchała się takich rzeczy o bogobojnych pasterzach, że najchętniej większość wsadziłaby w rakietę i wystrzeliła w kosmos. Oczywiście od każdej reguły istnieją wyjątki, wystarczyło przypomnieć sobie Davida, ale zaufać duchownym nie potrafiła.

Teraz, gdy Bri weszła na grząski grunt oznaczony masą dewocjonaliów i klepanych z pamięci regułek, Erin postanowiła ulotnić się w trybie natychmiastowym nim blondynka wyczuje jej niechęć do wieczornych modłów. Okazja nadarzyła się wręcz idealna. Podczas gdy jej kierowca walczył z rozpieszczonym synem, dziewczyna wycofała się rakiem w stronę Kwiatuszka, jak w myślach nazwała hipiskę, tłumacząc coś o rozpoznaniu terenu i krótkiej obserwacji reszty zgrai. Plecak zostawiła przy samochodzie, nawet nie próbując go podnosić. Niech leży, przecież nagle nóg nie dostanie i nie spierdzieli na drugi koniec kraju. Wszystko co cenne miała przy sobie, a jeśli wśród męskiej części grupy znalazłby się amator damskich fatałaszków cóż...z chęcią by popatrzyła jak paraduje w którejś z jej sukienek.
Pomysł ten tak rozbawił dziennikarkę, że do siedzącej na schodach panienki podeszła susząc zęby w szerokim uśmiechu.
-Erin Mc’Eringan - powiedziała, wyciągając rękę na powitanie -Jak minęła wam trasa?

Dziewczyna zakrztusiła się dymem, najpierw machając dłonią przed nosem aby go przepędzić jak natrętną muchę po chwili jednak wyciągnęła dłoń do dziennikarki.
- Nataly Connoly - przedstawiła się radośnie. - Podróż? Wiele nie pamiętam, bo zasnęłam niedługo po tym jak wyjechaliśmy - wyszczerzyła się szerzej. - A wasza ? - zapytała życzliwie.

- Długa, kręta i ogólnie do dupy...no ale mogło być gorzej. Grunt, że dotarliśmy do celu w jednym kawałku i pełnym składzie.A co z resztą? Czegoś szczególnego trzeba się po nich spodziewać, przed kimś uciekać, kogoś lać po gębie na “dzień dobry”? - Erin parsknęła przez nos, sięgając do kieszeni. Nie wyjmując paczki, wyciągnęła jednego papierosa i wetknęła go pomiędzy skrzywione w uśmiechu wargi - Ta blondyneczka przy aucie to Bri, w środku siedzi Nathan. Spotkałam ich na trasie, fart jak cholera. Swoja drogą uważaj przy niej na zielsko, o ile nie chcesz wysłuchiwać kazania na temat szkodliwości używek.Jest w porządku, ale ma swoje odpały.

Dziewczyna spojrzała się to na nią, to na czerwony samochodzik.
- Hm, ale ty….jesteś raczej otwarta …? - zapytała niepewnie - Może skoczyły byśmy za dom, dokończyć….bo szkoda… - wyszczerzyła się przyjaźnie.

- Jarania i pacierza nigdy nie odmówię - dziennikarka mrugnęła do Nataly, wyłuskując ze stanika torebkę z podejrzanie zieloną i roślinną zawartością - Skoro już mamy zacząć zapoznanie, to żal tak skromnie, jednego skręta na dwie. Chodź, ewakuujemy się nim Bri skończy swoją małą wojnę domową.

Dziewczyna ruszyła za nią, uśmiechając się i truchtając już wyraźnie rozbawiona.
-No więc tak, szczerze mówiąc, to przespałam większe powitanie. bo mi w międzyczasie Lenny, znajomy… -wyjaśniła - … zostawił na czole to - pokazała karteczkę typu *post it* z wypisanymi imionami-Wiedziałam, że mają być jeszcze jakieś baby więc usiadłam czekając, ale mi się trochę nudziło - uśmiechnęła się przepraszająco podając rudej skręta.

Erin sztachnęła się porządnie, przytrzymując wonny dym w płucach przez dłuższą chwilę. Amnezja to to nie była, ehh...nawet koło niej nie leżała. Prędzej dziewczyna smakowała właśnie jakąś miejscową hodowlę...no ale codziennie nie mogła być gwiazdka. Dobrze, że zabrała ze sobą swoje zapasy. Palenie samosiejki na dłuższą metę nie przynosiło zadowalających efektów. Jak już się skuwać to czymś porządnym.
- Wiesz co? Może najpierw przywitam się z resztą gromadki - westchnęła z cierpiętniczą miną, oddając skręta właścicielce - Potem mogą nastąpić problemy z przebiciem się przez aparat mowy. Jeszcze pomyślą, że jestem jakaś upośledzona i zaczną mi wchodzić na głowę.

- W takim razie jesteśmy umówione - Nataly puściła do niej oczko, i wstała ze schodów by spokojnym krokiem udać się w stronę jeziora.

-Jasne - rzuciła do pleców Kwiatuszka. Chwilę zamarudziła jeszcze na zewnątrz, dopalając do końca papierosa i z uśmiechem "numer pięć" ruszyła w kierunku domu. Czas zapoznać resztę towarzystwa i znaleźć uprzejmego faceta, który pomoże biednemu rudzielcowi z piekielnie ciężkim plecakiem.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172